Manny

czwartek, 29 grudnia 2016

#49

Spóźnione wesołych świąt!

Przed Wami zlepek scenek z życia Niannie, właśnie w tym okresie. Szczęściarze, balują teraz w Mullingar!

Wspaniałego wieczoru,

Mania x







- Ladies and Gentleman, welcome to Warsaw Chopin Airport. The local time is one hour ahead of the London area, and it’ s approaching half past seven in the evening. The temperature is around…
            Lekki uśmiech gościł na mojej twarzy, gdy słuchałam ogłoszenia stewardessy. Ciemne niebo za oknem rozświetlone było przez odblaski na płycie lotniska i mnóstwo lamp, które oświetlały każdą maszynę dookoła. Zafascynowana funkcjonowaniem wszystkiego w porcie lotniczym, nie odrywałam wzroku od każdego ruchu za szybą. Jak małe dziecko wpatrywałam się w wielkie litery, krzywiące się w słowa po polsku. Tęskniłam za tym.
- Zbieraj się, kociaku. – Usłyszałam obok siebie. Odpinał pas bezpieczeństwa i od razu wstał, żeby w miarę szybko wyjąć plecak z półki nad naszymi głowami. Podał mi moją kurtkę razem z szalikiem, który byle jak zarzuciłam dookoła szyi.
            Siedząc w pierwszym rzędzie rejsowego samolotu, mogliśmy jako pierwsi z niego wyjść. Niall wyciągnął do mnie rękę, bym ją chwyciła. Podziękowaliśmy ciemnowłosej stewardessie, która uprzyjemniała nam lot swoją przyjazną aparycją, po czym weszliśmy do długiego korytarza. Mimowolnie uśmiechałam się do siebie, gdy słyszałam słowa obsługi lotniska w moim ojczystym języku. Na końcu rękawa spotkaliśmy elegancko ubraną panią, trzymającą jego nazwisko na plastikowej tabliczce.
- Mają państwo bagaże do odebrania? – Usłyszeliśmy po angielsku. Kobieta nie miała widocznie pojęcia, że mam przy sobie polski paszport, dlatego niewzruszona starała się z nami porozumieć w obcym dla niej języku. Poza tym, to Niall traktowany był jak „VIP”.
- Tak, dwie walizki.
- Przyprowadzimy je w takim razie do poczekalni, żebyście nie musieli czekać przy taśmie.. – Mówiła.
- W sumie… - Spojrzał na mnie kontrolnie. – Bardzo duży jest ruch w tym momencie? – Kobieta zamrugała kilka razy, zanim zrozumiała o czym mówi. Był dużo szybszy w dobieraniu słów.
- Nie, dlatego idziemy przez terminal, a nie jedziemy oddzielnym samochodem. – Odparła, prowadząc nas szerszym już korytarzem do stoisk straży granicznej.
- To myślę, że sobie poradzimy. Prawda? – Zwrócił się do mnie, na co jedynie pokiwałam ochoczo głową. – I tak musimy jeszcze odebrać samochód. Jakby nas pani mogła zaprowadzić tylko do kogoś z Range Rovera, kto powinien czekać. – Dodał, wolną ręką wyciągając z kieszeni jeansów telefon.
- Masz paszport? – Zapytałam kontrolnie. Skinął głową i wyjął z drugiej strony spodni dokument. Sama zaczęłam wygrzebywać swój z dobrze ukrytej kieszonki w plecaku. Nie mogłam przedostać się ręką przez portfel i notes, więc musiałam zatrzymać się w pół kroku i oprzeć sobie plecak na kolanie. Rozejrzał się, gdy nie zobaczył mnie obok siebie i spojrzał na moje komiczne próby wyjęcia jednego z dwóch dokumentów.
- Zgubiłaś?  - Podszedł i przytrzymał szary zamszowy materiał, gdy próbowałam wymacać palcem znajomą książeczkę.
- Dobrze schowałam. – Odparłam. Wyciągnęłam pierwszy, granatowy, na widok którego Niall już się wyraźnie ucieszył, ale pokręciłam głową. – Ten jest brytyjski. A skoro wjeżdżamy do Polski, to przydałby się ten właściwy. – Mruknęłam. Całe szczęście moment później wyjęłam bordowy paszport, zapięłam plecak i zabrałam go od Nialla.



- Jest twoja ślicznotka. – Skomentował, gdy staliśmy przy taśmie bagażowej. Z luku wypadła moja bladoróżowa, plastikowa walizka, pełna pięknych damskich detali. Zdobiły ją kolorowe kwiatki, miedziane suwaki i rączka, oraz złoty, drobny sygnowany znak projektanta. Niall podszedł do obrotowej taśmy i zdjął mój pierwszy prezent gwiazdkowy, w który się zapakowałam. Nie byłby w stanie przewieźć jej w żaden sposób, żebym się nie domyśliła, więc dostałam ją dziś rano. I byłam więcej niż szczęśliwa na widok kolorowej, ślicznej walizki, wyróżniającej się wśród setek czarnych kufrów.
- Jest najładniejsza na świecie. – Uśmiechnęłam się, gdy postawił ją obok mnie. Zaraz po niej wyjechała jego czarna i jedyne co zostało nam do odebrania, to jego gitara.
            W hali przylotów oczekiwało dużo więcej osób, niż się spodziewałam. Już jako odruch złapałam Nialla za przedramię, gdy pchał wózek z naszymi bagażami. Była to jednak reakcja mojej nadwrażliwości, bo nikt go nie rozpoznał, wszyscy oczekiwali na swoich bliskich i nie szukali sensacji. Lotnisko w Warszawie nie było obstawione paparazzi tak jak Los Angeles czy Heathrow, za co byłam dozgonnie wdzięczna. Mniej nerwów oznacza przyjemniej spędzony wolny czas.
            Przy pomocy naszej „przewodniczki” znaleźliśmy mężczyznę z tabliczką krzyczącą „Range Rover”. Gdy potwierdził nazwisko, poprowadził nas na parking wydzielony dla wypożyczalni samochodów. Po drodze zawiało świeżym, mroźnym powietrzem – zupełnie innym, niż zostawiliśmy za sobą w Londynie. Nie było śniegu, ale było wystarczająco zimno by poczuć grudniową, zimową atmosferę.
- Będę jeszcze tylko potrzebował pana podpis, że odebrał pan samochód. – Usłyszeliśmy od wysokiego bruneta, gdy podeszliśmy do grafitowego, dużego auta.
- Moment, jeśli ja podpiszę to znaczy, że samochód jest wypożyczony tylko na mnie…? – Zastanowił się, dając mi kluczyki do ręki. – Chyba inna była umowa.
- Już zerkam…
- Bo rozumiem, że moje nazwisko widnieje przy danych czasowego właściciela, bo to ja zapłaciłem, ale oboje będziemy nim jeździć. Moja dziewczyna będzie go oddawać za ten tydzień, czy jakoś tak, bo ja wcześniej wylatuję. Nie zostawię jej bez samochodu. – Tłumaczył. Ja w tym czasie otworzyłam bagażnik i zaczęłam przymierzać się do pakowania walizek. Skończyło się to jednak zakazującymi słowami Nialla. – Hej, ciężkie są. Chodź tu.
- Tak, naturalnie. Sekretarka musiała wydrukować za mało stron. Jest tu jeszcze nazwisko… Holmes? – Podniósł wzrok znad kartki.
- To ja. – Uśmiechnęłam się ciasno.
- W porządku. W takim razie obydwoje podpiszecie pod dzisiejszą datą, więc pana obecność nie będzie konieczna przy zwrocie auta w przyszłym tygodniu.
- Super. – Odparł Niall, biorąc od niego długopis i podpisując dokument bez zawahania. Podał mi teczkę z kartkami i zrobiłam to samo, zaraz pod jego nazwiskiem, przez chwilę zastanawiając się, jak bardzo podobnie wyglądają nasze nazwiska, gdy są tuż nad sobą, odręcznym pismem wyrysowane..



- Ja prowadzę! – Uśmiechnęłam się do niego, gdy włożył drugą walizkę do bagażnika.
- Ty znasz drogę, więc niech ci będzie. – Odparł, idąc w lewą stronę samochodu. Stanęłam z założonymi na piersi rękami i zaczęłam się do siebie śmiać, czekając kiedy się zorientuje, że znowu jest w kraju z ruchem prawostronnym. Otworzył drzwi kierowcy i przez chwilę się zastanowił, zanim opuścił głowę z wyraźnym zażenowaniem. – Tak. – Mruknął, zerkając na moją roześmianą twarz. – Cicho bądź, to przyzwyczajenie. Dopiero co wróciłem do Anglii! – Jęknął. Zaczął się wycofywać z korytarza między autami i wymijać mnie, ale go zatrzymałam. Pociągnęłam go za kawałek niezapiętej kurtki. Stanął przede mną i pozwolił mi się wpatrywać w jego błękitne oczy. Oplotłam dłońmi jego kark, więc on objął mnie w talii i blisko do siebie przyciągnął.
- Bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. – Szepnęłam, śledząc wzrokiem iskierki w jego oczach. Uśmiechnął się ciepło, pokazując mi swoje idealne zęby.
- Ja też, Ann. – Odpowiedział równie cicho, lekko cmokając mnie w usta.
            Wyminęliśmy się i wsiedliśmy po właściwych stronach. Podsunęłam nieco fotel kierowcy i wygodnie się usadowiłam, przyzwyczajając się na nowo do siedzenia po lewej stronie w aucie. Włożyłam kluczyki do stacyjki i wiedziałam, że zanim ruszymy, trzeba się jeszcze zaprzyjaźnić z pojazdem i jego funkcjami. Z plecaka, który jeszcze leżał na moich kolanach, wyjęłam telefon i kabelek, które podłączyłam do systemu multimediów.
- Oho, już królowa kierownicy zarządza muzyką. – Zaśmiał się z fotela pasażera, też opróżniając kieszenie i jak najwygodniej układając się w czarnym siedzeniu. Pokazałam mu ze śmiechem język, gdy poczekałam aż system w samochodzie przyjmie mój telefon i pozwoli w przyjemności jechać do domu. – Długo będziemy jechać?
- Czy ja wiem… - Wzruszyłam ramionami i przekręciłam klucz w stacyjce. – Jak nie ma ruchu na drodze to niecałe pół godziny. Ale o tej porze sporo ludzi jedzie tam gdzie my, zwłaszcza że lada dzień już święta. – Dodałam, wsłuchując się w przyjemny warkot silnika. Spojrzałam na niego z wyczekującym wzrokiem, licząc że podzieli moją aprobatę na zadziorny dźwięk. Opuścił kąciki ust i pokiwał głową, nie mogąc narzekać na jakość naszego tymczasowego auta.
            Telefon zsynchronizował się z Range Roverem, co podkreśliły nagle włączające się głośniki. Jedna z elektronicznych piosenek zaczęła dudnić swoimi basami, pobudziwszy nas z ewentualnych resztek zmęczenia.
- Woah! – Podniosłam głos, robiąc o kilka stopni ciszej. – Co my tu mamy…
- Zostaw, niech będzie. Zmienisz po drodze. – Skomentował, na co przystałam. Bo tak czy inaczej, gdy wyjechaliśmy z krytego parkingu, zaczęłam ruszać ręką w rytm piosenki i śpiewać powtarzające się co i rusz wersy. A Niall nigdy nie siedział obojętnie, gdy bawiłam się do muzyki, więc z radością obserwowałam polskie znaki drogowe i śpiewałam razem z moim chłopakiem. Bo byliśmy w domu.




