Manny

niedziela, 5 kwietnia 2015

#EASTER

Wesołego jajka!

Potrzebowałam tego, napisałam, nie sprawdziłam, proszę bardzo.

Życzę Wam mnóstwo spokoju, dużo pysznego jedzenia i mokrego, zabawnego dyngusa :) Szkoda życia na smutki. Mam nadzieję, że wszystko Wam się ułoży i razem sobie poradzimy z każdą nieprzyjemną sytuacją.

*Poprzedni rozdział (#31) dzieje się po Wielkanocy, czyli macie taką throwback Sunday.
Wszystkiego dobrego, moje zajączki!
I gdybyście się jeszcze tak mnożyły, jak króliczki lub zajączki, byłabym szczęśliwa! Czytelników nigdy za dużo, komentarzy też nie!












            Tym razem nie obudził mnie irytujący budzik, lecz sygnał przychodzącej wiadomości. I to też nie tak, że wcześniej spałam jak zabita i wyrwało mnie to z najgłębszego snu. Wręcz przeciwnie, od bardzo, ale to bardzo wczesnych godzin porannych kręciłam się w łóżku i nie mogłam sobie znaleźć wygodnego, właściwego miejsca na ostatnie minuty potrzebnego snu.
            Słońce za oknem wyglądało jeszcze nieśmiało, jedynie delikatne promyki dostawały się przez nieszczelnie zasunięte zasłony do sypialni. Bez zbędnego zmęczenia, wybudzona już minuty wcześniej odłączyłam ładowarkę od kontaktu i wygrzebałam spod poduszki telefon. Wiadomość, która do mnie przyszła, mimo nie bezpośredniej informacji wywołała na mojej twarzy długo oczekiwany uśmiech. „Użytkownik tego numeru jest już dostępny w sieci. Zadzwoń teraz.” – mówiły czarne litery, wręcz krzyczały, a dla mnie był to jednoznaczny sygnał: Niall był już w Londynie.
            Spokojnie, ale z pewną dozą podekscytowania wstałam z łóżka i tylko odrobinę poprawiłam kołdrę, bo nie wiedziałam jaki będzie dalszy plan dnia. Poranna toaleta zajęła mi dosłownie chwilę, z uwagi na wczesną porę i brak potrzeby zakładania nie wiadomo jak wyjściowego ubrania. Zostałam w ulubionych spodniach dresowych i koszulce na ramiączkach, pod którą wsunęłam jedynie biustonosz. Na stopy wsunęłam żółte, okazjonalne skarpetki w drobne pisanki i po drodze do salonu, gdzie się dało, rozsunęłam zasłony by wpuścić jak najwięcej wiosennego, porannego światła.
            W kuchni zaczęłam przygotowywać śniadanie tak, żeby smaczne było też za jakiś czas. Nigdy nie wiadomo, w jakim stanie przyjedzie jego żołądek po całonocnym locie do domu. W garnku gotowały się jajka, na półmisku znalazły się - tak jak po mojemu, po polsku – wędliny i warzywa, świeże i pokrojone. Z lodówki wyjęłam faszerowane jajka, które raz zjadł u mojej mamy w domu i nie mógł o nich zapomnieć przez kolejne tygodnie. Sprawdziłam, czy wystarczająco rozmroziła się biała kiełbasa i przygotowałam sobie na później patelnię. Nie mogłam powstrzymać burczącego brzucha, więc zrobiłam sobie kanapkę z prowizoryczną, bo nie mojej mamy, pastą jajeczną. Wylądowała na małym talerzyku tuż obok kubka, do którego wrzuciłam herbatę i zalałam ją wrzącą wodą.
            Bez sensu było stanie w miejscu i czekanie, jak na cud. Dlatego powędrowałam do salonu i wygodnie, z pierwszą porcją dzisiejszego, świątecznego jedzenia ułożyłam się na kanapie. Włączyłam telewizor i szczęśliwie trafiłam na jeden z lepszych filmów komediowych, co znacznie wzmocniło mój dobry humor o poranku i podtrzymało go przez najbliższy czas.


- Coś poza koperkiem dodawałaś, prawda? – pytałam mamę przez telefon. Zapomniałam o zabawnym filmie, byłam w trakcie dopijania herbaty i próbowałam zapamiętać, jakie składniki pominęłam w mojej jajecznej mieszance.
- Nie wydaje mi się. Może za mało dałaś majonezu? Albo nie dosoliłaś? – Zastanawiała się.
- Nie wiem, może po prostu o czymś nie pamiętamy. Trudno. – wzruszyłam ramionami. – Marta przyjechała na święta?
- Została u siebie, chciała zaoszczędzić na biletach lotniczych. Ale Kacper będzie, jutro albo na obiad zjedzie się reszta.. – mówiła, a ja w tle słyszałam stukanie talerzy i szelest sztućców w szufladzie.
- Reszta? – wypiłam ostatni łyk z kubka i odstawiłam go na szklany stolik.
- No ci co zwykle, czyli ciocia… - zaczęła wymieniać, a moja podzielność uwagi po raz pierwszy od dawna się przydała, bo usłyszałam dzwonienie kluczy i majstrowanie w zamku drzwi wejściowych. Mój uśmiech powoli się powiększał, z coraz większym podekscytowaniem przytakiwałam mamie. Odwróciłam głowę w lewo i zobaczyłam, jak w korytarzu otwierają się białe drzwi. To spowodowało, że zaczęłam wręcz śmiać się do słuchawki, zamiast pomrukiwać w zrozumieniu.  – Co się śmiejesz? Przecież zawsze jak Renata przychodzi, to z górą ciast..
- Wiem mamusiu, wiem. Przepraszam.. – mówiłam, ale wciąż tak samo radosnym tonem. Drzwi uchylały się powoli, tak jakby obawiał się, że mnie obudzi. Zajrzał odrobinę w głąb domu i gdy usłyszał, że telewizja gra od razu pewniej wszedł do pomieszczenia. Wygramoliłam się spod kilku warstw poduszek, które wylądowały na mnie ze względu na lenistwo i brak chęci pójścia po koc, gdy siedziałam w miejscu przez dłuższy czas.
- …Ale z tego co widzę zaraz znowu spadnie deszcz, może deszcz ze śniegiem.. – nie miałam serca jej przerywać choć wiedziałam, że musiałam. Rozczochrany blondyn zamknął za sobą drzwi wejściowe, rzucił gdzieś w przejściu swój bagaż i szeroko, tak bardzo pięknie uśmiechnął się do mnie.
- Mam.. – zaczęłam, ale niestety bezskutecznie.
- Poczekaj momencik, bo twój tata nie umie jajek nadziewać, no.. – przerwała mi, na co westchnęłam sfrustrowana. Jednak przyjemne ciągnięcie w policzkach od zbyt szerokiego szczerzenia się ze szczęścia znów wróciło, gdy dzieliły nas jedynie kroki i oboje już wyciągaliśmy do siebie ramiona. Ścisnął mój tułów tak mocno i czule, że bez względu na brak powietrza w płucach za kilka godzin, mogłabym dalej tak stać. Wolnym od trzymania telefonu ramieniem objęłam ciasno jego kark i wtuliłam się w szyję, od nowa zaciągając się znajomym zapachem jego skóry. Dwudniowy zarost delikatnie drapał moją nagą skórę w zgięciu między szyją a ramieniem, ale nie przeszkadzało mi to. Tęskniłam za każdym jego dotykiem, przyzwyczajona byłam do jego wszelkich oznak bliskości. – No, już kochana przepraszam.. – mama wyrwała mnie z głębokiego zamyślenia, gdy przyciskałam do siebie całe moje życie.
- Mamusiu, zadzwonię później. Niall właśnie przyjechał.. – zdołałam wcisnąć się między jej słowa, zapewne dość niewyraźnie. Buzię miałam prawie całkowicie wtuloną w niego, nie chciałam puścić ani na moment. Zaczął składać ciepłe buziaki na mojej szyi, więc moja radość była trudna do opanowania. Ciepłe ręce wciąż mnie do niego przyciskały, co tylko potęgowało moją miłość do tego chłopaka. Boże, jaka ja jestem zakochana.
            Moje całe ciało było wyciągnięte, by mieć jak najlepszy dostęp do wygodnego, ciasnego splotu naszych rąk wokół reszty korpusów. Mama kończyła ze mną rozmowę a ja coraz bardziej go do siebie przyciągałam, o ile było to w ogóle możliwe. Do tego stopnia rozpierała mnie radość, że z moich ust powoli zaczął wychodzić cichy pisk, niestety na niekorzyść mojego niezakończonego jeszcze połączenia z mamą.
- No dobra, już, idź sobie. Nie zapomnij go tylko ucałować od nas wszystkich. Trzymajcie się, dzieciaki. – powiedziała, najwyraźniej rozbawiona moim wszechobecnym nastrojem.
- Cześć, mała. – wymruczał w skórę mojego ramienia, które zaraz kilkakrotnie ucałował. Nawet nie wiem, czy zdołałam zakończyć połączenie, ale odsunęłam telefon od ucha i również drugą ręką uczepiłam się jego szyi.
- Nie puszczam cię dzisiaj. – powiedziałam cicho, wystarczająco dla naszych uszu. Może i byliśmy sami w domu, ale nie zmieniało to potrzeby prywatności i intymności od czasu do czasu. Zaśmiał się cicho w odpowiedzi i przytaknął na znak, że również nie ma zamiaru mnie puszczać.
            Odsunęłam delikatnie, lecz z trudem głowę od jego szyi i dałam mu tym znać, że chcę na niego spojrzeć. Nie puszczał mojego tułowia, więc i ja nie zdejmowałam rąk z jego karku. Wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego. Lekkie wory pod oczami i zabałaganione włosy były ewidentnym sygnałem, że potrzebował kilku dni odpoczynku. Jego tęczówki śmiały się dla mnie, usta układały w przyjemnym uśmiechu i odsłaniały równe, śliczne zęby. Nie mogłam się powstrzymać i przejechałam dłonią wśród jego blond kosmyków, na co przymknął zadowolony powieki.
- Głodny? – spytałam, na co szerzej otworzył oczy. Uniósł zalotnie jeden kącik ust i wędrował wzrokiem to po moich wargach, to znów wyżej. Przytaknął lekko głową i przesunął swoje ciepłe dłonie na moje pośladki, gdzie znacząco klepnął mnie dwa razy. Mocniej chwyciłam go w ramionach i z jego pomocą podskoczyłam, obejmując nogami jego tułów. Nasze nosy zetknęły się, na co oboje się szeroko uśmiechnęliśmy. Bez zbędnych słów pocałowałam go, delikatnie zatracając się w jednym z moich ulubionych uczuć na świecie.
- Kocham cię. – wyszeptał, gdy oderwałam się na moment i nabrałam więcej powietrza do płuc. Radośnie zaśmiałam się i znów złączyłam nasze usta, dokładnie przypominając sobie ich idealnie pasujące do siebie kształty.
- Ja cię kocham, a ty koncertujesz. – uśmiechnęłam się i raz jeszcze cmoknęłam jego pełne wargi. Zaśmiał się z mojego komentarza i ze mną wciąż w ramionach, zaczął powoli maszerować w stronę kuchni.
            Ułożyłam twarz na jego ramieniu tak, by mieć swobodny dostęp do jego szyi. Obdarowywałam ją milionami pocałunków bo tak bardzo stęskniłam się za uczuciem jego lekkiego zarostu i miękkiej, ciepłej skóry.
            Posadził mnie na pustym od jedzenia kawałku blatu kuchennego i jeszcze na kilka minut objął moje biodra, wręcz przypominał sobie ich kształt gdy je masował i raz po razie całował wszędzie, gdzie mógł. W końcu raz jeszcze mocno się do niego przytuliłam i nie mogłam znieść odgłosu jaki wydawał z siebie jego pusty żołądek.
- Zrobiłam coś w stylu polskiego, wielkanocnego śniadania. – mruknęłam, po czym powoli zsunęłam się z tymczasowego siedzenia i podeszłam do kuchenki, by przygotować coś ciepłego. – I jakiś zajączek przyniósł ci czekoladowe jajka. – dodałam, gdy objął mnie od tyłu i wtulił twarz w moją szyję.
- Jakiś zajączek, powiadasz? – mruknął zalotnie i połaskotał mnie swoim oddechem, na co dźwięcznie się zaśmiałam.
- Zanim zajączek, są też faszerowane jajka. – uśmiechnęłam się. Sięgnęłam ręką do jednego z półmisków i ostrożnie podałam mu prosto do buzi, by mógł odgryźć kawałek. Od razu jęknął z zadowolenia i ledwie przeżuł swoją pierwszą połowę, już chciał kolejną.


- Och Niall, jak miło że przyszliście! – usłyszeliśmy w progu domu jego mamy, która już tuliła do siebie swojego syna. A raczej odwrotnie, z uwagi na sporą różnicę wzrostów.
- Hej mamo. No jasne. – odpowiedział, gdy w tym czasie uścisnął mnie na powitanie Chris, jego ojczym.
- Wyglądasz uroczo, Annie. – skomentował, co zawsze było częścią naszego przywitania. Był równie uprzejmy jak jego ojciec, co ułatwiało moje kontakty z większością jego rodziny. Poprawiłam swoją kwiecistą spódnicę, która odzwierciedlała mój wiosenny, szczęśliwy nastrój. Podciągnęłam rękawy kremowej bluzki i cierpliwie poczekałam, aż Maura nacieszy się widokiem Nialla.
- Już myślałam, że będziesz za bardzo zmęczony i zobaczymy się dopiero jutro, albo zupełnie kiedy indziej.. – mówiła, wyraźnie zadowolona z naszych odwiedzin. Obdarzyła mnie szerokim uśmiechem i wyciągnęła swoje ramiona w otwartym geście. – Witaj, kochana.
- Dzień dobry. – odwzajemniłam uścisk i czułam, jak moje policzki delikatnie się czerwienią. Chyba już nigdy nie będę w stanie pozbyć się tej naturalnej reakcji organizmu na jakiekolwiek wywierające na mnie wrażenie sytuacje.
- No chodźcie, mamy trochę ciasta cioci Clary… - ponagliła nas w głąb domu, a dłoń blondyna kontrolnie – lub też z przyzwyczajenia lub tęsknoty – powędrowała nisko na moje plecy. Nie narzekałam.
            Uwielbiałam patrzeć na jego interakcje z mamą. Mimo życia w swoim własnym świecie nigdy o niej nie zapominał, była dla niego niesłychanie ważna i cieszyłam się z tego. Był to inny typ relacji niż z jego ojcem, typowo matczyny, taki jaki każdemu kiedyś jest potrzebny. Pomógł jej przygotować herbatę i zaczął rozstawiać serwis na stole w jadalni, gdy zaoferowałam swoją pomoc przy krojeniu przekąsek i deseru.
- Jak się masz, moja droga? – spytała troskliwie, podając do miski kolejne paszteciki.
- W porządku. Mam trochę na głowie, ale kto nie ma? – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak się miewa mama? Jak ostatnio rozmawiałyśmy wspominałaś, że nie najlepiej się czuje?
- Podczas świąt odżyje. Uwielbia sprawiać radość innym, więc teraz się czuje dużo lepiej. Dzisiaj z nią rozmawiałam, akurat jak Niall wrócił. – powiedziałam, na co przytaknęła i podała mi kolejną tackę z chłodnymi smakołykami.
- Przy najbliższej okazji pożycz jej wszystkiego dobrego, skarbie. – poprosiła, na co nie zdążyłam odpowiedzieć bo blondyn, dość ciekawsko, wciął się w rozmowę wpychając głowę między nas dwie.
- Już możecie skończyć o mnie plotkować. – uśmiechał się dumny, na co jego mama spojrzała pobłażliwie.
- Och, bo zawsze wszystko musi być o tobie! – zwróciła mu uwagę. – Ja nie wiem, Annie, jak ty go znosisz. Przecież to takie duże dziecko!
- Większość czasu spędza w trasie, więc.. – zażartowałam, ale nie dokończyłam myśli bo zostałam gwałtownie złapana w talii i połaskotana pod żebrami.
- Zostaw biedną dziewczynę! – żartobliwie trzepnęła go materiałową serwetką w bark. – Nie dość, że musi znosić twoje wybryki, to jeszcze jej spokoju nie dajesz! – pozwolił mi uspokoić oddech i czule objął mój brzuch.
- Ja nie daję jej spokoju? – oburzył się, na co się w głos obie zaśmiałyśmy. – Ach, ty niedobra.. – cmoknął mnie w kark i dołączył do Chrisa, który dla dekoracji i przyjaznej atmosfery rozpalał ogień w kominku.

            Nawet gdy siedzieliśmy przy stole, nie potrafiliśmy trzymać rąk przy sobie. Oboje mieliśmy niezaspokojoną potrzebę dotykania drugiej osoby, dlatego jego dłoń wciąż wędrowała na moje kolano, albo obejmował mnie całym swoim ramieniem. Wielokrotnie widziałam, jak jego mama z adoracją w oczach obserwowała jego bezwarunkowe odruchy, gdy opowiadał kolejne historie. Obdarzała mnie wtedy przyjaznym uśmiechem a moje policzki płonęły, więc dawałam Maurze kolejny powód do uśmiechu i wtulałam delikatnie twarz w jego pierś.
            Taki dzień był potrzebny. Wielkanoc była dobrym momentem na odetchnięcie, nacieszenie się wspólną obecnością i dzielenie się milionem uśmiechów. Idealna rzecz dla zmęczonych dusz, które lada dzień mogły wybuchnąć, lub zwyczajnie rozpocząć odstresowanie całego organizmu. Wiedziałam, że wiele złych emocji może w nim siedzieć dlatego postanowiłam trwać przy nim, nawet przy najgorszych nastrojach. Potrzebował mojej uwagi tak bardzo, jak ja potrzebowałam jego całego do prawidłowego funkcjonowania.







___________________________________

ask.fm/manny96
twitter.com/maryb96 & twitter.com/annieoholmes
mannien.tumblr.com

TLM też na wattpadzie! www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments


**Dziękuję askowemu chochlikowi za pytania i tyyyyyle ciepłych słów! 
Również ściskam wszystkich, którzy ostatnio skomentowali! Jesteście wielkie, dziewczyny. 

środa, 1 kwietnia 2015

#31



Minęło trochę czasu od #30 ale chyba nie czuję się w obowiązku tłumaczyć. Każdy ma swoje życie, w którym dzieją się różne rzeczy.

Bardzo dziękuję tym, którzy codziennie nabijają mi po kilkanaście wejść - dzięki temu jest ich w sumie coraz więcej a ja czuję, że nie zapominacie o mnie.

Życzę Wam udanych Świąt Wielkanocnych!



(generalnie pisałam przy całej drugiej płycie Bena, polecam zawsze i wszędzie)






            Mogłam sobie tylko i wyłącznie wyobrazić, co chodziło mu po głowie. Jakie myśli plątały się pod warstwą jego zmierzwionych włosów, które emocje najbardziej nim kierowały mimo zmęczonej, sennej twarzy.
            Ostatnie tygodnie nie należały do najlżejszych. Jego złość i frustracja były potężne, jeśli już udało się nam wieczorem rozmawiać, to kończyło się na moim uspokajaniu jego zszarganych nerwów, które zasługiwały na chwilę oddechu. Wiadomości tekstowe były coraz częściej wolne od emotikon, na wyświetlaczu widziałam jedynie puste lub przepełnione wszystkim słowa. Był rozproszony, a momentami wręcz aż zanadto skupiony i zamyślony. Rozumiałam jak bardzo zbawiennym mogło być dla niego położenie się we własnym łóżku, zatopienie myśli w domowej poduszce i wyciszenie się dzięki kojącej atmosferze naszego domu.
            Jego ciało bez ruchu leżało obok mnie. Oddychał głęboko i równomiernie, z głową zwróconą w przeciwną stronę. Na głowie bałagan, tak samo jak i w pościeli. Jeszcze się nawet dobrze nie rozpakował, wciąż zbierałam ubrania z podłogi, gdy przypadkowo jakiś podkoszulek pamiętający jeszcze Johannesburg, znalazł się na mojej drodze. Potrzebował zasłużonego snu, należał mu się odpoczynek. Nie naciskałam na nic, starałam się po cichu wspierać nie używając wątpliwych słów. Potrzebował sam uporać się z sytuacją, gdy miliony nastolatek na świecie zaczęły mówić o jednym, płakać o jednym, pisać w kółko i w kółko
o jednym. Nie byłam w stanie ich winić, tutaj nie było winnego. Musieliśmy po prostu wszyscy, powoli i ze zrozumieniem, przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Momentu, gdy po kilku dniach czystej furii i zmiennych nastrojów, Niall w końcu uśmiechnie się do mnie szczerze
i powie „już jest w porządku”.
            To był jeden z tych okresów, podczas których jeszcze bardziej dbałam o dobro jego, niż swoje. Rozumiałam, jak bardzo mu było trudno, mimo że nie zawsze to w ten sposób okazywał. Widziałam to w jego ruchach, wzroku, tonie głosu podczas rozmów z innymi. Presja ze strony mediów i fanów się powiększyła, co oznaczało jeszcze większy ścisk w całym natłoku emocji, które w nim siedziały. Podejrzewałam, że jeszcze nie jedna rehabilitacja z Markiem będzie potrzebna, by razem z potem i bólem mięśni, w zdrowy sposób wyrzucił z siebie wszystko to, co nieprzyjemne.
            Nieświadomie kręciłam palcem koła na jego dłoni. Lubił mieć ze mną kontakt poprzez dotyk, obojętnie kiedy, gdzie i w jaki sposób. Kilkanaście minut temu obudziłam się, tuż przed budzikiem i od tamtej pory leżałam obok, obserwowałam jego wypoczywające ciało
i myślałam. Podziwiałam w nim każdą rzecz, dlatego mieszanka przemyśleń była wręcz wybuchowa.
            Obojętnie jak bardzo chciałam z nim zostać, poleżeć, spędzić poranek, musiałam załatwić kilka ważnych spraw w mieście. Gdzieś z tyłu głowy miałam plan, wedle którego gdy wrócę, on dopiero pozbiera się z łóżka i włączy w salonie telewizję. Wtedy będę mogła po raz kolejny się wykazać, zadbać o niego i zrobić mu śniadanie, po prostu pobyć z nim. Chcąc spełnić ten zamiar, zaczęłam powoli zsuwać z siebie ciepłe przykrycie, odsłaniając tym samym moje półnagie ciało, które dla jego przyjemności zatopiłam w pościeli właśnie tak, a nie pod warstwą grubych ubrań. Podczas jego nieobecności miałam tendencję do zamarzania w nocy, dlatego przyzwyczaiłam się do kilku bawełnianych warstw. Teraz jednak, miałam obok siebie dodatkowy kaloryfer, którego zrelaksowany wzrok na widok moich gołych nóg nie pozwalał mi na ubranie niczego więcej poza bielizną.
            Starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by go nie obudzić. Powoli wygramoliłam się z łóżka i uważnie obserwując spowity jeszcze odrobinę porannym mrokiem pokój, znalazłam gdzieś luzem jego rozpinaną bluzę i chwilowo pożyczyłam. Nie łatwym było przyzwyczaić się do temperatury pokojowej, zwłaszcza w cieniutkiej koszulce. Zabrałam
z szafki nocnej telefon, żeby go ewentualnie nie obudził przypadkowym dzwonieniem. Wcisnęłam go do kieszeni i powędrowałam do szafy z ubraniami, by jak najciszej rozsunąć jej drzwi i wyciągnąć pierwsze lepsze spodnie i bluzkę. Te i kilka innych rzeczy zabrałam ze sobą i dosłownie na palcach wyszłam z sypialni, zostawiając lekko uchylone drzwi.
            Włosy w delikatnym nieładzie fruwały dookoła, ale nie udawało mi się ich związanie. Najwyraźniej miały zły dzień, nie chciały ze mną współpracować. To samo tyczyło się odrobiny pudru i tuszu do rzęs, coś z nimi było nie tak. Ubrana już w jeansy i różową flanelę, oparłam się dłońmi o umywalkę i spojrzałam w lustro przede mną. Skóra odrobinę, tu i ówdzie była wysuszona, co niekorzystnie podkreśliłam przez sypki kosmetyk w tym samym kolorze. Delikatne dołki pod oczami, które przypominały mi te Nialla sprzed kilku dni odrobinę mnie zbiły z tropu. Wcześniej ich nie zauważyłam, poza tym sypiałam w miarę dobrze, więc nie widziałam ku im powodu. Usta trochę spierzchnięte, blade. Na głowie bałagan, koszula niedokładnie wyprasowana. Czyżby coś było nie tak?
            Westchnęłam i odwróciłam się od lustra. Nie mogłam nic z tym zrobić, prawda? Musiałam kontynuować mój dzień, zadbać o kilka spraw i później oddać się zmiennej duszyczce, która wciąż drzemała w łóżku. Jedyne czym się jeszcze posłużyłam, to odrobina owocowych perfum. Po cichu wyszłam z łazienki i zerknęłam na zegar w telefonie, który ledwie mieścił się w tylnej kieszeni spodni. Wciąż miałam chwilę do wyjścia, mogłam więc spokojnie zajrzeć do kuchni i przekąsić co nieco.
            Znalazłam w misce na stole jednego z ostatnich, odrobinę przejrzałych już bananów
i z ochotą obrałam go. W połowie drugiego kęsa zatrzymałam się jednak, bo ciche i szorstkie, ochrypłe wołanie zwróciło moją uwagę.
- Annie..
            Kontynuując przeżuwanie słodkiego owocu przemierzyłam całą kuchnię i korytarz, aż do sypialni, po drodze zauważając mój portfel i kluczyki na stoliku przy wyjściu. W myślach zapisałam sobie, żeby później nie szukać ich po całym mieszkaniu, jak to miałam w zwyczaju. Szurając odrobinę skarpetkami po panelach, dotarłam do drzwi od sypialni i zobaczyłam przez szparę, jak bardzo zaspany blondyn przeciera ręką oczy. Wydał z siebie zmęczony jęk
i odwrócił się całkowicie na plecy. Jedno ramię wyciągnął na poduszki i wygodnie się rozłożył.
            Podeszłam do łóżka i ostrożnie klękając, doczołgałam się aż do niego i usiadłam obok. Oparłam się plecami nisko o ramę łóżka i czułam, jak poprawia swoje przedramię by objąć nim moje ciało. Brałam kolejny kęs banana, gdy wciąż z zamkniętymi oczami przytulił głowę do mojego tułowia. Ułożył się tuż pod moim biustem, więc wolną ręką mogłam swobodnie przebierać mu między kosmykami rozczochranych włosów. Nabrał dużo powietrza do płuc
i powoli, mozolnie wypuszczał je z siebie tak, jakby chciał znów odpłynąć w senną krainę.
- Pachniesz, jakbyś gdzieś wychodziła. – wymruczał, przez moment wręcz myślałam, że będę miała problem ze zrozumieniem. Uśmiechnęłam się do siebie lekko ze świadomością, że nie zobaczy mojego wyrazu twarzy.
- Muszę zrobić dosłownie trzy rzeczy w mieście, szybko wrócę. – odparłam, przekładając kolejną warstwę jego włosów. Westchnął znów i przełknął sennie ślinę. Przyjemne ciepło jego oddechu powoli przenikało przez materiał mojej flaneli, co wcale nie przyspieszało mojego wyjścia. A już tym bardziej nie fakt, że powoli zasypiał na mnie.
- Nigdzie nie idziesz. – dodał, a drgania jego głosu utonęły gdzieś w moim brzuchu.
- Jeśli jeszcze trochę się prześpisz, może jak się obudzisz będę z powrotem. – dodałam w nadziei, że odrobinę go przekonam co do moich zamiarów. Był niezadowolony, mogłam to wyczuć po jego pewnym siebie głosie, krótkich zwrotach i upartym trwaniu w bezruchu. Nie winiłam go, sama na pewno nie byłabym szczęśliwa na jego miejscu.
            Chwilę jeszcze leżał na mnie i powoli obawiałam się, że zasypiał od nowa. Zburzona została jednak moja teoria, gdy z ciężkim westchnięciem podniósł głowę z mojego ciała
i przełożył z powrotem na poduszkę obok.
- Która jest godzina? – wymamrotał, jedynie odrobinę otwierając jedno oko. Zerknęłam na telefon w tylnej kieszeni spodni i starałam się go nie oślepić bardzo jasnym ekranem.
- Wpół do ósmej. – gdy to usłyszał, stęknął i zmarszczył brwi. Schyliłam się, by delikatnie ucałować jego opalony nos i pogłaskać raz jeszcze po głowie. Wygramoliłam się z łóżka
i rozprostowałam koszulkę, która nieznacznie podwinęła się do góry.
- Wróć do mnie zaraz. – usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z sypialni. Odwróciłam się po raz ostatni do niego i widząc, że z trudem otworzył oczy i spoglądał na mnie, uśmiechnęłam się ciepło.
            Przymknęłam drzwi od pokoju, by żadne nieprzyjazne dla ucha dźwięki nie zaburzały jego zasłużonego snu. Powędrowałam cicho do salonu, gdzie na biurku leżała moja teczka
z dokumentami, które między innymi musiałam zanieść. Sprawdziłam, czy wszystkie potrzebne papiery znalazły się w niej i upewniona, zahaczyłam jeszcze o kuchnię, gdzie w woreczek zapakowałam małą kiść winogron, które wydawały mi się idealne na przedśniadaniową przekąskę podczas jazdy samochodem. Zgasiłam wszystkie niepotrzebne światła i zebrałam swoje rzeczy, gotowa do wyjścia. Starając się jak najciszej poruszać plikiem kluczy, wsunęłam na nogi pierwsze lepsze trampki, które stały przy wyjściu i przewiesiłam sobie przez ramię szalik razem z kurtką. Miałam nadzieję nacieszyć się jeszcze przez kilkanaście minut ciepłem samochodu, który stał w zamknięciu całą noc.
            Jeszcze gdy byłam trochę młodsza, ciągnęło mnie do motoryzacji. Tata miał o czym ze mną rozmawiać, gdy kupował nowy samochód. Mimo, że dużą barierą do pokonania było dla mnie wsiąść za kierownicę, kiedy już oswoiłam się z panowaniem nad przyjemną maszyną, było tylko lepiej. Jazda samochodem uspokajała mnie, mogłam się skupić i swobodnie pokonywać kilometry, najczęściej z przyjemną muzyką w tle.
            Kilka dobrych chwil zajęło mi kluczenie w krótkich, podmiejskich uliczkach Londynu. Dodatkowo utrudniali mi to ludzie, którzy jak co ranek wyjeżdżali do pracy. W naszej okolicy znajdowała się przewaga wolnostojących domów lub niedużych apartamentowców, więc mieszkańców stać było na dojazdy samochodem.
            Wjechałam na kilkunastokilometrową obwodnicę, którą dostanę się do samego środka miasta. Omijałam tłoczne dzielnice i ciągłe przystanki na światłach, by móc pojechać odrobinę szybciej i niemalże jak w trasie. W momencie, kiedy prowadziłam już ze stałą prędkością i co chwila jedynie delikatnie skręcałam, sięgnęłam wolną ręką do schowka między fotelami, gdzie leżał przygotowany woreczek z przekąską. Moje myśli jednak zaczęły wędrować gdzie indziej, niż wśród mijających mnie pojazdów czy słodkich owoców.
            W głowie wciąż miałam ciężar, którym obarczony został Niall. Nie tylko on. Ogromny stres, który mógł być wyzwolony jedynie przez jak największe wsparcie ze strony bliskich, fanów lub własną ekspresję. Mimo dziesiątek godzin spędzonych na pracy fizycznej, nie wszystko z niego uchodziło. Wciąż był sfrustrowany, nie był pewien wielu rzeczy. Gdy Zayn postanowił odejść z zespołu, zaczęły się setki propozycji nowych kontraktów i umów, kolejne prośby o wywiady, niecierpliwe i nagminne wiadomości fanów. Presja tego wszystkiego nie była łatwa, choć powoli, miałam nadzieję, wychodził z tego. Robiłam wszystko, żeby mu ulżyć, pomóc sobie z tym poradzić i wciąż zachodziłam w głowę, co jeszcze mogę zrobić. Oczywiście nie oznaczało to całkowitej uległości, cały czas sytuacja między nami wyglądała tak samo. Byłam w niektórych momentach stanowcza, jednak starałam się nie dodawać mu w żaden sposób nerwów. Widziałam złość, która nim targała przed koncertami w Republice Południowej Afryki, czułam ją przez sygnał telefoniczny. Wierzyłam w niego i jego psychiczną siłę, jednak nie mogłam się nie bać. Martwiłam się, co powoli zaczęło uwydatniać moją masochistyczną, uwarunkowaną przez silne uczucie cechę. Dbałam bardziej o niego, niż
o siebie samą.
            I być może o to chodziło. Obojętnie co robiłam, zawsze znalazło się miejsce na myślenie o nim. Wszędzie szukałam sposobów na wywołanie jego uśmiechu, próbowałam wielu sposobów i z każdym sukcesem, nie przestawałam. Wiedziałam, że na dłuższą metę było to niezdrowe. Kochałam go, więc tak czy inaczej opiekowałabym się nim bardziej, niż sobą. Jednak są takie chwile w życiu, gdy stres osoby bliskiej staje się twoim, nakładają się na siebie sytuacje i presje, dochodzi do tego jakaś trudna sytuacja w rodzinie czy problem z pracą. Miałam ogromną nadzieję, że wyjdę z tego bez szwanku i uporam się ze wszystkim, co zaczęłam dźwigać na sercu. Potrzebowałam jedynie wewnętrznego spokoju, że z Niallem już wszystko w porządku, a przynajmniej choć trochę lepiej.
            Bałam się myśleć głębiej, o tym co dzieje się w domu, w Polsce. Nie chciałam sobie dokładać, ale nieprzyjemne przemyślenia zawsze łączyły się parami. Ponadto wciąż brak podjętej decyzji co do studiów, niepewność i brak jakiegokolwiek przekonania w jedną czy w drugą stronę również nie pomagał.
            Wciąż nie przekraczałam dozwolonej prędkości na drodze, jednak mimo wszystko czułam się niepewnie. Ilość informacji, które przetwarzał mój umysł najwyraźniej negatywnie działał na moją koncentrację. Dwa razy dłużej musiałam zerknąć w lusterko by wiedzieć, czy wszystko jest dobrze. Zaczęłam mieć problem z podzielnością uwagi, w głowie było głośno od myśli i czułam powracające przerażenie, które już nie raz mnie spotkało w okolicznościach ich natłoku. Popełniłam błąd, oddając głowie swobodę myślenia w tamtej chwili. Było tego wszystkiego za dużo i nie zauważyłam, że skręt się delikatnie zaostrzył przy jednym ze zjazdów. Zdążyłam wtrącić do głowy jedynie „cholera”, zanim wszystko inne potoczyło się szybciej, niż mogłam sobie wyobrazić.




            Jej zapach wciąż unosił się w powietrzu, gdy wyszła z pokoju. Lubiłem w niej to, że nigdy nie traktowała swojej skóry przesadnie perfumami lecz wystarczająco, by uwodzić mój zmysł węchu i chcieć więcej. Było mi ciepło i wygodnie, ale mogło być lepiej. Co chwila udawało mi się zdrzemnąć na kilka minut, jednak nie był już to mocny sen taki, jakim uraczyłem swój organizm w nocy. potrzebowałem takiego odpoczynku, miałem nadzieję na dużo lepsze samopoczucie, gdy spędzę kilka dni w domu i się porządnie wyśpię.
            Mimo wcześniejszej pobudki, wciąż byłem wrażliwy na dźwięki. Dlatego jęknąłem niezadowolony, gdy usłyszałem donośny dzwonek mojego telefonu. Wciąż trudnym dla mnie było zmienienie pozycji, więc zajęło mi to dobrych kilka sekund, zanim wylądowałem na drugim boku i dosięgnąłem do telefonu. Odłączyłem go od ładowarki i musiałem zamknąć znów oczy, bo ekran był zbyt jasny. Dlaczego nigdy nie pamiętam zmienić ustawień wieczorem?
- Halo? – wychrypiałem, więc odchrząknąłem i powtórzyłem raz jeszcze. Nie siliłem się na żaden konkretny ton głosu, bo nie spojrzałem na numer i nie wiedziałem, z kim rozmawiam. Nie chciałem patrzeć na zabójczy wyświetlacz, więc liczyłem na swoją spostrzegawczość.
- Dzień dobry, z tej strony ratownik William Jones. Czy rozmawiam z kimś z rodziny pani.. – urwał na moment, w tle słyszałem hałas jeżdżących samochodów i czyjąś rozmowę. – Anne Holmes?  - dodał. Serce mi stanęło, momentalnie otworzyłem szerzej oczy. Dlaczego dzwoni do mnie ratownik? Coś jej się musiało stać. Co? Dlaczego? Jak?
- Tak.. – wahałem się w tym, co mówię. Nie byłem pewnych żadnych słów, które ze mnie wypływały. – Znaczy, no tak. To moja dziewczyna, o co chodzi? – siliłem się na poważny ton głosu, który mimo wszystko pełen był zająknięć. Chrzańcie się, nerwy.
- Miała wypadek samochodowy.. – zaczął od tych słów, ale reszty nie dałem rady słuchać.  Ta wiadomość uderzyła we mnie i hamowała wszelki rozsądek, którym kierowały się moje myśli. Próbowałem zachować odrobinę świadomości, gdy wyskakiwałem z łóżka i szukałem czegokolwiek do ubrania. Stanąłem jednak w połowie pokoju i próbowałem się skoncentrować choć na moment, o czym ten człowiek mówi. Wspominał coś o moim numerze w jakichś dokumentach, kontynuował o miejscu wypadku ale nie mówił ani słowa o tym, co mnie najbardziej zabijało. – Właśnie zabieramy poszkodowaną do szpitala London Bridge
i potrzebujemy informacji o jej ogólnym stanie zdrowia, ponieważ nie jesteśmy w stanie uzyskać od niej ani słowa. – powiedział, gdy jedną ręką wsuwałem na nogi pogniecione spodnie od dresu. Czy to znaczyło, że była nieprzytomna? W stanie krytycznym? – Musimy wiedzieć, czy jest uczulona na jakiekolwiek leki.. – zaczął wymieniać kilka łacińskich nazw, które kojarzyłem jedynie z telewizji. Odsunąłem od ucha telefon, gdy przeciskałem przez głowę jakąś bluzę, nawet nie wiedziałem w jakim kolorze.
- Nie.. znaczy, nie wiem.. chyba nie, nic nie mówiła.. – jąkałem się na zmianę z przeklinaniem, bo kilka razy potknąłem się o własne nogi w poszukiwaniu kluczyków do samochodu w całym domu. – Co z nią jest?
- Niestety jestem jedynie ratownikiem asystującym, nie jestem w stanie odpowiedzieć panu precyzyjnie.. – mówił, a mnie jasny szlag trafiał.
- London Bridge, tak? – upewniłem się, gdy na siłę wcisnąłem buty na stopy i po raz kolejny wypadły mi z ręki znalezione na stoliku przy wyjściu kluczyki. Oczywiście, że tam były.
- Tak, za dwie minuty będziemy na miejscu. – po tych słowach się rozłączyłem. Trzasnąłem drzwiami jak nigdy, bardzo niedbale je zamknąłem i kolejną rzecz jaką słyszałem odrobinę wyraźniej, był pisk opon mojego samochodu.

            Do szpitala,  do którego zawiozła ją karetka najszybsza droga prowadziła przez obwodnicę, dlatego nie powstrzymywałem się i mimo wywołania odrobiny chaosu na drodze, nie zwalniałem. Wymijałem każdy samochód, serce mi nie biło, tylko waliło. Dłonie mimo pewnego chwytu na kierownicy pociły się, momentami funkcjonowały w ogóle bez mojej wiedzy. Z transu, w którym nie myślałem w ogóle na żaden temat i miałem kompletną pustkę w głowie, wyrwało mnie nagłe zwężenie drogi. Musiałem zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku, by moje raptowne ruchy nie wywołały niczego nieprzyjemnego.
            Mentalnie przywaliłem sobie w twarz, gdy zobaczyłem przyczynę nagłej zmiany organizacji ruchu.  Plastikowe barierki ostrzegawcze postawione były za radiowozem, a laweta z wyciągniętym już hakiem jako pomoc do wprowadzenia samochodu stała kilkanaście metrów z przodu. Mimo niezadowolenia kierowców za mną zwolniłem na tyle, by móc zobaczyć samochód, który tak doskonale znałem. A raczej miazgę, która z niego została. Cały przód zgnieciony jak harmonijka, bok również zniszczony i pozbawiony drzwi. Tył musiał obić się
o barierki, bo również był nadszarpnięty. Nie rozumiałem, jak mogło do czegoś takiego dojść. Było tylko jedno auto, więc albo kogoś jeszcze już zwinęli, albo sama spowodowała wypadek. Tylko.. jak? Dlaczego właśnie Annie? Co się stało?
- No już, kurwa! – krzyknąłem, gdy po raz kolejny usłyszałem za sobą klakson. Musiałem wrócić do rzeczywistości. Potrzebowałem być przy niej, wiedzieć co się stało a co najważniejsze, czy jej coś się stało.
            Minuty i kilka złamanych przepisów zajęło mi dojechanie do szpitala. Nie ważne było w tej chwili nic, poza Ann. Nie mogło jej się nic stać, po prostu nie mogło. Nie dopuszczałem tego do świadomości, mimo że miałem przed oczami same czarne scenariusze po widoku jej zmasakrowanego volva. Nie mogłem jej stracić.
            Nie wiedziałem, gdzie mam się podziać w wielkim holu szpitala. Stanąłem w miejscu
i złapałem się za włosy, gotów je sobie wyrwać ze strachu. Wypuściłem z siebie odrobinę powietrza i wciąż nie ulżyło, serce biło tylko mocniej i przypominało mi o potrzebie dotlenienia przez oddychanie. Dostrzegłem informację, rejestrację – nawet nie umiałem tego poprawnie nazwać. Szybkim krokiem dotarłem lady i cieszyłem się, że moje gwałtowne ruchy od razu zwróciły uwagę kobiety w jasnym, szpitalnym ubraniu.
- W czym mogę pomóc? – spytała i lekko się uśmiechnęła. Jak mogła się uśmiechać, skoro Annie miała wypadek?
- Erm.. – nie umiałem z siebie nic wykrztusić. Wystarczająco przerażały mnie słowa, które chciałem wypowiedzieć. – Tak, uhm, przywieźli tu Ann, znaczy.. Anne Holmes, miała wypadek.. Chwilę temu.. – błąkałem się w tym, co mówiłem. Patrzyłem na brunetkę niecierpliwie, gdy patrzyła w monitor i szukała jakichś informacji.
- Faktycznie, przyjechała niedawno karetka, ale nie ma jeszcze danych pacjenta w systemie. Może pan poczekać przed szpitalnym oddziałem ratunkowym, tutaj w korytarzu – wskazała ręką na szerokie, nieprzezroczyste drzwi i rząd krzesełek zaraz obok. – Zaraz poproszę jakąś pielęgniarkę, być może będzie w stanie panu pomóc.
- Okej.. – odparłem i czułem, jak opada we mnie siła na cokolwiek. Jak mogli nie wiedzieć? Dlaczego to tyle trwało?
            Nie siadałem na plastikowym krześle. Krążyłem w tę i z powrotem, nie mogłem powstrzymać moich rosnących nerwów. Dawno wyrwałbym sobie całe garści włosów, gdyby nie protesty mojej skóry. Wokół mnie krzątali się pacjenci, obsługa i jacyś inni ludzie.
Z rosnącej frustracji wyrwały mnie otwierające się drzwi i widok pielęgniarki, która zaczęła rozglądać się po korytarzu.
- Przepraszam, szukam Annie.. – zacząłem, ale spojrzała na mnie wnikliwym wzrokiem. Na pewno nic jej nie dało samo zdrobnienie. – .. Anne Holmes. Miała wypadek.. – bolały mnie usta, gdy po raz kolejny musiałam wypowiadać te słowa. Nigdy nie chciałem, żeby coś jej się stało.
- Pan z rodziny? – spytała pewnym głosem.
- Jestem jej chłopakiem.. – urwałem w połowie nie wiedząc nawet, co mogę dodać. Dlaczego nie mogłem od razu jej zobaczyć, tylko tyle to trwało? Chodziło o głupią przynależność do rodziny?
- Niall? – upewniła się, a ja ochoczo pokiwałem głową. – Chciała, żeby pan tu był. Proszę za mną. – powiedziała, po czym wpuściła mnie na oddział. Chciała? To znaczy, że była przytomna? – Niestety nie mamy żadnych informacji na temat chorób przewlekłych oraz alergii na leki, a pacjentka nie rozumie naszych pytań. – Kontynuowała, gdy prowadziła mnie przez korytarzyk pozasłanianych kotarami łóżek. – Wnioskujemy, że wciąż jest w szoku po wypadku.
- Czyli jest przytomna? – musiałem się upewnić.
- Tak, chcieliśmy podać jej leki na uspokojenie, ale tak jak mówię, nie wiemy… - mówiła dalej a ja przestałem słuchać, gdy usłyszałem jej płacz. Przeraźliwie szlochała, a męski, zapewne należący do lekarza, głos próbował ją uspokoić. – Tutaj. – wskazała na lewo, gdzie widok łóżka był nieco bardziej odsłonięty, niż w przypadku reszty.
            Siedziała na wpół zgięta, cała zapłakana. Twarz miała czerwoną, pełną mokrych śladów i kilku zadrapań. Dłonie przyciągnęła do twarzy, pewnie by spróbować się uspokoić, ale nie udawało jej się. Całe jej ciało trzęsło się, lekarz delikatnie trzymał ją za ramię i próbował wynieść z niej jakąkolwiek reakcję lub informację.
- Proszę spróbować się uspokoić, muszę wiedzieć czy... – mówił do niej, ale pielęgniarka mu przerwała. Spojrzał na nas, ale ja przed oczami miałem jedynie moją dziewczynę, która musiała okropnie cierpieć, tam w środku, skoro była w takim stanie.
- Annie.. – powiedziałem i bez względu na jakiekolwiek protesty podszedłem do niej. Bałem się dotknąć jej delikatnego ciała, nie chciałem sprawić żadnego bólu nie wiedząc, gdzie się uderzyła lub zraniła. Zaczęła szybko i głęboko oddychać co skojarzyło mi się bardzo nieprzyjemnie, już raz w mojej obecności dostała ataku paniki. Teraz być może był to jeden
z kolejnych, skoro nie była w stanie współpracować z ratownikami.
- Proszę pana, ona jest w szoku, być może coś ją boli, skoro nie jest w stanie się uspokoić.. – mówił lekarz, chcąc tym samym odsunąć mnie od jej łóżka.
- To atak paniki, dajcie jej moment! – podniosłem głos, co spotkało się z jednym głośnym szlochem z jej strony. Spojrzałem znów na nią i nie czekając na pozwolenie mężczyzny, schyliłem się odrobinę i niepewnie, ale w końcu ująłem jej dłoń by odsłonić jej twarz. Serce mi się łamało, gdy widziałem ją w takim stanie. – Annie, to ja. – powiedziałem już nieco spokojniej, zwracając tym jej uwagę. Odgarnąłem za ucho kilka blond kosmyków, próbowałem złapać jej kontakt wzrokowy. – Jesteś bezpieczna kochanie.. – głos mi się łamał. Minuty wcześniej byłem niemalże przekonany, że ten dzień skończy się jeszcze gorzej. Zastanę ją nieprzytomną, w stanie krytycznym lub całą zimną, bez życia.. – Proszę, oddychaj spokojnie. – mówiłem. Spojrzała w końcu na mnie i widziałem w jej oczach jedno: przerażenie. Wciąż ciężko oddychała, nie mogła się skoncentrować na jednej rzeczy.
- Niall.. – wychrypiała między szlochami, choć tylko początek mojego imienia dało się słyszeć.
- Tak, Ann. Wszystko jest w porządku, jestem tutaj. – mówiłem, nie kontrolując spływających po policzkach łez. Nie wiedziałem, ile ją dzieliło od śmierci podczas wypadku. Prawdopodobnie niewiele. – Proszę, uspokój się. Jesteś bezpieczna. – kontynuowałem. Ledwie zauważalnie wyciągnęła do mnie rękę, więc od razu ale delikatnie, ująłem ją i jak najłagodniej ucałowałem. Trzymałem przy niej usta tak długo, aż nie mogłem znieść rozłąki z jej twarzą.
- Ja.. – zaczęła, ale nic więcej z siebie nie wydobyła. Wolną rękę delikatnie przyłożyłem do jej policzka i słabo się uśmiechnąłem.
- Tak, kochanie? – próbowałem. Widziałem ile problemu sprawia jej wypowiedzenie czegokolwiek, trzęsła się cała i wciąż nie wróciła do normalnego oddechu. Uchyliła usta chcąc coś dopowiedzieć i przymknęła powieki, spod których wypłynęła kolejna porcja łez.
- Ja.. boję się.. – mruknęła, ale coś było nietypowego w sposobie, w jaki wypowiedziała te dwa słowa. Nie wypływały z niej słowa płynnie, tylko wręcz dukała. Brzmiała tak, jakby od nowa uczyła się mówić po angielsku.
- Nie bój się, Annie. Nic ci nie grozi. – uspokajałem wciąż. Wnikliwie obserwowałem jej reakcję, czekałem na cokolwiek, co sprawi nam obojgu ulgę.
- Nie.. – zaczęła, znów z trudem. – Nie rozumiem, czego chcą.. – na siłę powiedziała, a dla mnie wszystko już było jasne. Widocznie szok po wypadku spowodował, że bez całkowitej świadomości przyjmowała do siebie informacje i stąd fakt, że nie rozumiała pytań ratowników.
- W porządku, kochanie. Poradzisz sobie. Jestem tutaj, pomogę ci. – odparłem i chwilę jeszcze poczekałem ze wzrokiem wlepionym w jej twarz, aż w końcu wolniej zaczęła oddychać.
            Potrzebowała jeszcze kilku minut, żeby się całkowicie uspokoić. W tym czasie obejrzałem ją całą i nic bardzo niepokojącego nie dostrzegłem. Inaczej – nie widziałem nigdzie potężnej plamy krwi, która przyprawiłaby mnie o strach i mdłości. Kucałem przy niej i wciąż trzymałem ją za rękę, co chwila muskając ustami jej miękką skórę.
- W porządku? – spytał ją lekarz, podchodząc z drugiej strony łóżka. Nie chciałem, by znów spotkał ją nieprzyjemny atak ale wiedziałem też, że musi być właściwie zbadana. Annie pokiwała głową i wytarła kilka łez z policzka. Tym razem uzyskałem od niej cielesną reakcję, gdy ścisnęła moją dłoń i nie puszczała. Uśmiechnąłem się słabo i raz jeszcze przyłożyłem do niej usta, odwzajemniając uścisk. – Cieszę się. Muszę teraz wiedzieć, czy.. – zaczął, a ja przygotowałem się psychicznie na pomoc w tłumaczeniu, jak dwulatkowi, co znaczą poszczególne słowa z żargonu medycznego.


- Zrobiliśmy dodatkowy rentgen jamy brzusznej i kręgosłupa, nic poważnego nie znaleźliśmy poza delikatnie zbitym biodrem. Będzie musiało się wykurować przy pomocy maści, którą zaraz przepiszę na recepcie razem ze środkami przeciwbólowymi. Nie ma wstrząśnienia mózgu, z czaszką wszystko w porządku. Na dobrą sprawę mamy tu jedynie siniaki i jakieś zadrapania od kawałków szkła, trochę się poobijała ale to i tak cud, że nic innego się nie stało. – lekarz prowadzący przeglądał kartę Ann, gdy czekaliśmy aż pielęgniarka pomoże jej się ubrać po ostatnim badaniu. – Jak się domyślam, to nie był pierwszy raz z atakiem paniki? – spojrzał na mnie znad swoich okularów do czytania. Od razu westchnąłem i pokiwałem głową.
- Zdarzały się już.
- Po dzisiejszym wypadku i kilkukrotnych nawrotach napadów, radziłbym przypilnować, żeby odpoczęła. Takie duże nasilenie lęku nie jest łatwe dla organizmu, sytuacja może się powtarzać przy wspominaniu zdarzenia, choć to zależy od psychiki pacjentki. Niestety nie jestem neurologiem ani psychiatrą, nie mogę szerzej niczego przeanalizować.
- Annie była z tym u psychologa. – wtrąciłem, zgodnie z prawdą.
- To dobrze. Proszę dopilnować, żeby dbała o siebie. Przejrzę ostatnie badania i jeśli nic niepokojącego nie znajdę, od razu dam wypis ze szpitala. – odparł, za co mu podziękowałem.
            Usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Wciąż nie wiedziałem jak doszło do wypadku ani co dokładnie się stało, ale najważniejsze było pewne – z moją Ann wszystko było w porządku. Na myśl o niej, zgniecionej w swoim ulubionym samochodzie robiło mi się nieprzyjemnie. Cieszyłem się, że jechała tym samochodem a nie innym, mniejszym lub mniej bezpiecznym.
- Panie Horan? – nagle usłyszałem głos pielęgniarki, która wyglądała do mnie zza drzwi. – Mamy mały problem. – dodała, po czym od razu zerwałem się na nogi. Teraz już jakakolwiek informacja o czymś „nie tak” sprawiała, że biegłem jak sprinter i chciałem być pewien, że wszystko jest w porządku.
            Żwawym krokiem dotarłem do jej łóżka i zobaczyłem, że z jeszcze niedopiętą koszulą leżała i znów płakała.
- Annie? – spytałem i od razu znalazłem się u jej boku. Delikatnie usiadłem na łóżku i objąłem dłonią jej twarz, szukając w oczach jakiegokolwiek sygnału, co się dzieje. – Coś cię boli? Kręci ci się w głowie? – pytałem, ale kręciła głową na boki. Zaszlochała mocno i skrzywiła się w grymasie. – Powiedz mi, co się dzieje. – dociekałem, już nie mogłem wytrzymać w spokoju
i ciszy. Potrzebowałem jej ciągłego mówienia, narzekania, czegokolwiek. Brakowało mi jej kąśliwych uwag i ironicznych żartów z tego, co robię. Chciałem wrócić do normalności, do domu. Usunąć ten dzień, zapomnieć o jakimkolwiek wypadku, leżeć z nią w łóżku i powoli wstawać, by bez pośpiechu zjeść śniadanie.
- Skasowałam mój samochód! – wypłakała i zaniosła się jeszcze jednym, nieprzyjemnym oddechem. Chwilę siedziałem cicho, aż w końcu nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem chichotać, co może nie było najlepszym rozwiązaniem w takich okolicznościach, ale nic nie mogłem poradzić. Moja dziewczyna. Dziewczyna, która cudem przeżyła poważny wypadek samochodowy i kilka następujących po sobie ataków paniki. Annie, która mogła być nieprzytomna, na stole chirurgów albo w śpiączce farmakologicznej. Jej największym zmartwieniem był fakt, że zmasakrowała swoje auto. Nie ból biodra, krwawienie z zadrapania czy potężny siniak w widocznym miejscu. Jej ulubione, czarne volvo.
- Och, Annie.. – Zacząłem, ale nie mogłem powstrzymać swojej ewidentnej ulgi w głosie. Próbowałem coś powiedzieć, ale skończyło się znów na słabym śmiechu i kręceniu głową w niedowierzaniu. Wielki ciężar spadł mi z serca, nie wiedziałem nawet o jego wcześniejszej obecności do tego momentu. – Kupimy ci nowy, nie martw się. – uśmiechnąłem się do niej i kontynuowałem głaskanie jej policzka licząc na poprawę humoru mojej rozświetlającej czarne niebo piękności.
            Inaczej jej nie mogłem nazwać. Ostatnie dni były dla mnie naprawdę trudne, a skoro ja ledwo sobie z nimi radziłem, to jak musiała się czuć Ann? Zwłaszcza z jej tendencją do przejmowania się wszystkim dookoła? Skoncentrowana była na poprawianiu mi humoru, a nie własnym oddechu. Była moim małym chochlikiem, który mimo swojej specyficznej natury był jedyny w swoim rodzaju. Nie mógłbym prosić o więcej, bo otrzymałem najwięcej, ile mógłbym kiedykolwiek. Byłem szczęściarzem, mogąc trzymać jej dłoń.
- Ale ty nie rozumiesz! – pociągnęła nosem, wyraźnie niezadowolona z mojej reakcji. Ściągnęła brwi, jej usta zaczynały powoli trząść się od płaczu. Wytarłem palcami ściekające po jej policzkach łzy i mimo oburzenia Annie, wciąż uśmiechałem się do niej. Jak mógłbym nie? Obojętnie jakie w jakie bym nie wdepnął gówno, dla niej zawsze znajdzie się uśmiech. – To był mój samochód! Mój pierwszy! Ulubiony! Duży, i czarny, i.. – mówiła, aż w końcu zdecydowałem się jej przerwać.
- Spójrz na mnie. – poprosiłem i poczekałem, aż jej załzawione, zmęczone oczy znalazły moje. – Jesteś cała, to najważniejsze.
- Ale.. – próbowała.
- Nie ma żadnego ale, mała. – Schyliłem się i delikatnie ucałowałem jej czoło, starając się ominąć nieduży plaster po prawej stronie.
- Karzecie mi tu leżeć, a laweta zabrała moje auto!
- Resztki po nim.. – powiedziałem, zanim ugryzłem się w język. Zgromiła mnie wzrokiem, więc spróbowałem znów uratować sytuację uśmiechem i buziakiem w policzek. – Przepraszam. Fakt, skasowałaś samochód.. – znów zły wybór słów, chłopie. – Ale to nie znaczy, że nie będziesz w ogóle miała czym jeździć. Póki nie załatwimy ci nowego, możemy się dzielić moim Roverem. – powiedziałem, próbując choć odrobinę zmienić jej nastawienie. Uniosła brwi i gdyby nie mokre od łez policzki uznałbym, że mało nie parsknęła śmiechem.
- Ty? Dasz mi jeździć swoim samochodem? Zwłaszcza po tym, jak zmasakrowałam swój? – ciągnęła. No, przynajmniej poprawiłem jej humor. – Chyba sobie to zapiszę!
- No bez przesady! – zaśmiałem się.
I gdy zaczęliśmy się przekomarzać o prawa do mojego samochodu wiedziałem już jedną, najważniejszą rzecz. Potrzebna była dodatkowa, pełna obaw sytuacja do całego bałaganu w którym jesteśmy by móc odetchnąć. Bo wraz z momentem, gdy na jej twarzy pojawił się uśmiech a lekarz bez przeszkód wypisał ją ze szpitala, wszystko było lepsze. Miałem świadomość, że jedna z najważniejszych dla mnie rzeczy jest bezpieczna, wszystko z nią w porządku. Utrzymywało mnie to przy zdrowych zmysłach i będzie, już do końca. 





____________________________________________________________


mannien.tumblr,com
twitter.com/maryb96
ask.fm/manny96


*SPECIAL ANNOUNCEMENT!*

Na WATTPADZIE zaczęłam tłumaczenie TLM na angielski, jest jeden (pierwszy) rozdział. Jeśli znajdziecie chwilę i/lub chcielibyście śledzić losy moich bohaterów również tam, serdecznie zapraszam.
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments





love y'all lots x