Manny

sobota, 19 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 19! | #38 PART 3



*5 days to go!*



Część trzecia i ostatnia #38. 
Moim zdaniem, czegoś takiego w historii TLM jeszcze nie było. 

Dajcie znać, czy się podobało ;)








I tak szliśmy ręka w rękę, ramię w ramię, krok w krok środkiem ulicy. Miasto było jak wymarłe, wszyscy - zgodnie z jego wersją - zajęci oglądaniem jednego z kultowych irlandzkich seriali telewizyjnych. Nie narzekałam; miałam przy sobie Nialla, byliśmy tylko my i Mullingar. Tylko ja, on i jego miasto, jego dom, jego dzieciństwo. I gdy stąpaliśmy noga za nogą przypominały mi się nasze wieczorne spacery z czasów, gdy dopiero się poznaliśmy. Cisza przerywana losowymi anegdotkami z życia, bo wtedy jeszcze funkcjonowało jako dwa oddzielne organizmy. Nieśmiałe komentarze i niezdecydowanie w kwestii co oznacza nasz splot dłoni.

- Zawsze wychodziliśmy z kolegami tutaj, na tę ulicę. - kiwnął głową na drogę, którą szliśmy. Wspominał powoli, potrzebował chwilę na zastanowienie. Zerknęłam na niego, zamiast wpatrywać się znów w beton i zobaczyłam, jak na jego ustach pojawia się delikatny uśmiech. - Graliśmy w piłkę albo udawaliśmy, że jesteśmy fajni puszczając z naszych telefonów najbardziej przereklamowane hity. - zaśmiał się pod koniec zdania.
- Niezły z was był gang. - zauważyłam.
- Szczerze? - odwrócił się do mnie, unosząc przy tym brwi w rozbawieniu. Ochoczo przytaknęłam, mając nadzieję na odkrycie kolejnych szczegółów jego nastoletniego życia. - Wszystkiego się baliśmy. Nie potrafiliśmy nawet porządnie uderzyć piłką w żaden samochód bo myśleliśmy, że sąsiedzi nas podglądali.
Na niebie nie widać było gwiazd, ale rześkie powietrze przyjemnie ratowało mój spokój. Oparłam głowę na jego ramieniu i odetchnęłam, przymykając na moment oczy. Otworzyłam je i upewniłam się, że nie śnię - dookoła mnie rozpościerały się pojedyncze domki, drobne sklepy i zakłady. Nie szliśmy przez ścisłe centrum miasta, więc skupiałam uwagę na zadbanych kawałkach zieleni przy każdym z podjazdów. Wszystko tak bardzo znajome, a jednocześnie obce. Domowe, ale obserwowane przeze mnie z aż taką uwagą po raz.. który? Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, gdybym chciała.
Objął mnie ramieniem i przyciskał do siebie, więc mogłam pewniej wtulić się w jego miękką bluzę. Szliśmy tak po cichu, napawaliśmy się otoczeniem i nie zaburzaną niczym aurą. Telefony nie dzwoniły, brzuchy nie burczały, myśli nie krzyczały. Było przyjemnie i bez zbędnych hałasów, bo jego radosnego śmiechu nie mogłabym nazwać hałasem, a przyjemną melodią.
Dotarliśmy do nieco bardziej zadbanej ulicy, dzielnicy Mullingar pełnej kolorowych budynków, szerokich skrzyżowań i dużej ilości drogowskazów w kierunku ważnych miejsc w mieście. Przeszliśmy już na chodnik, żeby aż tak nie wyróżniać się na szerokiej drodze. Po drugiej stronie jezdni widziałam starą kwiaciarnię, kilka banków, tablicę informacyjną odnośnie kancelarii prawniczej. To, co jednak powinno bardziej zwrócić moją uwagę, znajdowało się po naszej lewej stronie.

- Kiedy kończyłem szkołę, dopiero zaczynali budować to ogrodzenie. - mruknął, wskazując na siatkę i fragmenty kamiennego muru, które odgradzały stary budynek. Swoim wyglądem przypominał niemalże zamek, jak zwykle o szarych i smutnych murach, które na tle intensywnej zieleni dookoła i w świetle nocnych latarni świecących się na ulicy wyglądał bardzo imponująco, wręcz tajemniczo.