- Pomidory w puszce, majonez, siedem jogurtów… - Wykreślałam kolejno produkty z listy, którą napisała mi mama. Oboje sprawdzaliśmy, co już mamy w koszyku, a czego jeszcze brakuje.
Niall zajmował się pchaniem wózka i śledzeniem mnie, bo niekoniecznie dotykał się do wszystkiego co jest po polsku. Z samego rana pojechaliśmy do jednego z większych supermarketów. Wykorzystaliśmy fakt, że moi rodzice cały dzień mieli pracować, a nie wszystkie sprawy zostały załatwione. Zaproponowałam, że z chęcią pomożemy w przygotowaniach, nawet jeśli ma to być zrobienie ostatnich świątecznych zakupów. Przyodział swoją wełnianą czapkę starszego pana i cierpliwie poznawał przedświąteczne przygody mojej rodziny.
- Pije się u was alkohol w święta? – Zapytał, gdy przechodziliśmy przez alejkę z napojami.
- Niekoniecznie. Mama zawsze robi kompot, a kiedyś z Weroniką uznawałyśmy Coca-Colę za świąteczny napój.
- To znaczy, że bierzemy zgrzewkę Coli?
- Nie. Bo to śmieciowe picie pełne cukru. – Ciasno się uśmiechnęłam, na co uniósł brwi w geście wycofania się z grząskiego terenu. – Jeszcze papier do pakowania, świeczki i serwetki, ale możemy to załatwić w innym sklepie. Możemy wziąć jakieś jedno wino, bo dziewczyny lubią. – Dodałam, kiwając głową w stronę oddzielnej alejki z alkoholem.
            Stanęliśmy w kolejce do kasy; przed nami czekały trzy osoby. Niall opierał się rękami o rączkę od wózka, więc ja potulnie oparłam głowę na jego ramieniu i przytuliłam się do jego ramienia. Przymknęłam oczy i odetchnęłam, pozwalając sobie na chwilę spokoju. Na dni przed świętami, gdy trzeba było odciążyć mamę od martwienia się o wszystko, padło na mnie i to ja zajmowałam się załatwieniem większości rzeczy. A nawet jeśli coś było już kupione, zamówione czy sprzątnięte, to było dużo spraw, o których się po prostu myślało.
- Spójrz. – Mruknął, przerywając mój kolejny potok myśli. Lekko przesunęłam głowę i zerknęłam na ekran telefonu, który trzymał w lewej ręce. Na nim widniało zdjęcie, jak dostrzegłam od Eoghana, przedstawiające śpiącego na kanapie Darragha… w spódniczce baleriny.
- Zabalowali? – Zachichotałam, a on przewijał kilka kolejnych zdjęć, jako ewidentny efekt szalonego wieczoru.
- Chyba nie chcę znać szczegółów… - Pokręcił głową, zanim podniósł wzrok. Przesunęliśmy się kilka kroków do przodu.      
            Z każdym przeskanowanym produktem zerkałam na rachunek. Dłużej się zastanawiałam nad cenami, bo dawno nie robiłam dużych zakupów w Polsce. Przyzwyczajona byłam do brytyjskich cen i tamtejszej waluty, dlatego trudno było mi określić, czy dużo zapłacę. Obarczyłam Nialla pakowaniem najcięższych rzeczy, żeby móc zapłacić swoją kartą. Kasjerka przeczytała sumę końcową i od razu pomachałam do niej kartą, zanim włożyłam ją do terminala. Usłyszałam obok siebie ciężkie westchnięcie.
- Lalka.. – Podpierał się w biodrach. Pokręcił głową z niezadowolenia, bo chciał odciążyć wszelkie moje duże wydatki. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, po czym dokończyłam płatność i życzyłam sprzedawczyni wesołych świąt.
- I tak zapłaciłam mniej, niż za to samo w Londynie. Nie stękaj, piękny. – Pocałowałam go w policzek, gdy odchodziliśmy z pełnym koszykiem.

            Zawsze byłam najmniej stylową z sióstr w rodzinie. Gdy mieszkałam jeszcze w Polsce, zawsze dostawałam rady odnośnie makijażu i ubioru od Julii, podczas gdy Marta zatwierdzała swoim zdrowym rozsądkiem. Kiedy jeszcze dobrze się dogadywałyśmy i świata poza nią nie widziałam, Julia potrafiła przekonać mnie do odważniejszych strojów niż jeansy i bluza. Ja i tak jednak zostawałam przy spodniach i podkoszulku, „lepsze” ubrania zachowując na specjalne okazje… podczas których i tak kończyło się nogawkami i koszulką, bo nie miałam odwagi na wyjście poza własną strefę komfortu i wygody. Każda rozmowa z Julią o kosmetykach, makijażu, czy typowo damskich ubraniach, obchodziła się bez jakiegokolwiek entuzjazmu z jej strony – zazwyczaj opowiadałam jej o tuszu do rzęs nie mając absolutnie nic na twarzy i celebrując życie w dresach, dlatego chyba nie do końca wierzyła w moje możliwości „odstawienia się”.
            Niezamierzenie, ale postarałam się. Wiedziałam, że będziemy wszyscy razem przez cały dzień, więc chciałam zrobić wrażenie na innych, jak i na sobie. Święta to czas piękna i ciepła, które niewątpliwie dostarczałam sobie, podkreślając atuty swojej urody. Niall z tatą od rana przerzucali drewno w garażu i odkopywali stare krzesła, ja za to zostałam zaciągnięta do pomocy w kuchni tak szybko, że nie zdążyłam przebrać się ze swoich reniferów na nogawkach. Gdy jednak zwolniłyśmy z mamą tempo i zostało jedynie smażenie ryb, dostałam trochę wolnego czasu na ubranie się i uczesanie.
            Finezyjnie plotłam warkocze. Moje włosy wróciły do lepszej kondycji i również ważyły więcej, dlatego kolejne wiązanie w kucyk wiązałoby się z potwornym bólem głowy. Uwielbiałam więc wszelkie sploty, bo trzymały moje włosy z dala od twarzy i bez kołtunów. Przeplotłam dwa holenderskie warkocze w kształcie litery „X”, ciasno je ściągając. W połowie pierwszego doznałam jednak kryzysu – miałam więcej części włosów do połączenia w spójną całość, niż wystarczyło mi rąk. Dlatego skończyło się wołaniem o pomoc.
- Mamo! – Podniosłam głos, zbiegając po schodach do kuchni. Była w trakcie wyjmowania serwetek na stół, gdy z szeroko otwartymi oczyma zobaczyła bałagan na mojej głowie, tak potrzebny do efektu końcowego. – Widzisz ten mały kucyk zawiązany szarą gumką? – Odwróciłam się do niej tyłem, licząc na ratunek.
- Zobaczę, jak opuścisz głowę! – Zwróciła mi uwagę, więc poprawiłam się. – Widzę, co z tym zrobić?
- Jakbyś mogła mi to mocniej zawiązać, bo już się gubię. - Jęknęłam, wciąż trzymając rękami dwa oddzielne pasma włosów, które były rozdzielone na trzy części…
Mimo bałaganu, warkocze uratowałam, sama będąc pod wrażeniem efektu końcowego. Coś klasycznego i dziewczęcego zamieniłam w pełną charakteru fryzurę, która idealnie pasowała do tego, co dalej ze sobą robiłam.
            Moja twarz pełna była kosmetyków. Nie w złym sensie, wręcz przeciwnie. Ku zapewne zdziwieniu jednej z moich sióstr, potrafiłam korzystać z podkładu, korektora, bronzera, różu… Wszystkich tych skarbów, które w odpowiedniej ilości i przy odpowiednim nałożeniu, dodawały uroku i podkreślały rysy twarzy. Święta nie mogły się obejść bez złota i brokatu, więc powieki potraktowałam pewnymi ruchami pędzla i rozświetliłam je brązami, miedziami i złotami. Wystarczająco ciemne rzęsy jeszcze bardziej wyostrzyłam, policzki w punkt podkreśliłam. Na koniec zrobiłam coś, na co bardzo rzadko się decydowałam i zdecydowanie wykraczało poza moje codzienne uczucie komfortu we własnym makijażu. Ciemnoczerwona, wręcz żurawinowa szminka.
            Wyglądałam zupełnie inaczej, niż godzinę wcześniej. Nie było śladu dziecięcej, zaspanej twarzy. Zniknęły zabałaganione włosy i świąteczna piżama. Dodałam sobie lat, ale i elegancji i odwagi. Bo poza mocnym makijażem, zdecydowanie mocniejszym niż na co dzień, miałam na sobie również odświętne ubranie. Czarne, prześwitujące rajstopy, które według mamy uwydatniały walory moich szczupłych i długich nóg. Sukienka, która równie dobrze mogła być tuniką albo bluzką. Nie mogłam w niej się schylać, bo pokazałabym wszystkim swoje niebieskie majtki. Była zwiewna i lekka, zapinana na guziki i z kołnierzykiem, jak koszula mojego taty. Z tym wyjątkiem, że dopełniała cały mój Wigilijny wygląd idealnie.
            Niall wszedł spod prysznica do mojego pokoju, gdy składałam i chowałam moją piżamę. Wystylizował już swoje w połowie wysuszone włosy, przez co wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie. Wciąż wisiały na nim spodnie dresowe i koszulka ale wiedziałam, że lada moment moje nogi się będą uginały.
- Twoja mama mówi, że wszyscy przyjadą za niecałą godzinę. – Powiedział, podchodząc do swojej walizki. Stała zaraz obok drzwi, więc nie musiał przechodzić obok mnie. Od razu zatopił wzrok w warstwach ubrań, spośród których wyciągnął parę kruczoczarnych jeansów.
- To będzie mała obsuwa. – Mruknęłam. – Wyprasować ci? – Zerknęłam jak wyciągał swoją koszulę w drobną granatową kratkę i ostrożnie ją obserwował, oceniając stan zgniecenia.
- Chyba nie trzeba, dobrze poskładałem. – Odparł, wieszając ją za kołnierzyk na klamce i ściągając z siebie białą koszulkę.
            Ja w tym czasie zajęłam się ścieleniem łóżka, które było ostatnim elementem bałaganu w domu. Wychodziłyśmy z mamą z założenia, że podczas Świąt w każdym pomieszczeniu musi panować porządek. Dlatego cierpliwie wdrapałam się na materac na czworaka i zaczęłam poprawiać poduszki, na których miała wylądować narzuta.
- Ty gotowa? – Spytał, gdy zrzucałam na ziemię część puchatej pościeli, świeżo wypranej przez mamę. Odmruknęłam cicho, przytakując. Poprawiłam i wygładziłam kołdrę, żeby równo układała się na niej szara narzuta.
- Pójdę na dół, może trzeba w czymś jeszcze pomóc. – Oznajmiłam upewniwszy się, że w pokoju panuje z grubsza porządek. Jedyne nadprogramowe przedmioty leżące luzem to były nasze walizki i kilka prezentów, które czekały na Mullingar, a wystarczająco zmięły się już pomiędzy ubraniami.
- Okej. Powiedz mi tylko, czy tak może być.. – Zatrzymałam się w pół kroku obok niego i odwróciłam, widząc go w pełni ubranego. Wyglądał więcej niż dobrze w dopasowanej koszuli z długim rękawem i równie ciasnych spodniach, które nie wyglądały jeszcze jak legginsy.
- Idealnie. – Uśmiechnęłam się. – Tylko… - Zaczęłam, walcząc ze sobą. Zagryzłam wargę i podeszłam do niego, wiedząc jak odrobinę zburzę jego ego zapinaniem o jeden guzik więcej do góry. Lubił pokazywać swoje włosy na klacie, poza tym cenił sobie swobodę, ale gryzł mnie ten widok podczas mojej domowej Wigilii. – Jak trochę posiedzimy przy stole to sobie rozepniesz.
- Alright, beauty queen. – Odparł z zalotnym uśmiechem, ciągnąc mnie za warkocz. Obdarzyłam go zawstydzonym uśmiechem, dałam się pocałować w czoło i zniknęłam za drzwiami. Uwiodły mnie zapachy, ciepło buchające z kominka i radość mojej mamy za każdym razem, gdy mnie widziała.
                                                                      

