Manny

niedziela, 24 lutego 2013

#3 część 1.

Część pierwsza, bo całość jest za długa jak na jeden post - tak myślę. Jestem w trakcie pisania drugiej, więc prawdopodobnie za max kilka godzin również będzie :)


„Spokojnie, jeszcze tylko kilka ujęć..” – powtarzałam sobie nieustannie. Schylona nad biurkiem, zagraconym przez kubki po kawie, duży komputer i kilka laptopów oraz całe mnóstwo kabli próbowałam uspokoić szybko bijący puls. Bezmyślnie sunąc wzrokiem po przelatujących na ekranie zdjęciach, myśli miałam zupełnie gdzieś indziej. Wiedziałam, że zdjęcia są dobre, za to nie byłam w stanie się na niczym skupić. Przytakiwałam na czyjeś komplementy i radosne śmiechy modelki. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam zawalić sprawy jakimś dziwnym samopoczuciem. To był jeden z nielicznych razów, kiedy traktowano mnie jak profesjonalistkę, mimo nieukończonych wszystkich kursów. I akurat tego dnia musiałam czuć, jak zalewa mnie fala gorąca… No dobra, może nie tylko tego dnia. Ciągnęło się od jakiegoś tygodnia, ale byłam zbyt zaaferowana zajęciami i zbliżającą się sesją zdjęciową, żeby poważniej na to zareagować. Skończyło się na kilku tabletkach i usilnych próbach spokojnego snu w nocy, co nie zawsze się udawało.
- Annie, możemy? – wybił mnie z wszelkich myśli męski głos. Oderwałam tępy wzrok od ekranu i spojrzałam na zwróconego w moją stronę grafika. Tym razem nie było mi do śmiechu na widok jego zabawnych, zielonych oprawek okularów i pstrokatego szalika. Dotknął dłonią mojego ramienia, jakby chciał zapytać o samopoczucie. Wzięłam głęboki wdech i powstrzymując kołujący się przed moimi oczyma obraz pokiwałam głową.
- Tak. Daj mi sekundę, już idę. – odparłam, słabo się uśmiechając. Sięgnęłam po butelkę wody i upiłam łyk. Skrzywiłam się gdy zdałam sobie sprawę, że od miliona lamp nagrzała się chyba wystarczająco mocno, żeby parzyć w niej herbatę. Jeszcze kilka razy głęboko odetchnęłam, podciągnąwszy rękawy bluzki. Podeszłam do statywu i zdjęłam z niego aparat, czując jak ciąży mi w rękach. Nie miałam siły go trzymać obok twarzy, ale musiałam. Na tych kilka ostatnich minut nie mogłam sobie darować.
            Wreszcie opadły mi bezsilne ręce wzdłuż tułowia, obijając tym samym obolałe udo aparatem. Nie chciałam myśleć o moim samopoczuciu. Bo w końcu tydzień wytrzymałam, to jeszcze trochę dam radę, nie..? Rzuciłam tylko do jednego z asystentów, żeby pomógł mi zanieść sprzęt do auta. Przyjął prośbę bez odmowy, a ja zaczęłam się zwijać ze wszystkim, co do mnie należało. I gdy zasapana, w rozpiętej bluzie zamykałam bagażnik mojego czarnego Volvo, musiałam aż oprzeć się o drzwi. Serce przyspieszyło swój puls, krew płynąca w żyłach niemiłosiernie parzyła. Nogi się pode mną uginały z bólu mięśni, a oczy usilnie próbowały uspokoić latający obraz. Wzięłam kilka głębszych wdechów, napełniając płuca zimnym powietrzem. Zdecydowanie za zimnym, jak na paradowanie w samej bluzie, ale w tej chwili najchętniej zdjęłabym z siebie wszystko, co możliwe. Usiadłam w fotelu kierowcy
i mimowolnie zaczęły mi kapać łzy. To była jedna z oznak, że jestem naprawdę chora. Zaczęłam w duchu przeklinać samą siebie oraz mijające tygodnie. Oszukiwałam samą siebie, byle tylko dawać z siebie sto procent. Wracałam do domu z dnia na dzień coraz bardziej padnięta. A teraz czekała mnie perspektywa jutrzejszych całodziennych zajęć w takim stanie, w jakim jestem teraz. Wyciągnęłam z czarnej, skórzanej torby telefon i wyszukałam potrzebny numer, by już po chwili przykładać chłodne urządzenie do rozpalonego policzka
i ucha. Usłyszałam ciche, znajome „Tak?” i odetchnęłam, wypuszczając z siebie kolejną falę słonych kropelek.
- Cześć Ami… Przepraszam, ale nie pójdę z tobą dzisiaj na to szaleństwo zakupowe… - zaczęłam niepewnie. – Wiem, że umówiłyśmy się już dawno, ale…
- Wszystko w porządku? – wtrąciła. Wiedziała, że coś jest nie tak. Jak mogła nie wiedzieć? Człowiek, który w głosie rozpozna wszystko. I anielsko ciepłe brzmienie jej głosu nie ukoiło mojego wewnętrznego bólu.
- Źle się czuję, muszę odpocząć. Nie martw się, wszystko jest okay. Przepraszam.
- Przecież słyszę, że nie jest okay. Spokojnie, chłopcy za kilka dni wracają do Londynu, damy radę. – Gdy to powiedziała, wybuchłam. Coś we mnie pękło. Łzy zaczęły jeszcze mocniej spływać po policzkach, a serce szaleńczo próbowało się wydostać zza żeber. Jej słowa mi przypomniały, że podczas ubiegłego tygodnia jedyne czego pragnęłam jako lekarstwa, to Jego obecność. Uważałam, że zadziała lepiej niż niejedna aspiryna. Ale nadszedł ten moment, gdy gorączka wzrosła jeszcze bardziej, a choć odrobina myśli na Jego temat pogłębiała mój stan beznadziejnego samopoczucia. – Zaraz, Annie… Czy to ty stoisz jeszcze pod tym studiem?
- Co? – wymsknęło mi się, a już po chwili widziałam jak drobna brunetka, opatulona grubym szalikiem otwiera moje drzwi. Rozłączyłam się w momencie, gdy poczułam jej charakterystyczny zapach perfum.
- Ann… - jęknęła, gdy dotknęła mojego gorącego policzka. Przymknęłam powieki. Wstydziłam się, że doprowadziłam siebie do takiego stanu. – Przesiadaj się. Nie będziesz prowadzić w takim stanie. Zachwiałam się wstając, dlatego nie ominęła mnie podróż do drugich drzwi pod rękę z przejętą przyjaciółką.
- Przecież ty nie lubisz prowadzić moim samochodem… - szepnęłam jękliwie, łapiąc się za bolącą głowę. Drżącymi rękoma zapięłam pas na rzadko zajmowanym przeze mnie miejscu
i spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Spojrzała na mnie tylko porozumiewawczo i pokręciła głową. Moja głowa opadła na oparcie fotela, a ja nie mając siły jej podnieść, podziwiałam przyjaciółkę za kierownicą.
Po chwili jazdy rozległ się dzwonek jej telefonu. Teoretycznie nie był głośny, ale dla mnie było to jak tona decybeli na raz. Zerknęła na mnie przepraszająco.
- To Harry… - zaczęła, gotowa się rozłączyć.
- Odbierz. Będzie się martwił. – mruknęłam. Położyła telefon pomiędzy naszymi fotelami
i włączyła głośnik.
- Cześć, Harry. – uśmiechnęła się. Zaczęła jeszcze bardziej emanować radością, gdy chłopak jej odpowiedział.
- Jak się masz, Ami? – wychrypiał znajomy głos. Mimo że przez telefon, dało się wyczuć jego podekscytowanie gdy ją usłyszał.
- W porządku… - mruknęła, spoglądając na mnie z zaniepokojeniem. Nie przejęłam się tym, wręcz odwróciłam od niej wzrok, oglądając drogę przed nami.
- Jedziesz samochodem? Słyszę… To nie twój samochód, mam rację? – zdziwił się. Znając jego bujną wyobraźnię, nie uzyskując natychmiastowej odpowiedzi od brunetki zaczął tworzyć teorie o porwaniu, czy zdradzieckich ucieczkach nieznanymi samochodami. Uśmiechnęła się lekko.
- Jadę samochodem Annie..
- Nienawidzisz jazdy jej Volvem. – Zaśmiał się. Ulżyło jej, gdy nie słyszała już tego zaniepokojonego tonu. - Jest z tobą Annie?
- Hej, Styles. – mruknęłam, starając się zrobić to jak najbardziej wyraźnie. Przełknęłam gorzką ślinę i odwróciłam ciężką głowę w stronę telefonu.
- Och, nasza pani Holmes! – ucieszył się i przerwał na chwilę. Słychać było jedynie pojedyncze szmery. – Dołączam się do tego co mówią chłopaki. Stęskniłem się, mała!
- Nie jestem mała… - siliłam się na „zdrowy” ton, wyraźną wymowę. Zmarszczyłam brwi, gdy przeszedł mnie dreszcz, a potem delikatnie się uśmiechnęłam, gdy on zachichotał. Widziałam, jak Amira też się uśmiechała.
- Jesteś, byłaś i zawsze będziesz. – znów się zaśmiał. Był… szczęśliwy? Tak.. mój przyjaciel był szczęśliwy. Tę radosną aurę przerwała niestety cisza. Nie miałam ochoty myśleć, co mogę mu odpowiedzieć, a on tylko na to czekał. Dobrych kilka sekund nikt się nie odzywał.
- Harry, mogę zadzwonić później? – spytała cicho, podjeżdżając pod niewysoki apartamentowiec. Sięgnęła do schowka po pilota i otworzyła bramę garażową.
- Co się dzieje? – zmienił ton na poważny i zaniepokojony, znowu. Brunetka westchnęła.
- Ann…
- Wszystko jest okay. – przerwałam jej. Po co miała niepotrzebnie go martwić? A martwiłby się, to jest pewne. Robił to nawet, kiedy w wieku jedenastu lat zaczęłam mu opowiadać niestworzone rzeczy o moim psie, któremu się zagięło ucho. Bał się, że to wina mojego wypadku na rowerze i nie wierzył..
- Jest w kiepskim stanie.. – upierała się.
- Nie jestem…
- Harry, zadzwoń w chwili wolnej, dobrze? Przepraszam. Muszę kończyć. – nie zdążył nic odpowiedzieć. Rozłączyła się w tym samym momencie, kiedy stawała na miejscu parkingowym. – Wysiądziesz sama, czy mam ci pomóc?
- Nie jestem kaleką… - odparłam. Przymknęłam piekące oczy, by nabrać siły. Otworzyłam je dopiero po chwili, by uniknąć spotkania z kręcącym się otoczeniem. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi na tyle szeroko, by móc wysiąść i jednocześnie nie zarysować drugiego samochodu. Nie darowałabym sobie, gdyby w świadomości zostało mi wspomnienie z oszpecenia mojego drogiego auta przez drugie, tylko z powodu mojej nieudolności.
Powoli wysiadłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Opierając się o pojazd doczołgałam się do bagażnika, obok którego stała już brunetka. Podała mi moją czarną torbę i płaszcz, zagradzając dostęp do sprzętu leżącego za drzwiczkami.
- Zejdziesz po to jak dojdziesz do siebie. Jedziemy na górę. – nakazała, a ja usłuchałam.
           
            Gdy się obudziłam, leżałam szczelnie owinięta kocem na kanapie. Ubrana jeszcze w te same spodnie, bluzkę i niedopiętą bluzę, uniosłam głowę. Pożałowałam, bo krew zaczęła mi pulsować, a obraz przed oczami wirował. Opadłam z powrotem na miękką fakturę poduszki, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Co się stało? Ach… Amira odprowadziła mnie do mieszkania i zanim wyszła z powrotem do pracy niemalże łapała moje wiotkie ciało, niezdolne do wykonania prawie żadnego ruchu. Zaparzyła jakiejś ziołowej herbaty, która teraz stała przede mną na stoliczku. Kazała leżeć i wstać dopiero, gdy będę miała odpowiednio dużo siły.
Przez chwilę w głowie zrodził mi się pomysł gorącej kąpieli, ale potem sobie uzmysłowiłam prawdopodobieństwo zaśnięcia w wannie. Z tą myślą było już gorzej, biorąc pod uwagę mój chwiejny i niestabilny krok do sypialni. Prawie potknęłam się o leżącą przy szafie torbę. Opróżniłam ją z telefonu, laptopa i kilku nic nie znaczących drobiazgów, plącząc wszystko między wiotkimi dłońmi i kładąc na łóżko. Z pachnącej świeżym praniem szafy zdołałam wyłowić dresy i coś na kształt wyciągniętej, różowej podkoszulki. Delikatnie opadłam na pościelone łóżko. Rozpuściłam włosy, żeby nie gniotła mnie rozciągnięta gumka. Do ręki wzięłam czarny, smukły telefon. Miałam jedynie spojrzeć na zegar, a zakończyło się na przeglądaniu nieodebranych połączeń. Tylko jedno przykuło moją największą uwagę. I gdy zaczęłam się zastanawiać nad wykonaniem połączenia, musiałam opuścić rękę. Kolejna fala słabości ogarnęła moje ciało. A potem czułam jak odpływam.
            Wybudziło mnie wibrowanie na moim brzuchu. Nie zważając na wirujący obraz, podniosłam lekko głowę, by zanadto nie wysilać słabych mięśni rąk. jednak tak czy inaczej musiałam je wykorzystać, bo już podniosłam się do pozycji siedzącej i przykładałam telefon do ucha.
- Halo? – wyszeptałam, w obawie przed narastającym znów bólem głowy.
- Cześć, Ann. – usłyszałam piękny, dźwięczący w uszach głos, którego ciepło ogarnęło całe moje ciało. – Martwiłem się. – cholera, dlaczego on to mówił z taką niewiarygodną czułością? Gdybym stała, już dawno nogi miałabym jak z waty. Wzdrygnęłam się, gdy mimo gorąca w sercu owinęło mnie zimno. Gęsia skórka aż bolała, więc wsunęłam nogi pod kołdrę, na której leżałam.
- Przepraszam, chyba spałam… - wymamrotałam niepewnie. To było lepsze wyjaśnienie od szczerej prawdy. Co za różnica… zasnęłam czy zasłabłam? I tak nikt by nie wiedział.
- Co się dzieje? – znów użył tego zwalającego z nóg, troskliwego tonu. Oczywistym było, że rozmawiał z Harrym. Wystarczyła mała niepewność, co się u mnie dzieje. Ze zlęknionym wyrazem twarzy wypowiedziane moje imię. Każda błahostka…
- Nic się nie dzieje, jestem tylko zmęczona. – skłamałam.
- Ann.. wiem, że się źle czujesz.
- Przejdzie mi…
- Tydzień temu też byłaś zmęczona. Przedwczoraj zasłabłaś na zajęciach. Amira Cię odwoziła dzisiaj do domu. – wyliczał. Po moim policzku spłynęło kilka łez, które od razu starłam. – Boję się o ciebie, Annie.
- Trochę się zdrzemnę i będzie mi lepiej, naprawdę… - szeptałam, bo znów rozbolała mnie głowa. Drugą ręką przykryłam sobie oczy. Piekły, a łzy im nie pomagały. Wiedziałam, że nie poczuję się lepiej w ciągu kilku godzin, to było niewykonalne. Oboje zamilkliśmy, do moich uszu docierała tylko czyjaś rozmowa w tle i niewyraźne, ciche szumy.
- Kochanie, posłuchaj mnie. – ściszył ton, a w tle panowała zupełna cisza. Musiał wyjść do innego pomieszczenia. Gdy wymówił pierwsze słowo, znów poczułam słony smak na moich ustach. – Przyjadę do ciebie po próbie. – Co?! On zwariował już do reszty…?
- Niall, nie… jesteś gdzieś w Yorkshire, zanim tu dojedziesz… poza tym jutro znowu od rana macie próby, musisz dużo wypoczywać.. Absolutnie nie.. nie zgadzam się. – zaczęłam swój jękliwy słowotok. Kilka razy cicho zaszlochałam, a on to usłyszał bo tylko wzdychał nerwowo. Nie mogłam mu pozwolić na to. Nie na moment przed trasą… Nie w obliczu męczących prób i potrzeby odpoczynku…
- Muszę wracać na próbę, Ann. Jakbyś się gorzej czuła, masz mi dawać znać. Dobrze? – słyszałam, jak biegnie. Ktoś go wołał.
- Dobrze, ale…
- Kocham cię.
Ręka z telefonem opadła mi na kolana. Łzy leciały ciurkiem po czerwonych policzkach. Tłumiłam w sercu szloch i żałość. Zagryzłam mocno dolną wargę i przymknęłam znów powieki, chcąc opanować drżenie ciała. Zaczął wirować obraz przed moimi oczyma oraz żołądek, co jeszcze pogorszyło moje samopoczucie. Mdłości się nasilały, a ja nie miałam pojęcia co może mi pomóc. I gdy tylko próbowałam włączyć laptopa, w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania oślepiło mnie światło docierające z ekranu, a kolory zaczęły się kręcić w drugą stronę. Podejrzewam, że moja głowa była w gorszym stanie, niż na haju. Jęknęłam przeciągle, opadając na poduszki. Nie przejmowałam się możliwym skutkiem moich mdłości. Nie byłam pewna, czy zasypiam. Bo z pewnością nic potem nie było, prócz ciemności.


1 komentarz:

  1. Martwię się o nią, tak jak Horan. Dlaczego on jest taki idealny? Ma w sobie coś takiego, że nie da się z niego zrobić czarnego charakteru, zauważyłaś? Niall w opowiadaniach musi być czuły, czasami zdarza mu się cierpieć, przez tą swoją czułość. Nie wiem jeszcze jak będzie w TLM, ale jestem całkowicie pewna, że podobnie jak u mnie - jest słońcem. jsajfakjsa czytam dalej

    OdpowiedzUsuń