*5 days to go!*
Część trzecia i ostatnia #38.
Moim zdaniem, czegoś takiego w historii TLM jeszcze nie było.
Dajcie znać, czy się podobało ;)
I
tak szliśmy ręka w rękę, ramię w ramię, krok w krok środkiem
ulicy. Miasto było jak wymarłe, wszyscy - zgodnie z jego wersją -
zajęci oglądaniem jednego z kultowych irlandzkich seriali
telewizyjnych. Nie narzekałam; miałam przy sobie Nialla, byliśmy
tylko my i Mullingar. Tylko ja, on i jego miasto, jego dom, jego
dzieciństwo. I gdy stąpaliśmy noga za nogą przypominały mi się
nasze wieczorne spacery z czasów, gdy dopiero się poznaliśmy.
Cisza przerywana losowymi anegdotkami z życia, bo wtedy jeszcze
funkcjonowało jako dwa oddzielne organizmy. Nieśmiałe komentarze i
niezdecydowanie w kwestii co oznacza nasz splot dłoni.
-
Zawsze wychodziliśmy z kolegami tutaj, na tę ulicę. - kiwnął
głową na drogę, którą szliśmy. Wspominał powoli, potrzebował
chwilę na zastanowienie. Zerknęłam na niego, zamiast wpatrywać
się znów w beton i zobaczyłam, jak na jego ustach pojawia się
delikatny uśmiech. - Graliśmy w piłkę albo udawaliśmy, że
jesteśmy fajni puszczając z naszych telefonów najbardziej
przereklamowane hity. - zaśmiał się pod koniec zdania.
-
Niezły z was był gang. - zauważyłam.
-
Szczerze? - odwrócił się do mnie, unosząc przy tym brwi w
rozbawieniu. Ochoczo przytaknęłam, mając nadzieję na odkrycie
kolejnych szczegółów jego nastoletniego życia. - Wszystkiego się
baliśmy. Nie potrafiliśmy nawet porządnie uderzyć piłką w żaden
samochód bo myśleliśmy, że sąsiedzi nas podglądali.
Na
niebie nie widać było gwiazd, ale rześkie powietrze przyjemnie
ratowało mój spokój. Oparłam głowę na jego ramieniu i
odetchnęłam, przymykając na moment oczy. Otworzyłam je i
upewniłam się, że nie śnię - dookoła mnie rozpościerały się
pojedyncze domki, drobne sklepy i zakłady. Nie szliśmy przez ścisłe
centrum miasta, więc skupiałam uwagę na zadbanych kawałkach
zieleni przy każdym z podjazdów. Wszystko tak bardzo znajome, a
jednocześnie obce. Domowe, ale obserwowane przeze mnie z aż taką
uwagą po raz.. który? Na palcach jednej ręki mogłam policzyć,
gdybym chciała.
Objął
mnie ramieniem i przyciskał do siebie, więc mogłam pewniej wtulić
się w jego miękką bluzę. Szliśmy tak po cichu, napawaliśmy się
otoczeniem i nie zaburzaną niczym aurą. Telefony nie dzwoniły,
brzuchy nie burczały, myśli nie krzyczały. Było przyjemnie i bez
zbędnych hałasów, bo jego radosnego śmiechu nie mogłabym nazwać
hałasem, a przyjemną melodią.
Dotarliśmy
do nieco bardziej zadbanej ulicy, dzielnicy Mullingar pełnej
kolorowych budynków, szerokich skrzyżowań i dużej ilości
drogowskazów w kierunku ważnych miejsc w mieście. Przeszliśmy już
na chodnik, żeby aż tak nie wyróżniać się na szerokiej drodze.
Po drugiej stronie jezdni widziałam starą kwiaciarnię, kilka
banków, tablicę informacyjną odnośnie kancelarii prawniczej. To,
co jednak powinno bardziej zwrócić moją uwagę, znajdowało się
po naszej lewej stronie.
-
Kiedy kończyłem szkołę, dopiero zaczynali budować to ogrodzenie.
