Manny

niedziela, 30 sierpnia 2015

#36

:)


#HappyBirthdayAnnie! 
Dzisiaj ta ślicznotka obchodzi swoje 22. urodziny :)










"Although we cry, we must stay alive" 







     Z biegiem czasu, miejsca w których często się przebywa mogą wywoływać pozytywne lub negatywne emocje. Przywołują wspomnienia radosne jak i te paskudne, które najchętniej wymazalibyśmy z pamięci na dobre. Przysparzają nowych problemów i nie dają o sobie zapomnieć, bo tak czy inaczej znów pojawimy się w tym samym budynku, na tej samej posadzce, otoczeni tym samym powietrzem.  

     Spędziłam w domu ponad miesiąc. Podczas najgorszych upałów towarzyszyłam mamie w ogrodzie, o poranku chodziłam po zakupy a wieczory spędzałam na oglądaniu z nią i tatą przeróżnych filmów, rozmawianiu o wszystkim i o niczym, zajadaniu się polskimi owocami. Ponad trzydzieści dni w jednym miejscu sprawiło, że się przyzwyczaiłam.  

     To był dzień, kiedy moje serce było rozdarte bardziej, niż kiedykolwiek. Ledwie sunęłam nogami po betonowym chodniku, który prowadził do budynku lotniska. Ściskałam ramię skórzanej torby trochę za mocno, w niewiedzy jak opanować moje niezdecydowane huragany emocji. Prawie nie słyszałam stukotu kółek od mojej walizki, którą ciągnął tata a słowotok mamy, która sprawdzała czy wszystko ze sobą wzięłam gdzieś dryfował w mojej podświadomości, nie do końca będąc sensownym.  

     Orzeźwiło mnie odrobinę chłodne powietrze klimatyzowanego lotniska. Na dworze wciąż panował poranny chłód, ale tutaj wcale nie było przyjaźniej. Wszędzie krzątali się ludzie, przepakowywali walizki i szukali właściwych miejsc odprawy. Stanęliśmy w trójkę pod tablicą informacyjną i doprawdy tępym wzrokiem śledziłam literki i cyferki na ekranie. Zanim zdążyłam dotrzeć do danych o moim locie, mama już ciągnęła mnie za ramię i poganiała do mojego check-in'u, by mieć już wszystko z głowy.  

     Ocknęłam się ze stanu lekkiej nieświadomości w momencie, gdy stanęłam przed mężczyzną w garniturze, który zagradzał mi wejście między barierki kolejki.  

-Witam, czy ma pani rezerwację w klasie biznes lub premium? - spytał szybko, głośno. Musiałam zmarszczyć brwi by zrozumieć, o co mu chodzi i przemielić jego zdanie kilka razy przez mój zmęczony umysł. W końcu delikatnie kiwnęłam głową i odwróciłam się do taty, który wciąż zajmował się moją dużą walizką.  

-Idź z nią, pomóż tam. Ja poczekam. - usłyszeliśmy od mamy, na co zostałam ponaglona przez miękki dywan w barwach linii lotniczej. Stoisko było wolne, więc nawet nie myślałam o siadaniu na skórzanej kanapie w prowizorycznej poczekalni. 

Moja walizka wylądowała na taśmie z wagą, całe szczęście nie prosiła  się o dopłatę za zbyt duży ciężar. Wygrzebałam z bocznej kieszeni mojego kolorowego plecaka paszport i wręczyłam idealnie uczesanej brunetce, która przywitała mnie z szerokim uśmiechem.  

-Leci pani do Chicago, zgadza się? - wystukała coś w klawiaturze.  

-Tak. - odparłam cicho, ale pewnie. Zaczęła drukować mój bilet, coś przywiązała do rączki czarnej walizki, później przykleiła. Nie zwracałam uwagi na to, co. Moje myśli były zupełnie gdzie indziej, nie były gotowe ani trochę na posunięcie się w głąb lotniska, a co dopiero samolotu.  

-Za kontrolą bezpieczeństwa ma pani do dyspozycji trzy salony vip, proponuję również skorzystać z przejścia dla klientów biznesowych po prawej stronie terminala - wskazała dłonią na kierunek. Machinalnie spojrzałam tam, nie przykuwając jednak do tego większej uwagi. Nie potrafiłam. - Boarding rozpocznie się czterdzieści pięć minut przed planowanym odlotem, wszyscy pasażerowie posiadający miejsce w klasie biznes zostaną obsłużeni w pierwszej kolejności, dlatego polecam pojawić się na czas. - Wymuszony uśmiech. Biedna kobieta. Albo może i nie? Może to szerzenie warg ma coś we mnie obudzić? 

-Dziękuję. - odparłam i ledwo, dosłownie o kilka milimetrów uniosłam jeden z kącików ust. Wetknęłam kartę pokładową w paszport i podniosłam z ziemi skórzaną torbę, która razem z plecakiem stanowiła mój bagaż podręczny. Wycofałam się z tatą ze specjalnie odgrodzonej alejki i spojrzałam na cierpliwie czekającą mamę, która tak kolorowo i radośnie ubrana miała mnie niedługo pożegnać.   

-No, córka. Będziesz pierwszą z nas, która zobaczy od środka sławnego Dreamliner'a. - tata się uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu. W odpowiedzi nie mogłam choć słabo nie unieść kącików ust, w końcu od zawsze oboje lubiliśmy gadki o samolotach, jego profesja z młodszych lat nie uciekła z jego kręgu zainteresowań.  

-Obiecuję zdać relację. - odparłam, po czym zatrzymaliśmy się kilka metrów od przejścia do kontroli bezpieczeństwa.  

-Poczekamy aż odlecisz. - usłyszałam od mamy, gdy staliśmy wszyscy przodem do siebie. Zmarszczyłam brwi na jej upór, obojętnie które z nas wylatywało, zawsze postępowała tak samo.  

-Jeszcze sporo czasu do wylotu.. - próbowałam jej zasugerować, że nie musi się męczyć na tłocznym i głośnym lotnisku.  

-Dlatego spokojnie sobie przejdziesz, pójdziesz sobie coś kupić, jeszcze chyba paszport ci muszą sprawdzić, tak? - pytała, na co kiwnęłam głową. - No właśnie, więc żebyś się nie spieszyła, zdążyła trochę sobie posiedzieć, pochodzić, do łazienki pójść.. - mówiła, więc w końcu westchnęłam. Nie było z nią kłótni, mama zawsze miała rację.  

-Przynajmniej wszyscy będziemy spokojni, że zdążyłaś. - podbił jej zdanie tata. - Teraz tam nawet nie ma kolejki do bramek, to nie będziesz się przepychać między ludźmi.  

-Ona i tak przechodzi bocznym wyjściem.. 

-No ale nigdy nie wiadomo, czy jakaś delegacja gdzieś nie zechce polecieć.. - odpowiedział mamie, na co pokręciła głową. Lubiłam obserwować ich wymiany zdań, jak nawet w chwili spornej załatwiali wszystko rozmową, spokojem i ciepłymi spojrzeniami. Razem tworzyli oazę spokoju i niezakłóconej niczym miłości, byli dla mnie wzorem pod bardzo wieloma względami. Mama dla obcych wydawała się zimną i zdystansowaną kobietą, ale w stosunku do nas i taty była tym najjaśniejszym słońcem, które ogrzewało każde serce. Nie ma drugiej takiej. I na myśl o tym, że przez miesiąc dzień w dzień napawałam się tym ich ciepłym życiem, towarzystwem, całą atmosferą w domu - na myśl o tych wszystkich najpiękniejszych śmiechach, głupich żarcikach i pysznym jedzeniu, robiło mi się przykro. Tyle dni sprawiło, że na nowo się przyzwyczaiłam. Trudniej mi było wyjechać, nie mogłam nie pociągnąć nosem w geście powstrzymania zbierających się łez. Wszystko to, co siedziało gdzieś głęboko i błagało o ucieczkę w końcu dobijało się do bram w momencie, gdy musiałam się z nimi pożegnać. 

