Manny

poniedziałek, 25 lutego 2013

#3 część 2.


Podświadomość mi mówiła, że jest wieczór. Nie przeliczyłam się. Ocknąwszy się z ciemności, zastałam jedynie światło latarni na ulicy. Jasny z założenia pokój był przepełniony smutnym, przygnębionym półmrokiem. Tak samo ja się czułam. Rozejrzałam się po skotłowanej pościeli. Nie znalazłam telefonu, dlatego znajdując w sobie odrobinę siły zaczęłam odkładać niepotrzebną zawartość mojego łóżka na podłogę. Czarny iphone znalazł się pod drugą poduszką, zmęczony kilkunastoma wiadomościami. Podniosłam się całkowicie do pozycji siedzącej i spojrzałam na odbicie w lustrze, które przymocowane do kremowej, ogromnej szafy znajdowało się naprzeciwko łóżka. Moim oczom ukazała się postać rozczochranej, farbowanej blondynki, ze zmęczonym wyrazem twarzy. Na widok czarnego stanika znajdującego się prawie w całości poza zasięgiem różowego topa, skrzywiłam się i doprowadziłam do pozornego ładu. Wzięłam głęboki oddech i postawiłam stopy na jasnej wykładzinie. Zapaliłam lampkę nocną, która oślepiła mnie swoim mlecznym światłem. Chwiejnym krokiem doczłapałam się do kuchni, która skrzyła się czystością. Nigdy nie lubiłam bałaganu w miejscu, gdzie przygotowuję jedzenie. Ale tym razem nie miałam ochoty na przełykanie niczego, co miało konkretny smak. A już na pewno nie ciepłego. Być może gorącego, jak malinowa herbata z goździkami. Tak, tego było mi trzeba. Leniwie wyciągnęłam duży kubek z wizerunkiem Kubusia Puchatka z szafki i wrzuciłam do niego torebeczkę herbaty, zasypując kilkoma goździkami wyjętymi ze słoika. Dodałam miodu zamiast cukru, bo kiedyś ktoś mówił o jego uzdrawiającym działaniu. Nie pamiętam kto to był, ale w tym momencie zawierzałam mu moje samopoczucie. Czekając, aż woda się zagotuje gapiłam się tępo w jasny blat kuchenny. Podskoczyłam, gdy usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi. Zaraz.. pukanie? Przecież mam dzwonek…
Obraz zaczął na nowo swój taniec, bo zbyt gwałtownie zareagowałam na gościa. Opierałam się o ściany i meble po drodze do jasnych drzwi. Zapaliłam skromną lampkę nad lustrem, które pokazało mi bladą jak ściana skórę, z którą różowy podkoszulek kontrastował bardziej niż zwykle. Czułam narastające napięcie, tętno mi przyspieszyło. W takim stanie miałam przyjmować jakiegokolwiek gościa? Przerazi się…
No i się przeraził. Gość, jak i mój żołądek który odwrócił się o 180 stopni. Zamrugałam gwałtownie, nie wierząc własnym oczom. Z pamięci wypadła mi popołudniowa rozmowa, po której tak mocno płakałam. Czułam, że zaraz znów zacznę. Po uchyleniu drzwi, oprócz chłodem z korytarza zostałam również obdarowana przeszywającym, zatroskanym wzrokiem Jego błękitnych tęczówek. Kosmyki włosów latały na wszystkie strony, a ciemna bluza spadała z jednego ramienia. Trzymał w rękach reklamówkę, chyba z jakiegoś supermarketu oraz pokrowiec na gitarę. Wszedł głębiej do mieszkania, by odstawić zbędne rzeczy. Wyjął zza koszulki ciemne okulary i odłożył. Milczałam. Nie byłam w stanie nic z siebie wyksztusić. Wraz ze ściekającymi pierwszymi łzami, wypływała ze mnie tęsknota za nim. Za charakterystycznym zapachem ubrań, przesiąkniętych nutą perfum i skórzanego fotela w samochodzie. Za przeszywającym mnie, spragnionym wzrokiem.
Niedowierzając w to co widzę, zamknęłam drzwi. Spojrzałam na niego. Zamrugałam
i poczułam zimne kropelki na rozgrzanych od gorączki policzkach. Zaczął zbliżać się do mnie powoli. Dotknęłam dłonią jego klatki piersiowej upewniając się, czy aby na pewno to on.
I gdy musnęłam wiotkimi palcami bawełnianą, miękką koszulkę, rozpłakałam się na dobre. Czułam jak mnie do siebie przytula. Wsuwa ręce na plecy, ogrzewając mnie swoim ciałem. Przykłada głowę do mojej, próbując opanować dreszcze, które przeze mnie przebiegają co chwila.
- Jesteś głupi. – wyszlochałam, ukrywając twarz w materiale jego bluzy. Ten tylko mocniej do mnie przywarł, obdarowując pocałunkiem moją głowę.
Nogi zaczęły się pode mną uginać od nadmiaru emocji w głowie. Poczuł, jak moje ciało zaczyna się bezwładnie osuwać. W porę chwycił mnie pod pośladkami i podtrzymał.
- Jestem aż taki przystojny, że mdlejesz mi w ramionach? – zaśmiał się, ale gdy w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęłam słabo, spoważniał. Delikatnie mnie uniósł, jedną ręką naprowadzając moje uda na jego biodra. Trzymał mnie jak ojciec, gdy byłam mała. Oplotłam rękoma jego szyję, a głowę ułożyłam na ramieniu, napawając się całą jego obecnością. W duchu modliłam się żeby nie utracić świadomości, bo moje obecne uczucie było nieprawdopodobne. Powoli przemieszczał się w stronę sypialni, stąpając delikatnie i nie trzęsąc moim ciałem.
- Herbata… - mruknęłam, przypominając sobie o niedawno wykonywanej czynności w kuchni. Delikatnie usiadł jednym kolanem na łóżku, gdy mnie kładł. Przykrył mnie obfitą kołdrą, po  czym przejechał wargami po moich ustach. Zrobił to tak delikatnie, że zapragnęłam więcej. Szkoda tylko, że znów odpłynęłam w krainę ciemności…
            Znów ten głupi moment, kiedy się budzę i nie wiem o co chodzi. Tym razem jednak odnosiłam wrażenie, że ciemność trwała nieco krócej niż poprzednim razem. Otworzyłam szerzej oczy. Na stoliku obok stała lekko parująca jeszcze herbata, o wspaniałym zapachu. Już miałam po nią sięgać, ale uzmysłowiłam sobie że o czymś zapomniałam. Skąd ta herbata się tu wzięła? Sama siebie nie przykryłabym tak szczelnie… Rozejrzałam się wokoło i nie zobaczyłam nikogo. Czyżby to był tylko sen? Złudzenie? A może od tego przemęczenia mam już omamy?
- Niall.. – szepnęłam tak cicho, że ledwie ja usłyszałam mój zachrypnięty głos, a co dopiero ktoś..  Rozejrzałam się raz jeszcze. Spojrzałam na fotel, który spowity kolorową narzutą też był pusty. Zniknął?
- Niall.. – powtórzyłam raz jeszcze, donośniejszym głosem. Bałam się. Serce zaczęło mi mocniej bić. Podniosłam się do pozycji siedzącej i nerwowo czekałam na jakikolwiek znak. To nie mogło mi się przecież śnić..
Wzdrygnęłam się, gdy do moich uszu doszedł dźwięk odkładanego zeszytu i długopisu na stolik w salonie. Ten charakterystyczny, szklany, obity metalową ramą. Ten, o którego chłód zawsze się opierałam w upalne dni. Puls wciąż przyspieszał, mimo słyszalnych kroków, stawianych miękką skarpetą na drewnianej posadzce. Odetchnęłam z niesamowitą ulgą, gdy zobaczyłam go stojącego w progu sypialni. Miał świeże, umyte włosy skrzące się jeszcze kilkoma kroplami wody. Zapachniało cytrusowym żelem pod prysznic, który stał w łazience czekając zawsze na jego odwiedziny. Poczułam się jeszcze bardziej jak w domu, zwłaszcza po ujrzeniu na nim niedawno prasowanej przeze mnie, białej koszulki bez rękawów, z jakimś bliżej nieokreślonym nadrukiem. Musiał szperać w szafie, gdy.. spałam. Podciągnął nogawki dresów, gdy kucał obok łóżka. Wziął do ręki moją drżącą dłoń i ucałował ją swymi ciepłymi wargami. Tak bardzo mi tego brakowało. Uśmiechnął się lekko, gdy mu się przyglądałam. Nie odkładał mojej dłoni od swoich ust. Tak, jakby bał się mojego zniknięcia… A chyba to ja powinnam bardziej się tego obawiać. Nie chciałam znów widzieć ciemności, tracić poczucia czasu.
- Nie męcz się… oprzyj się na poduszkach. – szepnął czule, gdy podniósł się i zaczął majstrować przy miękkich jaśkach i poduchach. Spróbowałam się podsunąć bliżej oparcia, ale mięśnie całkowicie odmówiły współpracy. Co się ze mną działo?
Delikatnie objął moje plecy i podsunął tak, jak chciałam. Obdarowałam go nieśmiałym uśmiechem wdzięczności. Podał mi do ręki herbatę, która tak przykuwała moją uwagę zapachem. Upiłam łyk, rozkoszując się jej pysznością. A On znów gdzieś zniknął. Słyszałam jakieś pobrzękiwania w kuchni, szelest reklamówek i opakowań. Rozejrzałam się po pokoju. Na stoliku obok miękkiego fotela, w którym zwykłam czytać położył laptopa i kilka drobiazgów, które jeszcze jakiś czas temu walały się po podłodze. Gdy odstawiałam kubek opróżniony niemalże w połowie, dostrzegłam mój telefon, leżący tuż obok lampki. Sięgałam po niego w tym samym momencie, kiedy Niall pojawił się w pokoju.
- Wyłączyłem go, żebyś nie drażniła oczu. – uprzedził moją uwagę, gdy po kilku kliknięciach ekran wciąż był czarny. Odłożyłam więc go z powrotem i spojrzałam na niego. Szedł, trzymając w rękach jeszcze jeden kubek z parującym napojem oraz coś, co wyglądało mi na dwie tabliczki czekolady. W zębach zaciskał paczkę herbatników, a pod pachą słoik… nutelli? Obszedł łóżko, by znaleźć się po drugiej stronie i usiąść obok mnie. Założył nogi po turecku i siedząc obok mnie, rzucił wszystko na łóżko.
- Co robisz? – odrobinę się zaśmiałam, widząc jego zaciętą minę, gdy patrzył na to wszystko. Uśmiechnął się do mnie.
- Cały dzień nic nie jadłaś. Nie włożysz nic ciepłego do ust. Nie pytaj, ja po prostu wiem co będzie najlepsze.
Rozerwał opakowanie mlecznej czekolady, która niebiańsko pachniała. Ułamał kilka kostek i włożył mi jedną do ust ze szczerym uśmiechem. Sam również wrzucił w siebie dwie kostki. Gdy cudowny smak rozchodził mi się w buzi, lekko się uśmiechnęłam. Poczułam wracające siły. Czy to możliwe, żeby czekolada z jego rąk zdziałała cuda? Uznam, że jak najbardziej.
Widząc mój uśmiech na twarzy, rozjaśniły mu się oczy. Już dawno zapomniałam, że miałam mdłości. Sama sięgnęłam po kolejny kawałek wspaniałego afrodyzjaku, a to jeszcze bardziej go ucieszyło. Ulżyło mu. Jego mina wyrażała mniej zmartwienia, niż po przekroczeniu progu mojego mieszkania. Zaczęłam się przesuwać w Jego stronę, po czym schyliłam się, by objąć go ramionami. W połowie drogi do jego uścisku jednak mięśnie nie chciały współpracować. Tuż przed osunięciem się do bardzo dziwnej siedzącej pozycji, zostałam przytulona jego ciepłym ciałem.
- A to co było? – zaśmiał się, układając mnie ponownie na poduszkach. Póki schylał się nade mną, zdążyłam choć odrobinę wtulić się w niego, wykorzystując do tego maksimum mojej energii. Mruknęłam coś niezrozumiałego, gdy mnie puszczał. Ujrzał mój niezadowolony wzrok i ułożył tuż obok mnie, pozwalając wtulić się mojej głowie w jego ramię. Czułam się jeszcze bezpieczniej, niż chwilę temu. Chłonęłam zapach jego skóry niczym zwyczajne powietrze. Przymknęłam powieki, ciesząc się z obecności blondyna. Zgiął w łokciu rękę, którą mnie obejmował i zaczął otwierać paczkę herbatników. Wyjął kilka i położył na moim brzuchu. Spojrzałam na niego zdziwiona, a ten tylko zrobił minę mówiącą „to jeszcze nie koniec”. Uniósł brew w swój charakterystyczny, zabawny sposób i odkręcił duży słoik z kremem czekoladowo-orzechowym. Wynalazł skądś łyżeczkę i zaczął smarować nim powierzchnię herbatników, co chwila oblizując ją zawzięcie. Kąciki moich ust znów podniosły się. Złożył dwa posmarowane ciastka i dał mi, pozwalając wspomnieć nasze ulubione zajęcie, gdy mieliśmy odrobinę więcej wspólnego wolnego czasu. Zachichotałam, gdy poczułam znajomy, przywołujący wspomnienia smak. Kanapki, które powstawały
z ciastek i nutelli były smaczniejsze niż zwykle, gdy je robiłam. Chyba coś do nich dodał… Ach, no tak. Była w nich Jego miłość i troska.
Poczułam, jak w kieszeni dresów zaczyna mu coś wibrować. Delikatnie drgnęłam, czując łaskotanie. Z buzią pełną słodyczy wymamrotał coś, co mogłam uznać za „wybacz” i zerknął na ekran telefonu.
- To Harold. Chcemy z nim gadać? – zapytał, przeżuwając. Leciutko kiwnęłam głową
i wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. – Nasza rozmowa jest publiczna. – powiedział po odebraniu i włączeniu głośnika. Położył urządzenie na swoim brzuchu i sięgnął po łyżeczkę pełną brązowego smakołyku.
- Jak bardzo publiczna? – typowa dla niego chrypa zadźwięczała ze smukłej komórki.
- Jednoosobowy podmiot mdlejący na mój widok. – wymlaskał, a ja zaśmiałam się cicho.
- Jak się masz, Annie?
- Teraz nie najgorzej… - mruknęłam, zastanawiając się co mogę dodać. Niall mnie jednak wyprzedził.
- Bo ja przyjechałem. – Loczek się zaśmiał.
- No tak, to było do przewidzenia. – czułam, jak na moje blade lica wpadają rumieńce. On to zauważył i zadowolony z poprawy mojego wyglądu, lub też reakcji na te słowa ucałował jeden z policzków. – Co robicie?
- Jemy ciastka z nutellą… - zaczął.
- I czekoladę. – dodałam z uśmiechem.
- O tej porze? Pogrzało was? – No tak, przezorny Styles się odezwał. – Ach.. w sumie to zapomniałem, że to przecież wy. – zaczął swój złośliwy rechot, ale my się tylko uśmiechnęliśmy szerzej.
- Już po dwudziestej drugiej, można robić zakazane rzeczy. – odparł, a ja się przez chwilę zastanowiłam. Już było tak późno? W takim razie, pół dnia spędziłam na ciemnościach…
- Racja. Ale dzwonię żeby z przykrością poinformować, że Nialler musi być najpóźniej po dziesiątej na próbie.
- Psujesz nastrój, Styles. – odpowiedział mu, a ja spuściłam wzrok. Przeze mnie siedzi tutaj, a nie odpoczywa tam…
- Och, sorry… Moment, Louis ma specjalną wiadomość.
- Tylko nie robić mi tam sprośnych rzeczy, robaczki! Annie, kochamy cię. Nie pozwól Irlandczykowi zaszaleć zanadto… Kto wie, co jedna noc w Londynie może z nim zrobić. – usłyszeliśmy znajomy, ciepły głos. Śmiałam się z niego. Po chwili jednak słychać było w tle jeszcze jedną osobę.
- Napisz o tym książkę, Lou.
- Liam, jesteś genialny. To będzie bestseller. A wy tam uważać, wysłałem Kevina na przeszpiegi!
- Dobra, muszę kończyć bo Zayn wygrywa w pokera. Annie, jakby co to dzwoń do wujka Harolda, uratuję cię przed tą blondynką.
- Piłeś coś? – owa „blondynka” spytała, powstrzymując śmiech.
- Nie, tylko piwo. Na razie.
Rozłączył się, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy jeszcze przez chwilę.
           
            Leżałam wtulona w niego, z żołądkiem uradowanym solidną porcją pysznych kalorii. Delikatnie przesuwał dłonią po moim ramieniu i plecach, zatrzymując ją gdy przechodził przez moje ciało dreszcz. Wtedy przytulał mnie mocniej do siebie i całował w czubek nosa. Dzielnie przynosił gorącej herbaty
z miodem, ani razu nie parząc sobie przy tym dłoni… To był nie lada wyczyn. A ja tylko podziwiałam go
i próbowałam nacieszyć się jego obecnością. I mimo, że kazałam mu iść spać, on chciał przy mnie czuwać.
I kiedy podczas brzdąkania na gitarze kleiły mu się oczy, kazałam mu ją odłożyć, nie ważne jak kojąco na mnie działała. Siląc się na stanowczy ton, poprosiłam by wsunął nogi pod kołdrę i zasnął. Razem ze mną.
Podziałało i przez te cztery marne godziny, wtuleni w siebie napawaliśmy się sobą. Oddychaliśmy swoim powietrzem, by o siódmej rano móc pożegnać się najczulszym pocałunkiem, jaki w ciągu tych ledwie kilku godzin otrzymałam.
Nie poszłam na zajęcia. Obiecałam mu, że zostanę w domu.
Zostałam i czekałam na jego powrót. Byśmy znów mogli zajadać się czekoladą, zanim wyjedzie po raz kolejny.



niedziela, 24 lutego 2013

#3 część 1.

Część pierwsza, bo całość jest za długa jak na jeden post - tak myślę. Jestem w trakcie pisania drugiej, więc prawdopodobnie za max kilka godzin również będzie :)


„Spokojnie, jeszcze tylko kilka ujęć..” – powtarzałam sobie nieustannie. Schylona nad biurkiem, zagraconym przez kubki po kawie, duży komputer i kilka laptopów oraz całe mnóstwo kabli próbowałam uspokoić szybko bijący puls. Bezmyślnie sunąc wzrokiem po przelatujących na ekranie zdjęciach, myśli miałam zupełnie gdzieś indziej. Wiedziałam, że zdjęcia są dobre, za to nie byłam w stanie się na niczym skupić. Przytakiwałam na czyjeś komplementy i radosne śmiechy modelki. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam zawalić sprawy jakimś dziwnym samopoczuciem. To był jeden z nielicznych razów, kiedy traktowano mnie jak profesjonalistkę, mimo nieukończonych wszystkich kursów. I akurat tego dnia musiałam czuć, jak zalewa mnie fala gorąca… No dobra, może nie tylko tego dnia. Ciągnęło się od jakiegoś tygodnia, ale byłam zbyt zaaferowana zajęciami i zbliżającą się sesją zdjęciową, żeby poważniej na to zareagować. Skończyło się na kilku tabletkach i usilnych próbach spokojnego snu w nocy, co nie zawsze się udawało.
- Annie, możemy? – wybił mnie z wszelkich myśli męski głos. Oderwałam tępy wzrok od ekranu i spojrzałam na zwróconego w moją stronę grafika. Tym razem nie było mi do śmiechu na widok jego zabawnych, zielonych oprawek okularów i pstrokatego szalika. Dotknął dłonią mojego ramienia, jakby chciał zapytać o samopoczucie. Wzięłam głęboki wdech i powstrzymując kołujący się przed moimi oczyma obraz pokiwałam głową.
- Tak. Daj mi sekundę, już idę. – odparłam, słabo się uśmiechając. Sięgnęłam po butelkę wody i upiłam łyk. Skrzywiłam się gdy zdałam sobie sprawę, że od miliona lamp nagrzała się chyba wystarczająco mocno, żeby parzyć w niej herbatę. Jeszcze kilka razy głęboko odetchnęłam, podciągnąwszy rękawy bluzki. Podeszłam do statywu i zdjęłam z niego aparat, czując jak ciąży mi w rękach. Nie miałam siły go trzymać obok twarzy, ale musiałam. Na tych kilka ostatnich minut nie mogłam sobie darować.
            Wreszcie opadły mi bezsilne ręce wzdłuż tułowia, obijając tym samym obolałe udo aparatem. Nie chciałam myśleć o moim samopoczuciu. Bo w końcu tydzień wytrzymałam, to jeszcze trochę dam radę, nie..? Rzuciłam tylko do jednego z asystentów, żeby pomógł mi zanieść sprzęt do auta. Przyjął prośbę bez odmowy, a ja zaczęłam się zwijać ze wszystkim, co do mnie należało. I gdy zasapana, w rozpiętej bluzie zamykałam bagażnik mojego czarnego Volvo, musiałam aż oprzeć się o drzwi. Serce przyspieszyło swój puls, krew płynąca w żyłach niemiłosiernie parzyła. Nogi się pode mną uginały z bólu mięśni, a oczy usilnie próbowały uspokoić latający obraz. Wzięłam kilka głębszych wdechów, napełniając płuca zimnym powietrzem. Zdecydowanie za zimnym, jak na paradowanie w samej bluzie, ale w tej chwili najchętniej zdjęłabym z siebie wszystko, co możliwe. Usiadłam w fotelu kierowcy
i mimowolnie zaczęły mi kapać łzy. To była jedna z oznak, że jestem naprawdę chora. Zaczęłam w duchu przeklinać samą siebie oraz mijające tygodnie. Oszukiwałam samą siebie, byle tylko dawać z siebie sto procent. Wracałam do domu z dnia na dzień coraz bardziej padnięta. A teraz czekała mnie perspektywa jutrzejszych całodziennych zajęć w takim stanie, w jakim jestem teraz. Wyciągnęłam z czarnej, skórzanej torby telefon i wyszukałam potrzebny numer, by już po chwili przykładać chłodne urządzenie do rozpalonego policzka
i ucha. Usłyszałam ciche, znajome „Tak?” i odetchnęłam, wypuszczając z siebie kolejną falę słonych kropelek.
- Cześć Ami… Przepraszam, ale nie pójdę z tobą dzisiaj na to szaleństwo zakupowe… - zaczęłam niepewnie. – Wiem, że umówiłyśmy się już dawno, ale…
- Wszystko w porządku? – wtrąciła. Wiedziała, że coś jest nie tak. Jak mogła nie wiedzieć? Człowiek, który w głosie rozpozna wszystko. I anielsko ciepłe brzmienie jej głosu nie ukoiło mojego wewnętrznego bólu.
- Źle się czuję, muszę odpocząć. Nie martw się, wszystko jest okay. Przepraszam.
- Przecież słyszę, że nie jest okay. Spokojnie, chłopcy za kilka dni wracają do Londynu, damy radę. – Gdy to powiedziała, wybuchłam. Coś we mnie pękło. Łzy zaczęły jeszcze mocniej spływać po policzkach, a serce szaleńczo próbowało się wydostać zza żeber. Jej słowa mi przypomniały, że podczas ubiegłego tygodnia jedyne czego pragnęłam jako lekarstwa, to Jego obecność. Uważałam, że zadziała lepiej niż niejedna aspiryna. Ale nadszedł ten moment, gdy gorączka wzrosła jeszcze bardziej, a choć odrobina myśli na Jego temat pogłębiała mój stan beznadziejnego samopoczucia. – Zaraz, Annie… Czy to ty stoisz jeszcze pod tym studiem?
- Co? – wymsknęło mi się, a już po chwili widziałam jak drobna brunetka, opatulona grubym szalikiem otwiera moje drzwi. Rozłączyłam się w momencie, gdy poczułam jej charakterystyczny zapach perfum.
- Ann… - jęknęła, gdy dotknęła mojego gorącego policzka. Przymknęłam powieki. Wstydziłam się, że doprowadziłam siebie do takiego stanu. – Przesiadaj się. Nie będziesz prowadzić w takim stanie. Zachwiałam się wstając, dlatego nie ominęła mnie podróż do drugich drzwi pod rękę z przejętą przyjaciółką.
- Przecież ty nie lubisz prowadzić moim samochodem… - szepnęłam jękliwie, łapiąc się za bolącą głowę. Drżącymi rękoma zapięłam pas na rzadko zajmowanym przeze mnie miejscu
i spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Spojrzała na mnie tylko porozumiewawczo i pokręciła głową. Moja głowa opadła na oparcie fotela, a ja nie mając siły jej podnieść, podziwiałam przyjaciółkę za kierownicą.
Po chwili jazdy rozległ się dzwonek jej telefonu. Teoretycznie nie był głośny, ale dla mnie było to jak tona decybeli na raz. Zerknęła na mnie przepraszająco.
- To Harry… - zaczęła, gotowa się rozłączyć.
- Odbierz. Będzie się martwił. – mruknęłam. Położyła telefon pomiędzy naszymi fotelami
i włączyła głośnik.
- Cześć, Harry. – uśmiechnęła się. Zaczęła jeszcze bardziej emanować radością, gdy chłopak jej odpowiedział.
- Jak się masz, Ami? – wychrypiał znajomy głos. Mimo że przez telefon, dało się wyczuć jego podekscytowanie gdy ją usłyszał.
- W porządku… - mruknęła, spoglądając na mnie z zaniepokojeniem. Nie przejęłam się tym, wręcz odwróciłam od niej wzrok, oglądając drogę przed nami.
- Jedziesz samochodem? Słyszę… To nie twój samochód, mam rację? – zdziwił się. Znając jego bujną wyobraźnię, nie uzyskując natychmiastowej odpowiedzi od brunetki zaczął tworzyć teorie o porwaniu, czy zdradzieckich ucieczkach nieznanymi samochodami. Uśmiechnęła się lekko.
- Jadę samochodem Annie..
- Nienawidzisz jazdy jej Volvem. – Zaśmiał się. Ulżyło jej, gdy nie słyszała już tego zaniepokojonego tonu. - Jest z tobą Annie?
- Hej, Styles. – mruknęłam, starając się zrobić to jak najbardziej wyraźnie. Przełknęłam gorzką ślinę i odwróciłam ciężką głowę w stronę telefonu.
- Och, nasza pani Holmes! – ucieszył się i przerwał na chwilę. Słychać było jedynie pojedyncze szmery. – Dołączam się do tego co mówią chłopaki. Stęskniłem się, mała!
- Nie jestem mała… - siliłam się na „zdrowy” ton, wyraźną wymowę. Zmarszczyłam brwi, gdy przeszedł mnie dreszcz, a potem delikatnie się uśmiechnęłam, gdy on zachichotał. Widziałam, jak Amira też się uśmiechała.
- Jesteś, byłaś i zawsze będziesz. – znów się zaśmiał. Był… szczęśliwy? Tak.. mój przyjaciel był szczęśliwy. Tę radosną aurę przerwała niestety cisza. Nie miałam ochoty myśleć, co mogę mu odpowiedzieć, a on tylko na to czekał. Dobrych kilka sekund nikt się nie odzywał.
- Harry, mogę zadzwonić później? – spytała cicho, podjeżdżając pod niewysoki apartamentowiec. Sięgnęła do schowka po pilota i otworzyła bramę garażową.
- Co się dzieje? – zmienił ton na poważny i zaniepokojony, znowu. Brunetka westchnęła.
- Ann…
- Wszystko jest okay. – przerwałam jej. Po co miała niepotrzebnie go martwić? A martwiłby się, to jest pewne. Robił to nawet, kiedy w wieku jedenastu lat zaczęłam mu opowiadać niestworzone rzeczy o moim psie, któremu się zagięło ucho. Bał się, że to wina mojego wypadku na rowerze i nie wierzył..
- Jest w kiepskim stanie.. – upierała się.
- Nie jestem…
- Harry, zadzwoń w chwili wolnej, dobrze? Przepraszam. Muszę kończyć. – nie zdążył nic odpowiedzieć. Rozłączyła się w tym samym momencie, kiedy stawała na miejscu parkingowym. – Wysiądziesz sama, czy mam ci pomóc?
- Nie jestem kaleką… - odparłam. Przymknęłam piekące oczy, by nabrać siły. Otworzyłam je dopiero po chwili, by uniknąć spotkania z kręcącym się otoczeniem. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi na tyle szeroko, by móc wysiąść i jednocześnie nie zarysować drugiego samochodu. Nie darowałabym sobie, gdyby w świadomości zostało mi wspomnienie z oszpecenia mojego drogiego auta przez drugie, tylko z powodu mojej nieudolności.
Powoli wysiadłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Opierając się o pojazd doczołgałam się do bagażnika, obok którego stała już brunetka. Podała mi moją czarną torbę i płaszcz, zagradzając dostęp do sprzętu leżącego za drzwiczkami.
- Zejdziesz po to jak dojdziesz do siebie. Jedziemy na górę. – nakazała, a ja usłuchałam.
           
            Gdy się obudziłam, leżałam szczelnie owinięta kocem na kanapie. Ubrana jeszcze w te same spodnie, bluzkę i niedopiętą bluzę, uniosłam głowę. Pożałowałam, bo krew zaczęła mi pulsować, a obraz przed oczami wirował. Opadłam z powrotem na miękką fakturę poduszki, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Co się stało? Ach… Amira odprowadziła mnie do mieszkania i zanim wyszła z powrotem do pracy niemalże łapała moje wiotkie ciało, niezdolne do wykonania prawie żadnego ruchu. Zaparzyła jakiejś ziołowej herbaty, która teraz stała przede mną na stoliczku. Kazała leżeć i wstać dopiero, gdy będę miała odpowiednio dużo siły.
Przez chwilę w głowie zrodził mi się pomysł gorącej kąpieli, ale potem sobie uzmysłowiłam prawdopodobieństwo zaśnięcia w wannie. Z tą myślą było już gorzej, biorąc pod uwagę mój chwiejny i niestabilny krok do sypialni. Prawie potknęłam się o leżącą przy szafie torbę. Opróżniłam ją z telefonu, laptopa i kilku nic nie znaczących drobiazgów, plącząc wszystko między wiotkimi dłońmi i kładąc na łóżko. Z pachnącej świeżym praniem szafy zdołałam wyłowić dresy i coś na kształt wyciągniętej, różowej podkoszulki. Delikatnie opadłam na pościelone łóżko. Rozpuściłam włosy, żeby nie gniotła mnie rozciągnięta gumka. Do ręki wzięłam czarny, smukły telefon. Miałam jedynie spojrzeć na zegar, a zakończyło się na przeglądaniu nieodebranych połączeń. Tylko jedno przykuło moją największą uwagę. I gdy zaczęłam się zastanawiać nad wykonaniem połączenia, musiałam opuścić rękę. Kolejna fala słabości ogarnęła moje ciało. A potem czułam jak odpływam.
            Wybudziło mnie wibrowanie na moim brzuchu. Nie zważając na wirujący obraz, podniosłam lekko głowę, by zanadto nie wysilać słabych mięśni rąk. jednak tak czy inaczej musiałam je wykorzystać, bo już podniosłam się do pozycji siedzącej i przykładałam telefon do ucha.
- Halo? – wyszeptałam, w obawie przed narastającym znów bólem głowy.
- Cześć, Ann. – usłyszałam piękny, dźwięczący w uszach głos, którego ciepło ogarnęło całe moje ciało. – Martwiłem się. – cholera, dlaczego on to mówił z taką niewiarygodną czułością? Gdybym stała, już dawno nogi miałabym jak z waty. Wzdrygnęłam się, gdy mimo gorąca w sercu owinęło mnie zimno. Gęsia skórka aż bolała, więc wsunęłam nogi pod kołdrę, na której leżałam.
- Przepraszam, chyba spałam… - wymamrotałam niepewnie. To było lepsze wyjaśnienie od szczerej prawdy. Co za różnica… zasnęłam czy zasłabłam? I tak nikt by nie wiedział.
- Co się dzieje? – znów użył tego zwalającego z nóg, troskliwego tonu. Oczywistym było, że rozmawiał z Harrym. Wystarczyła mała niepewność, co się u mnie dzieje. Ze zlęknionym wyrazem twarzy wypowiedziane moje imię. Każda błahostka…
- Nic się nie dzieje, jestem tylko zmęczona. – skłamałam.
- Ann.. wiem, że się źle czujesz.
- Przejdzie mi…
- Tydzień temu też byłaś zmęczona. Przedwczoraj zasłabłaś na zajęciach. Amira Cię odwoziła dzisiaj do domu. – wyliczał. Po moim policzku spłynęło kilka łez, które od razu starłam. – Boję się o ciebie, Annie.
- Trochę się zdrzemnę i będzie mi lepiej, naprawdę… - szeptałam, bo znów rozbolała mnie głowa. Drugą ręką przykryłam sobie oczy. Piekły, a łzy im nie pomagały. Wiedziałam, że nie poczuję się lepiej w ciągu kilku godzin, to było niewykonalne. Oboje zamilkliśmy, do moich uszu docierała tylko czyjaś rozmowa w tle i niewyraźne, ciche szumy.
- Kochanie, posłuchaj mnie. – ściszył ton, a w tle panowała zupełna cisza. Musiał wyjść do innego pomieszczenia. Gdy wymówił pierwsze słowo, znów poczułam słony smak na moich ustach. – Przyjadę do ciebie po próbie. – Co?! On zwariował już do reszty…?
- Niall, nie… jesteś gdzieś w Yorkshire, zanim tu dojedziesz… poza tym jutro znowu od rana macie próby, musisz dużo wypoczywać.. Absolutnie nie.. nie zgadzam się. – zaczęłam swój jękliwy słowotok. Kilka razy cicho zaszlochałam, a on to usłyszał bo tylko wzdychał nerwowo. Nie mogłam mu pozwolić na to. Nie na moment przed trasą… Nie w obliczu męczących prób i potrzeby odpoczynku…
- Muszę wracać na próbę, Ann. Jakbyś się gorzej czuła, masz mi dawać znać. Dobrze? – słyszałam, jak biegnie. Ktoś go wołał.
- Dobrze, ale…
- Kocham cię.
Ręka z telefonem opadła mi na kolana. Łzy leciały ciurkiem po czerwonych policzkach. Tłumiłam w sercu szloch i żałość. Zagryzłam mocno dolną wargę i przymknęłam znów powieki, chcąc opanować drżenie ciała. Zaczął wirować obraz przed moimi oczyma oraz żołądek, co jeszcze pogorszyło moje samopoczucie. Mdłości się nasilały, a ja nie miałam pojęcia co może mi pomóc. I gdy tylko próbowałam włączyć laptopa, w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania oślepiło mnie światło docierające z ekranu, a kolory zaczęły się kręcić w drugą stronę. Podejrzewam, że moja głowa była w gorszym stanie, niż na haju. Jęknęłam przeciągle, opadając na poduszki. Nie przejmowałam się możliwym skutkiem moich mdłości. Nie byłam pewna, czy zasypiam. Bo z pewnością nic potem nie było, prócz ciemności.


poniedziałek, 4 lutego 2013

#2

Ekhm, zawiera treść seksualną. I jest długi. Tak tylko mówię...


Sennym krokiem wstałam z łóżka. Umywszy zęby, zamknęłam kosmetyczkę i wpakowałam ją do walizki, która już po chwili stała zapięta. Wsunęłam na siebie szare, ciepłe dresy, o których mówiono że należą do Niego – byli w błędzie. Należały. Ubrałam białą podkoszulkę na koronkowych ramiączkach, a z włosów zaplotłam delikatnego warkocza, który po jakimś czasie miał się rozpaść, biorąc pod uwagę śliską fakturę moich grubych, już nie o jednolitym kolorze włosów.
Mijając próg salonu, powitana zostałam pożądliwym wzrokiem już prawie rozbudzonego blondyna. Uśmiechnął się, lustrując mnie wzrokiem, co musiało być wywołane przez jakiś element mojego ubioru. Nie miałam siły się jednak nad tym zastanawiać, biorąc pod uwagę zabójczą porę dnia, jaką była piąta rano. Mimo naszego, nazwijmy to, zawodowego przyzwyczajenia, wciąż nie była to godzina dziesiąta czy jedenasta. Wstał z kanapy, zabierając z kawiarnianego stoliczka kluczyki do samochodu i telefon, które wrzucił do tylnej kieszeni spodni. Wystarczająco mnie znał, żeby wiedzieć jaka jest teraz moja potrzeba, dlatego rozłożył swoje ramiona, żebym mogła się w niego wtulić. Zamknęłam oczy, napawając się mieszanką zapachów jego skóry i perfum. Położył mi swoje ciepłe dłonie na biodrach, już po chwili zjeżdżając odrobinę niżej, tym samym drażniąc opuszkami palców nagą skórę ponad spodniami. Delikatnie pociągnął do góry szary materiał, opierając je pewniej na wystających kościach biodrowych. Poza terenem owych spodni został jeszcze skrawek koronkowego, bieliźnianego materiału, który usilnie chciał przykryć grubymi dresami, jednak widocznie nie miał siły dłużej walczyć ze swoją wyobraźnią i dał za wygraną.
- Jedziemy? – mruknął gdzieś pomiędzy kosmykami moich włosów, pachnących z pewnością moim owocowym szamponem. Delikatnie pokiwałam w odpowiedzi głową. Odsunął mnie delikatnie od siebie i czule pocałował w usta, wkładając w to mnóstwo troski i tęsknoty. Tego drugiego aż tyle, bo przecież, jak Martha twierdzi, nie chce zostać przedwcześnie ciocią, dlatego wolała wybrać środek zapobiegawczy. A raczej dosyć silnie działający antykoncepcyjnie, żeby nie powiedzieć – ulokowała go w hotelu. Z dala ode mnie. Ma się to nadopiekuńcze rodzeństwo, nie powiem. Ale co ja mam do gadania?
Gdy zaczęliśmy się zbierać, na pożegnanie przyszły nam moja siostra i jej współlokatorka, Caroline. Gdy wysoka blondynka wypowiedziała do nas kilka słów, używając swojego rodowitego francuskiego, spłonęłam delikatnym rumieńcem i uśmiechnęłam się.
- Co powiedziała? – usłyszałam nad uchem. Bo to przecież oczywiste, że umiejąc wypaplać tylko jedno zdanie po francusku, nie był w stanie zrozumieć. A szkoda.
- Caro jest bardzo… zdziwiona, że potrafimy tworzyć tak uroczą, a zarazem wybuchającą seksem parę. Tak mniej więcej. – cicho wytłumaczyłam, a mój kolejny rumieniec został pokryty jego delikatnym buziakiem. Francuska uśmiechnęła się, westchnęła i zaczęła żałować, że nie znalazła jeszcze nikogo, kto zawróciłby jej aż tak w głowie.
Wyściskana przez blondwłosą, obwiązałam wokół szyi mój ulubiony, czarny szalik, dający maksimum ciepła i pachnący w zasadzie wszystkimi moimi bliskimi osobami. Mieszanka perfum była zadziwiająco piękna i przywoływała każde najwspanialsze wspomnienie. Tworzył całość razem z wełnianym, szarym swetrem Amiry, którego brak w jej szafie nie zrobił różnicy w jej milionowej kolekcji, ale za to pozwolił mi czuć się bezpiecznie, niemalże jak w jej objęciach, ze względu na przesiąknięcie zapachem jej i Harry’ego perfum. A Amira zawsze pachnie też Haroldem, co już stało się chyba nieodłącznym elementem jej zapachu.
Zaciągnęłam się różnorakim powietrzem z ton wełny, którymi się okryłam i wsunęłam stopy w trampki, nawet ich nie zawiązując.
- Trzymaj się, kochana. – usłyszałam od Marthy,  gdy mnie przytulała. – A ty dbaj o nią, potrzebuje tego. – zwróciła się do Niego, również go przytulając.
- Będę, obiecuję. – odparł z uśmiechem.
Wsiedliśmy do dużego, czarnego Range Rovera i odjechaliśmy. Opuszczaliśmy Brukselę.
            Pierwsze kilkadziesiąt minut minęło na moim przekonywaniu go, że jeśli tylko poczuje odrobinę zmęczenia, mogę usiąść za kierownicą. Ten tylko uśmiechał się do mnie czule i jechał dalej, nie zważając na potok moich tłumaczeń, że przecież ja też umiem jeździć, a on może się zdrzemnąć. W końcu spał krócej ode mnie, późnym wieczorem mimo braku moich reakcji, wciąż do mnie pisał wiadomości. Ja sobie już od godziny smacznie chrapałam, a on wciąż pisał…
Nastała w końcu godzina, kiedy senność całkowicie nas opuściła. Kontrolnie zapytałam, czy nie czuje się zmęczony, na co znów się uśmiechnął i posłał mi buziaka.
- Monotonny się robisz. – mruknęłam. Złożyłam nogi jak w tureckim siadzie, korzystając z dużej przestrzeni w jego aucie. Wyprostowałam się, napinając mięśnie kręgosłupa i pozwalając kilku kościom lekko strzelić.
- Zaraz będziemy w porcie. – odparł, kładąc mi jedną rękę na nodze. Gdy dotknął mojego uda przez materiał spodni, poczułam coś, co można porównać do lekkiego porażenia prądem, tyle że przyjemnego. Przez dłuższą chwilę nie zdejmował swojej dłoni, a moje motyle w brzuchu rozpoczęły swój taniec. Kilka dni minęło, zanim zorientowałam się że jego brak w nocy, tuż obok mnie, może odznaczyć na mnie takie piętno tęsknoty. Zwłaszcza, jeśli przyzwyczaiłaś się do jego częstego dotyku. Dobra, bardzo częstego. Ehh, niech wam będzie! Bardzo bardzo częstego. Musiałam nabrać do płuc sporo powietrza, by stłumić kumulujące się we mnie emocje.
- Co tak wzdychasz? – mruknął, spoglądając na mnie zza przeciwsłonecznych okularów. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przejechaliśmy przez kilka nierówności na drodze, które wprawiły jego dłoń w delikatne drgania. – Hmm? – mruknął znów, gdy najwidoczniej nabrałam głęboko w płuca powietrza po raz drugi. Stanęliśmy w kolejce do pociągu, który miał nas bezpiecznie przeprowadzić przez Eurotunel aż do Dover. Spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić ze wzrokiem. Przeleciałam oczyma z jego twarzy, na dłoń, potem znów twarz, aż w końcu czując palące policzki nieśmiało się uśmiechnęłam i odwróciłam głowę w stronę okna. Słyszałam, jak odkrywa ustami swoje śnieżnobiałe zęby. Jak jego wargi układają się w uśmiechu. Delikatnie odchrząknął, pozbawiając mnie dodatkowego ciepła na moim udzie i wskazując palcem na schowek przed moim fotelem. – Mogłabyś? – poprosił nieco głośniej, wyrywając mnie z prób opanowania emocji. Popatrzyłam na niego pytająco, a potem zorientowałam się że znajdujemy się obok budki z mężczyzną, który z pewnością sprawdza, czy aby legalnie próbujemy się dostać na teren pociągu. Z ust wymsknęło mi się ciche „Och”, po czym sięgnęłam do schowka pełnego płyt, różnych papierów i innych niepotrzebnych rzeczy. Znalazłam wzrokiem odpowiednie dokumenty i podałam mu, gdy ciepło się uśmiechnął. Nie muszę już chyba dodawać, że to już totalnie wybiło z rytmu mój puls, buzowało się we mnie od nadmiaru poirytowania, emocji… wszystkiego naraz.
Wjechaliśmy do zatłoczonego już pociągu pełnego pasażerów. Stanęliśmy, zgasł silnik. Powietrze stało się jakby cięższe, a do tego w wagonie pełnym samochodów były zapalone tylko światła przy przejściach do kolejnych wagonów. Czułam jak serce mi wali. Nie byłam w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Bałam się, że cały czar pryśnie. A w pewnym sensie byłam zaczarowana… jego obecnością. Idiota – pomyślałam, gdy kątem oka zobaczyłam jak jego ręka wędruje ku drzwiom. Dlaczego mi to robił? Widział, że doprowadza mnie do istnego szaleństwa. Chciał tak po prostu wyjść? Nie mogłam mu na to pozwolić. Moja pulsująca w żyłach krew i szaleńczo skaczące serce nie mogły mu na to pozwolić. Już chciał wyjść, ale zatrzymał go mój szept, który z trudem wydostał się z oniemiałego gardła. Wyszeptałam jego imię z taką dokładnością i precyzją, jakby bojąc się, że mnie nie zrozumie. Odwrócił swoją twarz w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Zatopiłam się w ich błękitnej jak ocean głębi, niemalże widząc odbijające się w nich iskierki tych moich, szarych. Nie mogłam znieść ilości motyli w moim brzuchu, więc gwałtownym ruchem dłoni przyciągnęłam jego twarz do mojej, ciągnąc delikatnie za jego blond kosmyki. Pozwolił mi się wpić w jego usta z niewiarygodną namiętnością. Gdy odwzajemnił mój pocałunek, wplatając dłoń między włosy, pozwoliłam mojemu językowi rozpocząć taniec w jego ustach. Tak bardzo byłam stęskniona za każdą pieszczotą, że bałam się samej siebie. Drugą ręką dosięgnął do mojej talii, by wsunąć ją pod cienki materiał białej koszulki. Momentalnie na skórze pojawiła się gęsia skórka, wywołana jego gorącym dotykiem. Napierałam na jego usta, starając się odzwierciedlić moją potrzebę. Błądził ręką po moich plecach, zalotnie zaczepiając o zapięcie stanika. Cicho mruknął, gdy zsunęłam jedną dłoń z jego głowy i zaczęłam ciągnąć go za koszulkę na całej jej długości. Byłam gotowa zebrać w sobie tyle siły, by przejść na miejsce kierowcy i usiąść mu na kolanach. Tak, byłam. Gdy usta zaczęły mnie mrowić z przyjemności, usłyszałam damski krzyk. W zasadzie był to pisk. Gwałtownie oderwaliśmy się od siebie, głośno sapiąc. Zaczęliśmy się rozglądać za posiadaczką drażniącego głosu i krótko mówiąc, zamarliśmy. Od strony jego drzwi stała dziewczyna, na oko w wieku piętnastu lat. Oczy miała wielkie jak medaliony. W ręku trzymała telefon komórkowy, którym mam nadzieję, nie zrobiła przed chwilą zdjęcia. Z dumnie wypiętą piersią, na której spoczywała koszulka z napisem „I LOVE ONE DIRECTION”, patrzyła na niego z istnym uwielbieniem.
- Niall Horan, Niall.. – zaczęła jąkać. Spojrzał na mnie zmieszany, po czym niepewnym ruchem otworzył okno. – Dasz mi swój autograf? Mogę mieć z Tobą zdjęcie? Super samochód! Czy to twoja dziewczyna? Jak to jest być w 1D?... – zaczęła zasypywać go milionem pytań. Krótko odpowiedział na kilka z nich, wymijając się od konkretów. Podpisał jej się na rękawie koszulki, zrobił zdjęcie, na którym widniało pół jego twarzy, akurat poza samochodem, po czym, delikatnie mówiąc, spławił ją, mówiąc że musi wykonać ważny telefon.
Gdy dziewczyna zniknęła nam z zasięgu wzroku, znów nastała cisza. Patrzyliśmy oboje przed siebie, na bliżej nieokreślony obiekt.
- Tak, właśnie… - podsumował, po czym pociągnął nosem. Niczym otumaniona, kierowana tylko i wyłącznie przez własne kończyny ze względu na szok, pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi, żeby wysiąść. W międzyczasie poczułam nieustające wibracje w kieszeni. Zerknęłam na ekran czarnego iphona i dostrzegłszy imię „Bethany” uniosłam brwi. Gdy odebrałam, usłyszałam od razu ciepłe powitanie młodszej koleżanki ze studiów, której zdarzało mi się pomagać. No co, Annie ma dobre serce, a jej tak kiepsko idzie na tym pierwszym roku…
- To mogłabym wpaść dzisiaj? Dosłownie na chwilę, bo kompletnie nie wiem jak się ustawia… - słyszałam jej słowa jak przez mgłę, wciąż zszokowana obecną sytuacją i faktem, że ona dzwoni. W odpowiedzi, między jej potokiem słów mruknęłam zwykłe „Tak, jasne.”. Nawet nie wiedziałam, czy jeszcze o czymś mówiła, gdy się rozłączałam.
Byłam kompletnie rozbita. Z trudem zamknęłam czarne drzwi samochodu i skierowałam się do kolejnego wagonu. Słyszałam jak za mną szedł. Niektóre motyle w moim brzuchu wciąż wariowały, ale wariowała też głowa, od natłoku zdarzeń w tak krótkiej chwili. Poprawiłam opadający z ramion, luźny sweter i już po chwili siedziałam na twardym fotelu, ze wzrokiem wbitym w szybę, za którą nie było nic innego, jak betonowe mury tunelu..
Trwająca niecałą godzinę droga minęła na niespokojnych spojrzeniach z oczu do oczu, odwracaniu wzroku na szybę i słuchaniu rozmowy telefonicznej, którą prowadził pewien biznesmen, siedzący przed nami. Bałam się nawet patrzeć na resztę wagonu, w obawie przed milionami spojrzeń kierowanymi w moją stronę. Jedyne czego pragnęłam, to uspokojenie myśli i… wiadomo, co. Coś, czego nawet  nie zaczęliśmy. A mogło być tak pięknie, cholera.
- Moje mieszkanie jest bliżej. – mruknęłam, gdy dojeżdżaliśmy do Londynu. Wiedział, o czym myślę przez całą drogę z Dover. Przecież specjalnie odwracałam wzrok od jego pociągającego uśmiechu, specjalnie starałam się nie zwracać uwagi na jego chrypę, gdy po dłuższej przerwie zaczynał coś mówić.. tę seksowną chrypę…
I gdy usłyszał moje słowa, chyba pierwsze od incydentu w pociągu, uśmiechnął się szeroko. Niemalże zachichotał. Wyciągnęłam się w fotelu i przeciągle pocałowałam go w policzek. A do końca drogi tylko nerwowo stukałam o swoje kolano, albo pustym wzrokiem przesuwałam po odebranych wiadomościach, nawet nie zwróciwszy uwagę na ich prawdopodobne, głębokie przesłanie.
Dojechaliśmy pod budynek apartamentowca, w którym znajdował się mój mały świat. Było może koło południa, albo nawet to nie. Czułam na sobie jego przeszywający wzrok. Wysiedliśmy, przywitani przez słabe promienie słońca. Do ręki wziął moją walizkę i zamknął samochód. Splótł swoją dłoń z moją, po czym weszliśmy do budynku. Portier nawet nas nie zauważył, tak zaczytany był w swoją gazetę. Chwilę poczekaliśmy na windę i weszliśmy do niej, pełnej luster i poręczy. Najwidoczniej chciał dać upust emocjom już tutaj, bo delikatnie przylgnął do mnie, przyciskając mnie do ściany. Zaczął zbliżać swoje usta do moich, a ja uśmiechnęłam się tryumfalnie. Z intymnej chwili wyrwał nas jednak wpadający jak burza do windy Kyle, mój sąsiad. Odchrząknęłam, a Niall odrobinę odsunął się ode mnie, robiąc to z niemałym trudem.
- O, hej. O tej porze? Tutaj? – spytał, mierzwiąc swoje brązowe włosy. Podciągnął opadające dżinsy i nacisnął guzik z numerem trzy.
- Tak wyszło. – słabo się uśmiechnął blondyn, spoglądając na mnie. Musiałam się lekko zarumienić, bo odrobinę poszerzył swój uśmiech.
- Ja właśnie urwałem się  z pracy, bo brat do mnie zaraz przyjeżdża, muszę go czymś zająć… jak chcecie możecie wpaść. Niall, kupiłem tę grę, o której mi wspominałeś, może chcesz… - zaczął swój wywód, a winda się zatrzymała. Już chciałam pociągnąć dłużej tę rozmowę, głupio mi było ją przerywać… To był naprawdę w porządku chłopak. Jednak blondyn widząc jak już otwieram usta, wyprzedził mnie.
- Wybacz, Kyle, ale mamy coś do zrobienia… - powiedział, po czym pociągnął mnie za rękę w stronę korytarza. Przepraszająco na niego spojrzał i zaczął obmacywać kieszenie moich spodni w poszukiwaniu kluczy, gdy już postawił pod drzwiami walizkę.
- No nie, znowu? – zaśmiał się brunet, kręcąc głową w niedowierzaniu. Tamten mu zawtórował
- Aż tak słychać? – zażartował Horan, znajdując klucze i śmiejąc się.
- Jakie znowu, wcale nie tak znowu, przecież.. – zaczęłam się wypierać, ale on zdążył wepchnąć mnie do mieszkania i zamknąć mi przed nosem drzwi.
I tak przez dobrych kilkadziesiąt sekund staliśmy i głupio na siebie patrzyliśmy. W amoku próbowałam odczytać myśli z jego oczu, jednak nic z tego nie wyszło. Poza tym, że już po chwili czułam jego ręce, błądzące po całym moim ciele. Objęłam ramionami jego szyję, całując namiętnie jego słodkie usta. Pozwoliłam mu mnie unieść, gdy chwycił mnie za pośladki, delikatnie wbijając palce w fakturę mojej skóry. Oplotłam nogami jego biodra, jeszcze mocniej napierając na jego gorące wargi. Do walki włączyły się nasze języki, które w szalonym tańcu zaczęły wirować i przyprawiać mnie o niepohamowane jęki rozkoszy. Czułam jak opada razem ze mną na łóżko, wgniatając mnie w materac swoim ciałem. Niemalże zerwał ze mnie koszulkę, wcześniej pozwalając szalikowi i swetrowi opaść gdzieś na podłogę. Jego oczy zabłysły, gdy spojrzał na moje piersi, przykryte tylko powłoką biustonosza. Zaczęłam się jeszcze silniej rumienić na twarzy. Gdy pomogłam mu zdjąć koszulkę, pozwoliłam moim ustom na wydanie cichego jęku, widząc jego nagi tors. Do tego szarmancko się uśmiechnął, wykorzystując moją nieuwagę i zaczął zsuwać ze mnie spodnie, które chwilę później opadły na ziemię razem z moimi butami i skarpetkami. Momentalnie pozbył się swojej dolnej części garderoby, a ja czułam jak napływam rumieńcem godnym prawdziwego pomidora, buraka, czegokolwiek o tak intensywnym kolorze, jak moje policzki teraz. Całował na zmianę moje wargi z szyją i obojczykiem, wsuwając gorące dłonie pod koronkowy materiał moich majtek na pośladkach. Buzowało się we mnie, a jeszcze goręcej mi się zrobiło, gdy przez materiał jego bokserek dotykający moich ud, poczułam coś niebywale twardego. Pozbawił mnie również biustonosza, przez co leżałam pod nim zupełnie naga, niemalże wijąc się z pragnienia i rozkoszy. Zaczął muskać ustami mój dekolt i zsuwał się coraz niżej, ale go powstrzymałam, ciągnąc za włosy.
- Daj spokój, grę wstępną zaliczyłeś w samochodzie. – uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie, pragnąc znów poczuć jego usta na moich. – Pragnę cię, Niall… - wyszeptałam. Ciężko oddychając wsunęłam dłoń pod jego ostatnią część garderoby, ściskając jego pośladek. Moje podbrzusze wariowało, a skóra nie mogła znieść tak delikatnych i drażniących dotyków, jakimi raczył moją talię. – Błagam… - jęknęłam, a on szybkim ruchem wyciągnął plastikowe opakowanie spod mojej poduszki. Potem słyszałam tylko rozrywanie zębami i jego ciężki oddech. Wpił się gwałtownie w moje usta w tym samym momencie, gdy miałam ochotę krzyknąć z rozkoszy. Miażdżył je swoim gorącym, dyszącym oddechem. Przesunął swoje usta na moje zagłębienie tuż za uchem, które było moim słabym punktem. Mocniej przywarł do mnie ciałem, a ja przejechałam paznokciami po jego plecach, uwalniając głośne jęki z mojego gardła. Stanowczo poruszał biodrami, pozwalając mi doznać jak największej przyjemności. Czułam, że zaraz obleje mnie fala gorąca. Objęłam jego głowę, a druga dłonią odnalazłam pośladek, którego dotykanie mnie tak mocno intrygowało. Przeniósł znów usta na moje wargi, a ja delikatnie przygryzłam je zębami. Po chwili nie kontrolowałam mojego krzyku, który wydobywał się z mojego gardła. Nie wiedziałam co krzyczę – jego imię, wulgaryzmy, czy po prostu, pozwalam dźwiękom wylatywać z ust, tuż obok jego ciężkiego, chrypliwego oddechu. Moje ciało wygięło się w łuk, jeszcze mocniej przylegając do jego elektryzującej dotykiem skóry. Gdy moje mięśnie się rozluźniły, próbowałam uspokoić szalejący oddech. Potrzeba usłyszenia naszych spazmatycznych oddechów była równie silna, jak pragnienie wody na środku pustyni.
- Ktoś tu tęsknił… - wyszeptał prosto do moich ust, uśmiechając się szeroko.
- No co ty nie powiesz? A komu w muzeum chciało się… - zaczęłam, a on nie pozwolił mi dokończyć, zamykając moje usta pocałunkiem. Na tyle, na ile byłam w stanie zachichotałam i nie pozwoliłam naszym oddechom zwolnić, oddając silniej pieszczotę. Przypomniałam sobie moment w jednym z brukselskich muzeów i zaśmiałam się cicho, wspominając moje ostatecznie udane próby okiełznania jego nieprzyzwoitych myśli.
Delikatnie zsunął się na poduszki obok mnie, ułożył głowę tuż nad moim ramieniem i muskając ustami moją nagą skórę, łaskocząc lekko oddechem objął mnie swoim ramieniem. Ja za to wsunęłam łagodnie swoje palce między kosmyki jego włosów, mierzwiąc je.
- To jest szalone… - mruknęłam, kierując te słowa bardziej do siebie niż w ogólną przestrzeń.
- Wszystko jest szalone, na tym polega miłość. – usłyszałam, nie wiedząc czy to głos w mojej głowie, czy może ten blondyn, który zgniatał mi ręką żebra…
- Skąd ta pewność? – wypuściłam znów z ust, patrząc w sufit. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka spokojnych oddechów, napawając się ciszą panującą w mieszkaniu. Byłam niemalże przekonana, że rozmawiałam sama ze sobą. Poczułam się tak odizolowana od świata, jakbym była we śnie. Czułam się pięknie, o ile można tak nazwać mój stan. Słowa, które do mnie powiedziała przestrzeń, zadziałały na mnie kojąco i rozpaliły drobne ogniki w całym ciele. A już w szczególności pod mostkiem.
Ledwie wyczułam, jak przesuwa nosem po moim policzku i uchu, odsłaniając je z nieokiełznanych kosmyków, które wydostały się spod gumki trzymającej skrawki warkocza. Spokojnym oddechem owiał je szepcąc, a właściwie nucąc jakieś słowa. Znałam go na tyle by wiedzieć, że pragnie bym była idealnym słuchaczem. Dlatego przymknęłam powieki raz jeszcze i oddałam się całkowicie drganiom z jego ust.
- You'll never love yourself half as much as I love you.. You'll never treat yourself right, darlin' but I want you to… If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you. Ooh.. I'm in love with you and all these little things…
To mi dało do zrozumienia, że nie prowadziłam otwartej rozmowy z przestrzenią i moimi myślami, tylko z Nim. I to jego usta ucałowałam, w jego objęciach oddałam się w drogę ku krainie Morfeusza. Budzona co chwilę przez jego troskę i opatulenie ciepłym kocem, lub przez własną potrzebę poczucia bliskości, czułości i pieszczoty.
Tak, czułam się pięknie.
Nawet wtedy, gdy z naszej półsennej nostalgii wyrwał nas dzwonek do drzwi. Z nieustającym, lekkim uśmiechem na twarzy podniosłam się, wcześniej obdarowana pocałunkiem z Jego strony. Ubrawszy wszystko to, co należało do mnie, a znajdowało się gdzieś w zasięgu mojego wzroku koło łóżka, delikatnie przymknęłam oczy, bo obraz zaczął mi się kołować. Uśmiechnęłam się tylko bo wiedziałam, że to normalne gdy za dużo czasu przebywam w pozycji.. leżącej. Bosą stopą potknęłam się o jakiś zwitek materiału, którym jak się okazało była Jego koszulka.
- Ubieraj się. – zachichotałam, rzucając w niego białą, bawełnianą częścią garderoby. W odpowiedzi parsknął wesołym śmiechem. Sięgnęłam do kieszeni spodni, w których znalazłam swój telefon i po drodze do drzwi zaczęłam sprawdzać wiadomości i nieodebrane połączenia.
W momencie gdy otworzyłam drzwi, przeraziłam się. Nie wiem, czy było to spowodowane sklerozą, czy może bardziej faktem osobnika płci męskiej w pokoju obok. Stała przede mną niewysoka, wątła czarnowłosa dziewczyna, o której całkowicie zapomniałam. Ściskająca w ręku torbę z aparatem w środku, uśmiechała się do mnie od ucha do ucha mimo mojej prawdopodobnie widocznej dezorientacji. Dla niepoznaki lekko odwzajemniłam uśmiech i podrapałam się po głowie. Z włosów opadła mi czerwona gumka, którą szybko podniosłam i założyłam na ręku, przeczesując pukle włosów zmęczonych farbowaniem.
- Przeszkadzam? – spytała niepewnie, widząc u mnie brak ewidentnego entuzjazmu. Pokiwałam przecząco głową, zmieszana widokiem wciąż nierozpakowanej walizki przy ścianie korytarza.
- Wejdź. – zaprosiłam ją do środka prowadząc do salonu, który najpewniej nie został tknięty od chwili naszego przyjazdu. – W czym tkwi problem? – spytałam, pokazując na aparat. W tym samym momencie nie dałam jej dojść do słowa, bo przeszkodził nam dźwięk smsa, dochodzący z mojej kieszeni. – Oh, wybacz. – mruknęłam i szybko odblokowałam, sprawdzając czy jest to coś niecierpiącego zwłoki. Widząc jedynie wiadomość o wysokości rachunku za telefon, przeklęłam w duchu i odłożyłam czarnego iphona na stolik obok kanapy.
-  Twój chłopak nie jest zazdrosny, że na tapecie masz wciąż zdjęcie Horana z One Direction? – zachichotała, spoglądając na ekran. Odchrząknęłam delikatnie.
- Jakoś nie bardzo… dobra, co my tu mamy? – próbowałam kontynuować temat, znów pokazując na aparat. Wyciągnęła go i poprosiła o kilka porad twierdząc, że coś zepsuła. Zaczęłam jej tłumaczyć, że nie ma w tym jej winy, tylko odrobinę przesadziła z ustawieniami, gdy jak skaranie boskie usłyszałyśmy dźwięk telefonu.. tym razem, dochodzący z sypialni obok.
- Zabiję go. – wymsknęło mi się, jednak na tyle głośno by szatynka usłyszała.
- Nie wiedziałam, że nie jesteś sama.. Oh, czy to twój sekretny chłopak? – zaśmiała się ze szczerym uśmiechem. Boże, dlaczego ja zawsze muszę wymiękać, gdy ludzie się tak uśmiechają? Jestem beznadziejna. Teraz już raczej nie było mowy o odwrocie, a Beth musiała się zetknąć z zatajaną przed wszystkimi rzeczywistością. Dokończyłam sprawę z aparatem, żeby nie rozproszyć za bardzo naszego skupienia. Poprosiłam żeby odłożyła aparat, a sama podniosłam się ze skórzanego mebla i podeszłam kawałek w kierunku jasnej sypialni. Nie chciałam ryzykować zniszczeniem jej pięknego sprzętu, bo widziałam ile dla niej znaczył. Niestety jest ona osobą impulsywną, która w wolnym czasie jest jedną z ich fanek.
Boże, dlaczego mnie to spotkało?
- Jesteś martwy. – wysyczałam cicho, widząc go wpół ubranego, siedzącego w fotelu przy oknie.
- Przepraszam. – uśmiechnął się. Znowu. Kolejna uśmiechająca się szczerze i od serca osoba. I jak zwykle, Annie zmiękły nogi. Chyba już taki mój los. Westchnęłam i zrezygnowana machnęłam na niego ręką, żeby poszedł za mną. Po drodze chwycił koszulkę, której jeszcze nie ubrał i w korytarzu ubrał ją.
- Beth, błagam. Zachowaj to dla siebie. – powiedziałam, wchodząc jako pierwsza do dużego salonu. Wstała, uśmiechnęła się i kiwnęła głową. – To mój chłopak, Niall.
I wtedy po raz pierwszy widziałam w jej oczach takie przerażenie…




piątek, 1 lutego 2013

#1


„Oh.. My… Fucking… God…!” – pomyślałam, widząc w oddali znajomą, kędzierzawą czuprynę. Szłam w kierunku wejścia na lotnisko, a ten już tutaj?!
- Mój Boże, Harry! – krzyknęłam z daleka, ale mnie nie usłyszał. Szedł z dwiema sporymi walizkami, wypełnionymi po brzegi. Może i nie wyglądał w stu procentach jak Hazza zdjęty prosto ze sceny, ale przywykłam do jego kamuflażu, składającego się między innymi z czapki, okularów, kaptura od bluzy i spuszczonej głowy. Ale loczków nie da się ukryć… i pięknej brunetki idącej kilka metrów dalej też nie.
- Hej! „Little Boo”! – zawołałam, zwracając swoją uwagę dziewczyny. Uniosła głowę i widząc mnie upuściła torbę, którą trzymała w ręku. Rzuciłam jej się w ramiona.
- Strasznie tęskniłam… - zaszlochała.
- Nie płacz, to miało być wesołe powitanie!
- Co ja mam poradzić? Ponad siedem miesięcy robi z człowieka beksę… - delikatnie się uśmiechnęła.
- Ja nie będę płakał. – usłyszałam od zielonookiego, który również obdarzył mnie uściskiem godnym tak długiej rozłąki.
- A podobno gwiazdorzy się wzruszają.
- Ja się chyba jednak popłaczę, oh! To jest takie wzruszające spotkanie po długiej rozłące! – udawany szloch Louisa wywołał mój automatyczny wyszczerz zębów. – Ja tu szlocham, a dziewczyna nawet się na mnie nie rzuci, no… - zmarkotniał. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Jego też mi brakowało. Mówiłam na niego czasem „Duży Lou”. Był dla mnie jak starszy brat. Pocieszny i pomocny. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, gdy zdałam sobie sprawę jak za każdym z nich z osobna tęskniłam.
- Kurna, ale przyznaj, że jednak szlochanie Louisa przez skype nie jest tak prawdziwe, jak to tutaj. – usłyszałam śmiech Liama w oddali.
- Och, ależ nie ma sobie równych. – uśmiechnęłam się ciepło i przytuliłam kolejnego przyjaciela.
- Hej, co tu się dzieje? Fani napadli na was, że tak się tulicie? Co do… Annie?! – wypluł trzymanego jeszcze przed chwilą między zębami papierosa.
- Hej Zayn.
- Sto lat cię nie było na świecie…
- No, coś koło tego. – zaśmiałam się cicho i uścisnęłam bruneta, przesiąkniętego mieszaniną zapachu tytoniu i mocnych perfum.
- Dobra, dzieciaczki, wycieczka cała? Jeden, dwa, trzy… - zaczął odliczać Tomlinson, bawiąc się w animatora podczas obozów dla dzieci, pokazując przy tym palcem. – Ouuuu.. ktoś nam się zapodział. Zgadnijmy kto…
- Tylko mi nie mówcie, że go zgubiliście! – zdenerwowałam się. To nie tak miało być. A niech tylko ląduje właśnie na jakimś Zanzibarze, to ja mu pokażę… Za dużo czekolady, stanowczo.
- Nie panikuj, twój sekretny chłopak zaraz przyjdzie.
Tak… niestety było to jedno z kilku jego nowych pseudonimów. Moje serce już się do tego przyzwyczaiło. A zaczęło się tak niewinnie… bo nikt nie wiedział. Byłam zwyczajną dziewczyną, którą przypadkowo potrącił w supermarkecie. Potem węszyć zaczął Louis, a jak wiadomo, tego wszędzie pełno. Następnie na jaw wyszło, że przyjaciółka z którą wiele lat temu straciłam kontakt, jest damą Stylesa. A jak później sam loczek przytaknął, razem z nim spędziłam kilka dobrych lat na jednym podwórku. Chyba nie muszę już dodawać, że wszyscy robili wielkie „Ej, Zayn, widziałeś że nasz skrzat ma dziewczynę?”, a w efekcie pokochali mnie jak siostrę. A przynajmniej tak się czuję – jak część ich rodziny.
Kątem oka zobaczyłam, jak brunetka stojąca u boku zakapturzonego Hazzy wyswobadza się z jego prób uścisku i podchodzi do mnie. Słabo się uśmiechnęła.
- Chodź, poszukamy go. – pociągnęła mnie za ramię i skierowała do wejścia hali przylotów.
- Nie prościej zadzwonić?
- Do kogo chcecie dzwonić? – usłyszałam znajomy głos tuż za moimi plecami. Odruchowo spojrzałam na właściciela tegoż głosu i zamarłam. Stał przede mną w całej okazałości. Ściskający w ręku butelkę po coli. Szeroko uśmiechał się, ukazując przy tym swe śnieżnobiałe zęby, pod powłoką drutów ortodontycznych szerzej otworzyłam oczy, próbując ogarnąć umysłem to jak wygląda, gdzie stoi, jak stoi, jak się uśmiecha, wszystko.
- Taa… Śmierć na jawie. – mruknął Louis, stojąc niedaleko mnie. Nikt nie zrozumiał znaczenia tego zdania.
- Co ty pieprzysz? – odezwał się Zayn. Głęboko kaszlnął, zasłaniając usta dłonią.
- Hej, Niall… ona nie widziała cię sporo czasu, dojdzie do siebie. – usłyszałam Tomlinsona, zgrywającego specjalistę. A On patrzył mi głęboko w oczy i co chwilę tylko zmieniał intensywność uśmiechu. Nie byłam w stanie ruszyć żadną z kończyn. Tak bardzo brakowało mi jego widoku, ale tego prawdziwego – nie prosto z okładki czasopisma, czy serwisu plotkarskiego, na którego po każdym razie obiecywałam sobie nie wchodzić. Widziałam go kilka centymetrów przed sobą, szczęśliwego na mój widok. Słyszałam kroki obok. Ktoś stanął obok Amiry i użył tonu pełnego czułości.
- Przytul ją.
Na polecenie Hazzy, jasnowłosy wsunął jedną rękę na moje plecy, układając dłoń pod łopatką; drugą zaś powędrował między kosmyki włosów, przyciągając tym samym moją głowę do jego ramienia. Poczułam jego słodki zapach, który był lepszy od wszystkich słodkości tego świata. Kilka pojedynczych łez wyciekło mi z oczu, gdy drgnęłam mięśniami by oddać uścisk. Przyłożył usta do mojej głowy, a ja mocno zacisnęłam powieki, tym samym wyciskając kila kolejnych kropel. Na policzkach poczułam czyjś szorstki rękaw swetra, wycierający mokrą, słoną warstwę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam uśmiechającego się Louisa, ze skrzącymi się tęczówkami. Zaśmiałam się radośnie.
Podniosłam brodę z jego ramienia. Rękoma oplotłam jego głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Hej, nie płacz. – uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił. Musnął wargami mój czubek nosa.
- Tęskniłam.- szepnęłam.
- Wiem, Ann. Kocham cię. – odparł nie uwalniając swej twarzy od uśmiechu.
- Dobry Boże. Mój Niall’u, jestem z ciebie dumny. – poklepał go po ramieniu Lou. – Doprowadziłeś wraz ze swą lubą naszego kochanego Harry’ego do płaczu.  – teatralnie zaszlochał. Odwróciliśmy głowy w stronę bruneta, który pod naciskiem naszych oczu musiał pokręcić głową, by opanować szklące się oczy. Odchrząknął i pociągnął delikatnie nosem. Położył ręce na biodrach i nabrał powietrza głęboko do płuc.
- Harry, wszystko gra?
- Tak. – zaczął. Myśleliśmy, że już nic nie dopowie. Brunetka delikatnie ujęła jego dłoń w geście pocieszenia zasmuconego dziecka. – Po prostu potrzebuję wielkiego przytulasa. – w najmniej oczekiwanej chwili dokończył swą myśl. Rozległo się urocze „awww”, jak podczas wzruszających scen w bajkach. Amira pociągnęła go za ramię i przytuliła się do jego boku, prowadząc go do naszej trójki. Po chwili ścisnął nas Liam, zacieśniając nasz krąg. Brakowało tylko buntowniczego mulata.
- Poważnie? Ludzie zaczną się zaraz gapić. – zaprotestował.
- Nie zgrywaj twardziela. Widziałem jak robisz sobie zdjęcie w mojej koszulce z napisem „Free hugs”. Nie wywiniesz się. – Niall się zaśmiał, powodując zachwianie równowagi w naszym uścisku.
- No dalej, Zayn. Kochamy cię, nasz rozrabiaku. – zachęciła go Am, wyswobadzając się ze ścisku i ciągnąc go za ramię. Ten podniósł ręce w geście poddania i z impetem wcisnął się w naszą piątkę, ciągnąc za sobą przerażoną dziewczynę. Wylądowała na ramieniu Nialla, który objął jej ramiona ręką. Malik wcisnął Tomlinsona między mnie i blondyna, który od razu pełen miłości do całego świata opatulił mnie swoimi dużymi ramionami. Wszyscy dusiliśmy się z tej ciasnoty, ale na tym polegała nasza miłość. Nasza przyjaźń. Nasza rodzina.
- Te, Irlandczyk. A pamiętasz jeszcze jak się całować? Bo chyba poduszka to nie to samo. – usłyszeliśmy rechot pachnącego tytoniem chłopaczyny.
- Śmiesz wątpić? – odparł z zawadiackim uśmiechem. Louis uniósł ręce, by wypuścić mnie ze swoich objęć. Przepchnął mnie prosto w Jego ramiona. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. A potem? A potem straciłam rachubę czasu bo, skubany, dobrze pamiętał, jak się całować…







Dobry!

Element przelania wyobraźni na klawiaturę komputera, marzenia. Postacie prawdziwe i fikcyjne - sam zdecyduj, które są jakie...
Porcja mojego serca, życia, wspomnień i marzeń. One-shoty, powiązane ze sobą maksymalnie jak to możliwe.
Moja inspiracja - Persilowa i nasze wywody życiowe, kocham Cię.

Pozostaje czekać, aż Horan zabierze mi tę czekoladę z kolan i pozwoli coś napisać...
Pozdrawiam :)