- mruknął, wskazując na siatkę i fragmenty kamiennego muru, które
odgradzały stary budynek. Swoim wyglądem przypominał niemalże
zamek, jak zwykle o szarych i smutnych murach, które na tle
intensywnej zieleni dookoła i w świetle nocnych latarni świecących
się na ulicy wyglądał bardzo imponująco, wręcz tajemniczo.
- To
twoja szkoła? - spytałam, dla pewności. Przytaknął i dalej
obserwował budynek, zanim spojrzał znów pod nogi i przygryzł
wargę. Zamyślił się, więc sobie zostawiłam podziwianie w ciszy
miejsca, w którym spędził kilka nastoletnich lat.
Zwolniliśmy
odrobinę przy zamkniętej bocznej bramie wjazdowej. Stanęliśmy
przodem do gmachu szkoły i gdy żadne słowa nie padły, z czystej
ciekawości wysunęłam się z jego objęć i podeszłam do
ogrodzenia. Wyglądałam przez czarne pręty bramy i zobaczyłam
rozległy zielony trawnik, równo i krótko skoszony. Kawałek dalej,
wystarczająco daleko by nazwać to oddzielną częścią terenu,
zobaczyłam dwie bramki i rozstawione rzędy prowizorycznych trybun.
- Tam
graliście w piłkę? - spytałam cicho, wiedząc że i tak usłyszy.
Trzymałam dłońmi metalowe pręty i rozglądałam się dalej, w
głębi ciemnej nocy widząc skrawek Kościoła, który stał przy
szkole.
-
Tak, a tam po prawej.. - stanął tuż obok mnie i pokazał palcem w
zupełnie inną stronę. - ..Tamtędy wchodzi się do auli, w której
grane były przedstawienia. Za wschodnim skrzydłem jest też, a
przynajmniej był kilka lat temu, ogródek z warzywami. Założył go
nauczyciel biologii. - dodał, tłumacząc mi później jeszcze kilka
nieznanych mi faktów.
Byłam
pod wrażeniem tego, jak działa jego pamięć. Z każdym
wypowiedzianym słowem nakręcał się na kolejne, przypominał sobie
następne fakty i historie z czasów, kiedy był w kole teatralnym,
kiedy zostawał na mecze piłki nożnej i rozgrywki hurlingu, kiedy
nauczyciele w ramach rozrywki wypuszczali ich na dwór, żeby mogli
rozprostować kości zanim przyjdzie co do testu. Mówił to wszystko
ze swobodą i radością, a ja nie śmiałam mu przerywać. Dlatego
gdy nagle ucichł i intensywnie wpatrywał się w bramę, nie mogłam
odeprzeć wrażenia, że pracuje nad jakimś pomysłem. Widziałam to
w jego nieobecnym wzroku i bezwiednym wędrowaniu palców do buzi, by
zagryźć to co według ich logiki nie potrzebne.
-
Chodźmy na boisko. - powiedział nagle, uśmiechając się do mnie
jak szczęśliwy szaleniec. Uniosłam brew w zdziwieniu, co może
mieć na myśli. Zrozumiałam dopiero w momencie, gdy chwycił pałąki
bramy i zaczął się po nich wspinać.
-
Niall, co ty wyprawiasz? - spytałam, podchodząc do niego i patrząc,
jak zaledwie kilka ruchów dzieli go od przeskoczenia ogrodzenia.
-
Jestem szalony i włamuję się na teren zamknięty w środku nocy. -
odparł z uśmiechem, na co zrobiłam duże oczy.
-
Niall, żartujesz sobie ze mnie, tak? Ktoś cię złapie.. - zaczęłam
nerwowo mówić.
-
Nikt nas, - wyraźnie podkreślił drugie słowo. - nie złapie. No
chodź. - ponaglał.