-Kocham cię, mamo. - powiedziałam cicho, po  czym mocno ją do siebie przytuliłam i nie puszczałam. Masowała moje plecy, bawiła się moimi włosami. Pozwalała napawać się jeszcze przez chwilę tym "mamusinym" zapachem, tym znajomym ciepłem zapewniającym bezpieczeństwo jak nic innego.  

-Ja ciebie też, jesteś bardzo dzielna królewno. - odparła, jeszcze mocniej mnie ściskając. Fakt, że tak mocno mnie do siebie przyciskała sprawił, że wycisnęła ze mnie również łzy. I miałam to przeczucie, że nie będą ostatnimi tego dnia. Ba, byłam pewna.  

-No i się poryczały obie. Co ja z wami mam.. - próbował zażartować, ale mama skarciła go zaczepnie ręką.  

-Nie masz przy sobie żadnego picia? Nic ci nie zabiorą? - pytała, a ja tylko kręciłam głową. Po raz ostatni mocniej objęłam ją ramionami i używając do tego więcej niż własnej siły, odsunęłam się od jej ciepłej postury.  

-Cześć, tato. - zwróciłam się do niego i pozwolił się do siebie przytulić, co na co dzień było trudne do osiągnięcia.  

-No nie rycz tyle. Oddaję cię w dobre ręce, a nie zostawiam na pastwę losu. - próbował zażartować, więc się słabo uśmiechnęłam przez łzy. Przyciskałam policzek do jego piersi jak mała dziewczynka i nie puszczałam.  

-Ciebie też kocham. - mruknęłam. 

-Eee tam. - odparł i od razu moja ręka mocno pacnęła jego bark. Od zawsze mi to odpowiadał, nie chcąc bawić się w czułego mężczyznę. Zaśmialiśmy się oboje, bo zawsze tak kończyły się nasze wrażliwe momenty. - No dobra, jesteś spoko. - dodał, a zaraz potem wyszeptał to, co powinien. Faceci czasami są trudni do złamania.  

     Oddalając się od nich czułam, jakbym oddalała się też od pewnego etapu mojej dzisiejszej podróży. Zawsze myślałam, że wyprowadzka do innego kraju mnie zahartuje, nie będę już aż tak ckliwa i wrażliwa na punkcie moich bliskich lub rozstań z nimi. Bardzo się jednak pomyliłam, bo było ze mną coraz gorzej. Zwłaszcza, że znów muszę zmienić moją codzienną rutynę, przestawić się na inne otoczenie i obojętnie jak szybko jestem zdolna zaadaptować się w jakimś przyjemnym miejscu, nie ma tam tego samego powietrza i tych samych osób. Słońce wstaje o innej porze, naczynia inaczej brzmią w zmywarce. Kanapa powycierana jest w innych miejscach, sąsiad jest lub go nie ma. Ludzie cię widzą, albo nie.  

     Z każdym krokiem w głąb lotniska czułam, jak tonę w nieprzyjemnym uczuciu rozpamiętywania tego, co już przeminęło. Mieszały mi się w głowie przemyślenia z emocjami, teraźniejszość za bardzo pozwalała wspomnieniom na ingerencję w to, co przed sobą widziałam. Większość miejsc w tym budynku wyglądała podobnie na całym świecie, te same sieci sklepów i kiosków, tak samo podpisane wyjścia, te same zasady podróży. Różniły się tylko czas, miejsce i fakt, że tym razem byłam tutaj sama.  

     Mój ostatni raz na lotnisku był z Nim. On leciał do Stanów, ja do Polski. Oboje mieliśmy o mniej więcej tej samej porze samolot, oboje spędzaliśmy ostatnie minuty przed wejściem na pokłady samolotów w tym samym miejscu i ciesząc się pozostałościami wzajemnej obecności.  

     Przeszłam obok jednej z najpopularniejszych na świecie perfumerii. Ciemne meble, krzykliwy różowy kolor półek i pociągająco wyglądające ekspedientki. Kuszące, słodkie zapachy i ekskluzywny towar. Ten sam, który widziałam miesiąc wcześniej na lotnisku Heathrow.  

-Och, znam ten sklep. - mruknął z tym zawadiackim uśmieszkiem, uniósłszy sugestywnie jedną z brwi. Wciąż obejmował mnie ciasno ramieniem, przytulał do siebie i pozwalał cieszyć się jego miękkim, ciepłym tułowiem.  

-No co ty? - zerknęłam na niego kątem oka i tylko czułam, jak ciągnie mnie do środka. Ogarnął nas intensywny, słodki zapach którychś z perfum, które stoją na półce. Powoli wlekliśmy się pomiędzy alejkami z płynami do kąpieli, kosmetykami do użytku codziennego, perfumami no i bielizną.  

-Witamy w Victoria's Secret, czy mogłabym w czymś pomóc? - podeszła do nas zgrabna brunetka w ciasnej, czarnej sukience. Miała na piersi plakietkę ze swoim imieniem więc już rozumiałam, że wypełnia swój służbowy obowiązek bycia do przesady miłą i pomocną każdemu, kto wygląda na potencjalnego klienta.  

-Tylko się rozglądamy, dziękuję. - obdarowałam ją ciasnym uśmiechem i wyminęłam w jednej z alejek, ciągnąc za sobą blondyna. Od zawsze miałam mieszane uczucia co do tego miejsca, jak większość kobiet pociągały mnie zapachy i cały wystrój, razem z otoczką wokół firmy, jednak widok niektórych roznegliżowanych modelek na ścianach wywoływał moją natychmiastową niechęć i pragnienie bezpowrotnej ucieczki z krainy drogich biustonoszy i pochwały dla kobiecego seksapilu.  

-Hej Ann? - usłyszałam za sobą, gdy powoli mijaliśmy flakony pełne afrodyzjaków dla węchu. Odwróciłam się do niego i spojrzałam, jak wyciąga do mnie rękę z jedną buteleczką. - Wanna tease me a little? - Poruszył sugestywnie brwiami i ucieszył się ze swojej gry słów, wplótłszy w zdanie nazwę jednego z zapachów, "Tease Me". Zdjął malutką pokrywkę i powąchał czubek flakonu, zanim się odrobinę skrzywił. 

-Co, nie podoba ci się zapach gry wstępnej? - zaśmiałam się z jego reakcji.  

-Tak średnio.. - zaczął zamykać flakon ale wyciągnęłam w porę dłoń. Odwróciłam rękę wnętrzem nadgarstka do góry i kiwnęłam głową, żeby popsikał moją skórę.  

-Czasami na ciele perfumy pachną zupełnie inaczej, no dawaj. - ponaglałam. Osobiście znałam już ten zapach, niejednokrotnie zastanawiałam się, jaka byłaby jego reakcja na tak pachnącą moją skórę. Teraz już nie mogło mi zależeć jedynie na własnym dobrym samopoczuciu z jakimś zapachem, musiałam brać pod uwagę jednocześnie jego preferencje. I vice versa, oczywiście.  

     Psiknął dwa razy na wystawiony kawałek skóry i dopiero zamknął buteleczkę, rozglądając się po półce i przeglądając wzrokiem inne produkty z tej samej linii. Wciąż nie wyglądał na przekonanego, gdy cierpliwie czekał aż odrobinę pomacham ręką i pozwolę, by zapach wchłonął się w skórę. W końcu przybliżyłam się do niego o pół kroku i wyciągnęłam do niego rękę, którą chwycił w przedramieniu. Przysunął do siebie poperfumowaną część i zaciągnął się, wyraźnie zastanawiając się nad tym, co czuje. Musiał powąchać jeszcze dwa razy, raz jedynie spoglądając na mnie z mało czytelnym wyrazem twarzy.  