***

- Aniu chodź, tor trzeba zbudować. – Zostałam pociągnięta przez małą, niespełna trzyletnią rączkę na dywan, gdzie czekały już na Piotrusia zabawki.
            W domu panował gwar i chaos od chwili, kiedy weszły moje obydwie siostry, szwagier i siostrzeniec. Zawsze robili dookoła siebie zamieszanie, a gdy chodziło o Święta, była tego podwójna dawka. Dlatego teraz padło na mnie, musiałam usiąść na beżowym kawałku wykładziny, poprawić sukienkę, żeby maluch nie zadawał niepotrzebnych i wstydliwych pytań.
- Pozwolimy samochodom też po nim jeździć, czy tylko ciuchci? – Żywo z nim rozmawiałam, gdy rozstawiałam wszystkie klocki w odpowiednim ułożeniu.
- Samochody też. I karetka na sygnale!
            Moja podzielność uwagi podczas zabawy z Piotrkiem pozwoliła mi na podzielność uwagi i dostrzeżenie, co się dzieje dookoła. Uśmiechnęłam się w sercu, widząc jak Niall śmieje się razem z moim tatą i Martą. Obaj mieli niemalże identyczne koszule w drobną krateczkę, różniły się tylko kolorem. Niall wyraźnie się w ich obecności rozluźnił, bo nie mieli problemu z rozmawianiem z nim po angielsku i faktycznie się dogadywali. W kuchni Kacper pomagał mamie przestawiać cięższe naczynia z wigilijnymi potrawami, Kuba dokładnie oglądał naszą dużą choinkę, a Julia siedziała na kanapie i nas obserwowała. Nawet gdy złapałam z nią kontakt wzrokowy, nie przestawała lustrować mnie wzrokiem. Za moment podeszła do małego, proponując zdjęcie eleganckiego sweterka. Nie pamiętałam, żeby się ze mną dzisiaj przywitała po wejściu do domu.



            Piotruś wylądował na rękach u swojej mamy, gdy wszyscy zebrali się obok stołu z opłatkiem w ręku. Był to pierwszy raz dla Nialla, dlatego wiedziałam że przez pierwsze momenty będzie potrzebował mojej pomocy. Mama zaczęła składać nam wszystkim życzenia będąc w centrum uwagi, więc przyciągnęłam go bliżej do siebie i po cichu tłumaczyłam, mniej więcej, o co chodzi. Po jej ostatnich słowach jeszcze nadrabiałam kilka zdań, więc wszyscy obserwowali naszą szybką komunikację, na zakończenie której uśmiechnęliśmy się do niej i kiwnęliśmy głowami.
- Co teraz? – Zapytał, gdy każdy z każdym zaczął składać sobie życzenia. Po raz pierwszy nie zostałam w tym momencie sama i nie musiałam niezręcznie czekać, aż ktoś się zwolni.
- Z każdym wymieniasz się życzeniami, potem łamiesz kawałeczek opłatka tej osoby i zjadasz. Proste. – Odparłam, obejmując jedną ręką jego plecy.
- Proste… - Powtórzył za mną z nerwowym śmiechem.
- Wystarczy Merry Christmas. – Dodałam. Masowałam jego plecy w rozluźniającym geście i uśmiechnęłam się ciepło.
- Więc nie mogę powiedzieć, że cię kocham? – Zapytał, a ja się po prostu wyszczerzyłam jak zauroczona nastolatka.
- Możesz.
- I love you.




            Brzuch miałam już pełen. Odsunęłam krzesło do tyłu i wygodnie się rozsiadłam, popijając co chwila moją zieloną herbatę, która miałam nadzieję, że ułoży wszystkie smakołyki w moim żołądku. Na stole pojawiły się przekąski, na dopchanie kolejnymi smakami karpia, bigosu i barszczu. Niall, który siedział zaraz obok, zajęty był rozmową z moim szwagrem o biznesie. Opowiadał jak technicznie wyglądało jego otworzenie własnej działalności oraz fundacji, co bardzo Kubę ciekawiło – sam jakiś czas wcześniej zaczął przygodę z własną firmą i jak widać szukał wsparcia merytorycznego. Ogromnie cieszył mnie ten widok. Chciałam, żeby członkowie mojej rodziny akceptowali go i chcieli go poznawać. Działało to też w drugą stronę, gdy Niall nie chciał stać z boku i szybko uciekać, ale nawet jeśli czekała go bariera językowa, próbował w jakiś sposób się porozumieć.
            Mój brat (z uwagi na trochę szerszą budowę ciała) przebrał się za Świętego Mikołaja. Robiliśmy to wszystko dla małego Piotrusia, który na dobrą sprawę po raz pierwszy kojarzył fakty i był w stanie przyswoić, o co chodzi w Bożym Narodzeniu i jego tradycjach. Wszyscy zgromadzili się dookoła choinki, przysuwając krzesła i opadając na kanapę. Niall oparł ramię na moim krześle i rozluźnił się, gdy podwijałam pod pośladki jedną z nóg i wygodnie opadłam na miękki materiał. Minuty później Kacper przyniósł ciężkie worki z prezentami i z pomocą Marty zaczął je wszystkim rozdawać.
            Z przyjemnością obserwowałam, jak każdemu świeciły się oczy z ciekawości, na widok starannie zapakowanych prezentów. Uśmiech mamy na widok nowej biżuterii, taty gdy ujrzał starą płytę Metalliki, którą miał jedynie po piracku zgraną na byle jaki krążek.. Wszystkie te radości rozgrzewały moje serce. Nie wspomnę o momencie, gdy Mikołaj odezwał się po raz kolejny.
- Niall! I, moment… Mamy tu też coś dla Ani!
            Marta podała nam dwie paczuszki, moja wyraźnie cięższa od jego. Delikatnie rozerwałam opakowanie i od razu się uśmiechnęłam na widok trzech książek. O dwóch z nich mówiłam mamie któregoś dnia przez telefon, narzekając na ich niedostępność w sklepach internetowych. Spojrzałam na nią z drugiej strony pokoju i pokazałam jej moje wysoko uniesione kąciki ust w zadowoleniu.
- Jej, dziękuję Mikołaju! – Odezwał się Niall, więc od razu przeniosłam swoją uwagę na to, co trzymał w rękach.
- Co tam masz? – Spytałam ciekawa, widząc dwa prostokątne pudełka. Trzymał na kolanach płyty DVD z nagranymi starymi, kultowymi koncertami The Rolling Stones.
- I’ve never seen them before. That’s very nice.




