Manny

wtorek, 17 czerwca 2014

#22

Wey hey!

Czy Wam też tak bardzo szybko minął ten rok? Mi niestety tak, no ale nic już na to nie poradzę. Pozostaje cieszyć się, że został jedynie tydzień szkoły... i dwa miesiące wolności. :)

Dzisiejszy rozdział nie jest idealny. Ba, żaden nie jest. Ale potrzebowałam, żeby był właśnie taki a nie inny.
I o to chyba powinno chodzić, prawda? Bym sama była zadowolona z tego, co publikuję.
Czy jestem zadowolona? Trudno mi powiedzieć. Pewna jedynie jestem łez, które mi spływały po twarzy
w pewnym momencie. Staram się naprawdę szczerze pisać i dobrze o tym wiecie.

Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy są.. również tym, którzy ujawniają się na twitterze, zadają pytania na asku no i oczywiście komentują pod rozdziałem - jesteście wspaniali. Od zawsze moim marzeniem było posiadanie choć garstki osób, które doceniałyby moją pracę.. a Wy to marzenie spełniacie codziennie :)

Uwielbiam Was! Możecie się do mnie odzywać wszędzie, z każdymi wątami jakie macie.
Buziaki!




                Są takie dni, kiedy zmęczenie znacznie wykracza poza pewną dozwoloną dla organizmu granicę. Umysł pracuje na najwyższych obrotach podczas każdej sekundy a całe ciało mu wtóruje. Wieczorami łzy same chcą lecieć, złość ogarnia duszę a wulgaryzmy już jak landrynki ślizgają się po języku. Do tego wszystkiego dochodzi negatywna samoocena, powracają wszystkie problemy z jakimi borykałam się w przeszłości. Przeogromna niechęć do spoglądania w lustro, obrzydzenie na widok własnej figury. Desperacja, by czuć się jak najlepiej i najpewniej a jednocześnie schować wszystko to, czego się w sobie nie cierpi.
            Gdy uchyliłam powieki czułam się nieżywa. Moje ciało było tak obolałe ze zmęczenia, że nie mogłam nawet drgnąć żadną z kończyn. Zazwyczaj delikatna skóra pod oczami ciągnęła mnie i piekła co oznaczało, że nie przyśniły mi się łzy na dobranoc przy okazji niezmytego makijażu.  Gorąco mi było pod warstwą białej kołdry, ale nie zsunęłam jej z siebie. Zdołałam jedynie uchylić odrobinę powieki by zorientować się chociażby w porze dnia. Słońce wpadało do sypialni przez szparę między jasnymi zasłonami i rozświetlało pomieszczenie, w którym panował jeszcze niemały bałagan. Próbowałam przypomnieć sobie, którą część tygodnia dzisiaj mamy. W procesie myślenia ściągnęłam brwi, co automatycznie wywołało ból głowy. Sięgnęłam pamięcią wstecz, bo być może pomogłoby mi to wrócić całkowicie do rzeczywistości.
            Wczorajszego wieczoru… tak, wczoraj była niedziela. Po kolejnym dniu intensywnej pracy, jeżdżeniu w różne miejsca i złoszczeniu się na wszystko, dotarłam na trzeci z rzędu koncert na stadionie Wembley, czyli niezbyt daleko od domu. Przynajmniej nie w porównaniu z powiedzmy Edynburgiem. Zgodnie z obietnicą i własnym poczuciem obowiązku towarzyszyłam mu podczas nad wyraz ważnych koncertów, tak samo jak to zrobiłam podczas koncertowania w Dublinie.
            Rozmyślania przerwane zostały przez donośny dzwonek telefonu, który powoli zaczynał mnie denerwować. Nie wspominając o fakcie, że dawno już zaczęłam mylić dźwięk budzika z dzwoniącą komórką i odwrotnie. Zacisnęłam mocniej oczy zanim sięgnęłam po czarny aparat, który okazał się przypomnieć mi o ważnej rzeczy.

Mama – chemia we wtorek rano. Zadzwonić.