- To twoja szkoła? - spytałam, dla pewności. Przytaknął i dalej obserwował budynek, zanim spojrzał znów pod nogi i przygryzł wargę. Zamyślił się, więc sobie zostawiłam podziwianie w ciszy miejsca, w którym spędził kilka nastoletnich lat.
Zwolniliśmy odrobinę przy zamkniętej bocznej bramie wjazdowej. Stanęliśmy przodem do gmachu szkoły i gdy żadne słowa nie padły, z czystej ciekawości wysunęłam się z jego objęć i podeszłam do ogrodzenia. Wyglądałam przez czarne pręty bramy i zobaczyłam rozległy zielony trawnik, równo i krótko skoszony. Kawałek dalej, wystarczająco daleko by nazwać to oddzielną częścią terenu, zobaczyłam dwie bramki i rozstawione rzędy prowizorycznych trybun.
- Tam graliście w piłkę? - spytałam cicho, wiedząc że i tak usłyszy. Trzymałam dłońmi metalowe pręty i rozglądałam się dalej, w głębi ciemnej nocy widząc skrawek Kościoła, który stał przy szkole.
- Tak, a tam po prawej.. - stanął tuż obok mnie i pokazał palcem w zupełnie inną stronę. - ..Tamtędy wchodzi się do auli, w której grane były przedstawienia. Za wschodnim skrzydłem jest też, a przynajmniej był kilka lat temu, ogródek z warzywami. Założył go nauczyciel biologii. - dodał, tłumacząc mi później jeszcze kilka nieznanych mi faktów.
Byłam pod wrażeniem tego, jak działa jego pamięć. Z każdym wypowiedzianym słowem nakręcał się na kolejne, przypominał sobie następne fakty i historie z czasów, kiedy był w kole teatralnym, kiedy zostawał na mecze piłki nożnej i rozgrywki hurlingu, kiedy nauczyciele w ramach rozrywki wypuszczali ich na dwór, żeby mogli rozprostować kości zanim przyjdzie co do testu. Mówił to wszystko ze swobodą i radością, a ja nie śmiałam mu przerywać. Dlatego gdy nagle ucichł i intensywnie wpatrywał się w bramę, nie mogłam odeprzeć wrażenia, że pracuje nad jakimś pomysłem. Widziałam to w jego nieobecnym wzroku i bezwiednym wędrowaniu palców do buzi, by zagryźć to co według ich logiki nie potrzebne.
- Chodźmy na boisko. - powiedział nagle, uśmiechając się do mnie jak szczęśliwy szaleniec. Uniosłam brew w zdziwieniu, co może mieć na myśli. Zrozumiałam dopiero w momencie, gdy chwycił pałąki bramy i zaczął się po nich wspinać.
- Niall, co ty wyprawiasz? - spytałam, podchodząc do niego i patrząc, jak zaledwie kilka ruchów dzieli go od przeskoczenia ogrodzenia.
- Jestem szalony i włamuję się na teren zamknięty w środku nocy. - odparł z uśmiechem, na co zrobiłam duże oczy.
- Niall, żartujesz sobie ze mnie, tak? Ktoś cię złapie.. - zaczęłam nerwowo mówić.
- Nikt nas, - wyraźnie podkreślił drugie słowo. - nie złapie. No chodź. - ponaglał.
Oparł stopę o jeden z poziomych fragmentów metalowej dekoracji i podciągnął się na sam szczyt, gdzie walcząc z równowagą kucnął i odwrócił się przodem do mnie, kombinując jak zejść z drugiej strony. Ogrodzenie samo w sobie było dość wysokie, podejrzewam że miało około dwóch metrów, więc przewyższało każde z nas. W końcu napinając mocno swoje mięśnie barków, zsunął powoli stopy po prętach z drugiej strony i wisząc przez ułamki sekundy wzdłuż bramy, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, puścił się i spadł na lekko ugięte nogi.
Patrzyłam na to wszystko szerokimi oczyma, mając więcej jak mieszane uczucia. Dawno nie widziałam Nialla z tej strony - chętnego ryzyka, zabawy, czegoś teoretycznie zakazanego. Może i nie było w tym czegoś ogromnie niebezpiecznego, w końcu tylko wchodził na teren posesji, nie zamierzał - chyba? - kraść, dewastować, niszczyć nic na terenie jego starej szkoły. Musiałam jednak przyznać sama sobie, że nie było mi to zachowanie obce. Wiedziałam, co to znaczy włamać się na zamknięty teren. Pamiętałam doskonale uczucie adrenaliny i odrobiny strachu, gdy byłam w niedozwolonym miejscu i robiłam zabronione przez prawo rzeczy. Nie zawsze zgodnie ze swoją wolą, przeważnie byłam do tego zmuszana przez sytuację i osobę towarzyszącą mi, ale miałam niemałe pojęcie na ten temat.
