Manny

sobota, 3 stycznia 2015

#29.5

Dzień dobry!


Dziękuję, że byliście ze mną cały poprzedni rok.
Życzę Wam z całego serca, żeby uśmiech nie opuszczał Was ani na moment.



Druga część Świąt Niannie - czego chcieć więcej? :)






***



            Ostatecznie padło na dzień przed Wigilią. Oboje wysiedliśmy z dużej taksówki tuż pod wejściem na Heathrow, Niall by pozwolić mi zebrać swoje manatki do kieszeni kurtki przytrzymał obydwie czarne torby. Ubrał kaptur na głowę i słabo się do mnie uśmiechnął, gdy chwycił mnie za rękę i poprowadził do hali odlotów.
            Żeby nie musieć rozstawać się na zbyt długo, najpierw podszedł ze mną do mojego check-inu. Cierpliwie poczekał, aż uporałam się z formalnościami i odebrałam swój bilet. Inny od jego. Później ociągając się i ledwie wlokąc swoje nogi, przytulona do jego boku obserwowałam jak wręcza pracownikowi linii lotniczej swój paszport. Bawiłam się zamkiem jego kurtki, nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat.
            Niósł moją czarną kurtkę przez cały czas pobytu w strefie bezcłowej, gdy leniwie i z wyciśniętymi resztkami zadowolenia śmialiśmy się z ludzi kupujących na ostatnią chwilę perfumy, zestawy do kąpieli i masę dziwnych, nie zawsze potrzebnych rzeczy.
- A propos prezentów. – zwrócił się do mnie, gdy stanęliśmy przy rzędzie krzesełek. Wiedziałam doskonale co to znaczy.
            Postawiliśmy nasze identyczne, skórzane torby podróżne na niebieskich siedzeniach. Ostrożnie wyjęłam ze swojej niepozornie wyglądające, tekturowe pudełko po butach, które dziś rano nie pozwalało mi na eleganckie zapięcie bagażu. Umówiliśmy się w sposób prosty – by zachować charakter niespodzianki, wszystko upchnięte do jednego z milionów pudeł po butach, które walały się po naszym domu. Plan był taki, że wymienimy się nimi tuż przed odlotem i pełnoprawnie ułożymy je pod domowymi choinkami.
            Dostałam do ręki obrysowane koniczynami pudełko po wsuwanych trampkach, które lubiłam na jego nogach. Uśmiechnęłam się i wepchnęłam je na stos i tak zgniecionych już ubrań. Odwróciłam się do niego i jak najmocniej przytuliłam. Nie rozpłakałam się. Jedyne co robiłam, to tuliłam jego ciało tak, jakby miało nie być jutra. On masował moje plecy i całował moją głowę, czyli spełniał swoją tradycyjną funkcję.
- Możesz mi zdawać relacje w wiadomościach i dzwonić kiedy chcesz, wiesz o tym? – spytał cicho, a ja zdołałam jedynie pokiwać głową i westchnąć. Boarding mojego lotu został wywołany w ogłoszeniu.
- I love you.
- I love you too, doll. I’ll see you soon, yeah?
- Merry Christmas, Niall.



***



- Gdzie postawić półmisek z rybą? – spytałam, niosąc naczynie pełne pachnącej, świeżo zrobionej potrawy.
            Od kilku godzin przygotowywałyśmy z mamą stół pełen smakołyków, tradycyjnych potraw, nowych sałatek. Już wczoraj pomagałam przy mieszaniu bigosu, zostałam do tego zaciągnięta zaraz po uściskach na powitanie i rzuceniu ciężkiej torby na podłogę. Wcale nie narzekałam, wręcz przeciwnie – robiłam to z ochotą, szczęśliwie oglądałam mamę w swoim ulubionym żywiole i mimo wszystko z utęsknieniem czekałam na głupie dowcipy taty, które na końcu i tak zawsze mnie będą śmieszyć.
- Gdzieś na środku, może obok świecznika.. – dyrygowała mną, za czym tęskniłam. W końcu udało nam się przerwać ciągły zwyczaj rozmawiania przez telefon, by spojrzeć sobie w oczy i opowiedzieć wszystko jeszcze raz, po kolei, tak jak powinno się to robić zawsze. – No dobra, chyba wszystko jest.
            Telefon w tylnej kieszeni moich ulubionych, podartych jeansów znów zawibrował. Mówię „znów”, bo robił to bez przerwy od momentu, gdy wsiadłam do taksówki jadącej do domu. W normalny, codzienny sposób pisaliśmy ze sobą o tym, co się dookoła dzieje. Śmiałam się razem z nim ze śmiesznej sytuacji na ulicy, cieszył się razem ze mną na ugotowane pierogi i posypaną pietruszką sałatkę.
            Dwa razy musiałam przeczytać wiadomość, bo była zbyt wspaniała, by ominąć jakiekolwiek słowo. Momentalnie zwróciłam się do mamy w nadziei, że jeszcze dzieli nas chwila od rozpoczęcia kolacji.
- Mamo? Czy byłoby w porządku, gdyby ktoś chciał zamówić z tobą dwa słowa przez telefon? – spytałam, wskazując na urządzenie w moim ręku.
- O matko, no pewnie! Julia jeszcze pakuje jakiś prezent, jak zwykle na ostatnią chwilę, więc jeszcze chwila czasu jest. – uśmiechnęła się i odwiesiła swój fartuszek na wieszak w kuchni. Nie minęła minuta odkąd odpisałam mu na wiadomość i już jego znajome zdjęcie pojawiło się na ekranie.
- Daję ci mamę, okej? – spytałam, nawet bez słowa przywitania. Jego krótkie „no jasne” wystarczyło, by zrobiło mi się ciut słabiej. Niewiele czasu mogliśmy poświęcić na rozmowy przez telefon, skoro każde z nas zajęte było rozmowami z rodziną, przygotowaniami lub zwyczajnym relaksem w gronie bliskich.
Gdy dałam mamie telefon, momentalnie się uśmiechnęła. Nie byłam w stanie stwierdzić, co do niej mówi ze względu na cichy, dyskretny wręcz głośnik. Rzeczą której jednak byłam pewna, była szczerość jej uśmiechu. Oczy szkliły się, policzki poczerwieniały. Musiał naprawdę się starać, dobierać cudowne słowa i jeszcze bardziej rozkochiwać ją w sobie.
            Tata stanął obok mnie, Spartek plątał się między naszymi nogami. Dźgnął mnie delikatnie łokciem, gdy ujrzał wyraz twarzy swojej żony.
- Co tam?
- Z Niallem rozmawia. – mruknęłam i byłam dumna z faktu, że mój chłopak doczekał się tak dużego poparcia ze strony moich rodziców. Oboje świadomi byli ile dla mnie znaczy, szanowali to i traktowali go jak członka rodziny, który należy do niej od zawsze i na zawsze.
- No dawajcie, ludzie.. – dobiegły nas z salonu narzekania Marty. Od rana chodziła głodna, burzyła mój i mamy porządek na talerzach i w miskach. Zawsze była nieokiełznana, a w domu tym bardziej.
            Oparłam się biodrem o ścianę i obserwowałam, jak mama bawi się serwetką podczas wysłuchiwania tych kilku słów. Uśmiechała się szeroko, co musiało wskazywać na szczęście płynące razem z pojedynczą łzą na policzku. Tata podszedł do niej i ucałował jej głowę, co jak zwykle wywołało moje rozgrzanie serca. Byli dla siebie wspaniali, co nie ulegało wątpliwościom przez całe moje życie.
            Spojrzała na mnie i ciepło się uśmiechnęła. Zdałam sobie sprawę z kończących rozmowę słów, które padały z jej ust. Prosiła, by pozdrowił całą swoją rodzinę. Życzyła mu wszystkiego, co najlepsze.
- … I żeby Ania trochę mniej narzekała.. – zaczęła powoli dodawać.
- Hej! Poprawiłam się! – zaprotestowałam, więc się zaśmiała i zasłaniała ręką, bylebym jej nie odebrała słuchawki. Słyszałam jego zadowolony śmiech i mimowolnie uniosłam kąciki ust na ten dźwięk. Mama podziękowała za telefon, wytarła dwie łzy i odsunęła od siebie urządzenie nic na nim nie klikając – zawsze bała się, że coś zepsuje. Nie rozumiała nowoczesnych technologii i osiągnięciem było, gdy nauczyliśmy ją z tatą obsługi tabletu.
-  No dobra, to już zaczynajmy, skoro już życzenia się zaczęły. – ponagliła nas. Gdy wychodziliśmy z kuchni znacząco ścisnęła moją dłoń i wiedziałam, że wszystko jest w porządku.
            Kacpra odciągnęłam od siedzenia przed laptopem w kącie. Julia stawiała ostatnie prezenty pod średniej wielkości, piękną choinką. Marta z utęsknieniem wpatrywała się we wszelkie dobre rzeczy, które leżały już na stole a tata dotrzymywał mamie towarzystwa, stojąc tuż obok niej i patrząc jak sprawdza, czy żaden z opłatków przypadkiem się nie ukruszył. Po schodach w korytarzu zszedł mój szwagier – Kuba, razem z rocznym Piotrkiem, który już zaczepnie wymachiwał do swojej mamy, by skończyła układać pudełka i torby i zajęła się nim. Uśmiechnęłam się na jego widok – większość popołudnia przespał zmęczony po porannych szaleństwach z ciociami, co chyba nie do końca podobało się jego mamie.
- Skoro już wszyscy jesteśmy razem, - spojrzała na mnie nasza mama i uśmiechnęła się. – i jest Wigilia, to chciałabym wam podziękować z całego serca za to, że mnie wspieracie.. To dla was walczę, dzięki wam wciąż tutaj jestem, dzielę z wami moje zdrowie i szczęście.. – zaczął jej się łamać głos. Oczywiście, znając mnie, oczy od razu się zaszkliły. - ..okropnie was kocham, wiecie? I obojętnie co robicie, gdzie jesteście, jestem dumna z tego co macie w życiu, że jesteście moimi dziećmi, że kochacie mnie tak mocno, jak ja kocham was.. – rozpłakała się. Tata podszedł do niej i ucałował jej głowę, uspokajając odrobinę. Musiałam odwrócić wzrok, by nie skończyć tak jak ona. Spojrzałam na moje rodzeństwo i byłam jedyną aż tak bliską łez. Piotrek nieświadom niczego bawił się kołnierzykiem swojego taty, Kacper przestępował z nogi na nogę.
            Jak zwykle, w kolejności od najstarszego do najmłodszego, mama każdemu dała opłatek i pozwoliła, byśmy zaczęli podchodzić do siebie i jak co roku składać życzenia. Nie zdziwiłam się, gdy ze względu na nieparzystą liczbę dorosłych nie miałam do kogo podejść. Tak wyglądało to zawsze, cierpliwie czekałam aż ktokolwiek będzie już gotów, by cokolwiek miłego powiedzieć do mnie – tej najmłodszej.
            W końcu uśmiechem zostałam zaczepiona przez mojego tatę. Ubrany był elegancko, w szare spodnie garniturowe i czerwoną koszulę. Równo związał dłuższe włosy co uwydatniło te siwe, wystające po bokach. Długość zarostu była wciąż pod kontrolą, nie przeszkadzała mu w radosnej mimice twarzy. Zanim cokolwiek do siebie powiedzieliśmy, wykonaliśmy nasze tradycyjne powitanie złożone z kilku kombinacji uścisków ręki i przybijania pięści. Oboje się zaśmialiśmy – w końcu znaliśmy to oboje już od dobrych dziesięciu lat i traktowaliśmy to jako absolutnie „naszą” rzecz. Życzenia, które mi złożył były najprostsze na świecie ale wiedziałam, że prosto z serca. Od zawsze miałam z nim szczególną więź, która dawała mi powody do wiary w każde jego słowo.
            Kolejną osobą był Kacper. Nie byliśmy obfici w słowa. Spojrzeliśmy na siebie i wydaje mi się, że oboje nie chcieliśmy mówić zbyt wiele na głos. Jedyne co zrobiliśmy, to mruknęliśmy zwykłe „wszystkiego najlepszego” i przytuliliśmy się. Obojętnie jak bardzo by mu się nie udawało w życiu zawsze będzie moim starszym bratem. Zawsze będzie tym, który nigdy nie stanął do mnie tyłem, mimo swojego obojętnego stosunku do wielu sytuacji. Był cichy, ale protekcyjny. Był moim bratem i dobrze spełniał swoją rolę.
            Marta na „dzień dobry” przytuliła mnie i ucałowała w policzek. Jej stylizowane na afrykańskie bransoletki wesoło szeleściły na nadgarstku, gdy masowała moje ramię. Przekazała mi szczególną prośbę, bym odpoczęła psychicznie i fizycznie. Obie byłyśmy tymi, które wciąż były w innym miejscu, z tym że ja się o wiele bardziej ustabilizowałam. Ona mimo bycia najstarszą wiodła samotne życie, jednak pełne ekscytujących przeżyć i nowych doznań, w tym naukowych. Dawała z siebie wszystko i sięgała po coraz to nowsze wyzwania, dlatego życzyłam jej przede wszystkim sukcesów i powodzenia.
            Piotruś znalazł się na rękach swojej mamy, więc Kuba był w stanie swobodnie mnie przytulić. Z natury był wesołym facetem, również dobrze wyglądającym. Jako nastolatka, jeszcze zżyta do granic możliwości z Julią spędzałabym u nich noce, grała ze szwagrem na konsoli i zajadała się jego popisową pizzą. Podziwiałam go zawsze za to, że tak bardzo kochał moją siostrę i dlatego też nie miałam nic przeciwko ich związkowi. Byli przez wiele lat przykładem dla mnie, mimo że nie do końca udało mi się go odzwierciedlić. Przynajmniej nie wtedy.
- No, więc tego… I ten… - zaczął i uśmiechnął się przy tym. Nie wiedzieliśmy nigdy aż tyle o sobie, by wchodzić w szczegóły. Dlatego skończyło się na przekomarzaniu i podśmiewywaniu z tradycyjnych formułek, które wszyscy sypią na każdej polskiej Wigilii.
            Dokładnie przytulona i wycałowana zostałam przez moją mamę. Emanowało od niej ciepło, była obecnie w raczej dobrej kondycji, więc wszyscy się z tego cieszyliśmy. Jeszcze bardziej jej pewnie podskoczyły białe krwinki ze względu na radość z nadchodzących Świąt – kochała wspólny czas, uwielbiała raczyć nas pysznym jedzeniem i cieszyła się, mając nas wszystkich dookoła siebie. To dawało jej bezpieczeństwo i pewność, że ma po co walczyć z chorobą.
- Kocham cię, Mamusiu. – szepnęłam jej do ucha i jeszcze przedłużyłam nasz uścisk.
- Ja ciebie też, moja mała, najmłodsza.. – uśmiechała się, gdy to mówiła. Zaśmiałam się z jej pieszczotliwych określeń i jeszcze chwilę stałam tak z nią, dzieląc się przyjemnymi słowami otuchy i życzeniami, które miałam nadzieję wniosą wiele do mojego jak i jej życia.
- Rwij opłatek, młody! – uśmiechnęłam się do malca, gdy został mi już tylko on i jego mama. Sprytnie ułamał sobie większość z tego, co trzymałam w dłoni i z ochotą wepchnął sobie do maleńkiej buzi. Ucałowałam jego dwie maleńkie stopy, które były moją słabością jeśli chodzi o dzieci. Radośnie się zaśmiał i po swojemu coś powiedział, na co ucałowałam jego elegancko ubrany w sweter brzuszek i przesunęłam się bardziej w lewo, by w końcu dotrzeć do mojej drugiej siostry.
 - Wszystkiego najlepszego. – powiedziała i wymieniła ze mną buziaki w policzek. Zawsze oczekiwałam życzeń od niej. W dzieciństwie była tą z sióstr, która częściej zostawała ze mną, bawiła się lalkami i udawała sklep spożywczy tylko dla mojej frajdy. Zabierała mnie zawsze do kina, na kręgle. Koleżanki w szkole podstawowej i wczesnych latach gimnazjum zazdrościły mi jej, rozpieszczała mnie jak nikogo innego. Jednak gdy obie dorosłyśmy coś się zmieniło. Wciąż brakowało mi jej dawnej bliskości, dlatego znając moje dobre usposobienie wobec rodziny nie rozpoczynałam nigdy kłótni ani nerwowej wymiany zdań. Zawsze była dla mnie na tyle cenną osobą, że nie chciałam tego wszystkiego zwyczajnie popsuć.
            Samo się zaczęło rujnować, gdy mama zachorowała. Jej charakter nakazywał jej rządzić wszystkim, co się działo. To ona musiała mieć wszystko pod kontrolą, zawsze miała jakąś dobrą radę. Większość sprowadzała się do zdrowego jedzenia, oskarżała mamę o to, że sama rozwija swojego raka, bo je niewłaściwie. I to chyba bolało najbardziej. Mówiła jej, że powinna być na takiej diecie jak ona i jej chłopaki, że wtedy do niczego by nie doszło. Prawda była taka, że mama jadła absolutnie w porządku, a ona szukała jedynie winnych dookoła siebie nie zważając na to, kto staje się ofiarą jej zarzutów.
- Wszystkiego najlepszego. – odparłam. Już chciałam coś więcej dodać, przypomnieć o swojej osobie i może choć trochę zachęcić do tego, by pochopnie mnie nie oceniała. Nie rozumiała dlaczego nagle wyjechałam i nie próbowała zrozumieć. Kolejną bolesną rzeczą był fakt, że widziała we mnie nowobogacką dziewczynę z przedmieść Londynu, która nie doszłaby do niczego bez wpływów bogatego chłopaka. Przyzwyczaiłam się, co nie znaczy że czułam się z tym mianem absolutnie w porządku. Dlatego sama nie rozpoczynałam rozmów, prędzej skupiałam się na rozpieszczaniu siostrzeńca, niż na utrzymaniu zdrowej relacji z siostrą, która na dobrą sprawę nie była już możliwa do spełnienia.
            I na tych płytkich słowach skończyło się, bo Julia zaczęła zabawiać małego Piotrusia. A ja się odwróciłam i próbowałam zająć myśli czym innym, byle tylko nie sprawić sobie samej przykrości. Jak na zawołanie telefon zawibrował, a na ekranie nie pojawiło się nic innego jak proste, ale przyjemne słowa: „Miłej kolacji, zjedz ile wlezie i opowiedz mi potem, czego mam żałować”. Uśmiechnęłam się, lecz zanim zdążyłam odpisać telefon został mi sprytnie zabrany z rąk.
- Tato, tylko odpiszę.. – jęknęłam. Zaczął oglądać uważnie urządzenie i uniósł brew. Wiedziałam, że mogę się spodziewać jakiejś zabawnej riposty lub niekoniecznie śmiesznego żarciku, które jednak w żaden sposób nie przeszkadzały mi.
- Patrz Gosiu, - zwrócił się do mamy. – dostałem pod choinkę nowy telefon. Jeszcze bez żadnej ryski, kurde! – zaśmiał się. – Nie wygiął ci się jeszcze w kieszeni? – wiedziałam, że się tylko śmieje, ale i tak poczerwieniały mi policzki z zażenowania. Nigdy nie lubiłam być oceniana przez pryzmat rzeczy, które mam, dlatego poczułam się odrobinę niekomfortowo.
- Dostałam go w prezencie, ma nawet specjalny grawer! – broniłam się. Pokazałam mu na tylną obudowę i maleńkie, dosłownie kilkumilimetrowe serduszko, które wyżłobione zostało tuż pod firmowym znaczkiem. Wydał z siebie ciche „hmm” pełne aprobaty i już miałam wziąć urządzenie z jego ręki, lecz ten podniósł ją wysoko, ominął moją postać i położył je na stojącej nieopodal komodzie.
- Jak kocha to poczeka. – uśmiechnął się.
           
            Obiadokolacja przebiegała w spokojnej atmosferze. Z radia leciały cicho świąteczne melodie, każdy z nas zajadał się pysznościami przygotowanymi z moją pomocą przez mamę. Nie obeszło się bez kilku zbędnych komentarzy Julii na temat nie do końca „właściwego” sposobu przyrządzenia niektórych potraw, ale mama robiła wszystko, by po prostu spłynęło to po niej. Bardziej chyba ja się nadenerwowałam, niż wszyscy inni.
            Odrobinę nieswojo poczułam się dopiero w momencie, gdy każdy zajął się czymś innym. Tata zaczął bawić się ze swoim wnukiem, Kuba pufał na kanapie. Kacper chodził z góry na dół, bo był w trakcie kłótni z dziewczyną i z tego co widziałam po jego gestach, nie był w stanie znieść wszystkiego na raz. Marta z mamą zajęły się przeglądaniem starych zdjęć tej części rodziny, której nie znałam a Julia zaczęła przeglądać w Internecie strony kulinarne z przepisami na zdrowe, bezcukrowe ciasto. Krótko mówiąc siedziałam jedyna na krześle przy stole, obserwowałam wszystkich i dziwiłam się, że aż tak się rozproszyliśmy. Popijałam kompot z suszonych owoców i podjadałam migdały, które postawiłam w miseczce jakiś czas temu koło sałatek.
            Już myślałam, że z frustracji też dołączę do bardzo nie-świątecznego zamieszania i pójdę do swojego starego pokoju po aparat fotograficzny. W porę jednak bardzo szczupła brunetka, w idealnie dopasowanych spódnicy i bluzce oderwała się od swojego telefonu i podniosła głos.
- Dobra, nie wiem jak wy, ale dla mnie czas na Świętego Mikołaja. – jej ton rzucony był wręcz od niechcenia i od razu pożałowałam, że miałam w niej nadzieję na poprawienie mojego nastroju. Nie mówię, że czułam się źle – po prostu nie tak, jak zawsze być powinno.
            Przesiedliśmy się bliżej bogato ubranej choinki, pod którą stał spory stos prezentów. Mama usiadła wygodnie w skórzanym fotelu, który w zasadzie należał do niej. Wszyscy zawsze wiedzieli, że ona uwielbia zajmować to miejsce, więc rzadko kiedy ktokolwiek śmiał ułożyć się w nim podczas jej obecności. Tata jak zwykle objął funkcję rozdającego prezenty, więc z lekkim uśmiechem na twarzy zaczęłam obserwować, jak po kolei różne osoby dostawały do rąk zapakowane upominki.
            Pierwszą rzeczą, jaka wylądowała w mojej dłoni był szczelnie opakowany szarym papierem zestaw różnokolorowych kliszy do jednego ze starszych typów aparatów, który udało mi się któregoś razu znaleźć na pchlim targu za którymś razem w Brukseli, gdy odwiedzałam Martę. Spojrzałam na nią z uśmiechem i otrzymałam w zamian wesołe mrugnięcie okiem. Obojętnie jak bardzo narzekałaby na brak pomysłu zawsze trafiała dobrze z prezentem dla mnie. Poza rodzicami i tak była jedyną, która zawsze regularnie każdemu sprawiała jakąś bożonarodzeniową przyjemność. Miałam nadzieję dołączyć do nich, dlatego oboje z Niallem postaraliśmy się o sprezentowanie każdemu czegoś choćby drobnego. W ten oto sposób u dziewczyn wylądowały kosmetyki, które zawsze uwielbiały a nie miały czasu kupić, a Kacper uśmiechnął się na widok oryginalnej koszulki jednego z londyńskich pierwszoligowych klubów piłkarskich. Mamie świeciły się oczy, gdy zobaczyła piękne, wiszące kolczyki pełne świecących kryształków. Od razu ubrała jeden z nich, a drugie ucho przybrała jednym z innej pary, którą też od kogoś dostała. Nie mniej jednak, najbardziej podekscytowana byłam na prezent dla taty. W nim, nie ukrywajmy, przydała się bezpośrednia pomoc mojego chłopaka.
- Co my tu mamy.. – mruknął, rozdzierając czerwony papier. Zaśmiał się w głos na widok płyty jednego z naszych wspólnie ulubionych zespołów, czyli Pearl Jam. – A wiedziałem, że od momentu jak ostatnio tu byłaś, to gdzieś zaginęła z mojej półki. – cieszył się i kręcił głową. Odłożył ją na bok, jednak ja nie dałam za wygraną.
- Tato, nie chcesz zajrzeć do środka? – podsunęłam mu pomysł w nadziei, że coś zaskoczy. Uniósł brew z zaciekawieniem i otworzył opakowanie, po czym momentalnie otworzył buzię z zaskoczenia. Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu znów się zaśmiał i szczerze uśmiechnął. – Tylko nie myśl, że w ogóle w tym nie miałam udziału! Prawie się posikałam, kiedy musiałam sama do niego podejść i poprosić. – tłumaczyłam się. Nie chciałam, żeby ktokolwiek myślał, że całkowicie wykorzystałam benefity Nialla. Tylko częściowo, zaraz po tym jak dowiedziałam się, że mój chłopak spotkał naszego idola, Eddie’go Veddera.
- Ekstra. Kurczę, muszę częściej gubić moje płyty. – jego uśmiech naprawdę mówił wiele. Cieszyłam się ogromnie, sprawienie mu muzycznej radości było czymś cudownym i często trudnym do zrealizowania.
            Kątem oka widziałam, jak mama z zadowoleniem nas obserwuje. Często powtarzała mi, że więź z moim tatą uzdrawiała złamane serca. Dobrze się czułam ze świadomością, że wciąż ta nasza „magia” działa mimo minionych lat, tysięcy kilometrów i o połowę mniej słów.
            W kącie kanapy, mały Piotruś zaczął piszczeć na widok przesuwających się na sznurkach klocków, które z pomocą taty rozpakował. Kuba na głowie wciąż miał sportowe okulary, które miały służyć mu podczas biegania w maratonach. Julia znów zajęła się czymś w telefonie, nawet nie do końca odpakowane prezenty leżały dookoła niej.
            Z obserwacji wyrwało mnie uderzenie średniej wielkości pudełkiem o moje kolana, gdy po turecku siedziałam zaraz obok choinki. Spojrzałam do góry by ujrzeć mrugającego tatę i ponaglającego do tego, bym odpakowała swój prezent. Delikatnie rozerwałam papierową kokardę i po kolei zdejmowałam zwoje papieru, aż w końcu dotarłam do czarnego pudełka prezentowego. Długo czekać na uśmiech nie musiałam, bo znajomy znaczek firmowy mojego ulubionego koszykarza połyskiwał na samym środku pokrywki. Nie czekając dłużej otworzyłam pudełko i w myślach wiwatowałam na widok koszulki z cytatem samego Jordana, która kilka lat wcześniej pojawiła się w sprzedaży. Obok ładnie poskładanej podkoszulki leżała paczka trzech wysokich par skarpet, które swoim motywem zastępowały trzy najbardziej charakterystyczne modele butów do koszykówki spod skrzydeł Air Jordan. Zaśmiałam się cicho na widok idealnie dobranych dla mnie prezentów.
- A to nie męskie przypadkiem? – usłyszałam od Julii, która patrzyła jak oglądam nowe zdobycze.
- Takie lubi, takie ma. – Mama odparła, a moje usta posłały jej powietrznego buziaka wdzięczności.
- Zdaje się, że jeszcze to jest twoje. – tata westchnął teatralnie, gdy podawał mi pełne krzywo narysowanych koniczyn pudełko. Uśmiechnęłam się i podziękowałam, lecz nie byłam pewna co chcę zrobić. Otworzyć? Poczekać do jutra, zgodnie z Nialla tradycją? Czułam też, że większość spojrzeń skierowana była na mnie, bo wszyscy swoje podarunki już otrzymali i rozpakowali.
- Nie wiem, czy mogę ten teraz zobaczyć.. Święty Mikołaj chyba wolałby, żeby było fair. – nerwowo się zaśmiałam.
- No ale co, tak będziesz siedzieć i na niego patrzeć? – usłyszałam od mamy, która zawsze była za sprawianiem sobie jakichkolwiek przyjemności. – To może już lepiej zadzwoń to tego Świętego i zapytaj. Chociaż ja tam bym się nie przejmowała i otwierała!
            Pod zabawnym,  karcącym spojrzeniem taty sięgnęłam po telefon. Odblokowałam go i znalazłam (całe szczęście) tylko jedną wiadomość, mówiącą o dobrym piwie, które otworzył któryś z Horanów. Z pamięci wpisałam numer i wzdychając nerwowo poczekałam, aż odbierze. Znów czułam się co nieco niekomfortowo, ze względu na obserwujące mnie pary oczu. Odnosiłam nieprzyjemne wrażenie, że po cichu jestem przez część moich najbliższych oceniana. Nie wydawało mi się to przyjemne, dlatego powoli moja postura zaczęła się kurczyć i jeszcze trochę, a schowałabym się za kanapą.
