Minęło trochę czasu od #30 ale chyba nie czuję się w obowiązku tłumaczyć. Każdy ma swoje życie, w którym dzieją się różne rzeczy.
Bardzo dziękuję tym, którzy codziennie nabijają mi po kilkanaście wejść - dzięki temu jest ich w sumie coraz więcej a ja czuję, że nie zapominacie o mnie.
Życzę Wam udanych Świąt Wielkanocnych!
(generalnie pisałam przy całej drugiej płycie Bena, polecam zawsze i wszędzie)
Mogłam sobie tylko i wyłącznie wyobrazić, co chodziło mu
po głowie. Jakie myśli plątały się pod warstwą jego zmierzwionych włosów, które
emocje najbardziej nim kierowały mimo zmęczonej, sennej twarzy.
Ostatnie tygodnie nie należały do najlżejszych. Jego
złość i frustracja były potężne, jeśli już udało się nam wieczorem rozmawiać,
to kończyło się na moim uspokajaniu jego zszarganych nerwów, które zasługiwały
na chwilę oddechu. Wiadomości tekstowe były coraz częściej wolne od emotikon,
na wyświetlaczu widziałam jedynie puste lub przepełnione wszystkim słowa. Był
rozproszony, a momentami wręcz aż zanadto skupiony i zamyślony. Rozumiałam jak
bardzo zbawiennym mogło być dla niego położenie się we własnym łóżku,
zatopienie myśli w domowej poduszce i wyciszenie się dzięki kojącej atmosferze
naszego domu.
Jego ciało bez ruchu leżało obok mnie. Oddychał głęboko i
równomiernie, z głową zwróconą w przeciwną stronę. Na głowie bałagan, tak samo
jak i w pościeli. Jeszcze się nawet dobrze nie rozpakował, wciąż zbierałam
ubrania z podłogi, gdy przypadkowo jakiś podkoszulek pamiętający jeszcze
Johannesburg, znalazł się na mojej drodze. Potrzebował zasłużonego snu, należał
mu się odpoczynek. Nie naciskałam na nic, starałam się po cichu wspierać nie
używając wątpliwych słów. Potrzebował sam uporać się z sytuacją, gdy miliony
nastolatek na świecie zaczęły mówić o jednym, płakać o jednym, pisać w kółko i
w kółko
o jednym. Nie byłam w stanie ich winić, tutaj nie było winnego. Musieliśmy po prostu wszyscy, powoli i ze zrozumieniem, przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Momentu, gdy po kilku dniach czystej furii i zmiennych nastrojów, Niall w końcu uśmiechnie się do mnie szczerze
i powie „już jest w porządku”.
o jednym. Nie byłam w stanie ich winić, tutaj nie było winnego. Musieliśmy po prostu wszyscy, powoli i ze zrozumieniem, przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Momentu, gdy po kilku dniach czystej furii i zmiennych nastrojów, Niall w końcu uśmiechnie się do mnie szczerze
i powie „już jest w porządku”.
To był jeden z tych okresów, podczas których jeszcze
bardziej dbałam o dobro jego, niż swoje. Rozumiałam, jak bardzo mu było trudno,
mimo że nie zawsze to w ten sposób okazywał. Widziałam to w jego ruchach,
wzroku, tonie głosu podczas rozmów z innymi. Presja ze strony mediów i fanów
się powiększyła, co oznaczało jeszcze większy ścisk w całym natłoku emocji,
które w nim siedziały. Podejrzewałam, że jeszcze nie jedna rehabilitacja z
Markiem będzie potrzebna, by razem z potem i bólem mięśni, w zdrowy sposób
wyrzucił z siebie wszystko to, co nieprzyjemne.
Nieświadomie kręciłam palcem koła na jego dłoni. Lubił
mieć ze mną kontakt poprzez dotyk, obojętnie kiedy, gdzie i w jaki sposób.
Kilkanaście minut temu obudziłam się, tuż przed budzikiem i od tamtej pory
leżałam obok, obserwowałam jego wypoczywające ciało
i myślałam. Podziwiałam w nim każdą rzecz, dlatego mieszanka przemyśleń była wręcz wybuchowa.
i myślałam. Podziwiałam w nim każdą rzecz, dlatego mieszanka przemyśleń była wręcz wybuchowa.
Obojętnie jak bardzo chciałam z nim zostać, poleżeć,
spędzić poranek, musiałam załatwić kilka ważnych spraw w mieście. Gdzieś z tyłu
głowy miałam plan, wedle którego gdy wrócę, on dopiero pozbiera się z łóżka i
włączy w salonie telewizję. Wtedy będę mogła po raz kolejny się wykazać, zadbać
o niego i zrobić mu śniadanie, po prostu pobyć z nim. Chcąc spełnić ten zamiar,
zaczęłam powoli zsuwać z siebie ciepłe przykrycie, odsłaniając tym samym moje
półnagie ciało, które dla jego przyjemności zatopiłam w pościeli właśnie tak, a
nie pod warstwą grubych ubrań. Podczas jego nieobecności miałam tendencję do
zamarzania w nocy, dlatego przyzwyczaiłam się do kilku bawełnianych warstw.
Teraz jednak, miałam obok siebie dodatkowy kaloryfer, którego zrelaksowany
wzrok na widok moich gołych nóg nie pozwalał mi na ubranie niczego więcej poza
bielizną.
Starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by go nie
obudzić. Powoli wygramoliłam się z łóżka i uważnie obserwując spowity jeszcze
odrobinę porannym mrokiem pokój, znalazłam gdzieś luzem jego rozpinaną bluzę i
chwilowo pożyczyłam. Nie łatwym było przyzwyczaić się do temperatury pokojowej,
zwłaszcza w cieniutkiej koszulce. Zabrałam
z szafki nocnej telefon, żeby go ewentualnie nie obudził przypadkowym dzwonieniem. Wcisnęłam go do kieszeni i powędrowałam do szafy z ubraniami, by jak najciszej rozsunąć jej drzwi i wyciągnąć pierwsze lepsze spodnie i bluzkę. Te i kilka innych rzeczy zabrałam ze sobą i dosłownie na palcach wyszłam z sypialni, zostawiając lekko uchylone drzwi.
z szafki nocnej telefon, żeby go ewentualnie nie obudził przypadkowym dzwonieniem. Wcisnęłam go do kieszeni i powędrowałam do szafy z ubraniami, by jak najciszej rozsunąć jej drzwi i wyciągnąć pierwsze lepsze spodnie i bluzkę. Te i kilka innych rzeczy zabrałam ze sobą i dosłownie na palcach wyszłam z sypialni, zostawiając lekko uchylone drzwi.