Niestety doprowadziłam siebie do takiego stanu, że urządzenie musiało mi mówić kiedy koniecznie muszę zadzwonić do kobiety, która mnie potrzebuje. To sprawiało, że momentami czułam się jak najokropniejsza córka pod słońcem. Zerknęłam na zegar w telefonie, który jak się okazało wskazywał dużo po dwunastej. Można powiedzieć, że nieźle pospałam. Ale co z tego, jeśli był to niespokojny sen? W obliczu takiego natłoku pracy i myśli nie sposób odpocząć po jednej dłuższej nocy, czyż nie?
- Nie martw się, dzwoniłem do niej dziś rano. Czuje się w miarę dobrze, prosiła żebyś najpierw doprowadziła siebie do stanu używalności, zanim porozmawiacie. – usłyszałam w progu drzwi, jak mi się wydawało. Ciepły głos, który wcale nie był zaspany – widocznie ekscytacja i duma nie pozwoliły mu na dłuższe drzemanie, które tak uwielbiał. Nie odwróciłam się w jego stronę, bo zwyczajnie nie miałam siły – dlatego pokiwałam jedynie głową i odłożyłam telefon na szafkę nocną.
            Słyszałam, jak przeciągle ziewnął. Do mojego nosa dostał się zapach kawy, którą jak się okazało przyniósł z popularnej kawiarni oddalonej od domu o pięć minut drogi piechotą. Zmarszczyłam go – w ciągu ostatnich kilku dni wypiłam jej więcej, niż mamy chyba kubków w domu. Zerknęłam przez ramię by zobaczyć, że na materacu obok mnie położył tekturową podstawkę na dwa kubki i talerzyk z świeżo wyglądającym rogalikiem. Oparł się na boku za moimi plecami i delikatnie przyłożył usta do nagiego ramienia, na którym nie leżałam.
- Przejdzie ci przez gardło chociaż herbata? – spytał. Znów pokiwałam głową i nie ruszyłam się ze swojej pozycji. – Przyniosłem ci zieloną z jaśminem i pomarańczą. – mruknął. Przymknęłam powieki ze świadomością, że doskonale wiedział o moim beznadziejnym stanie. Mimo, że w ostatnim czasie oboje byliśmy zajęci musiał co nieco dostrzec, skoro mieszkamy pod jednym dachem. Przełknęłam ślinę i powoli przewróciłam się na plecy, skrzywiając się przy tym z braku wystarczającej pomocy w mięśniach. Przetarłam oczy zapominając kompletnie o tym, że jak oderwę dłonie od powiek zastanę nic innego jak jeszcze gorsze, czarne smugi.
- Shit. – przeklęłam pod nosem czując, że resztki tuszu dostały się gdzieś głębiej do oka i wywołały tym samym okropne uczucie szczypania. Jęknęłam z niezadowolenia i zaczęłam wykopywać się spod ciężkiej kołdry. Pomógł mi i odciągnął ją na swoją stronę. Szłam prawie na pamięć do łazienki, której jasne oświetlenie i tak zabiłoby mój wzrok w takim stanie. Wymacałam kran i robiłam wszystko, by chociaż odrobinę sobie ulżyć. – Fuck, fuck, fuck… - mruczałam pod nosem. Nieprzyjemne uczucie zamieniało się w ból. Nie było mowy o tym, żebym sama szybko znalazła balsam do demakijażu, który stał na półce obok wacików. Zanim wywąchałabym właściwy kosmetyk, wypaliłoby mi już oczy. – Niall, pomóż mi! – powiedziałam głośniej, wręcz wychrypiałam. Słyszałam uginające się łóżko i jego kroki. – Błagam, na półce stoi biała buteleczka Vichy… - prosiłam.
- Dam ci pod warunkiem, że zjesz chociaż tego rogalika. – wtrącił, a we mnie urosły niedowierzanie, złość
i jednocześnie panika.
- Żartujesz sobie ze mnie? Potrzebuję zmyć to gówno z moich oczu a ty mi mówisz o jedzeniu? – zezłościłam się. Nie miałam ochoty jeść. Natłok myśli wyżarł wszelkie chęci połykania posiłków. Nie przeszkadzało mi to, wręcz było na rękę. Nie przejmowałam się czymś, o czym myślałam automatycznie po zerknięciu w lustro.