- What’up, doll?- usłyszałam i nie byłam w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Jego akcent otoczony domowymi odgłosami telewizji i stukania naczyń, rozmów i śmiechów był czymś, co mogłam śmiało nazwać ulgą. Wypuściłam z siebie trzymane z nerwów powietrze mimo wciąż patrzącej mi na ręce siostry.
- Nie chcesz może otworzyć prezentu ode mnie już teraz? – zagryzłam wargę.
- Czemu? – słyszałam, jak coś przeżuwa. Typowe.
- Ugh, no bo mama mówi mi, że mam otworzyć wszystkie prezenty, czyli twój też, a je nie chcę być nie fair, że dostanę dzisiaj a ty dopiero jutro rano…
- To byłoby oszustwo! – podniósł głos, ale zaraz się rozluźniłam, gdy zachichotał. – Nie przejmuj się, mogę go zaraz otworzyć. Powiem tylko komuś, żeby potem nie było, że otworzyłem za dużo. Nie chcemy irlandzkiej rewolucji. – zaśmiał się. – Zadzwonię potem, to mi się pochwalisz, co Święty ci przyniósł. – wręcz wyobraziłam sobie jego zabawnie unoszące się brwi w sugestywnym, żartobliwym geście.
- W porządku, dziękuję!
- Podziękujesz później, najpierw otwórz. – słyszałam jego uśmiech, a później sygnał zakończonego połączenia.
            Telefon zlazł się gdzieś obok na podłodze. Cała moja uwaga została skupiona na wesoło wyglądającym pudle, autorskim dziele samego Nialla. Uchyliłam wieko i pierwszą widoczną rzeczą był bawełniany materiał, którym przykryta była cała reszta. Wzięłam go do ręki i przekonałam się, że była to bluza, a nie jakiś tam materiał. Rozłożyłam pudrowo różowe, cukierkowe ubranie i zaśmiałam się na widok wydrukowanego dużego, krzyczącego napisu na piersi: „BADASS”. Pamiętałam, że często mówił tak na mnie, gdy w jakiejś sytuacji udawałam pozornie niewinną, lub w zupełnie innym, seksualnym kontekście. Mimo wszystko zadowolona byłam, że zwracał uwagę na moją osobowość i na to, co mówię.
            Odchrząknęłam delikatnie i zaczerwieniłam się, widząc ciekawskie spojrzenia. Tata zaśmiał się z mojej reakcji, na co pokazałam mu język.
- Nie musicie wszyscy na mnie patrzeć.. – powiedziałam przed siebie, po prostu. Julia westchnęła, pozaczepiała małego i zajęła się sobą, co chwila jednak zerkając na mnie. Marta usiadła za mną i zabrała mi z ręki bluzę, oglądała ją przez moment i zaśmiała się z napisu. Poklepała mnie po ramieniu i oddała, żeby móc znów wstać i zabrać z półmiska kilka pierniczków.
            Przeniosłam wzrok z powrotem do pudełka bo wiedziałam, że to nie wszystko. W środku znalazło się kilka mniejszych pakunków, zawiniętych niezbyt zręcznie (lecz na pewno z sercem) srebrnym papierem do pakowania. Jako pierwszy wyjęłam prezent o dość nieregularnym kształcie. Zaczęłam rozdzierać świecące opakowanie i w duszy myślałam, że parsknę śmiechem. Nigdy wcześniej nie dostałam zapakowanej papierem tekturowej torebki z żadnego sklepu. Minus za lenistwo, kochanie!
            Pozbyłam się całego papieru i przyjrzałam się różowej torebeczce. By zajrzeć dobrze do środka, musiałam najpierw zabrać sobie sprzed oczu tonę ozdobnego papieru, charakterystycznie pachnącego różnymi zapachami znanej firmy. Dogrzebałam się w końcu do dna i chyba nigdy nie zaczerwieniłam się aż tak szybko. Dotknęłam miękkiego materiału i wiedziałam, że dostałam nie jakiś perfum, balsam do ciała czy masło, lecz po prostu bieliznę. Przełknęłam ślinę w nadziei, że oszczędziłam tym samym dyskomfortu swojemu ojcu jak i mamie, która pewnie zaczęłaby się śmiać. Dlatego postanowiłam zostawić ciekawość na później i dać spokój pachnącej torebeczce.
- Udajemy, że nie wiemy co tam jest. – Marta zakaszlała, a ja po prostu się zaśmiałam. To ona wiedziała jak wysoki poziom chemii był między mną a Niallem, dlatego po prostu pozwoliłam puścić to mimo uszu i jedynie poczekać, aż temperatura trochę spadnie.
            Kolejnym celem stało się prostokątne pudełko, które już trochę staranniej owinięte było dekoracyjnym papierem. Każde pociągnięcie paznokciem ukazywało przede mną białe, eleganckie pudełeczko przepasane czerwoną wstążką. Spojrzałam wymownie na sufit bo os razu wiedziałam, co tam może być. W takim samym pudełku jakiś czas wcześniej dostałam telefon, więc to już zawężało śledztwo. Rozwiązałam piękną kokardę, która ujawniła przede mną słynny znaczek i, Boże, modliłam się o brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Julii. Do tej pory było cicho, dlatego pełna byłam nadziei.
            Do pudełka dołączony był specjalnie wydrukowany list, w którym znalazłam informację, że osoba od której dostałam nowe cacko postarała się również o grawerowanie. Czyżby stawało się naszą kolejną tradycją?
Rozsunęłam z maleńkim trudem opakowanie i na kolana wypadło mi nic innego, jak przezroczyste opakowanie z różowym iPodem. Obojętnie jak bardzo niezręcznie było mi dostać wszystkie te drogie prezenty w obliczu mojej rodziny, która nigdy złotem nie płynęła, uśmiechnęłam się. Kolejny dowód na to, że słuchał moich narzekań. Kilka tygodni wcześniej zepsuł się mój stary, dużo wcześniejszej generacji, zmęczony moim użytkowaniem i już nie wart naprawy – przewyższyłaby wartość nowego. Wyjęłam lekkie urządzenie z pudełka i zerknęłam na tylną obudowę. Kąciki ust uniosły się, bo oto przede mną widniał cytat z kolejnej piosenki Bena Howarda, który był naszym ulubionym. Padło na „For you I have so many words”, co było dla mnie wyraźnym hasłem, głoszącym jego troskę i miłość. Mogłabym interpretować ten wers na miliony sposobów a każdy i tak pewnie byłby trafny. Schowałam go z powrotem do pudełeczka by się nie zarysował i zanurkowałam dalej do już coraz bardziej pustego „skarbca”.
            Myślałam, że wyjdę i nie wrócę. Ręka mi się trzęsła, gdy po raz pierwszy w życiu trzymałam w niej niebieskie pudełeczko od drogiego jubilera. Nie chciałam nigdy wnikać skąd Niall ma dla mnie biżuterię, dlatego wielokrotnie kłóciłam się, żeby zamiast dawać pudełko po prostu zakładał na rękę, szyję, dawał prosto do dłoni. Byłam spokojniejsza, zadowolona z prezentu i swobodnie kontynuowałam swój dzień. Nie ważne, że znaliśmy się już jakiś czas. Bez znaczenia była zawartość naszego domu i rzeczy, z jakich korzystaliśmy. Nie czytałam metek tam, gdzie nie chciałam – wiedziałam, że tak czy inaczej zawsze robił wszystko, by było wystarczająco dobrze.
            Kuba wesoło zagwizdał z kanapy niedaleko mnie a ja z nerwowym śmiechem uciszyłam go. Rozwiązałam drobną kokardkę i delikatnie odłożyłam wstążkę gdzieś obok. Powoli otwierałam kwadratowe pudełeczko, które może i na szczęście nie było na tyle małe, by możliwością był zawał serca. W końcu uchyliłam je i z płytkim oddechem uśmiechnęłam się. Przed oczami miałam bardzo minimalistyczną, cieniutką i srebrną bransoletkę. Składała się jedynie z wąskiego paseczka, który pasował do innej biżuterii noszonej przeze mnie zazwyczaj na nadgarstku oraz małego, otoczonego kryształkami czarnego serduszka, które na pewno było z jakiegoś kamienia szlachetnego, o którym nawet nie śmiałam nigdy śnić.
- Chodź tu, pomogę ci założyć.. – mama do mnie machnęła ręką, więc wstałam i podeszłam do niej. Chwilkę jej zajęło właściwe zapięcie, ale gdy w końcu się udało obie podziwiałyśmy moją nową, ulubioną bransoletkę.
            Napatrzyłyśmy się na świecące cudeńko i zaraz potem zostałam poproszona o sprzątnięcie „hojnego bałaganu”, który zrobiłam wokół swojego miejsca przy choince. W pudełku po butach jednak znalazł się jeszcze jeden pakunek, w którym znalazłam piękny, skórzany portfel, kruczoczarny, pokryty maleńkimi, matowymi ćwiekami na całej swojej powierzchni. Była to raczej portmonetka, zważywszy na nieduży rozmiar, który prawdopodobnie został uwzględniony z uwagi na moje małe dłonie. Zerknęłam profilaktycznie do środka, by znaleźć tam nasze wspólne zdjęcie na plaży w Kalifornii z wykonanym czarnym markerem podpisem „I love to spoil you”, co zdaje się wyjaśniało nagromadzenie prezentów wartych o wiele więcej, niż chciałam myśleć.


            Leżałam w przyjemnym cieple na kanapie. Ostatnie sceny jednego ze świątecznych filmów pojawiały się kolejno na ekranie telewizora, a z drugiej strony mojego wygodnego miejsca leżała Marta, która już po pół godzinie planowanego wieczoru filmowego odpłynęła. Nie przejęłam się tym, wręcz uśmiechnęłam się, bo była to tradycja nie do złamania. Obojętnie co oglądałyśmy, zawsze kończyło się na jej błogim pochrapywaniu.
            Mój ciepły, czerwony sweter z wizerunkiem misia polarnego idealnie wpasowywał się w potrzebę leniwego, domowego spokoju. Ogień jeszcze tlił się w kominku co przypomniało mi, że muszę któregoś dnia ubłagać Nialla, byśmy w końcu wyjęli prowizoryczne kamienie z nowoczesnego kominka pod telewizorem i zapalili w nim, choć na moment chwilę. Ekran telefonu, który leżał tuż obok mojej głowy zaświecił się, więc oderwałam się od Hugh Granta i jego świątecznych przeżyć. Zamiast niego miałam zdjęcie mojego chłopaka, który w podobnej do mojej pozycji okupował kanapę i zaczepnie pisał „Irlandzki śpioch”. W zamian otrzymał fotografię mojej śpiącej siostry, co zmusiło mnie do podniesienia się na chwilę z pozycji leżącej.
            Czułam, że jeszcze chwila w takim stanie zesłałaby mnie w tę samą krainę, w której znajdowała się brunetka. Dlatego zmusiłam się do wstania, przyciszenia telewizji i pomaszerowania piętro wyżej, do mojego starego pokoju, w którym przez tych kilka dni urzędowałam.
            Usiadłam na równo pościelonym dziś rano łóżku, na którym leżało już sporo rzeczy. Należałam zawsze do osób, które bez względu na ilość półek, szafek i szuflad, wszystko zawsze trzymała na wierzchu – najczęściej na łóżku – no bo pod ręką, prawda? Nie zmienia to jednak faktu, że żyjąc w jednym domu z Niallem znacznie ograniczyłam to przyzwyczajenie. Oboje złościliśmy się, gdy za dużo musieliśmy sprzątać. Wniosek prosty – utrzymać jak najdłużej ład i porządek.
           


