Manny

czwartek, 18 lipca 2013

#11

Dobry wieczór!

BARDZO PROSZĘ, PRZECZYTAJ.

Otóż, jak niektóre z Was wiedzą, wyjeżdżam na trzy tygodnie. Nie będzie mnie dla świata, nawet trudno będzie o zasięg w komórce, a co dopiero wifi. Caluśkie dwa dni zastanawiałam się, co napisać. Jak napisać. O czym. I co? Zrobiłam to, czego się bałam najbardziej. Walnęłam z grubej rury. Ale chciałam zrobić sobie i Wam tę przyjemność, (zwłaszcza, że liczba czytelników rośnie!) i opublikować coś przed moim wyjazdem. No i oto macie, jak zwykle nie sprawdzany.

Piszcie komentarze, tweetujcie do mnie, pytajcie o cokolwiek (i kogokolwiek z bohaterów!) na asku, a ja prędzej czy później zdobędę na minutę internet i uśmiechnę się szeroko, dając Wam znak życia.
Oliś, pisz mi, co u chłopaków, przypominam Ci!



            Brak chmur – jedna z pierwszych rzeczy, która rzuciła mi się w oczy. Niebo było czyste, błękitne, zupełnie niepodobne do pogody na Wyspach. Oparta bokiem głowy o szybę samochodu wpatrywałam się w puste przestrzenie naokoło. Starałam się myśleć o wszystkim, albo o niczym. Byle tylko nie skierować toku myślenia na to, co wywołało odrętwienie moich wszystkich kończyn i potok łez, spływający w dół policzków.
- Annie? – usłyszałam, jak głośno wypowiedział moje imię. Brunet, który grzał miejsce kierowcy patrzył na mnie z widocznym zmartwieniem, namalowanym na zmarszczonym czole.
- Hmm? – mruknęłam, ściągając brwi. Może właśnie powinnam zająć się rozmową, a nie zamykaniem w sobie tego wszystkiego? Tylko się nie wygadaj, Ann.
- Mówiłem do ciebie. Gadać z wami, marzycielami… - zaśmiał się, kręcąc głową i spoglądając uważniej przed siebie, na drogę.
- Przepraszam, Jason. Zamyśliłam się. – zdołałam tyle z siebie wykrztusić. – Mógłbyś powtórzyć?
- W zasadzie nic istotnego. Miałaś po prostu szczęście, że byłem akurat w Dublinie. Zasuwanie taksówką do Mullingar jest rzeczą, której wszyscy nie lubimy. Kierowcy specjalnie zaczęli podnosić stawki. – odrzekł, a ja pokiwałam głową na znak zrozumienia. – Nie dziwię ci się.
- Co?
- Nie dziwię się, że jesteś taka zamyślona. Nie codziennie rodzi się kolejny Horan, nie? – zachichotał, a ja prowizorycznie uniosłam kąciki ust. Oczywiście, że się z tego cieszyłam. Byłam niesamowicie dumna z Grega i Denise, naprawdę na to zasłużyli. Ale… no właśnie, za chwilę w mojej głowie pojawiało się to wredne „ale”. Od tych kilku tygodni stawiałam je zbyt często. Wszystko przez niczyj błąd. Wszystko przez czysty przypadek, który w tym momencie ciążył na moim sercu tak bardzo, że wiedziałam o nim tylko ja. I nie byłam do końca pewna, czy ktokolwiek jeszcze powinien się dowiedzieć. Tęsknota za rodziną byłaby równie dobrym pretekstem do opuszczenia Londynu na jakiś czas. Cholera, o czym ty myślisz, Holmes?! Jedziesz zobaczyć małego Horana…

- Nie idziesz? – spytałam przez otwarte okno srebrnego Mercedesa, gdy wysiadłam.
- Jakby nie patrzeć, to rodzinne chwile.. Nie jestem tobą, Holmes. – zaśmiał się. – Ale nie zabraknie mnie na imprezie po chrzcinach, to masz jak w banku. – uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ciepły wyraz twarzy.
- Dzięki za podwózkę.
- Nie ma sprawy, pozdrów klan Horanów ode mnie. – machnął na pożegnanie, po czym odjechał.

            Stałam samotnie przed wejściem do miejskiego szpitala, ze sporą torbą przewieszoną przez ramię. Przełknęłam głośno jak na siebie ślinę i wzięłam głęboki oddech. Z każdym kolejnym krokiem w stronę sali na pierwszym piętrze w lewym skrzydle budynku, moje myśli toczyły coraz większą bitwę. Starałam się nakierować je na fakt, że do ich rodziny dołączył cudowny maluszek. Kwestią zapomnienia uznałam rzecz, która nie dała mi spać przez ani pół minuty w ciągu ostatnich kilku dni.
            Doszłam do przeszklonych drzwi oddziału, zza których co chwila słychać było płacz nowonarodzonych dzieci. Zanim sięgnęłam wzrokiem do klamki, moją uwagę przykuły w połowie otwarte, drewniane, umieszczone na końcu korytarza drzwi. Widziałam, jak w głębi pokoju wysoki brunet robi kilka kroków w odrobinę niższego blondyna i wręcza mu delikatnie dziecko w ramiona. Ten od razu starał się przyjąć jak najbezpieczniejszą dla malca pozycję, uśmiechał się szeroko do pozostałych, zgromadzonych razem z nimi. W moich oczach momentalnie stanęły łzy. Wzruszenia? Bólu? Sama nie wiem, czego. Najlepszym usprawiedliwieniem w tej sytuacji mogłoby być wzruszenie – przeczuwałam, że nie dam rady za kilka minut zwyciężyć z potokiem, spływającym po moich policzkach. W końcu zdobyłam się na odwagę i zaczęłam iść w kierunku roześmianych, uśmiechniętych i dobrze mi znanych osób. Za jedną z nich zwykłam dość mocno tęsknić – tak i było tym razem. Jednak nie odczuwałam tego aż tak silnie, ze względu na zaistniałą sytuację.
            Bezszelestnie pojawiłam się przy pełnym ciepłych głosów pokoju. Delikatnie zapukałam, zanim szerzej uchyliłam drzwi. Przed moimi oczyma pojawiło się mniej osób, niż się spodziewałam. Bobby Horan, razem ze swoimi dwoma synami. Jeden z nich trzymał na rękach maleństwo z przymkniętymi powiekami, niebywale spokojne. Obserwowała ich przez cały czas zmęczona blondynka, która leżała wśród śnieżnobiałej pościeli na szpitalnym łóżku. Zdaje się, że jako pierwsza mnie zauważyła. Obdarowała mnie pełnym uśmiechem, zabijającym każdą nutę zmęczenia z jej promieniejącej twarzy.
- Greg… - mruknęła do niego porozumiewawczo. Ten zaczął odbierał dziecko od swojego młodszego brata, którego mina nie była zbyt zadowolona z tego powodu. Czyżby naprawdę mnie nie zauważył?
Przywitałam się z ich ojcem, którego przyjazny uścisk dodał mi dużo otuchy. Postawiłam przy ścianie swój bagaż i zerknęłam w stronę braci, którzy wciąż byli zajęci delikatnym przekazywaniem sobie noworodka.
- Przecież nie umrze od mojej ręki, czemu mi go zabierasz? – zaśmiał się cicho niższy, a brunet z kolej uśmiechnął się z jego niewiedzy.  – No co? Nie śmiej się ze mnie, to nie ja jestem zbyt troskliwym ojcem.
To się jeszcze okaże…
- Synu, trochę klasy.. – wtrącił z przekąsem najstarszy z obecnych Horanów. – No odwróć się, ciapo.
- Tylko może wyjdźcie na korytarz, jeszcze syna mi zanadto wyedukujecie. – zaśmiał się Greg, a blondyn w końcu oderwał wzrok od bratanka i odwrócił się w moją stronę.
Na jego twarzy widać było wymalowany szok, ale zaraz później zastąpił go szereg pięknych zębów, ukazanych w szerokim uśmiechu. Serce mi mocniej zabiło, gdy jego wzrok wbił się wprost w mój. Mimowolnie również uśmiechnęłam się, mimo wszystkiego co przykrywało moje serce ciemnymi barwami.
- Hej.. – mruknęłam. Nim zdążyłam cokolwiek dodać lub zareagować w jakiś sposób, już byłam wypychana na korytarz, a jego usta łapczywie atakowały moje. Przycisnął mnie lekko do ściany, a ja odrywając się powoli od jego ciepłych ust zaczęłam mocno się w niego wtulać. – Kocham cię, Niall. – udało mi się wyszeptać, zanim musiałam odwrócić głowę w drugą stronę i pozwalać, by całował jej czubek, a nie czoło. Łzy zaczęły zbierać się w kącikach moich oczu, dlatego szybko zacisnęłam powieki. Jeszcze mocniej przylgnęłam do jego ciała, pragnąć poczuć jakiekolwiek wsparcie.
Jakie kurwa wsparcie, jeśli wszystko ukrywasz, Ann?
- Hej, nie płacz Annie. Też cię kocham, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – uśmiechnął się, odwracając moją twarz na wprost jego. Zaczął mnie lustrować wzrokiem, czego najbardziej się bałam. Zdążył się przez ten cały czas nauczyć czytać moje emocje. Dlatego też spróbowałam ponownie wyrzucić wszystko z głowy i zatopiłam się w jego pocałunku, z nadzieją na ukojenie złych myśli. Z bezpieczną aurą wokół siebie, chwyciłam go za rękę gdy wracaliśmy do pokoju.
- Twoja kolej, Annie. – usłyszałam od Denise, która ponownie obdarowała mnie ciepłym uśmiechem. Spojrzałam na nią zdekoncentrowana, a ona kiwnęła głową na swojego męża. Pojawił się przede mną, a ja byłam wystarczająco blisko by móc podziwiać tego bezbronnego malca w jego ramionach.
- Czyń honory, ciociu Annie. – uśmiechnął się i zaczął podawać mi chłopca.
- Ale..
- Na chwilę. Zobaczysz, to jest anioł, nie dziecko. – Niall się uśmiechnął pokrzepiająco, gdy próbowałam zaprotestować. W końcu moje palce dotknęły miękkiej faktury białego materiału, w którym smacznie spał jego bratanek. Oczy wszystkich zgromadzonych skupione były na mnie, kiedy ręce zaczęły mi się trząść z przerażenia. Brunet pomógł mi wygodnie ułożyć jego syna na moim ramieniu, a ja starałam się bezpiecznie i w miarę ciasno trzymać go przy sobie. Zrobiłam kilka głębszych oddechów, powstrzymując falę gorąca przepływającą przez moje wnętrzności. Trzymałam w rękach takie drobne, takie bezbronne istnienie. Małego człowieka, który został zaledwie kilka godzin temu urodzony. Dziecko, które jest prawdziwą, poważną rzeczą na całe życie. Potrzebuje rodziny, dobrze wychowujących je rodziców. Potrzebuje dobrej matki. Denise na pewno nią była, będzie zawsze. To widać po jej oczach..
- Jest… śliczny. – w końcu udało mi się wydukać. Mimo uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy, po policzku spłynęła pojedyncza łza. A za nią kolejna… - Przepraszam, ja się tylko trochę… wzruszyłam. – wytłumaczyłam się i machinalnie uśmiechnęłam przez kolejne słone krople, gdy usłyszałam coś na kształt „awww” od zgromadzonych wokół mnie. Poczułam ciepłe ramię Nialla, oplatające plecy i jego usta, ciepło całujące moją głowę.
Nie do wiary…

- Sam nie wiem, Greg. Czasami to wszystko jest naprawdę trudne.
Słowa wypowiedziane z irlandzkich ust zadzwoniły mi w uszach, gdy odzyskiwałam świadomość z zakończonego właśnie snu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i bezgłośnie ziewnęłam, przeciągając się w tym samym czasie. Szeroko rozstawione ręce, by naprężyć mięśnie wystarczająco utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten ranek spędzam sama w łóżku. A przynajmniej spędzałam, do pewnego czasu.
- Coś jest nie tak? Nie układa wam się? – drugi, również znany mi dobrze głos dołączył do poprzedniego.
- Co? Nie! Jest wspaniale.
- W takim razie coś musi być.
- Wiesz.. Ann jest osobą, która ma ogromne doświadczenia emocjonalne. Staram się jej pomagać jak tylko potrafię, gdy tylko sobie z czymś nie radzi. Szło mi do tej pory raczej dobrze, ale.. Ja mam kurwa dopiero dwadzieścia lat, a to wszystko sprawia, że czuję się jak facet już sporo starszy. To wszystko jest czasem takie przytłaczające.. I ja mam świadomość tego, że Annie jest sporo dojrzalsza ode mnie, mimo tego samego wieku. Ale… cholera, nawet nie wiesz jak mój umysł się męczy na samą myśl o tym, co dręczy moją dziewczynę.
            Nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Jedyne co zrobiłam, to szybkie zatrzepotanie rzęsami i ciche przełknięcie śliny. W pewnym sensie czułam się niezręcznie – podsłuchiwałam. Chociaż… przecież mówili dość głośno, drzwi są uchylone, a ja nie śpię…
- Może dzięki temu więcej będziesz później rozumiał..
- Ale co będzie do rozumienia? Greg, ja… wciąż czuję się czasami jak dzieciak, nastolatek. Ann sprawia, że momentalnie staję się dla niej kimś… jakby dojrzałym mężczyzną, gościem ze sporym doświadczeniem również uczuciowym. A prawda jest taka, że ja nie jestem aż taki dobry w te wszystkie klocki..
- Nie rozmawiacie ze sobą o tym wszystkim?
- Szczerze? Jak dochodzi do takiej rozmowy to albo się kłócimy, po czym zapominamy o sprawie i lądujemy w łóżku, albo ona ze mną nie rozmawia, albo tak czy siak, kończymy w łóżku. Martwię się, Greg. Od kilku dni Annie wygląda jak śmierć, nic mi chce powiedzieć.
            Przysłuchiwałam się tej rozmowie, a moje serce rosło w bólu. Czyli widział, że coś się dzieje? Powoli wstałam i weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, które wisiało na ścianie przede mną. Zobaczyłam potargane i wypłowiałe włosy z kilkoma odrostami, widoczne doły pod oczami i zmęczony wzrok. Usta nawet nie kierujące się ku górze, a kości obojczyków widoczne niemalże gołym okiem. Bałam się, co zastanę w okolicy żeber, dlatego szybko zabrałam się za mycie zębów i rozczesywanie włosów. Ubrana w szare, luźne spodnie i moją ulubioną, koszulkę Chicago Bulls weszłam do salonu z sennym wyrazem twarzy. Tak, jakbym nie słyszała rozmowy, która tu się toczyła chwilę temu.
- Cześć, kochanie. – zostałam powitana przez blondyna, który za chwilę ucałował mój policzek i zaczął przygotowywać kubek herbaty.
- Hej, Greg. Jak Denise się czuje? – spytałam, nie zwracając uwagi na jego baczny wzrok obserwujący niemalże każdy nasz ruch.
- Och, wspaniale. Wygląda na naprawdę szczęśliwą, z resztą mi niedaleko do niej. – uśmiechnął się, poklepując miejsce na kanapie obok siebie. Opadłam więc na miękkie poduchy, uprzednio podwijając jedną nogę.
- To dobrze. – uśmiechnęłam się ciepło.
Nie potrzebujesz dublerki do grania uśmiechów, Ann.
- Annie. – usłyszałam jego ciepły, ale poważny ton. Zatrzasnął drzwi wejściowe naszego mieszkania i odstawiwszy plecak na ziemię, spojrzał prosto na mnie.
- Wszystko w porządku? – spytałam, widząc jak jego mięśnie się napinają. Zaczęłam przesuwać się w głąb domu. Wciąż bałam się dłuższych spojrzeń prosto w oczy. Wystarczająco dużo mógł mieć pretensji. W odpowiedzi na moje pytanie niemalże prychnął, a ja zdezorientowana spojrzałam w końcu na niego.
- Może ja powinienem zapytać? Ach, nie. Pytam od prawie tygodnia i wciąż słyszę, że wszystko jest okej, mam się nie martwić. Ale jak ja mam się kurwa nie martwić, co Annie? – podniósł głos, a moje oczy utkwiły w jego ekspresyjnej twarzy. Emocje wręcz buchały od niego, zahaczając o moją warstwę emocjonalną. Nadszarpnął ją mocno, powodując wyciek kilku łez spod moich powiek. Niemalże czułam, jak ciągną za sobą czarne smugi tuszu do rzęs. To nie były jakieś tam słone kropelki. Krokodyle łzy to nie to samo. – Przepraszam. Wiem, że nie powinienem podnosić głosu i… kurwa, jestem jebanym idiotą, robiąc to. Przepraszam cię za to, Annie. Ale ja chcę wiedzieć, co się dzieje. Muszę to wiedzieć. – powiedział nieco spokojniej, próbując się opanować. Dorzucił do tego gestykulację rąk, która być może pomagała mu w wylaniu wszystkiego, co w nim siedziało. A siedziało z mojej winy. – Powiesz mi? – spytał, jeszcze spokojniej.
- Ja… Niall, po prostu nie chcę zniszczyć ci życia, marzeń… - zaczęłam drżącym głosem.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy, Ann.. – podszedł do mnie i objął ciasno ramionami. – Przecież to ty jesteś moim życiem i marzeniem, mała. Co ty w ogóle pieprzysz…
- Niall, uwierz mi. Jeśli ci powiem, to właśnie tak będzie. Zniszczę to wszystko. – powiedziałam, odwzajemniając uścisk. Nie chciałam, by wypuszczał mnie ze swoich ramion. Czułam się w nich zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie. Bałam się jednak, że to wszystko za chwilę zniknie.
- To mi powiedz a ja cię zapewnię, że wszystko będzie dobrze. – odparł, a ja pokręciłam głową. – Wiem, że nas dziś rano słyszałaś. – dodał smutno, a ja zamknęłam mocno oczy powstrzymując głośny szloch.
- Posłuchaj mnie. Naprawdę, bardzo cię kocham. Dzięki tobie stałam się inną i lepszą osobą. Ale ty masz trasy koncertowe, masz nastoletnie fanki, ciągle nowe kontrakty…
- Czy próbujesz ze mną zerwać? – spytał nagle, a moje mięśnie i kości momentalnie zastygły. Aż tak to zabrzmiało?
- Nie… To znaczy… Ja po prostu wiem… Spójrz, mamy dopiero po dwadzieścia lat. I przez to, że cię kocham chcę, żebyś był szczęśliwy i dążył do tego czego pragniesz, a nie marnował najlepszy okres młodości…
- Przestań kurwa pieprzyć, Annie… - wysyczał do mojego ucha, które chwilę później pocałował. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz, więc jeszcze ciaśniej oplótł swoje ramiona wokół mnie. A ja? Napawając się zapachem jego skóry zbierałam w sobie tę cholerną siłę. W końcu odsunęłam się od niego, a on się skrzywił na widok moich  czarnych, mokrych placków wokół oczu. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam prosto na niego, co zadało mi niemiłosierny ból.
- Jestem w ciąży.

            Odsunął się ode mnie o kilka kroków i zaczął krążyć w kółko, nie patrząc w żaden konkretny punkt. Z korytarza zaczął się przesuwać w stronę kuchni i salonu, co dało mi wystarczający powód by przestać hamować łzy. Serce, które połamało się doszczętnie na kawałeczki razem z jego odwracającym się wzrokiem poprowadziło mnie do szafy z ubraniami. Otworzyłam ją i wyciągnęłam spod wieszaków dużą, czerwoną walizkę. Wrzucałam do niej wszystko, co wyglądało na moją własność. Nawet już nie szlochałam. Zwyczajnie, bez emocji sączyły się ze mnie łzy, a moje ręce rzucały na dno spodnie, koszule, bluzy. Podeszłam do drugiej szafy, z której powyciągałam pokrowce ze sprzętem fotograficznym w środku. Gdzieś między ubrania rzuciłam laptopa, którego podniosłam ze stolika koło łóżka.
- Co ty kurwa robisz? – usłyszałam za moimi plecami, gdy sięgałam do półki z butami. Nie odpowiedziałam nic, tylko wrzuciłam kolejną parę trampek do prawie zapełnionej już walizki. – Annie przestań. – powiedział, chwytając od tyłu moje ramiona.
- Najlepiej będzie, jeśli się stąd wyniosę. Wszystko będzie dobrze, Niall. Jutro jedziesz dalej w trasę, zapomnij o tym. – odparłam, siląc się na beznamiętny ton głosu.
- Zostaw te buty. – powiedział stanowczo. Nie posłuchałam i sięgnęłam po parę czarnych espadryli. – Annie, przestań! – krzyknął i gwałtownie odwrócił mnie w swoją stronę. Objął dłońmi moją twarz i próbował się uspokoić. – Nigdzie się stąd nie ruszasz. Zostaniesz ze mną, słyszysz? Zostaniesz w Londynie, nigdzie nie wyjedziesz. Nie pozwolę ci na to, Ann. Kocham cię.
- Miałbyś problem z głowy. – powiedziałam oschle, zdając sobie sprawę z ciosu, jaki mu być może zadałam.
Ałć, czyżby budziła się stara Annie? Nie dobrze…
- Nie, nie miałbym.
- Przestań się oszukiwać, Niall! Kurwa, przecież nie będziesz w każdej wolnej chwili przylatywał na dwadzieścia minut, żeby nakarmić dziecko! Ja pierdziele, przecież to nie ma najmniejszego sensu!
- Od dawna wiesz? – nie zwrócił uwagi na moje krzyki.
- To nie ma najmniejszego znaczenia.
- Owszem, ma! Kurwa, aleś ty uparta, Holmes! – podniósł znów głos, a nasze oczy buchały piorunami na wszystkie strony.
- Ma? Bo co, chcesz sprawdzić, czy się nie przespałam z kimś innym? Śmiało, Niall. To było dokładnie cztery i pół tygodnia temu, w tym mieszkaniu! Nie zdradziłabym cię.
- Ufam ci, Annie! To ma znaczenie, bo chcę się o ciebie troszczyć, martwię się! Tak trudno to pojąć? Tak trudno zrozumieć, że chcę jak najlepiej dla mojej dziewczyny? Najlepiej dla niej i dla naszego dziecka? To naprawdę takie trudne do pojęcia? Stało się, owszem. Ale nie mam zamiaru być jakimś pierdolonym chujem i cię z tym zostawić! Kocham cię i nie pozwolę, by cokolwiek się stało tobie ani dziecku. Może sam jestem jak dzieciak, ale być może to jest znak, że muszę kurwa dorosnąć!
- Gdyby to samo powiedziała ci Hannah, fryzjerka albo długonoga kopia mnie, Laura… też byś tak zareagował?
Cios poniżej pasa, Ann. Nie kontrolujesz się.
Wkurzył się. Jego twarz poczerwieniała, a ręce niebezpiecznie wręcz gestykulowały. Moja pierś pulsowała, a oddech stawał się coraz bardziej niespokojny. W końcu zbliżył się do mnie. Ze złością wymalowaną w pociemniałych, granatowych wręcz tęczówkach przyciągnął mnie do siebie, jedną ręką obejmując mnie w talii a drugą delikatnie przykładając do policzka. Przez chwilę się przestraszyłam, ale przecież gorzej i tak nie mogło być, prawda? Już kiedyś zostałam uderzona przez faceta, którego kochałam.
- Nigdy, przenigdy nie doszło do niczego pomiędzy mną, a jakąkolwiek inną dziewczyną od momentu, kiedy cię zobaczyłem w Tesco przy półce z Oreo. Nigdy, przenigdy nie powinnaś się bać, że cię uderzę. Ups, dobrze czyta w myślach. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? Bo gdyby nie twoje stabilne myślenie byłbym gotów już teraz, zaraz oświadczyć ci się. Kocham cię, rozumiesz? Jakoś sobie poradzimy. Razem, słyszysz? Razem. – powiedział, po czym mocno mnie do siebie przytulił.
- Nie potrafię być matką. Jestem marzycielką, a nie dojrzałą kobietą, gotową na macierzyństwo.

niedziela, 7 lipca 2013

#10

Dobry wieczór!
Oto przed Wami shot numer 10. Jak zwykle, znajcie moją gwałtowność - nie sprawdzałam. Toteż mogą się trafić różnorakie usterki. Zwyczajnie nie lubię sprawdzania, bo to mnie doprowadza do.. frustracji. Tak.
W każdym razie..
Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz, jaki zdołałam przeczytać do tej pory. Nawet nie wiecie ile każde miłe słowo dla mnie znaczy. To cudowne, że grono czytelników się poszerza!
Pytać Annie i Nialla możecie o wszystko, o każdej porze dnia i nocy.
Zwiastuny - po prawej stronie znajdziecie linki.

A co z muzyką do #10?
Po raz kolejny utworzyłam playlistę na youtube, o TUTAJ. Jest to pomieszanie wszystkiego, przy czym pisałam. Posłuchajcie tego, na co przyjdzie Wam ochota. Wylosujcie.

Rozdział chaotyczny, pisany podczas burzy nastrojów.

Buziaki!

***

        Tęsknota. Dlaczego musi aż tak doskwierać? Minęło dopiero kilka dni. Kilka cholernych dni od mojego wylotu z Waszyngtonu. Od czasu, kiedy spędzałam z Nim maksimum możliwego, dostępnego czasu. Cieszyłam się jak dziecko z każdej wolnej minuty, jaką dla mnie miał. Dzieliłam się ze wszystkimi moją radością, gdy miałam go obok siebie.
            Jednak szara rzeczywistość musiała kiedyś we mnie uderzyć. Mysi świat, a raczej Londyn, który bez Niego jest zawsze pusty jak skarbonka, po wydaniu ostatnich oszczędności na lizaka. Pierwsze chwile, które spędziłam po samotnym przekroczeniu progu jego… poprawka, naszego domu.. były jak narkotyzowanie się zapachem. Napawałam się otaczającą mnie wszędzie wonią, za którą tak bardzo zaczęłam tęsknić. Białe ściany wokół mnie wręcz wykrzykiwały jego imię. Torba wypadła mi z bezsilnej ręki. Po raz pierwszy zatrzasnęłam za sobą drzwi ze świadomością, że On nie przyjdzie za kilka godzin. Jest na innym kontynencie. W innej strefie czasowej. Śpi w hotelowym pokoju, albo tourbusie. Nie ma pojęcia o tym, co właśnie się ze mną dzieje. Mrugnęłam po kilku chwilach tak gwałtownie, że samotna łza nie utrzymała się pod powieką i zaczęła ściekać po policzku. „Holmes, dlaczego płaczesz? Nikt nie umarł.” – powiedziałam do siebie, a mnie w środku coś mocno zabolało. Po raz pierwszy to głupie uczucie tęsknoty aż tak dało mi się we znaki. Pociągnęłam nosem i kopiąc leżący bagaż, ściągnęłam z ramion materiał czarnej bluzy. Powiesiłam ją na stojącym wieszaku i weszłam w głąb mieszkania, starając się nie zachłysnąć tak pięknie pachnącym powietrzem. Tak znajomym, przywołującym tyle wspomnień. Jasne meble w kuchni, nieskażone ani gramem kurzu. Niall zawsze dbał o to, by w miejscu gdzie przechowywane jest jedzenie było czysto. Nie lubił nieładu, wolał porządek we wszystkich produktach, jakie można było znaleźć w szafkach i lodówce. Nie mogłam tego samego powiedzieć o szafie z ubraniami, znajdującej się w garderobie. Jedna wielka zbitka podkoszulków, bokserek i spodni. Wszystko przewalało się między sobą, oboje nie byliśmy w stanie odróżnić, która półka jest na co. Łóżko nie zawsze pościelone, pościel zawsze pognieciona. Niepoprasowana kupka z ubraniami w rogu sypialni rosła z dnia na dzień, aż w końcu ktoś potykał się o nią i litował nad poszczególnymi rzeczami, resztę dokładnie upychając w szufladach i na półkach. Z salonu zniknęły wzmacniacz i gitary, które były obowiązkowymi towarzyszami blondyna. Zabrał wszystko razem ze sobą, karząc mi znosić tę cichą pustkę przepełnionego wspomnieniami i zapachami mieszkania.
            Minęło kilka dobrych sekund, zanim przestałam się rozglądać po mieszkaniu, dotykać palcami faktury mebli. Dopiero po chwili zauważyłam, że telefon wciśnięty w kieszeń moich spodni dresowych uparcie dzwoni. Zerknęłam na rozświetlony ekran, z którego uśmiechała się do mnie twarz ze zdjęcia. Wzięłam głęboki oddech i przejechałam palcem po ekranie.
- Miałam właśnie do ciebie pisać, że wszystko w porządku. – skłamałam. Nie miałam najmniejszego zamiaru przez kilka kolejnych minut katować się, myśląc co mogę napisać w wiadomości.
- Dawno przyleciałaś? – usłyszałam jego ciepły głos. Moje wargi zadrżały, a dłoń która trzymała urządzenie przy uchu zrobiła się niebezpiecznie gorąca.
- Nie wiem, półtorej godziny temu… może. Właśnie weszłam do domu. – odparłam, starając się nie uwydatniać mojego słabego od emocji głosu. – Dlaczego nie śpisz? Przecież…
- Chciałem wiedzieć, czy dotarłaś bezpiecznie do domu. – odparł. – Ale skoro pytasz o mój sen, to znaczy, że chcesz żebym poszedł spać. Więc.. trzymaj się, Ann. – powiedział, a moje serce szybciej zabiło. Nie odpowiadałam nic przez chwilę, tylko próbowałam znieść burzę emocji, jaka we mnie narastała. – Annie?
- Niall… - mruknęłam ledwie słyszalnie nawet dla siebie. Kilka łez znów skapnęło z moich policzków. Pochyliłam głowę i jak bezradne dziecko, zaczęłam wierzchem dłoni wycierać mokre ślady.
- Annie, co się dzieje?
- Nic. – szybko odparłam. Czułam, że będzie chciał wtrącić swoje słowo protestu, zdziwienia. – Po prostu… - zaczęłam, siląc się wciąż na opanowany ton. Pociągnęłam nosem jak najciszej się dało i kilka razy zamrugałam. – Tęsknię za tobą, Niall. Po raz pierwszy weszłam do tego mieszkania ze świadomością, że ciebie tu nie ma i nie będzie przez najbliższe prawie dwa miesiące. Ja wiem, że to nic, dam radę, ale…
- Annie, wszystko będzie dobrze. Możesz zawsze do mnie zadzwonić, będziemy widzieć się na Skype… - zaczął, ale jemu też głos się łamał. Z bezsilności wobec moich czasem zaskakujących emocji? – Ja rozumiem, dawno nie rozstawaliśmy się na tak długo. Mi ciebie też brakuje, kochanie. Ale damy radę. Te dwa miesiące miną szybko, zobaczysz. – powiedział, a ja otarłam kolejne łzy. – Nie płacz, Ann. W szafce nad kubkami jest popcorn, możesz zjeść i zrobić sobie maraton któregoś z babskich seriali. – uśmiechnął się, wyczułam to.
- Kocham cię. Śpij dobrze.
- Też cię kocham, Ann. Pamiętaj o tym zawsze.


            Niedziela. Dzień świętowany przez leniwe osoby, do których z całą pewnością należałam ja. Ułożona wygodnie na skórzanej kanapie w salonie, położyłam sobie na kolanach srebrnego laptopa. Robiłam wszystko, by nie dopuścić swoich myśli do frywolnego latania wśród zbyt wielu wspomnień, od których wręcz roiło się wokół mnie. Każdy skrawek wszystkich pomieszczeń w tym domu wręcz wołał o wspominanie wspaniałych chwil. Sam zapach tego mieszkania wystarczająco katował mój zmysł węchu.
            Włączyłam Internet i w międzyczasie, jak szukałam jakiegoś zajmującego głowę filmu online, zalogowałam się na jednym z portali społecznościowych. Przesuwałam wzrokiem po tablicy, nie zauważając ani jednego godnego poświęcenia dłuższej uwagi posta. Z zamyślenia nad nagłą zmianą statusu na „wolna”, jednej z moich znajomych wyrwał mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości. Od razu mogłam zająć myśli pisaniem z chłopakiem, którego poznałam jakiś czas temu na zajęciach z fotoreportażu. Zaczęliśmy wymieniać się różnymi informacjami na swój temat – nie mieliśmy wcześniej okazji normalnie porozmawiać. Chłopak miał szczęście, bo wykorzystał moment, gdy mój język był długi jak Wielki Mur Chiński. Bez ogródek zaczęłam opowiadać mu o swoim życiu, starając się najbardziej delikatne tematy zostawić jednak dla siebie. Dzięki temu, otrzymałam za którymś razem wiadomość zwrotną od niego: „Jesteś bardzo otwarta, podziwiam takich ludzi”. Był w ogromnym błędzie. Nigdy nie byłam otwarta, w tym momencie jedynie wykorzystał moją emocjonalną słabość i chęć wyzbycia się wszelkich uczuć z głowy.
            Uśmiech, wywołany jakimś jego żartem znikł z mojej twarzy razem z chwilą, gdy zadzwonił mój budzik w telefonie. Ustawiony na za piętnaście piątą, wywołał moje automatyczne przyspieszone bicie serca. Zagryzłam dolną wargę i trzęsącymi się palcami napisałam Marcusowi, że niestety nasza rozmowa musi dobiegać końca. Z pewnym żalem w sercu, zamknęłam facebooka i zaczęłam wyłączać wszystkie aplikacje, które mogłyby zaszkodzić w odbiorze lepszego sygnału przez skype.
            Upewniłam się, że uczucie tęsknoty nie spowodowało żadnej niepożądanej łzy na moich policzkach i odetchnęłam głęboko. Moje serce prawie wybuchało z radości, gdy ujrzałam zmianę jego statusu na „dostępny”. Momentalnie zaczęłam uśmiechać się do siebie. Korzystałam z chwili radości, która na pewno opuści mnie w momencie, gdy będziemy musieli skończyć naszą rozmowę. Powietrze wokół mnie zrobiło się nieco gęstsze, a połączenie zostało przeze mnie odebrane jeszcze zanim skończył się pierwszy sygnał. Przeklinałam w duchu powoli uruchamiające się kamery internetowe w moim jak i jego… telefonie?
            Obraz w dość kiepskiej jakości ukazujący jego rozpromienioną twarz, jasne kosmyki i ogniki w oczach trząsł się tak, jakby był w drodze do jakiegoś pomieszczenia.
- Dobry wieczór, piękna. Dobrze trafiłem? Wieczór u Ciebie? – spytał, a ja uśmiechnęłam się tak szeroko, że nie byłam w stanie ukryć moich prostych zębów.
- Prawie. Dlaczego idziesz, nie siedzisz? – spytałam, a on uśmiechnął się równie szeroko.
- Staram się być punktualny. Która na twoim zegarku? – odparł, a ja uniosłam brew ze zdziwienia.
- Za minutę piąta… Ale przecież już rozmawiamy. – uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tym samym.
- Wiem, ale chcę być w odpowiednim miejscu punktualnie. – usłyszałam. Pokiwałam głową udając zrozumienie, a on parsknął cichym śmiechem. Opuścił na chwilę wzrok, jakby próbował się na czymś intensywnie skupić. Szelest kluczy w jego dłoni wiele wyjaśnił.
- Niall, myślałam że będziesz w łóżku, chwilę po zadzwonieniu budzika, a ty dopiero wchodzisz do pokoju hotelowego? Impreza jakaś była? – spytałam ostrożnie, a on uśmiechnął się.
- Myślę, że najlepsza impreza dopiero się zacznie. – mruknął, a szelest kluczy ustał. Słyszałam jak wkłada klucz do zamka, a moje serce zamarło. W tej samej chwili dźwięk otwierania drzwi pojawił się w mieszkaniu. Tak samo przesuwane zasuwy w zabezpieczeniu.
- Niall.. – wyjąkałam, a z mojego oka wypłynęłam drobna łza. Uśmiechał się do mnie cały czas, pracując drugą ręką nad otwieraniem wejścia. -… Czy… Ty… - perliście się wyszczerzył, zerkając na moją reakcję.
Wyraźne pociągnięcie za klamkę, które zawsze sygnalizowało przyjście właśnie jego. Laptop wylądował gdzieś na podłodze, nie dbałam nawet o postawienie go w bezpiecznej pozycji na stoliku obok. Zerknęłam niepewnie w stronę białych drzwi, które zaczęły się coraz szerzej otwierać. Cofnęłam się o kilka kroków w tył, niedowierzając. Moje dłonie powędrowały na moją twarz, tłumiąc krzyk który wydostał się z mojego gardła. Krokodyle łzy zmoczyły całą moją buzię. Przesunęłam ręce na moje włosy i zaczęłam kręcić głową w niedowierzaniu. Przekroczył próg domu, chowając do kieszeni szarych spodni telefon. Jego uśmiech był zbyt prawdziwy, żeby to był sen. Dlatego też zaczęłam biec ile sił w nogach wzdłuż korytarza i zatrzymałam się dopiero w jego ramionach. Ramionami objęłam jego szyję, a głowę oparłam na ramieniu. Nogami objęłam jego talię nie zwracając uwagi na to, czy mnie utrzyma czy nie. Jękliwie i głośno zaczęłam płakać, mocząc przy tym jego czarny sweter. Przycisnął mnie ciasno do siebie, a ja zaczęłam wdychać intensywny zapach jego ciała, za którym tak bardzo tęskniłam.
- Niall.. Niall.. – powtarzałam, wciąż płacząc. Trzymałam się kurczowo jego szyi w obawie, że zaraz zniknie. Wystarczającym zaskoczeniem było dla mnie to, że mogłam go dotknąć, poczuć, tulić.
- Jestem tu, kochanie. Jestem. – szeptał, głaszcząc moje plecy. Płakałam jak dziecko, chłonęłam jego ciepło bojąc się, że ktoś mi je za chwilę zabierze.
- Dlaczego? – wyłkałam, wciąż go nie puszczając. Nie rozumiałam tego. A może nie chciałam zrozumieć? Wystarczyła mi sama jego obecność tutaj, ze mną. Nie potrzebowałam wyjaśnień.
- Chciałem przetestować mój powrót do domu, gdy mieszkasz już ze mną. – zaśmiał się, ale po chwili zmienił ton na poważniejszy. – Bo cię kocham, Annie. – jego głos otulił moje uszy sprawiając, że czułam się jeszcze bezpieczniej, o ile było to w ogóle możliwe.
            Opuściłam nogi na podłogę. Odsunęłam się od niego odrobinę ale nie na tyle, by pozwolić się puścić z uścisku. Obejmował wciąż rękoma moje roztrzęsione plecy, a ja zaczęłam lustrować jego uśmiechniętą i.. wzruszoną twarz. Otarłam kciukiem mokrą kroplę, która znalazła się pod jego lewym okiem. Zaczęłam muskać opuszkami palców jego skórę wokół powiek, nosa i malinowych ust. Przejechałam dłońmi po włosach, delikatnie je mierzwiąc. Opuściłam głowę i gdy zdałam sobie sprawę, że wszystko jest na swoim miejscu, wtuliłam się w jego pierś, zanosząc się cichym szlochem.
- Nie płacz, wszystko jest w porządku. – mruknął, całując moją głowę kilka razy. Odciągnął moją głowę od siebie i zatopił swój głęboki, błękitny wzrok w moich mokrych oczach. Poprawił niesforne kosmyki włosów, które próbowały zakłócić mu dostęp do mojej twarzy.
- Tęsk…
- Shhh. Wiem, kochanie. – uciszył mnie, nie pozwalając dokończyć tego bolesnego słowa. Objął dłońmi moją twarz i pocałował mnie intensywnie w głowę raz jeszcze. Następnie przesunął usta na mój nieduży nos, aż ostatecznie dotarł do moich ust. Nie droczył się, jak to często miał w zwyczaju. Po prostu zaczął całować moje usta z ogromną czułością i dbałością o to, bym poczuła to samo co on – miłość. Zaangażowanie. Uczucie. Tęsknotę. Troskę.
Obdarowana dużą dawką  pieszczoty ponownie osunęłam się na jego tors. Ciasno splotłam dłonie na jego plecach, kurczowo się go trzymając.
- Nie puszczę cię teraz. Wiesz o tym, nie? – mruknęłam po kilku minutach wspólnego stania. Zaśmiał się cicho w odpowiedzi, a wibracje w jakie wpadło jego ciało rozbudziły kolejne płomyczki w moim sercu. Uśmiechnęłam się do siebie ciesząc się z tego, że miałam go przy sobie. Delikatnie podciągnął mnie do góry i zauważając mój brak reakcji i ciągłe, uparte trwanie w uścisku, nakierował moje stopy na swoje tak, bym mogła na nich stanąć. Zaczął wykonywać powolne, duże kroki, przesuwając nas w głąb domu. – Ale jak, skąd, kiedy, przecież... Tak sobie wyleciałeś w trakcie trasy? – dopytywałam.
- Mamy dwa dni wolnego, więc przylecieliśmy.
- Wszyscy?
- Nie. Harry został, bo Amira miała do niego przylecieć. – Ha, świetnie. Czyli wszyscy wiedzieli, tylko nie ja? Cudownie. No dobra, ale niespodzianka przednia..
- Jesteś niemożliwy. – mruknęłam. Sekundy później wydałam z siebie stłumiony pisk. Niall potknął się, po czym razem ze mną wylądował na kanapie, doszczętnie zgniatając mnie swoim ciałem. Oboje zaczęliśmy się śmiać, a nasze wibrujące głosy nawzajem się nakręcały do dalszego uśmiechu. Oparł głowę na wolnym miejscu tuż przy mojej szyi, oddychając ciężko.
- Och, Boże. – jęknęłam, gdy cały ciężar przeniósł na mnie, nie podpierając się rękoma.
- Wybacz, plecak muszę zdjąć. – tłumaczył się, a ja dopiero wtedy zobaczyłam zielony, napchany po same zamki plecak. Podręczny bagaż wylądował na podłodze zaraz obok mojego laptopa, który najwidoczniej był przyczyną naszego upadku.
- Gitarę tam schowałeś, czy co? – zaśmiałam się, bacznie obserwując niemalże pękający w szwach, zielony materiał.
- Nie tym razem. – odparł, po czym zsunął się ze mnie. Podniósł moje nogi i usiadł opierając się o poduchy kanapy, po czym opuścił z powrotem moje podekscytowane kończyny na swoje kolana. Westchnął przeciągle, przeczesując palcami swoją jasną czuprynę.
Nie czekałam zbyt długo. Po chwili już siedziałam przytulona do niego, obejmowana ciasno jego ciepłym ramieniem.
- Niall? – Podniosłam głowę nieco do góry, oczekując jego reakcji. Gdy w odpowiedzi usłyszałam ciche „Hmm?”, a jego oczy zaczęły lustrować cierpliwie moją twarz, kontynuowałam. – Podziwiam cię za to, jak się poświęcasz. – mruknęłam, a on uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek, pocierając dłonią moje ramię.
- Wszystko dla mojej księżniczki. – powiedział, a moje policzki zaczerwieniły się. Uśmiechnęłam się dźwięcznie. Zawsze tak reagowałam, gdy używał wobec mnie tego określenia. Sprawiało, że czułam się jak najważniejsza osoba na świecie. Jakbym była jedyną prawowitą właścicielką tego miana. Rzecz błaha, jak mogłoby się zdawać, ale nie dla mnie. I dla niego również nie.  

- Musiałaś nieźle zaleźć mu za skórę, Ann.
- Dlaczego tak uważasz?
- Przy nas powiedział o tobie: „moja księżniczka”.
- To urocze.
- To ważne, Ann. Któregoś razu, podczas jednej z naszych szczerych, męskich rozmów nasłuchaliśmy się o tym, kogo nazwie swoją księżniczką.
- I…?
- Księżniczka to dla niego kobieta, bez której nie widzi życia. On jest wrażliwy, Annie. Zwróci się tak tylko do swojej najprawdziwszej miłości. Do dziewczyny, za którą będzie tęsknił za każdym razem i będzie robił wszystko, żeby była szczęśliwa bez względu na wszystko. Wymienił przy nas swoje dwie księżniczki.
- Dwie?
- Tak. Ciebie i waszą córkę.
- Louis…
- Och, tylko mi się tu nie rozpłacz, bo mi się dostanie.

Domyślił się, o czym myślałam. Uniósł mój podbródek i jedyne co zrobił to czule i długo pocałował mnie prosto w moje spragnione usta. Uśmiechnęłam się, a on zakończył pieszczotę jeszcze jednym, tym razem krótkim buziakiem.
Ułożyłam się z powrotem wygodnie, oparta o jego ciało.
- No, ciekaw jestem co oglądałaś, pod moją nieobecność. – usłyszałam, gdy wolną ręką sięgnął po pilota od telewizora, wciśniętego w kanapę. Sama nie pamiętałam, co jako pierwsze pojawi się na ekranie. Jedyne o czym miałam świadomość było to, że starałam się zabić czas i myśli o tym, jak daleko ode mnie jest mój irlandzki książę. – Uuu, ploteczki. – zaśmiał się, widząc pojawiający się jeden z wielu brytyjskich kanałów plotkarskich. – Co tym razem mamy, znowu dziecko Kim Kardashian? – spytał sam siebie. Wydał z siebie jeszcze jeden, pełen aprobaty dźwięk w momencie, kiedy dziennikarka zaczęła swoją kwestię od słów: „Dziewczyny szaleją na punkcie naszego ulubionego boybandu”. Uniosłam brew, wsłuchując się w news niedotyczący tym razem dramatycznej historii Lindsay Lohan.
            „One Direction obecnie są w trakcie swojej światowej trasy koncertowej, z czego jesteśmy ogromnie dumni. Tłumy fanek śledzą ich na każdym kroku. Nic dziwnego, w końcu cała piątka dość często daje się przyłapać na bardzo pociągającej czynności, jaką jest… ćwiczenie na siłowni! Tak, moje panie. Piątka przystojnych chłopców, a może raczej mężczyzn, razem ze swoim osobistym trenerem coraz częściej widywana jest podczas swoich sesji treningowych. Nie umknęło to oczywiście uwadze naszych specjalnych wysłanników z długimi obiektywami, którzy tylko wygrzewali miejsca w pierwszych rzędach, by pokazać wam te cudowne mięśnie. Coraz większą popularnością zaczął cieszyć się Niall Horan. Chłopak chyba po raz pierwszy publicznie zaczął pracować nad swoją masą. Efekty oceńcie same!”
Patrzyłam na zdjęcia zrobione przez paparazzich, na których blondyn, mówiąc potocznie, „wyciskał”.
- Niemożliwe! – powiedziałam głośno, patrząc na niego. Zaśmiał się w odpowiedzi i przejechał swoją dłonią po twarzy z widocznym zażenowaniem. – Niall, nie powiedziałeś mi!
- Wiedziałem, jaka będzie twoja reakcja. To miała być niespodzianka na później. – odparł, a moje brwi uniosły się jeszcze wyżej, niż przed chwilą.
- Doceniam to, ale… Ugh, Niall! Pokaż mi swój brzuch, no! – zaczęłam wiercić się jak pięciolatka. Doskonale wiedział, jak reaguję na widok męskich, wyćwiczonych ciał.
- Nie. – zaczął się śmiać.- Nie ma mowy.
- No weź, proszę!
- To ja idę pod prysznic. Długi był ten lot… - zbył mnie, wstając z kanapy.
- Niallu, Jamesie Horanie. Pokaż mi swoje mięśnie, albo będzie z tobą źle. – powiedziałam dobitnie. Odwrócił się do mnie i pokazał mi język.
- Jak bardzo źle ze mną będzie? – spytał z korytarza, zmierzając w stronę łazienki.
- Bardzo, po prostu. – odparłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jak on mógł?
Pierwsze krople wody zaczęły wypływać w kabinie prysznicowej. Słyszałam je wyraźnie, mimo zatrzaśniętych przed chwilą drzwi od łazienki.
- Nie jesteś przekonująca! – odkrzyknął. Przygryzłam wargę, zachodząc w głowę czym mogę go przekupić. Myślałam tak przez dobrych kilka minut, nie zważając na wciąż włączoną telewizję. Kilka minut zamieniało się powoli w kilkanaście. Czas niesamowicie mi się dłużył. On naprawdę nie rozumiał, jak cenna jest dla mnie każda sekunda spędzona z nim? Niecierpliwiłam się jak małe dziecko. Wstąpiła we mnie niepohamowana energia. W dodatku zła byłam na brak pomysłów. „Trzeba będzie sięgnąć po drastyczny środek” – pomyślałam, a chwilę później szum wody dochodzący z łazienki ucichł.
- Niall? – zaczęłam.
- Tak? – wciąż dzieliła nas bariera drzwi łazienkowych, dlatego oboje musieliśmy mówić nieco głośniej.
- Nie ma mięśni, nie ma seksu. – odpowiedziałam. Poczułam automatycznie rozgrzewające się policzki i skarciłam w myślach moją słabość do widoku mojego ulubionego ciała, obdarzonego dodatkowymi kilkoma „ulepszeniami”. To ta kobieca słabość była prowokatorem moich odważnych myśli. Błagałam w duchu, żeby się roześmiał. Uśmiechnął. Cokolwiek, byle nie posądził mnie o seksualną frustrację.
Kamień z serca mi niemalże spadł, gdy jego perlisty śmiech wypełnił cały dom. Rozum zrobił ciche „uff!”, a serce zabiło mocniej.
            W pewnej chwili usłyszałam dość głośne wibrowanie telefonu. Kontrolnie zerknęłam na stół, ale mój ani drgnął. Przeniosłam wzrok na jego plecak i ujrzałam trzęsące się, wystające z kieszeni urządzenie.
- Coś ci dzwoni. – zwróciłam uwagę przypatrując się, czy aby nie przestał.
- Zobacz kto to, już idę. – usłyszałam, po czym schyliłam się i wyciągnęłam brzękadło.
- Paul. – odparłam po zerknięciu na ekran, na którym pojawił się wizerunek śpiącego Higginsa. Musiał zostać przyłapany na krótkiej drzemce.
Z korytarza wyłonił się mój… bóg. Tak, dobrego określenia użyłam. Szczęka mi, dosłownie, opadła a motyle w brzuchu zaczęły tańczyć, na widok bóstwa wchodzącego do salonu w samym ręczniku, który słabo trzymał się na jego biodrach. Kropelki wody ściekały z jego włosów na tors, którego widok zaparł mi dech w piersi.
- Niegrzeczna Annie. – zaśmiał się, a ja spaliłam buraka i podałam mu czarny telefon. Z każdym jego ruchem uwydatniała się inna partia ciała. Biceps, brzuch, ramię… wszystko to przykuwało moją kobiecą uwagę. Niemalże zawstydziłam się, gdy zmuszona byłam do przygryzienia mocniej dolnej wargi. Rozmawiał przez telefon krążąc w kółko po wszystkich pomieszczeniach. Gdy tylko mijał salon odwracałam wzrok. Kto wie, jak zareagowałabym kolejnym razem. Nie chciałam ryzykować, oj nie.
            Ostatnie słowa rozmowy telefonicznej, zbliżające się kroki. Serce jeszcze szybciej zabiło a ja udawałam, że z ciekawością podziwiam swój czarny lakier na paznokciach. Postawił swoje stopy w salonie i przyglądał mi się, jakbym była ciekawym zjawiskiem fizycznym. Może faktycznie tak było? Ugh, Annie! Przestań zadawać sobie pytania, tylko oglądaj te paznokcie…
- Wszystko w porządku? – spytał z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Wyobraziłam sobie, jakim czarującym uśmiechem musiał mnie obdarzyć.
- Tak, jest okej. – odparłam krótko, wciąż nie podnosząc wzroku. Znając na pamięć jego mimikę twarzy wiedziałam, że unosi lewą brew. Następnie uśmiecha się szarmancko, znów rozbawiony moją reakcją. Czułam, jak podchodzi bliżej. Zaczął kucać przede mną i lustrować mnie swoimi błękitnymi, przeszywającymi na wskroś oczyma.
- Jesteś sfrustrowana. – rzekł po chwili ciszy, a moje źrenice odrobinę się powiększyły.
- Nie lubię tego słowa. Nie jestem sfrustrowana. – zaparłam się.
- Owszem, jesteś. Wystarczyło, żebym wyszedł w samym ręczniku.. – jego ponętny głos coraz bardziej dźwięczał mi w uszach.
- Nie jestem, Niall! – fuknęłam, naburmuszając się po raz kolejny jak przedszkolak.
- W porządku. – zaśmiał się. – Ale wiesz co ci powiem? – zaczął znów, pochylając się w moją stronę. Wspiął się rękoma na kanapę i przybliżył swoje usta do mojego ucha. Moje podbrzusze wariowało, a oddech całkowicie stracił swój miarowy rytm.
- Och, dobra! Jesteś okropny! – gwałtownie mu urwałam, by już po chwili wpijać się zachłannie w jego wargi.
Wspominałam już, że mam seksownego chłopaka, który doprowadza mnie do seksualnej frustracji? Nie? Och, to widać? Kurde blaszka.