- Niall, o której masz jutro samolot? – Pytanie padło ze strony taty.
            Siedzieliśmy w czwórkę w salonie, co i rusz znajdując jakiś film świąteczny w telewizji, podjadając pierniczki i suszone owoce. Byliśmy sami z rodzicami, reszta pojechała do swojej części rodziny na późną Wigilię. Miało to swoje plusy i minusy. Cieszyłam się, że w spokoju możemy posiedzieć przy choince, korzystałam z obecności w domu i troski mamy i taty. Potrzebowałam tego i byłam więcej niż szczęśliwa, że oboje przylecieliśmy do mnie na Święta. Z drugiej strony, moje rodzeństwo też było rodziną. Dogadywaliśmy się lepiej lub gorzej, ale ich też potrzebowałam. Podczas kolacji dziewczyny skupione były jednak na sobie nawzajem i znowu poczułam się jak kilka ładnych lat wcześniej. Tak, jakbym nie pasowała do ich świata, gdy już spotkają się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Oh, bardzo wcześnie.. – Skrzywił się. Sięgnął ręką za głowę i zaczął drapać się po karku, spoglądając na mnie pełnym przeprosin wzrokiem. – Siódma trzydzieści.
- O matko, to kiedy ty się wyśpisz! Dziewiąta już.. – Mama złapała się za głowę i widocznie zmartwiła jego wczesnym wstawaniem. – Trzeba cię może zawieźć.. – Zaczęła snuć propozycje. W naturze miała martwienie się o wszystkich dookoła. Sama nie miała prawa jazdy, ale była w stanie każdego przekonać, żeby tylko zawieźć gdzieś swojego gościa.
- Dziękuję, ale nie trzeba. Zamówię taksówkę, albo…
- Albo Ania go zawiezie. – Wtrąciłam się, uśmiechając się do niego ciasno. Rozumiałam, że szanował mój sen, ale ja szanowałam jego irlandzki tyłek i każdą wspólnie spędzoną minutę.
- Ania miała się wyspać…? – Uniósł brew. Zaczął przez koc, którym byłam przykryta, głaskać moje nogi.
- Wróci z lotniska i pójdzie spać. – Tata się zaśmiał, mrugając do mnie zabawnie. Taki miałam zamiar.



            Leżałam w tak błogim cieple, że nie zdziwiłabym się, gdybym zasnęła bez zamierzenia. Wtuliłam się w poduszkę i kołdrę, nad moją głową świeciły lampki choinkowe, które mama powiesiła w moim pokoju dla dekoracji, bym czuła się przyjemnie gdy wracam do domu. Ubrana byłam jeszcze w dresy i sweter świąteczny, w pełnym makijażu i wciąż ciasnych warkoczach. Nie miałam jeszcze siły przygotować się do spania. Nie, kiedy oglądałam Nialla pakującego swoje rzeczy do walizki.
- Czy mogę ci dać teraz prezent? – Zapytałam, gdy wkładał w wewnętrzną kieszeń walizki nowe płyty DVD. Wiedziałam, że jutro rano będę nieprzytomna, a dodawanie mu kolejnych rzeczy do spakowania, gdy miał już porządek w bagażu, nie byłoby rozsądne.
- Pewnie, jeśli chcesz.
            Podniosłam się ze zwojów ciepłego materiału i podreptałam do szafy, w której schowałam część rzeczy po przyjeździe. Ukucnęłam, by z dolnej półki zabrać kilka pakunków, mniejszych i większych. Wszystkie dokładnie zapakowałam papierem w choinki jeszcze w Londynie i biłam sobie brawo za to, że nie zniszczyły się podczas podróży w walizce.
            Rozsiadł się po swojej stronie łóżka i uśmiechnął się szeroko, gdy do niego podeszłam. Wskoczyłam na łóżko i usiadłam obok po turecku, kładąc mu małą kupkę zawiniątek przed nosem.
- Wszystko dla mnie? – Pokiwałam głową i zagryzłam wargę. Nie było to dużo, nie było to też mało, ale z dobrego serca i tak się pewnie zastanawiał, czy na tyle zasługiwał. – Dziękuję, kochanie.
- Nie dziękuj, póki nie otworzyłeś. – Zaśmiałam się cicho. – Nawet nie wiesz, czy ci się spodobają.
            Pokazał mi język, zaraz potem rozrywając pierwszą paczuszkę. Logo znanego w Londynie sklepu muzycznego rzuciło mu się w oczy, bo szybciej rwał moje papierowe choinki. Po chwili podziwiał już swój nowy pasek na gitarę ze skórzanymi elementami, który mi się wyjątkowo spodobał.
- Facet w sklepie powiedział, że powinien pasować do wszystkich, które masz. – Mruknęłam, cierpliwie wyczekując reakcji.
- Bardzo ładny, Annie. Dziękuję. – Uśmiechnął się.
            W kolejnym pakunku znalazł trzy koszule. Zerknął na metki i rzucił mi karcące spojrzenie, bo wydałam na nie sporo pieniędzy.
- Mogły być droższe, nie patrz tak na mnie. – Zaśmiałam się na usprawiedliwienie. – Na Vuitton mnie jeszcze nie stać.
- Kobieto, jesteś niemożliwa. – Pokręcił głową. – Look, we could match! – Pokazał na czarny materiał w białe kropki, który był niemalże identyczny do tego, który miałam dzisiaj na sobie w wersji damskiej sukienki. – Rozumiem, że nie korzystałaś z porad Ellie? – Dopytał, mając na myśli swoją stylistkę.
- Ellie doradza tobie, nie mi. – Uśmiechnęłam się. – A co, to źle? Nie podobają ci się? Mów wprost, bo mogę oddać.
- Tego nie powiedziałem! Są w porządku, po prostu zauważyłem inny gust. Nie mówię, że gorszy. – Odparł, puszczając mi oko.
            Trzeci prezent był mniejszy. Małe, prostokątne pudełko, o które tak walczyłam w sklepie. Bo gdy po raz pierwszy pojechałam je odebrać, grawerunek był niewłaściwy. Za drugim razem, kolor był inny, niż chciałam. Dopiero za trzecim razem prezent okazał się idealny.
- Czy to case na mój telefon? – Otworzył opakowanie i wyjął metaliczną osłonkę na iPhone’a z wbudowaną zapasową baterią.
- Zobacz co jest z tyłu. – Mruknęłam.
- Wow… Ann, to jest świetne! – Ucieszył się. Przejechał palcem po grawerunku, który widniał w lewym dolnym rogu. Małą czcionką napisane zostały inicjały „NJH”, każdy w kolejnym z kolorów irlandzkiej flagi. Od siebie dodałam zieloną, mikrą koniczynkę obok. – Teraz nie mogę zmienić telefonu, bo nie będę mógł tego nosić. Dzięki, lalka. – Uśmiechnął się.
            Przesunął na bok swoje prezenty jak i resztki papieru, by pochylić się do mnie i mocno cmoknąć w usta. Uśmiechnęłam się w jego wargi, czując jego radość z każdą sekundą trwania całusa. Uśmiechnął się do mnie swoimi oczami, w których tańczyły złociste iskierki.
- Teraz twój Mikołaj. – Mruknął, cmokając mnie raz jeszcze.
- Ale dostałam już walizkę! – Przypomniałam mu, pokazując palcem na piękne, designerskie arcydzieło do podróżowania. Warta była z pewnością więcej, niż połowa moich ubrań i przypominała mi o tym za każdym razem, gdy krzyczała do mnie nazwa „Ted Baker”.
- Ale to nie koniec. – Mrugnął do mnie, podnosząc się z materaca i zostawiając mnie nagle w chłodzie.
            Wyzbierałam podarty papier prezentowy i zgniotłam w kulkę, którą rzuciłam obok drzwi. Gdy wróciłam na swoje poprzednie miejsce i odwróciłam się do niego, przede mną leżały już trzy torebki prezentowe. Złapałam z nim kontakt wzrokowy, chcąc zaprotestować.
- Cicho, bo Mikołaj się rozmyśli i powie, że byłaś niegrzeczna w tym roku. – Skarcił mnie, więc pokręciłam w niedowierzaniu głową.
            Sięgnęłam ręka po średnią torebkę. Ściągnęłam wargi do środka, nie chcąc okazywać żadnych emocji na widok pudełka All Saints. W takie same, tylko większe, zapakowane były koszule, które ode mnie dostał. Uchyliłam białe wieczko, a moim oczom ukazał się piękny, wiśniowy, skórzany piórnik.
- Żeby nie walały ci się flamastry i długopisy po torebce. – Skomentował.
- I dlatego musi być skórzany i drogi? – Zapytałam. Chciał mnie znowu skarcić, ale westchnęłam i pokiwałam głową. – Jest piękny. Dziękuję, Niall. – Uśmiechnęłam się słabo.
- No pewnie.  
            Mentalnie przygotowywałam się na zapakowanie tam moich wszystkich różowych, czerwonych i zielonych flamastrów, które ułatwiały mi organizację mojej pracy jak i nauki. Z uśmiechem przeszłam do kolejnej torebeczki, dużo mniejszej, w której bez zbędnych papierów i kokard, leżało pudełko z małymi, dousznymi słuchawkami. Te, z których na co dzień korzystałam, chciały się już poddać i przestawały grać, ale trzymałam je do ostatniej nuty. Dlatego widok nowych, w dodatku ze srebrnymi i miedzianymi akcentami kolorystycznymi, bardzo mnie uszczęśliwił. Wierzyłam jego wiedzy na temat dobrego sprzętu muzycznego i wiedziałam, że pewnie długo mi posłużą.
- Pamiętałeś! Dziękuję! – Uśmiechnęłam się. Przytuliłam się do niego z wdzięczności i przez chwilę przyglądałam się jeszcze nowym muzycznym cudeńkom. Kątem oka zauważyłam, jak zaczął szeroko ziewać, więc bez zwlekania przeszłam do trzeciej torebki.
            Znalazłam w niej dużą bluzę bez kaptura, wkładaną przez głowę i z oryginalnym, dużym logo NASA. Nie dałby rady bez kupowania czegoś w sklepie z pamiątkami koło laboratorium technologicznego, do którego został zaproszony na cały dzień podczas pobytu w Los Angeles.
- Plus sto do bycia fanką kosmosu! – Zaśmiałam się. – Dzięki, jest świetna. – Dodałam, przyciągając go do siebie w ciasnym uścisku.
- Wesołych Świąt, Annie. – Mruknął, zanim mnie mocno pocałował. Odsunął się ode mnie na kilka milimetrów i tak na mnie patrzył, sunąc wzrokiem po całej mojej twarzy. – O nie, pewnie mam całe czerwone usta od twojej szminki. – Zaśmiał się, sięgając odruchowo wierzchem dłoni do swoich warg. Ściągnęłam brwi, nie widząc nic szczególnego na jego twarzy.
- Dlaczego? Nie, jesteś czysty. – Skomentowałam. – A cały czas trzyma się moja szminka?
- Tak, masz krwistoczerwone usta. Dlatego myślałem, że już się umazałem cały.
- To matowa szminka w płynie. Jednak faktycznie odporna! – Uśmiechnęłam się.
- Czyli mogę cię całować.. – Mruknął, po czym przeważył moje zmęczone ciało swoim i położył się na mnie, podpierając się jedynie łokciem.
Zaczął zachłannie mnie całować – robić coś, na co dawno się nie skusił. Obecność moich rodziców nie była najlepszą okazją do okazywania sobie pieszczot, dlatego oboje trzymaliśmy fason. To był pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku dni, kiedy tak wygłodniale się całowaliśmy.
            Ułożył się wygodnie między moimi nogami i oderwał się ode mnie ustami, by chwilę opierać się o mnie swoim nosem dla chwili oddechu. Ucałował skrawek skóry nad moją górną wargą i przyjemnie mruknął.
- Myślisz, że szminka przeszłaby ekstremalny test wytrzymałości?
- To znaczy? – Zapytałam, delikatnie pasując dłońmi jego plecy. Uwielbiałam być tak blisko niego, czuć to niesamowite ciepło i miłość, którą mnie traktował każdego dnia.
- Robienie loda? - Był całkiem poważny, z jedną brwią uniesioną w sugestywnym tonie. Parsknęłam głośnym, radosnym śmiechem, w który chyba nawet się wsłuchiwał.
- Horan...
- Nie, ale tak czysto teoretycznie, pomyśl… - Mówił, a ja wciąż się śmiałam. Za chwilę poddał się jednak z tłumaczeniem i dołączył do mnie, chichocząc prosto w moją szyję pomiędzy motylimi pocałunkami pod moją żuchwą.
- Nie robię ci loda w domu moich rodziców. – Zaśmiałam się. Przyciągnęłam jego twarz do siebie, delikatnie objąwszy jego policzki. Złączyłam nasze usta i przez chwilę całowałam go, nie mogąc przestać się uśmiechać.

                                                                       ***

            Czułam się, jakby jeździł po mnie pociąg. Byłam tak spowita snem, że ledwo kojarzyłam co się dookoła mnie dzieje. Niczym robot ubrałam dresy i bluzę, nie dbając o inne elementy garderoby. Zegar wskazywał czwartą trzydzieści dwie, czyli zabójczą dla mnie porę. Rejestrowałam jedynie ruchy Nialla po pokoju; widziałam jak myje zęby, zakłada jeansy, dopina walizkę. W mgnieniu oka znaleźliśmy się przed domem, gdzie panowała jeszcze ciemna noc. Niedbale zarzuciłam na siebie kurtkę i szalik wiedząc, że zaraz wsiądę do ogrzewanego auta. Moment, w którym usiadłam za kierownicą ocucił mnie, przywracając mój zmysł orientacji w terenie ku największej uwadze. Nie włączaliśmy nawet radia, jedynie siedzieliśmy w ciszy. Zapytał mnie dwa razy, czy nie zasypiam – zaprzeczyłam, zgodnie z prawdą.
- Zjedz jakieś śniadanie, bo jestem złą dziewczyną, nie wstałam w środku nocy i nie zrobiłam ci jedzenia. – Mówiłam, gdy przecierałam oczy. Zaparkowałam na miejscu postojowym dla VIP-ów i widziałam w lusterku, jak elegancko ubrany ochroniarz podchodzi do auta, gotów już do eskorty.
            Leniwie wysiadałam z auta, gdy Niall wypakował już swoją dużą walizkę. Przeciągle ziewałam, gdy do niego podchodziłam. Uśmiechnął się do mnie leniwie i przytulił mnie do siebie mocno, dając się zaciągnąć swoim zapachem raz jeszcze. Czułam się wciąż jak we śnie, tylko tak jakby ktoś otworzył na oścież okno i wpuścił świeże powietrze. Ocknęłam się w momencie, gdy trzymając mnie w talii, mocno przywarł do mnie ustami. Puścił dopiero gdy brakowało mu powietrza i zrobił to z głośnym mlaśnięciem, oparłszy swoje czoło o moje. Serce mi mocniej zabiło na tę pieszczotę, a jeszcze szybciej, gdy wsunął dłoń pod moją rozpiętą kurtkę i bluzę, dotykając mojego nagiego ciała.
- Kocham cię. – Szepnął, nie pozwalając nikomu innemu usłyszeć.
- Kocham cię. – Odpowiedziałam, przyciągając go do siebie raz jeszcze.
- Do zobaczenia w środę w Dublinie. – Uśmiechnął się do mnie, w ten zalotny sposób. Ten sam, który zmiękczał moje nogi i wprawiał motyle w brzuchu w nieokiełznaną euforię.

Nie mogłam się doczekać. Bo wiedziałam, że lada dzień go znów zobaczę.
           


piątek, 9 grudnia 2016

Mama

Na rzecz rozdziału i normalnego funkcjonowania w piątkowy wieczór, starałam się uodpornić psychicznie na to, co się stało w rodzinie Louis'ego. Ale dłużej nie mogę.




Nikt nie zasługuje na śmierć mamy.

Troska o rodzinę, gdy jej główny fundament jest zagrożony, jest niesamowicie wyzywającym zadaniem. Podziwiam wszystkich Tomlinsonów, wszystkich ich przyjaciół i życiowych partnerów, za to co robią. Wiem co to znaczy dbać o dom, gdy mama nie jest w stanie. Wiem na czym polega życie, gdy mama ograniczona jest chorobą. Ta walka jest najtrudniejszą rzeczą na świecie.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić chwili, która spotkała dzieci i męża Jay. Każda próba ogarnięcia tego umysłem kończy się u mnie płaczem i niechęcią wobec przyszłości, która ma taki sam scenariusz dla mojej rodziny i wszyscy o tym wiemy. Nikt tylko nie mówi.

Jest mi niesamowicie źle, że zmarła. Jeszcze gorzej, że jej dzieci oglądały ją w najcięższych chwilach. A może nie oglądały? Może zaoszczędziła im widoku, żeby były szczęśliwsze?

Nikt nie zasługuje na śmierć mamy.
Mamy są najwspanialszymi kobietami na świecie.
Mamy uczą najważniejszych rzeczy. Mamy są.

To jest blog z opowiadaniem o Annie i Niallu. Ale to jest mój blog, na którym czytacie moje emocje. W tej chwili płaczę, bo mi jest tak potwornie przykro. Płaczę również z wdzięczności, że moja mama jeszcze daje radę, siedzi piętro niżej, je kolację, ogląda serial.


Nie jestem w stanie sobie wyobrazić dnia, kiedy ta chwila będzie nieprawdą. A wiem, że ona nadejdzie. Bo nie jestem głupia, bo się interesuję, bo rozumiem życie przynajmniej w tej kwestii.


Może za dziesięć minut przestanę płakać, zjem kawałek ciastka, poczytam książkę - chwilowo zapomnę.
Ale dzieci Jay nigdy nie zapomną, ani na ułamek sekundy. Mogę być z nich jedynie dumna, że tyle przetrwały. Są silne.
Dla takich pociech mama zawsze będzie obecna. Wszystko jedno czy na krześle obok, czy w sercu.



Zapamiętam Cię, Johannah Deakin (Tomlinson).



#48

:)

Zostawcie kilka słów po sobie, jak wrażenia po rozdziale. Będzie mi miło i dostanę sygnał, co najbardziej Was zainteresowało!








            Miałam go jeszcze przez niewiele ponad tydzień. Choć „miałam”, nie oznaczało spędzania wspólnie czasu przez całą dobę. On poświęcał się pracy w studiu i organizowaniu wszystkich planów na najbliższy miesiąc w Stanach, za to ja poczciwie nadrabiałam powinności studenckie i dorywczo szukałam chętnych do zdjęć. Bardziej oddawałam się jednak temu pierwszemu, czując potrzebę faktycznego zajęcia umysłu wiedzą i nowymi rzeczami, gdy w perspektywie miałam samotne wieczory.
            Moje palce co i rusz stukały w klawiaturę laptopa, tworząc jakieś zlepki zdań w eseju. Momentami robiły to nawet w rytm muzyki, która cicho grała w tle. Była na tyle żwawa, że trzymała mnie w skupieniu i koncentracji. Traciłam jednak siłę umysłu, gdy za długo zastanawiałam się nad moim pustym kubkiem po herbacie, albo przywiązywałam uwagę do brzdąkania strun, które dochodziło z salonu. Słyszałam je w miarę wyraźnie, ale nie aż tak jak gdybyśmy siedzieli w jednym pomieszczeniu. Oboje potrzebowaliśmy chwili na swoje rzeczy, dlatego zdecydowałam się na zajęcie sporej części stołu w jadalni moimi notatkami, książką i innymi pomocami naukowymi.
            Pisanie po angielsku nie sprawiało mi problemu, aczkolwiek dobrym krokiem było zapisanie się na studia. Czułam pewną siłę w dłoni, gdy potrafiłam inteligentnie skomponować teorię, wymyśleć coś, wpaść na pomysł, stworzyć coś nowego lub opracować na podstawie czegoś dużo mądrzejszego od moich starań. Problemem było jedynie przestawienie się z zasad pisowni języka polskiego, czy znalezienie odpowiedniego słowa. Dokładnie tego, które miałam na końcu języka, ale nie byłam w stanie sobie jego przypomnieć. Albo po prostu go nie znałam, bo na co dzień posługiwałam się dość uproszczonym językiem. Dlatego kolejny punkt dla studiowania – jeszcze bardziej przyciągało mnie do książek i przypominało, jaką frajdą jest czytanie, nawet tych najstarszych tekstów. Świadomość pozyskiwania wiedzy i odkrywania świata poprzez czytanie kolejnych zdań była wspaniała.
            Żałowałam, że nikt jeszcze nie stworzył słownika, który współpracowałby z moim mózgiem. Automatyczne skojarzenia, nazwane po imieniu zjawiska i przymiotniki, które pomogłyby mi w idealnym przelaniu moich myśli na kartkę papieru. Nie dostawałabym, na poprawionych przez wykładowcę pracach, odnośników o potrzebie znalezienia synonimów, lub odpowiedników w naukowym języku, bo mój brzmiał zbyt łatwo. W połowie zdania o jednym z nurtów w muzyce popularnej, uciekła mi myśl. Zgubiłam ją, bo nie potrafiłam dobrać właściwego słowa. Internetowy słownik pamiętał już moje wszystkie zbliżone wersje wyrazowe, jednak żadna z nich nie była tą, która chodziła mi po głowie. Najczęściej były to łatwe słowa, ale jednak nieużywane w codziennych rozmowach w domu nie pozwalały na tak dobre wpojenie do głowy. Nawet Anglik mógłby mieć z tym samym problem. Tak samo Polak, który przez kilka lat nie chodził na lekcje języka polskiego, nie szlifował go w żaden sposób poza codziennymi konwersacjami, a nagle poproszono go o napisanie referatu w pracy. Wyszedłby, krótko mówiąc, na kompletnego debila.
- Hey, gorgeous? – Zostało mi sięgnięcie do ludzkiej wersji encyklopedii, która wciąż nie była zakończona indeksem, wręcz sporo stron jej brakowało. Mimo wszystko jednak, wiedziała więcej niż ja o mówieniu po angielsku. Uniosłam więc głos w nadziei, że usłyszy i jakoś pomoże. Wykorzystałam chwilę, w której nie przygrywał akurat na gitarze. – Masz sekundę?
- Yep, I’m comin’… - Powoli odkrzyknął.
            Po chwili wszedł do przestronnej kuchni, trzymając laptop na przedramieniu. Drugą ręką stukał coś myszką. Dresy leniwie zwisały mu z bioder, ciemna podkoszulka jeszcze bardziej pognieciona niż ponad dwie godziny temu, kiedy ją ubrał po powrocie ze spotkania. Włosy wciąż miał ułożone tak samo od rana, wyjątkowo trzymały się planu. Resztki blondu wystawały gdzieś na końcówkach grzywki zaczesanej ukośnie do tyłu i „przyklejonej” żelem lub pianką, którymi zwykł traktować swoją brązową już czuprynę.
- Muszę tylko zapisać chwyty… - mruknął, klikając coś jeszcze na klawiaturze, zanim postawił MacBooka na stole, obok moich rzeczy. – I… Już. Skończyłem. Jestem cały twój. – Dodał, podchodząc do krzesła na którym siedziałam i całując mnie w głowę. Usiadł obok i zobaczył, że intensywnie wpatruję się w pisany tekst na zmianę ze słownikiem.
- Jak się mówi na coś, co jest takie popularne, mało oryginalne, trochę zakłamane? Brakuje mi słowa.
- W jakim kontekście? – Zapytał. Odwróciłam laptop w jego stronę i pozwoliłam mu przeczytać kilka ostatnich zdań mojej pracy. Uniósł w swój charakterystyczny sposób jedną brew i chwilę milczał, w międzyczasie ziewając przeciągle. – Don’t know. Predictible? Easy? – Proponował. Pokręciłam głową, bo żaden z tych wyrazów nie pasował do tego, co miałam na myśli.
- Coś szerszego w znaczeniu… Kurna, nawet nie wiem jak ci to wytłumaczyć. – Westchnęłam, po czym zagryzłam wargę w skupieniu.
- Maybe stereotypical? Like, you mention all these mass trends. They’re kinda like stereotypes, aren’t they? Based on general perception, not individual. – Mówił, co zadziałało na mój mózg twórczo. Obudził kilka szarych komórek i dzięki niemu wpadłam na kolejny pomysł, w którą stronę poprowadzić moje dywagacje na papierze.
- Tak… I mogłabym nawiązać do indywidualizmu, a potem do procesu ukrywania artystów i problemów etnologicznych… - Zaczęłam się nakręcać, zapisując luźne słowa na kartce obok, żeby o nich nie zapomnieć. Niall zaśmiał się i pokręcił głową, widząc mój zapał.
- Jesteś szalona. – Skomentował, uśmiechając się na widok mojej szamotaniny z kartkami i myślami.
- Ty też jesteś, bo zrozumiałeś mój tok myślenia! – Zauważyłam, podczas gdy kolejne zwoje mózgowe w mojej głowie parowały.
- Dobra, mądralo. – Podniósł się, zabierając ze sobą mój brudny talerzyk po kanapce. – Herbaty? – Zajrzał do mojego dużego kubka i widząc suszę i pustki, zabrał go również.
- Tak, poproszę! – Ochoczo odparłam, wciąż w ferworze zapisywania notatek. Im szybciej wymyślę to, co chcę napisać, tym szybciej skończę i będę miała spokój na kilka dni.
- Jaką chcesz? Tę twoją zieloną z malinami? Czy imbirową… - Mówił, co wpadało do jednego ucha, a z drugiego chciało od razu wylecieć. Zaaferowana napisanymi kolejnymi zdaniami w mgnieniu oka, nie byłam się w stanie nawet skupić nad tak prostym pytaniem.
- Moment.. – Mruknęłam, chcąc chociaż dokończyć akapit. Nie mogłam pozwolić myślom, żeby uciekły w tak ważnym momencie. Bo wiedziałam, że mogę ciekawie zakończyć to wypracowanie, dać wykładowcy do myślenia i zasugerować, że faktycznie mam coś w głowie i chętnie zgłębię niektóre tematy. – Zieloną. Nie, chwila… - Motałam się w słowach, dlatego dopisałam do końca akapit i dopiero się do niego odwróciłam. Spoglądał na mnie wyczekująco, stojąc przy szafce z herbatą. Zamrugałam kilka razy, dochodząc do zmysłów po tak intensywnym procesie myślenia.
- Dobra, wrzucisz sobie jaką chcesz.. – Zaczął.
- Nie, już.. – Podniosłam się i poszłam w głąb kuchni, dochodząc już do zmysłów. A raczej ogarniając się i zbierając do kupy. – Kupiłam ostatnio dwie nowe, bożonarodzeniowe.
- Tak?
            Podeszłam do szafki i sięgnęłam ręką daleko, próbując wymacać dwa tekturowe pudełeczka. Obydwa czerwone, obydwa pięknie pachnące.
- Czemu są świąteczne? – Wziął jedno pudełko do ręki i zaczął oglądać.
- Ta, którą trzymasz, jest z suszonych owoców, z goździkami i cynamonem. A druga jest czarna, ale z przyprawami jak do piernika.
- Czyli co, będzie ostra?
- Jak długo zaparzysz, to może być. – Odparłam.
Każde z nas wrzuciło do kubka inną torebkę. Wyciągnęłam ręce do góry, żeby rozprostować kręgosłup, który zastał się w jednej pozycji na krześle. Przeciągle ziewnęłam i gdy pozwoliłam kilku kościom się nastawić, Niall znienacka dźgnął mnie dłonią w wyciągnięty brzuch, drażniąc wrażliwą na łaskotki skórę. Odruchowo się zgarbiłam i gwałtownie złapałam jego rękę, śmiejąc się.
- Nie łaskocz! – Uśmiechnęłam się, wciąż trzymając obiema dłońmi jego rękę.
Zawadiacko się uśmiechnął i wykorzystał drugą rękę, żeby połaskotać mnie po moim prawym boku. Skrzywiłam się i przysunęłam do siebie łokieć, co wiązało się z przyciągnięciem go bliżej do siebie. Próbowałam się wyrwać z jego silnych ramion ale nie potrafiłam, bo gdy się śmiałam, moje mięśnie odmawiały współpracy. Przygniótł mnie do wysepki kuchennej i na domiar złego, zaczął łaskotać mnie specyficznymi buziakami w szyję, nie dając mi możliwości na obronę ani ucieczkę. Górował nade mną, był silniejszy i miał mnie w garści. Torturował mnie łaskotkami, ale jednocześnie wprawiał w pewnego rodzaju ekscytację, bo robił to w pełni świadom swoich ruchów jak i moich reakcji.
- Przestań! – Wydusiłam z siebie, ale zaraz potem znów się zaśmiałam. Potwornie drażnił moją wrażliwą skórę swoim dotykiem, jeszcze chwila i zaczęłyby lecieć łzy radości.
            Zwolnił swoje ruchy, ale nie odsuwał się ode mnie. Wciąż trzymał dłonie w niebezpiecznych miejscach i już zawczasu czułam nadchodzącą falę roześmianej tortury. Ciężko oddychałam, próbowałam się uspokoić. Robiłam to z szerokim uśmiechem, bo policzki bolały mnie od śmiechu do tego stopnia, że nie byłam w stanie zrobić poważnej miny. Podniósł głowę i wylądował nią tuż przede mną, szczęśliwie wpatrując mi się w oczy. Szczerzył się przy tym zalotnie, dając mi mieszany sygnał – zasapana, nie byłam w stanie odróżnić podniecenia od wesołej złośliwości.
- Tam woda się już ugotowała… - Mruknęłam, skinąwszy głowa w stronę czajnika, który chwilę temu się wyłączył. W odpowiedzi jednorazowo podrażnił mnie palcami, co zadziałało na moje ciało jak porażenie prądem. Pisnęłam głośno i podskoczyłam.
- Patrzcie, jeszcze próbuje odwrócić moją uwagę wodą… - Zaśmiał się, czego dźwięk spowodował u mnie podobną reakcję. Nie mogłam siedzieć cicho, gdy się cieszył. To było zbyt zaraźliwe. Był moją chorobą, zwaną szczęściem. Oparł swoje czoło o moje i tak uśmiechał się, nie wypuszczając mnie z pułapki. Chciałam podnieść ręce, żeby go objąć w tułowiu, ale gdy tylko puściłam jego dłoń (która i tak skutecznie dotykała mojego wrażliwego brzucha), nastraszył mnie kolejnym gwałtownym dotykiem.
- Don’t! – Krzyknęłam ze śmiechem, mocniej ściskając go za nadgarstek. Zbliżył się do mnie i przycisnął swoje usta do moich, w ciepłym pocałunku.
            Zaraz potem puścił mnie wolno i podszedł do przygotowanych kubków, żeby nalać gorącą wodę. Odetchnęłam, czując jak mięśnie brzucha nieprzyzwyczajone do zbyt dużej aktywności, dają o sobie znać po tak gwałtownych ruchach. Zabrakło mi mimo wszystko jego bliskości, więc podeszłam do niego i przylgnęłam do niego od tyłu i objęłam ciasno ramionami w talii. Przytulałam twarz do jego pleców z przyjemnością napawałam się jego ciepłem.
- What do ya want, missy? – Zaczepił mnie, specjalnie ruszając dużo biodrami, żebym go puściła.
- You. – Odparłam, chichocząc z jego prób wydostania się z mojego uścisku. Z pewnością wyglądałam jak dziecko, które nie chce oddać swojej ulubionej zabawki.
- A kto dopiero krzyczał: „zostaw mnie! Puszczaj!”?
- Nie znam. Jakaś wariatka. – Skomentowałam. Wychyliłam się odrobinę, bo chciałam zobaczyć jego wyraz twarzy. Zajrzałam do niego z dziecięcym uśmiechem, gdy słodził swoją herbatę i wyglądał na więcej niż zadowolonego. Odłożył cukiernicę na miejsce i wyciągnął rękę, tak by objąć mój wychylający się zza niego tułów. Przytulił mnie ciasno do siebie, po czym zamknął mi buzię przeciągłym, bardzo intensywnym buziakiem.
            W takich chwilach unosiłam się ponad ziemią, miałam skrzydła pożyczone od aniołów i latałam w chmurkach szczęścia, które przybierały kształt serduszek. Uśmiechnęłam się przez pocałunek i objęłam dłonią jego policzek, nie chcąc się odsuwać. Kilkumilimetrowy zarost drapał mnie w palce, ale nie przeszkadzał. Uwielbiałam być przez niego całowana i przytulana. I nawet choćby zgniatał mi wszystkie moje kości w tym uścisku, nie wymieniłabym go na żaden inny.
            Dosięgnęłam ramieniem do jego szyi i objęłam go, pozwalając by przesunął mnie przed siebie i objął obydwiema rękami. Przycisnęłam się jeszcze mocniej do niego, wciąż co i rusz masując jego usta swoimi. Było mi przyjemnie i ciepło. Skończyło się jednak w momencie, gdy w całym domu rozniósł się dźwięk domofonu. Odsunęliśmy się od siebie na dosłownie centymetry, oboje zaskoczeni. Nie spodziewaliśmy się nikogo o tej porze w środku tygodnia, nie zamawialiśmy nic do jedzenia. Rodzina zawsze go uprzedzała pytaniem, czy jest w domu.
            Oboje zerknęliśmy na płaski telewizor koło okna, który podłączony był do kamer w całym domu. Na obrazie sprzed bramy wjazdowej ujrzeliśmy ciemną postać, bo jedyne światła na terenie posesji były w ogrodzie i przed drzwiami wejściowymi, jeśli ktoś stał na werandzie. Odwróciła się jednak w stronę latarni, która stała kilka metrów dalej i należała do sąsiada. Poznałam te jasne loki i połyskującą w oddali, lakierowaną torebkę. Tym bardziej białego Mini, który zaparkowany był kawałek dalej i widać było tylko jego maskę.
- Charlie? Co ona tu robi? – Zdziwiłam się głośno. Magia pomiędzy nami zgasła, wypuścił mnie ze swoich ramion i podążył za mną, gdy udałam się w stronę korytarza, skąd można było otworzyć furtkę i bramę.
- Nie mówiła nic? – Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi. – I pomyśleć, że mogliśmy mieć romantyczny wieczór we dwoje… - Zaczął snuć, więc spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- Nie zapraszałam jej, Niall.
- No wiem, zgrywam się. – Puścił mi oko.
- Dochodzi jedenasta… - Zerknęłam zrezygnowana na zegar w korytarzu. Wzięłam ciepłą bluzę, która wisiała przy drzwiach i zarzuciłam ją na ramiona, stopy wsuwając we wciśnięte pod szafę buty do biegania. – Wyjdę do niej i otworzę, może to coś ważnego. – Dodałam, wzdychając ciężko.
            Na zewnątrz powitało mnie przejmujące zimno, bardzo nieprzyjemne jak na wychodzenie na plotki przez bramę. Obojętnie co miała mi do powiedzenia, nie mogła tego zrobić na dworze. Szybciej przymarzłabym do chodnika, niż zrozumiała co ją do nas sprowadza.
- Zgłupiałaś? Jest kurewsko zimno! – Przeklęłam. Ale trzęsły mi się już ręce, o zębach nie wspomnę.
- Przepraszam! Mogę na chwilę? – Odezwała się, robiąc już dwa kroki w przód. Nie odezwałam się w odpowiedzi, jedynie otworzyłam jej furtkę i wpuściłam na teren posesji. Szłam za nią żwawym krokiem do domu i nie dość, że nie wiedziałam co się stało, to jeszcze posiniałam pewnie z zimna. Marzyłam o wypiciu tej nieszczęsnej herbaty.
- Co się stało, że przyjechałaś na nasze „nudne bezludzie”? – Zacytowałam jej słowa, którymi dość często traktowała okolicę, w której mieszkaliśmy.
- Hej, Niall! – Krzyknęła do niego, zanim cokolwiek powiedziała. Nie podszedł, żeby się przywitać; jedynie pomachał jej z kuchni. – Byłam u Damiana, a on mieszka niedaleko. – Odparła w końcu.
            Gruba gula stanęła mi w gardle na dźwięk jego imienia, jak i informację, że mieszka w pobliżu. Opuściła wzrok i przygryzła wargę, co bardzo przypominało mi moją reakcję. Od feralnych urodzin, nie słyszałam na jego temat ani słowa. Toteż nagła informacja o tym, że bliska mi koleżanka regularnie się z nim widuje, szokowała. Nie mogłam się czuć zazdrosna i tak też nie było, jednak coś mnie w środku zabolało. Bardziej mi to śmierdziało powracającym poczuciem winy i niezręcznej niemocy, które mną targały na myśl o pocałunku. Potem zaraz były przykrywane kołdrą złości. Wszystkie te emocje musiały jednak wymalować się dość wyraźnie na mojej twarzy, bo spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co to za mina? – Przeczesała palcami zabałaganione loki, których dawno nie widziałam w takim stanie. Przyjrzałam się jej rozpiętej kurtce i generalnie niedbałym wyglądzie. Coś mi on przypominał.
- Co? Nic. – Pokręciłam głowa. – Nie wiedziałam, że jesteście tak blisko… - Mruknęłam, zostawiając dalsze myśli w mojej głowie. Nie potrzebowałam kolejnych zmartwień, tym bardziej jeśli dotyczyły one Damiana. Co więcej, mając na uwadze Nialla w pomieszczeniu obok.
            Nie umknął mej uwadze rumieniec na jej twarzy. Odwróciła się ode mnie i spojrzała w ekran telewizora, udając nagle zainteresowaną powtórką jednego z seriali.
- Ann, jesteś ostatnią osobą która, by mnie oceniała, mam rację? – Spytała, unosząc niepewnie jedną z brwi. Nie wiedziałam, co mi chce powiedzieć. Miałam też kilka swoich teorii na jej temat, ale nigdy jej ich nie wygłosiłam, jeżeli już to podzieliłam się nimi z moim chłopakiem.
- Mam swoje zdanie, nie we mnie leży ocenianie. Robisz co chcesz, a ja mam tylko prawo komentować. – Wytłumaczyłam, zakładając ramiona na piersi. – Chodź, może usiądziesz..
- Dzięki, ale zaraz lecę. – Westchnęła głęboko. Tak, jakby nagle liczyła się na poważnie z moim zdaniem. – W zasadzie przyszłam zapytać o coś. Masz może dzień po?
- … Co? – Ściągnęłam brwi, nie rozumiejąc sensu jej zdania. Warknęła sfrustrowana i pociągnęła mnie w głąb salonu, bliżej korytarza do sypialni, najprawdopodobniej żeby nie zostać podsłuchaną.
- Tabletka antykoncepcyjna. Nazywa się „dzień po”. Potrzebuję. Pytam więc, czy może masz. – Wytłumaczyła przyciszonym głosem, a moje myśli zaczęły nagle krzyczeć.
- Wy… - Zaczęłam z szeroko otwartymi oczyma, ale urwała mi energicznym kiwaniem głowy. Chciałam wybuchnąć, chciałam coś powiedzieć. Nie potrafiłam. Nie, kiedy jej policzki zrobiły się czerwone.
- Nie pamiętasz? Miałam na liście rzeczy do zrobienia przed 30, mieć seks przyjaciela.
            Wzruszyła ramionami. Jakby to była drobnostka. Czy była to drobnostka? Uprawianie z kimś seksu dla samego seksu? Dla samej przyjemności? Nie wierzyłam w to, bo zbliżenie dwojga ludzi jest poważną sprawą.. Chociaż może tylko dla mnie? Może nie wszyscy są tacy jak ja i mają inne zdanie na ten temat?
- Tak, ale… - Urwałam w niewiedzy, co dalej. Zaraz zaczęłabym się zastanawiać, co Damian w niej widział, dlaczego to robili, czy traktują siebie w porządku. Ale musiałam się przed tym powstrzymać i policzyć do pięciu, zanim cokolwiek niewłaściwego palnęłam. Nie było mnie i Damiana. Nie łączyło nas nic poza wspomnieniami. Dlatego nie powinnam się tym przejmować. Z drugiej strony, toczyły się tu losy Charlie. Powód, dla którego jednak musiałabym się przejąć, by wykazać ze swojej strony trochę troski.
- Masz tabletkę, czy nie? – Zapytała zniecierpliwiona. Wyraźnie nie podobało jej się, że aż tak do siebie wzięłam tę informację. Otrząsnęłam się więc z nadmiernych rozmyślań i zamrugałam dwa razy, wracając do rzeczywistości i siląc się na zdrowy rozum.
- Um.. Nie, nie mam. Nigdy nie potrzebowałam. – Odparłam zgodnie z prawdą.
- Nie? To jakim cudem nie jesteś jeszcze matką gromadki dzieci? – Zaśmiała się. Zagryzłam wargę, nie chcąc wdawać się w niepotrzebną dyskusję, która źle by się tylko skończyła. Nie lubiłam tych żartobliwych docinków, które nie wiadomo czy miały mnie zniesmaczyć, zranić, czy może coś jeszcze wywołać.
- Istnieje coś takiego jak prezerwatywa i hormony. Dobre połączenie, powinnaś spróbować. Całkiem bezpieczne. – Odparłam konkretnie i ciasno się uśmiechnęłam. Nieszczerze.
- No dobra… - Mruknęła, niezadowolona z mojej odpowiedzi. Westchnęła raz jeszcze i spojrzała na zegarek w telefonie. – W takim razie czeka mnie poranna wycieczka po aptekach w Londynie, bo ja gromady bachorów nie chcę, a przynajmniej nie w moim najlepszym wieku. – Dodała. Nie polemizowałam, choć chciałam. Zostałam cicho i na dobre mi to wyszło.
- Powodzenia. – Skomentowałam, gdy zbliżała się znowu do drzwi wyjściowych, a ja dreptałam zaraz za nią.
- W piątek robię imprezę w moim ulubionym klubie. Przyjdziecie? – Spytała, odwracając się do mnie przed drzwiami. Spojrzała na mnie wyczekująco, jakby odpowiedź była tylko jedna.
- Nie wiem, Charles.. – Zaczęłam. Gdy tylko usłyszała mój niezdecydowany ton, krzyknęła.
- Niall!
- Co?! – Odkrzyknął. Słyszałam zamykanie szafki w kuchni i ciche kroki stawiane na panelach w korytarzu. Pojawił się w przejściu, przeżuwając coś radośnie. Stanął obok mnie i objął moje ramiona, zamykając mnie w swoim uścisku.
- Ta młoda dama nie chce przyjść na moją imprezę. – Zrobiła smutną minę. Blondyn spojrzał na mnie, więc ledwie zauważalnie wzruszyłam ramionami.
- Byłaś za mało przekonująca. Trzeba było to dobrze uargumentować, na przykład obecnością jej wspaniałego chłopaka. – Odparł, na co przewróciłam oczami. – Zobaczę, czy nie zarezerwowałem już dla nas stolika na ten wieczór. Nie można odwołać randki. – Mrugnął do niej zalotnie.
- A, no tak. Zapomniałam, że z was kochające się gołąbeczki. – Zaśmiała się, machając ręką. – Ale naprawdę, przyjdźcie. Będzie trochę moich znajomych, kilku już zna Ann, to nie będzie niezręcznie. Najwyżej przyjdziecie po tej swojej kolacji. – Dodała, stojąc już w drzwiach.
- Zobaczymy. – Mruknęłam, uśmiechając się ciasno. Pomachała ręką i zniknęła, drepcząc po podjeździe w stronę bramy.
           
            Niall zamknął za nią drzwi i upewnił się, że wyszła bezpiecznie do samochodu. Ja za to stałam w bezruchu, gdy spływały po mnie wszystkie informacje uzyskane w ciągu ostatnich dziesięciu minut.
- Wszystko w porządku? – Usłyszałam. Nie zorientowałam się, kiedy wyprowadził mnie za rękę do kuchni. Ocknęłam się z rozmyślań, gdy położył mi ręce na ramionach i próbował zwrócić swoją uwagę. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Jak powiedzieć? Nienawidziłam tych dylematów. Nienawidziłam szkodników, które tłukły nasz wspaniały nastrój.
- Będzie, jeśli Charlie weźmie sprawy w swoje ręce i ogarnie się. Nie chcę słuchać biadolenia, gdy zajdzie w ciążę. – Skomentowałam zwyczajnie, na co on ściągnął brwi. Objął mnie w biodrach i pozwolił, żebym wsunęła dłonie na jego kark.
- She’s sleepin’ around?
- Jest w związku bez zobowiązań. Z Damianem. – Odparłam powoli, cierpliwie oglądając jego reakcję. Nabrał dużo powietrza do płuc i odetchnął, uciekając ode mnie na chwilę wzrokiem. Puścił moje biodra i już się ode mnie odsuwał, drapiąc się po karku. Serce mi mocniej zaczęło bić, w obawie przed kolejnymi wydarzeniami.
- Co.. – Urwał, nie mogąc się zdecydować co powiedzieć. – Fuck, jak.. – Przerwał, żeby odchrząknąć. – Przejmujesz się tym? - Wsparł się dłońmi w biodrach i zwilżył usta językiem. Poczerwieniały mu policzki. Przełknął głośno ślinę i czekał, aż cokolwiek ode mnie usłyszy. Wiedziałam, że będę na bieżąco mówić mu, co serce i głowa mi podyktują, więc różnie mogło się potoczyć. Choć wewnętrznie nie bałam się nawet w połowie tak bardzo, jak zanim mu zdradziłam, że Damian mnie pocałował.
- Na pewno martwi mnie, że Charlie nie jest zbyt rozsądna i szukała u mnie tabletek antykoncepcyjnych. – Zaczęłam. – Nie czuję nic do niego poza zawodem, o czym wiesz, – Spojrzałam mu prosto w oczy. - więc nie ma tu absolutnie miejsca na zazdrość. Dlatego nie mogę też mówić o złamaniu przez nią jakiegokolwiek przyjacielskiego kodeksu, bo nie pytała nigdy skąd go znam i czy coś między nami było. Mi jest jedynie niezręcznie, że ktoś komu kiedyś ufałam, później był zbyt pewny siebie i myślał, że może mnie wciąż mieć… Teraz robi z siebie lowelasa i wkręca w swój brak emocjonalnej stabilności kolejną dziewczynę. – Mówiłam, a w zasadzie wypływały ze mnie słowa. – Chociaż może z tym, jaka Charlie jest wobec mnie, zasługują na siebie? Nie wiem. Ale tak czy siak, nie chcę mieć z nim nic więcej wspólnego, a jego dzieciaka niańczyć nie będę.
- Wiesz co mnie wkurwia? – Zapytał po kilku minutach ciszy. Przyciągnęłam go do siebie ciągnąc go za koszulkę, bo widziałam jak zaczyna się unosić w złości. Chciałam go uspokoić, objęłam go w pasie i spoglądałam na niego od dołu, cierpliwie wysłuchując kolejnych słów. – Wkurwia mnie to, że facet nie zna granic. Nie ma jaj. Jedną całuje, z drugą śpi.. Kiedy kolejna? I kim ona będzie? Twoją siostrą? Śmierdzi mi ten gość i wiem, że chciałabyś go traktować jak kolegę, obojętnie jak bardzo go nie trawię. – Tłumaczył. Robił się cały czerwony i gestykulował dłońmi, więc uspokajająco gładziłam palcami po jego plecach. – Nie lubię go. Miał ciebie. Teraz ma twoją przyjaciółkę, czyli ciągle będzie się kręcił w pobliżu. – Warknął. Przyłożyłam mu lewą dłoń do policzka i kojąco pogłaskałam go po zaroście. – Będą mi siwiały włosy z niezadowolenia. – Westchnął, na co się uśmiechnęłam.
- Nie przeszkadza mi to. Zawsze będziesz moim najseksowniejszym mężczyzną. – Powiedziałam, na co zaśmiał się lekko i pokręcił głową, zanim przybliżył się trochę do mnie.
- Będę też musiał często zapominać o jego istnieniu i upewniać się, że to ja podniecam moją małą.
- Och, schodzimy na niebezpieczny tor? – Uniosłam ze śmiechem brew.
- Wiązać się to będzie z częstą aktywnością seksualną, bo trzeba radzić sobie ze stresem.. – Mruknął z uśmiechem. Nie do końca przekonującym, ale zawsze.
- Nie mam nic przeciwko.