- Nie żartuję. Musisz jeść, Ann. Jesteś cieniem siebie. – odparł. Gdyby nie fakt, że ciekły mi już łzy
z podrażnienia oczu, popłynęłyby z niezadowolenia. Warknęłam sfrustrowana, zachowywałam się z pewnością jak nieposłuszne dziecko.
- Dobrze, zaraz go zjem. – powiedziałam. W mojej prawej dłoni pojawił się wacik z już nałożonym kosmetykiem, więc od razu potraktowałam nim swoje obolałe oczy. Chwilę zajęło mi odetchnięcie z ulgą
i pozbycie się większości nieprzyjemnego szczypania. Przepłukałam raz jeszcze twarz wodą i wytarłszy ją ręcznikiem oparłam ręce na umywalce, nie mając siły na nic innego. Opuszczona głowa pozwalała mi jedynie na wpatrywanie się w śnieżnobiałą, obłą ceramikę.  – Czy mógłbyś na chwilę wyjść? – spytałam, nawet na niego nie zerkając. Potrzebowałam chwili, żeby pomyśleć sama ze sobą. Czy może raczej rozmawiać ze swoim ciałem?
- Nie, bo będziesz się ważyć. – był zły i uparty. Denerwowało go moje nastawienie, to było oczywiste. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, jedynie moje emocje wypełzły po raz kolejny za pośrednictwem ciepłej, słonej stróżki. – Wiem, że jesteś taka tylko w momentach skrajnego wyczerpania, lub kiedy nic innego nie masz na głowie. – Dodał nieco spokojniej, stonowanym głosem. W pewnym momencie złapał moje dłonie, które mocno trzymały krawędzie umywalki. Owiał swoim oddechem mój kark i ucałował moją skórę. – chcę, żebyś spojrzała teraz w lustro, to przed nami. – mruknął.
            Nawet nie miał pojęcia ile mnie to może kosztować. Niechęć do samej siebie która być może i była spowodowana kiepskim okresem, była bardzo silna. Moja głowa wręcz zanurkowała jeszcze bardziej, nie chcąc pozwolić na tę konfrontację.
- Proszę, Annie. Krzywdzisz i siebie i mnie. – prawie szeptał. Uległam na sygnał, że sprawiam mu ból. Nie obchodziło mnie moje samopoczucie ale to, że nie chciałam stracić jego. W akompaniamencie kolejnych trzech łez uniosłam głowę i spojrzałam w lustrzane odbicie. Przedstawiało szarą, zmęczoną postać, którą od tyłu obejmował mój ideał. Nie byłam sobą, ale może byłam w drodze po swój właściwy obraz? – Teraz proszę, posłuchaj co do ciebie mówię. Te tutaj… - przeniósł swoje dłonie na mój brzuch i podwinął luźną koszulkę, która go zasłaniała. Przejechał delikatnie palcami po odznaczających się żebrach tuż pod moimi piersiami i niżej. - … Nie było ich widać tydzień temu, kochanie. I tak było w porządku. Twój piękny brzuch… - przyłożył palce do niego, a ja przygryzłam wargę i powstrzymywałam głośny szloch. Bolało. - …Był najpiękniejszy i najszczęśliwszy na świecie, gdy jadłaś normalnie. Uwierz mi, śmiał się do mnie z każdym kęsem. – uśmiechnął się półgębkiem a ja wypuszczałam tylko stróżki łez spod powiek. – Nieco niżej… - dotknął mojego podbrzusza. - … Gęsią skórę miałaś jedynie wtedy, gdy cię dotykałem. Nie wciąż, bo marzniesz. A marzniesz, bo nie jesz wystarczająco dużo.
- Może wyglądam lepiej teraz, skoro mogę porównywać się wreszcie do Palvin…- Samobójstwem było wypowiedzenie tych słów. Nie mogłam ich powstrzymać. Tak samo nie wiedziałam co zrobić, żeby jego oczy się nie szkliły.
- Nigdy, przenigdy nie porównuj się do żadnej innej dziewczyny. Wygrywasz z każdą, Annie. Jedynie tracisz samą siebie, bo wraz z ciałem umyka mi moja szczęśliwa Anne Olivia Holmes. I wtedy zaczynam się zastanawiać co zrobiłem źle, skoro nie daję jej szczęścia…
- Dajesz mi szczęście… - próbowałam zaprotestować. Był moją miłością, moim światłem w tunelu, który czasami robił się zbyt długi, tak jak teraz.
- No to spójrz na siebie tak, jak ja to robię. Masz szarą twarz, nie widzę twoich najpiękniejszych na świecie rumieńców, dzięki którym wiem co do mnie czujesz. Skoro cię uszczęśliwiam to pokaż mi to. Wróć do siebie. – zaczął całować moją szyję. – Chcę czuć, jak cała na mnie reagujesz, a nie tylko poszczególne fragmenty. Chcę, żebyś znów była ciepła, kolorowa, pełna uśmiechu. Jesteś waleczna, daj więc radę i bądź wciąż najlepszym wydaniem Annie nawet w trudnych chwilach. Pokaż wszystkim, że żyjesz. Poczuj sama w sobie życie a nie każ mi udowadniać, że jesteś warta każdej chwili szczęścia, jakie możesz czuć.
            Kochałam go. Całym moim sercem kochałam mężczyznę który pragnął mnie w mojej najlepszej wersji. Moją najlepszą wersją byłam ja sama, która potrafiła czuć się dobrze ze sobą. Chciałam zapomnieć o tym co mnie nękało, naprawdę. I z każdym jego pocałunkiem próbowałam, lecz łzy spływały wciąż
i wciąż. Dlatego potrzebowałam czegoś co bardziej przekonałoby mnie od pocałunku, muśnięć jego ust. Potrzebowałam jego ciepła, obecności, toteż zmusiłam go by oderwał się od mojej skóry i pozwolił mi utonąć w jego objęciach. Głowę przyciskałam do jego ramienia, masował ją swoją lewą dłonią. Drugą mocno przyciskał mnie do siebie. Mruczał co chwila jakieś spokojne, kojące słowo lub zwyczajnie całował mnie. Ukochał mnie najlepiej jak potrafił, wyciskając ze mnie coraz więcej zła, które skumulowało się gdzieś w żyłach jak skrzepy krwi. Z każdym oddechem upajałam się jeszcze bardziej domowym, jego zapachem. Łykałam dobro, jakim mnie obdarowywał. Chłonęłam każdy gram ciepła, by mógł dostatecznie ogrzać moje ciało.
            Westchnął głęboko i zadrżał a ja wiedziałam, że powstrzymywał swoje wzruszenie. Naprawdę chciałam zrobić wszystko, bo go uszczęśliwić. Ale wiedziałam też, że będzie szczęśliwy w momencie, gdy spojrzę na siebie z jego perspektywy. Pokocham siebie tak samo, jak on mnie, choć odrobinę. Lub przynajmniej zaakceptuję właściwy stan rzeczy.
- Chodź, mała. Herbata ci ostygła. – mruknął, masując moje plecy. Oderwałam się od jego piersi
i pozwoliłam, by powycierał materiałem swojej koszulki moje mokre policzki i oczy. Pociągnął mnie ze sobą do sypialni. Gdy już miał pewność, że wygodnie siedzę oparta o kilka poduszek i mam ciepły kubek w jednej dłoni i jedzenie w drugiej, opadł na łóżku obok mnie. Chwycił swoje białe tekturowe naczynie z kawą i leżąc płasko zbliżał go do swoich ust.
- Uważaj, bo… - zaczęłam, ale nie zdążyłam. Brązowy napój rozlał się po jego twarzy i białym ubraniu, skapnął również na pościel wokół niego. - … wieczko masz niedomknięte… - dokończyłam. Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, czymś co przechodzi z pokolenia na pokolenie w rodzinie Horanów. Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać chichotu na ten widok. Zatkałam sobie usta croissantem, by nie mógł mnie posądzić o wyśmiewanie. Jednak jego szeroki, szczęśliwy uśmiech gdy przeżuwałam pieczywo, na tle ogromnej parującej plamy po kawie wyglądał na tyle pociesznie, że śmiech sam wypływał z moich ust.


            Supermarket w ciągu dnia, w poniedziałek, nie mógł być zatłoczony. Dlatego też widząc potrzebę uzupełnienia pustek w szafkach i lodówce, zaraz po tym jak ponarzekał na swoją nieuwagę i marnotractwo jednolitych t-shirtów, wyciągnął mnie z domu.
            Moje nogi powolnym krokiem sunęły po jasnej posadzce, gdy przemierzaliśmy każdą alejkę. Mieliśmy swobodę zakupów, bo Tesco było niemalże puste. O swobodzie wózka zbyt wiele bym jednak nie powiedziała – Niall wrzucał o jedną paczkę czegoś za dużo, a ja musiałam odkładać to na półkę. Tak było też z kilkoma butelkami mleka, które wylądowały na dnie koszyka.
- Niall, nie wypijemy tyle mleka. – musiałam go upomnieć, a on kilka już metrów przede mną zatrzymał się
i odwrócił do mnie.
- Dlaczego nie? Ty jesz musli i Lucky Charms, ja… - zaczął się zastanawiać. – Oj wiesz, że to przyzwyczajenie. W domu zawsze jest mleko, nie? – drążył. Uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam głową. Wyjęłam dwa z sześciu kartonów mleka i odstawiłam z powrotem na półkę.
- Zobaczysz, że i tak będę przynajmniej połowę jednego wylewała jak przekroczy datę ważności. – próbowałam go wyminąć, ale przyciągnął mnie do siebie i zmusił do maszerowania krok w krok z nim, co chwila cmokając mnie w czoło.
            Za nami było już najgorsze, czyli wybieranie ilości mrożonek i mięsa. Oboje spieraliśmy się o to, ile jest w stanie pomieścić zamrażarka, ale nie było to nowością. Odetchnęłam z ulgą, gdy minęliśmy już dział z lodówkami, bo faktycznie było mi zimniej niż zwykle. Nie chciałam, by się zanadto martwił, dlatego sprawnie uporaliśmy się ze wszystkim, co wymaga natychmiastowego chłodzenia. Uśmiechnęłam się do siebie na widok świeżej dostawy owoców i warzyw. Ludzie mogą sobie pomyśleć o mnie w dziwny sposób, ale mi zawsze to przypomina o świeżym jedzeniu prosto z drzewa na jakiejś egzotycznej wyspie lub po prostu w ciepłym kraju. Momentalnie znalazłam się przy ladzie z łubiankami truskawek, na które przyszedł w końcu sezon. Wybrałam najładniejszą i od razu popędziłam do Nialla, by pochwalić się swoją zdobyczą. Wyglądał na ucieszonego widokiem, jaki zastał – obojętnie czy było to spowodowane smacznym owocem – afrodyzjakiem, czy moim uśmiechem na widok jedzenia.
- Weźmy coś dobrego na zapiekankę, Zrobię nam na kolację taką dużą i bogatą. – poruszał sugestywnie brwiami, a ja parsknęłam śmiechem. Przystałam na propozycję i wspólnie znaleźliśmy najładniejsze pomidory, kolorowe papryki, pieczarki. Po chwilowym sporze przekonałam go też do bakłażana i brokuł, których smaku powinien w końcu się nauczyć.
            Tylko zbierałam owoce do siateczek, a on robił za stałego użytkownika wagi samoobsługowej. Jako, że na niej wyświetlone były obrazki to nie narzekał na problemy z nazwami owoców, o których zdarzyło mu się nigdy nie słyszeć.
- Co to za potwór? – spytał, trzymając reklamówkę z czterema pomarańczowymi owocami. – Pomidory jakieś?
- Nie, to kaki. – odparłam, przysuwając bliżej niego ciężki już wózek.
- Kaki? – uniósł brew.
- No kaki. Słodkie, posmakuje ci. – w odpowiedzi wzruszył ramionami. Trącając mnie biodrem przesunął mnie sprzed wózka i wyręczył w popychaniu go.
            Gdy wkroczyliśmy do działu ze słodyczami, poczuł w sobie powołanie króla. Zostawił zakupy na środku alejki razem ze mną, a ja sama podziwiałam jak zbiera z prawie każdej półki jakieś smakołyki. Westchnęłam cicho na jego podekscytowanie, choć sama nie byłam w stanie oderwać wzroku od wielu rzeczy. Mój żołądek jakby na zawołanie zaczął dopominać się o sporą dawkę kalorii, której dawno nie otrzymał. Rozejrzałam się wokół siebie i zatrzymałam wzrok na regale najbliżej mnie, po mojej prawej. Nie mogłam nie wpuścić uśmiechu na twarz, gdy przysuwałam się do pełnej półki. Usłyszał, jak wołam go po imieniu i od razu do mnie podszedł, wrzucając po drodze do koszyka kilka tabliczek czekolady, paczek cukierków i ciastek. Zbliżył się do mnie, a ja jego pierś potraktowałam dwoma rodzinnymi opakowaniami oreo. Przytrzymał je, by nie upadły a ja wykorzystałam okazję. Przyciągnęłam go do siebie za materiał koszulki i mocno, przeciągle pocałowałam. Zasłużył na choć taką dozę fizycznej miłości po tym, co musi ze mną przechodzić. I tak nie było to wystarczająco dużo, ale póki co nie wiem co innego mogłabym mu dać, lub jak się odwdzięczyć. Holmes musi nad sobą popracować.
- Kocham cię. – powiedziałam, kiedy już oderwałam się od niego. Uśmiechnął się perliście i cmoknął mnie raz jeszcze, odwzajemniając moje słowa. W momencie, gdy mieliśmy odejść od regału złapał mnie za rękę
i skierował z powrotem tam, gdzie staliśmy. 
- Widziałaś to? Cholera, szukałem tego przez kilka tygodni! – wskazał na duże opakowanie ze spodem do ciasta zrobionym z dokładnie tych samych, pamiętnych ciastek. Zdjął je z półki i zaczął podziwiać. – Szkoda, że nie zrobili gotowego ciasta. Moje ostatnie wyszło całkiem ohydne… - mruknął. Wyjęłam mu pudełko z ręki i zwinnym ruchem podrzuciłam do koszyka.
- Zrobię ci pyszne ciasto oreo. – powiedziałam, co wywołało jego jeszcze bardziej zalotny uśmiech. Przyciągnął mnie do siebie chwytając mnie w talii i ucałował zgięcie między ramieniem a szyją, wywołując przy tym mój pisk.
            Przeszliśmy przez resztę alejek zastanawiając się na głos, czy czegoś jeszcze nam brakuje. Skończyło się na tym, że dwa razy wracałam do przypraw, bo wzięliśmy nie to co trzeba a Niall spędzał już kolejną minutę w dziale z artykułami higienicznymi. Zostawił mnie samą przy sokach z ciężkim jak nie wiadomo co wózkiem i nie wpadł na to, że może gdybym pomogła mu w znalezieniu tego czego szuka, byłoby o wiele szybciej. Kręgosłup powoli mi wysiadał, jedyne o czym marzyłam to miękka kanapa
i przynajmniej pół godziny odpoczynku. Perspektywa dodatkowego sprzątania w domu po naszej kilkudniowej psychicznej nieobecności nie jarzyła mi się w kolorowych barwach, więc chciałam mieć to już za sobą. Powoli niecierpliwiłam się, przestępowałam z nogi na nogę. Może spotkał fanki? Ktoś go zaczepił? Dużo było możliwości, ale równie dobrze nie mógł się na coś zdecydować. Zebrałam w sobie siły i wiedząc, że ktoś mógłby z chęcią zabrać wolnostojący, pełny koszyk pociągnęłam go za sobą tam, gdzie zniknął blondyn. Ujrzałam jego oklapniętą czuprynę zaraz obok leków.
- Czego szukasz? – spytałam odrobinę zniecierpliwiona. Po chwili pożałowałam w miarę głośnego tonu, którego użyłam. Ugryzłam się w język zanim cokolwiek powiedziałam, bo najpierw musiałam uporać się z niemałymi rumieńcami, jakie na sto procent wypłynęły na moje policzki. W rękach trzymał kilka różnych paczek prezerwatyw i najwidoczniej żadna wystarczająco mu nie odpowiadała. Uśmiechnął się wręcz złowieszczo widząc moje zaczerwienienie. – Już? Wybrałeś? – musiałam lekko odchrząknąć, zanim wypuściłam z gardła jakiekolwiek słowa.