- Nie uwierzysz co dostałam od rodziców pod choinkę! – jej zaspany, ale podekscytowany głos dźwięczał prosto z mojego telefonu. Brzmiała tak, jakby miała niedługo zasnąć. Nie trudnym było rozpoznać jej ciche zadowolenie z ciepłego, wygodnego łóżka albo kanapy.
- Prawdopodobnie nie. – mruknąłem w odpowiedzi, by dać pole do popisu jej radości. Lubiłem słyszeć jej szczęście, potrafiłem ją sobie wyobrazić co było raz przydatnym, a raz utrapieniem w niektórych sprawach.
- Pamiętasz jak ci mówiłam o tej koszulce Jordana? Z jego słowami z kłótni z Tex’em Winter’em? – spytała. Ściągnąłem na moment brwi w zamyśleniu i przypomniałem sobie godzinę, podczas której cały czas cytowała swojego sportowego idola. Byliśmy po „wycieczce” po jej pierwszą parę jordanów, cieszyła się jak dziecko i sypała faktami, ciekawostkami i wszystkim, co z nim się wiązało.
- There’s no „I” in team, but there is in win? – rzuciłem. Przetarłem wolną ręką oko i zacząłem przeciągle ziewać, i tak nie przejęłaby się tym w stanie podekscytowania, w jakim była mimo późnej pory i ewidentnego zmęczenia.
- Dostałam ją! I te dziarskie skarpetki, które wyglądają jak buty. – ucieszyła się. W odpowiedzi zaśmiałem się lekko z jej radości, która momentami była absurdalna, za to jaka prawdziwa. – A tobie co Święty Mikołaj przyniósł? – użyła zaciekawionego, sugestywnego tonu. Robiła to dla czystej zabawy, możliwości podtrzymania ze mną rozmowy i usłyszenia mojej reakcji na to, co od niej dostałem.
- Popatrzmy, co ja tu mam.. – zacząłem. Zerknąłem na stolik obok kanapy, na którym leżałem od jakiegoś czasu. – Mam tu koszulkę jakiegoś klubu piłkarskiego, którego nazwy nie potrafię wymówić.. – zaśmiałem się. Lubiłem z nią zadzierać, mogłem sobie wyobrażać jej odrobinę poirytowany wyraz twarzy, chęć tłumaczenia się i uparte gesty.
- To Legia Warszawa. – powiedziała, a ja się uśmiechnąłem.
- Wiem, mała. To miałem na myśli, nie?
- No dobra, dawaj dalej. – ponagliła. Słyszałem, jak wierci się na łóżku i szeleści czymś.
- Mam też tutaj super miękką i całkiem nieźle wyglądającą koszulę. Flanelową, w kratkę, czerwono czarną, by być precyzyjnym. – odruchowo dotknąłem materiału, który dobrze wyglądał i na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że to ona ją dla mnie wybrała.
- Podoba ci się?
- Tak, fajnie wygląda z klasycznym tank topem. Albo sama. Wszystko jedno tak, podoba mi się. – wzruszyłem ramionami, jako nawyk. Odpowiedziała cichym przytaknięciem i przez chwilę panowała między nami przyjemna cisza. A przynajmniej z mojej strony była nie stresująca choć wiedziałem, jaki kolejny temat chce pociągnąć. Ja jednak należałem do momentami wrednych chłopaków i lubiłem słyszeć jak męczy się, by zwalczyć swoją chwilową nieśmiałość. A ta na pewno była u niej obecna, ze względu na brak odzewu.
- I… dostałeś jeszcze coś. – w końcu cicho powiedziała. – Chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Mhmm. – mruknąłem. Przesunąłem kilka nie sprzątniętych jeszcze resztek papieru do pakowania i odsłoniłem kolorową kopertę z podłużnymi kartonikami. – Dostałem kilka voucherów do wykorzystania, raczej na pewno z nich skorzystam. – zaśmiałem się i wręcz widziałem jej czerwieniące poliki.
- No bo co innego mogłam…
- Voucher na buziaka, - przerwałem jej ze śmiechem, wymieniając po kolei podpisy. – voucher na przytulanie, seks, śniadanie do łóżka, pieszczoty, domowy obiad lub kolację, wieczór z Play Station, sportowe emocje w telewizji lub na żywo i voucher na dowolną wspólną aktywność. – każdy z kartoników miał inną grafikę, ale każdy w prawym dolnym rogu miał jej złote inicjały, tak jakby miał to być sygnowany znak towarowy.
- Taa.. – mruknęła. – Wierz mi, wymyślić dla ciebie prezent to nie lada wyzwanie.. – próbowała się niepotrzebnie tłumaczyć. Wiedziałem, że nie czuła się do końca zadowolona zwłaszcza, że jej sumienie podpowiadało zapewne, że skoro ja ją rozpieszczam, to należy mi się coś w zamian.
- Spokojna głowa, Annie. Często sprawiasz mi jakieś drobne prezenty, jak coś widzisz dla mnie to przecież zaraz jest moje, nie? – mówiłem zgodnie z prawdą. Ilekroć wracała z miasta często w moich rękach lądował nowy t-shirt, płyta czy jakaś niespodziewana, męska zabawka.
- No tak, no..
- Poza tym, dostałem jeszcze.. – poprzestawiałem kilka rzeczy, by dosięgnąć do zguby. – Przegrany na płytę, stary koncert The Eagles. Kultowy, Ann. Nie wiem, skąd go wytrzasnęłaś! – mówiłem podekscytowany. Od dawna wiedziała o moich muzycznych przyzwyczajeniach i pierwszych krokach. Nie do końca unowocześniony kontakt z fanami był trudnością, jeśli chodziło o mój ulubiony zespół, ale ten mały chochlik jakoś dopiął swego i zdziałał więcej, niż ja kiedykolwiek potrafiłem.
- Żebyś ty wiedział ile razy przez przypadek prawie miałeś go w rękach… To było jak igrzyska śmierci dla mnie. – zaśmiała się.
- Nieźle, Katniss. – uśmiechnąłem się. – No dobra, lalka. To teraz ty się pochwal, jak grzeczną dziewczynką byłaś w tym roku.. – zacząłem i wręcz nie mogłem powstrzymać wyobraźni od drobnych igraszek. Momentalnie przed oczami miałem najseksowniejszą dziewczynę jaką widział świat, jedynie w dziewczęcych majtkach z krzyczącym napisem „PRETTY” na pośladkach i sugestywnej, różowej bluzie. Rozczochrane włosy na życzenie, poproszę.




            Dwie godziny wcześniej pożegnałam się z pięknymi, delikatnie śnieżnymi widokami. Wczoraj, razem z Nowym Światem powiedzieliśmy sobie „do widzenia” po spędzonym przyjaźnie popołudniu, przy gorącej czekoladzie i tonie udanych zdjęć. Park Łazienkowski machał do mnie, gdy samolot wystartował.
            Teraz na nowo uśmiechałam się w duszy do znajomego gwaru, ciężkiego tłumu i pędzących wszędzie ludzi. Skórzana torba podróżna odrobinę ciążyła na moim ramieniu ale nie na tyle, bym się poddała, usiadła na środku korytarza i tupnęła wszystkim. Muzyka wyraźnie dźwięczała z moich słuchawek, pobudzała każdy krok do większego tempa i sprzyjającej temu radości. Nie byłam już w domu rodzinnym, nie mogłam spędzić popołudnia z mamą. Miałam jednak nadzieję, że towarzystwo tutaj zrekompensuje mi wszystko to, co zostawiłam w Polsce.
            Telefon zawibrował w mojej dłoni. Wyjęłam jedną słuchawkę i po odebraniu usłyszałam głos, który często towarzyszył nam w ciągu dnia.
- Gdzie jesteś? – ochroniarz, znajomy, przyjaciel. Basil był wszystkim na raz.
- Jest sporo ludzi do wyjścia, ale powinnam za chwilę być w hali przylotów. – delikatnie wspięłam się na palce by zerknąć, jak dużo biznesmenów toruje mi przejście.
- Dobra, czekamy przy tablicy informacyjnej najbliżej wyjścia z lotniska. – jego organizacyjny ton był prosty w odbiorze, musiał mieć wszystko pod kontrolą i jak najlepiej spełnić swoja funkcję. A przynajmniej tak twierdził, gdzie w rzeczy samej wiedzieliśmy wszyscy, że i on, i Paddy, i cała reszta paczki robili to tylko dla pozorów. Na dobrą sprawę podśmiewywali się razem z nami, byli jak codzienni towarzysze, tyle że z odrobinę bardziej protekcyjnym podejściem do sprawy.
- Okej, to ja… - urwałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą powiedział. Wyjęłam też drugą słuchawkę z ucha i próbowałam się lepiej skupić. Może się przesłyszałam? – Zaraz, powiedziałeś w liczbie mnogiej.
- No tak, bo młody nadrabia lata nastoletniego buntu i uciekł na chwilę z próby. Właśnie Helene mu suszy głowę przez telefon, dla jej spokoju możesz iść dwa kroki szybciej. – powiedział, a ja szeroko się uśmiechnęłam. Mężczyzna po mojej prawej, idący w pełnym garniturze i ze skórzaną teczką popatrzył na mnie w sceptyczny sposób, ale nie przejęłam się nim.
- Dobra, tylko przepchnę się przez milion ważniaków. – odpowiedziałam i rozłączyłam się.
            Tłum się zacieśniał, więc poprawiłam torbę na ramieniu i próbowałam schować w bezpieczne miejsce słuchawki razem z urządzeniem, które towarzyszyło mi teraz non – stop. Skończyło się na ściskaniu ich w dłoni, bo ze względu na blisko idącego starszego pana w czarnej marynarce, niezbyt wygodnym było by dogrzebanie się teraz do jednej z kieszeni torby.
            Przeszłam w końcu przez ostatnie drzwi i tłum się odrobinę rozproszył. Pozostawało mi jeszcze przeciśnięcie się przez ogrom przytulających się, lub czekających na bliskich ludzi. Szłam na pamięć w nadziei, że mnie ona nie zawiedzie. Wydawało mi się, że interaktywna tablica była mniej więcej po prawej stronie, daleko przy wyjściu, dlatego pokierowałam się właśnie tam. Serce biło odrobinę podekscytowane na myśl, że on gdzieś tam jest. Mimo rozmów i wiadomości brakowało mi go w tym świątecznym czasie, dlatego zobaczenie go od razu oszczędziłoby mi kolejnych minut nie do końca spełnionej radości, którą miałam w sobie na myśl bycia znów razem.
            W oddali widziałam rozglądającego się dookoła Basila, z rękami na biodrach i wzrokiem to obserwującym wszystko dookoła, to zerkającym w stronę odwróconego bokiem chłopaka. Leniwie dziś rano ubrane, czarne spodnie z dziurami, które tak bardzo lubiłam. Zachęcająca do przytulenia się bluza optycznie powiększała jego nieco wątłą posturę, kaptur luźno założony na oklapnięte po porannym prysznicu włosy. Okulary na nosie, czego mogłam się spodziewać. Nikt nie kręcił się dookoła nich, nieopodal stała jedynie kobieta w średnim wieku, która rozmawiała przez telefon.
            Z czegoś się zaśmiali, wyglądali na w naprawdę dobrych humorach i z pozytywnym nastawieniem. Musieli czuć się swobodnie, bo nie zwracali na siebie uwagi i jakimś sposobem nie było nigdzie fanek, które podążały za nimi raczej często. Po raz kolejny sprawdzała się teoria, że jeżeli nie chcesz być widzianym przez opinię publiczną, to po prostu nie jesteś.
            Niall przebierał nogami w miejscu, wyglądał na podekscytowanego. Gdy mnie zauważył, na jego twarzy zagościł potężny uśmiech, który rozgrzał mnie całą. Zrobił kilka kroków w moją stronę mimo tego, że ochroniarz wciąż do niego coś mówił. Otworzył szeroko swoje ramiona, w które w końcu mogłam się wtulić. Wczepiłam się w jego ciepłe ciało, wdychałam znajomy zapach i czułam jego ręce ciasno mnie obejmujące. Zaczęliśmy kiwać się z boku na bok, jak małe dzieci, w akompaniamencie naszych cichych śmiechów. Przymknęłam oczy, gdy mocno całował moją głowę. Odsunęłam się od niego, by lepiej spojrzeć na jego twarz, której tyle ważnych dni nie widziałam. Skorzystałam z okazji, że pochylał się nisko nade mną i podciągnęłam jego okulary do góry, tak odrobinę. Zobaczyłam jego skrzące się, niebieskie oczy i wiedziałam, że jestem w domu. Potraktował mnie niespodziewanym buziakiem, który zamienił się w serię kolejnych.
            Basil odchrząknął, przypominał mu o czasie. Blondyn zdjął z mojego ramienia torbę i wciąż nie odrywając się ode mnie, wręczył ją swojemu ochroniarzowi na znak, że już, że za moment. Objął moją twarzy obiema dłońmi i mocno raz jeszcze wpił się w moje usta pozwalając, bym poczuła dokładniej smak jego warg i języka. Starszy brunet coś skomentował, nawet nie bardzo wiedziałam jakich słów użył, jak i po co. Pamiętam tylko, że zaśmialiśmy się wszyscy, gdy pociągnął nas za nasze łokcie i tak prowadził, jak uparte dzieci, wciąż wtulone w siebie i nie rozłączne, do wyjścia.  A gdy się od siebie oderwaliśmy, mocno przyciskana byłam do jego boku.
            Najtrwalsze wspomnienia z naszego wspólnego życia są z tych wspólnych chwil. Tak się składa, że większość najpiękniejszych pożegnań i przywitań miała miejsce na lotnisku. Widocznie tak musiało być, a mi to absolutnie nie przeszkadzało. Ważne, że po każdym odlocie, czekaliśmy z niecierpliwością na przylot.

Byłam w domu, jednym z wielu. Ale prawdziwym, bo był w nim Niall.



________________________

mannien.tumblr.com
@maryb96
@annieoholmes
ask.fm/manny96