Oparł
stopę o jeden z poziomych fragmentów metalowej dekoracji i
podciągnął się na sam szczyt, gdzie walcząc z równowagą kucnął
i odwrócił się przodem do mnie, kombinując jak zejść z drugiej
strony. Ogrodzenie samo w sobie było dość wysokie, podejrzewam że
miało około dwóch metrów, więc przewyższało każde z nas. W
końcu napinając mocno swoje mięśnie barków, zsunął powoli
stopy po prętach z drugiej strony i wisząc przez ułamki sekundy
wzdłuż bramy, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, puścił się
i spadł na lekko ugięte nogi.
Patrzyłam
na to wszystko szerokimi oczyma, mając więcej jak mieszane uczucia.
Dawno nie widziałam Nialla z tej strony - chętnego ryzyka, zabawy,
czegoś teoretycznie zakazanego. Może i nie było w tym czegoś
ogromnie niebezpiecznego, w końcu tylko wchodził na teren posesji,
nie zamierzał - chyba? - kraść, dewastować, niszczyć nic na
terenie jego starej szkoły. Musiałam jednak przyznać sama sobie,
że nie było mi to zachowanie obce. Wiedziałam, co to znaczy włamać
się na zamknięty teren. Pamiętałam doskonale uczucie adrenaliny i
odrobiny strachu, gdy byłam w niedozwolonym miejscu i robiłam
zabronione przez prawo rzeczy. Nie zawsze zgodnie ze swoją wolą,
przeważnie byłam do tego zmuszana przez sytuację i osobę
towarzyszącą mi, ale miałam niemałe pojęcie na ten temat.
Dlatego
widok jego, o publicznym wizerunku anioła, powtarzającego
jednokrotnie moje ciągłe błędy nastoletnich lat.. zostawiał we
mnie niespotkane wcześniej uczucia. I to nie dlatego, że
utożsamiałam go z moim byłym "chłopakiem". Nie dlatego,
że widziałam w nim zło i bałam się, co się stanie za chwilę,
nie. Gdy zobaczyłam jego wewnętrznego chłopca, biorącego górę
nad jego ciałem i prowadzącego go po szczeblach bramy, zrobiło mi
się cieplej. Gdy jego wątłe ciało wspinało się po ogrodzeniu,
skrawki skóry wystawały spod obsuniętych ubrań, kończyny zwinnie
i pewnie wykonywały każdy ruch, moje serce biło mocniej. Pozwolił
sobie na chwilę wolności. I to też nie jest tak, że pochwalam
łamanie prawa - absolutnie nie. Ale jeśli jego dziecięca radość
z moim udziałem miała się uwolnić na zamkniętym terenie szkoły
Świętej Marii, to byłam gotowa uśmiechać się razem z nim i
robić to, co podpowiadało serce, a nie rozum.
-
Lalka? - wyrwał mnie z rozmyślań. Gdy myślałam, że bardziej nie
jestem w stanie się rozpłynąć w moich uczuciach, on do mnie
zawołał właśnie tym przezwiskiem. Słowem, które w jego ustach
za każdym razem brzmiało pięknie i przeszywało mnie od środka, a
z dodatkową porcją irlandzkiego akcentu wywoływało efekt
mięknących nóg i ochoty na wydanie z siebie nienaturalnego
odgłosu, który oddałby moje podekscytowanie. Ze zmierzwionymi
włosami i niedokładnie założoną bluzą, skrzącymi się ognikami
w oczach i lekkim, wręcz zawadiackim uśmiechu, przypomniał mi
dlaczego go wielbię. Pokazał znów, po raz -enty, że nigdy już
nie byłabym w stanie nie nazwać siebie "jego". Kochałam
go, pociągał mnie, ratował i wyzwalał codziennie nowe emocje, o
których istnieniu nie miałam pojęcia. - C'mon, pretty one.
You're Annie Badass Holmes.