- Nie.. Wolisz smakowe, karbowane czy może… - zaczął wymieniać. Wiedział, że w miejscu publicznym zdarza mi się zawstydzić w temacie seksu. Zrobił to celowo a ja nie mogłam nic na to poradzić. Przechodząca obok starsza pani, która zaczęła wykładać towar po drugiej stronie alejki wcale mi nie pomagała.
- Nie możesz… po prostu się zdecydować? – zadałam pytanie. Kątem oka widziałam, jak kobieta zaczyna zwracać uwagę na naszą rozmowę. Cudownie.
- Nie uczyli cię na edukacji seksualnej, że wszystkie decyzje powinny być wspólne? – śmiał się ze mnie, to było więcej niż oczywiste. Bawiła do moja niemoc wobec zawstydzenia, jakie mną ogarnęło.
- A myślałam, że ten etap szkolny ominąłeś. – mruknęłam zanim ugryzłam się w język, który potrafił okazać się ostry jak żyletka w niektórych sytuacjach. Uniósł brew i zaskoczony był moją sprytną reakcją. Zaczął znów mówić o rodzajach zabezpieczenia, jakie leżą na półce więc jedyne co zrobiłam to westchnęłam
i podeszłam do regału. Zdjęłam z niego takie same dwie paczki klasycznych prezerwatyw, takich jakie ostatnio leżały w szufladzie w sypialni. Nie, nie jestem seksoholiczką. Robiłam wszystko by uniknąć kolejnej kompromitacji w supermarkecie.            Wrzuciłam pudełka do koszyka i oddaliłam się kawałek dalej, znajdując kilka potrzebnych mi rzeczy. Dogonił mnie po chwili z pełnym wózkiem i zalotnie mrugnął, na co przewróciłam oczami. Całą drogę do kasy nie szczędził sobie komentarzy na temat naszych całych zakupów, włączając w to ostatnich dodanych przedmiotów. Nie wiedziałam czy parsknąć śmiechem na jego dziecinne, acz denerwujące zachowanie czy może pokazać mu, że nie zawsze on przejmuje kontrolę nad sytuacją. Doszliśmy do kasy i gdy zaczął wykładać zakupy na taśmę, rozejrzałam się wokoło. Tak jak myślałam, najpotrzebniejsze rzeczy znalazły swoje miejsce również i tutaj, tyle że obok gum do żucia i baterii. Zmuszając się do kamiennej, wręcz swawolnej miny zdjęłam z wieszaka plastikowe opakowanie i niemalże podłożyłam mu pod nos. Prawie zakrztusił się swoją śliną na widok różowego pudełeczka, a ja zalotnie mrugnęłam do niego.
- Annie… Ty… Będziesz go używać? – wydukał, robiąc do mnie ogromne oczy.
- Jesteś częściej w trasie niż w domu. Trzeba jakoś zaspokajać swoje potrzeby, prawda kochanie? – spytałam. To był wredny cios poniżej pasa, ale należało mu się. Wiedział jak nie cierpię sytuacji podobnych do tej sprzed kilku minut. – Ty płacisz. – dodałam na odchodne i cmoknęłam go w policzek.
            Tak oto po pełnym załamania przedpołudniu, Niall doprowadził mnie do potrzeby bycia choć przez chwilę i z premedytacją złośliwą. Nigdy też nie powiedziałam, że użyję wibratora. Ale warto było postawić na takie zagranie dla jego zakłopotania i nieogarniętego wyrazu twarzy. Czuł się zmieszany i powoli żałował tego, w jaki sposób przeprowadził ze mną rozmowę na intymny temat.
            Oczywiście, że skończyło się na przytuleniu na zgodę i otwarciu nowej paczki oreo. Nie potrafię go ranić nawet z premedytacją, ale odcisk na jego ego został. I dobrze, samcom czasem się należy. Obojętnie jak bardzo zapewniają o miłości i o tym, że jesteśmy piękne. My ich kochamy, oni nas, ale zawsze ktoś musi dostać w kość bardziej. Jednym razem będzie to on, innym ja. Taki urok bycia w związku, nie?
A przynajmniej takie odnoszę wrażenie.