Manny

piątek, 26 grudnia 2014

#29

Dzień dobry! (dosłownie, na zegarku u mnie 8:23).

Przede wszystkim, mimo że już kończą się Święta, chciałabym Wam życzyć spokoju. Nie denerwujcie się podczas tegorocznego świętowania z rodziną, spędzajcie miło czas, odpoczywajcie.

Rozdział chodził za mną od więcej niż tygodnia, tylko po prostu nie miałam głowy do niego. Dużo rzeczy się działo na niekorzyść, aż w końcu usiadłam wczoraj wieczorem i spięłam swoje cztery litery. Zasnęłam dosłownie na klawiaturze.
Dlatego też to nie jest cały rozdział - a przynajmniej mam nadzieję, że nie. Bardzo chciałabym zawrzeć w nim jeszcze kilka znaczących rzeczy, tylko po prostu nie dałam wady wszystkiego na raz stworzyć.

Czułam się w obowiązku opublikowania czegoś o tej tematyce, więc bardzo proszę. Trzymajmy kciuki, żeby ciąg dalszy nastąpił.






-              Nie pogniewam się, jeśli schowasz dla nas kilka kruchych ciasteczek. – Zaśmiałam się cicho przez telefon, zanim nabrałam do ust kolejny łyk mlecznej herbaty. Siedziałam przy stole w kuchni i miałam przed sobą widok jasnego, spokojnego poranka. Drzwi tarasowe były szczelnie domknięte i mimo to otulona byłam przyjemnym kocem, bądź co bądź niedawno wygramoliłam się spod pierzyny. 
-              A myślałam, że miałaś w tym roku sama zrobić.. – Mama zasugerowała podejrzliwie, na co uśmiechnęłam się.
-              No i zrobię, tylko pierniczki. Bo doszłam do wniosku, że jeżeli przez zupełny przypadek zabiorę z domu małą porcyjkę do nas, to.. – zaczęłam i przygryzłam wargę. Uwielbiałam słyszeć jej zadowolony głos, pełen ciepła i radości. Nigdy nie chciałam być zbyt uciążliwa i nie zwalać wszystkiego na raz na nią, nie zasypywałam jej dobrymi radami. Po prostu byłam, rozmawiałam, pozwalałam jej odetchnąć na chwilę od wszystkiego, co miało dookoła niej miejsce.
-              No dobra, już nie tłumacz się. Tylko jak zrobisz coś, to też przywieź. Wiesz, że nigdy nie robiłam na Święta pierniczków.
-              No jasne. – kolejny łyk herbaty, zanim wyschnie mi gardło. – Idziesz dzisiaj do pracy?
-              Tak, ale zwolnili mnie z pierwszych kilku godzin. Posprzątałam trochę, robię obiad na później… - To mi sprawiło satysfakcję. Moja mama nigdy nie lubiła nudy, należała do pokolenia uwielbiającego ciągłe zajęcia. W pewien sposób ogarnianie porannego nieładu w domu zawsze ją odprężało, w kuchni czuła się najcudowniej. Dlatego nie miałam nic przeciwko również jej pracy – wiedziałam, że ją kocha. Od zawsze uwielbiała uczyć w szkole,  a ja cieszyłam się z jej radości. – Co jadłaś dobrego na śniadanie? Może mnie zachęcisz do czegoś? – często zadawała mi to pytanie. Traciła apetyt, szukała sposobów na umiejętne przekąszenie czegoś wartościowego.
-              Niall jest dzisiaj w domu, więc są pancakes’y. – zerknęłam odruchowo na sporą porcję, która leżała przygotowana razem ze słoikiem dżemu, butelką słodkiego syropu i miseczką owoców. Na nutellę już za późno, kolejka była od rana.
-              Och, zrób mi, jak przyjedziesz! – poprosiła, a ja nie mogłam odmówić. Zawsze tak bardzo ekscytowała się na coś dobrego, co mi się w końcu po wielu próbach udało opanować do perfekcji.
-              Zrobię. Tylko nie zapraszaj wtedy Weroniki do domu, bo będzie szczegółowa inspekcja składników i ilości cukru… - westchnęłam na myśl o jednej z moich dwóch starszych sióstr, która niedawno przeszła na przeraźliwie zdrowy tryb życia.
-              Och już daj spokój, dzisiaj jeszcze nie dostałam od niej żadnej porady żywieniowej, więc nie ma tragedii.
-              Dzisiaj nie…
-              Aniu, co ja mogę? To moja córka, nie mogę jej zmieszać z błotem.. – westchnęła. Zrobiłam to samo i poruszyłam myszką laptopa by zerknąć, która godzina.
-              Wiem, mamusiu. Najważniejsze, żebyś jadła to, na co masz ochotę. I obiecuję, że zrobię ci te naleśniki a nawet mus czekoladowy, będziesz mogła sobie po łyżeczce zjadać. Nie chcemy skoków cukru, nie?
-              Póki co jest dobrze. – zapewniła, co było kolejnym już dzisiaj powodem do mojego uśmiechu. Następny się pojawił, gdy przeciągle ziewający Irlandczyk pojawił się w zasięgu mojego wzroku i drapiąc się po nagim torsie sunął powoli w stronę kuchni.
-              I tego się trzymajmy. – odparłam i uniosłam kąciki ust na widok śpiącego, przecierającego oczy chłopaka.
-              Niall wstał, czy tylko ty taka poranna? – spytała i mogłam przysiąc, że mówiła to z rozbawioną miną. Zerknęłam na niego i zaśmiałam się cicho widząc, że po raz kolejny ziewa. Musiał być potwornie zmęczony i dobrze spać dzisiaj, skoro aż tak reagował jego organizm.
-              Właśnie się zwlókł z łóżka i zje śniadanie. – Podszedł do mojego krzesła i oparł się o jego oparcie tak, że ręce zwisały mu przez moje ciało a głowa bezwładnie wylądowała w mojej szyi. Ciepły oddech owiał moją skórę i od razu zrobiło się przyjemniej, na plus były drobne, senne buziaki składane tu i ówdzie. Na pewno wiedział, z kim rozmawiam – niewiele miał możliwości biorąc pod uwagę język, a jedynie z mamą rozmowy przebiegały w spokojnej atmosferze.
-              Pozdrowienia ode mnie. – chrypnął niedaleko mojego ucha.
-              Mamo, Niall cię pozdrawia. – uśmiechnęłam się i sięgnęłam wolną ręką do jego włosów, by je z przyjemnością zmierzwić.
-              Dziękuję, kochanie. – szczerze powiedziała. Wymieniłyśmy kilka słów kończących rozmowę i w końcu oderwałam telefon od ucha.

Urządzenie padło na stół, obydwie ręce oplotły jego szyję i mocno wtuliły go w moje ciało łaknąc jak najwięcej bliskości i ciepła, którego ostatnio mi brakowało. Wciąż był zajęty, wracał do domu zmęczony po występie gdzieś za granicą i nie miał siły ani czasu zorientować się we wszystkim, co się dzieje. Nie winiłam go, miał prawo się tak czuć.
Jego ręce mnie przytuliły, twarz odwróciła się jeszcze bardziej do mnie i składał na moim policzku miliony pocałunków. Było mi ciepło i przyjemnie, mogłam trwać w jego objęciach zawsze, o każdej porze dnia i nocy.
- Dzień dobry. – Mruknął do mojego ucha. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy ciesząc się chwilą. Wyciągnęłam nogi by rozprostować kości i pozwoliłam, by raz jeszcze mocno ścisnął moje ciało.
- Jedz, może jeszcze są ciepłe. – wskazałam na talerz obok. Leniwie odkleił się ode mnie i opadł na krzesło zaraz przy mnie. Nabrał dużo powietrza do płuc i z przyjemnością westchnął, napawał się zapachem pełnego talerza.
- Boże, tęskniłem za nimi! – Wychrypiał. Kąciki moich ust delikatnie się uniosły. Podciągnęłam z powrotem stopy do mojego krzesła i postawiłam pięty na siedzisku. Zaczął zajadać się śniadaniem, które z dokładnością dla niego przygotowałam.
            Czułam błogość. Otaczała nas jasność z odsłoniętego, dużego okna. Uwielbiałam je. Całą swoją powierzchnią wychodziło na ogród, więc nawet w niezbyt słoneczny dzień stół przy kuchni wypełniony był światłem. W domu panowała całkowita cisza przerywana jedynie codziennymi odgłosami domowych sprzętów i delikatnego stukania sztućcami o talerz. Po raz pierwszy od wielu dni pełna byłam spokoju, w tym momencie zabroniłam sobie na niszczenie chwili jakimikolwiek destrukcyjnymi przemyśleniami.
- Jak mama się czuje? – spytał między kolejnymi kęsami. Wyrwało mnie to z zamyślenia i odwróciłam swój wzrok z okna na jego coraz żywszą już posturę. Jego barki napinały się, szczęka wyraźnie odstawała z każdym ruchem.
- W miarę. Nie jest źle dzisiaj. – odpowiedziałam. Wyprostował się na krześle i sięgnął po szklankę pełną soku pomarańczowego, która również stała dla niego przygotowana. Wyciągnął rękę po krzesło, na którym siedziałam i silnym ruchem przysunął je do siebie. Postukał zaczepnie palcami w moje nogi więc ułożyłam je w pozycji, którą lubił. Przełożyłam je przez jego kolana i położyłam, siedząc w ten sposób bokiem do niego. Prawą, wolną od widelca ręką objął odkryte już z koca uda i ogrzewał je swoją dłonią. Moja powędrowała na jego szyję, by delikatnie masować jego skórę karku, mierzwić najkrótsze włosy i kreślić różnorakie wzorki na delikatnej, mlecznej i rozświetlonej skórze pokrytej licznymi pieprzykami. – Niall? – mruknęłam, ledwie słyszalnie. Obojętnie co, jaki nastrój by nie panował, obiecaliśmy sobie porozmawiać.
- Hmm? – przełknął jedną z ostatnich truskawek.
- Musimy zaplanować jakoś Święta. – stwierdziłam. Oboje to wiedzieliśmy, niemożliwym było dla nas spędzić je całkowicie wspólnie. Potrzebowałam być w domu bardziej niż kiedykolwiek i jak najdłużej. Niall też miał swoje zobowiązania, to było oczywiste. Skoro tak, jak wymanewrować nasz wspólny czas?
- Wracam z Nowego Jorku trzy dni przed Wigilią. Chyba, że wracamy. – podkreślił ostatnie słowo. Uniósł jedną z brwi i przeżuł kolejny kęs naleśnika.
- Nie mogę. To wypada w weekend, kiedy udało mi się umówić w końcu na jeden z pierwszych egzaminów. – westchnęłam.
- Okej. Więc… - zastanawiał się chwilę. – Kiedy chcesz być w Warszawie?
- Chciałam jak najszybciej. Sama już nie wiem… Tak dawno nie pomagałam mamie w przygotowaniach, jest potwornie zapracowana a nie powinna… - głos mi się powoli łamał. Byłam bezsilna wobec wszystkiego co chciałam, czego nie mogłam, a co było kompletnie moim wpływem.
- Annie, wymyślimy coś. – zauważył moją zmianę nastroju, więc puścił do mnie oko. – Żeby się nie denerwować, możemy po prostu wcześniej zrobić sobie kolację świąteczną, skoro chciałaś. Albo później. Zapomnimy o dacie w kalendarzu i ustalimy własny dzień, hmm? – zaproponował. Słabo się uśmiechnęłam na ten pomysł, który wydawał się całkiem możliwy do zrealizowania. – Nie wiem jeszcze jak tata zaprosił wszystkich, ani co mama chce zrobić. Ale możemy też oboje przylecieć na Wigilię do ciebie, najwyżej kolejnego dnia rano będę w Mullingar na Boże Narodzenie. Tak też mogłoby być. Spędzisz trochę czasu z mamą, a starego dobrego Bobby’ego zobaczysz jakoś później.
- Porozmawiaj z mamą, dobrze? – pewniej objęłam dłonią jego szyję i delikatnie masowałam ją swoim kciukiem.
- Zadzwonię do niej dzisiaj. – pokiwał głową. Złożył sztućce na talerzu i dopił ostatni łyk ze szklanki. Westchnął zadowolony i spojrzał na mnie. – Dziękuję za pyszne śniadanie. – uśmiechnął się. Wiedziałam, że chciał tym poprawić mój humor i odrobinę mu się udało, w końcu nie codziennie widziałam jego piękny uśmiech.
- Cieszę się, że smakowało. – przysunęłam się do niego na tyle ile mogłam i oparłam głowę na nagim ramieniu. – Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytałam cicho. Nie musiałam podnosić głosu, byłam blisko niego i nie potrzebowałam burzyć przyjemnej aury, która panowała tego poranka. Czułam, jak się uśmiecha.
- Tak. – jego usta dotknęły mojego czoła. – Spędzam ten dzień z tobą. A ty masz jakieś? – zaczepiał mnie, a moje policzki się zaczerwieniły. Obojętnie jak długo już byliśmy razem, nigdy nie pozbędę się reakcji mojego organizmu na jego uczucia.
Zastanowiłam się nad tym, co mogę chcieć dziś robić. Odrobinę odkręciłam głowę, by móc spojrzeć na jego uradowaną twarz.
- A może pojedziemy kupić choinkę? – zapytałam prawie szeptem, ale ogromnie podekscytowanym i jednocześnie nieśmiałym. Jeszcze większą radość sprawił mi uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy.
- No pewnie. A co potem? – drążył. Już o wiele bardziej rozbudzona zebrałam w sobie wystarczające siły, by całkiem usiąść na jego kolanach. Objął mnie dla bezpieczeństwa w talii i ucałował odsłoniętą szyję.
- Ubierzemy ją?
- Nie, to później. Wieczorem będzie fajniej. – dodał, a ja pokiwałam głową na zgodę.
- No to… - zastanawiałam się. – Pomożesz mi upiec pierniczki? – zagryzłam wargę.
- Ooohhh…. – jęknął z zadowolenia. Gdyby nie fakt, że toczyliśmy zupełnie normalną rozmowę, posądzałabym go o inne źródło tego odgłosu. Jak widać bardzo się ucieszył na moją propozycję, z czego byłam zadowolona. – Jeśli to oznacza najlepiej pachnącą kuchnię na ziemi i podjadanie, wchodzę w to. – wyszczerzył się.
- Bez tego się nie obejdzie!
- W takim razie jeśli się spiszemy, zabieram cię na przedświąteczną wycieczkę ze Świętym Mikołajem Horanem po Oxford Street. – Poruszał zabawnie brwiami.
- Niall, o to chodzi w Gwiazdce, że nie wiesz co dostaniesz i nie widzisz, jak ktoś ci to kupuje…- marudziłam, ale odnosiłam wrażenie, że w dobrej sprawie. Wszystko jedno, że oboje nie byliśmy pewni tego, jak spędzamy święta – prezenty musiały być wręczone odpowiedniego dnia i na nic innego nie pozwalam.
- A czy ja powiedziałem, że dam ci prezent gwiazdkowy? Użyłem słowa „przedświąteczna”, to coś innego znaczy!
- Niall…
- Nie ma żadnego ale. – Nie dał mi dokończyć zdania, a już wysnuwał wnioski? Cwany. Dlatego lekko uderzyłam go piąstką w klatkę piersiową. – No weź, po prostu chcę ci coś kupić, rozweselić cię, rozpieścić.. – zaczął delikatnie łaskotać moje boki. Walczyłam z jego dłońmi, wierciłam się na jego kolanach i przestawałam walczyć z uśmiechem, który potrzebował istnieć na mojej twarzy. – Wiesz, że cię kocham, nie?
- Mhmm.. – mruknęłam i w końcu złapałam jego ręce. Splotłam nasze dłonie na wysokości twarzy i schyliłam się, by go pocałować. W ostatnim momencie jednak zrobił unik i jedyne co zdołałam zrobić, to stracić na moment równowagę i złapać się za jego ramiona, by kompletnie go nie zmiażdżyć.
- Hej! Jeśli mnie kochasz, to mnie pocałuj.  – moje usta zwinęły się w podkówkę, która zawsze doprowadzała go do śmiechu. Zrobił to – dźwięcznie się uśmiechnął i złączył nasze usta, by w końcu całkowicie zrobiło mi się ciepło.




            Zapach choinki jest jedną z tych rzeczy, które od razu przywołują na myśl Święta Bożego Narodzenia. Kojarzę go od dzieciństwa, zawsze gdy czułam przyjemną woń jodły lub świerka wiedziałam, że kolejnych kilka godzin będzie cudownych.
            W alejkach dookoła mnie drzewka poustawiane były według wysokości. Opadłe igiełki łamały się pod moimi butami, w oddali słyszałam właściciela terenu zawijającego czyjąś choinkę w siatkę ochronną. Później chyba zaczęli się targować o cenę, bo kilka gałązek było ułamanych, ale byłam już wtedy wśród prawie dwumetrowych cudeniek, więc zwyczajnie nie słuchałam.
            Nie wiedząc gdzie zniknął mój towarzysz, skręciłam w rządek pełen gęstych, szerokich świerków. Oglądałam każdy okaz po kolei i już w myślach wieszałam na nich świąteczne ozdoby. Znalazłam kilka bujnych drzewek, które po cichu wołały do mnie i prosiły o zabranie do domu.
- Niall? – zawołałam. Rozejrzałam się wokół siebie i nie widziałam go nigdzie, więc zaczęłam grzebać w gałęziach jednej z nich, by znaleźć kolorowy pasek z ceną i nazwą gatunku.
            Wyłaniałam się powoli z ton gałęzi jednego z drzewek, gdy gwałtowny chwyt w moich biodrach wstrzymał mój oddech. Mogłam przysiąc, że zrobiłam wielkie oczy i serce stanęło mi z przerażenia. Zostałam powoli, ale jednocześnie raptownie wyciągnięta spośród świerków i już chciałam przeraźliwie krzyknąć, lecz nie musiałam. A przynajmniej nie ze strachu, bo znajome usta cmoknęły mój policzek a ręce, które mocno mnie chwyciły teraz już pełniej obejmowały moje podbrzusze i przytulały mnie do swojego ciała.
- Buu! – szepnął mi na ucho.
- Horan, kuźwa, zawału prawie dostałam! – podniosłam głos i westchnęłam z ulgą. Zmierzyłam go wzrokiem, gdy zaczął chichotać i niewinnie się uśmiechać.
- Chodź lalka, znalazłem choinkę idealną. – wyszczerzył się i próbował mnie pocałować, ale udawałam wciąż złą i odsuwałam się. Zaczęłam wycofywać się do głównej alejki, lecz zdążył złapać mnie za nadgarstek i przyciągnąć do siebie tak, by objąć mnie ramieniem. – No już, nie złość się, zaraz się uśmiechniesz na widok naszego drzewka. – mówił.
            Przeszliśmy kilkanaście metrów. Zwolnił swój uścisk wokół mnie i zaciągnął na dłonie rękawiczki, które poleciłam mu wziąć na czas zakupu choinki. Tym sposobem było mu wygodniej wystawić za pień obszerną, gęstą i jedną z piękniejszych jodeł, jakie widziałam. Mimowolnie kąciki ust uniosły się, oczy zabłysły.
- Wiedziałem! – zaśmiał się na widok mojej reakcji. Podparł się jedną ręką w boku i zrobił minę dumnego mężczyzny. Parsknęłam śmiechem i w celu uznania jego właściwego gustu, obdarzyłam jego chłodny policzek długim, przyjemnym buziakiem.
- No to działaj, elfie. – poleciłam.
            Ostrożnie niósł duże, zielone drzewko a ja jedynie przepraszałam, jeśli o kogokolwiek przypadkiem nią zaczepił. Dotarliśmy do stoiska właściciela i z jego pomocą udało mu się zapakować pachnącą piękność w ciasną siatkę.
- Dobry wybór, długo wam postoi! – pochwalił mężczyzna w średnim wieku, który zaczął szukać w neseserze banknotów, by wydać resztę. Niall zaśmiał się i mrugnął do mnie, więc pokazałam mu język i cierpliwie poczekałam, aż zamówią jeszcze kilka słów. – Wesołych Świąt! – powiedział nam na odchodne, gdy blondyn chwycił obydwiema rękoma wielki pakunek i zaczął razem ze mną kierować się na niewielki, prowizoryczny parking.
            Oparł choinkę o bok samochodu i podparł się w biodrach, intensywnie myśląc. Uniosłam brew w zaciekawieniu, wyglądał na przerażonego pakowaniem jej do samochodu.
- W bagażniku się nie zmieści, muszę chyba położyć tylny fotel i jakoś ją wepchnąć do środka.. – zaczął się zastanawiać na głos. Otworzył tylne drzwi i próbował coś majstrować.
- No błagam, a nie masz żadnej liny? Ani pasów do relingów? – spytałam. Powoli wyłonił się z bagażnika i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Czuję, że za dużo amerykańskich filmów się naoglądałaś. – obdarzył mnie półuśmiechem, ale z kieszeni w drzwiach auta wyciągnął czarne, chyba nawet nie używane pasy. I tak kolejnych kilka minut spędziliśmy na brudzeniu butami jego skórzanych foteli Range Rovera, bo jakoś musieliśmy dosięgnąć na dach samochodu, ale było warto. Nieco później jechaliśmy przez Londyn ze wspaniałą choinką na dachu i piosenkami świątecznymi puszczanymi w pierwszej lepszej stacji radiowej. Nie muszę chyba dodawać, że byłam szczęśliwa, prawda?




- A beautiful sight, we’re happy tonight… walking in the winter wonderland.. – nuciłam pod nosem do muzyki, która spokojnie wypływała z głośników samochodowych. Niall zawtórowałby mi, gdyby nie buzia pełna gorących jeszcze pierników. Nie mógł zaczekać, jak tylko dostał pozwolenie na spróbowanie wziął pełną garść na wynos.
            Zaparkowaliśmy na jednej z przecznic pełnej ludzi Oxford Street. Uwielbiałam ją w okresie świątecznym: pełna była dekoracji i kolorowych światełek, a ludzie pełni toreb z prezentami mimo tłumu, tworzyli też pewnego rodzaju atmosferę, której nie da się niczym zastąpić. Zatrzasnęłam za sobą drzwi samochodu i poczekałam, aż ubierze kurtkę i dołączy do mnie na chodniku. Ciaśniej zawinęłam się szalikiem i ubrałam moje ulubione, puchate rękawiczki. Może nie było mrozu, ale dzisiejsze późne popołudnie do ciepłych nie należało.
            Trzymał między zębami jeszcze jedną piernikową gwiazdkę, gdy stawał obok mnie. Odrobinę wspięłam się na palce i gdy poprawiał swój kaptur, odgryzłam mu połowę. Spotkałam się z niezadowolonym jękiem, niemalże pięcioletniego dziecka i uśmiechnęłam się.
- To było moje! – zdołał wymarudzić między kolejnymi ruchami szczęki. Oblizał usta i upewnił się, że ma ze sobą wszystko. Mruknął ciche „chodźmy” i złapał mnie za rękę.
            To były jedne z chwil, podczas których wręcz zapominałam kim jestem. Szłam dłoń w dłoń z kimś, dla którego byłam kimś niesamowitym. Otoczeni byliśmy ciemnym już niebem, jasnymi światełkami, ludźmi spieszącymi po prezenty i dekoracje oraz świąteczną muzyką, która z każdego sklepu wołała do przechodniów. W pewnym sensie musiało mi to robić za wspólną część Świąt, skoro nie dane nam będzie spędzić ich całkowicie we wspólnym towarzystwie, co raczej należało do przykrych wiadomości.
            Jeszcze lepiej było, gdy po wyjściu z jednego ze sklepów odzieżowych objął moje ramiona i pozwolił mi iść przytulonej do niego. Wtuliłam ręce w jego talię, głowę oparłam tuż przy szyi i szłam przyklejona do niego, w potrzebie bliskiego kontaktu z nim, ciepła, przyjemnego uczucia. Oddychałam chłodnym powietrzem zmieszanym z zapachem jego perfum, od lat niezmiennych. Po cichu co i rusz zamienialiśmy kilka słów, komentowaliśmy przechodzących obok ludzi czy podśmiewywaliśmy się z chwytliwych reklam sklepów, które najwyraźniej miały przyciągnąć jedynie klientów, a nie brzmieć mądrze.
- O, tu możemy wejść. – mruknął, wskazując na moją prawą stronę. Odpowiedziałam lekkim uśmiechem i pozwoliłam się pociągnąć do środka za rękę.
            Ogarnęła nas ciepła, intensywnie pachnąca aura sklepu. Ciemny wystrój sprawiał, że nie musiałam się od nowa przyzwyczajać do świateł. Głośna muzyka nieco zagłuszała moje myśli, ale w końcu udało mi się zacząć przeglądać kolejne wieszaki z delikatnymi materiałami. Na jednym ze stołów znalazłam jednak coś, co przez chwilę nawet nie pozwalało mi siebie dotknąć. Byłam onieśmielona śnieżnym niedźwiadkiem, którego wizerunek widniał na czerwonym, świątecznym sweterku. Uśmiechnęłam się jak mała dziewczynka i dotknęłam miękkiej bawełny, z którego był wykonany. Dostrzegłam kątem oka, że blondyn niewiele wieszaków dalej rozgląda się po bluzach, więc pomachałam do niego. Na ramieniu trzymał dwa białe t-shirty, kiwnął na mnie głową czekając, aż mu pokarzę znalezisko. Podniosłam delikatnie sweter ze stołu i przyłożyłam do siebie. Nawet nie celowo musiałam zrobić oczy bardzo biednego szczeniaczka, bo zaśmiał się delikatnie.
- Jest uroczy. – chichotał. – Tak jak ty, mała. – pogłaskał mnie po głowie i wyrwał mi go z ręki. Nawet nie zdążyłam zaprotestować, bo on już poganiał mnie do szybkiego przymierzenia i opuszczenia sklepu, w którym robiło się coraz więcej ludzi.
            Stanął przy kasie i nie zwracał uwagi na uważnie obserwującą go ekspedientkę. Był przyzwyczajony, nie robiło to na nim szczególnego wrażenia. W takich sytuacjach czasem obdarzał je uśmiechem, czasem czuł się podirytowany. Tym razem jednak całą swoją uwagę skupił na mnie, przyciągnął mnie do siebie za rękę i przytulił do siebie. Wyglądał na więcej niż zadowolonego, co chwila kontrolnie oglądał mój wyraz twarzy i był czuły w stosunku do mnie. Wiedział, że nie spędzimy razem Bożego Narodzenia. Robił wszystko, bym o tym nie myślała. Miał być moim głównym punktem zainteresowania i nawet mu się to udawało. Ucałował czubek mojej głowy w tym samym czasie, gdy podawał brunetce swoją kartę. Czułam, jak rozglądał się dookoła. Najwyraźniej kontrolował sytuację, był protekcyjny w stosunku do mnie i byłam za to wdzięczna. Potrzebowałam od czasu do czasu właśnie takiej uwagi z jego strony, pragnęłam czuć jedynie jego miłość i zadbanie o to, co ma.


- Nie nie, poczekaj! Najpierw te większe, bo potem nie będzie na nie miejsca. – zatrzymałam go przed wieszaniem drobnych szklanych aniołków na rozstawionej już, pachnącej choince.
            Uzyskałam czyste „jak sobie życzysz” i przyjazny uśmiech w odpowiedzi. Salon utrzymany był w półmroku, na moją prośbę zgasła telewizja i włączona została losowo muzyka z naszej największej biblioteki w komputerze. Ubrany miałam ciepły, dopiero co kupiony sweterek a w ustach przewijał się jeszcze posmak gorącego kakao, które zrobiliśmy sobie na czas ubierania choinki. Powoli stawała się coraz piękniejsza, pełna złotych, srebrnych, białych i nie tylko dekoracji. Wymijaliśmy się co chwila, by w różnych zakamarkach drzewka powiesić kolejne bombki. Część była nowa, wiele z nich miało swój debiut już w poprzednich latach.


           Jedna z wolniejszych piosenek ucichła. Minęło kilka sekund zanim podniosłam wzrok na Nialla i szeroko się uśmiechnęłam. Nogi zaczęły mi mimowolnie chodzić, skakać w rosnący rytm. Ze szklaną bombką w ręku zaczęłam przedrzeźniać – bo tak mogę nazwać moje osiągnięcia wokalne – śpiew Harry’ego.
- I know you said, that you don’t like it complicated….
            Blondyn uśmiechnął się i pogroził mi palcem, żebym przypadkiem nie stłukła jednej z ładniejszych ozdób choinkowych. Uśmiechnęłam się i uspokoiłam go, lecz nie przestałam swoich radosnych ruchów. Z każdą sekundą coraz widoczniej skakałam do piosenki, którą uwielbiałam. Zamiast podchodzić do pudła pełnego łańcuchów i lampek, robiłam to w podskokach. Śpiewałam już teraz każdy wers co do słowa, nie przejmując się absolutnie niczym. Wieszałam dwie drewniane zabawki na gałązkach i machałam głową w rytm. Niall stanął w końcu obok mnie i podchwycił mój entuzjazm, bo również zaczął skakać. Do momentu, aż nadeszły jego słowa oboje już śpiewaliśmy i skakaliśmy, udając gwiazdy rocka z powietrznymi gitarami.
- Dzieciaki! – usłyszeliśmy komentarz od Williego, który najwyraźniej w tym samym momencie wszedł do mieszkania. Śmiał się z nas, myślałam że wywoła tym natychmiastową przerwę ze strony blondyna, jednak ten jeszcze bardziej zaczął się cieszyć i wręcz chwytał mnie za ręce w dumnej ekstazie.
- Zamknij się! – odpowiedział mu później. – Uprzedzaj, że znowu wracasz tu mieszkać!
- Mieszkam tu! – odkrzyknął z kuchni. Zrobił to jednak z pełną buzią, co odrobinę mnie zaniepokoiło..
- W połowie, dwa razy na miesiąc i jak nikogo nie ma! – Niall powiesił jedną z ostatnich bombek i przeciągle pocałował mnie w usta. Tak po prostu. Zwalając mnie tym z nóg i zostawiając po chwili, topniejącą i próbującą się ogarnąć. Za dużo czułości na jeden dzień.
- Oj dobra. – brunet odparł i przeszedł obok nas, by dotrzeć do telewizora. Odgryzł kolejny kawałek piernika i oblizał po nim ust-
- WILLIE, NIE! – Krzyknęłam, a ten stanął jak wryty i odwrócił się do mnie z przerażeniem. Westchnęłam smutna i spojrzałam na blondyna w nadziei, że powie mi: „Nie, to co się tylko śni”.
- Kurwa, stary, zjadłeś jedynego piernika w kształcie choinki większej niż twój kutas!





_______________________________________

Znajdziesz mnie tu:
ask.fm/manny96
mannien.tumblr.com
tt @maryb96
tt @annieoholmes