Nie
musiał dłużej prosić. Podciągnęłam nieco bardziej ciemnoszare
jeansy i dotknęłam metalowego ogrodzenia. Przymknęłam na chwilę
oczy, czując jak znajome uczucie adrenaliny i strachu przeszywa mnie
od środka, ale uchyliłam powieki i nie ujrzałam lęku. Nie
widziałam kpiącego grymasu na twarzy, trzydniowego zarostu,
ciemnych jak noc włosów. Widziałam szczery i podekscytowany
uśmiech, przepiękne oczy i anielskie serce. Dlatego nie wahając
się już, zaczęłam wspinać się, tak jak on minuty wcześniej.
Dotarłam do szczytu bramy i rozejrzałam się dookoła, sprawdzając
czy nie kręci się nikt w najbliższej okolicy. Utwierdziwszy się w
przekonaniu, że jesteśmy sami, ostrożnie się odwróciłam i tak
jak on, zsunęłam się delikatnie po bramie. Z tą różnicą, że
byłam niższa od niego, do ziemi brakowało mi więcej centymetrów,
a brzuch nieprzyjemnie ocierał się o zimne metalowe pręty, bo
bluzka razem z bluzą nieznacznie podsunęły się pod mój biust. I
nie wiem, czy to była presja za dużej adrenaliny, czy może
niepamięć jak to się robi, ale przez kilka sekund odrobinę się
bałam, bo moje ręce nie należały do najsilniejszych, a z jakiegoś
powodu mój mózg utożsamiał puszczenie się bramy ze złamaniem
którejś nogi.
- Jak
daleko mam do ziemi? - spytałam dość cienkim głosem stłumionym
przez to, że chowałam głowę między uniesionymi ramionami.
Musiało to zabrzmieć zabawnie, bo parsknął wesołym śmiechem i
podszedł do mnie, obejmując obydwiema rękoma moje biodra i
pomagając mi dotrzeć do ziemi.
Zsunęłam
się wzdłuż jego ciała i po chwili już dotykałam stopami kostki
brukowej, więc odetchnęłam z ulgą. Wciąż ręce ciasno
przyciskał do mnie, tuż pod piersiami, nie pozwalając ubraniom
swobodnie się ułożyć. Przez chwilę jeszcze oddychałam ciężej,
ze względu na intensywność wydarzeń i odrobinę ruchu. Wtulił
twarz ze swoim ciepłym oddechem w moją szyję i kilka razy mnie w
nią pocałował, ze szczerym uśmiechem, który bez problemu mogłam
wyczuć na wrażliwej skórze. W dowód wdzięczności i radości z
tego, że był przepełniony tak ogromnym szczęściem, odwróciłam
się gwałtownie w jego ramionach i mocno złączyłam nasze usta w
gorącym pocałunku. Przylegając ciasno do jego ciała czułam, że
jest więcej jak podekscytowany, dlatego żeby nie doprowadzić do
niczego nieodpowiedniego zaczęłam wycofywać się z jego ramion.
Chwyciłam jego rękę i odrywając się całą siłą mojej woli od
miękkich i spragnionych ust blondyna, odwróciłam się przodem do
budynku i pociągnęłam za sobą.
Wyrównał
ze mną krok i skierował nas na równo ułożoną ścieżkę ze
żwiru, która prowadziła dookoła gmachu szkoły. Drobne kamyczki
lekko skrzypiały pod naszymi butami jako jedyny dźwięk zakłócający
ciszę w pobliżu przynajmniej kilkunastu metrów. Teren, na który
weszliśmy był ogromny; rozległe trawniki, rozciągające się
wszędzie skrzydła dużej szkoły, kaplica. Wszystko utrzymane w
porządku i ładzie, rośliny równo przystrzyżone, zadbane pasujące
do schludnej posesji. Pociągnął mnie w lewo, więc zeszliśmy ze
ścieżki i cicho deptaliśmy równo skoszoną trawę.
-
Cieszę się, że jesteś ze mną w domu. - mruknął w pewnym
momencie, więc na znak zrozumienia i odwzajemnienia tej radości,
uścisnęłam mocniej jego dłoń.