Włosy w delikatnym nieładzie fruwały dookoła, ale nie
udawało mi się ich związanie. Najwyraźniej miały zły dzień, nie chciały ze mną
współpracować. To samo tyczyło się odrobiny pudru i tuszu do rzęs, coś z nimi
było nie tak. Ubrana już w jeansy i różową flanelę, oparłam się dłońmi o
umywalkę i spojrzałam w lustro przede mną. Skóra odrobinę, tu i ówdzie była
wysuszona, co niekorzystnie podkreśliłam przez sypki kosmetyk w tym samym
kolorze. Delikatne dołki pod oczami, które przypominały mi te Nialla sprzed
kilku dni odrobinę mnie zbiły z tropu. Wcześniej ich nie zauważyłam, poza tym
sypiałam w miarę dobrze, więc nie widziałam ku im powodu. Usta trochę
spierzchnięte, blade. Na głowie bałagan, koszula niedokładnie wyprasowana.
Czyżby coś było nie tak?
Westchnęłam i odwróciłam się od lustra. Nie mogłam nic z
tym zrobić, prawda? Musiałam kontynuować mój dzień, zadbać o kilka spraw i później
oddać się zmiennej duszyczce, która wciąż drzemała w łóżku. Jedyne czym się
jeszcze posłużyłam, to odrobina owocowych perfum. Po cichu wyszłam z łazienki i
zerknęłam na zegar w telefonie, który ledwie mieścił się w tylnej kieszeni
spodni. Wciąż miałam chwilę do wyjścia, mogłam więc spokojnie zajrzeć do kuchni
i przekąsić co nieco.
Znalazłam w misce na stole jednego z ostatnich, odrobinę
przejrzałych już bananów
i z ochotą obrałam go. W połowie drugiego kęsa zatrzymałam się jednak, bo ciche i szorstkie, ochrypłe wołanie zwróciło moją uwagę.
i z ochotą obrałam go. W połowie drugiego kęsa zatrzymałam się jednak, bo ciche i szorstkie, ochrypłe wołanie zwróciło moją uwagę.
- Annie..
Kontynuując przeżuwanie słodkiego owocu przemierzyłam
całą kuchnię i korytarz, aż do sypialni, po drodze zauważając mój portfel i
kluczyki na stoliku przy wyjściu. W myślach zapisałam sobie, żeby później nie
szukać ich po całym mieszkaniu, jak to miałam w zwyczaju. Szurając odrobinę
skarpetkami po panelach, dotarłam do drzwi od sypialni i zobaczyłam przez
szparę, jak bardzo zaspany blondyn przeciera ręką oczy. Wydał z siebie zmęczony
jęk
i odwrócił się całkowicie na plecy. Jedno ramię wyciągnął na poduszki i wygodnie się rozłożył.
i odwrócił się całkowicie na plecy. Jedno ramię wyciągnął na poduszki i wygodnie się rozłożył.
Podeszłam do łóżka i ostrożnie klękając, doczołgałam się
aż do niego i usiadłam obok. Oparłam się plecami nisko o ramę łóżka i czułam,
jak poprawia swoje przedramię by objąć nim moje ciało. Brałam kolejny kęs
banana, gdy wciąż z zamkniętymi oczami przytulił głowę do mojego tułowia.
Ułożył się tuż pod moim biustem, więc wolną ręką mogłam swobodnie przebierać mu
między kosmykami rozczochranych włosów. Nabrał dużo powietrza do płuc
i powoli, mozolnie wypuszczał je z siebie tak, jakby chciał znów odpłynąć w senną krainę.
i powoli, mozolnie wypuszczał je z siebie tak, jakby chciał znów odpłynąć w senną krainę.
- Pachniesz, jakbyś
gdzieś wychodziła. – wymruczał, przez moment wręcz myślałam, że będę miała
problem ze zrozumieniem. Uśmiechnęłam się do siebie lekko ze świadomością, że
nie zobaczy mojego wyrazu twarzy.
- Muszę zrobić dosłownie trzy
rzeczy w mieście, szybko wrócę. – odparłam, przekładając kolejną warstwę jego
włosów. Westchnął znów i przełknął sennie ślinę. Przyjemne ciepło jego oddechu
powoli przenikało przez materiał mojej flaneli, co wcale nie przyspieszało
mojego wyjścia. A już tym bardziej nie fakt, że powoli zasypiał na mnie.
- Nigdzie nie idziesz. –
dodał, a drgania jego głosu utonęły gdzieś w moim brzuchu.
- Jeśli jeszcze trochę
się prześpisz, może jak się obudzisz będę z powrotem. – dodałam w nadziei, że
odrobinę go przekonam co do moich zamiarów. Był niezadowolony, mogłam to wyczuć
po jego pewnym siebie głosie, krótkich zwrotach i upartym trwaniu w bezruchu.
Nie winiłam go, sama na pewno nie byłabym szczęśliwa na jego miejscu.
Chwilę jeszcze leżał na mnie i powoli obawiałam się, że
zasypiał od nowa. Zburzona została jednak moja teoria, gdy z ciężkim
westchnięciem podniósł głowę z mojego ciała
i przełożył z powrotem na poduszkę obok.
i przełożył z powrotem na poduszkę obok.
- Która jest godzina? –
wymamrotał, jedynie odrobinę otwierając jedno oko. Zerknęłam na telefon w
tylnej kieszeni spodni i starałam się go nie oślepić bardzo jasnym ekranem.
- Wpół do ósmej. – gdy to
usłyszał, stęknął i zmarszczył brwi. Schyliłam się, by delikatnie ucałować jego
opalony nos i pogłaskać raz jeszcze po głowie. Wygramoliłam się z łóżka
i rozprostowałam koszulkę, która nieznacznie podwinęła się do góry.
i rozprostowałam koszulkę, która nieznacznie podwinęła się do góry.
- Wróć do mnie zaraz. –
usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z sypialni. Odwróciłam się po raz ostatni do
niego i widząc, że z trudem otworzył oczy i spoglądał na mnie, uśmiechnęłam się
ciepło.
Przymknęłam drzwi od pokoju, by żadne nieprzyjazne dla
ucha dźwięki nie zaburzały jego zasłużonego snu. Powędrowałam cicho do salonu,
gdzie na biurku leżała moja teczka
z dokumentami, które między innymi musiałam zanieść. Sprawdziłam, czy wszystkie potrzebne papiery znalazły się w niej i upewniona, zahaczyłam jeszcze o kuchnię, gdzie w woreczek zapakowałam małą kiść winogron, które wydawały mi się idealne na przedśniadaniową przekąskę podczas jazdy samochodem. Zgasiłam wszystkie niepotrzebne światła i zebrałam swoje rzeczy, gotowa do wyjścia. Starając się jak najciszej poruszać plikiem kluczy, wsunęłam na nogi pierwsze lepsze trampki, które stały przy wyjściu i przewiesiłam sobie przez ramię szalik razem z kurtką. Miałam nadzieję nacieszyć się jeszcze przez kilkanaście minut ciepłem samochodu, który stał w zamknięciu całą noc.
z dokumentami, które między innymi musiałam zanieść. Sprawdziłam, czy wszystkie potrzebne papiery znalazły się w niej i upewniona, zahaczyłam jeszcze o kuchnię, gdzie w woreczek zapakowałam małą kiść winogron, które wydawały mi się idealne na przedśniadaniową przekąskę podczas jazdy samochodem. Zgasiłam wszystkie niepotrzebne światła i zebrałam swoje rzeczy, gotowa do wyjścia. Starając się jak najciszej poruszać plikiem kluczy, wsunęłam na nogi pierwsze lepsze trampki, które stały przy wyjściu i przewiesiłam sobie przez ramię szalik razem z kurtką. Miałam nadzieję nacieszyć się jeszcze przez kilkanaście minut ciepłem samochodu, który stał w zamknięciu całą noc.
Jeszcze gdy byłam trochę młodsza, ciągnęło mnie do
motoryzacji. Tata miał o czym ze mną rozmawiać, gdy kupował nowy samochód.
Mimo, że dużą barierą do pokonania było dla mnie wsiąść za kierownicę, kiedy
już oswoiłam się z panowaniem nad przyjemną maszyną, było tylko lepiej. Jazda
samochodem uspokajała mnie, mogłam się skupić i swobodnie pokonywać kilometry,
najczęściej z przyjemną muzyką w tle.
Kilka dobrych chwil zajęło mi kluczenie w krótkich,
podmiejskich uliczkach Londynu. Dodatkowo utrudniali mi to ludzie, którzy jak
co ranek wyjeżdżali do pracy. W naszej okolicy znajdowała się przewaga
wolnostojących domów lub niedużych apartamentowców, więc mieszkańców stać było
na dojazdy samochodem.
Wjechałam na kilkunastokilometrową obwodnicę, którą
dostanę się do samego środka miasta. Omijałam tłoczne dzielnice i ciągłe
przystanki na światłach, by móc pojechać odrobinę szybciej i niemalże jak w
trasie. W momencie, kiedy prowadziłam już ze stałą prędkością i co chwila
jedynie delikatnie skręcałam, sięgnęłam wolną ręką do schowka między fotelami,
gdzie leżał przygotowany woreczek z przekąską. Moje myśli jednak zaczęły
wędrować gdzie indziej, niż wśród mijających mnie pojazdów czy słodkich owoców.
W głowie wciąż miałam ciężar, którym obarczony został
Niall. Nie tylko on. Ogromny stres, który mógł być wyzwolony jedynie przez jak
największe wsparcie ze strony bliskich, fanów lub własną ekspresję. Mimo
dziesiątek godzin spędzonych na pracy fizycznej, nie wszystko z niego
uchodziło. Wciąż był sfrustrowany, nie był pewien wielu rzeczy. Gdy Zayn
postanowił odejść z zespołu, zaczęły się setki propozycji nowych kontraktów i
umów, kolejne prośby o wywiady, niecierpliwe i nagminne wiadomości fanów.
Presja tego wszystkiego nie była łatwa, choć powoli, miałam nadzieję, wychodził
z tego. Robiłam wszystko, żeby mu ulżyć, pomóc sobie z tym poradzić i wciąż
zachodziłam w głowę, co jeszcze mogę zrobić. Oczywiście nie oznaczało to
całkowitej uległości, cały czas sytuacja między nami wyglądała tak samo. Byłam
w niektórych momentach stanowcza, jednak starałam się nie dodawać mu w żaden
sposób nerwów. Widziałam złość, która nim targała przed koncertami w Republice
Południowej Afryki, czułam ją przez sygnał telefoniczny. Wierzyłam w niego i
jego psychiczną siłę, jednak nie mogłam się nie bać. Martwiłam się, co powoli
zaczęło uwydatniać moją masochistyczną, uwarunkowaną przez silne uczucie cechę.
Dbałam bardziej o niego, niż
o siebie samą.
o siebie samą.
I być może o to chodziło. Obojętnie co robiłam, zawsze
znalazło się miejsce na myślenie o nim. Wszędzie szukałam sposobów na wywołanie
jego uśmiechu, próbowałam wielu sposobów i z każdym sukcesem, nie przestawałam.
Wiedziałam, że na dłuższą metę było to niezdrowe. Kochałam go, więc tak czy
inaczej opiekowałabym się nim bardziej, niż sobą. Jednak są takie chwile w
życiu, gdy stres osoby bliskiej staje się twoim, nakładają się na siebie
sytuacje i presje, dochodzi do tego jakaś trudna sytuacja w rodzinie czy
problem z pracą. Miałam ogromną nadzieję, że wyjdę z tego bez szwanku i uporam się
ze wszystkim, co zaczęłam dźwigać na sercu. Potrzebowałam jedynie wewnętrznego
spokoju, że z Niallem już wszystko w porządku, a przynajmniej choć trochę
lepiej.
Bałam się myśleć głębiej, o tym co dzieje się w domu, w
Polsce. Nie chciałam sobie dokładać, ale nieprzyjemne przemyślenia zawsze
łączyły się parami. Ponadto wciąż brak podjętej decyzji co do studiów, niepewność
i brak jakiegokolwiek przekonania w jedną czy w drugą stronę również nie
pomagał.
Wciąż nie przekraczałam dozwolonej prędkości na drodze,
jednak mimo wszystko czułam się niepewnie. Ilość informacji, które przetwarzał
mój umysł najwyraźniej negatywnie działał na moją koncentrację. Dwa razy dłużej
musiałam zerknąć w lusterko by wiedzieć, czy wszystko jest dobrze. Zaczęłam
mieć problem z podzielnością uwagi, w głowie było głośno od myśli i czułam
powracające przerażenie, które już nie raz mnie spotkało w okolicznościach ich
natłoku. Popełniłam błąd, oddając głowie swobodę myślenia w tamtej chwili. Było
tego wszystkiego za dużo i nie zauważyłam, że skręt się delikatnie zaostrzył
przy jednym ze zjazdów. Zdążyłam wtrącić do głowy jedynie „cholera”, zanim wszystko
inne potoczyło się szybciej, niż mogłam sobie wyobrazić.
Jej zapach wciąż unosił się w powietrzu, gdy wyszła z
pokoju. Lubiłem w niej to, że nigdy nie traktowała swojej skóry przesadnie
perfumami lecz wystarczająco, by uwodzić mój zmysł węchu i chcieć więcej. Było
mi ciepło i wygodnie, ale mogło być lepiej. Co chwila udawało mi się zdrzemnąć
na kilka minut, jednak nie był już to mocny sen taki, jakim uraczyłem swój
organizm w nocy. potrzebowałem takiego odpoczynku, miałem nadzieję na dużo
lepsze samopoczucie, gdy spędzę kilka dni w domu i się porządnie wyśpię.
Mimo wcześniejszej pobudki, wciąż byłem wrażliwy na
dźwięki. Dlatego jęknąłem niezadowolony, gdy usłyszałem donośny dzwonek mojego
telefonu. Wciąż trudnym dla mnie było zmienienie pozycji, więc zajęło mi to
dobrych kilka sekund, zanim wylądowałem na drugim boku i dosięgnąłem do
telefonu. Odłączyłem go od ładowarki i musiałem zamknąć znów oczy, bo ekran był
zbyt jasny. Dlaczego nigdy nie pamiętam zmienić ustawień wieczorem?
- Halo? – wychrypiałem,
więc odchrząknąłem i powtórzyłem raz jeszcze. Nie siliłem się na żaden
konkretny ton głosu, bo nie spojrzałem na numer i nie wiedziałem, z kim
rozmawiam. Nie chciałem patrzeć na zabójczy wyświetlacz, więc liczyłem na swoją
spostrzegawczość.
- Dzień dobry, z tej
strony ratownik William Jones. Czy rozmawiam z kimś z rodziny pani.. – urwał na
moment, w tle słyszałem hałas jeżdżących samochodów i czyjąś rozmowę. – Anne
Holmes? - dodał. Serce mi stanęło,
momentalnie otworzyłem szerzej oczy. Dlaczego dzwoni do mnie ratownik? Coś jej
się musiało stać. Co? Dlaczego? Jak?
- Tak.. – wahałem się w
tym, co mówię. Nie byłem pewnych żadnych słów, które ze mnie wypływały. –
Znaczy, no tak. To moja dziewczyna, o co chodzi? – siliłem się na poważny ton
głosu, który mimo wszystko pełen był zająknięć. Chrzańcie się, nerwy.
- Miała wypadek
samochodowy.. – zaczął od tych słów, ale reszty nie dałem rady słuchać. Ta wiadomość uderzyła we mnie i hamowała
wszelki rozsądek, którym kierowały się moje myśli. Próbowałem zachować odrobinę
świadomości, gdy wyskakiwałem z łóżka i szukałem czegokolwiek do ubrania.
Stanąłem jednak w połowie pokoju i próbowałem się skoncentrować choć na moment,
o czym ten człowiek mówi. Wspominał coś o moim numerze w jakichś dokumentach,
kontynuował o miejscu wypadku ale nie mówił ani słowa o tym, co mnie
najbardziej zabijało. – Właśnie zabieramy poszkodowaną do szpitala London
Bridge
i potrzebujemy informacji o jej ogólnym stanie zdrowia, ponieważ nie jesteśmy w stanie uzyskać od niej ani słowa. – powiedział, gdy jedną ręką wsuwałem na nogi pogniecione spodnie od dresu. Czy to znaczyło, że była nieprzytomna? W stanie krytycznym? – Musimy wiedzieć, czy jest uczulona na jakiekolwiek leki.. – zaczął wymieniać kilka łacińskich nazw, które kojarzyłem jedynie z telewizji. Odsunąłem od ucha telefon, gdy przeciskałem przez głowę jakąś bluzę, nawet nie wiedziałem w jakim kolorze.
i potrzebujemy informacji o jej ogólnym stanie zdrowia, ponieważ nie jesteśmy w stanie uzyskać od niej ani słowa. – powiedział, gdy jedną ręką wsuwałem na nogi pogniecione spodnie od dresu. Czy to znaczyło, że była nieprzytomna? W stanie krytycznym? – Musimy wiedzieć, czy jest uczulona na jakiekolwiek leki.. – zaczął wymieniać kilka łacińskich nazw, które kojarzyłem jedynie z telewizji. Odsunąłem od ucha telefon, gdy przeciskałem przez głowę jakąś bluzę, nawet nie wiedziałem w jakim kolorze.
- Nie.. znaczy, nie
wiem.. chyba nie, nic nie mówiła.. – jąkałem się na zmianę z przeklinaniem, bo
kilka razy potknąłem się o własne nogi w poszukiwaniu kluczyków do samochodu w
całym domu. – Co z nią jest?
- Niestety jestem jedynie
ratownikiem asystującym, nie jestem w stanie odpowiedzieć panu precyzyjnie.. –
mówił, a mnie jasny szlag trafiał.
- London Bridge, tak? –
upewniłem się, gdy na siłę wcisnąłem buty na stopy i po raz kolejny wypadły mi
z ręki znalezione na stoliku przy wyjściu kluczyki. Oczywiście, że tam były.
- Tak, za dwie minuty
będziemy na miejscu. – po tych słowach się rozłączyłem. Trzasnąłem drzwiami jak
nigdy, bardzo niedbale je zamknąłem i kolejną rzecz jaką słyszałem odrobinę
wyraźniej, był pisk opon mojego samochodu.
Do szpitala, do
którego zawiozła ją karetka najszybsza droga prowadziła przez obwodnicę,
dlatego nie powstrzymywałem się i mimo wywołania odrobiny chaosu na drodze, nie
zwalniałem. Wymijałem każdy samochód, serce mi nie biło, tylko waliło. Dłonie
mimo pewnego chwytu na kierownicy pociły się, momentami funkcjonowały w ogóle
bez mojej wiedzy. Z transu, w którym nie myślałem w ogóle na żaden temat i
miałem kompletną pustkę w głowie, wyrwało mnie nagłe zwężenie drogi. Musiałem
zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku, by moje raptowne ruchy nie wywołały
niczego nieprzyjemnego.
Mentalnie przywaliłem sobie w twarz, gdy zobaczyłem
przyczynę nagłej zmiany organizacji ruchu.
Plastikowe barierki ostrzegawcze postawione były za radiowozem, a laweta
z wyciągniętym już hakiem jako pomoc do wprowadzenia samochodu stała
kilkanaście metrów z przodu. Mimo niezadowolenia kierowców za mną zwolniłem na
tyle, by móc zobaczyć samochód, który tak doskonale znałem. A raczej miazgę,
która z niego została. Cały przód zgnieciony jak harmonijka, bok również
zniszczony i pozbawiony drzwi. Tył musiał obić się
o barierki, bo również był nadszarpnięty. Nie rozumiałem, jak mogło do czegoś takiego dojść. Było tylko jedno auto, więc albo kogoś jeszcze już zwinęli, albo sama spowodowała wypadek. Tylko.. jak? Dlaczego właśnie Annie? Co się stało?
o barierki, bo również był nadszarpnięty. Nie rozumiałem, jak mogło do czegoś takiego dojść. Było tylko jedno auto, więc albo kogoś jeszcze już zwinęli, albo sama spowodowała wypadek. Tylko.. jak? Dlaczego właśnie Annie? Co się stało?
- No już, kurwa! –
krzyknąłem, gdy po raz kolejny usłyszałem za sobą klakson. Musiałem wrócić do
rzeczywistości. Potrzebowałem być przy niej, wiedzieć co się stało a co
najważniejsze, czy jej coś się stało.
Minuty i kilka złamanych przepisów zajęło mi dojechanie
do szpitala. Nie ważne było w tej chwili nic, poza Ann. Nie mogło jej się nic
stać, po prostu nie mogło. Nie dopuszczałem tego do świadomości, mimo że miałem
przed oczami same czarne scenariusze po widoku jej zmasakrowanego volva. Nie
mogłem jej stracić.
Nie wiedziałem, gdzie mam się podziać w wielkim holu
szpitala. Stanąłem w miejscu
i złapałem się za włosy, gotów je sobie wyrwać ze strachu. Wypuściłem z siebie odrobinę powietrza i wciąż nie ulżyło, serce biło tylko mocniej i przypominało mi o potrzebie dotlenienia przez oddychanie. Dostrzegłem informację, rejestrację – nawet nie umiałem tego poprawnie nazwać. Szybkim krokiem dotarłem lady i cieszyłem się, że moje gwałtowne ruchy od razu zwróciły uwagę kobiety w jasnym, szpitalnym ubraniu.
i złapałem się za włosy, gotów je sobie wyrwać ze strachu. Wypuściłem z siebie odrobinę powietrza i wciąż nie ulżyło, serce biło tylko mocniej i przypominało mi o potrzebie dotlenienia przez oddychanie. Dostrzegłem informację, rejestrację – nawet nie umiałem tego poprawnie nazwać. Szybkim krokiem dotarłem lady i cieszyłem się, że moje gwałtowne ruchy od razu zwróciły uwagę kobiety w jasnym, szpitalnym ubraniu.
- W czym mogę pomóc? –
spytała i lekko się uśmiechnęła. Jak mogła się uśmiechać, skoro Annie miała
wypadek?
- Erm.. – nie umiałem z
siebie nic wykrztusić. Wystarczająco przerażały mnie słowa, które chciałem
wypowiedzieć. – Tak, uhm, przywieźli tu Ann, znaczy.. Anne Holmes, miała
wypadek.. Chwilę temu.. – błąkałem się w tym, co mówiłem. Patrzyłem na brunetkę
niecierpliwie, gdy patrzyła w monitor i szukała jakichś informacji.
- Faktycznie, przyjechała
niedawno karetka, ale nie ma jeszcze danych pacjenta w systemie. Może pan
poczekać przed szpitalnym oddziałem ratunkowym, tutaj w korytarzu – wskazała
ręką na szerokie, nieprzezroczyste drzwi i rząd krzesełek zaraz obok. – Zaraz
poproszę jakąś pielęgniarkę, być może będzie w stanie panu pomóc.
- Okej.. – odparłem i
czułem, jak opada we mnie siła na cokolwiek. Jak mogli nie wiedzieć? Dlaczego
to tyle trwało?
Nie siadałem na plastikowym krześle. Krążyłem w tę i z
powrotem, nie mogłem powstrzymać moich rosnących nerwów. Dawno wyrwałbym sobie
całe garści włosów, gdyby nie protesty mojej skóry. Wokół mnie krzątali się
pacjenci, obsługa i jacyś inni ludzie.
Z rosnącej frustracji wyrwały mnie otwierające się drzwi i widok pielęgniarki, która zaczęła rozglądać się po korytarzu.
Z rosnącej frustracji wyrwały mnie otwierające się drzwi i widok pielęgniarki, która zaczęła rozglądać się po korytarzu.
- Przepraszam, szukam
Annie.. – zacząłem, ale spojrzała na mnie wnikliwym wzrokiem. Na pewno nic jej
nie dało samo zdrobnienie. – .. Anne Holmes. Miała wypadek.. – bolały mnie
usta, gdy po raz kolejny musiałam wypowiadać te słowa. Nigdy nie chciałem, żeby
coś jej się stało.
- Pan z rodziny? –
spytała pewnym głosem.
- Jestem jej chłopakiem..
– urwałem w połowie nie wiedząc nawet, co mogę dodać. Dlaczego nie mogłem od
razu jej zobaczyć, tylko tyle to trwało? Chodziło o głupią przynależność do
rodziny?
- Niall? – upewniła się,
a ja ochoczo pokiwałem głową. – Chciała, żeby pan tu był. Proszę za mną. –
powiedziała, po czym wpuściła mnie na oddział. Chciała? To znaczy, że była
przytomna? – Niestety nie mamy żadnych informacji na temat chorób przewlekłych
oraz alergii na leki, a pacjentka nie rozumie naszych pytań. – Kontynuowała,
gdy prowadziła mnie przez korytarzyk pozasłanianych kotarami łóżek. –
Wnioskujemy, że wciąż jest w szoku po wypadku.
- Czyli jest przytomna? –
musiałem się upewnić.
- Tak, chcieliśmy podać
jej leki na uspokojenie, ale tak jak mówię, nie wiemy… - mówiła dalej a ja
przestałem słuchać, gdy usłyszałem jej płacz. Przeraźliwie szlochała, a męski,
zapewne należący do lekarza, głos próbował ją uspokoić. – Tutaj. – wskazała na
lewo, gdzie widok łóżka był nieco bardziej odsłonięty, niż w przypadku reszty.
Siedziała na wpół zgięta, cała zapłakana. Twarz miała
czerwoną, pełną mokrych śladów i kilku zadrapań. Dłonie przyciągnęła do twarzy,
pewnie by spróbować się uspokoić, ale nie udawało jej się. Całe jej ciało
trzęsło się, lekarz delikatnie trzymał ją za ramię i próbował wynieść z niej
jakąkolwiek reakcję lub informację.
- Proszę spróbować się
uspokoić, muszę wiedzieć czy... – mówił do niej, ale pielęgniarka mu przerwała.
Spojrzał na nas, ale ja przed oczami miałem jedynie moją dziewczynę, która
musiała okropnie cierpieć, tam w środku, skoro była w takim stanie.
- Annie.. – powiedziałem
i bez względu na jakiekolwiek protesty podszedłem do niej. Bałem się dotknąć
jej delikatnego ciała, nie chciałem sprawić żadnego bólu nie wiedząc, gdzie się
uderzyła lub zraniła. Zaczęła szybko i głęboko oddychać co skojarzyło mi się
bardzo nieprzyjemnie, już raz w mojej obecności dostała ataku paniki. Teraz być
może był to jeden
z kolejnych, skoro nie była w stanie współpracować z ratownikami.
z kolejnych, skoro nie była w stanie współpracować z ratownikami.
- Proszę pana, ona jest w
szoku, być może coś ją boli, skoro nie jest w stanie się uspokoić.. – mówił
lekarz, chcąc tym samym odsunąć mnie od jej łóżka.
- To atak paniki, dajcie
jej moment! – podniosłem głos, co spotkało się z jednym głośnym szlochem z jej
strony. Spojrzałem znów na nią i nie czekając na pozwolenie mężczyzny,
schyliłem się odrobinę i niepewnie, ale w końcu ująłem jej dłoń by odsłonić jej
twarz. Serce mi się łamało, gdy widziałem ją w takim stanie. – Annie, to ja. –
powiedziałem już nieco spokojniej, zwracając tym jej uwagę. Odgarnąłem za ucho
kilka blond kosmyków, próbowałem złapać jej kontakt wzrokowy. – Jesteś
bezpieczna kochanie.. – głos mi się łamał. Minuty wcześniej byłem niemalże
przekonany, że ten dzień skończy się jeszcze gorzej. Zastanę ją nieprzytomną, w
stanie krytycznym lub całą zimną, bez życia.. – Proszę, oddychaj spokojnie. –
mówiłem. Spojrzała w końcu na mnie i widziałem w jej oczach jedno: przerażenie.
Wciąż ciężko oddychała, nie mogła się skoncentrować na jednej rzeczy.
- Niall.. – wychrypiała
między szlochami, choć tylko początek mojego imienia dało się słyszeć.
- Tak, Ann. Wszystko jest
w porządku, jestem tutaj. – mówiłem, nie kontrolując spływających po policzkach
łez. Nie wiedziałem, ile ją dzieliło od śmierci podczas wypadku. Prawdopodobnie
niewiele. – Proszę, uspokój się. Jesteś bezpieczna. – kontynuowałem. Ledwie
zauważalnie wyciągnęła do mnie rękę, więc od razu ale delikatnie, ująłem ją i
jak najłagodniej ucałowałem. Trzymałem przy niej usta tak długo, aż nie mogłem
znieść rozłąki z jej twarzą.
- Ja.. – zaczęła, ale nic
więcej z siebie nie wydobyła. Wolną rękę delikatnie przyłożyłem do jej policzka
i słabo się uśmiechnąłem.
- Tak, kochanie? –
próbowałem. Widziałem ile problemu sprawia jej wypowiedzenie czegokolwiek,
trzęsła się cała i wciąż nie wróciła do normalnego oddechu. Uchyliła usta chcąc
coś dopowiedzieć i przymknęła powieki, spod których wypłynęła kolejna porcja łez.
- Ja.. boję się.. –
mruknęła, ale coś było nietypowego w sposobie, w jaki wypowiedziała te dwa
słowa. Nie wypływały z niej słowa płynnie, tylko wręcz dukała. Brzmiała tak,
jakby od nowa uczyła się mówić po angielsku.
- Nie bój się, Annie. Nic
ci nie grozi. – uspokajałem wciąż. Wnikliwie obserwowałem jej reakcję, czekałem
na cokolwiek, co sprawi nam obojgu ulgę.
- Nie.. – zaczęła, znów z
trudem. – Nie rozumiem, czego chcą.. – na siłę powiedziała, a dla mnie wszystko
już było jasne. Widocznie szok po wypadku spowodował, że bez całkowitej
świadomości przyjmowała do siebie informacje i stąd fakt, że nie rozumiała
pytań ratowników.
- W porządku, kochanie.
Poradzisz sobie. Jestem tutaj, pomogę ci. – odparłem i chwilę jeszcze
poczekałem ze wzrokiem wlepionym w jej twarz, aż w końcu wolniej zaczęła
oddychać.
Potrzebowała jeszcze kilku minut, żeby się całkowicie
uspokoić. W tym czasie obejrzałem ją całą i nic bardzo niepokojącego nie
dostrzegłem. Inaczej – nie widziałem nigdzie potężnej plamy krwi, która
przyprawiłaby mnie o strach i mdłości. Kucałem przy niej i wciąż trzymałem ją
za rękę, co chwila muskając ustami jej miękką skórę.
- W porządku? – spytał ją
lekarz, podchodząc z drugiej strony łóżka. Nie chciałem, by znów spotkał ją
nieprzyjemny atak ale wiedziałem też, że musi być właściwie zbadana. Annie
pokiwała głową i wytarła kilka łez z policzka. Tym razem uzyskałem od niej
cielesną reakcję, gdy ścisnęła moją dłoń i nie puszczała. Uśmiechnąłem się
słabo i raz jeszcze przyłożyłem do niej usta, odwzajemniając uścisk. – Cieszę
się. Muszę teraz wiedzieć, czy.. – zaczął, a ja przygotowałem się psychicznie
na pomoc w tłumaczeniu, jak dwulatkowi, co znaczą poszczególne słowa z żargonu
medycznego.
- Zrobiliśmy dodatkowy
rentgen jamy brzusznej i kręgosłupa, nic poważnego nie znaleźliśmy poza
delikatnie zbitym biodrem. Będzie musiało się wykurować przy pomocy maści,
którą zaraz przepiszę na recepcie razem ze środkami przeciwbólowymi. Nie ma
wstrząśnienia mózgu, z czaszką wszystko w porządku. Na dobrą sprawę mamy tu
jedynie siniaki i jakieś zadrapania od kawałków szkła, trochę się poobijała ale
to i tak cud, że nic innego się nie stało. – lekarz prowadzący przeglądał kartę
Ann, gdy czekaliśmy aż pielęgniarka pomoże jej się ubrać po ostatnim badaniu. –
Jak się domyślam, to nie był pierwszy raz z atakiem paniki? – spojrzał na mnie
znad swoich okularów do czytania. Od razu westchnąłem i pokiwałem głową.
- Zdarzały się już.
- Po dzisiejszym wypadku
i kilkukrotnych nawrotach napadów, radziłbym przypilnować, żeby odpoczęła.
Takie duże nasilenie lęku nie jest łatwe dla organizmu, sytuacja może się
powtarzać przy wspominaniu zdarzenia, choć to zależy od psychiki pacjentki.
Niestety nie jestem neurologiem ani psychiatrą, nie mogę szerzej niczego
przeanalizować.
- Annie była z tym u
psychologa. – wtrąciłem, zgodnie z prawdą.
- To dobrze. Proszę dopilnować,
żeby dbała o siebie. Przejrzę ostatnie badania i jeśli nic niepokojącego nie
znajdę, od razu dam wypis ze szpitala. – odparł, za co mu podziękowałem.
Usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach. Nie
mogłem uwierzyć w to, co się działo. Wciąż nie wiedziałem jak doszło do wypadku
ani co dokładnie się stało, ale najważniejsze było pewne – z moją Ann wszystko
było w porządku. Na myśl o niej, zgniecionej w swoim ulubionym samochodzie
robiło mi się nieprzyjemnie. Cieszyłem się, że jechała tym samochodem a nie
innym, mniejszym lub mniej bezpiecznym.
- Panie Horan? – nagle
usłyszałem głos pielęgniarki, która wyglądała do mnie zza drzwi. – Mamy mały
problem. – dodała, po czym od razu zerwałem się na nogi. Teraz już jakakolwiek
informacja o czymś „nie tak” sprawiała, że biegłem jak sprinter i chciałem być
pewien, że wszystko jest w porządku.
Żwawym krokiem dotarłem do jej łóżka i zobaczyłem, że z
jeszcze niedopiętą koszulą leżała i znów płakała.
- Annie? – spytałem i od
razu znalazłem się u jej boku. Delikatnie usiadłem na łóżku i objąłem dłonią
jej twarz, szukając w oczach jakiegokolwiek sygnału, co się dzieje. – Coś cię
boli? Kręci ci się w głowie? – pytałem, ale kręciła głową na boki. Zaszlochała
mocno i skrzywiła się w grymasie. – Powiedz mi, co się dzieje. – dociekałem,
już nie mogłem wytrzymać w spokoju
i ciszy. Potrzebowałem jej ciągłego mówienia, narzekania, czegokolwiek. Brakowało mi jej kąśliwych uwag i ironicznych żartów z tego, co robię. Chciałem wrócić do normalności, do domu. Usunąć ten dzień, zapomnieć o jakimkolwiek wypadku, leżeć z nią w łóżku i powoli wstawać, by bez pośpiechu zjeść śniadanie.
i ciszy. Potrzebowałem jej ciągłego mówienia, narzekania, czegokolwiek. Brakowało mi jej kąśliwych uwag i ironicznych żartów z tego, co robię. Chciałem wrócić do normalności, do domu. Usunąć ten dzień, zapomnieć o jakimkolwiek wypadku, leżeć z nią w łóżku i powoli wstawać, by bez pośpiechu zjeść śniadanie.
- Skasowałam mój
samochód! – wypłakała i zaniosła się jeszcze jednym, nieprzyjemnym oddechem.
Chwilę siedziałem cicho, aż w końcu nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem
chichotać, co może nie było najlepszym rozwiązaniem w takich okolicznościach,
ale nic nie mogłem poradzić. Moja dziewczyna. Dziewczyna, która cudem przeżyła
poważny wypadek samochodowy i kilka następujących po sobie ataków paniki.
Annie, która mogła być nieprzytomna, na stole chirurgów albo w śpiączce
farmakologicznej. Jej największym zmartwieniem był fakt, że zmasakrowała swoje
auto. Nie ból biodra, krwawienie z zadrapania czy potężny siniak w widocznym
miejscu. Jej ulubione, czarne volvo.
- Och, Annie.. –
Zacząłem, ale nie mogłem powstrzymać swojej ewidentnej ulgi w głosie.
Próbowałem coś powiedzieć, ale skończyło się znów na słabym śmiechu i kręceniu
głową w niedowierzaniu. Wielki ciężar spadł mi z serca, nie wiedziałem nawet o
jego wcześniejszej obecności do tego momentu. – Kupimy ci nowy, nie martw się. –
uśmiechnąłem się do niej i kontynuowałem głaskanie jej policzka licząc na
poprawę humoru mojej rozświetlającej czarne niebo piękności.
Inaczej jej nie mogłem nazwać. Ostatnie dni były dla mnie
naprawdę trudne, a skoro ja ledwo sobie z nimi radziłem, to jak musiała się
czuć Ann? Zwłaszcza z jej tendencją do przejmowania się wszystkim dookoła?
Skoncentrowana była na poprawianiu mi humoru, a nie własnym oddechu. Była moim
małym chochlikiem, który mimo swojej specyficznej natury był jedyny w swoim
rodzaju. Nie mógłbym prosić o więcej, bo otrzymałem najwięcej, ile mógłbym
kiedykolwiek. Byłem szczęściarzem, mogąc trzymać jej dłoń.
- Ale ty nie rozumiesz! –
pociągnęła nosem, wyraźnie niezadowolona z mojej reakcji. Ściągnęła brwi, jej
usta zaczynały powoli trząść się od płaczu. Wytarłem palcami ściekające po jej
policzkach łzy i mimo oburzenia Annie, wciąż uśmiechałem się do niej. Jak
mógłbym nie? Obojętnie jakie w jakie bym nie wdepnął gówno, dla niej zawsze
znajdzie się uśmiech. – To był mój samochód! Mój pierwszy! Ulubiony! Duży, i
czarny, i.. – mówiła, aż w końcu zdecydowałem się jej przerwać.
- Spójrz na mnie. –
poprosiłem i poczekałem, aż jej załzawione, zmęczone oczy znalazły moje. –
Jesteś cała, to najważniejsze.
- Ale.. – próbowała.
- Nie ma żadnego ale,
mała. – Schyliłem się i delikatnie ucałowałem jej czoło, starając się ominąć
nieduży plaster po prawej stronie.
- Karzecie mi tu leżeć, a
laweta zabrała moje auto!
- Resztki po nim.. –
powiedziałem, zanim ugryzłem się w język. Zgromiła mnie wzrokiem, więc
spróbowałem znów uratować sytuację uśmiechem i buziakiem w policzek. – Przepraszam.
Fakt, skasowałaś samochód.. – znów zły wybór słów, chłopie. – Ale to nie
znaczy, że nie będziesz w ogóle miała czym jeździć. Póki nie załatwimy ci
nowego, możemy się dzielić moim Roverem. – powiedziałem, próbując choć odrobinę
zmienić jej nastawienie. Uniosła brwi i gdyby nie mokre od łez policzki
uznałbym, że mało nie parsknęła śmiechem.
- Ty? Dasz mi jeździć
swoim samochodem? Zwłaszcza po tym, jak zmasakrowałam swój? – ciągnęła. No,
przynajmniej poprawiłem jej humor. – Chyba sobie to zapiszę!
- No bez przesady! –
zaśmiałem się.
I
gdy zaczęliśmy się przekomarzać o prawa do mojego samochodu wiedziałem już
jedną, najważniejszą rzecz. Potrzebna była dodatkowa, pełna obaw sytuacja do
całego bałaganu w którym jesteśmy by móc odetchnąć. Bo wraz z momentem, gdy na
jej twarzy pojawił się uśmiech a lekarz bez przeszkód wypisał ją ze szpitala,
wszystko było lepsze. Miałem świadomość, że jedna z najważniejszych dla mnie
rzeczy jest bezpieczna, wszystko z nią w porządku. Utrzymywało mnie to przy
zdrowych zmysłach i będzie, już do końca.
____________________________________________________________
mannien.tumblr,com
twitter.com/maryb96
ask.fm/manny96
*SPECIAL ANNOUNCEMENT!*
Na WATTPADZIE zaczęłam tłumaczenie TLM na angielski, jest jeden (pierwszy) rozdział. Jeśli znajdziecie chwilę i/lub chcielibyście śledzić losy moich bohaterów również tam, serdecznie zapraszam.
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments
love y'all lots x
Co za rozdział! woah!
OdpowiedzUsuńWłaśnie dzisiaj myślałam o Tobie i o tej historii, zaciekawiona kiedy będzie następny rozdział, ale nie spodziewałam się, że "tak szybko" :)
Rozdział jak zwykle świetny - co tu dużo mówić hah :) x
@nivllx
Dawno mnie tutaj nie było, chociaż nic się nie zmieniło - dalej jesteś zdolna, dalej Twój talent, słowa, serce, umysł i wyobraźnia są piękne.
OdpowiedzUsuńOli
Mania, wiesz jak ja Cię uwielbiam! W jednym momencie płacze, bo Annie ma załamanie, ataki paniki, wypadek, a za chwile wybucham śmiechem, tylko ty tak umiesz! :) Chyba brakowało mi takiego odcinka, gdzie połączyłaś właśnie coś smutnego i zabawnego. Jak mniemam załamanie Nialla jest tym o czym ostatnio pisałam Ci na asku i bardzobardzo podoba mi się jak to opisałaś. Annie jak zawsze dobra duszyczka :) Odnośnie wypadku, sama od 2 miesięcy i 3 dni jestem kierowcą i jak tylko to czytalam i przypominałam sobie moje zakręty.... zrobiłaś dobry uczynek, przestraszyłaś mnie zdecydowanie, będe jeździć wolniej, to tak na marginesie! Ale czarnym volvo nie pogardze... swoją drogą, chyba w moim każdym wyobrażeniu Niall nie daje nikomu swojego auta, a bynajmniej broni swojej właśnosci :p No podoba mi się, bardzobardzo! Nie moge sie doczekać, aż pojawi się tu coś zupełnie beztroskiego i zabawnego. ( marzy mi się farbowanie włosów Annie, może przy okazji pasemko na blond czuprynie Irlandczyka :3 ) no nic, kończę te bzdury, znów to nie ma większego sensu, ale jestem, aksowy chochlik! ;)
OdpowiedzUsuńCudowny ;) jesteś kochana że stworzyłaś dla nas te historie że się nią dzielisz:) pewnie każdy angażuje się w nią na swój sposób pozwolasz nam zapomnieć o problemach choć na chwilę i żyć w innym świecie ich świecie twojej wyobraźni:) dzięki za to :*
OdpowiedzUsuńKArola x