Manny

piątek, 25 grudnia 2015

#CHRISTMAS

*Jest 1:48, tekst nie był jeszcze edytowany (a będzie).*


Wesołych Świąt, Aniołki.








 Po raz ostatni przyjrzałam się swoim powiekom, które chwilę wcześniej przyozdobiłam złotym cieniem. Dla nadania świątecznego nastroju, jak i odrobiny kobiecości - nie malowałam się codziennie, nie uważałam tego za konieczność ale zawsze przyjemniej jest wyglądać o ten szczegół lepiej, gdy spędzało się dzień poza domem. Rzęsy delikatnie wyszczotkowałam tuszem, choć i tak mogłam cieszyć się naturalnie ciemnymi, odziedziczonymi po mojemu tacie. Mama zawsze nam zazdrościła ciemnej oprawy oczu.
W obszernym lustrze, przed którym stałam w łazience, zobaczyłam odbicie Nialla. Wciąż miał jeszcze odrobinę mokre po prysznicu włosy, z tą różnicą, że ubrał już na siebie czarne jeansy i biały t-shirt z długim rękawem. W klasykach wyglądał lepiej niż niejeden mężczyzna, więc uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. Odłożyłam kosmetyki na miejsce zaraz obok umywalki, by za chwilę poczuć jego ciepłe ręce obejmujące ciasno mój tułów. Ciasno przylgnął do moich pleców i oparł brodę na moim ramieniu, chowając na chwilę swoją twarz gdzieś w mojej szyi. Spoglądałam na niego w lustrze i ucieszyłam się, gdy podniósł wzrok i spojrzał na mnie w odbiciu.
- Ładnie pachniesz. - mruknął, jeszcze z odrobiną porannej chrypy w głosie.
- Tak jak zawsze. - odparłam, zgodnie z prawdą. Niczym nowym się nie popsikałam, nie użyłam innego żelu pod prysznic, wszystko było takie samo jak wczoraj, trzy dni temu, tydzień temu.
- I jesteś śliczna. - dodał, na co wypuściłam z siebie razem z oddechem cichy śmiech. Pocałował mój policzek z głośnym cmoknięciem, po czym dał nam obojgu skończyć poranną toaletę.

- Obudzisz dzieciaki? Zacznę robić śniadanie. - spytałam, gdy przyłożyłam do nadgarstka srebrną bransoletkę z grawerunkiem, niezmiennie tę samą od kilku lat. Mogłabym się pomartwić o to, że wypalone laserem symbole zniszczą się od ciągłego noszenia, ale bardziej zależało mi na tej radości, która mnie ogarnia za każdym razem kiedy spojrzę na słowa "Forever and always" otoczone serduszkami i naszymi inicjałami. I jak co ranek próbowałam sama ją zapiąć, ale kończyło się na moim bezwiednym maszerowaniu w jego stronę, do lustra w garderobie, gdzie poprawiał jeszcze swoją fryzurę.
- Mhm. - przytaknął. Wyciągnęłam do niego rękę i bez słów poprosiłam, żeby zamknął zatrzask bransoletki. Zrobił to umiejętnie i szybko, nawet nie pytając, bo robił to lepiej ode mnie. Poświęciłam kilka sekund na to, żeby mu się przyjrzeć. Włosy w idealnym nieporządku, odrobinę jedynie przypominające młodzieńczą blond grzywę. Oczy jak zwykle błyszczące, usta pięknie malinowe i wykrzywione w lekkim uśmiechu, policzki i broda pozbawione króciutkiego zarostu, bo zdołał dzisiaj się już ogolić. Ramiona szerokie, cała postura przez lata już dobrze i silnie zbudowana. Dłonie jak zwykle duże i o długich palcach, dzięki którym czarował swoją grą na gitarze i innych instrumentach.
- Co? - wtrącił się w moje myśli z uniesioną brwią. Wzruszyłam ramionami i słabo się uśmiechnęłam. Wsunął dłoń na mój kark i lekko mnie do siebie przysunął, by z zalotnym uniesieniem kącików ust ucałować moje czoło. Przylgnęłam bardziej do niego, ciesząc się z jego ciepła i uczucia, którym byłam obdarowywana codziennie.

Na parterze zostałam przywitana przez wesoło merdającego ogonem Becka. Stary już pies dostał ode mnie solidną porcję drapania za uchem i tak jak zwykle rano usiadł w kącie kuchni i obserwował, co chwila plącząc się między nogami, jak zaczynam nasz poranek. Podeszłam do lodówki i zanim cokolwiek z niej wyjęłam, zawiesiłam wzrok na dwóch kolorowych kartkach. Jedna zapisana czerwonym i zielonym flamastrem, druga pełna naklejek i brokatowych pisaków. Obie zaadresowane do jednej osoby, do Świętego Mikołaja. Nie słysząc jeszcze piętro wyżej ruchu na korytarzu, odczepiłam magnesy na których trzymały się dwa listy i przesunęłam w inne miejsce ciemnoszarych drzwi, delikatnie zginając w połowie obydwie kartki. Podeszłam do stołu w części jadalnianej, gdzie na jednym z krzeseł wisiała Nialla kurtka zimowa, którą zawsze zostawiał wieczorem po wyprowadzaniu Becka z lenistwa, żeby rano znów jej nie wyjmować z wielkiej otchłani, zwanej inaczej szafą przy drzwiach wejściowych. Wsunęłam ostrożnie rękodzieła dzieci do wewnętrznej kieszeni i zabezpieczyłam ją zamkiem, na wszelki wypadek.
Nasz pupil obdarowany już michą ulubionej karmy i świeżą wodą, zajął się "odpoczywaniem" na swoim kuchennym legowisku, z którego lubił mnie podglądać. Jak zwykle w dzień powszedni zabrałam się za robienie dwóch oddzielnych porcji lunchu. Lubiłam mieć pewność, że oboje mieli ze sobą właściwą ilość jedzenia i nie musieli martwić się o stanie w kolejce w szkolnej stołówce. W obydwu pudełkach śniadaniowych znalazły się już banany i po cukierku, zostało tylko powalczyć z jakąś interesującą kanapką i czymś wystarczająco pożywnym na pierwsze śniadanie.
Zapach świeżej kawy zaczął unosić się w kuchni, bo znając dzisiejsze poranne niewyspanie mojego męża potrzebował pomocy kofeiny, żeby przetrwać bez szwanku. Sama ograniczyłam się do szklanki soku – marzyłabym o gorącej herbacie, ale mając nie aż tak samodzielne dzieci trudnym byłoby pogodzić rozkoszowanie się gorącym piciem z przygotowaniem ich do wyjścia do szkoły.
Usłyszałam cięższe kroki po schodach i nie zaskoczył mnie, gdy pojawił się przy moim boku. Obejmując przyjemnie talię, przynosząc swój elegancki zapach męskich perfum, obdarował mnie ciepłym buziakiem w policzek i zabrał parujący i intensywnie pachnący kubek sprzed nosa.
- Wstali? – spytałam dla pewności, gdy zaczął nakładać na dużą bułkę plastry sera.
- Ledwo. – zaśmiał się, po czym oblizał palce z masła, którym zdążył się ubrudzić. Pokręciłam głową na ten znajomy i niezmienny przez lata widok: Nialla robiącego jedzenie, roześmianego. Obojętnie czym nie ubrudzony i jak dziwnej kanapki nie jedzący, był moim porannym spokojem.

Nie ważne, że wieczorem wszystkie zabawki i książki chowane były na miejsce. Nie miało znaczenia to, że zasypiała w idealnym porządku. Jej różowy pokój, jak co ranek, był jednym wielkim pobojowiskiem. Tym razem po podłodze walały się włochate sweterki i kilka pluszowych zabawek, częściowo ubranych w jej większe koszulki. Znalazłam ją obok biurka, wciągającą na stopy żółte skarpetki, poza tym prawie całkiem gołą i rozbawioną.
- Rosie, coś ci dzisiaj nie idzie. – zachichotałam, nie chcąc żeby zrobiło jej się przykro. Podniosłam z podłogi zbędne ubrania i zwinnie poskładałam, by schować zaraz w szafie.
- Bo Claire ostatnio mogła nie iść do szkoły i bawić się w dom z misiami. – wydęła usta i spojrzała na mnie, dużo wyżej nad nią. Westchnęłam cicho i kucnęłam obok, biorąc z szuflady nieopodal białą podkoszulkę i dałam jej, żeby się ubrała.
- A pamiętasz jak dostałaś największy dumny stempel na swoich ćwiczeniach z pisania? – przypomniałam, doskonale wiedząc jak obydwie byłyśmy szczęśliwe z jej żwawej nauki pisania. Ich nauczycielka, pani Potts, nagrodziła ją największym uśmiechniętym słońcem, co równało sie najlepszej ocenie w całej klasie. Jej twarz od razu rozświetliła się w uśmiechu, gdy energicznie zaczęła kiwać głową. – to dlatego, że byłaś na zajęciach i się starałaś w szkole. Jeśli zostaniesz w domu, stracisz kolejny dzień szansy na sukcesy w szkole, a misiami zawsze możesz pobawić się popołudniu jak odrobisz lekcje. – dokończyłam z uśmiechem, podając jej drobne i wąskie jak moje ramiona jeansy. Na wierzch postarałam się o znalezienie jej szarej bluzy z myszką Miki.
- Claire nie ma takich dobrych stopni jak ja!
- No właśnie. – potwierdziłam. –Na pewno też nie potrafi tak szybko sprzątać w pokoju jak ty.
Zaczęła równie sprawnie jak wywołała bałagan, sprzątać go – to była jej wielka zaleta. Nie zostawiała wszystkiego nam, nie nauczyła się tego. Albo raczej: my jej tego nie nauczyliśmy. Każdy od czasu do czasu może potrzebować swój własny bałagan, ale grunt to wiedzieć jak sprytnie się go pozbyć. Dzięki temu mogłyśmy spokojnie usiąść na jej łóżku i poświęcić chwilę na zawiązanie jej dwóch równych kucyków.
- Dobra, bierz plecak i leć jeść śniadanie, tata powinien być w kuchni.- poleciłam. Gdy zobaczyłam w korytarzu jak znika na schodach ze swoim różowym pakunkiem, jako przyzwyczajenie poszłam w kierunku zupełnie odmiennej sypialni. W tym samym momencie gdy chciałam zapukać i wejść, drzwi otworzyły się i stanął w nich zaspany Aiden.
Już idę.. – jęknął zmęczony. Poszłam więc krok w krok z nim, poprawiając jego rozwiane i zmierzwione włosy i przekrzywioną bluzę.



- Mamo, Mikołaj zabrał nasze listy! - usłyszałam podekscytowany krzyk, gdy zaraz za śpiochem weszłam do kuchni. Rosie stała obok lodówki i pokazywała podekscytowana palcem, wręcz skakała w miejscu i nie mogła opanować swojej radości. Aiden w ciszy ale z szerokim uśmiechem przyjął tę wiadomość, a ja nabrałam powietrza do płuc i postarałam się o najbardziej zszokowany wyraz twarzy.
- Wow! Wczoraj jeszcze tu były! Tato, widziałeś? - zwróciłam się do Nialla, który zrobił znad kubka wielkie oczy i wstał od stołu ze swoim pustym talerzem.
- O, faktycznie! - uśmiechnął się. - Sprytny, musiał chyba przekupić Becka, skoro nie szczekał na jego widok. - dodał, drapiąc rozbudzonego już staruszka po karku. - C'mon, buddy. Let's get ya outside for a bit. - Wziął z krzesła swoją czarną kurtkę i dał tym znak czworonogowi, że zbierają się do wyjścia. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie i szybko przekalkulowałam ile mamy czasu, w tym czasie podając Aidenowi paczkę płatków śniadaniowych, które miejmy nadzieję dodadzą mu energii.
- Tylko nie szalejcie za długo, musimy wyjść. - poprosiłam, na co stojąc już bliżej wyjścia, odwrócił się do mnie i zasalutował, nie pomijając puszczenia mi oka - nawet po trzydziestce lubił bawić się we flirtowanie. Pokręciłam głową z uśmiechem i wróciłam do robienia sobie kanapki.
- A tata nie idzie do pracy? - spytał Aiden, z niemalże pełną buzią Lucky Charms. Zawsze tylko ja zawoziłam dzieciaki do szkoły, Niall jechał w zupełnie inną stronę oraz, nie chcąc mówić o tym na głos ale ja wiedziałam w głębi duszy o co chodzi, lubił jeździć do studia małym, sportowym samochodem.
- Musimy sprawy pozałatwiać. Wszyscy dziadkowie i ciocie przyjeżdżają w tym roku do nas na święta. - odparłam, przypominając sobie ten szczęśliwy, ale równie przerażający fakt.
Od kiedy stworzyliśmy rodzinę robiłam wszystko tak, jak moja mama. Korzystałam z jej najlepszych nauk, starałam się dbać o moją najcenniejszą trójkę (czwórkę) bardziej niż o cokolwiek innego. Wiązało się to z opieką nad całym domem i generalnym spełnianiem się w roli matki i żony - również jeśli chodzi o gotowanie (to całe szczęście dzieliłam z Niallem, nie zostałam panią kuchni czy wykonywania domowych obowiązków) i bycie aktywną w życiu całej rodziny, na ile mi na to pozwalało własne przekonanie.
- Znowu trzeba będzie rozmawiać po polsku? Babcia używa za trudnych słów, wolę jak mówi po angielsku. - mówił, a ja uśmiechnęłam się i postawiłam im obojgu szklanki soku obok talerzy.
- To nie takie trudne, dasz radę. - powiedziałam w swoim ojczystym języku, czekając na ich reakcję. Rosie przekrzywiła główkę i patrzyła na mnie, a Aiden ściągnął brwi.
- To nie fair, ciebie rozumiem mamo. - jęknął
- A ja nie rozumiem. - Mała wydęła usta i zasmuciła się, ale zanim zdążyło się to przerodzić w coś gorszego, jej brat zainterweniował. Przypomnienie sobie, że on ma dopiero dziewięć lat nie pomagało w zrozumieniu jak udało nam się wychować tak wspaniałego, spokojnego i mądrego syna. Odwrotność swojej młodszej siostry, której wszędzie było pełno.
- Jeszcze się nauczysz, jesteś mała.



- Uważaj na siebie, przyjadę do ciebie ja albo tata. - pomachałam w korytarzu do jego rozwianej czupryny i zdążyłam tylko dostrzec jego odmachującą rączkę, zanim zniknął w tłumie dzieci w jego wieku. Odwróciłam się i idąc z Rosie za rękę, doszłyśmy do nieco "młodszej" części szkoły.
Pomogłam jej w szatni, widząc po drodze kilku rodziców robiących to samo ze swoimi pociechami. Upewniłyśmy się, że nic nie zostało w domu i doprowadziłam ją do sali pełnej jej małych kolegów i koleżanek, z którymi miała spędzić cały dzień. Ukucnęłam przed drzwiami i poprosiłam by spojrzała na mnie, tak jak to robiłam codziennie. Coraz większymi krokami zbliżał się czas, kiedy coraz bardziej się usamodzielniała, dlatego korzystałam z tych chwil jak tylko mogłam. Poprawiłam jej już rozczochrane kitki i bez proszenia, z zupełnego zaskoczenia dostałam wielkiego buziaka w policzek. Musiałam przytrzymać się podłogi dla równowagi, bo bardzo mocno się do mnie przytuliła swoim drobnym ciałem i nie puszczała przez chwilę. Można sobie wyobrazić, jak bardzo miękło mi w takich momentach serce. Na co dzień było wystarczająco topniejące dzięki miłości do nich, ale czułości nie da się zastąpić niczym innym.
- Bądź grzeczna, aniołku. - Mruknęłam w jej wątłą szyjkę i w nagrodę, już po chwili, dostałam szeroki i odrobinę szczerbaty uśmiech, który tak bardzo przypominał mi szczerą radość jej ojca.
- Będę, bo Mikołaj musi mi przynieść pluszową małpkę. Nie mam jeszcze małpki. - powiedziała du mnie, na co wysoko uniosłam kąciki ust.
- No dobra, małpko. Zmykaj. Przyjedziemy po ciebie. - ostatnie ponaglenie, dopilnowanie wzrokiem aż znajdzie się wśród innych dzieci i westchnięcie. Szczęśliwe westchnięcie.



Gdy wsiadłam do naszego samochodu, powitana zostałam przez świąteczną muzykę. Uśmiechnęłam się mimowolnie i spojrzałam na Nialla, który nucił już pod nosem, jednocześnie pisząc coś na telefonie.
- Wszystko w porządku? - spytał kontrolnie, więc od razu przytaknęłam głową i zapięłam się pasem. Wyjechał z miejsca parkingowego pod szkołą, zrobił odrobinę głośniej i przycisnął pedał gazu, pozwalając wszystkim dookoła usłyszeć warkot mocnego silnika. - Gdzie najpierw?
- Wczoraj sporo jedzenia kupiłam, więc potrzebuję tylko przyprawy do pierniczków i mięsa. Zrobisz faktycznie pieczeń twojej mamy? - spytałam, wyciągając z portfela listę wszystkich spożywczych zakupów.
- Zrobię. - odparł. - Wątpisz w moje zdolności? - dodał z uśmiechem.
- Ja? Nigdy. - Wychyliłam się ze swojego fotela przez konsolę i cmoknęłam go w policzek.
Jechaliśmy przez Londyn mrucząc cicho słowa najpiękniejszych świątecznych utworów. Jak tylko stawaliśmy w korku, Niall robił z kierownicy perkusję i wczuwał się w muzykę, a ja szczęśliwie nuciłam najbardziej wyróżniające się wersy. Było jak dawniej, tak samo i niezmiennie po wielu latach bycia razem. Wciąż z muzyką, wciąż z uśmiechem i radością, bez ani krzty rutyny.
Pierwszym punktem naszej wyprawy okazał się lokalny supermarket. Nie tylko najpotrzebniejsze rzeczy wylądowały w naszym koszyku, ale taki już był urok zakupów: jeśli nie dzieci, to któreś z nas zawsze miało ochotę na coś spoza listy, tak po prostu. W ten sposób pakowaliśmy reklamówki do bagażnika, jednocześnie podjadając ciastka korzenne.

Znajome dźwięki bożonarodzeniowego utworu zaczęły rozbrzmiewać w jego rozbudowanym systemie głośników samochodowych. Oboje porozumiewawczo się uśmiechnęliśmy, ja zagryzłam również wargę - wiedziałam, że głos Michaela Buble wiązał się ze śpiewaniem Nialla i wczuwaniem się w słowa tak mocno, że kończył dedykując utwór tylko i wyłącznie mnie.
- I don't want a lot for Christmas.. There is just one thing I need... - Śpiewał, spoglądając co chwilę na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, jak ta zakochana dziewczyna sprzed lat. Niezmienna, bo wciąż pełna poczucia młodości dzięki niemu i jego uczuciu. Patrzył na mnie z takim rozbawionym ale i kochanym wyrazem twarzy, że od razu spaliłam rumieńca nie dbając o to ile miałam lat, czy może o fakt, że jesteśmy już od długiego czasu małżeństwem, jeszcze dłużej parą. Na tym polegało nasze uczucie, że nigdy nie gasło. - All I want for Christmas is You. - chwycił mnie za dłoń i przysunął ją sobie do ust, zanim splótł nasze palce i położył na wolnym miejscu między naszymi fotelami.

Tysiące dekoracji i całe mnóstwo zachęcających reklam świątecznych powitały nas wraz z wejściem do jednego z większych domów towarowych w centrum Londynu. O tej porze ludzie przeważnie zajęci byli pracą, dlatego nie musieliśmy martwić się tłumami; nie byliśmy też późnymi szukającymi, nie zależało nam przedświątecznym pośpiechu i w spokoju mogliśmy zastanowić się nad tym, co kupimy.
- Pokaż te śliczne listy. - poprosiłam, gdy zbliżaliśmy się do sekcji z zabawkami. Stanął w miejscu i odwrócił się do mnie z dość sceptycznym wzrokiem.
- Myślałem, że je wzięłaś.. - zaczął ostrożnie, na co westchnęłam. Oh, Niall.
Sięgnęłam do jego kurtki i odpięłam suwak wewnętrznej kieszeni. Wyciągnęłam dwie kolorowe kartki i pomachałam nimi przed jego twarzą, po czym odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku pełnych dziecięcej radości alejek. Dogonił mnie i objął mnie swoim ramieniem, całując mocno w bok głowy.
- I co ja bym bez ciebie zrobił? - spytał, śmiejąc się cicho.


- Z każdym rokiem czuję się coraz mniej męsko. - usłyszałam kilka kroków za sobą. Dookoła nas rozpościerały się półki z lalkami i wieszaki z dziewczęcymi ubrankami, jedna z alejek prowadziła do prowizorycznego zamku księżniczek Walta Disneya a jeszcze inna prezentowała komnatę z nowym, największym domkiem dla lalek Barbie. Raj dla małej królewny, krótko mówiąc.
- Nie powinieneś raczej się przyzwyczajać? - spytałam, zatrzymując się przy jednej z moim zdaniem ładniejszych kolekcji słynnych lalek. Jako mama, musiałam być na bieżąco. - W końcu to twoja ukochana córunia. - dodałam pół żartem, pół serio. Stanął niedaleko, bezmyślnie przebierając wzrokiem wśród dodatków do teoretycznie dziewczęcych zabawek. Miałam przed sobą już wybór między dwiema; jedna w przebraniu fryzjerki i z pełnym ekwipunkiem, druga gotowa na podbój sceny z mikrofonem w ręku. - Która lepsza?
- Mnie pytasz? - spytał ze śmiechem. Spojrzałam na niego błagalnie, co jednak przywołało go trochę na ziemię. Wiedział, jak ważnym dla mnie było obdarowanie dzieci najwspanialszymi prezentami. Miał świadomość tego, jak bardzo chciałam wszystkich uszczęśliwić. Miałam stu procentową pewność, że był w stanie mi pomóc, tylko musiał chcieć poczuć tę samą atmosferę, w której ja żyłam.
- Niall, to Boże Narodzenie..
- Wiem, wiem. - zreflektował się, po czym podszedł do mnie i faktycznie stanął przed obydwoma pudełkami i zaczął się zastanawiać. - Erm... może fryzjerka? Nie widzę póki co Rosie bawiącej się w karaoke, szczerze mówiąc. - dodał, pokazując na właściwą zabawkę.
- Mogłoby to ją skłonić do tego, żeby zechciała się nauczyć sama czesać. - mruknęłam, mając w głowie wciąż tę czynność, której nie lubiła robić sama, ani nawet przy tym pomagać. Nie zmuszałam jej do bycia zainteresowaną fryzjerstwem, chciałam jedynie podsunąć jej pomysł, że może mieć swoje zdanie na temat tego, jak mają wyglądać jej włosy.
- Tak, weźmy ją. - zdjął z półki i włożył do ręcznego koszyka. Odwróciłam się, by iść dalej alejką ale złapał mnie za przedramię i zatrzymał. Stanął przede mną i lekko się do mnie uśmiechnął, jakby przepraszał za zbyt dużą ilość humoru i nie brania rzeczy na poważnie.
- Chodźmy znaleźć pluszową małpę.

Zamarłam, jak zaczarowana. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia wszystkich Gwiazdek jako dziecko czy nastolatka, albo nawet i później, kiedy moi rodzice dbali o wzór tego najmilszego, w czerwonym kubraku i z siwą brodą. Rozsiewał magię, tworzył magię, sklejał wszystkie puzzle szczęścia podczas Bożego Narodzenia. Był ikoną, ale dla mnie niezwykle ważną. Bo gdy mama najgorzej znosiła chorobę, ja opowiadałam jej o wszystkich moich ulubionych filmach ze Świętym Mikołajem w roli głównej. To ja mówiłam, jak to widziałam dzieci szukające w sklepie tego wesołego starca. To ja dbałam o to, by znać imiona wszystkich jego reniferów, bo ktoś musiał w tym domu, gdy czasy nie były wesołe. Byłam jak ten mały elf, który uparcie wierzy i czuje się dzięki temu szczęśliwszy, mimo że przekroczył pewien wiek zrozumienia.
Dlatego uderzyły we mnie małe dzwoneczki, które leżały na półce. Jako dziecko zawsze podziwiałam wszystkie filmy i opowieści, w których to pojawiał się motyw dzwoneczka z sani Mikołaja. Jedna z najpiękniejszych kreskówek mojego dzieciństwa opierała swoją fabułę na wierze w moc Świąt i trwaniu w niej właśnie dzięki temu dzwonkowi, który mogli usłyszeć jedynie ci faktycznie wierzący w magię. Zależało mi na tym, żeby moje dzieci jak najdłużej wierzyły w te czary a nawet jeśli dorosną, nie przestawały widzieć jej w Świętach. Nie sztuka wiedzieć, kto faktycznie kupił prezent. Sztuka wierzyć i widzieć, mimo suchych faktów. Nie bez powodu Aiden i Rosaleen piszą piękne listy do Mikołaja. Nie bez przyczyny oglądamy świąteczne kreskówki i czytamy bajki na dobranoc z Rudolfem w roli głównej. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w czasie Świąt odniosła się do kogoś, od kogo dostałam prezent inaczej, niż Mikołaj.
Komercyjne i tanie - tak zostały przedstawione na półce dzwoneczki świętego mikołaja. Małe, pomalowane bardzo kiepską złotą farbą, wydające bardzo głośny dźwięk. Ale moje wewnętrzne dziecko widziało w tym więcej i pozwoliło, bym się wzruszyła. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek zabrano moim pociechom tę radość Gwiazdki i chyba dlatego tak bardzo we mnie to uderzyło. Szybko starłam pojedynczą łzę, bo byłam dorosłą kobietą, matką i żoną. Ale nie zwalniało mnie to od prawa do płaczu i bycia dumną z tego, jak prowadzę życie i niektóre jego elementy. Jak tworzę magię w rodzinie. I chciałam, żeby ta magia trwała. Dlatego wzięłam ostrożnie dwa dzwoneczki i zaczęłam szukać Nialla, by zerknął na moje serce na talerzu.
Znalazłam go obok gier. Mieliśmy w planach kupienie dwóch różnych dla Aidena, jak i dla naszej wspólnej zabawy na konsoli, która nowa niedawno pojawiła się pod telewizorem w salonie. Zobaczył kątem oka, że się zbliżam, więc ruszył w moją stronę i od razu chciał mi coś pokazać.
- Patrz, znalazłem tę z limitowanej serii, o której mówili wtedy w telewizji. Ma pierwszą część, więc będzie działała jako dodatek. - tłumaczył, a ja jedynie kiwałam głową. Zgadzałam się ze wszystkim co do mnie mówił. - Annie? - spytał, widząc moje monotonne reakcje. Spojrzałam na niego i czułam, że oczekuje odpowiedzi, dlatego podniosłam dłoń i pokazałam mu, co w niej ściskam.
Jego wyraz twarzy przez chwilę wyrażał czyste zdziwienie i konsternację, ale po chwili złagodniał. Rozluźnił ramiona. Wziął ode mnie jeden z dzwoneczków i poobracał chwilę w dłoni, zanim przyłożył sobie do ucha. Zadzwonił kilka razy, tuż przy policzku, mimo że swobodnie i ja go słyszałam, stojąc kawałeczek dalej.
- Dzwoni. - powiedział cicho i z uśmiechem. Tak szerokim i szczęśliwym, nie kpiącym i żartobliwym. Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam ochoczo głową, bo miał rację. Oboje słyszeliśmy sanie Świętego Mikołaja, bo oboje wierzyliśmy.



- Ostrożnie, żeby się nie połamały.. - mruknęłam do Rosie, gdy przekładała kilka kruchych ciasteczek i pierniczków, kolorowo udekorowanych, na talerzyk z twarzą Mikołaja. Musiała stanąć odrobinę na palcach, żeby dobrze widzieć ponad stołem i trafić w odpowiednie miejsce.
- Oj, mama, czepiasz się. Nawet połamane zje, takie są piękne. - usłyszałam wesoły ton mojej mamy, dumnej babci, która uśmiechem traktowała swoje wnuki za każdym razem.
Gdy zapełniła talerzyk wybranymi przez siebie wypiekami, Aiden postawił obok szklankę w połowie pełną mleka. Tradycja jak najbardziej nie polska, tak samo jak przybycie Mikołaja w Boże Narodzenia - to były chyba jedyne zwyczaje, które w stu procentach przejęłam po obecnym miejscu zamieszkania. Uprzedziłam o tym rodzinę - nie chciałam przyzwyczajać dzieciaków do tego, że za pstryknięciem palca mogą dostać prezent wcześniej, niż zwykle, bo w Wigilię.
Naczynia zostały położone niedaleko kominka, na stoliku kawiarnianym. W tle widać i słychać było grający telewizor, mój szwagier z siostrzeńcem szukali czegoś sensownego w telewizji. Siostry kończące swoje rozmowy w kuchni, reszta zajęta swoimi sprawami gdzieś w kątach domu. Zawsze odnosiłam wrażenie, że miejsce gdzie mieszkamy jest pełne gwaru i życia, ale to poczucie wzrosło jak najbardziej się dało, gdy cała moja rodzina, tak zjednoczona jak nigdy i wyglądająca na szczęśliwą, odwiedziła nas podczas tegorocznych Świąt. Rodzice Nialla, Greg z rodziną i kilku kuzynów miało pojawić się dopiero jutro, bo mieli znacznie łatwiejszą sytuację z dotarciem do sąsiedniego miasta lub pokonania odległości jedynie godzinnym lotem.
- Dobra, małe co nieco dla Mikołaja gotowe, można iść spać. - powiedziałam, co oczywiście spotkało się z niezadowolonymi jękami. Byłam jednak nieugięta i zaprowadziłam ich obojga na górę, dopilnowałam ciepłego zawinięcia w kołdry.
Ucałowałam czoło Aidena i już odchodziłam od jego łóżka, kiedy po raz ostatni zawołał mnie.
- Mamo?
- Hmm? - pogłaskałam go po głowie i ciepło uśmiechnęłam się. Ziewnął przeciągle, tak samo jak Niall, ukazując przy tym podobną ilość zmarszczek na czole i łzawiące oczy po chwili.
- Źle się czuję. - powiedział cicho, ledwie go usłyszałam. Ściągnęłam brwi i przyłożyłam dłoń do jego czoła jako odruch; nie czułam nic niepokojącego. Nic do mnie nie mówił, tylko patrzył swoimi błękitnymi, dużymi oczyma, więc usiadłam na skraju jego łóżka.
- Co się dzieje, kochanie?
- Głośno jest w domu. - szepnął, zakrywając się szczelniej kołdrą. Sposób, w jaki to powiedział zmartwił i zasmucił mnie, wyglądał na przestraszonego i niepewnego samego siebie.
- Och, Aiden.. - zaczęłam. - ..to tylko rodzina, moi, twoi, taty i Rosie najbliżsi. - Dodałam, ale w głębi serca rozumiałam, o co mu chodzi.
- Wiem, ale zawsze byliśmy tylko my. I tylko ja mieszałem sos, a pod choinką było zawsze dużo miejsca, a teraz będzie dużo osób które też będą chciały swój prezent. - mówił. To było tak, jakbym słyszała siebie w jego wieku i później. Sama nie byłam pewna jak czuję się z tym, że aż tyle osób odwiedziło nas w tegoroczne Boże Narodzenie, ale skupiałam się na moich pociechach i przygotowaniach i do tej pory nie uderzył we mnie jeszcze fakt, że mam do opieki nie troje, ale więcej osób.
- Chodź do mnie. - Rozłożyłam ramiona w zapraszającym geście bo wiedziałam, że ja bym tego potrzebowała. Chętnie przytulił się do mnie, znacznie mocniej niż się spodziewałam. - Wiesz, że cię kocham? - spytałam, na co pokiwał pewnie głową. - I wiesz, że nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym, żeby ktoś zajął twoje miejsce? Jesteś dla mnie bardzo ważny. - mówiłam dalej, ciasno go do siebie przyciskając. - Pamiętasz jak babcia mówiła, że Mikołaj w Polsce już ich odwiedził i dlatego postawili prezenty pod choinką? - odsunął się troszkę ode mnie, by spojrzeć w górę na mnie i pokiwać główką. - Oni wszyscy już mają swoje prezenty i tylko czekają, aż do naszego komina trafi Mikołaj i przyniesie coś dla nas. - tłumaczyłam cierpliwie. - Co ty na to, jeśli mocno poprosimy w myślach Świętego, żeby pozwolili nam oddzielnie otworzyć? Będzie tak jak zawsze, zejdziemy w czwórkę rano zobaczyć, czy trafiły do nas jego sanie, podzielimy się trochę czasem.
- Ja myślałem, że otworzą już dzisiaj swoje prezenty, ja bym otworzył. Mogą otworzyć, wtedy będziemy rano sami. - mówił, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
- Zobaczymy, kochanie. Wiesz, bardzo babci zależało, żebyśmy wszyscy wszystko robili razem.
- Ja też chcę, żeby je otworzyli! To nie fair, bo już mogą a nie mogą. - Usłyszeliśmy oboje w drzwiach, w których pojawiła się moja mała księżniczka, a zaraz za nią Niall. Obdarzyłam ich pytającym wzrokiem, pamiętając doskonale jak chwilę temu dawałam Rosie buziaka na dobranoc, a Niall jeszcze się rozbierał po wieczornym spacerze z Beckiem, w którym towarzyszył mu mój tata.
- Co o tym myślisz, tato? - rzuciłam do niego, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić.
- Myślę, że Mikołajowi bardzo zależy na tym, żeby każdy dotrzymał swojej własnej tradycji. - powiedział, na co uzyskał od małej brunetki ochocze kiwanie głową.
- Dobra, wy idźcie spać, bo jeszcze trochę i nie zaśniesz. - zwróciłam się do małej, po czym mocniej ścisnęłam Aidena i jeszcze raz poprawiłam jego kołdrę, gdy się położył. - Nie martw się, coś wymyślimy. Jedna rzecz, której możesz być pewien to to, że jesteśmy wszyscy z Tobą, jesteś u siebie w domu i nie masz czym się martwić. Zawsze możesz przyjść i mi powiedzieć, jeśli z czymś się źle czujesz. Jasna sprawa?
- Jasna sprawa, mamo. Dzięki.



Ostatnie papiery po prezentach wyrzucone do śmieci, tak samo jak ostatnie ziewnięcie mojego szwagra rozbrzmiało w pomieszczeniu. Wszyscy z mojej części rodziny uśmiechnięci po otworzeniu swoich prezentów, powoli zbierali się do swoich tymczasowych sypialń.
Gdy zapadła w końcu cisza, a jedynymi osobami w pokoju poza mną były Niall i moja mama, głęboko westchnęłam. Uderzał we mnie fakt, że są Święta. Biły we mnie emocje, odpowiedzialność i chęć, by wszystko przebiegało pomyślnie. Momentami żałowałam, że zobowiązałam się do zorganizowania Gwiazdki - wiem, że źle to brzmi. Ale znając moją skłonnośc do panikowania, do nadmiernego przejmowania się i brania wszystkiego do siebie, nie było to zdrowe posunięcie. Jednak nie dbałam o to, gdy się decydowaliśmy na taki ruch, bo chciałam się wykazać. Pokazać wszystkim jak faktycznie potrafię wyczarować Święta.
- Jestem bardzo z was dumna. - w pewnym momencie odezwała się mama, do nas obojga. Siedziała obok mnie na kanapie i z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, mówiła. - To, co się w tym domu dzieje, działa na każdego jak plasterek. Julia dawno tak otwarcie nie mówiła o tobie i tym, jak za tobą tęskniła. - dodała, a moje oczy ze zmęczenia, z emocji i ze wszystkiego innego, co jest w stanie wyciskać łzy, właśnie to zrobiły. Mama przytuliła mnie mocno, czułam że chciała coś więcej powiedzieć, poprawić mój tracący stabilność nastrój, ale powstrzymała się. Przytuliła się mocno do Nialla, który wstał za nią i zaczął odprowadzać do schodów na piętro.
Rozpłakałam się. Łzy ciekły mi po policzkach strumieniami, musiałam odsunąć od siebie białe kartki, na których miał pojawić się list dołączony do dwóch pięknych dzwoneczków. Płakałam bo wiedziałam, jak zależało mi na sukcesie tych Świąt. Płakałam, bo byłam szczęśliwa. Płakałam, bo jednocześnie denerwowałam się jak i pełna byłam nerwów, bo podjęłam się tak odpowiedzialnej czynności.
- Nie płacz, kochanie. - Usłyszałam obok siebie, gdy usiadł i mocno mnie do siebie przytulił. Tak mocno, jak ja przyciskałam do siebie Aidena kilka godzin wcześniej. Byłam w jego ciepłych ramionach i wszystko inne znikało. Uspokajałam się jego zapachem i oddechem, takim samym sposobem od -nastu lat. Niesamowite, jak silnym uczuciem jest miłość.
- Musisz zjeść te ciastka i wypić mleko. - wypłakałam w jego ramię, na co zaczął tak w kochający sposób śmiać się i całować moją całą głowę.
- Jesteś najlepsza, wiesz o tym? - spojrzał mi w oczy. Tymi swoimi, najpiękniejszymi.


Czułam się jak we śnie. W zasadzie, dopiero co z niego wyszłam. Obudziłam się jednak, leżałam nieruchomo w zwojach jasnej pościeli i wyczekiwałam. Cały poranek był dla mnie jak w zwolnionym tempie. Znacie to uczucie? Kiedy słuchacie najpiękniejszej piosenki, oglądacie najwspanialszą świąteczną reklamę? Jest wzruszająca, wywołuje u was niespodziewanie kapiące łzy, wyglądasz na przygnębioną ale tak naprawdę przekaz jest najszczęśliwszy na świecie? Tak się czułam. A nie grała w domu muzyka.
Od momentu, gdy ujrzałam jego senną twarz. Jeszcze spowitą marzeniami, jeszcze nie gotową do rozpoczęcia dnia. Przez chwilę, kiedy tupanie małych stóp pojawiło się w naszej sypialni. Gdy jej malutkie rączki ściągały z nas przykrycie i na siłę wyciągały z łóżka. Gdy mój nie do końca obecny wzrok wędrował po moim synu, tak szczęśliwym na widok zapalonych lampek na choince, pod którą stała cała masa prezentów. Uśmiechającym się, gdy zdał sobie sprawę że nie ma na talerzu ciastek ani w szklance mleka. Oboje tak podekscytowanie rozrywający papier do pakowania, ostrożnie oglądający wszystkie nowe zabawy i dziecięce przyjemności.
Czułam się tak cały czas.
W pewnej chwili emocjonującego rozpakowywania prezentów, ich dziadkowie jedynie cicho zeszli po schodach i obserwowali radość swoich wnuków. Poza tym, nie zwracałam na nich uwagi. Poświęcałam całe swoje skupienie moim dzieciom, które tego potrzebowały. Rosie chciała, żeby ktoś z nią cieszył się z nowych kredek, przebrania wróżki i innych śliczności, Aiden miał nadzieję na szczęśliwe dzielenie się z nami, czym Mikołaj go obdarował. Bo kto lepiej zrozumie sens wymarzonych figurek, jak nie tata?
Myślałam, że śnię, bo byli aż tacy szczęśliwi. Musiałam wtedy mocniej przylgnąć bokiem do ciała mojego męża, który wtedy troskliwie obejmował mnie i całował w czubek głowy.
Ostatnimi prezentami dla ich obojga były malutkie, czerwone pudełeczka. Związane były razem wstążką, do której również przyczepiona była ciasno poskładana kartka. Ostrożnie rozłączyli pakunki, ale zanim je otworzyli, moje usta nie potrafiły się zamknąć.
- Może najpierw przeczytajcie list.
Aiden rozłożył kawałek papieru i powoli, uważnie, zaczął czytać na głos:

Dla Rosaleen i Aidena,
Abyście nigdy nie wątpili w Święta.
Rudolf często gubi swoje dekoracje.

~ Święty Mikołaj.

Tych uśmiechów nie da się powtórzyć. Moich cichych łez również nie. Musiałam schować twarz głęboko w ramieniu Nialla i dać sobie moment, zanim cieszyłam się razem z nimi. Nie było do wychowawcze, płakać przy dzieciach, ale nie mogłam tego nie robić. Nie, kiedy moi rodzice, którzy nauczyli mnie najpiękniejszej magii na świecie, na to patrzyli. Nie, kiedy moje dzieci cieszyły się bardziej, niż na wszystkie inne prezenty. Ona głośniej, on ciszej, ale równie mocno.

- I love you Annie. Thank you for being in my life. - szepnął, zanim zaczął pocieszająco pocierać moje plecy dłonią. Pokiwałam głową, bo nie byłam w stanie inaczej zareagować.
Dawałam od siebie miłość i ją dostawałam w zamian.
Niczego więcej nie potrzebowałam w życiu.








środa, 23 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 23!

IT'S TOMORROW!!!



Jutro Wigilia! 

Dzisiaj wpadnijcie razem ze mną do posiadłości Fletcherów, bo bardzo pomagali mi i mamie przy dzisiejszych wypiekach :)






Nie obiecuję nic co do jutra. Sobie, Wam.. nic. 

Obiecuję jednak, że Święty Mikołaj istnieje. 
I mam dobry powód, żeby tak twierdzić, udowodnię to.




xoxo

wtorek, 22 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 22!

TWO DAYS TO GO!!!!


Dzisiaj nawet jeden z profesorów powiedział, że jak najszybciej skończy wykład bo ma dosyć bycia na zajęciach tak samo, jak i my.


Dzisiaj nic nie będzie. 

Czasami życie mówi Ci to wielkie, gówniane NIE.
Czasami trzeba czas poświecić na co innego.


Może w przyszłym roku blogmas będzie lepsze.


Wiedzcie tylko jedno. Jeśli w Wigilię pojawi się planowana niespodzianka znaczy to, że dwa poprzednie dni spałam mniej niż trwa drzemka, zamiast krwi mam kawę w żyłach, ale przynajmniej uszczęśliwiłam kogoś, dla kogo mój uśmiech jest wart więcej niż zdrowie.


Kocham Was, aniołki i cholernie mi przykro, że chodzi Was codziennie minimum 200, a wiem o czterech. Kilka słów słyszę od dwóch, a zachętę mam od jednego. 

To się nazywa serce.
Walczymy dalej!

Wyśpijcie się dzisiaj, należy się!




Jeśli chcecie mi ułatwić sprawę, walcie prosto z mostu jakiekolwiek pytanie, hasło, cokolwiek. Jutrzejszy post może być Wasz.

Wiecie, gdzie mnie znaleźć. 




poniedziałek, 21 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 21!

*3 days to go!!!*


Na zdjęcia moich świątecznych ulubieńców w domu w lepszej jakości trzeba trochę poczekać,
ale mogę Wam sprzedać mały sneak peak, jak próbuję się nastroić do pisania czegoś specjalnego :)


Choinki ubrane? Bo moja już tak :)


Nie mam tylko pianek do czekolady...
....
..
*histerycznie płacze*











cierpliwość popłaca, mówią
bądźcie więc cierpliwi :)





Ten moment, kiedy grzebiesz w swoich zdjęciach i znajdujesz letni deszcz, który przez zupełny przypadek wygląda jak coś bardzo bożonarodzeniowego...







Z cyklu: ZABIERZCIE MNIE TAM W KOŃCU!






Jutro ostatni dzień zajęć. 
Potem się zaczyna... pasztety, makowce, mięsa... 
Chyba trzeba przygotować żołądek na dwukrotne ilości pysznego jedzenia.





Skończyłam bez sensu gadać, do jutra ;)

niedziela, 20 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 20!



*4 days to go!!!*






Jeśli nie przeczytaliście wczorajszej trzeciej części #38, gorąco Was do tego zapraszam.
Miło byłoby również usłyszeć od Was kilka słów, co sądziliście o tym rozdziale.
Nie chcę przekazywać negatywnych emocji, gdy tak niewiele czasu nam zostało do Świąt, dlatego jedynie powiem dumnie: 316. Tyle wejść wczoraj było. Fanfary by się przydały! Rekord! 


Macie już choinki? Pochwalcie się! A pierniczki/ciasteczka? Upieczone?!


Nie wiem czy o tym wiecie?
Mam konto na POLYVORE *klik*
gdzie od daaawna już układam kompilacje ubrań i zestawy, dużo z nich inspirowanych Annie i poszczególnymi chwilami z jej życia. Może niektórych się domyślicie po tytule? (Te najdawniejsze są jeszcze z czasów, kiedy nie było TLM, więc macie wgląd w mój rozwijający się dopiero gust, ugh, NIE noszę szpilek!!!)


Macie jakąś listę filmów do obejrzenia przez Święta? 

Na mojej znajdują się zimowe klasyki, ale też seriale, na które już nie mogę się doczekać :) 

Kraina Lodu (po raz -enty, Olaf my love)
Grinch
Ekspress Polarny
Daredevil
Jessica Jones
Love/Hate (ugh, utknęłam w drugim odcinku 1. sezonu)
House of Cards (trzeba dokończyć sezon kiedyś)







Dzisiaj mniej Niannie, ale nie można mieć wszystkiego, skoro Wigilia się zbliża, a ja w lesie z niespodzianką.



;)

sobota, 19 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 19! | #38 PART 3



*5 days to go!*



Część trzecia i ostatnia #38. 
Moim zdaniem, czegoś takiego w historii TLM jeszcze nie było. 

Dajcie znać, czy się podobało ;)








I tak szliśmy ręka w rękę, ramię w ramię, krok w krok środkiem ulicy. Miasto było jak wymarłe, wszyscy - zgodnie z jego wersją - zajęci oglądaniem jednego z kultowych irlandzkich seriali telewizyjnych. Nie narzekałam; miałam przy sobie Nialla, byliśmy tylko my i Mullingar. Tylko ja, on i jego miasto, jego dom, jego dzieciństwo. I gdy stąpaliśmy noga za nogą przypominały mi się nasze wieczorne spacery z czasów, gdy dopiero się poznaliśmy. Cisza przerywana losowymi anegdotkami z życia, bo wtedy jeszcze funkcjonowało jako dwa oddzielne organizmy. Nieśmiałe komentarze i niezdecydowanie w kwestii co oznacza nasz splot dłoni.

- Zawsze wychodziliśmy z kolegami tutaj, na tę ulicę. - kiwnął głową na drogę, którą szliśmy. Wspominał powoli, potrzebował chwilę na zastanowienie. Zerknęłam na niego, zamiast wpatrywać się znów w beton i zobaczyłam, jak na jego ustach pojawia się delikatny uśmiech. - Graliśmy w piłkę albo udawaliśmy, że jesteśmy fajni puszczając z naszych telefonów najbardziej przereklamowane hity. - zaśmiał się pod koniec zdania.
- Niezły z was był gang. - zauważyłam.
- Szczerze? - odwrócił się do mnie, unosząc przy tym brwi w rozbawieniu. Ochoczo przytaknęłam, mając nadzieję na odkrycie kolejnych szczegółów jego nastoletniego życia. - Wszystkiego się baliśmy. Nie potrafiliśmy nawet porządnie uderzyć piłką w żaden samochód bo myśleliśmy, że sąsiedzi nas podglądali.
Na niebie nie widać było gwiazd, ale rześkie powietrze przyjemnie ratowało mój spokój. Oparłam głowę na jego ramieniu i odetchnęłam, przymykając na moment oczy. Otworzyłam je i upewniłam się, że nie śnię - dookoła mnie rozpościerały się pojedyncze domki, drobne sklepy i zakłady. Nie szliśmy przez ścisłe centrum miasta, więc skupiałam uwagę na zadbanych kawałkach zieleni przy każdym z podjazdów. Wszystko tak bardzo znajome, a jednocześnie obce. Domowe, ale obserwowane przeze mnie z aż taką uwagą po raz.. który? Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, gdybym chciała.
Objął mnie ramieniem i przyciskał do siebie, więc mogłam pewniej wtulić się w jego miękką bluzę. Szliśmy tak po cichu, napawaliśmy się otoczeniem i nie zaburzaną niczym aurą. Telefony nie dzwoniły, brzuchy nie burczały, myśli nie krzyczały. Było przyjemnie i bez zbędnych hałasów, bo jego radosnego śmiechu nie mogłabym nazwać hałasem, a przyjemną melodią.
Dotarliśmy do nieco bardziej zadbanej ulicy, dzielnicy Mullingar pełnej kolorowych budynków, szerokich skrzyżowań i dużej ilości drogowskazów w kierunku ważnych miejsc w mieście. Przeszliśmy już na chodnik, żeby aż tak nie wyróżniać się na szerokiej drodze. Po drugiej stronie jezdni widziałam starą kwiaciarnię, kilka banków, tablicę informacyjną odnośnie kancelarii prawniczej. To, co jednak powinno bardziej zwrócić moją uwagę, znajdowało się po naszej lewej stronie.

- Kiedy kończyłem szkołę, dopiero zaczynali budować to ogrodzenie. - mruknął, wskazując na siatkę i fragmenty kamiennego muru, które odgradzały stary budynek. Swoim wyglądem przypominał niemalże zamek, jak zwykle o szarych i smutnych murach, które na tle intensywnej zieleni dookoła i w świetle nocnych latarni świecących się na ulicy wyglądał bardzo imponująco, wręcz tajemniczo.
- To twoja szkoła? - spytałam, dla pewności. Przytaknął i dalej obserwował budynek, zanim spojrzał znów pod nogi i przygryzł wargę. Zamyślił się, więc sobie zostawiłam podziwianie w ciszy miejsca, w którym spędził kilka nastoletnich lat.
Zwolniliśmy odrobinę przy zamkniętej bocznej bramie wjazdowej. Stanęliśmy przodem do gmachu szkoły i gdy żadne słowa nie padły, z czystej ciekawości wysunęłam się z jego objęć i podeszłam do ogrodzenia. Wyglądałam przez czarne pręty bramy i zobaczyłam rozległy zielony trawnik, równo i krótko skoszony. Kawałek dalej, wystarczająco daleko by nazwać to oddzielną częścią terenu, zobaczyłam dwie bramki i rozstawione rzędy prowizorycznych trybun.
- Tam graliście w piłkę? - spytałam cicho, wiedząc że i tak usłyszy. Trzymałam dłońmi metalowe pręty i rozglądałam się dalej, w głębi ciemnej nocy widząc skrawek Kościoła, który stał przy szkole.
- Tak, a tam po prawej.. - stanął tuż obok mnie i pokazał palcem w zupełnie inną stronę. - ..Tamtędy wchodzi się do auli, w której grane były przedstawienia. Za wschodnim skrzydłem jest też, a przynajmniej był kilka lat temu, ogródek z warzywami. Założył go nauczyciel biologii. - dodał, tłumacząc mi później jeszcze kilka nieznanych mi faktów.
Byłam pod wrażeniem tego, jak działa jego pamięć. Z każdym wypowiedzianym słowem nakręcał się na kolejne, przypominał sobie następne fakty i historie z czasów, kiedy był w kole teatralnym, kiedy zostawał na mecze piłki nożnej i rozgrywki hurlingu, kiedy nauczyciele w ramach rozrywki wypuszczali ich na dwór, żeby mogli rozprostować kości zanim przyjdzie co do testu. Mówił to wszystko ze swobodą i radością, a ja nie śmiałam mu przerywać. Dlatego gdy nagle ucichł i intensywnie wpatrywał się w bramę, nie mogłam odeprzeć wrażenia, że pracuje nad jakimś pomysłem. Widziałam to w jego nieobecnym wzroku i bezwiednym wędrowaniu palców do buzi, by zagryźć to co według ich logiki nie potrzebne.
- Chodźmy na boisko. - powiedział nagle, uśmiechając się do mnie jak szczęśliwy szaleniec. Uniosłam brew w zdziwieniu, co może mieć na myśli. Zrozumiałam dopiero w momencie, gdy chwycił pałąki bramy i zaczął się po nich wspinać.
- Niall, co ty wyprawiasz? - spytałam, podchodząc do niego i patrząc, jak zaledwie kilka ruchów dzieli go od przeskoczenia ogrodzenia.
- Jestem szalony i włamuję się na teren zamknięty w środku nocy. - odparł z uśmiechem, na co zrobiłam duże oczy.
- Niall, żartujesz sobie ze mnie, tak? Ktoś cię złapie.. - zaczęłam nerwowo mówić.
- Nikt nas, - wyraźnie podkreślił drugie słowo. - nie złapie. No chodź. - ponaglał.
Oparł stopę o jeden z poziomych fragmentów metalowej dekoracji i podciągnął się na sam szczyt, gdzie walcząc z równowagą kucnął i odwrócił się przodem do mnie, kombinując jak zejść z drugiej strony. Ogrodzenie samo w sobie było dość wysokie, podejrzewam że miało około dwóch metrów, więc przewyższało każde z nas. W końcu napinając mocno swoje mięśnie barków, zsunął powoli stopy po prętach z drugiej strony i wisząc przez ułamki sekundy wzdłuż bramy, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, puścił się i spadł na lekko ugięte nogi.
Patrzyłam na to wszystko szerokimi oczyma, mając więcej jak mieszane uczucia. Dawno nie widziałam Nialla z tej strony - chętnego ryzyka, zabawy, czegoś teoretycznie zakazanego. Może i nie było w tym czegoś ogromnie niebezpiecznego, w końcu tylko wchodził na teren posesji, nie zamierzał - chyba? - kraść, dewastować, niszczyć nic na terenie jego starej szkoły. Musiałam jednak przyznać sama sobie, że nie było mi to zachowanie obce. Wiedziałam, co to znaczy włamać się na zamknięty teren. Pamiętałam doskonale uczucie adrenaliny i odrobiny strachu, gdy byłam w niedozwolonym miejscu i robiłam zabronione przez prawo rzeczy. Nie zawsze zgodnie ze swoją wolą, przeważnie byłam do tego zmuszana przez sytuację i osobę towarzyszącą mi, ale miałam niemałe pojęcie na ten temat.
Dlatego widok jego, o publicznym wizerunku anioła, powtarzającego jednokrotnie moje ciągłe błędy nastoletnich lat.. zostawiał we mnie niespotkane wcześniej uczucia. I to nie dlatego, że utożsamiałam go z moim byłym "chłopakiem". Nie dlatego, że widziałam w nim zło i bałam się, co się stanie za chwilę, nie. Gdy zobaczyłam jego wewnętrznego chłopca, biorącego górę nad jego ciałem i prowadzącego go po szczeblach bramy, zrobiło mi się cieplej. Gdy jego wątłe ciało wspinało się po ogrodzeniu, skrawki skóry wystawały spod obsuniętych ubrań, kończyny zwinnie i pewnie wykonywały każdy ruch, moje serce biło mocniej. Pozwolił sobie na chwilę wolności. I to też nie jest tak, że pochwalam łamanie prawa - absolutnie nie. Ale jeśli jego dziecięca radość z moim udziałem miała się uwolnić na zamkniętym terenie szkoły Świętej Marii, to byłam gotowa uśmiechać się razem z nim i robić to, co podpowiadało serce, a nie rozum.
- Lalka? - wyrwał mnie z rozmyślań. Gdy myślałam, że bardziej nie jestem w stanie się rozpłynąć w moich uczuciach, on do mnie zawołał właśnie tym przezwiskiem. Słowem, które w jego ustach za każdym razem brzmiało pięknie i przeszywało mnie od środka, a z dodatkową porcją irlandzkiego akcentu wywoływało efekt mięknących nóg i ochoty na wydanie z siebie nienaturalnego odgłosu, który oddałby moje podekscytowanie. Ze zmierzwionymi włosami i niedokładnie założoną bluzą, skrzącymi się ognikami w oczach i lekkim, wręcz zawadiackim uśmiechu, przypomniał mi dlaczego go wielbię. Pokazał znów, po raz -enty, że nigdy już nie byłabym w stanie nie nazwać siebie "jego". Kochałam go, pociągał mnie, ratował i wyzwalał codziennie nowe emocje, o których istnieniu nie miałam pojęcia. - C'mon, pretty one. You're Annie Badass Holmes.
Nie musiał dłużej prosić. Podciągnęłam nieco bardziej ciemnoszare jeansy i dotknęłam metalowego ogrodzenia. Przymknęłam na chwilę oczy, czując jak znajome uczucie adrenaliny i strachu przeszywa mnie od środka, ale uchyliłam powieki i nie ujrzałam lęku. Nie widziałam kpiącego grymasu na twarzy, trzydniowego zarostu, ciemnych jak noc włosów. Widziałam szczery i podekscytowany uśmiech, przepiękne oczy i anielskie serce. Dlatego nie wahając się już, zaczęłam wspinać się, tak jak on minuty wcześniej. Dotarłam do szczytu bramy i rozejrzałam się dookoła, sprawdzając czy nie kręci się nikt w najbliższej okolicy. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że jesteśmy sami, ostrożnie się odwróciłam i tak jak on, zsunęłam się delikatnie po bramie. Z tą różnicą, że byłam niższa od niego, do ziemi brakowało mi więcej centymetrów, a brzuch nieprzyjemnie ocierał się o zimne metalowe pręty, bo bluzka razem z bluzą nieznacznie podsunęły się pod mój biust. I nie wiem, czy to była presja za dużej adrenaliny, czy może niepamięć jak to się robi, ale przez kilka sekund odrobinę się bałam, bo moje ręce nie należały do najsilniejszych, a z jakiegoś powodu mój mózg utożsamiał puszczenie się bramy ze złamaniem którejś nogi.
- Jak daleko mam do ziemi? - spytałam dość cienkim głosem stłumionym przez to, że chowałam głowę między uniesionymi ramionami. Musiało to zabrzmieć zabawnie, bo parsknął wesołym śmiechem i podszedł do mnie, obejmując obydwiema rękoma moje biodra i pomagając mi dotrzeć do ziemi.
Zsunęłam się wzdłuż jego ciała i po chwili już dotykałam stopami kostki brukowej, więc odetchnęłam z ulgą. Wciąż ręce ciasno przyciskał do mnie, tuż pod piersiami, nie pozwalając ubraniom swobodnie się ułożyć. Przez chwilę jeszcze oddychałam ciężej, ze względu na intensywność wydarzeń i odrobinę ruchu. Wtulił twarz ze swoim ciepłym oddechem w moją szyję i kilka razy mnie w nią pocałował, ze szczerym uśmiechem, który bez problemu mogłam wyczuć na wrażliwej skórze. W dowód wdzięczności i radości z tego, że był przepełniony tak ogromnym szczęściem, odwróciłam się gwałtownie w jego ramionach i mocno złączyłam nasze usta w gorącym pocałunku. Przylegając ciasno do jego ciała czułam, że jest więcej jak podekscytowany, dlatego żeby nie doprowadzić do niczego nieodpowiedniego zaczęłam wycofywać się z jego ramion. Chwyciłam jego rękę i odrywając się całą siłą mojej woli od miękkich i spragnionych ust blondyna, odwróciłam się przodem do budynku i pociągnęłam za sobą.
Wyrównał ze mną krok i skierował nas na równo ułożoną ścieżkę ze żwiru, która prowadziła dookoła gmachu szkoły. Drobne kamyczki lekko skrzypiały pod naszymi butami jako jedyny dźwięk zakłócający ciszę w pobliżu przynajmniej kilkunastu metrów. Teren, na który weszliśmy był ogromny; rozległe trawniki, rozciągające się wszędzie skrzydła dużej szkoły, kaplica. Wszystko utrzymane w porządku i ładzie, rośliny równo przystrzyżone, zadbane pasujące do schludnej posesji. Pociągnął mnie w lewo, więc zeszliśmy ze ścieżki i cicho deptaliśmy równo skoszoną trawę.
- Cieszę się, że jesteś ze mną w domu. - mruknął w pewnym momencie, więc na znak zrozumienia i odwzajemnienia tej radości, uścisnęłam mocniej jego dłoń.
- Nie sądzisz, że to odrobinę straszne? - spytałam po chwili ciszy, delikatnie odwracając głowę w jego stronę. Zaczęliśmy zbliżać się do boiska do piłki nożnej. Ściągnął brwi w zdziwieniu.
- Co jest straszne? - zapytał. Zaśmiałam się cicho z tego, jak musiało to zabrzmieć.
- Wydaje mi się trochę przerażające, że jestem skłonna pojechać za tobą wszędzie. - powiedziałam, rozglądając się dookoła. Metalowe konstrukcje trybun z bliska okazały się być jeszcze mniejsze, ale wystarczające na usatysfakcjonowanie większości uczniów tej wielkości szkoły.
- To brzmi źle, Ann. - zaśmiał się, ale mimo wszystko wyczułam w tym szczyptę nerwów.
- Chodzi mi o to, że tak bardzo mi na tobie zależy, że nie zastanawiam się nad niczym. Po prostu to robię. Trochę walczę jeszcze z nadmiernym byciem zależną od ciebie, ale chyba się nie da pokonać tego tak w stu procentach. - mówiłam, gdy zbliżaliśmy się do środka murawy. - To jest pozytywnie straszne. Nie wiem, jakiego innego słowa mogę użyć. - znów na chwilę urwałam, a on dał mi chwilę do namysłu. - Uwielbiam widzieć cię szczęśliwym i chyba dlatego to robię. - dokończyłam.
Szliśmy jeszcze kawałek, aż zwolniliśmy przy środkowej linii boiska. Spojrzał w niebo i uśmiechnął się, po czym delikatnie szturchnął mnie w ramię.
- Hej, spójrz. - pokazał palcem w górę. - Widać gwiazdy.
Usiadł na trawie i pociągnął mnie ze sobą. Oboje wylądowaliśmy na plecach, leżąc ze stykającymi się ramionami i spoglądając w niebo. W rzeczy samej, na ciemnogranatowy, tle pojawiły się dwa jasne punkty, trudne do zauważenia ale dla nas widoczne. Szukałam po nieboskłonie innych, ale to musiał być jedyny nie zasłonięty chmurami fragment nieba. Nie potrzebowałam jednak więcej, dwie w zupełności mi wystarczyły.
- Myślę, że gdybyśmy byli całkowicie od siebie zależni, nie realizowalibyśmy swoich własnych planów i ambicji. - mruknął. Kątem oka widziałam, jak przeczesuje dłonią swoje włosy. Miał rację, w tym co mówił. Mimo, że mieliśmy silną więź i tak bez problemu skupialiśmy się na własnych pracach, co było jak najbardziej naturalne. Musiałam mieć po prostu wysokie odczucie przywiązania do niego.
- To nie zmienia faktu, że lubię być obecna wtedy, kiedy jesteś szczęśliwy. - odwróciłam do niego głowę i gdy zrobił to samo, niemalże stykaliśmy się nosami i czołami. Wilgotna trawa chłodziła moje plecy ale nie przeszkadzało mi to, bo serce mnie wystarczająco ogrzewało i nic innego się nie liczyło w tamtej chwili.
- Ty sprawiasz, że jestem szczęśliwy. - szepnął, a mój puls przyspieszył. Przymknęłam oczy powtarzając sobie w głowie jego słowa, słysząc je tak wyraźnie i pięknie. Uchyliłam powieki i nie bałam się, że zniknął. Wiedziałam, że leży obok mnie. Widziałam jego skrzące się do mnie oczy i miałam w sobie przekonanie, że nie wyobrażam sobie tego.
Przesunęłam głowę tak, żeby móc twarz przytulić do jego ramienia. Czułam, jak składa ciepły pocałunek na jej czubku i głęboko zaciąga się powietrzem. W końcu podniósł się tak, że opierał się na łokciu i zaczął troskliwie odgarniać moje włosy. Przyłożył wolną od podtrzymywania się dłoń do mojego policzka i delikatnie zaczął go masować kciukiem. Przyglądał mi się z miłością wymalowaną w oczach, więc położyłam swoje palce delikatnie na jego, traktując jego rękę tym samym pieszczotliwym ruchem. Nabrał powietrza i odrobinę uchylił usta, jakby zbierał się do ponownego zabrania głosu, ale zamknął buzię i spuścił wzrok.
- Co? - spytałam cicho, zabierając dłoń z mojego policzka a przykładając ją do jego głowy. Zmusiłam go tym, by znów spojrzał na mnie.
- Boję się, Annie. - mruknął, bardzo niepewnie, jakby nie mógł ocenić mojej reakcji na te słowa.
- Czego?
- Że cię stracę. - dodał, na co czułam jak moje brwi się wykrzywiają w grymasie, a serce łamie.
- Niall, nie.. - próbowałam do niego spokojnie mówić, chciałam wytłumaczyć, że nic się nie stanie, ale przerwał mi.
- Boję się, że zrobię coś co cię zrani bez mojej wiedzy, boję się że niespecjalnie cię skrzywdzę, bo nie będę zdawał sobie sprawy z tego, że coś chrzanię. - mówił, drżącym ale pewnym głosem. Wylewał do mnie swoje serce a ja nie pragnęłam niczego bardziej, jak łapać je i ratować. - Boję się, że przez moją głupotę cię stracę. Nie chcę tego, jesteś moim wszystkim. Wiem, że bywam różny i wiem też, że często przez to cierpisz. Oboje jesteśmy różni i czasami to wychodzi na wierzch. - wyraźnie przełknął ślinę, wciąż wpatrując się w moje oczy. Przeszywał mnie swoim wzrokiem, czułam w sobie siłę każdego jego słowa. - Kocham być szczęśliwym z tobą, nie zawsze to okazuję ale jesteś moim wszystkim. Wiem, jak cholernie wrażliwa jesteś i tak bardzo nie chcę tego spierdolić. Nie chcę cię zniszczyć a wiem, że jest taka możliwość. - kontynuował, nieco słabszym już głosem.
Jego słowa bolały. Wiedziałam, że były szczere. Wiedziałam, że nie miał zamiaru mnie nimi skrzywdzić, ale ich prawda nie była przyjemna. Cieszyłam się a jednocześnie płakałam w środku na myśl o tym, że miał w sobie świadomość, że jest skłonny doprowadzić do czegoś bolesnego. Wiedziałam jak się starał, oboje to robiliśmy. Nie zawsze było idealnie ale nie zawsze było też paskudnie. Kochaliśmy się i to zawsze wynagradzało ból, jaki się mógł zdarzyć na naszej wspólnej drodze. Pod presją dzisiejszej atmosfery w domu i jego wyznania nie mogłam powstrzymać szklących się oczu. Twarz jednak nie wykrzywiła się w rzewnym grymasie a miałam wrażenie, że była najspokojniejszą w ciągu ostatnich dni. Bo był obok i ufał mi na tyle, żeby podzielić się swoimi myślami, bez różnicy było jak bolesnymi.
- Mam nadzieję, że wiesz.. - znów zaczął, zaczerpnąwszy odrobiny powietrza. - Chcę żebyś wiedziała, że bez względu na wszystko, - urwał, myśląc intensywnie. - Bez względu na to co powiem, jak się będę zachowywał, jak ty będziesz reagowała, cokolwiek się stanie z czyjejkolwiek winy.. - znów chwila przerwy, uśmiechnęłam się więc zachęcająco. Cieszył mnie fakt, że nie obwiniał tylko siebie za ewentualne szkody. Jest nas dwoje, nie może być tylko jeden winny zawsze i wciąż. - I want to marry you, Annie.
Mówiłam sobie, że nie będę płakać. Wmawiałam sobie od kilku minut, że będę silna, że pozwolę oczom tylko się zaszklić i że to minie, ale bezskutecznie. Jego słowa, tak delikatne i szczere spowodowały, że ciężkie krople zaczęły wypływać spod moich powiek.
- To nie są jeszcze oświadczyny, nie zrobiłbym tego na boisku mojej starej szkoły. - zaśmiał się do siebie, a ja zrobiłam to samo. - Oboje jeszcze mamy sporo czasu przed sobą, wiele planów i pomysłów. Zwłaszcza ty, moja studentko. - zaczepnie dodał, wywołując tym mój palący rumieniec na twarzy. - Ale chcę spędzić z tobą resztę życia i cokolwiek się między nami nie stanie, chcę żebyś to ty została moją Mrs. Horan.
Niall wiele razy doprowadził mnie do łez. Tych smutnych, szczęśliwych, łez ze śmiechu, z bólu bo przypadkiem stanął mi na nodze. Wiele razy płakałam. Ale w tamtej chwili, mając go tuż przy sobie, mówiącego do mnie te wszystkie ważne dla jego jak i dla mnie słowa, mój płacz był inny. Był dumny i wzruszony, szczęśliwy i wdzięczny. Wdzięczny za to, że mogłam go nazwać "moim" Niallem. Nie wiedziałam jaką odpowiedzią go uraczyć, więc splotłam swoje ramiona na jego karku i przyciągnęłam do siebie, by móc przelać ustami wszystko, co we mnie siedziało. Dla wsparcia oparł się łokciami na zewnątrz mojej głowy i przeniósł ciało tuż nade mnie, gdy zakochana i z czułością obdarowywałam go pocałunkami. Oddychaliśmy razem, byliśmy razem. I tylko to się liczyło.
- I love you. - szepnęłam między kolejnymi buziakami.
- You're the one that I want, at the end of the day. - powiedział z szarmanckim uśmiechem, gdy oderwał się ode mnie, pozwalając nam złapać oddech i wpatrując się we mnie radośnie. Zaśmiałam się na jego próbę wplątania słów ich piosenki do sytuacji.
- You're so silly, Niall. - chichotałam, gdy wycierał kciukami moje mokre od łez policzki.
- You know it's just for you. - skomentował, szeroko uśmiechając się. Pokiwałam głową i powiedziałam dwa słowa, które miałam głęboką nadzieję, znaczyły dla niego więcej, niż mogłoby się wydawać.
- I do.

Leżeliśmy jeszcze kilka minut przytuleni do siebie, podziwiając te dwie samotne gwiazdy na niebie. Po cichu rozmawialiśmy, dzieliliśmy się swoimi myślami i planami na przyszłość. Wtuliłam twarz w jego szyję i zamknęłam oczy, czując się właściwie i na miejscu. Tam gdzie był Niall, byłam w domu.
Nie dane nam było jednak długo cieszyć się spokojem, bo w tej samej chwili z cichej i pełnej miłości aury wyrwał nas czyjś krzyk z oddali. Nie wiedziałam czy się przesłyszałam, dlatego podniosłam wzrok na niego i oboje patrzyliśmy na siebie w konsternacji. Serce zabiło mi mocniej nie z podekscytowania, ale ze strachu.
- Co to było? - szepnęłam, bojąc się mówić głośniej. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo tym razem już wyraźniej dotarło do naszych uszu.
- Hej! Wy tam! - podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy w oddali tęższego ochroniarza idącego szybko w naszą stronę. - To jest zamknięty teren! - krzyczał. Przez ułamek sekundy patrzeliśmy na siebie przerażeni, po czym jak na zawołanie wstaliśmy i oboje zaczęliśmy biec w stronę bramy, przez którą przeszliśmy.
Moje wychodzenie na poranny jogging i Nialla aktywność sportowa znacząco pomogły nam w całkiem żwawym biegu aż do ogrodzenia. Obejrzałam się za siebie i zwolniłam przy tym odrobinę co było błędem. Zrobiłam wielkie oczy gdy zdałam sobie sprawę, że ochroniarz zaczął biec za nami i gdyby nie nasze tempo, już dawno by nas dogonił.
- Nie zwalniaj, biegnij! - Krzyknął do mnie z przodu, więc znów zwróciłam się w dobrą stronę i starałam się zmniejszyć odległość między nami, która znacznie się powiększyła gdy się odwróciłam by skontrolować naszą sytuację.
- Zatrzymajcie się, bo wzywam policję! - krzyczał z tyłu, a mnie ogarnęło przerażenie.
Ile sił w nogach przyspieszyłam i oboje zatrzymaliśmy się przy bramie w tej samej chwili. Zaczęłam znów wspinać się po metalowych prętach i zdenerwowałam się gdy zobaczyłam, że Niall zamiast robić to samo, asekuruje mnie. Jedyne co zrobił to założył kaptur na głowę.
- Co ty robisz?! No właź! Poradzę sobie! - mówiłam rozemocjonowana, na co warknął cicho i zaczął wchodzić tuż obok mnie na bramę, po drugiej stronie symetrycznych wrót.
Okazał się jednak być szybszym w swoich ruchach i gdy walczyłam ze ślizgającymi się stopami na szczycie ogrodzenia, on już zeskoczył na chodnik. Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów bo słychać już było stawiane przez dozorcę kroki, a ja wciąż tkwiłam na bramie i nie mogłam z niej zejść w żadną stronę.
- Po prostu się odwróć, złapię cię. - powiedział, gdy zauważył mój problem. Wolniej niż kiedykolwiek i na trzęsących się kończynach odwróciłam się przodem do gmachu szkoły i nerwowo zsunęłam nogi wzdłuż prętów, widząc przed sobą zbliżającego się mężczyznę. Chwycił mnie mocno za uda i ściągnął na ziemię, po czym złapał za rękę i pociągnął, żebym biegła dalej za nim. - Ma klucze do bramy, biegniemy. - skomentował, więc niewiele myśląc dotrzymałam mu tempa.
Gdy skręciliśmy w którąś z kolei ulicę, nogi zaczęły odmawiać mi współpracy. Zwolniłam, przez co musiał poczuć delikatne szarpnięcie ręki, którą ściskałam. Odwrócił się do mnie i rozejrzał się wokoło, zanim w końcu oboje przestaliśmy biec. Zatrzymaliśmy się w połowie ulicy i zaczęliśmy zmęczeni gwałtownie sapać, opierając się o siebie nawzajem. Po kilku głębszych oddechach jego sapanie zamieniło się w dźwięczny śmiech, co skwitowałam lekkim uderzeniem go piąstką w ramię. Tylko bardziej się roześmiał, a mi nie pozostawało już nic innego, jak robić to samo.
Byliśmy dziećmi. Śmialiśmy się jak dzieci i cieszyliśmy się razem jak dzieci. Nie pytając mnie o zdanie kucnął przede mną i kazał wspiąć się na jego plecy. Uczepiona jego rozgrzanego ciała jak małpka szłam razem z moją roześmianą i szczęśliwą miłością przez ulice Mullingar, grubo po północy. W takiej samej pozycji, jak gdy niósł mnie do domu po pamiętnej imprezie w klubie, gdzie wyznał mi miłość po raz pierwszy. Z tą różnicą, że kochałam go o niebo mocniej.
Zaczęliśmy razem i skończymy razem, obojętnie co nam stanie na drodze. Byłam i jestem tego pewna tak samo jak tego, że śmiał razem ze mną.





piątek, 18 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 18!



*6 days to go!*





Dzisiaj tym akcentem przekazuję Wam odrobinę nastroju świątecznego - ja jestem zakochana. 
Co sądzicie o takiej wersji/wykonaniu klasyka wśród bożonarodzeniowej muzyki?






*spoiler alert*
#38 ma jeszcze jedną, trzecią część - macie więc po co zaglądać i na co czekać :)