-No i? - spytałam, gdy po raz ostatni zaciągał się zapachem. W odpowiedzi ucałował mój nadgarstek i zaczął sunąć wilgotnymi ustami dalej wzdłuż ramienia, zostawiając po sobie mocne buziaki. Zawadiacko się uśmiechnął, na co się głośno zaśmiałam.  

-Jeśli tak ma pachnieć nasza gra wstępna, to ja nie dotrwam do jej końca. - odpowiedział, po czym moja drobna pięść spotkała się z jego piersią. Zaśmiał się głośno, odchylając do tyłu głowę i łapiąc się za zaatakowaną część klatki piersiowej. - No chodź tu, lalka. - dodał, na siłę przyciągając mnie do siebie. Udawałam urażoną jego komentarzem z zawstydzenia, ale dałam się bez oporu wtulić w jego bok. Wolną ręką poprawił torbę na swoim ramieniu po czym sięgnął po zafoliowane pudełko ze średniej wielkości flakonem, który pewnie długo nie postoi u nas w łazience. Zignorowałam skąpo ubrane modelki na ścianach sklepu i dałam się ponieść jego ciepłym objęciom, które ani na moment nie ustępowały. Nawet, gdy ekspedientka zalotnie się do niego uśmiechała - wtedy jego uśmiech jedynie brał udział w grze, podczas gdy dłoń wesoło wędrowała po moim ciele, zostawiając po sobie ciepłe, przyjemne iskierki. Te, które pragnęłam czuć już zawsze.  



     Wspomnienie sprawiło, że na rękach pojawiła się gęsia skóra, mimo ubranej ciepłej bluzy. Ona wręcz nasiliła niekomfortowe uczucie, będąc nie moją oraz w męskim rozmiarze. Otrząsnęłam się z nieprzyjemnego amoku, który panował w mojej głowie i westchnęłam półgłosem, zanim ruszyłam dalej szerokim korytarzem.  

     Upewniłam się przy tablicy informacyjnej, do którego wyjścia będę musiała się udać. Gdy zapamiętałam numer piętnaście, spokojnym krokiem zaczęłam podchodzić do kontroli paszportowej. Stanęłam w niedługiej kolejce i położyłam sobie między nogami moją skórzaną torbę, żeby móc swobodnie wyjąć z plecaka dokumenty i bilet. Wiedziałam, że o wiele łatwiej będzie jeśli zabiorę ze sobą również polski paszport, dlatego już po chwili obydwa wylądowały na niedużej ladzie przed przedstawicielem straży granicznej.  

     Bywały momenty, kiedy to lotnisko przypominało mi jedną wielką przestrzeń. Budynek pełen miejsca na przemyślenia, plany na podróże, uporządkowane w głowie sprawy i emocje. Przestronne korytarze, ogromne szyby, nowoczesne wnętrze - to wszystko sprawiało, że umysł pracował inaczej. Miał większe pole do  manewru a słońce świecące przez przeszklone boki budynku tylko rozświetlało każdą niejasność.  

     Powoli stąpałam po posadzce, nie spiesząc się nigdzie. Miałam jeszcze ponad dwie godziny do momentu, aż muszę się pojawić przy moim wyjściu, więc snułam się po jeszcze nie zatłoczonych korytarzach. W gruncie rzeczy przeszkadzało mi to, że miałam tyle czasu wolnego. Z jednej strony wolałam być zawczasu, z drugiej jednak nie podobało mi się wspominanie tych wszystkich wspólnych chwil, bo w każdej chwili mogłam się rozpaść na kawałeczki. Nie dałabym rady dwóch godzin spędzić w zaledwie kilku sklepach z tym samym asortymentem perfum i alkoholu, więc udałam się za strzałkami piętro niżej, gdzie znalazłam rozsuwane szklane drzwi do eleganckiego lounge'u. 

     Idealnie uczesana kobieta stała za ladą recepcji i powitała mnie szerokim uśmiechem, zanim poprosiła o mój bilet. Z ciasnym, lekkim jedynie uniesieniem kącików ust podałam jej prostokątny kartonik na dowód, że miałam prawo spędzić tu trochę czasu. Coś jeszcze dodała, powiedziała swoją tradycyjną formułkę i życzyła, bym czuła się jak w domu. Nie zwracałam jednak na jej słowa zbyt wielkiej uwagi, obojętnie jakim szacunkiem darzyłam innych ludzi. Jedyne co miałam w głowie to po raz kolejny, wydarzenia sprzed jakiegoś czasu. Tym razem dnia, kiedy oboje lecieliśmy do Los Angeles.  



-Pięć godzin opóźnienia? Naprawdę? - jęknął, gdy stanęliśmy pod tablicą informacyjną. Westchnęłam głęboko i niemalże wypuściłam z rąk torbę podręczną, do tego stopnia opadły mi ramiona. Wyraźnie był niezadowolony i podparł się rękoma w biodrach, kręcąc głową z dezaprobatą.  

-Okropnie długo. - mruknęłam, nie wiedząc jak inaczej zareagować.  

-No trudno. Chodź. - Wyciągnął do mnie rękę, więc raz jeszcze zebrałam swoje wszystkie manatki i pozwoliłam się złapać za dłoń. Pociągnął mnie za sobą do specjalnie wydzielonej poczekalni między innymi dla nas, z uwagi na typ biletów jaki mieliśmy.  

     Wszystko wyglądało czysto i wygodnie. Przestronny salon, z boku niewielki barek i lada recepcjonistki, która była w stanie zapewnić ci wszystko, czego pragniesz. Kilka foteli, kanap, wygodnych krzeseł. Dostępne do ogólnego użytku gniazdka z prądem, stoliki kawiarniane i lampki do czytania. Stojak na gazety, półka z ulotkami linii lotniczych. Wszystko było na swoim miejscu, wyglądało elegancko i dobrze się prezentowało. Wystarczająco, by spędzić tu kolejnych kilka godzin.  

     Po jakimś czasie zniknęły zmartwienia pod nazwą "miejsce publiczne". Zapomnieliśmy na dłuższą chwilę o Bożym świecie, korzystając z przywilejów prywatnego salonu VIP, w którym poza nami było kilku biznesmenów i ze trzy kobiety, zaczytane w swoje magazyny. Przy dużym oknie wychodzącym na płytę lotniska byliśmy my, okupujący wygodną kanapę w zrelaksowanym splocie. On z głową na podłokietniku, wyciągnięty na całej długości siedziska i co chwila drzemiący, mający wszystko pod kontrolą za sprawą włączonego w telefonie budzika na wszelki wypadek. Ja, wciśnięta między niego a oparcie sofy, z głową na jego piersi i laptopem leżącym na jego brzuchu. Jedyne co czułam to spokój, ogarniający mnie całą od stóp aż po głowę. Ciepło dzielone z jego ciałem, podtrzymywane przez jego sweter, który ubrałam. Zapach, tak domowy i znajomy mimo bycia poza domem, pełen komfortu i dobrego samopoczucia. Resztka czekoladowych cukierków w niedużym opakowaniu, które plątało się gdzieś pomiędzy naszymi nogami. Dotyk jego ręki na moim odsłoniętym fragmencie biodra, który urzeczywistniał moje błogie poczucie spokoju. Przy jego ciele czułam się jak w swoim miejscu, najwłaściwszym na świecie. Łapałam się na zaciąganiu się zapachem jego koszulki, która przesiąkła wonią jego ciała oraz perfum, nie tak dawno temu używanych. Przyciskałam wtedy nos do jego piersi i nawet składałam pojedyncze pocałunki na jego torsie, mimo bycia przykrytym bawełnianym podkoszulkiem. Nie mogłam wtedy opanować swoich reakcji, za bardzo byłam w nim zakochana. Znikał cały świat dookoła, nie liczyło się nic poza byciem blisko niego. Słyszeniem bicia jego serca. Czuciem jego ciepłego oddechu na własnej skórze. Smakowaniem jego obecności.  

     I gdy jego palce delikatnie wędrowały po mojej nagiej skórze raz po raz, lub kiedy nos zanurzał się w moich włosach w momencie przebudzenia z przyjemnej drzemki, moje serce przyspieszało i pozwalało poczuć te wszystkie iskry i motyle w brzuchu, które robią przyjemny bałagan. Bo nieład wywołany przez poczucie i zapewnienie, że jest się kochanym, to chaos dla którego żyję. W pewnym momencie zmienia się w harmonię, bez której nie ma codziennego funkcjonowania. Nie ma oddechu. Nie ma życia.  



     Obserwowanie podobnych mebli, widoku z okna- wszystkiego, co wyglądało prawie identycznie, ściskało mój żołądek w bardzo nieprzyjemny sposób. Wciąż byłam godziny od niego, wciąż nie widziałam go od dłuższego czasu i myśl o ponownym spotkaniu mimo bycia w gruncie rzeczy radosną, wywoływała moje łzy w oczach. Nie byłam w stanie ich powstrzymać. Nie w sytuacji, gdy byłam tak rozdarta między zostawianiem tutaj mojej rodziny, której tak dobrze się wiodło podczas mojej obecności, a nie widzeniem się z Niallem, który dopełniał moją codzienność lepiej niż cokolwiek innego. Był częścią mnie, bez której nie mogłabym już istnieć.  



     Wiadomości od mamy wcale mi nie pomagały. Wiedziałam, jak bardzo jej trudno z tym, że wyjeżdżam po całym miesiącu w domu. Miałam świadomość jak dla nas wszystkich starała się o siebie, obdarzała nas swoją miłością podwójnie na przekór swojej przypadłości. I wiadomości wyrażające jej troskę i zmartwienie absolutnie nie ułatwiały mi zachowania kamiennej twarzy, gdy szłam w stronę mojego wyjścia do samolotu. Jej ciepłe słowa połączone z pustym i zimnym uczuciem, gdy sama siedziałam w lotniskowym fotelu sprawiały, że moje serce krwawiło jeszcze bardziej. To miały być najgorsze godziny w ostatnim czasie, bo opuszczałam moją rodzinę, a do drugiego domu wciąż miałam daleko.  

-Szanowni państwo, załoga samolotu Polskich Linii Lotniczych lecącego do Chicago jest gotowa do przyjęcia państwa na pokład.. - zaczęła kobieta w ogłoszeniu, gdy przy wejściu zbierał się już mały tłum oczekujących na ten sam lot. Jako pierwsze przez rękaw miały prawo przejść dzieciaki, które bez towarzystwa rodziców a tymczasowo obsługi lotniska podróżowały przez ocean. Widok małej, przestraszonej blondyneczki z kolorowym plecakiem w misie i pluszakiem pod pachą sprawił, że zatrzęsła mi się broda. Taka drobna, taka niewinna i bezbronna a już wysyłana w długą i samotną podróż. Rozdarta zapewne między dwoma domami. Nie mogąca zdecydować za siebie, podporządkowana okolicznościom. Słuchająca poleceń tych, którzy za nią odpowiadają. Zagubiona w wielkim świecie. Ze skrzącymi się oczami, wędrującymi po wszystkim co ją otaczało. Wyglądała na przerażoną.  

     Ja też byłam. 

     Otaczał mnie jeden wielki błękit. Dosłownie, bo błękitne były i ocean, i niebo. Nic poza nimi nie pojawiało się na horyzoncie, zostawiając moim myślom szerokie pole do popisu. Gdy siedziałam tak z nogami podciągniętymi do tułowia, z brodą na kolanach i wzrokiem wbitym w okno, obok którego siedziałam nie sposób było nie uciec umysłem w sferę przeróżnych rozmyślań. Od tych błahych po skomplikowane, wywołujące moją zmarszczkę między brwiami. Miałam szczęście, że obok mnie nikt nie siedział - zostawiało mi to odrobinę prywatności, gdy myśli uciekały za daleko i powodowały, że pufałam ze złości, pociłam się z niezręczności lub przymykałam oczy ze smutku, a nawet podśmiewywałam się z radości. Rozciągliwe legginsy i luźna koszulka pozwalały mi na siedzenie w wielu pozycjach, a nawet wygodne drzemanie w chwili, gdy nużył mnie monotonny lot i rozłożyłam swój fotel do pozycji leżącej. Nie było jednak łatwo o sen, kończyło się na nie kończącym się słuchaniu muzyki z mojego różowego urządzenia i zabijaniu czasu graniem w najróżniejsze gry na telefonie.  

      Filmu też nie dałam rady obejrzeć. Miałam w bibliotece w komputerze kilka obowiązkowych do obejrzenia, które po pięciu minutach jednak nie były już moim głównym zainteresowaniem, a oferta linii lotniczej nie wydawała się aż tak zachęcająca, z uwagi na dużo wolniej działający sprzęt, niż mój własny. Kilka rundek na zapoznanie się z toaletą i odświeżenie się, dwa większe posiłki i trochę przekąsek zaproponowanych przez stewardessę z mocnym makijażem i ciasno upiętymi lokami. Doceniałam jej uprzejmość nawet w chwili, gdy bezskutecznie próbowałam połączyć się z pokładowym internetem i zapewne wyglądałam jak bardzo zdenerwowany dwunastolatek, który nie może zagrać na swojej ulubionej konsoli. Zamiast odwrócić się ode mnie, dwa razy zaproponowała mi coś do zagryzienia i obdarowała dodatkowym uśmiechem. Czy to naprawdę widać, gdy potrzebuję czyjejś troski? Czuję się jak samotne dziecko, które podróżuje przez pól świata jak szalone? 

     Był jednak jeden moment, w którym coś we mnie zaskoczyło. Zerknęłam na ekran umieszczony z tyłu fotelu, który był przede mną i zwróciłam uwagę na mapę, która pokazywała nasze położenie. Zbliżaliśmy się do celu, nadlatywaliśmy już nad stały ląd i widniejąca na mapie duża nazwa miasta sprawiła, że zamrugałam o dwa razy za dużo. Obojętnie jak bardzo niechętnie opuszczałam rodziców, pojawiła się w głowie kolejna myśl. Chęć płaczu ze szczęścia i ze smutku jednocześnie, bo tęsknota za Nim i radość na jego ponowne zobaczenie zebrały nowe pokłady sił i intensywności. Chciałam już czuć jego ciepłą skórę, tonąć w silnych ramionach, upajać się zapachem wody po goleniu i odrobinę spoconej szyi. Posmakować znowu tych malinowych ust, które pewnie wodziły po moich za każdym razem, znając się na pamięć. Słyszeć jego głos, nie zakłócany słabym połączeniem internetowym ani niesprzyjającą porą u mnie lub u niego.  

    Płakałam. Dosłownie, spływały mi łzy po policzkach, gdy siedziałam zapięta pasem bezpieczeństwa, spakowana i gotowa do wyjścia z samolotu w każdej chwili. Znacznie się zniżaliśmy, przez okno widziałam panoramę wielkiego miasta, domu dla koszykarskich byczków, mojej ulubionej drużyny NBA.  

-Czy wszystko w porządku? - spytała przechodząca obok stewardessa, która sprawdzała już bezpieczeństwo każdego z pasażerów w mojej okolicy, zanim podejdziemy do lądowania na lotnisku O'Hare.  

-Tak, dziękuję. To emocje. - słabo się uśmiechnęłam i wytarłam wierzchem dłoni łzy, które ciekły spod powiek. Zaczęłam się trząść, z ekscytacji jak i nerwów. Byłam tysiące kilometrów od domu, od mamy i taty, którzy mnie potrzebowali. Minuty od mojej miłości, z którą chciałam spędzić resztę życia.  

     Czas zwolnił, jak na złość. Wszystko wypadało mi z rąk, dwa razy dłużej zapinałam plecak i trzy razy musiałam sprawdzić, czy zabrałam ze sobą każdą drobną rzecz. Emocje sprawiały, że zaczęłam stękać zębami więc ubrałam na świeżą koszulkę bluzę. Tę samą, szarą, która kiedyś do niego należała. Pewnie wciąż prosiła się o ubranie na jego ciało, a ja jej skrupulatnie to utrudniałam. Czułam formujące się ze zmęczenia dołki pod oczami, w końcu wydłużyłam sobie dzień kilka ładnych godzin i nie nadrobiłam tego ani minutą snu.  

     Resztkami silnej woli powstrzymywałam się od zagryzania wargi, gdy dość niecierpliwie czekałam na moją walizkę. Nie chciałam, żeby czuł jakikolwiek dyskomfort, kiedy będzie się ze mną witał. Liczyłam, że doceni moje starania, bo już dawno zapomniałam o nerwowym zstępowaniu z nogi na nogę i sprawdzaniu powiadomień w telefonie bez przerwy. Krew w żyłach gotowała się, policzki nie mogły się zdecydować na bladość ani dziką purpurę.  

     To nie miało być zwyczajne powitanie. Bywały czasy, kiedy to więcej miesięcy się nie widzieliśmy, ale okoliczności były inne. Nie był niszczony plotkami, męczony codziennymi koncertami i nagrywaniem płyty w tym samym czasie. Nie snuto o nim wtedy pogłosek i doniesień o życiu prywatnym jak i losach zespołu. Nie wywoływał wtedy aż takiego zamieszania, chaosu wokół siebie. Wszystko było spokojniejsze, a i ja żyłam wtedy jeszcze w nieświadomości, jak bolesne może być rozstanie się z rodzicami. Teraz dopiero oboje czuliśmy, jak bardzo siebie potrzebujemy. Po wszystkim co miało w ostatnich miesiącach miejsce, po dziesiątkach nieporozumień i długich rozmowach, rozumieliśmy naprawdę o co chodzi i jak to działa. Jak działa nasze wspólne życie. Wiedział, jak bardzo się o niego martwię. Jak każde słowo dotyka nie tylko jego, ale i mnie podwójnie. I gdy przez ostatni miesiąc nie mieliśmy siebie, ledwie udało nam się wymienić kilka wiadomości i rozmów przez Skype, dzisiaj wszystko miało nabrać innych kolorów, skręcić w inną stronę.  

     Nie napisał mi żadnej wiadomości więc nie wiedziałam na sto procent, czy na mnie czeka. W zasadzie wydawało mi się to szalonym pomysłem, bo w końcu Chicago jest wielkim lotniskiem, pełnym również nastoletnich fanek popularnego boysbandu. W Stanach Zjednoczonych nie trudno o krzyk wokół ich nazwy, paparazzi zjawiają się w ciągu minuty a fani krzyczą z odległości kilku kilometrów na hasło o ich idolu będącym w pobliżu. Istne szaleństwo, które wystawieniem się za dnia w tak tłocznym miejscu wydawało mi się samobójstwem, publicznym jak i wewnętrznym. Choć raz podczas mojego pobytu tutaj chciałam go mieć dla siebie, a nie całej reszty. Chyba mogłam poprosić o choć odrobinę, mam rację? 

     Gdy w końcu doczekałam się swojej walizki i przy zdejmowaniu jej z taśmy nie zrzuciłam sobie okularów przeciwsłonecznych z nosa, skórzaną torbę postawiłam na jej wierzchu i oparłam o wysuwaną rączkę, by mieć lżej. Poprawiłam ciemne szkła, które sprytnie chowały moją zmęczoną twarz i założyłam drugie ramię plecaka, ściskając w wolnej od walizki dłoni telefon w nadziei, że może coś przyjdzie - wiadomość, cokolwiek.  

     Pierwszy raz lądowałam rejsowym samolotem w Chicago, więc powoli i całkiem ostrożnie wychodziłam do hali przylotów. Nie chciałam przegapić żadnego przejścia ani się zgubić, jak to prawie zrobiłam po kontroli paszportowej, zdenerwowana do szpiku kości przez niesprzyjającego celnika i jego długie rozmyślanie nad tym, czy mam właściwą wizę.  

     Moje sportowe buty prawie nie wydawały dźwięku na posadzce, bardziej hałasowały moja walizka i rozmawiający dookoła mnie ludzie. Wszyscy gotowi byli wyjść do "cywilizowanego świata", pozbyć się swojej walizki w bagażniku taksówki i odetchnąć z ulgą. Ja jednak wciąż wstrzymywałam oddech nie wiedząc do końca, co się dzieje z moim organizmem. Na pewno ktoś  na mnie czekał, nie mogło być inaczej. Wierzyłam, że zadbał o to. Byłam gotowa szukać swojego nazwiska wśród kierowców i ochroniarzy oraz ich tabliczek, informujących kogo odbierają.  

      Starałam się skupić moją uwagę na otoczeniu, by nic nie przegapić. Otworzyły się przede mną rozsuwane drzwi do dużej hali, pełnej ludzi oczekujących swoich najbliższych. Rozglądałam się dookoła i szukałam czegokolwiek, co by mnie wołało po imieniu. Nie udało się dosłownie, jednak nie zajęło mi to zbyt wiele czasu. Gdy maszerowałam między grupkami ludzi dostrzegłam twarz, którą kilka razy już widziałam. Mężczyzna machnął do mnie ręką i wiedziałam, że się nie pomyliłam. Słabo się do siebie uśmiechnęłam na myśl o powrocie do pewnej rutyny, innej rzeczywistości. Tej w pewnym sensie właściwej, bo najbliższej mojemu życiu codziennemu. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach i ufałam każdemu, kto na Jego prośbę robił za moje towarzystwo czy nawet kierowcę. Nie miałam innego wyjścia jak akceptować taki stan rzeczy. Odrobinę odetchnęłam, wypuszczając z siebie drżący oddech i szerzej się uśmiechnęłam. Robiłam dobrą minę do złej gry, bo tak naprawdę zbierało mi się na płacz. Czułam jak moje emocje biorą górę i mimo, że go nie widziałam czułam, że jestem niedaleko. Zmieniłam otoczenie, wróciłam do ustalonej jakiś czas temu codzienności i cholernie tęskniłam.  

-Wszystko w porządku? - takimi słowami mnie przywitał, przejmując ode mnie rączkę walizki.  

-Hej, Pete. - mruknęłam. Tak, dzięki. Długo czekasz? - spytałam, zanim odchrząknęłam. Mój głos był cienki i łamliwy, całkowicie zdradzał moje nienajlepsze samopoczucie. Potrzebowałam ciepła i miłości, a nie służbowej troski.  

-Nie, z resztą nie martw się o mnie. - Jego szerokie ciało było potężne w porównaniu z moim, dodatkowo skulonym i zmęczonym wszystkimi huraganami emocji. Czułam się jak mała, eskortowana dziewczynka, która najchętniej zaprzyjaźniłaby się ze swoim protektorem, gdyby najpierw nie potrzebowała kontaktu ze swoimi najbliższymi. - Przykro mi, że tak wyszło...  

-W porządku, rozumiem. - domyślałam się, że chodziło mu o jego nieobecność na lotnisku. Zdawałam sobie sprawę z ryzyka, jakie mogło to za sobą nieść, nie obwiniałam nikogo. Byłam jedynie wdzięczna czarnowłosemu pracownikowi ochrony, że spuścił z oka któryś fragment zespołu na rzecz mnie, bym bezpiecznie dotarła do hotelu.  

-Nie, naprawdę. - dokończył, najwyraźniej urwałam mu w połowie zdania. Minęliśmy starsze małżeństwo witające się z dziećmi i spojrzałam na niego z łagodnym wyrazem twarzy. - Lubisz pewnie bajkowe sytuacje, skaczecie sobie w ramiona zaraz jak wyjdziesz zza strzeżonego wyjścia, a nie dopiero jak przejdziesz paręset metrów z ochroniarzem u boku. - Smutno się uśmiechnął, a moje serce stanęło. Zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam na niego wielkimi oczyma, próbując dociec oczywistej prawdy.  

-Nie. - powiedziałam stanowczo, nie chcąc w nic uwierzyć. Dobrze mi było z faktem, że jeszcze się nie popłakałam. Że byłam w bezpiecznym towarzystwie, nie naruszona w jakikolwiek sposób przez wspomnienia ani wrażliwość. Podczas kilku minut zdążyłam się przyzwyczaić do towarzystwa ochroniarza, platonicznej reguły bycia zadbaną dzięki dobrze płatnym ochroniarzom i kumplom zespołu. Dopiero co przyswoiłam fakt, że jestem w Chicago. Zadomowiłam się z cierpliwością choć na chwilę i sytuacją, gdzie jestem w dobrych rękach i w końcu za jakiś czas go zobaczę. Dotarło do mnie, że nie byłam gotowa na zobaczenie Jego. - Żartujesz sobie ze mnie? 

-Nie śmiałbym. - uśmiechnął się. Uderzyłam go pięścią w bark wiedząc, że i tak go nie zaboli. Frustracja, jaką w sobie czułam była nieporównywalna z czymkolwiek innym. 

-Ale z was idioci, gdzie on jest?! - podniosłam głos, który pod koniec zamienił się już w szloch. Zakryłam usta dłonią i stłumiłam kolejne dźwięki wydostające się z mojej buzi, gdy już nie mogłam tego dłużej w sobie tłumić. Spojrzał w swoją prawą stronę i przysięgam, dawno tak bardzo się nie rozpłakałam.  

     Krótkie i nie do końca zsynchronizowane przez różnicę czasów miejscowych rozmowy. Skąpe w treść wiadomości. Umysł zajęty sprawami ważnymi i ważniejszymi, głowa przesiąknięta wszystkim i niczym. Wspomnienia z ostatnich wspólnie spędzonych chwil, trudności z zasypianiem i samotność spotęgowana przez coraz większą odległość nas dzielącą. To wszystko wypełzło na wierzch, wylewało się ze mnie z każdą łzą i krzyczało ze szlochami. Walka z opinią publiczną, niewyjaśnione pogłoski i plotki niekoniecznie chwalące ludzką osobowość. Trudne momenty spędzone samotnie, a to wszystko przez ostatni nieco ponad miesiąc.  

     Odwróciłam  się tam, gdzie miał stać. Powoli szedł w naszą stronę, prawdziwy i uśmiechnięty. Schowany pod materiałem czarnych spodni, ciemnej koszulki, okularów i czapki. Nie widziałam nic poza nim, kroczącym prosto do mnie. Dzieliło nas kilkanaście dobrych, zdecydowanie za długich metrów, więc z dudniącym sercem, zamazaną przez łzy wizją i nieopanowanymi szlochami zaczęłam przepychać się między ludźmi, nie zwracając na nich w ogóle uwagi. Ostatnie odległości biegłam, nie mogąc dłużej już znieść tego rozsadzającego od środka uczucia tęsknoty. Powoli otwierał swoje ramiona a ja nawet nie dałam mu chwili na przygotowanie, po prostu rzuciłam się w jego ramiona i nie puszczałam.  

     Z całych sił objęłam jego szyję, uczepiłam się go nogami jak małe dziecko. Udało mu się w porę asekurować moje plecy i pupę, bym tak łatwo nie spadła. Zakręciło mi się w głowie od wszystkiego, co poczułam w jednej chwili. Niesamowite ciepło, znajomy słodko-słony zapach jego skóry popsikanej perfumami, kwiecisty płyn do prania. Miętowy oddech i ten męski, niezastąpiony niczym zapach samego Nialla. Miękka, przyjemna w dotyku skóra opierająca się na napiętych mięśniach całego ciała. Oddech, tak pewnie i pamiętliwie obejmujący moje ramię, gdy zanurzył w nim twarz. Zdecydowany chwyt mojej talii, którego mi brakowało. Tej pewności i podtrzymywania mnie, gdy się rozpadałam. Gdy oboje upadaliśmy, ale wspólnymi siłami byliśmy w stanie przenosić najwyższe łańcuchy górskie.  

-I missed you so much. - wypłakałam my w szyję, nie mogąc pohamować swoich łez i nieprzyjemnego szlochania. Przyciskał mnie mocno do siebie i nie puszczał, co było moim jedynym ratunkiem w tamtej chwili. 

-Boże, Ann. Ja też za tobą tęskniłem. - odparł, a moje mięśnie zwiotczały. Jego głos niszczył wszystko, co było nie w porządku. Pozwalał mi się non-stop zakochiwać i trwać w tym uczuciu, uzależniał i nie puszczał wolno ze swojej klatki. Niski, nieco ochrypły i tak ciepły, tak bardzo przeznaczony dla mnie i tylko dla mnie.  

-I'm not letting you go, I can't anymore. - szepnęłam z całych sił i pociągnęłam nosem. Ściskałam jego szyję tak mocno, jakby jutra miało już nie być. Serce bolało przepełnione tak potężną dawką emocji, kontrastującej z miesięczną pustką i zimnem.  

     Delikatnie zaczęłam się zsuwać z jego tułowia, więc postawiłam nogi na podłodze ale ani na moment nie odsunęłam się od niego. Głębiej zanurzył twarz w moim ramieniu, szyi, włosach. Zaczął składać tam drobne pocałunki, od których kręciło mi się w głowie wszystkie iskierki łaskotały moją skórę w przyjemny sposób, jednocześnie ją rozgrzewając. Lekko mnie od siebie odsunął, przykładając jedną z dłoni do mojego policzka. Złączył nasze czoła i w tamtej chwili zaczęłam tonąć, zapatrzyłam się w jego błękitne oczy i nie mogłam przestać. Moja twarz wykrzywiona była w grymasie od płaczu, który starał się załagodzić masując moją mokrą skórę kciukiem. Niebieskie orbitki świeciły się z radości i emocji, nie musiałam się nawet dokładnie przyglądać by to zauważyć. Brwi jak zwykle zabałaganione, kilka piegów na nosie i te malinowe, piękne usta. Chowały za sobą nieśmiało wyglądające, równe zęby. Włosy nieco oklapnięte ze względu na czapkę, która w trakcie mojego ataku na jego ciało gdzieś musiała spaść. Ten znajomy, przyjemny w widoku i dotyku blond, za którym tęskniłam. Brązowe ślady naturalnych włosów centymetr przy skórze, pociągająca grzywa.  

-Cieszę się, że jesteś. - przełknął ślinę, po poważnym wyrazie twarzy, przez który przepychał się delikatny uśmiech wiedziałam, ile dla niego znaczyły te słowa.  



To be loved and to be in love. These arms are made for holding you.  



     Mocniej objął mój policzek, drugą dłonią powędrował na moje biodro, by ciasno mnie przy sobie trzymać. Zbliżył nasze nosy i chwilę mnie swoim pozaczepiał, pozwalając nam obojgu oddychać wspólnym powietrzem. Mieszanką dwóch ciał, wybuchową w efekcie, za każdym razem. Jedno spojrzenie prosto w oczy i już złączyliśmy nasze usta, moje ręce od razu mocno trzymające jego kark. Gdybym potrafiła narysować to, co się ze mną działo, musiałabym znaleźć kredki o najbardziej żywych i ciepłych kolorach, pełne brokatu i wszystkich piękności. Pokolorowałabym nimi ścieżkę od moich ust, przez całe ciało, nie pomijając żadnego fragmentu i aż do serca, w którym wszystkie barwy i odcienie łączyły się w najpiękniejszy obrazek, jaki może stworzyć tak niewielki gest.  

-Kocham cię. - Powiedział, gdy oboje nabieraliśmy powietrza do płuc i ja nawet nie czekałam, tylko od razu odpowiedziałam mu tymi samymi słowami i mocno złączyłam nasze wargi raz jeszcze, chcąc na długo zapamiętać to uczucie. Kochania i bycia kochaną.  



*** 



     Uwielbiałam widzieć go w swoim żywiole. Mięśnie napięte, koszulka delikatnie spocona od emocji jeszcze zanim wszedł na scenę. Gitara przewieszona przez ramię i opięte na biodrach jeansy, bo potężna dawka radości nie ominęła również najbardziej wrażliwego fragmentu jego ciała. Zanim zostali przywitani salwą krzyków, pisków i oklasków, pokazałam swoją asertywną stronę i mimo niezadowolenia jednego z ochroniarzy, stanęłam wzdłuż wybiegu po którym mieli skakać, biegać, szaleć. Nie zwracałam uwagi na wnikliwe spojrzenia fanek, zapominałam o spiętym człowieku w czarnej koszulce, który pilnował porządku. Liczyło się dla mnie to, by znów ujrzeć go szczęśliwego, oddanego temu co kocha najbardziej. Pewnego swoich ruchów na gitarze, do pewnego stopnia nawet zapominającego o Bożym świecie i grającemu szybciej i intensywniej, niż miał przykazane. Mimika twarzy zdradzała czyste szaleństwo i pasję do tego, co robił a moje wnętrzności jedynie skręcały się z ekscytacji. Zachrypnięty momentami głos, donośne solówki i wyraźna dzikość w wyśpiewanych słowach. Ciarki na plecach, przedramionach i udach - nie obeszło się bez nich. Taki był Niall, mój ulubiony Niall. 

     Był moim ulubionym zawsze.  



*** 



     Wiedziałam też, że był mój. Obojętnie co nie napisałaby gazeta, portal plotkarski, rzekomo wiarygodne konta na serwisach społecznościowych. Nikt z zewnątrz nie miał pojęcia, jak delikatnie mnie dotykał. Jak lekko sunął ustami po mojej skórze, by nie wybudzić mnie całkiem ze snu. Jak czule i pieszczotliwie całował moje nagie ramiona i śmiało ale powoli zjeżdżał coraz niżej, wywołując przy tym moje łaskotki. Byłam tą, która dostąpiła zaszczytu jego porannego głosu, tak zachrypniętego i seksownego, śpiewającego po cichu piosenkę urodzinową. Włosy zmierzwione po wczorajszym koncercie i celebrowaniu urodzin Liama, oddech jedynie odrobinę przypominający świeży. Ale taki był mój Niall.  

     Nawet nie smiałam otwierać oczu, bo moja wyobraźnia była wystarczająca. Jego palce zsuwające dolną część bielizny z moich nóg, które przy każdej okazji tulił i całował, miał na ich punkcie bzika. Gdy całował mnie czule tam, gdzie każda kobieta pragnie być kochaną, wiedziałam jedno. Do końca życia byłam w stanie dostawać jeden i ten sam prezent urodzinowy. 

     Dowód na to, że jestem kochana. 


_________________________________________________

mannien.tumblr.com
ask.fm/manny96
twitter.com/maryb96
twitter.com/annieoholmes
Those Lovely Moments on Wattpad

Zostaw po sobie komentarz :)

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

#35

:)


Przyznaję szczerze, przez ostatni miesiąc nic nie napisałam. Zajęta jestem pracą, wręcz wyczerpana psychicznie i fizycznie, a na dodatek nie mam dostępu do Worda (wciąż) i trudno mi jest się zmobilizować, by cokolwiek bardziej zdziałać. 
To nie zmienia faktu, że non-stop myślę o Niannie, mam już siedem żółtych karteczek przyklejonych do laptopa z pomysłami, bo nie zdążyłam ani razu dobiec do mojego najcenniejszego notesu! 
Oddychacie jakoś w te upały?
Bardzo chętnie bym z Wami porozmawiała, dajcie tylko znać o swojej obecności!
Jak zwykle w stopce zostawię kontakt do mnie i Annie, tym razem dodam również coś, o czym jedynie garstka osób wie - Facebook Annie Holmes. 

Dodaję coś, co rok temu napisałam na wakacjach z Oli. Chyba czekało na ten moment.
Zaufajcie mi, mam setki interpretacji obecnych wydarzeń i gdyby nie brak czasu i możliwości technicznych, już dawno wszystko byście wiedziały. Jeśli i tak chcecie wiedzieć, co się dzieje na bieżąco u Niannie - jestem skłonna każdemu opowiedzieć, co do minuty każdego dnia i każdej nocy. 






Muzyka - myślę, że z każdym kolejnym zdaniem wpadniecie na to, jaka.






Niezbyt gwałtowny, ale przejmujący i zimny wiatr owiewał moje ciało aż do gęsiej skóry. Drzewa te mniej i bardziej egzotyczne delikatnie poruszały się razem z każdym powiewem, szeleściły przyjemnie dla ucha. Nic więcej nie zaburzało cudownej atmosfery.  Z dachu budynku, na którym usytuowana była nieduża kawiarnia rozciągał się widok na piaszczystą plażę, nie do końca spokojne wody oraz miasto, gdzieś wewnątrz tętniące kolorowym i szalonym życiem. Odstawiłam na szklany, obity białą wikliną stolik puste naczynie po pysznej herbacie. Odrobinę rozgrzała moje powoli kostniejące ciało, lecz nie  w całości. Przysunęłam bliżej siebie kolana, mocniej zawinęłam się w czerwony, miejscowy koc dla wieczornych zmarźluchówNieco wyraźniejsze dla uszu, spokojne dźwięki przyjemnej muzyki nie przeszkadzały ani nie zaburzały własnych myśli.  
Znajome obijanie gumową podeszwą trampek o drewnianą podłogę zbliżało się do mnie w zrównoważonym tempie. Moment minął a ja poza zapachem słonej wody czułam trochę już wywietrzałe męskie perfumy, które znałam na pamięć. Pojawił się obok mnie ubrany już teraz w długie jeansy i bluzę, zamiast krótszych spodni i białego podkoszulka, w których to chodził cały dzień. W ręce trzymał czarne bawełniane ubranie z kapturem, wyglądało na jego własność. Nie zmieniało to jednak nic poza faktem, że będzie mi cieplej – a o to chodziło. 
- Uznałem, że ta będzie najlepsza. – jego oczy się uśmiechały, odbijały jasną poświatę małych latarenek i świeczek rozsypanych na całym dachu. Pomógł mi wyplątać się ze zwojów polarowego koca i przytrzymał bluzę, bym mogła ją ubrać na swoją dość skąpą bluzkę. Pogoda nas obojga zmieszała, z uwagi na całodniową piękną i ciepłą pogodę, która absolutnie nie wymagała dłuższych rękawów, a co dopiero kilku warstw.  
Zapięłam zamek, zaciągnęłam rękawy i dałam się z powrotem zawinąć w czerwony materiał. Całe szczęście nie czekałam na niego dłużej niż kilkanaście minut, ze względu na niedużą odległość między hotelem a budynkiem, na którym obecnie się znajdowaliśmy. Przesunęłam się nieco bliżej oparcia niedużej, dwuosobowej białej kanapy, żeby zrobić mu miejsce. Usiadł obok i wyciągnął ramię na oparcie, pozwolił mi się w siebie wtulić i podzielić ciepłem, którego potrzebowałam.  
- Może gdybyś mniej czasu siedziała w wodzie, nie byłoby ci tak zimno, hmm? – mruknął cicho w moją stronę, sunąc kojąco czubkiem swojego nosa po moim czole.  
Shhh. – uciszyłam go. Oboje wiedzieliśmy, że może to być jeden z głównych powodów, dlaczego jest mi tak przeraźliwie chłodno. Uśmiechnął się perliście i potarł ręką moje ramię, starając się przekazać jak największą ilość przyjemnego ciepła.  
Siedzieliśmy w ciszy, co chwila jedynie dzieląc się pojedynczymi mruknięciami, słowami, przyjaznymi uwagami. Roztapiałam swoje serce w niesamowitej atmosferze, rozkoszowałam się otaczającym nas wielkim błękitem. Tuliłam ciało do mojej miłości, która z każdym dniem wzrastała na sile. Uwielbiałam sposób, w jaki ledwie wyczuwalnie przysuwał swoją twarz do mojej, owiewał oddechem moje oczy, usta. Było to takie intymne, nasze wzajemne i przyjemne. Nie rozproszył naszej bliskości mimo nadchodzącej kelnerki, która prawdopodobnie również nie zamierzała zaburzać panującej mgiełki wieczornej rozkoszy. Bardzo cicho podeszła do naszego stolika i uśmiechnęła się w serdeczny, dyskretny sposób. Zabrała pusty szklany kubek po herbacie, który kilkadziesiąt minut wcześniej przyniosła. Odrobinę wychyliłam się z naszego małego azylu wzajemnej radości, nieśmiało zwróciłam na siebie swoją uwagę niewysokiej dziewczyny.  
- Czy ja mogłabym poprosić o jeszcze jedną herbatę? – spytałam, niemalże zaskomlałam  z przejmującego zimna. Kelnerka od razu pokiwała głową.  
- Jasne, proponuję rozgrzewającą z imbirem, miodem i cytryną. – znała moje potrzeby.  
- Cudownie. – odparłam. Blondyn obok mnie delikatnie odchrząknął, widziałam jak porusza się jego widoczne jabłko Adama. Przełknął ślinę, zanim cokolwiek powiedział – tak jak to miał w zwyczaju. Każdy z nas ma swój osobisty rytuał drobnych gestów, które w konkretnych sytuacjach są wykonywane. On poruszał gardłem, przełykał ślinę i czasami zaciskał mocniej szczękę zanim cokolwiek powiedział po dłuższej chwili 
- Ja poproszę ciemne piwo. – mruknął dość wyraźnie. Brunetka pokiwała ze zrozumieniem głową i po chwili zniknęła z naszego widoku, w równie cichy sposób w jaki pojawiła się przy naszym miejscu idealnym na dachu.  
Moja twarz znów lekko na nim wylądowała. Poprawiłam pozycję, w jakiej ułożone miałam nogi. Rozejrzałam się po misternie dopracowanym wystroju otwartej przestrzeni. Doniczkowe palemki porozstawiane były w pozornie nieciekawych kątach. Wszędzie białe, drewniane, wiklinowe lub metalowe elementy wręcz prosiły o swoją uwagę. Na nasz stolik przypadł niewielki wazonik z pudrowo różowymi fiołkami razem ze szklanym świecznikiem, znacznie większym od samej białej, klasycznej świeczki. Dookoła porozstawianych było jeszcze kilka stolików, każdy jako uzupełnienie posiadał różnorakie białe fotele, krzesła  i kanapy. Co kilka metrów, na metalowych drążkach wisiały latarenki rodem ze starych, rybackich kutrów. Byliśmy niemalże sami w miejscu, które mimo nie powalającej wysokości nazwałabym dachem świata. Widok najpiękniejszego z żywiołów, szerokiej plaży i skrzącego się we wszystkich barwach miasta w akompaniamencie rozgwieżdżonego nieba i kochającego mnie mężczyzny u boku sprawiał, że czułam się jak na szczycie Ziemi.  
Nieco mocniejszy podmuch wiatru wywołał moją automatyczną reakcję, czyli jeszcze mocniejsze wtulenie się we wszystko, co mogło dać mi ciepło. Wpatrywałam się w drobne  z daleka fale, tworzące się jedna po drugiej i rozpryskujące się przed brzegiem. Oddech Nialla po raz kolejny owiał moją twarz, przyprawił mnie o słodkie uczucie przyjemności i wygody. Składał bardzo delikatne i lekkie pocałunki, sunął nosem i szeptał przyjemne dla ucha słowa wszędzie tam, gdzie sięgał. Zaczął bawić się moimi muśniętymi słońcem włosami, przebierał palcami wśród większych i mniejszych kosmyków lub delikatnie masował skórę głowy. Zajmowałam go swoją osobą na tyle wystarczająco, że nie były potrzebne szczegółowe tematy do rozmów i wymyślne sprawy do omówienia. Byliśmy my i zapierający dech w piersi widok, który komponował się idealnie z naszymi lubiącymi „małe” rzeczy duszami.  
Nie czuliśmy się w żaden sposób dotknięci nawet w momencie, gdy niemalże na palcach kelnerka podeszła z naszymi napojami. Przyjemnie pachnąca i parująca herbata pojawiła się przede mną, zaraz obok korkowej podkładki z wysoką szklanką pełną trunku o barwie ciemniejszej niż bursztynowa. Korciło mnie, by już upić kilka łyków – ale powstrzymałam się. Nie chciałam zaburzać spokojnej aury poparzeniem choćby języka. Obserwowałam i czułam, jak odrobinę wychyla się do przodu by dosięgnąć swoje piwo. Z mojej pozycji mogłam jedynie patrzeć, jak powoli połyka niedużą ilość ulubionego alkoholu. Oblizał językiem usta, na których została odrobina puchatej jak pierzyna pianki. Dodatkowa irlandzka nuta pojawiła się w momencie, gdy poczułam zapach tego, czego właśnie się napił. Uśmiechnęłam się do siebie mimo chęci zaciśnięcia zębów z zimna. Świadoma byłam nawet tego, że świeciły mi się  z przyjemności oczy.  
Ucałował moje czoło i oboje wsłuchaliśmy się w otaczającą nas rzeczywistość, która  i tak była trudną do uwierzenia. Nie codziennie spotykaliśmy się z takim spokojem, bliskością i w pewien sposób relaksem. Coraz większą uwagę zwracałam na ciepły głos muzyka, który rozbrzmiewał z poukrywanych gdzieś dookoła głośników. Był kojący, poprawiał moje samopoczucie i wiedziałam, że jest mi znany. Ciche przejścia między kolejnymi utworami doprowadziły w końcu do momentu, w którym oboje się uśmiechnęliśmy. Kochałam sposób, w jaki usta Nialla zaczęły układać się w kolejne słowa piosenki. Wielbiłam głos mojego chłopaka oraz Bena Howarda, który stworzył „naszą” muzykę. Była wspólną, bo uzupełniała wszystko to, co niedopowiedziane lub wymagające pięknego akcentu.  
You’re my only love, Annie. – wymruczał prosto w moją skórę, jakby próbował dotrzeć bezpośrednio do mojego organizmu. Uśmiechnęłam się i wiedziałam, że nie jest mi już tak zimno jak chwile temu. Mogłam spokojnie czekać, aż herbata wystygnie i nie narzekać. Było mi dobrze i nie mogłam w żaden sposób odciągnąć od siebie myśli, że jestem na szczycie wszystkiego.  


___________________________________________________________________________________________________________________________________________________

ask.fm/manny96
mannien.tumblr.com
twitter.com/maryb96
twitter.com/annieoholmes
instagram.com/annieholmie
https://www.facebook.com/annie.holmes.18294

Zostaw po sobie komentarz!