- Nie
sądzisz, że to odrobinę straszne? - spytałam po chwili ciszy,
delikatnie odwracając głowę w jego stronę. Zaczęliśmy zbliżać
się do boiska do piłki nożnej. Ściągnął brwi w zdziwieniu.
- Co
jest straszne? - zapytał. Zaśmiałam się cicho z tego, jak musiało
to zabrzmieć.
-
Wydaje mi się trochę przerażające, że jestem skłonna pojechać
za tobą wszędzie. - powiedziałam, rozglądając się dookoła.
Metalowe konstrukcje trybun z bliska okazały się być jeszcze
mniejsze, ale wystarczające na usatysfakcjonowanie większości
uczniów tej wielkości szkoły.
- To
brzmi źle, Ann. - zaśmiał się, ale mimo wszystko wyczułam w tym
szczyptę nerwów.
-
Chodzi mi o to, że tak bardzo mi na tobie zależy, że nie
zastanawiam się nad niczym. Po prostu to robię. Trochę walczę
jeszcze z nadmiernym byciem zależną od ciebie, ale chyba się nie
da pokonać tego tak w stu procentach. - mówiłam, gdy zbliżaliśmy
się do środka murawy. - To jest pozytywnie straszne. Nie wiem,
jakiego innego słowa mogę użyć. - znów na chwilę urwałam, a on
dał mi chwilę do namysłu. - Uwielbiam widzieć cię szczęśliwym
i chyba dlatego to robię. - dokończyłam.
Szliśmy
jeszcze kawałek, aż zwolniliśmy przy środkowej linii boiska.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się, po czym delikatnie szturchnął
mnie w ramię.
-
Hej, spójrz. - pokazał palcem w górę. - Widać gwiazdy.
Usiadł
na trawie i pociągnął mnie ze sobą. Oboje wylądowaliśmy na
plecach, leżąc ze stykającymi się ramionami i spoglądając w
niebo. W rzeczy samej, na ciemnogranatowy, tle pojawiły się dwa
jasne punkty, trudne do zauważenia ale dla nas widoczne. Szukałam
po nieboskłonie innych, ale to musiał być jedyny nie zasłonięty
chmurami fragment nieba. Nie potrzebowałam jednak więcej, dwie w
zupełności mi wystarczyły.
-
Myślę, że gdybyśmy byli całkowicie od siebie zależni, nie
realizowalibyśmy swoich własnych planów i ambicji. - mruknął.
Kątem oka widziałam, jak przeczesuje dłonią swoje włosy. Miał
rację, w tym co mówił. Mimo, że mieliśmy silną więź i tak bez
problemu skupialiśmy się na własnych pracach, co było jak
najbardziej naturalne. Musiałam mieć po prostu wysokie odczucie
przywiązania do niego.
- To
nie zmienia faktu, że lubię być obecna wtedy, kiedy jesteś
szczęśliwy. - odwróciłam do niego głowę i gdy zrobił to samo,
niemalże stykaliśmy się nosami i czołami. Wilgotna trawa
chłodziła moje plecy ale nie przeszkadzało mi to, bo serce mnie
wystarczająco ogrzewało i nic innego się nie liczyło w tamtej
chwili.
- Ty
sprawiasz, że jestem szczęśliwy. - szepnął, a mój puls
przyspieszył. Przymknęłam oczy powtarzając sobie w głowie jego
słowa, słysząc je tak wyraźnie i pięknie. Uchyliłam powieki i
nie bałam się, że zniknął. Wiedziałam, że leży obok mnie.
Widziałam jego skrzące się do mnie oczy i miałam w sobie
przekonanie, że nie wyobrażam sobie tego.