Dlatego widok jego, o publicznym wizerunku anioła, powtarzającego jednokrotnie moje ciągłe błędy nastoletnich lat.. zostawiał we mnie niespotkane wcześniej uczucia. I to nie dlatego, że utożsamiałam go z moim byłym "chłopakiem". Nie dlatego, że widziałam w nim zło i bałam się, co się stanie za chwilę, nie. Gdy zobaczyłam jego wewnętrznego chłopca, biorącego górę nad jego ciałem i prowadzącego go po szczeblach bramy, zrobiło mi się cieplej. Gdy jego wątłe ciało wspinało się po ogrodzeniu, skrawki skóry wystawały spod obsuniętych ubrań, kończyny zwinnie i pewnie wykonywały każdy ruch, moje serce biło mocniej. Pozwolił sobie na chwilę wolności. I to też nie jest tak, że pochwalam łamanie prawa - absolutnie nie. Ale jeśli jego dziecięca radość z moim udziałem miała się uwolnić na zamkniętym terenie szkoły Świętej Marii, to byłam gotowa uśmiechać się razem z nim i robić to, co podpowiadało serce, a nie rozum.
- Lalka? - wyrwał mnie z rozmyślań. Gdy myślałam, że bardziej nie jestem w stanie się rozpłynąć w moich uczuciach, on do mnie zawołał właśnie tym przezwiskiem. Słowem, które w jego ustach za każdym razem brzmiało pięknie i przeszywało mnie od środka, a z dodatkową porcją irlandzkiego akcentu wywoływało efekt mięknących nóg i ochoty na wydanie z siebie nienaturalnego odgłosu, który oddałby moje podekscytowanie. Ze zmierzwionymi włosami i niedokładnie założoną bluzą, skrzącymi się ognikami w oczach i lekkim, wręcz zawadiackim uśmiechu, przypomniał mi dlaczego go wielbię. Pokazał znów, po raz -enty, że nigdy już nie byłabym w stanie nie nazwać siebie "jego". Kochałam go, pociągał mnie, ratował i wyzwalał codziennie nowe emocje, o których istnieniu nie miałam pojęcia. - C'mon, pretty one. You're Annie Badass Holmes.
Nie musiał dłużej prosić. Podciągnęłam nieco bardziej ciemnoszare jeansy i dotknęłam metalowego ogrodzenia. Przymknęłam na chwilę oczy, czując jak znajome uczucie adrenaliny i strachu przeszywa mnie od środka, ale uchyliłam powieki i nie ujrzałam lęku. Nie widziałam kpiącego grymasu na twarzy, trzydniowego zarostu, ciemnych jak noc włosów. Widziałam szczery i podekscytowany uśmiech, przepiękne oczy i anielskie serce. Dlatego nie wahając się już, zaczęłam wspinać się, tak jak on minuty wcześniej. Dotarłam do szczytu bramy i rozejrzałam się dookoła, sprawdzając czy nie kręci się nikt w najbliższej okolicy. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że jesteśmy sami, ostrożnie się odwróciłam i tak jak on, zsunęłam się delikatnie po bramie. Z tą różnicą, że byłam niższa od niego, do ziemi brakowało mi więcej centymetrów, a brzuch nieprzyjemnie ocierał się o zimne metalowe pręty, bo bluzka razem z bluzą nieznacznie podsunęły się pod mój biust. I nie wiem, czy to była presja za dużej adrenaliny, czy może niepamięć jak to się robi, ale przez kilka sekund odrobinę się bałam, bo moje ręce nie należały do najsilniejszych, a z jakiegoś powodu mój mózg utożsamiał puszczenie się bramy ze złamaniem którejś nogi.
- Jak daleko mam do ziemi? - spytałam dość cienkim głosem stłumionym przez to, że chowałam głowę między uniesionymi ramionami. Musiało to zabrzmieć zabawnie, bo parsknął wesołym śmiechem i podszedł do mnie, obejmując obydwiema rękoma moje biodra i pomagając mi dotrzeć do ziemi.
