Manny

poniedziałek, 30 listopada 2015

BLOGMAS 2015

Heeeeeeeeeej :)


GRUDZIEŃ! ŚWIĘTA! NIANNIE!

W tym roku postanowiłam uczcić te trzy ważne słowa CODZIENNĄ porcją materiału ode mnie, dla Was, tutaj na blogu!

Postaram się publikować fragmenty nieznanych Wam tekstów, dialogi, filmiki, linki do ciekawych stron - wczujmy się w Święta, rozmawiajmy, bądźmy wszyscy razem aktywni - ja i Wy!
Możecie zostać pod ciepłymi kocami, ale wyłaźcie ze skarpet z podekscytowania na Święta Bożego Narodzenia właśnie ze mną! (a przynajmniej byłoby miło!)

Na dole macie kilka słów ode mnie. Doceńcie fakt, że pokazałam swoją twarz (!), oraz że zdecydowałam się mówić do kamery. Nie odzywam się zbyt wiele na co dzień, więc zapamiętajmy ten moment! - albo może lepiej nie?

ZACZYNAMY ODLICZANIE DO ŚWIĄT!!!! :)





wtorek, 3 listopada 2015

#HOME

:)



Rozdział ze specjalnymi podziękowaniami dla Justyny, bo obie razem, wspólnymi siłami przetrwałyśmy bardzo trudny weekend. Jak tylko pojawi się data, zabieram Cię na koncert!


Jeśli jesteś tutaj, czytasz ten wstęp - powiedz mi kilka słów. Cokolwiek. Jak się masz? Jak masz na imię? Czy długo jesteś z Niannie? A może ich w ogóle nie lubisz? 
Coś mnie skręca od środka gdy widzę rosnące cyferki na liczniku, a malejące w ilości wiadomości zwrotnych. 


Jeśli chcesz wiedzieć, co się u mnie działo, poznać szczegóły moich nowych pisarskich planów, powiedzieć "Cześć" lub po prostu porozmawiać - napisz! Jak zawsze, na dole znajdziesz linki do miejsc, gdzie mnie możesz znaleźć. 


Muzyka w tym rozdziale odgrywa bardzo ważną rolę. Kliknijcie, proszę, na każdą nutkę!







Biegłam ile sił w nogach. Przebierałam nimi jak szalona, czułam się jak szalona. Nie mogłam powstrzymać przy tym mojego uśmiechu i prawie łzawiących już oczu. Wąskie korytarze otaczające pomieszczenia gospodarcze, główne zaplecze i zaaranżowane pokoje dla ekipy pełne były głosów radosnych i tych smutnych, ale pomiędzy tym wszystkim biegłam i sapałam ja, za którą uparcie gonił Louis.
- Ty mały chochliku! - krzyknął za mną, prawie depcząc mi po piętach. Skręciłam w lewo, na drogę zza sceny wzdłuż wielkich skrzyń muzyków. - Gdzie się nauczyłaś biegać?! - krzyczał, a mi zaczęło brakować tchu od ciągłego śmiechu.
Niestety zza filara nagle pojawił mi się na drodze Harry, który zdążył jedynie zrobić wielkie oczy, zanim zahaczyłam o niego ręką i gwałtownie owinęłam się wokół niego. Mogłam mu jedynie dziękować w myślach za to, że miał dobry refleks i sprawne mięśnie - inaczej oboje leżelibyśmy na ziemi kilka metrów dalej.
- Woah, co to za szaleństwo? - schowałam się za jego plecami i trzymałam się mocno jego barków, żeby się schować przed Tomlinsonem. Bezskutecznie, ale zawsze warto było spróbować.
- Wypiła moją herbatę! - rzucił, próbując dosięgnąć przez kolegę do mnie. Sprytnie starałam się manewrować ciałem bruneta, robiąc sobie z niego coś na wzór tarczy. Przez jakiś czas skutecznie, bo był od nas obojga wyższy.
- Pomyliłam kubki! Też nie słodzę! - śmiałam się.
- Och, przesuń się Harry. Przeszkadzasz mi! - zirytowany dosięgnął mojej dłoni i chwycił mnie za nią, przyciągając do siebie. Pisnęłam donośnie, gdy mimo mojej próby walki wrzucił mnie na swoje ramię i mocno mnie trzymał tak, że zwisałam głową nad jego tyłkiem.
- Puść! Powiedziałam przepraszam! - próbowałam. Zaczął maszerować ze mną wzdłuż korytarza, kilka razy słysząc moje stęknięcia gdy poprawiał mnie dla swojej wygody. A co ja miałam powiedzieć? Chłopak, mimo wszystko, miał trochę za twarde barki jak na mój miękki brzuch.
- You wish, Holmes. You fucking wish.


Była sobota, ostatni dzień października. Wszyscy możliwi znajomi zjeżdżali się do Sheffield, by towarzyszyć chłopcom podczas ich ostatniego koncertu tej trasy koncertowej. Ostatniego show, zanim trochę odpoczną.
Przygnębiającą atmosferę czuło się w kościach. Lou nagrywała wszystkich po kolei, rozmawiała z każdym członkiem ekipy i każdym ochroniarzem, próbując zapamiętać najmniejsze szczegóły. Nigdy wcześniej cała koncertowa grupa nie była tak zjednoczona, dzisiaj wszystkim zależało na jak największych emocjach, dumie i radości z tego, co do tej pory zrobili. Z ogromną ochotą i zaparciem ubrałam koszulkę z ich wizerunkiem i nie miałam zamiaru jej zdejmować, bo zasługiwali na naszą całkowitą uwagę dzisiejszego wieczoru. Mój telefon dostał specjalną obudowę podkradzioną z jednego zestawu prezentów dla gości VIP (...ups?). Byłam pełnowymiarową fanką One Direction w sercu, jak i na zewnątrz.
- No weź, nie widzę teraz świata poza twoją dupą. - parsknęłam śmiechem na to, że moim jedynym widokiem był tył jego czarnych spodni. Uszczypnął mnie zaczepnie w nogę i zmęczona niewiedzą, co się dzieje, bo słyszałam tylko dookoła siebie śmiechy na nasz widok, mocno zaparłam się dłońmi o jego pośladki i spróbowałam trochę się wyprostować. Wymagało to nie lada pracy moich mięśni i przez chwilę żałowałam, że ostatnio nie zrobiłam kilku brzuszków i nie wzmocniłam swojego tułowia na wypadek bycia noszoną w niewygodnej pozycji przez przyjaciela.
- Ciesz się, jeszcze trochę cię ponoszę, bo jesteś zadziwiająco lekka. - odparł, na co od razu moja pięść wylądowała na jego siedzeniu. - Oi, przemoc!
- Tak? A ja myślałam, że jesteś kiepski w podnoszeniu ciężarów. No popatrz. - niebezpiecznie mną podrzucił, więc krzyknęłam z zaskoczenia. - Tylko mnie nie zabij!
- Kurde, a tak chciałem. Byłby spokój na trochę. - mruknął pod nosem. Z uśmiechem pokręciłam głową i zaczęłam wierzgać nogami, żeby może choć na chwilę się zmęczył, zirytował i dał sobie spokój.
Z tego co się zorientowałam, wyprowadził mnie na widownię, gdzie większość męskiej części ekipy rozsiadła się na krzesełkach i oglądała z zacięciem finał mistrzostw świata w rugby. Mieli ekran lepszy od kinowego, więc tylko brakowało im hektolitrów piwa i braku planów na dzisiejszy wieczór do idealnego, męskiego relaksu.
- Za dużo masz energii? Roznosi cię? - Usłyszałam za sobą damski, znajomy głos, gdzieś pomiędzy głośniejszymi komentarzami odnośnie akcji, którą przeprowadzili Nowozelandczycy.
- Tak, roznosi mnie, chyba kobieca wredota. - niemalże warknął, ale dało się wyczuć w jego głosie nutkę ironii.
- Lottie? - chciałam się upewnić, nie widząc niestety z kim Louis rozmawiał. Harmider dookoła utrudniał mi skupienie się, z całej siły już łapałam jego boki i pośladki, żeby tylko moja głowa nie musiała zwisać. Co jak co, nieprzyjemne uczucie. - Powiedz mu coś!
- Louis, - westchnęła. - żeby jej się potem słabo nie zrobiło, jak nagle stanie na własnych nogach. - mówiła spokojnie.

Jedno ciężkie westchnięcie i niezbyt zgrabnie, ale zostałam zestawiona na podłogę. Zmrużyłam oczy, bo faktycznie zakręciło mi się w głowie od długiego zwisania głową w dół. Zobaczył, że trzymam się za głowę i nic nie mówię, więc położył mi rękę na ramieniu i gotów był chyba zapytać, czy wszystko w porządku. Do tego momentu jednak już otrzeźwiałam i szturchnęłam go łokciem w bok.
- Ugh, - jęknął. - Jesteś okropna! - zaśmiałyśmy się obie w odpowiedzi. Poprawiłam koszulkę, która nieznacznie się podwinęła i podciągnęłam spodnie. Cieszyłam się, że nie zsunęły się na tyle, żeby cała arena mogła podziwiać moje majtki.

Rozejrzałam się dookoła siebie. Setki porozstawianych krzesełek na płycie, tysiące na trybunach. Potężna scena, nad nią ogromne ekrany. Dziesiątki głośników, dzięki którym tłumy fanów mogły usłyszeć ich śpiew. Wszystko to wymagało ciężkiej i zsynchronizowanej pracy techników, muzyków, inżynierów i menadżerów. Od strony widowni wyglądało to na proste - scena, chłopcy, zespół. Jednak w rzeczywistości każdy koncert to było wielkie przedsięwzięcie, a z każdą kolejną datą podczas trasy koncertowej wszyscy członkowie licznej ekipy stawali się rodziną. Każdy ochroniarz był częścią czegoś wspaniałego, Sarah przygotowująca ciepłe posiłki, Lou i Lottie upiększające wszystkich przed wejściem na scenę. Helene pilnująca rozgrzewki ich głosów, wszyscy w prowizorycznych biurach odpowiadający za sprawy logistyczne, kierowcy furgonetek, technicy dbający o instrumenty i mikrofony. Jedna, wielka rodzina, która zawsze miała jeden cel: dobrze się bawić.
- Hej, Annie? - ocknęłam się z rozmyśleń, gdy obok pojawił się Cal, ich oficjalny fotograf. Uniosłam lekko kąciki ust na znak, żeby kontynuował. - Bawisz się dzisiaj, czy wzięłaś też aparat? - spytał. Uśmiechnęłam się dźwięcznie, bo od jakiegoś czasu byłam jego pomocą podczas koncertów. Zawsze mógł na mnie liczyć, jeśli chodziło o najlepsze ujęcia Nialla - bo wiedziałam jak i kiedy się ruszy, znam go na pamięć. A przy okazji, kompletowałam jego album ze zdjęciami, o którym jeszcze nie wiedział.
- Nie ruszam się bez niego, ale też chciałam trochę się nacieszyć koncertem. Możesz dostać trochę zza kulis, jeśli chcesz. - uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że przed ich wejściem na scenę ciągle będę przyciskać spust migawki.
- Nie mówię, że musisz. To ważny dzień, dlatego mówię, że nie musisz się bardzo starać. Dzięki za ostatnie miesiące, naprawdę jesteś w tym dobra. - powiedział, co ogromnie mnie ucieszyło. Po przyjacielsku przytuliłam go do siebie, zanim dodał, że za kilkanaście minut będziemy robić zdjęcia grupowe.
- Jasna sprawa, Cal. Mogę cię potem zmienić, żebyś też był na kilku zdjęciach, zawsze łatwiej jak jest więcej niż jeden fotograf. - odparłam, co nas obojga ucieszyło. Robienie zdjęć podczas koncertów było czymś, co non-stop robiłam przez ostatnie tygodnie i chyba pokochałam. Niall niech lepiej często przygrywa na gitarze w domu, bo wyjdę z wprawy.



Spojrzałam raz jeszcze na setki pustych siedzeń i westchnęłam wiedząc, że dzisiaj po raz ostatni na jakiś czas arena pełna będzie fanów tej właśnie czwórki. Była to na dobrą sprawę pierwsza trasa koncertowa, podczas której aż tak często podróżowałam razem z nimi. Siedziałam za kulisami z Lou, Helene, Lottie i Sophią. Gdy myślałam o tej ostatniej, odganiałam przykre myśli z głowy - bo kto wie, może gdyby nie mój upór, w zasadzie nasz wspólny, może skończylibyśmy tak samo jak Liam i Sophia? Para tak kochana i wydawałoby się, nierozłączna? Brunetka była cudownym towarzystwem gdziekolwiek, a w akompaniamencie jej chłopaka zawsze czuło się iskierki między nimi. Byli razem jak wielbiące się szczeniaczki. Na myśl o tym, że miałabym tak samo nie wytrzymać dystansu, co było możliwe.. nie, nawet nie mogłam w ten sposób myśleć.
Z daleka zobaczyłam, jak stojąca pod sceną Lou macha do mnie i wysyła powietrznego buziaka. Udałam, że go łapię i odwdzięczyłam się tym samym, rozpoznając po jej ruchu warg jak mówi do Paula, jednego z menadżerów, "I love this salt". Zaśmiałam się do siebie i rozejrzałam dookoła, szukając bardziej niż tylko znajomej mi twarzy.
Nie znalazłam nigdzie charakterystycznej czupryny, więc zaczęłam schodzić w dół płyty w kierunku kulis, w pół kroku czując wibrujący w tylnej kieszeni moich spodni telefon. Jak na zawołanie, jego imię pojawiło się na ekranie zaraz nad słowami: "Turn around n come here". Od razu odwróciłam się na pięcie i wytężyłam wzrok, aż znalazłam - nieco dalej niż wcześniej doszłam, na jednym ze środkowych krzesełek. Od razu ruszyłam do niego widząc z daleka, jak wyciąga się i przeciągle ziewa.
Zawsze przed koncertem lubił być wygodnie ubrany, nigdy nie wiedząc czy nie zdecyduje się na trening z Markiem, albo na po prostu luźne samopoczucie, jak w domu. Szara koszulka z długim rękawem ciasno przywierała do jego piersi, spodenki sportowe za to luźno zwisały z jego patyczastych (choć pracował nad tym) nóg.
Uśmiechnął się do mnie ledwie zauważalnie, trzeba było znać dobrze jego mimikę twarzy żeby dostrzec, że to uśmiech. Chciałam usiąść na siedzeniu obok, ale pociągnął mnie za rękę i gwałtownie posadził sobie na kolanach.
- Złamiemy komuś krzesło. - zachichotałam na jego upór. On jedynie mocno objął mnie w talii i przytulił mnie do siebie, na co zmiękło mi serce.
Oplotłam ramionami jego szyję, pozwoliłam mu przylegać do moich piersi i ciasno zaciskać swoje ramiona na moich plecach. Głęboko zaciągnął się powietrzem i westchnął, bardzo ciężko. Głaskałam go po nie ułożonych jeszcze włosach, bawiłam się nimi, przebierałam w nich palcami. W zasadzie robiłam to, co zawsze zwykła moja mama, gdy potrzebowałam bliskości. Po obiedzie, jako że moje stałe miejsce przy stole było obok niej, kładłam głowę na obrusie tuż obok jej rąk i to wystarczyło, żeby zaczęła mnie delikatnie głaskać po włosach. Uspokajało mnie to, pozwalało się lepiej poczuć i doznać odrobiny ciepła. Zrozumiałam, że nie tylko na mnie to działa, dlatego często bawiłam się właśnie jego włosami w ten sam sposób i nigdy jeszcze mi w tym nie przerwał, lubił to.
- To nie jest nasz ostatni koncert. - wymruczał w materiał mojej koszulki, z ogromną pewnością i nadzieją w głosie. Ten jednak odrobinę drżał, jakby nie do końca sam był przekonany, że wypowiada prawdę. W pewnym sensie i tak, i nie.
- Zagracie jeszcze mnóstwo razy na wielkich i mniejszych scenach, na pewno. - odparłam, muskając palcami jego ucho.
- Ale nigdy więcej podczas tej trasy koncertowej. - dodał, na co kilka razy cmoknęłam go w głowę. - Ludzie się boją, bo nie było jeszcze takiej sytuacji. Nie przerywaliśmy koncertowania, wszystko działo się non-stop przez ostatnich pięć lat.
- Wiem, kochanie. Ale jesteście ludźmi i macie prawo do odpoczynku. A powiedzmy sobie szczerze, w kontrakcie nie było o nim mowy. - odparłam cicho i spokojnie, próbując go nie rozjuszyć. Mimo, że na pewno starał się inaczej to wszystko przekazywać, to w tamtej chwili wydawał mi się taki delikatny, przestraszony i przygnębiony. Głęboko odetchnął raz jeszcze i gdy wypuszczał powietrze, odrobinę się zatrząsł. Wiedziałam, co to znaczy i łamało mi się serce z tą świadomością. - Hej, spójrz na mnie. - poprosiłam, odrobinę ciągnąc go za włosy. Podniósł głowę z moich piersi i popatrzył na mnie, tak jak sądziłam, czerwonymi i zaszklonymi oczyma. Objęłam jego oba policzki dłońmi i zmusiłam go do skoncentrowania się na tym, co do niego mówię. - Każdy kiedyś potrzebuje przerwy. Nie można non-stop pracować. Idziesz na zasłużony urlop, nie kończycie swojej kariery, sami to wciąż powtarzacie. Dla fanów to wydaje się jak skok w przepaść, bo nigdy nie zaznali waszej dłuższej nieobecności. To będzie dla was taki test, jak sobie z tym radzicie. I wy, i fani. A znając ich, wrócą z jeszcze większym wsparciem. - powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy. Profilaktycznie przejechałam kciukami pod jego błękitnymi orbitkami by upewnić się, że nie ma tam już mokrych śladów.
- Naczytałaś się twittera i tumblra, co? - spytał, na co oboje się dźwięcznie uśmiechnęliśmy. Mój Niall tu był, nigdzie mi nie zniknął w dołku emocjonalnym i za to byłam mu wdzięczna.
- Powiedzmy, że co nieco wiem dzięki nim. - Uśmiechnęłam się ciepło, wciąż na niego patrząc z miłością i troską. Podniósł wyżej głowę i rozejrzał się dookoła, odchrząkając delikatnie.
- Tyle wspomnień, tyle koncertów.. - mówił, wpatrując się w scenę po jego prawej stronie.
- Jestem z ciebie bardzo dumna, wiesz? - zagaiłam, wiedząc jak bardzo potrzebuje takich słów. Przejechałam palcami po jego grzywie i poczekałam, aż znów złapie ze mną kontakt wzrokowy. - A razem ze mną miliony innych ludzi, którzy was kochają. Dacie wspaniałe show i właśnie takich was zapamiętają - szczęśliwych, pełnych energii na scenie, uwielbiających swoją pracę. To sprawi, że z niecierpliwością będą czekać na wasz kolejny ruch. A ja w tym czasie zadbam o to, żebyś wystarczająco dobrze się wyspał, przestał na trochę myśleć o kolejnych datach i dał sobie odetchnąć. - dokończyłam, całkowicie mając na myśli każde z wypowiedzianych słów. Trwaliśmy chwilę w ciszy, ja mierzwiąc jego włosy i masując skórę szyi, on oglądający moją twarz.
- How the hell did I end up here? On this venue? With ya on my lap? How? What have I done?
- You were your true self, Niall. This charming and talented boy from Mullingar.




- Niall, zaśpiewaj coś! - krzyknęła do niego ze sceny Lou, gdy nagrywała go telefonem. Zaczął się do niej wygłupiać, więc usunęłam się z kadru i poszłam po swój pokrowiec z aparatem w prowizorycznym pokoju z naszymi rzeczami niedaleko sceny.
Gdy wróciłam, Cal rozstawiał na środku sceny drabinę i rozpracowywał statyw, który ewidentnie był za niski, żeby objąć tak sporą grupę ludzi. Cała ekipa rozmawiała i ustawiała się przed nim, nie bardzo jeszcze wiedząc gdzie się podziać.
- Dobra Harry, Louis, Niall i Liam, kucnijcie albo usiądźcie bardziej z przodu, żeby było was widać. - polecił, przymierzając się do jak najlepszego ujęcia. - Gdzie jest Josh? Band też powinien być w całości. - zastanawiał się na głos. Cierpliwie stałam obok i czekałam razem z nim, widząc jak większość osób jest nie do końca skupiona i raczej niechętna do tego, by pospieszać pamiątkowe zdjęcie. - Annie, możesz iść stanąć tam niedaleko Helene, a potem się zamienimy, co?
- Na pewno mam być na zdjęciu? - zaśmiałam się. W końcu oficjalnie nie należałam do ekipy zespołu, więc moja wewnętrzna skromność się odrobinę przebudziła.
- Och nie gadaj, tylko chodź tutaj. - blondynka wyszła ze swojego rzędu i pociągnęła mnie ze sobą, obejmując mnie przyjaźnie ramieniem. - Jesteś częścią rodziny, czy tego chcesz czy nie.
Widziałam, jak Niall puszcza do mnie oko na znak, że tak ma być. Uśmiechnęłam się i zostałam na kilku zdjęciach, aż chwiejnym krokiem Cal zaczął schodzić z wysokiej drabiny i przekazał mi pałeczkę. Wzięłam głęboki oddech, bo w końcu miałam wejść na dwu metrową drabinę, bez niczyjej asekuracji.
- Nie spadnij, mała. - Usłyszałam komentarz blondyna, na który zatrzymałam się w połowie drabiny i spojrzałam na niego zimnym wzrokiem. Na pewno miałam już czerwone policzki z zawstydzenia, ale starałam się na to nie zwracać uwagi. Najważniejsze było zdjęcie, nie jakaś tam drabina.
- Czy ochroniarze mogą się uśmiechnąć? - spytałam trochę głośniej, żeby wszyscy usłyszeli. Miałam przed sobą dwa stopnie drabiny ale chciałam je wykorzystać jako oparcie, by nie trzęsły mi się aż tak ręce. Normalnie nie miałam z tym problemu, ale dzisiaj wszystko było inne.


- Myślę, że możemy wykorzystać moment i powiedzieć kilka słów od nas. - Liam zabrał głos, gdy bezpiecznie zeszłam już z drabiny, a większość ekipy chciała się zbierać do swoich zajęć.
- Nie rób tego, będę płakać. - wymamrotała obok mnie Lou, zanim położyła głowę na moim ramieniu i wydęła smutno usta.
- Zachowaj trochę na show. - zauważyłam, doskonale wiedząc co się święci. Wzruszałam się na większości koncertów, tak mocno na mnie działała atmosfera ich gry na żywo, więc domyślałam się tego, co dzisiaj się będzie działo.
- Chciałbym, myślę, że chłopaki też, powiedzieć dziękuję. Bez was wszystkie te koncerty by się odbyły, nie były tak wspaniałe i w gruncie rzeczy, fajne. - mówił, a ja wykorzystałam moment i dałam Lou zniknąć w tłumie techników, sama sięgając po aparat i uwieczniając ich ostatnie oficjalne przemówienie do całej grupy, z którą pracowali. - Każdy z was grał ważną rolę każdego wieczora i bez was, nie byłoby nas tutaj w Sheffield. Chłopaki? - zwrócił się do pozostałej czwórki.
- Część z was pracowała z nami od samego początku, - zaczął Harry. - i doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, że mogło to być nie lada wyzwanie. Ale tak, bez waszej pomocy nie brzmielibyśmy tak samo, nie wyglądalibyśmy tak samo.. być może mielibyśmy o pięć blizn więcej, gdyby któryś z naszych bodyguardów w porę nas nie obronił przed krwiożerczym tłumem - zaśmialiśmy się wszyscy, a on sam tak szeroko się uśmiechnął, że aż mnie bolały policzki od odwzajemniania tego gestu. - Erm, tak. Wy wszyscy tworzycie nasz zespół i mam ogromną nadzieję, że zobaczymy się podczas kolejnej trasy koncertowej w takim samym składzie. Byłoby miło. - dokończył, co spotkało się z kilkoma wiwatami i oklaskami.
- Brawo, powiedziałeś to w miarę szybko i konkretnie. -ktoś się zaśmiał, na co przez chwilę udawał obrażonego, z założonymi na piersi rękoma i ściągniętymi brwiami. Zrobiłam mu zdjęcie.
- Zostawił mi i Louis'emu miejsce na kilka zdań. - Zauważył Niall, na co parsknęłam śmiechem. Poruszał zabawnie brwiami i odchrząknął, zanim cokolwiek więcej powiedział. - Dzięki, że z waszą pomocą mogliśmy spełniać marzenia. Byliście z nami na Wembley, Madison Square Garden, nawet Staples Center. Kilka lat temu nie pomyślałbym nawet, że będzie to w zasięgu ręki. Sarah, przez większość czasu dbałaś o to, żebyśmy się nie pochorowali i dobrze zjedli, dawałaś nam namiastkę domowego jedzenia podczas setek koncertów poza Wielką Brytanią. Paul, cieszę się że wciąż wierzysz w nasze możliwości taneczne. - choreograf zachichotał i pokręcił przecząco głową. - Mógłbym tak mówić o każdym, ale w końcu się zawstydzę. - Harry po bratersku poklepał go po ramieniu i poczochrał włosy, na co on uciekał.
- Już jesteś czerwony, Niall. Jesteśmy wam wszystkim bardzo wdzięczni, naprawdę wszystkim. Nikt nie powinien czuć się wykluczony, każdy na tej scenie i za tymi kulisami znaczy dla nas bardzo wiele. Kochamy was i.. i co? Dajmy czadu dzisiaj wieczorem, co wy na to? - Zakończył Louis, po czym wszyscy, co do jednego zaczęli klaskać i co po niektórzy już przytulać się na do widzenia.
To się nazywa zespół.

***

-And if you like going places we can't even pronounce... - Kiwał się na boki z gitarą na kolanach, Lou razem z nim, nakładając mu żel na włosy. Kilka razy pod rząd przycisnęłam spust migawki, by zapamiętać ten moment. Ich uśmiechnięte buzie, Lottie obok przygotowująca matujący puder do jego twarzy, pełna radości atmosfera przy tak zwyczajnym i ludzkim układaniu włosów.


***

- I've got a fire for a heart, I'm not scared of the..HOLY SHIT! - swobodnie wędrowałam przez korytarz za kulisami, żeby dojść do tylnego wejścia i zobaczyć, czy kilka znajomych twarzy już się pojawiło. Spokój przerwał mi technik muzyczny od gitar Nialla, który wyskoczył mi przed twarzą w Halloween'owej masce. - Człowieku, chcesz mnie zabić?! - krzyknęłam po raz kolejny, łapiąc się za serce, które potwornie szybko zaczęło bić. Ten tylko zaczął się złowieszczo śmiać na udany żart.
- Annie! - kobiecy, miękki głos powstrzymał mnie od jakiejkolwiek złośliwej reakcji. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zobaczyłam niższą ode mnie blondynkę, o tak ciepłym wyrazie twarzy, że od razu zapomniałam o złości na barczystego opiekuna sześciostrunowych piękności.
- Maura, dzień dobry! - odpowiedziałam równie radośnie, zanim przyciągnęła mnie do siebie w uścisku i ucałowała mój policzek. - Tak myślałam, że niedługo wszyscy się zaczną zjeżdżać. Jak się czujesz? - zaczęłam prowadzić ją w stronę głównych kulis, gdzie chłopcy przygotowywali się do koncertu i jedli ostatnie ciepłe przekąski, zanim nerwy zabronią im cokolwiek jeść.
- Och, w porządku. Naprawdę. Ale ten czas zleciał, prawda? Dopiero zaczynali koncerty! - mówiła podekscytowana, była naprawdę szczęśliwa na dzisiejszy wieczór.

***


- Okej chłopaki! Za pięć minut już ostatecznie wchodzimy! - Ktoś krzyknął pod sceną, gdzie zespół był już gotów do pojawienia się na wybiegu.
Więcej klapnięć w plecy, dłuższe uściski, wiwaty i oklaski. Rosnące napięcie wśród publiczności, bo już minęła godzina, o której mieli się pojawić. Ostatnie pociągnięcia pędzelkiem do makijażu po twarzy Liama, poprawki przy nastrajaniu gitar, podrzucanie pałeczek do perkusji, zapełnianie kieszeni zapasowymi kostkami. Większość niepotrzebnej już ekipy zbiera się do zajęcia miejsca przed sceną, w przeciwieństwie do innych koncertów. Każdy chciał obejrzeć ich po raz ostatni na dłuższy czas, godnie zakończyć intensywny rok. Wszystkie dziewczyny za najbliższymi kulisami ubrane w ich postacie na podkoszulkach, z szerokimi uśmiechami i zaszklonymi oczami. Wiedziałam, że nie będę tutaj do ostatniej sekundy, dlatego łapałam wzrokiem każdy szczegół już teraz, próbowałam wszystko zapamiętać i jeśli sytuacja mi na to pozwalała, uwieczniałam to na zdjęciu. Nie przesadzałam jednak z pstrykaniem bo miałam tę świadomość, że zatracając się w przyciskaniu spustu migawki, zapomnę o faktycznych emocjach.
- Chodź tu, bo już płaczesz. - usłyszałam nad swoim lewym ramieniem, gdy wpatrywałam się w harmider w maleńkim pomieszczeniu. Obróciłam głowę, by ujrzeć na początku zniechęconą do mnie, ale już za chwilę pół uśmiechniętą, tradycyjną twarz Louis'ego. Zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, zanim po bratersku zmierzwił mi włosy i przesunął się w głąb naszej grupy, tuląc do siebie równie mocno swoją fryzjerkę.
- Jeszcze nie płaczę.. - powiedziałam cicho do siebie, co spotkało się z chichotem Lottie. Uśmiechnęłam się do niej i dalej obserwowałam, jak wszyscy po kolei gromadzą się w uściskach i słowach dumy.
- Smash those high notes, Payno. - Odezwałam się do Liama, gdy przybijałam mu piątkę. Andy znacząco się zaśmiał, był wielkim fanem jego wysokich tonów i non-stop je nagrywał, nie dowierzając w możliwości swojego przyjaciela.
- Jasna sprawa, Holmes. - puścił mi oko. Jak najcieplej potrafiłam, uśmiechnęłam się i robiłam to, na czym zawsze mi zależało - poprawiałam tym humor.
Widok wszystkich najbliższych tak gorąco wspierających i wzruszonych działał na mnie bardzo sentymentalnie. To było jak ten moment w połowie idealnej piosenki, gdy muzycy nabierają tempa i pozwalają swoim rękom zdziałać cuda na instrumentach, a śpiewacy wczuwają się w każde uderzenie strun i perkusji, by później idealnie wejść w melodię. Jak to znaczące uderzenie talerza, Harry podniósł dłoń i pomachał nią do mnie, zanim drobnymi kroczkami podszedł do mnie i mocno do siebie przytulił. Zawsze pachniał miętą, tak świeżo i orzeźwiająco.
- Będziesz się dobrze bawić? - zapytał, odsuwając mnie do siebie i patrząc na mnie uważnie. Pokiwałam kilka razy stanowczo głową na "tak", zanim zmuszona byłam pociągnąć nosem i siłą powstrzymać pierwsze łzy. - Masz się dobrze bawić, a nie płakać! - Uśmiechnął się, pokazał mi swoje charakterystyczne dołeczki i ucałował moje czoło, zanim złapałam jego dłoń i położyłam mu ją na jego piersi, tam gdzie serce.
- To ja powinnam ciebie wspierać, a nie ty mnie! - zaśmiałam się przez pierwsze dwie łzy. Poklepałam delikatnie jego dłoń i chciałam mu to powiedzieć, chciałam go poprosić, żeby dał z siebie całe swoje serce. Poprosić, żeby obiecał mi, że to nie koniec takich wspaniałych emocji, które przekazywali mi z każdym występem na żywo.
- As cheesy as it sounds, nobody can drag us down, love. - powiedział, co mi absolutnie wystarczyło. - Ups, chłopak idzie. - zachichotał, odsuwając się ode mnie w teatralny, przesadzony sposób.
Odwróciłam się w drugą stronę widząc, jak stoi z jedną ręką podpartą na boku, drugą położoną swobodnie na jednej ze swoich ulubionych gitar. Westchnęłam głośno, moje ramiona aż widocznie się poruszyły. Nie potrzebne mu były teraz moje łzy. Nie potrzebował mojego wzruszonego grymasu. Tuż przed show zawsze był pełen nieposkromionej energii, którą chciałam jak najbardziej w nim pobudzić. To najlepiej by na niego zadziałało, nie darowałabym sobie psując mu nastrój. Pomodliłam się w duchu o to, żeby nie wyszło kiepsko i sztucznie, czego chciałam absolutnie uniknąć.
Uśmiechnął się do mnie tak delikatnie i ciepło, że nie mogłam nie objąć ramionami jego szyi i nie odwzajemnić miłego gestu.
- Ya look pretty in this shirt, doll. - zagaił, spuszczając wzrok na mój tułów i zaczepnie ciągnąc materiał mojej koszulki. Zachichotałam, pamiętając jak często w domu dostawałam kokieteryjne klapsy za spanie w samym T-shircie z ich podobiznami.
- Jeśli ktoś chce zdążyć na płytę zanim włączymy intro, radzę się zbierać! - Jeden z techników krzyknął, na co zagryzłam wargę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Dobra, zrobię to szybko. - powiedziałam pewnie, najpewniej w ciągu ostatnich kilku minut. Uniósł zaciekawiony brew razem z lewym kącikiem ust, który ujawniał jego rosnące podekscytowanie na wejście na scenę. - Po pierwsze, kurewsko cię kocham. - zaczęłam, mocno przyciągając go do siebie za włosy na karku i wpijając się w jego usta. Zaskoczyłam go tym, bo przez chwilę nie czułam żadnej reakcji z jego strony, ale w końcu uśmiechnął się do pocałunku i ledwie zdążył go odwzajemnić, bo z mlaśnięciem się od niego oderwałam. - Po drugie, masz się bawić jak dziecko, bo zasługujesz na to show. Rób co chcesz, scena należy do ciebie. - urwałam, składając mu mocne buziaki na policzkach i obydwu wargach, każdy intensywny i czuły, bo wylewałam z siebie co mogłam, żeby poczuł się jak najlepiej. Co lepiej wzmocni męską samoocenę, jak nie uwielbienie ze strony płci przeciwnej? - It's all about you, baby. - dodałam, zanim złączyłam nasze czoła i celowo głęboko oddychałam, by zachować intymność chwili pomimo otaczających nas ludzi i, na pewno, gapiących się przyjaciół. - Pamiętaj, - kontynuowałam, obejmując dłonią jego głowę i przybliżając usta do jego wolnego od odsłuchu i mikrofonu ucha. - Chrypa, szybkie palce na gitarze, zniewalający uśmiech, - mówiłam, zagryzając lekko miejsce tuż pod miejscem, gdzie miał włożyć słuchawkę i delikatnie muskając ustami skórę jego szyi. - You'll make me wanna "Tsssss" tonight, - wydałam z siebie świszczący dźwięk, zanim zassałam jego słaby punkt pod żuchwą i odrobinę zagryzłam skórę. Przysięgam, o ile słuch mnie nie mylił, wydał z siebie bardzo nieprzyzwoity odgłos. - And I'll get down on my knees for you. - dokończyłam, celowo bawiąc się słowami ich utworów, co normalnie go denerwowało. Po raz ostatni mocno go pocałowałam, masując wargami jego malinowe usta i kończąc swoje małe "przemówienie", oderwałam się od niego, mimo że lgnął do mnie, po czym szybko odwróciłam go tyłem do siebie i kopnęłam kolanem w pośladek, zanim go tam klepnęłam. - Na szczęście, Horan! - Krzyknęłam przez ramię, gdy próbowałam dogonić dziewczyny w stronę wyjścia na arenę. Widziałam, jak otumaniony szczerzy się, aż w końcu Liam budzi go z transu i wiwatuje, że czas zagrać ostatni koncert.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Stanęłam po lewej stronie sceny razem z Lou, Lottie i innymi znajomymi z ekipy, którzy nie zdecydowali się na siedzenie na trybunach, albo chcieli być w zasięgu kulis w razie czego. W momencie, gdy na arenie zgasły światła, podniósł się krzyk i wrzawa, wszyscy wstali z krzesełek i zaczęło się najbardziej ekscytujące odliczanie. Spojrzałyśmy na siebie z dziewczynami, wszystkie z niepewnymi wyrazami twarzy. Wyciągnęłam do stojącej po mojej prawej Lou rękę, którą z radością złapała i mocno ścisnęła. Razem z kilkoma osobami tworzyłyśmy łańcuszek mocno dudniących serc i milionów wspomnień przelatujących nam przed oczami. Na wielkich ekranach pojawiło się znajome mi na pamięć intro, kolorowe obrazki i ich radosne buzie. Adrenalina w moich żyłach już dawno wypaliła zdrowy rozsądek, więc bez wahania spytałam:
- Czy możemy krzyczeć? - Blondyna spojrzała na mnie z błyskiem w oku i zawadiacko się uśmiechnęła.
- Myślałam, że już nie zapytasz. - odparła, co tylko mocniej mnie podekscytowało.
To miał być ich ostatni koncert, ale nie koniec ich działalności. Mimo wszystko ostatnie show, ostatnie utwardzanie koncertowej rutyny i atmosfery. Scena to dla nich drugi dom, fani to ich druga rodzina. Wrzask tłumów był zawsze ogłuszający, ale w ten dobry sposób - bo gdy występowali przed dziesiątkami tysięcy ludzi, ten krzyk zagłuszał wszystko to, co złe i nie dobre. Zagłuszał każde negatywne emocje i budził uśmiechy na ich twarzach, szaleństwo w ich kończynach i dzikość w sercach.
I gdy wiedziałam, że to już ostatnie klatki filmu wstępnego, przymknęłam na chwilę oczy. Dałam się ponieść temu uczuciu uwielbienia, uczuciu bycia częścią czegoś wielkiego. Bo tak czuje się każdy zaaferowany emocjonalnie podczas koncertu - jak część jedności, którą tworzą setki fanów razem z artystą. Dlatego pozwoliłam, by moje serce biło najszybciej jak potrafiło. Pozwoliłam dłoni jeszcze mocniej ścisnąć równie drobną, tę mojej przyjaciółki, z którą zżyłam się dzięki właśnie tym chwilom za kulisami. Otworzyłam oczy w momencie, gdy podniósł się największy wrzask i usłyszałam pierwsze reefy Nialla gitary. Uśmiechnęłam się szeroko i nie hamując się ani na chwilę, zaczęłam krzyczeć jak ta nastolatka, która po raz pierwszy w życiu widzi swojego idola.

***


Z hukiem uderzyłam plecami w metalowe drzwi windy, ślepo szukając ręką tego potrzebnego przycisku. Ciężko oddychałam, wręcz tego nie robiłam, bo powietrze z płuc sprytnie zabierały mi jego usta, które ani na moment nie odrywały się od moich. Gorącą ręką błądził po mojej talii, drugą opierając się o przeszkodę za nami. Smakował alkoholem, dużą ilością piwa i kilku dużych i mocnych drinków. Gdy dotykałam skóry jego szyi czułam resztki potu, scenicznej ekstazy i zabawy.
- Co do cholery.. - zaciągnął, zauważywszy moją nieudaną próbę ściągnięcia na nasze piętro windy. Oderwał się ode mnie, by zrobić to za mnie więc wykorzystałam moment i zaczęłam zachłannie całować jego odkrytą szyję. Schował twarz gdzieś w moich włosach i trzymał moją głowę mocno przy sobie, nie chcąc żebym przestawała. Jego skóra miękko uginała się pod naciskiem moich warg i za chwilę też zębów, gdy potrzebowałam być jeszcze bliżej niego. Jego oddech mnie uwodził, bezwstydne mruknięcia pobudzały, a elektryzujące dłonie wędrowały i mocno chwytały, nie dając mi ani chwili wytchnienia.
Gdybym była trzeźwa na pewno zwróciłabym większą uwagę na małą grupkę, która nas obserwowała z końca korytarza, ale w tamtej chwili miałam lepsze zajęcie. Sygnał dźwiękowy wyrwał mnie z transu, bo już po chwili drzwi o które się opierałam otworzyły się, a Niall nie zdążył w porę zdjąć z nich ręki i wepchnął mnie do środka, tracąc przy tym naszą równowagę. Z nieładem i trochę więcej niż odrobiną siły wylądowaliśmy na jednej ze ścian, ja wydając z siebie jęk niezadowolenia, że po raz kolejny spotkałam się z czymś twardym pod głową i pośladkami.
- Nie pamiętam piętra. - zaśmiał się w moją twarz, wywołując tym moją podobną reakcję. Wyciągnęłam rękę do konsoli i przycisnęłam numer sześć w nadziei, że się nie mylę. Złapał moje obydwie dłonie i uśmiechnął się do mnie zawadiacko, kładąc je sobie na ramionach i mocno obejmując mnie w pasie. Zaczął znów mnie całować, po chwili już otwartymi ustami, a siła jego pieszczoty nie pozostawiała mi innego wyboru jak jęknąć z przyjemności.
Wydostanie się z windy było dla nas nie lada wyzwaniem, bo musieliśmy się od siebie oderwać. Chwycił moją jedną rękę i pociągnął mnie za nią, po czym jak nastolatkowie zaczęliśmy chwiejnym krokiem maszerować wzdłuż korytarza, aż dotarliśmy do właściwych drzwi. Oparłam się leniwie ramieniem o ścianę tuż obok nich i z zagryzioną wargą obserwowałam jak z trudem próbuje przeciągnąć kartę magnetyczną przez czytnik. Rozproszyłam go wsuwając rękę pod jego koszulę, bo potrzebowałam więcej ciepła emanującego z jego ciała. Patrzyłam na niego rozmarzona i przypominałam sobie, z jaką pasją przesuwał kostką po strunach gitary elektrycznej, z jakim szaleństwem tańczył do "Act My Age", jak intensywnie się we mnie wpatrywał znad drugiej butelki piwa, gdy wyszłam z klubowej łazienki w górze od stroju do koszykówki Boston Celtics (co by mógł nacieszyć się widokiem zieleni i czterolistnych koniczyn) z jego nazwiskiem na plecach i dopasowanych czarnych spodenkach, które jedynie zasłaniały moją bieliznę. Po czwartej butelce zagwizdał, gdy znów wpadłam w jego ramiona, bo wyraźnie dostrzegł mój nowy, czarny koronkowy biustonosz, którego nie dało się zakryć za dużym rozmiarem koszulki. Igrałam z ogniem przebierając się w ten sposób z okazji Halloween, ale nie obchodziło mnie to. Ta noc należała do niego i dobrze o tym wiedział.
Nie dałam się zdominować. Całą swoją silną wolą odepchnęłam go od siebie gwałtownie, gdy w końcu dostaliśmy się do naszego pokoju. Prostą ręką pchnęłam go do tyłu, aż tył jego kolan spotkał się z brzegiem łóżka i mógł na nim usiąść. Wyraźnie przełknął ślinę, gdy cofnęłam się o kilka kroków i pozbyłam się sportowych spodenek, zostając w samych wyzywających figach, tworzących z biustonoszem spójną całość.
- Fuck.. - wypuścił z siebie, zanim powoli do niego podeszłam. Jego ciemnoniebieskie oczy wędrowały po moim ciele, był jego wyraźnie spragniony. Nie ukrywał tego, alkohol dodał i jemu jak i mi ogromne ilości odwagi, którą prędzej czy później i tak byśmy z siebie wyciągnęli.
Nie działając zbyt agresywnie, ale wciąż stanowczo, popchnęłam jego tułów na materac i usiadłam na nim okrakiem. Przerzuciłam włosy na jedną stronę i schyliłam się, by znów złączyć nasze spragnione usta. Nie zdziwiłam się, wręcz odetchnęłam z ulgą, gdy jego dłonie pewnie złapały moje pośladki i bawiły się nimi. Czułam się cholernie seksownie i dobrze mi z tym było. Świadomość, że doprowadzałam swoją miłość do szaleństwa była czymś, czego nie zastąpi nic materialnego.
Przycisnął moje biodra bardziej do swojej miednicy i jęknął prosto w moje usta, gdy mocno przylgnęłam do jego ewidentnie napiętej części ciała. Przesunęłam usta na jego żuchwę i szyję, ssąc, przygryzając i całując jego miękką skórę. Zaczęłam powoli, ale rytmicznie ruszać biodrami i sprawiać tym i jemu, i sobie przyjemność. Wydawał z siebie gardłowe jęki, które mnie tylko coraz bardziej podniecały. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli i tym samym całować wzdłuż jego klatki piersiowej, zatrzymując się dłużej na wysokości pępka. Podniósł się, wbrew mojej potrzebie scałowywania jego każdego skrawka brzucha, żeby ściągnąć z siebie bawełniany materiał i zanim go powstrzymałam, zrobił to samo z moim ubraniem. Zagryzłam bardzo mocno wargę widząc, jak wielkie robi oczy na ten widok. Biustonosz pełen był nie tylko wyzywającej koronki ale też paseczków i złączeń, które budowały cały wygląd górnej części bielizny. To było jak uwodzicielska konstrukcja, która uwydatniała moje nie największe piersi i pozwalała, by mężczyzna oszalał na punkcie detali i chciał za jak najwięcej pociągnąć, złapać, jak najwięcej dotknąć i scałować.
- Holy shit, Pet.. - użył swojego zdrobniałego określenia na mnie, przez co się nieśmiało uśmiechnęłam. Wędrował wzrokiem po moim tułowiu i nie chciał przestać. - You're so.. Fuck, you're so fucking sexy, holy shit. - nie kończył swojego bełkotu, podziwiając widok mojego ciała tak przyozdobionego.
Zaczęłam rozpinać zamek w jego spodniach, patrząc na niego co chwila spod mocno pomalowanych rzęs i jęknęłam, gdy nie mógł powstrzymać swoich bioder i pchnął je do góry, by w jakikolwiek sposób się o coś otrzeć, dostać odrobinę ulgi. Zdjęłam mu spodnie i wdrapując się znowu na niego, zostałam przyciągnięta za włosy na wysokość jego twarzy i mocno, bardzo mocno pocałowana. Zakręciło mi się w głowie od dotyku jego ust, od tego gorąca, które mi przekazywał. Głęboko oddychałam, nie mogąc uspokoić bijącego szybko serca i wariujących myśli. Tych, których prawie nie było, bo zasłonięte były kieliszkami wódki i widokiem jego pięknej twarzy skrzywionej w przyjemności.




Nie miałam siły się ruszyć. Dzwonienie w uszach nie ustępowało ani na moment, nawet podczas najlżejszego snu chwilę temu. Powieki miałam ciężkie, niezdolne do podniesienia. Gardło domagało się choć kropli wody, ale wiązało się to z wstaniem do łazienki - nie możliwe do zrealizowania w tamtej chwili.
Moja broda opierała się o coś twardego i ciepłego, jak jego ramię. Gorąca ręka obejmowała mój tułów pod kołdrą, która bardzo niedbale była zarzucona na nasze buchające ciepłem, nagie ciała. Gdy odrobinę przesunęłam bolącą głowę, dotknęłam nosem jego ust. Czułam jego malinowe wargi, które miliony razy całowały mnie dzisiejszej nocy. Głębiej nabrałam powietrza do płuc, by zorientować się w moim otoczeniu. Zapach dusznego pokoju, jego słodkiej ale i spoconej skóry, mniej przyjemny odór alkoholu i wczorajszego oddechu. Obojętnie jednak, jak bardzo by mi to przeszkadzało, za nic nie zmieniłabym swojego miejsca w tamtej chwili, bo w jego ramionach czułam się najlepiej.
Postarałam się trochę mocniej skupić, by obudzić swoją świadomość. Poczułam znajome szczypanie w szyję, na myśl o którym moje policzki robiły się czerwone. Jeśli nikt mnie nie skrzyczy, gdy nazwę go przyjemnym, ból między nogami zaczął dawać się we znaki, gdy odrobinę przesunęłam lewe kolano. Lekko postarałam się uchylić jedną z powiek i gdy ujrzałam splot naszych ciał, tysiące myśli na raz uderzyły we mnie z ogromną siłą.

...Gardłowe jęki wydostawały się z jego ust, gdy przyspieszałam pracę swoich warg wokół jego najbardziej wrażliwej części ciała. Co kilka ruchów podnosił głowę by na mnie spojrzeć, co kończyło się jego poddaniem, bo nie był w stanie znieść aż tylu źródeł podniecenia na raz. Jego ręka mocniej złapała moje włosy i czułam, że jest na skraju wytrzymałości. Sam był tego świadom, obojętnie jak pijany, więc przyciągnął mnie do siebie i nie zrażony tym jak bardzo wilgotne miałam usta, zaczął mnie namiętnie całować i mocno ściskać moje nagie pośladki.

Czułam lekki ból nadwyrężonych mięśni tam, gdzie mnie wczoraj mocno łapał. Wypuściłam z siebie drżący oddech na myśl o czerwonych śladach na biodrach, udach i piersiach, które na pewno tam były.

...Powoli ale stanowczo pracował biodrami, wywołując tym jęki nas obojga. Topił twarz w mojej szyi, przygryzał skórę gdy zaciskałam nogi wokół jego ciała i zasysał ją z każdym pociągnięciem za jego włosy. Wolną od podtrzymywania się ręką objął mój tył i przeniósł usta na moją żuchwę, aż doszedł do ust, na których pocałunki były długie i zapierające dech w piersi. Tłumiły dźwięki, które wydostawały się z naszych gardeł i spijały namiętność, która rosła z każdą kroplą potu na jego czole.

Otworzyłam oczy, spotykając się z jego twarzą. Oddychał tak spokojnie i sennie, nie miałam serca ani trochę bardziej gwałtownie się poruszyć, żeby go nie obudzić. Dołki pod jego oczami wskazywały na ogromne zmęczenie i kaca, mam nadzieję nie moralnego. Przymknęłam znów powieki, by dać oczom przyzwyczaić się do jasnego dnia, który był bardzo niekorzystną rzeczą w moim stanie. Przełknęłam ślinę i już wydawało mi się, że znów zasypiam, pozwalam sobie odpocząć i zebrać myśli na cały dzień, jednak zawsze coś musi popsuć rajską chwilę. Przeraźliwie głośny dzwonek jego telefonu, zakopanego gdzieś pod którymś naszym ubraniem na podłodze.
Niall nieznacznie poruszył się i skrzywił, siarczyście przeklinając pod nosem i zakrywając sobie tą ręką, która mnie obejmowała, głowę, żeby mniej słyszeć. Równało się to z jego niechęcią do wstania, która na pewno była równie silna, jak moja. Z tą różnicą, że ja już nieco się obudziłam, zaczynałam trzeźwieć, no i miałam dobre serce. Urządzenie nie przestawało po kilkunastu sekundach, a nawet jeśli to zaczynało znowu. Jęknęłam bardzo nieszczęśliwa, a za chwilę również z bólu, bo całe moje ciało miało na sobie ślady mocnych chwytów, uderzeń, gwałtownych ruchów i nagłych napięć mięśni. Ostatkami sił wyczołgałam się z łóżka, żeby chociaż wyciszyć cholerstwo. Zwiększało ono mój paskudny ból głowy, więc jak tylko moje dłonie zaczęły tonąć w kupce z naszymi wczorajszymi ubraniami, jęknęłam jeszcze bardziej.
W końcu dokopałam się do tylnej kieszeni jego jeansów i mrużąc oczy, zerknęłam na duży ekran. Chwilę potrzebowałam, żeby się skupić i rozpoznać imię, które się wyświetlało. Wyciszyłam dzwonek i siadając na skraju łóżka, odebrałam.
- Halo? - prawie nie poznałam swojego głosu, pełnego chrypy od koncertowych krzyków i ciągłych nocnych uniesień.
- Annie, to ty? - usłyszałam bardzo żwawy, donośny głos, więc skrzywiłam się niezadowolona i odsunęłam od siebie na moment słuchawkę.
- Mhmm.. - mruknęłam, ogarnięta bezsilnością jeśli chodzi o normalną, aktywną rozmowę. - Co, Basil? - spytałam jak najciszej, gdy już lekko odchrząknęłam, żeby tylko nie rozdrażnić naszych bolących głów aż za bardzo.
- Za godzinę gotowy będzie samolot, żyjecie? Gdzie jest Niall? - pytał, nie było to dużo informacji do przekazania, ale nie byłam skłonna w ogóle z nim rozmawiać, obojętnie jak bardzo szanowałam jego rolę ochroniarza. Odwróciłam się za siebie, by skontrolować jego wciąż nieruchome ciało, teraz z głową schowaną głęboko pod dwiema poduszkami.
- Jest zmęczony. - wymamrotałam, co brzmiało również jak bardzo pijane wytłumaczenie. Zmarszczyłam brwi na mój dobór słów i sięgnęłam wolną ręką po jego koszulę, która leżała niedaleko, by powoli włożyć w jej rękawy swoje ręce i zawinąć się w miękkim materiale, chowając nagie i zmarznięte ciało przed nieprzyjemnym, dusznym ale i chłodnym powietrzem. Mężczyzna po chwili ciszy zaśmiał się bardzo głośno, co mnie bardzo zniesmaczyło.
- Shhhh.... - uciszałam go, łapiąc się zmarnowana za bolącą głowę.
- Zbierzcie się do kupy, zapukam za nieco ponad pół godziny. - powiedział, po czym w końcu dotarła do mnie jedna z informacji, którą mi przekazał. Gdy chwilę nic nie odpowiadałam, przetwarzałam wszystko w głowie, znów się odezwał. - Słyszałaś?
- Za pół godziny to on się zacznie podnosić, Bas. - odparłam cicho. - Spróbujemy. - dodałam, na co niedbale rzuciłam telefon gdzieś na materac i opadłam plecami na pościel, lądując głową tuż obok niego.
Z całych sił podniosłam prawe ramię, by zabrać z jego czupryny dwie białe poduszki. Spotkałam się z jego odrobinę przekrwionymi, zmęczonymi oczami i niezadowolonym grymasem. Pokiwał przecząco głową, zapewne odnosząc się do pomysłu na wstanie z łóżka, więc cicho westchnęłam i schowałam dłoń w jego włosach, z przyjemnością je mierzwiąc i masując, miejmy nadzieję też łagodząc nieprzyjemny ból.
- Lecimy do domu, Niall.


***



Schowana byłam między oparciem kanapy a jego ciałem, przykryta ciepłym kocem w renifery. Na stoliku obok stały duże szklanki z wodą cytrynową i puste talerze po obiedzie, który ku naszemu zaskoczeniu przygotował Willie. Oboje przysypialiśmy, co chwila budząc się jedynie, by przyciszyć telewizję albo zmienić kanał, bo prowadzący program był zbyt irytujący, albo bohaterka serialu zbyt głupia na poświęcanie im uwagi.
W powietrzu wisiała ostatnia noc. Od koncertu po wczesne godziny poranne. Mało się odzywał, ale widziałam w jego oczach i tym, co czytał w telefonie, że dużo myślał o ich ostatnim show. Wspominał, rozczulał się, dziękował. Uśmiechał się, gdy całowałam niewinnie jakiś skrawek jego skóry, masował delikatnie moje obolałe części ciała. Próbowaliśmy nacieszyć się wspólną chwilą, dojrzeć świadomością do faktu, że taka noc już się nie powtórzy. Poza kilkoma obowiązkami odnośnie promocji płyty i udziału w kilku galach muzycznych, miał wakacje. Mógł robić co chciał, nie był ograniczony żadnym planem.
- Zabiorę cię jutro na golfa. - mruknęłam zmęczona, bawiąc się materiałem jego koszulki na piersi. Podniosłam wzrok by zobaczyć, że wpatruje się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Wiedział, że nie przepadam aż tak jak on za tym sportem, wręcz mnie nudził. Chwilę później jednak wyraz jego twarzy złagodniał gdy zrozumiał, o co mi chodzi.
- Jesteś pewna, że tak ma wyglądać nasza rocznica? - spytał, ciaśniej obejmując mnie ramieniem. Trzy lata z moim bohaterem. Trzy lata z moim najlepszym gitarzystą. Trzy lata z chłopakiem, który całkowicie odmienił moje życie.
- Jeśli pójdziemy kupić oreo i spędzimy razem wieczór w domu, to tak. - odparłam pewnie, na co uśmiechnął się czule. Moje serce zabiło mocniej bo wiedziałam, że taki gest wykonywał tylko do mnie. Do nikogo innego nie uśmiechał się w taki sam sposób.
Ucałował moją głowę i odwrócił się z powrotem do telewizora, znów przełączając kanał. Chciałam, żeby rocznica naszego poznania spędzona była tak, jak dawno nie miał okazji odpocząć. Zależało mi na tym, żeby poczuł co to spokój, mógł głęboko odetchnąć i nie czuć niczyich oczu na sobie, bo zaraz miał umówione spotkanie albo próbę.
- No nie, pewnie mam zostawić? - jęknął, więc spojrzałam na ekran telewizora. Gwałtownie pokiwałam głową i uśmiechnęłam się, potulnie i grzecznie, licząc na jego zgodę. - Tylko mi nie wypominaj, jeśli się popłaczę gdy Marley zacznie zdychać. To za dużo wrażeń jak na jeden weekend. - dodał, na co cicho się zaśmiałam. Mocniej przylgnęłam do jego piersi i cieszyłam się, że mam go przy sobie.

Powiedzenie: "Tam dom twój, gdzie serce twoje" z każdym dniem nabierało większego sensu.  






__________________________________________________
twitter.com/maryb96
ask.fm/manny96
twitter.com/annieoholmes
mannien.tumblr.com