Przesunęłam
głowę tak, żeby móc twarz przytulić do jego ramienia. Czułam,
jak składa ciepły pocałunek na jej czubku i głęboko zaciąga się
powietrzem. W końcu podniósł się tak, że opierał się na łokciu
i zaczął troskliwie odgarniać moje włosy. Przyłożył wolną od
podtrzymywania się dłoń do mojego policzka i delikatnie zaczął
go masować kciukiem. Przyglądał mi się z miłością wymalowaną
w oczach, więc położyłam swoje palce delikatnie na jego,
traktując jego rękę tym samym pieszczotliwym ruchem. Nabrał
powietrza i odrobinę uchylił usta, jakby zbierał się do ponownego
zabrania głosu, ale zamknął buzię i spuścił wzrok.
- Co?
- spytałam cicho, zabierając dłoń z mojego policzka a
przykładając ją do jego głowy. Zmusiłam go tym, by znów
spojrzał na mnie.
-
Boję się, Annie. - mruknął, bardzo niepewnie, jakby nie mógł
ocenić mojej reakcji na te słowa.
-
Czego?
- Że
cię stracę. - dodał, na co czułam jak moje brwi się wykrzywiają
w grymasie, a serce łamie.
-
Niall, nie.. - próbowałam do niego spokojnie mówić, chciałam
wytłumaczyć, że nic się nie stanie, ale przerwał mi.
-
Boję się, że zrobię coś co cię zrani bez mojej wiedzy, boję
się że niespecjalnie cię skrzywdzę, bo nie będę zdawał sobie
sprawy z tego, że coś chrzanię. - mówił, drżącym ale pewnym
głosem. Wylewał do mnie swoje serce a ja nie pragnęłam niczego
bardziej, jak łapać je i ratować. - Boję się, że przez moją
głupotę cię stracę. Nie chcę tego, jesteś moim wszystkim. Wiem,
że bywam różny i wiem też, że często przez to cierpisz. Oboje
jesteśmy różni i czasami to wychodzi na wierzch. - wyraźnie
przełknął ślinę, wciąż wpatrując się w moje oczy. Przeszywał
mnie swoim wzrokiem, czułam w sobie siłę każdego jego słowa. -
Kocham być szczęśliwym z tobą, nie zawsze to okazuję ale jesteś
moim wszystkim. Wiem, jak cholernie wrażliwa jesteś i tak bardzo
nie chcę tego spierdolić. Nie chcę cię zniszczyć a wiem, że
jest taka możliwość. - kontynuował, nieco słabszym już głosem.
Jego
słowa bolały. Wiedziałam, że były szczere. Wiedziałam, że nie
miał zamiaru mnie nimi skrzywdzić, ale ich prawda nie była
przyjemna. Cieszyłam się a jednocześnie płakałam w środku na
myśl o tym, że miał w sobie świadomość, że jest skłonny
doprowadzić do czegoś bolesnego. Wiedziałam jak się starał,
oboje to robiliśmy. Nie zawsze było idealnie ale nie zawsze było
też paskudnie. Kochaliśmy się i to zawsze wynagradzało ból, jaki
się mógł zdarzyć na naszej wspólnej drodze. Pod presją
dzisiejszej atmosfery w domu i jego wyznania nie mogłam powstrzymać
szklących się oczu. Twarz jednak nie wykrzywiła się w rzewnym
grymasie a miałam wrażenie, że była najspokojniejszą w ciągu
ostatnich dni. Bo był obok i ufał mi na tyle, żeby podzielić się
swoimi myślami, bez różnicy było jak bolesnymi.
- Mam
nadzieję, że wiesz.. - znów zaczął, zaczerpnąwszy odrobiny
powietrza. - Chcę żebyś wiedziała, że bez względu na wszystko,
- urwał, myśląc intensywnie. - Bez względu na to co powiem, jak
się będę zachowywał, jak ty będziesz reagowała, cokolwiek się
stanie z czyjejkolwiek winy.. - znów chwila przerwy, uśmiechnęłam
się więc zachęcająco. Cieszył mnie fakt, że nie obwiniał tylko
siebie za ewentualne szkody. Jest nas dwoje, nie może być tylko
jeden winny zawsze i wciąż. - I want to marry you, Annie.
Mówiłam
sobie, że nie będę płakać. Wmawiałam sobie od kilku minut, że
będę silna, że pozwolę oczom tylko się zaszklić i że to minie,
ale bezskutecznie. Jego słowa, tak delikatne i szczere spowodowały,
że ciężkie krople zaczęły wypływać spod moich powiek.
- To
nie są jeszcze oświadczyny, nie zrobiłbym tego na boisku mojej
starej szkoły. - zaśmiał się do siebie, a ja zrobiłam to samo. -
Oboje jeszcze mamy sporo czasu przed sobą, wiele planów i pomysłów.
Zwłaszcza ty, moja studentko. - zaczepnie dodał, wywołując tym
mój palący rumieniec na twarzy. - Ale chcę spędzić z tobą
resztę życia i cokolwiek się między nami nie stanie, chcę żebyś
to ty została moją Mrs. Horan.
Niall
wiele razy doprowadził mnie do łez. Tych smutnych, szczęśliwych,
łez ze śmiechu, z bólu bo przypadkiem stanął mi na nodze. Wiele
razy płakałam. Ale w tamtej chwili, mając go tuż przy sobie,
mówiącego do mnie te wszystkie ważne dla jego jak i dla mnie
słowa, mój płacz był inny. Był dumny i wzruszony, szczęśliwy i
wdzięczny. Wdzięczny za to, że mogłam go nazwać "moim"
Niallem. Nie wiedziałam jaką odpowiedzią go uraczyć, więc
splotłam swoje ramiona na jego karku i przyciągnęłam do siebie,
by móc przelać ustami wszystko, co we mnie siedziało. Dla wsparcia
oparł się łokciami na zewnątrz mojej głowy i przeniósł ciało
tuż nade mnie, gdy zakochana i z czułością obdarowywałam go
pocałunkami. Oddychaliśmy razem, byliśmy razem. I tylko to się
liczyło.
- I
love you. - szepnęłam między kolejnymi buziakami.
-
You're the one that I want, at the end of the day. -
powiedział z szarmanckim uśmiechem, gdy oderwał się ode mnie,
pozwalając nam złapać oddech i wpatrując się we mnie radośnie.
Zaśmiałam się na jego próbę wplątania słów ich piosenki do
sytuacji.
-
You're so silly, Niall. - chichotałam, gdy wycierał
kciukami moje mokre od łez policzki.
- You
know it's just for you. - skomentował, szeroko uśmiechając
się. Pokiwałam głową i powiedziałam dwa słowa, które miałam
głęboką nadzieję, znaczyły dla niego więcej, niż mogłoby się
wydawać.
- I
do.
Leżeliśmy
jeszcze kilka minut przytuleni do siebie, podziwiając te dwie
samotne gwiazdy na niebie. Po cichu rozmawialiśmy, dzieliliśmy się
swoimi myślami i planami na przyszłość. Wtuliłam twarz w jego
szyję i zamknęłam oczy, czując się właściwie i na miejscu. Tam
gdzie był Niall, byłam w domu.
Nie
dane nam było jednak długo cieszyć się spokojem, bo w tej samej
chwili z cichej i pełnej miłości aury wyrwał nas czyjś krzyk z
oddali. Nie wiedziałam czy się przesłyszałam, dlatego podniosłam
wzrok na niego i oboje patrzyliśmy na siebie w konsternacji. Serce
zabiło mi mocniej nie z podekscytowania, ale ze strachu.
- Co
to było? - szepnęłam, bojąc się mówić głośniej. Nie zdążył
jednak odpowiedzieć, bo tym razem już wyraźniej dotarło do
naszych uszu.
-
Hej! Wy tam! - podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy w oddali
tęższego ochroniarza idącego szybko w naszą stronę. - To jest
zamknięty teren! - krzyczał. Przez ułamek sekundy patrzeliśmy na
siebie przerażeni, po czym jak na zawołanie wstaliśmy i oboje
zaczęliśmy biec w stronę bramy, przez którą przeszliśmy.
Moje
wychodzenie na poranny jogging i Nialla aktywność sportowa znacząco
pomogły nam w całkiem żwawym biegu aż do ogrodzenia. Obejrzałam
się za siebie i zwolniłam przy tym odrobinę co było błędem.
Zrobiłam wielkie oczy gdy zdałam sobie sprawę, że ochroniarz
zaczął biec za nami i gdyby nie nasze tempo, już dawno by nas
dogonił.
- Nie
zwalniaj, biegnij! - Krzyknął do mnie z przodu, więc znów
zwróciłam się w dobrą stronę i starałam się zmniejszyć
odległość między nami, która znacznie się powiększyła gdy się
odwróciłam by skontrolować naszą sytuację.
-
Zatrzymajcie się, bo wzywam policję! - krzyczał z tyłu, a mnie
ogarnęło przerażenie.
Ile
sił w nogach przyspieszyłam i oboje zatrzymaliśmy się przy bramie
w tej samej chwili. Zaczęłam znów wspinać się po metalowych
prętach i zdenerwowałam się gdy zobaczyłam, że Niall zamiast
robić to samo, asekuruje mnie. Jedyne co zrobił to założył
kaptur na głowę.
- Co
ty robisz?! No właź! Poradzę sobie! - mówiłam rozemocjonowana,
na co warknął cicho i zaczął wchodzić tuż obok mnie na bramę,
po drugiej stronie symetrycznych wrót.
Okazał
się jednak być szybszym w swoich ruchach i gdy walczyłam ze
ślizgającymi się stopami na szczycie ogrodzenia, on już zeskoczył
na chodnik. Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów bo słychać
już było stawiane przez dozorcę kroki, a ja wciąż tkwiłam na
bramie i nie mogłam z niej zejść w żadną stronę.
- Po
prostu się odwróć, złapię cię. - powiedział, gdy zauważył
mój problem. Wolniej niż kiedykolwiek i na trzęsących się
kończynach odwróciłam się przodem do gmachu szkoły i nerwowo
zsunęłam nogi wzdłuż prętów, widząc przed sobą zbliżającego
się mężczyznę. Chwycił mnie mocno za uda i ściągnął na
ziemię, po czym złapał za rękę i pociągnął, żebym biegła
dalej za nim. - Ma klucze do bramy, biegniemy. - skomentował, więc
niewiele myśląc dotrzymałam mu tempa.
Gdy
skręciliśmy w którąś z kolei ulicę, nogi zaczęły odmawiać mi
współpracy. Zwolniłam, przez co musiał poczuć delikatne
szarpnięcie ręki, którą ściskałam. Odwrócił się do mnie i
rozejrzał się wokoło, zanim w końcu oboje przestaliśmy biec.
Zatrzymaliśmy się w połowie ulicy i zaczęliśmy zmęczeni
gwałtownie sapać, opierając się o siebie nawzajem. Po kilku
głębszych oddechach jego sapanie zamieniło się w dźwięczny
śmiech, co skwitowałam lekkim uderzeniem go piąstką w ramię.
Tylko bardziej się roześmiał, a mi nie pozostawało już nic
innego, jak robić to samo.
Byliśmy
dziećmi. Śmialiśmy się jak dzieci i cieszyliśmy się razem jak
dzieci. Nie pytając mnie o zdanie kucnął przede mną i kazał
wspiąć się na jego plecy. Uczepiona jego rozgrzanego ciała jak
małpka szłam razem z moją roześmianą i szczęśliwą miłością
przez ulice Mullingar, grubo po północy. W takiej samej pozycji,
jak gdy niósł mnie do domu po pamiętnej imprezie w klubie, gdzie
wyznał mi miłość po raz pierwszy. Z tą różnicą, że kochałam
go o niebo mocniej.
Zaczęliśmy
razem i skończymy razem, obojętnie co nam stanie na drodze. Byłam
i jestem tego pewna tak samo jak tego, że śmiał razem ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz