Manny

poniedziałek, 27 stycznia 2014

#18

Dobry wieczór? Dzień dobry? Nie wiem jak się mam do Was zwrócić.
Cześć!

Oto dowód na to, jak wiele rzeczy może być nieprzewidzianych i stać się nagle. Nie wiem czy dobrze robię publikując to teraz, o pierwszej nad ranem, dwie godziny po tym jak wyskoczyłam z łóżka z potrzebą przelania myśli na klawiaturę i dokończenia rozdziału. Mam nadzieję, że pomoże mi to w trudnym dla mnie okresie. 

Nie oczekujcie, że kolejny pojawi się szybko. 

Już niedługo licznik dobije do 14 000 wejść na bloga, a pierwszy z dwóch zwiastunów przekroczył tysiąc! Nie wiem, jak to się dzieje. Ogromnie Wam dziękuję!

Również dziękuję za ponad 20 komentarzy pod #17. Nawet nie macie pojęcia, jak wiele uśmiechu i motywacji może dać kilka tak wspaniałych słów od osoby, która poświęca swój cenny czas na czytanie moich obrazów wyobraźni!

Zapraszam do czytania!




            Zapach smażonego na bekonie jajka pobudził moje zmysły do życia. Rozprostowałam nogi
i zsunęłam z siebie ciepłą, świeżą kołdrę. Pociągnęłam kilka razy nosem, by szeroko się uśmiechnąć. Bo tylko jedna kobieta do typowo angielskiego śniadania dorzuca francuskie tosty.
            Jak najszybciej potrafiłam wzięłam prysznic w łazience, która znajdowała się w tymczasowo moim pokoju. Nie potrafiłam spędzić mnóstwa czasu nad swoim wyglądem, nie w obliczu uśmiechniętych twarzy, które z pewnością na mnie czekały. Dotarłam do tego dużego, uroczego domu w nocy, toteż zostałam przywitana jedynie przez jasnowłosą dziewczynę, która z ogromnym sercem czekała na mój przyjazd.
- Właśnie zastanawiałam się, jak dużo czasu jeszcze potrzebujesz, żeby odpocząć. – zostałam powitana jej słowami, gdy przekroczyłam próg gościnnej sypialni. Uniosła kąciki ust gdy zdała sobie sprawę, że faktycznie tu jestem, po tak długim czasie. Podciągnęłam rękawy czarnej bluzy, którą ubrałam kilka chwil temu i obdarzyłam ją lekkim uśmiechem.
- Przy takich zapachach nie da się dłużej spać. – przyznałam, a ona przytaknęła. Chwytając mnie pod ramię, jak zwykły małe przyjaciółki w szkole podstawowej, pokierowała mnie drewnianymi schodami na parter, gdzie ciepła atmosfera jeszcze bardziej wbiła się w moją skórę.
Cieszyłam się, że wylądowałam tutaj. W moim azylu, który miałam nadzieję przyniesie mi trochę spokoju, uporządkuje myśli i pomoże zdecydować, co dalej. W momencie, kiedy pojawiłam się tutaj, w Holmes Chapel, westchnęłam z ulgą. Ból nie uciekł, ale został przykryty przyjemnymi wspomnieniami, których moc być może choć trochę byłaby w stanie zagoić rany choć wiem, że najlepiej się zagoją z rąk ich stwórcy.
- Chyba jeszcze nie wstała, pójdę ją obudzić. – usłyszałam znajomy, męski głos niosący się po kuchni. Dźwięki domowej krzątaniny zdawały się być normalną rzeczą, stukanie talerzy i sztućców o drewniany stół dopełniało aurę poranka.
- Ani mi się waż, Harry! Skoro przyjechała w nocy, to na pewno jest zmęczona, mogę poczekać na nią ze śniadaniem. – odparł kobiecy głos, od razu rozpoznałam jej właścicielkę.
- Trudno, mamo! To będzie zabawne, może użyję nawet wiadra z wodą, dawno tego nikomu nie zrobiłem.
- Hej, a ja to co? W zeszłym miesiącu zostałam obudzona paskudną, zimną wodą! – blondynka oburzyła się, gdy weszłyśmy do pomieszczenia pełnego zapachów.
- O proszę, dwie farbowane blondynki jak na zawołanie. – odparł, a obydwie z Gemmą pokazałyśmy mu język. Cóż za synchronizacja, identyczna jak lata temu, gdy złościłyśmy się na młodego Stylesa. Uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się znajome, urocze dołeczki. Poprawił rękawy czerwono-czarnej koszuli w kratę, którą ubrał na biały podkoszulek i przyciągnął nas obydwie do siebie, miażdżąc nasze kości. Czerpał z tego niesamowitą satysfakcję, mimo naszych pojękiwań. Zdaje się, że w tym samym czasie ukłułyśmy go palcami we wrażliwe na łaskotki miejsce w okolicach żeber, więc podskoczył i zluźnił nieco uścisk.
- Miło cię tu mieć, młoda. Jak za dawnych czasów. – powiedział, a po błysku w oku jego siostry mogłam się spodziewać tego, co zaraz zrobimy.
- Dzięki, też się cieszę. – powiedziałyśmy w tym samym czasie, po czym wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem. Użył obydwu rąk, by zmierzwić nasze włosy i pokręcił w niedowierzaniu głową.
- W co ja się wpakowałem… - mruknął, ale nim zdążył coś dodać przerwała mu jego mama.
- Przesuń się, synu. Daj mi ją chociaż zobaczyć, przywitać się… - powiedziała, a on zniknął z jej widoku. Otworzyła szeroko ramiona, gdy podziwiała moją postać. Jej czarne włosy spięte były z tyłu, a twarz wyrażała więcej niż zadowolenie. Jej dzieci przyzwyczaiły ją do różnego rodzaju ubioru, dlatego nie zdziwiła się na widok dużych dziur na moich kolanach, w czarnych jeansach. W końcu ponagliła mnie ręką, a ja już po chwili byłam ściskana przez jej ciepłe, kochające ciało.
- Tak dobrze cię widzieć, Annie. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu do nas przyjedziesz! Czasem tamte lata wydają mi się, jakby były dopiero co wczoraj… - mówiła, a ja mogłam wyczuć po intensywności jej uścisku, że miała łzy w oczach.
- Wiem, tęskniłam za Cheshire. Dziękuję, że mnie przyjęliście..
- Ależ kochanie, nie dziękuj! To jest sama przyjemność, zrobiłam śniadanie… Jeśli Harold jeszcze wszystkiego nie wyjadł z patelni, to zaraz będzie gotowe. – Skończyła dając mi matczynego buziaka w policzek. Uśmiechnęłam się szeroko i szczerze. Bo to było coś, czego potrzebowałam.
- Czy możemy zjeść w końcu te tosty? Umieram z głodu! – Gemma wtrąciła, a już po chwili, gdy przywitałam się z zadowolonym Robinem, wszyscy zasiedliśmy do stołu.

            W zamyśleniu obserwowałam, jak z całej siły próbował wcisnąć stopy w swoje skórzane buty. Siłował się z nimi, warcząc przy tym jak zacięty kilkulatek. Między kilkoma uspokajającymi oddechami mruknął do mnie, bym się nie śmiała, ale ja jedynie słabo się uśmiechnęłam. Czekałam cierpliwie, oparta
o ścianę, aż dołączy do mnie, w pełni ubranej i gotowej do wyjścia. W momencie, gdy bawiłam się guzikiem mojego czarnego płaszcza, pociągnął mnie za mój skórzany rękaw i niemalże wypędził na dwór, gdzie powitał nas lekki wiatr, zachmurzone niebo i nieśmiało ćwierkające ptaki na pobliskim drzewie. Zaczęliśmy iść ramię w ramię, z rękami w kieszeniach, szurając stopami po podjeździe z nasypanych drobnych kamyczków. Minęliśmy mój samochód, który nie świecił czystością, a Harry zatrzymał się przy nim
 i przesunął palcem po brudnej tylnej szybie.
- Wiem, że jest brudny. Nie musisz tego podkreślać. – uśmiechnęłam się, a na jego twarzy pojawiły się znajome dołeczki. W końcu skończył swoje dzieło, które mówiło: „I’m dirty and I know it”. – Serio, Styles? – zaśmiałam się, tym razem ciągnąc za jego rękaw i kierując go wzdłuż ścieżki. Co chwila kopałam czubkiem buta napotkany kamyczek, nie zwalniając ani przyspieszając naszego tempa. Było idealne, wkomponowywało się w nasze milczenie jak prawidłowy rytm. Gdy szliśmy tak ramię w ramię, zaczepił mnie figlarnie swoim łokciem. Odpowiedziałam mu tym samym, a ten udał wielce poszkodowanego i zrobił kilka ogromnych kroków w bok, zwijając się z bólu i przytrzymując swoje żebra. Pokręciłam głową i parsknęłam śmiechem na jego poczucie humoru, które mi się udzielało. Nie ważne, jak bardzo bym się starała odepchnąć jego próby rozbawienia mnie – zawsze kończy się uniesionymi kącikami ust.
            Podążaliśmy wzdłuż żwirowo-piaszczystej ścieżki, prowadzącej obok cichych domów jednorodzinnych, porozstawianych w nieregularnych odległościach. Wokół nas zaczęły się rozpościerać coraz szersze trawniki, powoli zamieniające się w nietknięte niczym poza kosiarką polany. Weszliśmy na jedną z nich, niedbale szurając nogami wśród momentami wilgotnej trawy. W oddali widać było niedużego zająca, który po chwilowym wpatrywaniu się w nas zaczął uciekać między drzewa, niedaleko niewielkiego stawu. Czyste powietrze i spokojna aura nie pozwalały na jakiekolwiek nerwowe myśli – wszystko było wyważone, przepełnione świadomością, że to miejsce jest takie, jakie być powinno i nie ma wolnej przestrzeni na złość.
- W końcu oddychasz. – Zauważył, obdarzając mnie półuśmiechem. Oboje szliśmy z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszczy
- To nie takie trudne. Wdech i wydech.. – mruknęłam.
- Ann… - zaczął, obydwoje wiedzieliśmy do czego zmierzał.
- Wiem, Harry. Po prostu robię co w mojej mocy. – słabo się uśmiechnęłam, a on pokiwał głową. Szliśmy kolejną chwilę bez zbędnych słów, jednak jemu cisnęły się jakieś na język. Nie pozwalał im jednak uciec, lub zwyczajnie nie wiedział, jak je idealnie dobrać.
- Annie, Niall zachował się podle, to na pewno. Ale wiem też, że nie jesteście w stanie przeżyć bez siebie. Spójrz tylko na swoją twarz, bez niego jesteś szara, bez kolorów..
- On to ze mnie wyssał, Harry. To nie jest tak, że ja potrzebuję go do szczęścia… - zaczęłam, zanim mogłam ugryźć się w język. Czy faktycznie miałam na myśli to, co mówiłam?
- Serio, Holmes? On schrzanił i nie powinno mu to ujść płazem, ale nigdy nie będę w stanie opisać tej całej energii, która od was tryska gdy jesteście razem, obok siebie.
- Myślałam, że jesteś przeciwko niemu. – mruknęłam, stąpając mocniej na nierównym trawniku. Nie chciałam upaść, a zaczynająca gotować się krew w moich żyłach mogła wywołać każdą reakcję. Miałam za swoje – w końcu przyjechałam tu, żeby się nad tym wszystkim zastanowić, prawda?
- Jestem, bo jest dupkiem. Ale oboje jesteście moimi przyjaciółmi, więc muszę być też trochę obiektywny. Nie bronię go, w żadnym wypadku… - westchnął, po czym przejechał dłonią po swojej twarzy. Zbierał myśli, a ja byłam całkowicie pobudzona, jednak nie skupiona. Zdecydowanie się na cokolwiek nie przyszłoby mi tak łatwo, za bardzo zamieszano mi w głowie. – Zastanów się, czy jego błąd jest w stanie przeważyć nad wszystkim dobrym, co was do tej pory spotkało.
            Czy tak było? Byłabym w stanie odejść od niego, bo.. Nie, nawet nie chciałam sobie tego przypominać. Największy znak zapytania pojawiał się wtedy, gdy przyrównałam moje paskudne uczucie sprzed Świąt Bożego Narodzenia oraz wydarzeń następnych, do momentów, w których faktycznie wyciągnął mnie z głębokiej przepaści, trzymał mnie gdy upadałam, nie oddalił się od mojej prawdziwej osobowości. Było zbyt wiele dobrych wspomnień, które prędzej czy później zniszczyłyby mnie, gdybym odeszła. Czy warto?
- Nie wiem, czy będę potrafiła mu zaufać jeszcze raz. A pokłady mojego zaufania były ogromne, do momentu aż… - urwałam, gdy poczułam ciepłą stróżkę, ściekającą po policzku. Nie chciałam płakać, lecz to przyszło samo, niekontrolowanie.
- Rozumiem, Ann. I myślę, że podejmiesz właściwą decyzję. Musisz tylko być rozsądna. Tylko ty wiesz, co dla ciebie będzie najlepsze. – odparł spokojnym, delikatnym tonem. Tak samo lekki wiatr musnął moją twarz, odrobię osuszając skórę ze słonej łzy.
- Wiesz Hazz, żadna z moich decyzji nie będzie rozsądna, bo w którą stronę nie pójdę widzę jedno.. ból.  – odparłam, ironicznie uśmiechając się do siebie. – Ale chyba na tym polega mój odwieczny problem. Muszę przebrnąć przez wszystkie kłody, które zawsze mi są podkładane i zorientować się, czy mnie zaczną doganiać, gdy już je pokonam.
- Jakie to poetyckie. – uśmiechnął się, odwracając głowę ku mnie. Zaśmiałam się cicho na widok jego wesołych dołeczków ponad ustami.
- Och, zamknij się Styles.
Chyba tylko w jego obecności, potrafiłam tak szybko śmiać się z rzeczy poważnej i bolesnej. Magia przyjaźni? Tak sądzę. Bo chyba nie urok osobisty Brytyjczyka.


            Cicho i powoli przekręciłam klucz w drzwiach, zważywszy na późną porę. Nocna podróż do samego serca Londynu uspokoiła mnie, duże prędkości na pustych autostradach zawsze koiły moje nerwowe myśli. Nacisnęłam klamkę, a gdy drzwi lekko się uchyliły bez żadnego skrzypnięcia, ujrzałam słabe smugi światła z salonu. Przekroczyłam próg, a do moich nozdrzy dostał się znajomy zapach, ciepła woń domu. Coś, do czego zawsze z przyjemnością mi się wracało. Zanim wydałam jakikolwiek dźwięk zauważyłam, że pomieszczenie jest puste. Świeciła się jedynie drobna lampka na biurku w rogu, tuż obok dużego komputera, z którego niezbyt głośno płynęła muzyka. Po chwili zdałam sobie sprawę, że głos idealnie współgrający z melodią należał do Eddiego Veddera, wokalisty którego znałam jeszcze z wczesnych czasów dzieciństwa. Nigdy nie było właściwej okazji, byśmy obydwoje razem posłuchali jego muzyki. Zawsze robiłam to sama, podczas jazdy samochodem albo samotnego wieczoru przed ekranem laptopa lub dobrą książką. Amerykanin wykorzystywał moją wrażliwość i doprowadzał mnie do łez swym idealnym prowadzeniem głosu, oraz prawdziwymi tekstami. Jako solista był odskocznią od pełnej energii pracy w zespole, na którym się wychowałam.
            Wciąż nie wiedząc, dlaczego tak ważna dla mnie muzyka po cichu gra z głośników, zsunęłam ze stóp czarne buty i weszłam w głąb salonu. Stawiając ciche kroki miękkim materiałem skarpetek, podeszłam do komputera i poruszyłam białą myszką, która krzywo leżała na jakiejś ulotce, służącej za podkładkę. Niemalże zamknęłam oczy pod wpływem nagłego uderzenia światła z dużego monitora, które było oślepiające w porównaniu z panującym półmrokiem. Zegar w rogu ekranu upewnił mnie w przekonaniu, że był środek nocy, dlatego też nie widziałam sensu w dalszym rozbrzmiewaniu muzyki. Nacisnęłam przycisk pauzy, by po chwili zorientować się, że cała playlista utworów zdążyła się odtworzyć dziesiątki razy. Dlaczego słuchał mojej muzyki tak długo?
            Nie dostrzegłam nic, co mogłoby mnie powstrzymać przed wyłączeniem komputera, dlatego zrobiłam to. Zgasiłam rozgrzaną lampkę i korzystając ze światła mojego telefonu, rozświetliłam sobie drogę aż do włącznika światła w kuchni. Świeciła czystością, jedynie pudełko po pizzy i otwarta paczka serwetek zaburzały cały ład. W obawie, że obudzę go ostrymi promieniami z lamp w korytarzu, dalej posługiwałam się mobilną latarką, aż dotarłam do łazienki. Zamknęłam się w niej bezszelestnie i opuściłam ciemną torbę na podłogę. Oparłam dłonie o umywalkę i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam już na tak zmęczoną, jak przed tygodniami. Czas spędzony w domu rodzinnym Harry’ego pozwolił mi na odpoczynek, fizyczny jak i psychiczny. Powrót tutaj oznaczał konfrontację z moimi myślami, pracą oraz sercem, które całe szczęście póki co nie biło zbyt mocno.
            Wycierałam powoli twarz ręcznikiem, gdy zauważyłam na zamkniętym koszu na brudne ubrania, starannie ułożony w kostkę materiał. Rozpoznałam to jako jego czarną koszulkę z luźnym męskim dekoltem oraz moje szare, bawełniane szorty. Przysunęłam je do swojej twarzy, niepewna wszystkiego i dostrzegłam, że są świeżo wyprane. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że czekał na mnie. Nie wiedział, kiedy wrócę ale i tak przygotował dla mnie moje ulubione rzeczy do spania, które automatycznie założyłam. Zsunęłam z włosów brązową gumkę, która trzymała mój kok i odłożyłam ją na umywalkę, jako przyzwyczajenie. Często zwracał mi uwagę, że cały ich stos zbiera się wokół kubka na szczoteczki do zębów razem ze wsuwkami, ale nigdy jeszcze nie oduczyłam się starego, leniwego nawyku. Poprawiłam zsuwający się z ramienia t-shirt i podziękowałam w duchu za ogrzewanie podłogowe, gdy opuściłam łazienkę boso.
            Wystarczyło kilka kroków, by myśli zaczęły na nowo kotłować się w mojej głowie. Jego ciało wygodnie leżało na łóżku, na wpół pod kołdrą. Lampka nocna po jego stronie dawała słabe światło, pozwalając mi na dokładne przyjrzenie się jego postaci. Tak bardzo nie chciałam być na niego zła, nie chciałam już w połowie pobytu w Cheshire. Widok spokojnej twarzy, wręcz zaczerwienionej pod oczami roztapiał moje serce. Roztrzepana fryzura, pewnie w ogóle nie układana przez cały dzień była nieidealnie idealna. Klatka piersiowa delikatnie unosiła się, razem z białą koszulką. Ucięte na wysokości kolan dresy zsunęły się od leżenia na boku i odsłoniły górną część bokserek w tym samym odcieniu szarości. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Znajomy widok rozgrzewał moje serce. Przez ponad trzy tygodnie byłam poza domem, nie mieliśmy żadnego kontaktu, bo go o to poprosiłam. Cieszyłam się, że respektował moją potrzebę. Prawdopodobnie chciał mi w ten sposób dać do zrozumienia, że jest w stanie zrobić wszystko, by nasze relacje wróciły do normy. Miałam tę świadomość, zdawałam sobie sprawę z obecnej sytuacji – nic nie mogło wrócić aż tak szybko do dawnego stanu rzeczy. Chciałam już ominąć czas, kiedy między nami panować będzie nieprzyjemne napięcie, co na pewno będzie miało miejsce. Wiedział, że musi od nowa pracować na moje zaufanie. Mimo to nie ma co ukrywać – ja miałam być również przyczyną wszystkich drobnych sprzeczek, które się zapowiadały. Drobnych i tych większych. Każde zranienie mojego serca powoduje ujrzenie światła dziennego przez moją najostrzejszą stronę charakteru. Czułam, jak wychodzi na wierzch i stwarza wokół moich wewnętrznych blizn protektorat, który miał atakować. Jedyne czego potrzebowałam to zrozumienia z jego strony i pomocy, by poskromić mą kłótliwość i nerwowość. Miałam ogromną nadzieję, że będzie przy mnie i wesprze mnie, będzie dalej robił wszystko, żebyśmy doszli do tej samej drogi.
            Przygryzłam delikatnie wargę, gdy weszłam do sypialni. Oddychał tak spokojnie, że nie miałam serca przerywać mu błogiego snu. Dostrzegłam włączonego na galerii zdjęć, małego iPada, który leżał tuż obok jego lewej dłoni. Sięgnęłam po urządzenie i chciałam położyć je na szafce, ale zatrzymałam wzrok na zawartości ekranu. Były tam wszystkie fotografie jakie zrobił mi przypadkiem w domu, oraz te wspólne, szalone, wynikające z czystej nudy i radości z posiadania siebie nawzajem. Powoli wszystko składało się w jedną całość, która nawilżała jak balsam mój mięsień pod mostkiem. Oczywistym dla mnie było, że tęsknił. Brakowało mu mnie tak mocno, że doprowadził się do melancholijnego stanu wsłuchiwania się w moją muzykę, która zastępowała mój głos. Nie chciałam wiedzieć, czy napuchnięta skóra pod oczami była spowodowana jego płaczem. Sama siebie musiałam powstrzymać przed uronieniem kilku łez, to co zastałam w domu niemalże roztapiało mnie emocjonalnie.
            Powoli, nie trzęsąc zbyt materacem zaczęłam wsuwać się pod kołdrę, jednak nie dopięłam swego. Nieznacznie się poruszył i w tym samym czasie co ja, poprawił przykrycie na swoim ciele. Po chwili zamarł
i otworzył zmęczone oczy. Były lekko czerwone, wyglądały jak te, należące do człowieka cierpiącego na bezsenność. Ułożyłam się na boku, twarzą do niego. Wyglądał, jakby nie wierzył w to, co widzi. Patrzyliśmy na siebie przez kilka dobrych minut. Potrzebowałam nacieszyć się jego widokiem, tak na wszelki wypadek. Przysunął jedną ze swoich dłoni do mojej twarzy  i zachowywał się jakby sprawdzał, czy faktycznie tu jestem. Przejechał opuszkami palców po moim policzku, by w końcu założyć jasny kosmyk włosów za ucho.
- Wróciłaś. – szepnął tak cicho, że gdyby nie moje wyostrzone na jego punkcie zmysły, nie usłyszałabym. Nie potrafiłam stwierdzić, czy wyraz jego oczu jest smutny, czy szczęśliwy. Tak wiele trudu sprawiło mi nie zachłyśnięcie się zapachem jego skóry, naszej pościeli, wszystkiego co mnie teraz otaczało.
W końcu pokiwałam głową, potwierdzając jego słowa.
- Czasami bałem się, że… - jego głos się łamał, jakby miał z siebie wypuścić szloch. Powstrzymałam go od dokończenia zdania, nie chciałam tego słyszeć.
- Nie.. – przyłożyłam dwa palce do jego ust, żeby czasem nie chciał powiedzieć czegoś jeszcze, co by mnie rozbiło. – Chcę, żebyś był zawsze ze mną szczery. Wiem, że teraz nie będzie tak, jak kiedyś. I to mnie bardzo boli, Niall. Dlatego potrzebuję, żebyś był ze mną. Cokolwiek się będzie między nami działo, nie uciekaj ode mnie, a ja zawsze wrócę. – wyszeptałam, pozwalając jednej łzie na spłynięcie po ciepłym policzku, aż na materiał poduszki. Wyglądał na ograniczonego, jakby bał się zrobić cokolwiek więcej, nie potrafił w żaden sposób zareagować w obawie, że popełni jakiś głupi błąd. Mogłam to zobaczyć w jego pełnych bólu oczach, które szkliły się delikatnie w półmroku. Przysunęłam się do niego i głęboko odetchnęłam, czując jak w końcu przyciska mnie do swojej piersi, obejmując mnie ciasno ramieniem.
- Tęskniłem za tobą, Annie. Tak cholernie bardzo. – mruknął pomiędzy moimi włosami, w które wtulał swoją twarz.
            Byłam pewna, że czuł jak jego koszulka robiła się coraz bardziej wilgotna od moich powoli płynących łez, tak samo jak moje włosy i poduszka wchłaniały słoną ciecz, która wyciskana z jego oczu tak bardzo bolała i mnie i jego. Teraz wyobraźcie sobie, jak to jest czuć podwójny ból: mój własny, bo przytulałam i potrzebowałam mężczyznę, który przyczynił się do ich powstania i jednocześnie łagodził moje rany, oraz jego, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z jego miłości do mnie, tego że czas zrobił swoje i był w stanie przyznać się do błędu no i tęsknoty, która zawsze zabija jako jeden z najsilniejszych wrogów miłości.
            Konfrontacja naszych charakterów, pobudzonych negatywnym wydarzeniem mogła być jeszcze bardziej bolesna niż nasza cicha bliskość, nadrabianie tygodni bez siebie nawzajem. Miałam nadzieję ufać mu na tyle, że przy którymś z naszych wybuchów nie pozwoli na to, czego najbardziej się bałam – bezpowrotne złamanie dwóch serc.