Zsunęłam się wzdłuż jego ciała i po chwili już dotykałam stopami kostki brukowej, więc odetchnęłam z ulgą. Wciąż ręce ciasno przyciskał do mnie, tuż pod piersiami, nie pozwalając ubraniom swobodnie się ułożyć. Przez chwilę jeszcze oddychałam ciężej, ze względu na intensywność wydarzeń i odrobinę ruchu. Wtulił twarz ze swoim ciepłym oddechem w moją szyję i kilka razy mnie w nią pocałował, ze szczerym uśmiechem, który bez problemu mogłam wyczuć na wrażliwej skórze. W dowód wdzięczności i radości z tego, że był przepełniony tak ogromnym szczęściem, odwróciłam się gwałtownie w jego ramionach i mocno złączyłam nasze usta w gorącym pocałunku. Przylegając ciasno do jego ciała czułam, że jest więcej jak podekscytowany, dlatego żeby nie doprowadzić do niczego nieodpowiedniego zaczęłam wycofywać się z jego ramion. Chwyciłam jego rękę i odrywając się całą siłą mojej woli od miękkich i spragnionych ust blondyna, odwróciłam się przodem do budynku i pociągnęłam za sobą.
Wyrównał ze mną krok i skierował nas na równo ułożoną ścieżkę ze żwiru, która prowadziła dookoła gmachu szkoły. Drobne kamyczki lekko skrzypiały pod naszymi butami jako jedyny dźwięk zakłócający ciszę w pobliżu przynajmniej kilkunastu metrów. Teren, na który weszliśmy był ogromny; rozległe trawniki, rozciągające się wszędzie skrzydła dużej szkoły, kaplica. Wszystko utrzymane w porządku i ładzie, rośliny równo przystrzyżone, zadbane pasujące do schludnej posesji. Pociągnął mnie w lewo, więc zeszliśmy ze ścieżki i cicho deptaliśmy równo skoszoną trawę.
- Cieszę się, że jesteś ze mną w domu. - mruknął w pewnym momencie, więc na znak zrozumienia i odwzajemnienia tej radości, uścisnęłam mocniej jego dłoń.
- Nie sądzisz, że to odrobinę straszne? - spytałam po chwili ciszy, delikatnie odwracając głowę w jego stronę. Zaczęliśmy zbliżać się do boiska do piłki nożnej. Ściągnął brwi w zdziwieniu.
- Co jest straszne? - zapytał. Zaśmiałam się cicho z tego, jak musiało to zabrzmieć.
- Wydaje mi się trochę przerażające, że jestem skłonna pojechać za tobą wszędzie. - powiedziałam, rozglądając się dookoła. Metalowe konstrukcje trybun z bliska okazały się być jeszcze mniejsze, ale wystarczające na usatysfakcjonowanie większości uczniów tej wielkości szkoły.
- To brzmi źle, Ann. - zaśmiał się, ale mimo wszystko wyczułam w tym szczyptę nerwów.
- Chodzi mi o to, że tak bardzo mi na tobie zależy, że nie zastanawiam się nad niczym. Po prostu to robię. Trochę walczę jeszcze z nadmiernym byciem zależną od ciebie, ale chyba się nie da pokonać tego tak w stu procentach. - mówiłam, gdy zbliżaliśmy się do środka murawy. - To jest pozytywnie straszne. Nie wiem, jakiego innego słowa mogę użyć. - znów na chwilę urwałam, a on dał mi chwilę do namysłu. - Uwielbiam widzieć cię szczęśliwym i chyba dlatego to robię. - dokończyłam.
Szliśmy jeszcze kawałek, aż zwolniliśmy przy środkowej linii boiska. Spojrzał w niebo i uśmiechnął się, po czym delikatnie szturchnął mnie w ramię.
- Hej, spójrz. - pokazał palcem w górę. - Widać gwiazdy.
Usiadł na trawie i pociągnął mnie ze sobą. Oboje wylądowaliśmy na plecach, leżąc ze stykającymi się ramionami i spoglądając w niebo. W rzeczy samej, na ciemnogranatowy, tle pojawiły się dwa jasne punkty, trudne do zauważenia ale dla nas widoczne. Szukałam po nieboskłonie innych, ale to musiał być jedyny nie zasłonięty chmurami fragment nieba. Nie potrzebowałam jednak więcej, dwie w zupełności mi wystarczyły.
- Myślę, że gdybyśmy byli całkowicie od siebie zależni, nie realizowalibyśmy swoich własnych planów i ambicji. - mruknął. Kątem oka widziałam, jak przeczesuje dłonią swoje włosy. Miał rację, w tym co mówił. Mimo, że mieliśmy silną więź i tak bez problemu skupialiśmy się na własnych pracach, co było jak najbardziej naturalne. Musiałam mieć po prostu wysokie odczucie przywiązania do niego.
- To nie zmienia faktu, że lubię być obecna wtedy, kiedy jesteś szczęśliwy. - odwróciłam do niego głowę i gdy zrobił to samo, niemalże stykaliśmy się nosami i czołami. Wilgotna trawa chłodziła moje plecy ale nie przeszkadzało mi to, bo serce mnie wystarczająco ogrzewało i nic innego się nie liczyło w tamtej chwili.
- Ty sprawiasz, że jestem szczęśliwy. - szepnął, a mój puls przyspieszył. Przymknęłam oczy powtarzając sobie w głowie jego słowa, słysząc je tak wyraźnie i pięknie. Uchyliłam powieki i nie bałam się, że zniknął. Wiedziałam, że leży obok mnie. Widziałam jego skrzące się do mnie oczy i miałam w sobie przekonanie, że nie wyobrażam sobie tego.
Przesunęłam głowę tak, żeby móc twarz przytulić do jego ramienia. Czułam, jak składa ciepły pocałunek na jej czubku i głęboko zaciąga się powietrzem. W końcu podniósł się tak, że opierał się na łokciu i zaczął troskliwie odgarniać moje włosy. Przyłożył wolną od podtrzymywania się dłoń do mojego policzka i delikatnie zaczął go masować kciukiem. Przyglądał mi się z miłością wymalowaną w oczach, więc położyłam swoje palce delikatnie na jego, traktując jego rękę tym samym pieszczotliwym ruchem. Nabrał powietrza i odrobinę uchylił usta, jakby zbierał się do ponownego zabrania głosu, ale zamknął buzię i spuścił wzrok.
- Co? - spytałam cicho, zabierając dłoń z mojego policzka a przykładając ją do jego głowy. Zmusiłam go tym, by znów spojrzał na mnie.
- Boję się, Annie. - mruknął, bardzo niepewnie, jakby nie mógł ocenić mojej reakcji na te słowa.
- Czego?
- Że cię stracę. - dodał, na co czułam jak moje brwi się wykrzywiają w grymasie, a serce łamie.
- Niall, nie.. - próbowałam do niego spokojnie mówić, chciałam wytłumaczyć, że nic się nie stanie, ale przerwał mi.
- Boję się, że zrobię coś co cię zrani bez mojej wiedzy, boję się że niespecjalnie cię skrzywdzę, bo nie będę zdawał sobie sprawy z tego, że coś chrzanię. - mówił, drżącym ale pewnym głosem. Wylewał do mnie swoje serce a ja nie pragnęłam niczego bardziej, jak łapać je i ratować. - Boję się, że przez moją głupotę cię stracę. Nie chcę tego, jesteś moim wszystkim. Wiem, że bywam różny i wiem też, że często przez to cierpisz. Oboje jesteśmy różni i czasami to wychodzi na wierzch. - wyraźnie przełknął ślinę, wciąż wpatrując się w moje oczy. Przeszywał mnie swoim wzrokiem, czułam w sobie siłę każdego jego słowa. - Kocham być szczęśliwym z tobą, nie zawsze to okazuję ale jesteś moim wszystkim. Wiem, jak cholernie wrażliwa jesteś i tak bardzo nie chcę tego spierdolić. Nie chcę cię zniszczyć a wiem, że jest taka możliwość. - kontynuował, nieco słabszym już głosem.
Jego słowa bolały. Wiedziałam, że były szczere. Wiedziałam, że nie miał zamiaru mnie nimi skrzywdzić, ale ich prawda nie była przyjemna. Cieszyłam się a jednocześnie płakałam w środku na myśl o tym, że miał w sobie świadomość, że jest skłonny doprowadzić do czegoś bolesnego. Wiedziałam jak się starał, oboje to robiliśmy. Nie zawsze było idealnie ale nie zawsze było też paskudnie. Kochaliśmy się i to zawsze wynagradzało ból, jaki się mógł zdarzyć na naszej wspólnej drodze. Pod presją dzisiejszej atmosfery w domu i jego wyznania nie mogłam powstrzymać szklących się oczu. Twarz jednak nie wykrzywiła się w rzewnym grymasie a miałam wrażenie, że była najspokojniejszą w ciągu ostatnich dni. Bo był obok i ufał mi na tyle, żeby podzielić się swoimi myślami, bez różnicy było jak bolesnymi.
- Mam nadzieję, że wiesz.. - znów zaczął, zaczerpnąwszy odrobiny powietrza. - Chcę żebyś wiedziała, że bez względu na wszystko, - urwał, myśląc intensywnie. - Bez względu na to co powiem, jak się będę zachowywał, jak ty będziesz reagowała, cokolwiek się stanie z czyjejkolwiek winy.. - znów chwila przerwy, uśmiechnęłam się więc zachęcająco. Cieszył mnie fakt, że nie obwiniał tylko siebie za ewentualne szkody. Jest nas dwoje, nie może być tylko jeden winny zawsze i wciąż. - I want to marry you, Annie.
Mówiłam sobie, że nie będę płakać. Wmawiałam sobie od kilku minut, że będę silna, że pozwolę oczom tylko się zaszklić i że to minie, ale bezskutecznie. Jego słowa, tak delikatne i szczere spowodowały, że ciężkie krople zaczęły wypływać spod moich powiek.
- To nie są jeszcze oświadczyny, nie zrobiłbym tego na boisku mojej starej szkoły. - zaśmiał się do siebie, a ja zrobiłam to samo. - Oboje jeszcze mamy sporo czasu przed sobą, wiele planów i pomysłów. Zwłaszcza ty, moja studentko. - zaczepnie dodał, wywołując tym mój palący rumieniec na twarzy. - Ale chcę spędzić z tobą resztę życia i cokolwiek się między nami nie stanie, chcę żebyś to ty została moją Mrs. Horan.
Niall wiele razy doprowadził mnie do łez. Tych smutnych, szczęśliwych, łez ze śmiechu, z bólu bo przypadkiem stanął mi na nodze. Wiele razy płakałam. Ale w tamtej chwili, mając go tuż przy sobie, mówiącego do mnie te wszystkie ważne dla jego jak i dla mnie słowa, mój płacz był inny. Był dumny i wzruszony, szczęśliwy i wdzięczny. Wdzięczny za to, że mogłam go nazwać "moim" Niallem. Nie wiedziałam jaką odpowiedzią go uraczyć, więc splotłam swoje ramiona na jego karku i przyciągnęłam do siebie, by móc przelać ustami wszystko, co we mnie siedziało. Dla wsparcia oparł się łokciami na zewnątrz mojej głowy i przeniósł ciało tuż nade mnie, gdy zakochana i z czułością obdarowywałam go pocałunkami. Oddychaliśmy razem, byliśmy razem. I tylko to się liczyło.
- I love you. - szepnęłam między kolejnymi buziakami.
- You're the one that I want, at the end of the day. - powiedział z szarmanckim uśmiechem, gdy oderwał się ode mnie, pozwalając nam złapać oddech i wpatrując się we mnie radośnie. Zaśmiałam się na jego próbę wplątania słów ich piosenki do sytuacji.
- You're so silly, Niall. - chichotałam, gdy wycierał kciukami moje mokre od łez policzki.
- You know it's just for you. - skomentował, szeroko uśmiechając się. Pokiwałam głową i powiedziałam dwa słowa, które miałam głęboką nadzieję, znaczyły dla niego więcej, niż mogłoby się wydawać.
- I do.

Leżeliśmy jeszcze kilka minut przytuleni do siebie, podziwiając te dwie samotne gwiazdy na niebie. Po cichu rozmawialiśmy, dzieliliśmy się swoimi myślami i planami na przyszłość. Wtuliłam twarz w jego szyję i zamknęłam oczy, czując się właściwie i na miejscu. Tam gdzie był Niall, byłam w domu.
Nie dane nam było jednak długo cieszyć się spokojem, bo w tej samej chwili z cichej i pełnej miłości aury wyrwał nas czyjś krzyk z oddali. Nie wiedziałam czy się przesłyszałam, dlatego podniosłam wzrok na niego i oboje patrzyliśmy na siebie w konsternacji. Serce zabiło mi mocniej nie z podekscytowania, ale ze strachu.
- Co to było? - szepnęłam, bojąc się mówić głośniej. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo tym razem już wyraźniej dotarło do naszych uszu.
- Hej! Wy tam! - podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy w oddali tęższego ochroniarza idącego szybko w naszą stronę. - To jest zamknięty teren! - krzyczał. Przez ułamek sekundy patrzeliśmy na siebie przerażeni, po czym jak na zawołanie wstaliśmy i oboje zaczęliśmy biec w stronę bramy, przez którą przeszliśmy.
Moje wychodzenie na poranny jogging i Nialla aktywność sportowa znacząco pomogły nam w całkiem żwawym biegu aż do ogrodzenia. Obejrzałam się za siebie i zwolniłam przy tym odrobinę co było błędem. Zrobiłam wielkie oczy gdy zdałam sobie sprawę, że ochroniarz zaczął biec za nami i gdyby nie nasze tempo, już dawno by nas dogonił.
- Nie zwalniaj, biegnij! - Krzyknął do mnie z przodu, więc znów zwróciłam się w dobrą stronę i starałam się zmniejszyć odległość między nami, która znacznie się powiększyła gdy się odwróciłam by skontrolować naszą sytuację.
- Zatrzymajcie się, bo wzywam policję! - krzyczał z tyłu, a mnie ogarnęło przerażenie.
Ile sił w nogach przyspieszyłam i oboje zatrzymaliśmy się przy bramie w tej samej chwili. Zaczęłam znów wspinać się po metalowych prętach i zdenerwowałam się gdy zobaczyłam, że Niall zamiast robić to samo, asekuruje mnie. Jedyne co zrobił to założył kaptur na głowę.
- Co ty robisz?! No właź! Poradzę sobie! - mówiłam rozemocjonowana, na co warknął cicho i zaczął wchodzić tuż obok mnie na bramę, po drugiej stronie symetrycznych wrót.
Okazał się jednak być szybszym w swoich ruchach i gdy walczyłam ze ślizgającymi się stopami na szczycie ogrodzenia, on już zeskoczył na chodnik. Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów bo słychać już było stawiane przez dozorcę kroki, a ja wciąż tkwiłam na bramie i nie mogłam z niej zejść w żadną stronę.
- Po prostu się odwróć, złapię cię. - powiedział, gdy zauważył mój problem. Wolniej niż kiedykolwiek i na trzęsących się kończynach odwróciłam się przodem do gmachu szkoły i nerwowo zsunęłam nogi wzdłuż prętów, widząc przed sobą zbliżającego się mężczyznę. Chwycił mnie mocno za uda i ściągnął na ziemię, po czym złapał za rękę i pociągnął, żebym biegła dalej za nim. - Ma klucze do bramy, biegniemy. - skomentował, więc niewiele myśląc dotrzymałam mu tempa.
Gdy skręciliśmy w którąś z kolei ulicę, nogi zaczęły odmawiać mi współpracy. Zwolniłam, przez co musiał poczuć delikatne szarpnięcie ręki, którą ściskałam. Odwrócił się do mnie i rozejrzał się wokoło, zanim w końcu oboje przestaliśmy biec. Zatrzymaliśmy się w połowie ulicy i zaczęliśmy zmęczeni gwałtownie sapać, opierając się o siebie nawzajem. Po kilku głębszych oddechach jego sapanie zamieniło się w dźwięczny śmiech, co skwitowałam lekkim uderzeniem go piąstką w ramię. Tylko bardziej się roześmiał, a mi nie pozostawało już nic innego, jak robić to samo.
Byliśmy dziećmi. Śmialiśmy się jak dzieci i cieszyliśmy się razem jak dzieci. Nie pytając mnie o zdanie kucnął przede mną i kazał wspiąć się na jego plecy. Uczepiona jego rozgrzanego ciała jak małpka szłam razem z moją roześmianą i szczęśliwą miłością przez ulice Mullingar, grubo po północy. W takiej samej pozycji, jak gdy niósł mnie do domu po pamiętnej imprezie w klubie, gdzie wyznał mi miłość po raz pierwszy. Z tą różnicą, że kochałam go o niebo mocniej.
Zaczęliśmy razem i skończymy razem, obojętnie co nam stanie na drodze. Byłam i jestem tego pewna tak samo jak tego, że śmiał razem ze mną.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz