Manny

czwartek, 28 marca 2013

#6

I oto jest...
Rozdział, który tak mocno wpłynął na moje emocje podczas ostatnich dwóch dni.
Okoliczności pewnie większości znane, ale to moja Annie perspektywa.
Krótszy, niż myślałam. O wiele...
Przypominam, jeśli jeszcze nie widziałeś/aś - ZWIASTUN

Byłabym wdzięczna za komentarze/słowa krytyki. Nawet bardzo wdzięczna.

Podczas pisania, cholernie wczuwałam się w muzykę. Jeśli jesteście równie wrażliwi na brzmienia, jak ja - puśćcie sobie TĘ PIOSENKĘ

Z góry przepraszam za ewentualne błędy, niezbyt dokładnie sprawdzałam.
Dziękuję, zapraszam do czytania.

***


Nie mogłam się wyróżnić. Nie mogłam wyjść z tego cholernego cienia. Znów musiałam ograniczyć swoje uczucia na zewnątrz. Zwykły gość, ktoś z dalekiej rodziny, nieważna osoba. Bo w zasadzie kim ja jestem? Jego nieistniejącą dziewczyną? Bo zacznę się gubić w swoim istnieniu…

„- Niall, wychodzisz z kościoła sam. Bez nikogo, tam jest za duży tłum.
- Paul..
- Fanki coś podejrzewają, chcesz ryzykować?
- Kurwa, Paul…
- Rób co ci mówię, chyba że chcesz spędzić tu kolejne godziny w oczekiwaniu aż zostawią ją w spokoju.”

Gorycz w najczystszej postaci. Ból w tych jednych, jedynych oczach.

„- To moja wina.
- Zgłupiałeś? Wypluj te słowa. To nie jest twoja wina, niczyja. Stało się, nic na to nie poradzimy.
- Greg, zniszczyłem ci ślub.
- Przestań pieprzyć.
- Nie widzisz…
- Masz rację, zniszczyłeś mi ślub. Bo są na nim dwie bardzo nieszczęśliwe osoby.”

A może ja w ogóle nie istnieję? Jestem fikcją? Nieistniejącą częścią czegoś, co tylko pozornie jest prawdziwe?
Nie, nie wolno mi tak myśleć…
Bo przecież siedzę tu. Na obitej skórą ławie, wsparta łokciami na ogromnym stole. Podziwiając po kolei zawartość każdego z kieliszków w zasięgu mojego wzroku. Sącząc resztki orzeźwiającego drinku, który miał mi odświeżyć umysł. Obserwując wirujące na parkiecie pary, tworzące kolorową, chwiejną, wesołą całość. Odpowiadając szerokim uśmiechem na wszelkie przyjazne zaczepki, pogawędki, pozdrowienia.
Zza kilku innych stolików wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny z poluźnionym, pasiastym krawatem. Widoczny, kilkudniowy zarost mienił się wśród kolorowych światełek i świec, którymi przyozdobiona była sala. W ręku trzymał, jak to Irlandczyk, kufel ze złocistym piwem które najwyraźniej nie wpłynęło jeszcze na jego zachowanie. Może i dobrze, panu młodemu nie przystoi oddawać się alkoholowi… Chociaż…
- Widzę, że najbardziej rozgadana ciotka dała ci już spokój. – uśmiechnął się przyjaźnie, siadając obok i obejmując mnie ramieniem. – Jak się masz?
- Dobrze, jeszcze ta cienizna nie bardzo mnie pobudziła.. – wskazałam na szklankę z resztą trunku, która stała przede mną. Odwzajemniłam uśmiech i zamrugałam kilka razy.
- Mówiłem, że nasze piwo lepsze? Mówiłem. – zaśmiał się, upijając łyk. Przyglądał mi się przez chwilę, a ja zrobiłam pytającą minę, poprawiając odruchowo jasną, beżową sukienkę.
- No dobra, przejrzałeś mnie.. Zrobiłam kilka zdjęć, nie mogłam się powstrzymać. – przyznałam, przypominając o zakazie, jaki mi narzucono. Co bym się przypadkiem nie namęczyła, zamiast bawić.
- Wiedziałem. – znów dźwięcznie się uśmiechnął, po czym spuścił głowę. Zbierał myśli. Uniósł twarz w moją stronę i westchnął. – Mała, przecież ja widzę. – Jego twarz zmieniła odrobinę wyraz. Postawił sobie kufel na kolanie, zmarszczył czoło.
- Co widzisz? – spytałam, zanim ugryzłam się w język. To nie był czas na przeprowadzanie z nim takiej rozmowy, nie czas i miejsce.
- Oboje się źle z tym czujecie.
- Greg,  proszę…
- Nie martw się, nie prawię kazań. Jestem od tego, żeby pomóc. Jesteśmy, razem z Denise. – dobitnie powiedział. Wstał i przelotnie uśmiechnął się, zanim odszedł od stolika.
Czyli oczy mnie nie myliły, nie było najlepiej. Zaraz, oczy? Oczy też… ale serce chyba bolało bardziej. Do tego stopnia, że musiałam użyć wszystkich mięśni twarzy, by nie dopuścić do wycieku łez.
Obraz już chciał się zamazać, już kropla chciała spaść. Powstrzymywałam się ostatkami sił. Jednym łykiem skończyłam kolorowy napój. Rozejrzałam się po sali. W jednym z rogów siedziały głowy rodziny, zawzięcie o czymś gestykulując, ciesząc się, bawiąc. Gdzieś na parkiecie wirowała panna młoda, zaciągnięta do tańca przez wszelkich możliwych wujaszków. Miała dziewczyna szczęście, że na ratunek przyszedł jej świeżo upieczony mąż, odstawiwszy wcześniej naczynie z tradycyjnym tutejszym trunkiem. Kilku znajomych krzątało się po parkiecie, niektórzy podjadali co i rusz podstawiane nowe zakąski. Kilku mężczyzn wyszło na papierosa, a jeszcze inni zwyczajnie zajmowali się sobą, rozmawiając na tematy wszelakie.
Zwróciłam twarz w stronę korytarza. Zatrzymałam wzrok, a serce mocniej zabiło. Wyglądał jak cień siebie. Szedł ze spuszczoną głową, zaraz za nim pojawił się barczysty Paul. W pokrzepiający sposób poklepał go po karku, niczym ojciec. Coś do niego mówił. Zaczęli rozglądać się po ogromnej sali, więc odruchowo odwróciłam wzrok. Obawiałam się? Że mnie znajdą? Wpatrzyłam się w Jego ojca, który do tej pory rozbawiony i roześmiany spojrzał tam, skąd mój wzrok chwilę temu uciekł. Jego wesołe zmarszczki się zmniejszyły, a mina odrobinę zrzedła. Jego usta wymówiły imię młodszego syna. Chciał wstać, lecz jego sąsiadka powstrzymała go ręką. Zaczęła cicho coś do niego szeptać. Przelotnie spojrzał raz jeszcze tam, gdzie poprzednio i pokręcił głową.
Spokojną pozornie atmosferę zniszczył damski, znany mi głos dochodzący z drugiego końca budynku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu drobnej brunetki, która zaczęła tłumaczyć się Higginsowi ze swojego sporego spóźnienia. Wypytywała, gdzie państwo młodzi. Mówiła, jak jej głupio i źle, ale ma nadzieję że zdążyła przed tortem. „Zdążyłaś” – odpowiedziałam jej w myślach. Zamilkła, gdy spojrzała na nieobecnego duchem blondyna. Nerwowo poprawiła czarny, uprasowany żakiet i zaczęła go wypytywać o coś. Widziałam, jak gwałtownie podnosi głowę i przeszywa ją swoim błękitnym wzrokiem, ale nie w ciepły sposób. Zadrżała. Obserwowałam, jak gestykulując starał się ją uspokoić i odejść. Odszedł. Zaczął stąpać w moim kierunku, wymijając kilku znajomych. Dziewczyna utkwiła wzrok w moich oczach. Gdy mrugnęłam, jedna drobna kropla spłynęła po policzku. Zmuszona byłam gwałtownie odwrócić się i ledwie zauważalnie zetrzeć ją wierzchem dłoni.
Starałam się wyrzucić z głowy obraz Jego poważnej, smutnej twarzy. Myśl o tym tylko napawała mnie większym bólem, każde uderzenie serca bolało coraz mocniej.
Mimo spuszczonych oczu na własne kolana, widziałam jak ktoś dosiada się do stołu. Dolewał sobie wina do kieliszka i uśmiechnął się.
- Cudowni są ci nowożeńcy, nie? A jak pasuje jej nowe nazwisko… - zaczął i uśmiechnął się jeden z gości. Rozpiął marynarkę i poluźnił krawat, obdarzając mnie jeszcze większym uśmiechem. – Chyba nie mieliśmy jeszcze przyjemności… - spowodował, że musiałam na niego spojrzeć. Jego ciemne oczy lustrowały mnie całą, nerwowo więc poprawiłam beżową sukienkę. – Jestem Jake, znajomy z pracy Grega. – przeciągnął ramię ponad stołem i wyciągnął ku mnie dłoń. Delikatnie ją uścisnęłam i wysiliłam się na uśmiech, z którego musiał wyjść mało przekonujący grymas.
- Anne. – odparłam. Po raz pierwszy od dawna nie zdrobniłam swojego imienia. Może podświadomość mówiła mi, że nie powinnam?
- An, czy nie jesteś przypadkiem tajemniczą siostrą Denise? Bo jesteś równie piękna jak panna młoda, a to ona dziś bryluje. – uśmiechnął się zawadiacko, a ja uciekłam przed jego oczyma. Nie chciałam pakować się w żadną bliższą znajomość, która przysporzyłaby mi tylko niepotrzebnych zmartwień. Problem w tym, że byłam mało asertywna, a brunet wyglądał na poszukującego swojej… drugiej połówki. Ale czy prawdziwa Annie była aż tak słaba, żeby temu nie podołać? W tamtej chwili nie byłam pewna. Już otwierałam usta by w jakikolwiek sposób zaprzeczyć jego domysłom, lecz niespodziewanie przerwał mi ktoś trzeci.
Stanął tuż obok mnie. Wyczułam charakterystyczne perfumy, które sama wybierałam. Serce znów przyspieszyło rytm, a powieki wykonały kilka nerwowych mrugnięć.
- Widzę, że największy kobieciarz Mullingar nawet na weselach szuka wolnej panny? – powiedział, siląc się na żartobliwy ton. Jego głos nienaturalnie drżał, tak samo jak dłoń, którą próbował odgarnąć moje niesforne kosmyki włosów, zakrywające część twarzy. Próbowałam utrzymać oddech w całkowitym spokoju, co nie było łatwym zadaniem. Nie, kiedy ktoś kto sunie delikatnie opuszkami palców po twoim karku i odkrytych plecach, wywołuje taką falę emocji. Z jednej strony czułam niesamowitą ulgę, ale z drugiej czułam się jakbyśmy byli od siebie niesamowicie daleko. Ta odległość przyćmiewała wszystko i tylko starała się wycisnąć z moich oczu słone łzy. Pochłaniał mnie wzrokiem, wiedziałam to. Błękitne tęczówki starały się przeniknąć przez moje ciało, trzymać je tylko dla siebie. Nie musiałam w nie patrzeć, żeby wiedzieć jak intensywnie zwrócone są w moją stronę.
- Oj, młody, co ty możesz wiedzieć… - zaśmiał się brunet, popijając trunek z uśmiechem. – Dosiądziesz się? – zaproponował. Ten uśmiechnął się, odsłaniając swoje piękne zęby. Spuścił wymownie wzrok.
- Jake, jeśli pozwolisz, zabiorę Ci na jakiś czas moją dziewczynę, co? – starał się uśmiechać serdecznie do znajomego, podczas gdy kucał tuż obok moich nóg. Ujął moją dłoń i przyłożył do niej swoje usta, by złożyć na niej ciepły pocałunek. Przeprosiłam towarzysza i wstałam. Gdy splatał swoje palce z moimi, ogarnęło mnie ciepło. To przyjemne uczucie, którego brakowało mi z pewnością przez cały dzisiejszy dzień.
Wykorzystał fakt, że DJ zmienił muzykę z rozrywkowej na trochę wolniejszą, stonowaną. Zatrzymał się razem ze mną za największym tanecznym zgiełkiem. I wtedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy. Wymienialiśmy się szczerymi spojrzeniami. Nie było mowy o zamaskowaniu jakiegokolwiek uczucia, byliśmy zdolni zobaczyć wszystko co się kryje w naszych sercach. Powoli starał się łamać odległość, barierę która nas dzieliła. W końcu przylgnęłam do jego piersi, obejmowana silnymi ramionami. Niczym w zwolnionym tempie wsunęłam ręce pod jego marynarką, na plecy oddając uścisk. Delikatnie, z pewnością ledwie świadomie kołysał nami w rytm grającej muzyki. Lekko przesuwałam stopami, pozwalając wprawić się w ruch. Jego zapach mnie otumanił, niemalże się nim zachłysnęłam. Wywołało to drżenie mojego ciała i cichy szloch, którego tak bardzo nie chciałam. Musiał to wyczuć, bo mocniej mnie do siebie przytulił. Pozwalał mi ściskać swoje ciało, tak jakbym miała trzymać je w swoich ramionach po raz ostatni. Jakby później miał rozpaść się na kawałeczki.
- Kocham cię, Niall.. – wyszeptałam, ledwie panując nad głosem. Czołem opierałam się o jego tors i starałam się jak najsilniej powstrzymywać łzy, które zaczęły spływać po moich policzkach. Zacisnęłam mocno mokre już powieki. Usta same mi się rozchyliły, by dać emocjom kolejne miejsce ujścia. Zagryzłam wargę licząc, że powstrzymam tym szlochanie.
- To moja wi.. – zaczął ledwie słyszalnie, prosto w moje włosy, owiewając je ciepłym oddechem.
- Przestań. – wysyczałam zza zaciśniętych zębów, przerywając mu.  
Jego mocno bijące serce zagłuszało zmieniony już repertuar muzyczny. Mimo głośniejszej, żywszej melodii wciąż trwaliśmy w powolnym, zawodzącym ruchu. Przylgnął twarzą do mojej głowy, wdychając mocno powietrze. Zamarłam na kilka sekund, gdy poczułam między włosami coś mokrego. Napiął wszystkie swoje mięśnie, co wyjaśniło sytuację. Również płakał. Mój Niall uronił łzy, gdy tulił mnie do siebie.

Nigdy mnie nie przepraszaj za to, że płaczesz.

    - Ja ciebie też kocham, Annie. – wychrypiał.
Gdyby ktoś stał niebezpiecznie blisko nas, usłyszałby mój kolejny szloch. Wyczulony słyszałby nawet, jak krokodyle łzy kapią na jego koszulę. Ścisnęłam materiał opinający jego plecy, próbując opanować drżenie ciała. On powoli przesunął dłonie z moich pleców, by spleść znów nasze palce.
- Chodź stąd. – szepnął, delikatnie próbując odwrócić mnie do siebie. Trzymając się jak najbliżej niego spuściłam głowę, nie obserwując tego co się dzieje wokół. Pozwalałam się prowadzić podczas kolejnych kroków.
Po ilości świeżego powietrza rozpoznałam, że wyszliśmy do ogrodu. Skromnego, ale zadbanego ogrodu. Nie było w nim nikogo poza nami – ten wieczór nie należał do ciepłych. Zdjął z siebie szarą marynarkę i założył mi ją na ramiona. Znów zachłysnęłam się tym zapachem, od którego byłam uzależniona. Zadrżałam, ale już po chwili objął mnie szczelnie ramieniem. Staliśmy tuż przed tarasową barierką, każde z nas wpatrywało się w inny punkt. Wiadomo było, że są to tylko pozory, bo tak naprawdę zaglądaliśmy do swoich dusz. Odczuwałam prędkość uderzeń jego serca, nierównomierny oddech, zmieniające się napięcie mięśni. To mi wystarczyło. Z tym ogromnym bólem nie byłam sama.
- Jestem gotów zrobić wszystko, żeby było łatwiej.
- Jak może być łatwiej? – spytałam, znów wypuszczając łzy zza bram moich powiek. Musiałam wtulić się w jego ciało raz jeszcze, by nie wybuchnąć. Zaczął głaskać dłonią moje plecy przez materiał marynarki, by mnie uspokoić.
- Nie wiem. Ale musi być. – westchnął, całując mnie w głowę.



What's important?

Moje drogie,

Post zaczyna się poważnie, prawda? Bo i zabawny nie będzie. Nie, nie przestaję pisać - jeśli o to się martwicie. Mam tylko ogromną potrzebę wytłumaczenia Wam czegoś bardzo istotnego. 

Annie jest postacią, w którą wkładam niesłychanie dużo swoich uczuć. Bardzo się z nią zżyłam, wręcz żeby nie powiedzieć gdzieś tam pod moją skórą istnieje panna Holmes. Jednocześnie jestem chyba jedną z największych marzycielek jaką znam, przeróżne obrazy przewijają mi się przez głowę i często spędza mi to sen z powiek. Niestety jestem bardzo, ale to bardzo emocjonalną, uczuciową osobą - i chyba jako taką przedstawiam właśnie główną bohaterkę. Więc jeśli jesteście ciekawe, co u Manny słychać - zinterpretujcie rozdział. Bo ukrywam w nich wszystko to, co dzieje się w moim serduszku. Jeśli jest przykry - mi też jest przykro. Szczęśliwy - czuję się niesamowicie pozytywnie. Przesycony tęsknotą - mocno za czymś lub kimś tęsknię. Mankamentem jest to, że te uczucia przykrości, szczęścia, tęsknoty - to wszystko jest głębokie do bólu. Bólu, którego nikt nigdy nie będzie w stanie wytłumaczyć, ze mną na czele. Po prostu, tak już jest. Nie pozbędę się tego, a już na pewno nie jako szaleńczo goniąca za marzeniami (które swoją drogą są piękne). 
Doszłam do wniosku, że być może moja najbardziej trwała wena rodzi się z tego niewytłumaczalnego bólu. Bo nie ważne ile razy w ciągu dnia się uśmiechnę i na jak zadowoloną będę wyglądać - postawił już on swoje piętno w całym moim ciele, chyba od niego póki co nie ucieknę. 
Bardzo Was proszę o zrozumienie - bo czytając z uwagą kolejne rozdziały, czytacie moje uczucia. A to chyba bardzo trudna sfera. 

Jednocześnie zapowiadam, że w bardzo niedługim czasie pojawi się kolejny rozdział. Odniesie się do aktualnie rozgłaszanego zdarzenia, ale będzie moją wizją. Bo przecież prawdziwy Niall nie ma prawdziwej dziewczyny o imieniu Annie, prawda? A szkoda...

Kocham wszystkich, którzy zostawili komentarz. To mnie naprawdę podbudowało, nie przestawajcie. 
Dziękuję raz jeszcze autorce heywildwind, gdybym Cię osobiście znała, wyściskałabym. 

Follow me on Twitter: @maryb96

poniedziałek, 11 marca 2013

#5

I jeszcze jeden...
Korzystajcie, póki mam "zasoby"... nie wiadomo, ile jeszcze mi się uda znaleźć na komputerze lub... w serduchu.
Zapraszam!
Trochę melancholijnie...

*przypominam o ZWIASTUNIE*

Bezsenne noce nigdy nie były aż tak dobijające, jak ta. Całkowicie zabrano mi sen z oczu. Czyżby tylko po to, by móc patrzeć jak najpiękniejszy obiekt chodzący po ziemi, śpi smacznie tuż obok? Czy może raczej po to, żeby rozpocząć snucie wyrzutów sumienia? Chyba to drugie. Stanowczo. Bo nie myślę o niczym innym jak o tym, że go krzywdzę. On mnie kocha, a ja nie zwracam na to uwagi. Myślę o wszystkim tym, co dzieje się wokół, a nie w środku. Nie z nami. Leżałam roztrzęsiona, co chwila zmieniając pozycję, by znów na niego spojrzeć. Jego blond pasemka nie układały się równo, ale dzięki temu jeszcze mocniej je wielbiłam. Każdy uśmiech wywołany wesołym snem. Każde ciche mruknięcie, dotyk ręką były jak dotyk prawdziwej miłości, której ja nie potrafiłam mu w stu procentach oddać. Nie czułam się na tyle silna, by zostawić skłóconych przyjaciół, czy znajomego w potrzebie. Niestety robiłam to Jego kosztem. A tak bardzo nie lubiłam płacić Jego miłością za swoje błędy. To nie było fair. Nie zasługiwałam na kogoś o tak szczerym uśmiechu i radości, emanującej z jego każdej cząstki duszy. Nie potrafiłam być idealną w stosunku do niego. Wiedział o mnie wiele, ale nie wszystko. Nie wiedział, że kocham go tak bardzo mocno, a mimo to nie potrafię tego okazać.
Dochodziła czwarta rano. Słońce jeszcze nie zdążyło wedrzeć się poprzez szpary w ciemnych, drewnianych żaluzjach, okalających otwarte na oścież okno. Sypialnia zasnuta była półmrokiem, co chwila rozjaśnianym przez moje uporczywe zerkanie na telefon, żeby sprawdzić jak długo trwa moja katorga. To wszystko bolało mnie, wewnątrz serca, jak i w kościach, mięśniach, ścięgnach… Nie miałam siły patrzeć na ten piękny dar jaki otrzymałam w zamian za nic. Bo co, przez przypadek wpadłam na niego w sklepie? Zauroczył mnie swoim apetytem i uśmiechem? Bo się w nim zakochałam?
Bezszelestnie wstałam z łóżka, nie spoglądając na niego. Równie cicho weszłam do niedużej, pięknie wykończonej egzotycznym drewnem łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zwierciadło pokazało mi zmęczoną i przygnębioną twarz, której tak bardzo nie lubiłam. Włosy oklapnięte, pozbawione wesołych, mieniących się na blond lub rudo pasemek od słońca. Dolna warga odrobinę napuchnięta i czerwona, od ciągłego zagryzania jej suchej powierzchni. Nie czułam już nawet bólu, jaki się z niej wytapiał jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Przerażał mnie ból, doskwierający mojemu szczelnie ukrytemu pod warstwą żeber sercu. Tak bardzo pokaleczone od moich myśli i zmartwień. Poranione od zajmowania się nie tym, co najważniejsze. Przykryte warstwą grubej skóry, która coraz rzadziej bolała podczas przypadkowych zadrapań, skaleczeń czy oparzeń. Na niej warstwa opalenizny, która w jarzeniowym świetle łazienki wyglądała bardzo blado. Sięgnęłam ręką do półki obok miękkich ręczników, na której zwykłam kłaść cokolwiek do ubrania. Moją uwagę przykuła szara, wkładana przez głowę bluza. Nie była moja. Pachniała całkowicie Nim. Jego radością, uśmiechem, ognikami w oczach, a nawet odrobinę perfumami. Tymi, które ode mnie dostał i czcił jak najpiękniejszą sztabkę złota. Zaraziłam ją bólem, skaziłam smutkiem, gdy ją na siebie zakładałam. Zachłysnęłam się powietrzem, czując się, jakby stał tuż za mną i otulał mnie swoimi ramionami. Zaciągnęłam jej rękawy na palce u rąk, składając je w lekkie piąstki. Jak najciszej potrafiłam, wyszłam z łazienki i przemknęłam cicho przed łóżkiem, opuszczając sypialnię, pełną jego uśmiechu. Pojawiłam się w przestronnym korytarzu, rozjaśnionym pojedynczymi, drobnymi lampkami przy podłodze. Sunęłam stopami po gładkich panelach, napawając się ich nocnym chłodem. Nawet nie ziewnęłam. Jakbym nie miała w planach już nigdy spać. Przekroczywszy próg kuchni, wzdrygnęłam się na dotyk zimnych jak lód kafli, którymi wyłożona została podłoga. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zaczęłam przeszukiwać szafki. W trzeciej z kolei znalazłam kilka tabliczek czekolady mlecznej. Wyciągnęłam jedną i prawie rozrywając opakowanie, rzucone niedbale na biały blat, zaczęłam na nią patrzeć tępym wzrokiem. Po dłuższej chwili, poczułam kolejną falę bólu. A gdy łamałam ją, z charakterystycznym trzaskiem, przeważnie przyjemnym dla ucha, dzwoniło mi w uszach. Drżącą ręką włożyłam sobie do pokaleczonych ust jedną kostkę, a gdy poczułam jej słodki smak, zaczęły mi kapać słone łzy po policzkach. Tak bardzo kojarzyła mi się z Nim. Afrodyzjak, z którego potrafił zrobić rzeczy pyszne, zabawne jak i wprowadzające w ekstazę emocji. Odsunęłam opakowanie od swoich rąk, które ułożyłam na brzegu blatu, wlepiając w nie tępy, załzawiony wzrok. Oszpeciłam szary, gruby materiał bluzy mokrymi plamami od moich łez, który nie chciały przestać kapać spod przymkniętych powiek. Delikatnie pociągnęłam nosem, co było błędem – jeszcze większa ilość słonych kropel pojawiła się na moich policzkach.
- Wszystko okej? – zachrypnięty, męski głos przestraszył mnie. Odskoczyłam od blatu, odwracając się w stronę jego właściciela. Patrzyłam przerażonymi oczyma na jego rozczochraną, brązową burzę loków. Spowite snem ciało nie eksponowało swoich mięśni, widocznych ze względu na brak koszulki na torsie. Jedynie ciemne spodnie dresowe, których nogawki podwinięte były pod kolana bruneta, okalały jego ciało. Przez chwilę starałam się skupić na tym, czy nie jestem przypadkiem w większym negliżu niż on, ale przypomniałam sobie o kostiumie kąpielowym, którym w łazience zastąpiłam swoją bieliznę, jeszcze zanim otuliłam się ciepłym, pachnącym materiałem bluzy. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że patrzy na mnie z uwagą. Przeszywał mnie jego wzrok, jego zielone oczy zawsze były widoczne, nawet w ciemnościach. Niepewnie zrobił kilka kroków w moją stronę. przestraszona, zamrugałam oczyma, które wypuściły kolejny strumień wielkich jak groch łez. – Co się stało? Czemu płaczesz? – wypytywał, spodziewając się jakiejkolwiek reakcji tłumaczącej moje zachowanie. Pociągnęłam nosem i gwałtownie uniosłam ręce, owinięte szarymi rękawami, by wytrzeć nimi policzki i oczy. Nerwowo założyłam kosmyki włosów za uszy i raz jeszcze pociągnęłam nosem. Drżącymi rękoma zapakowałam z powrotem czekoladę w folię i włożyłam do szafki, co chwila popełniając jakiś koordynacyjny ruch. Poczułam silną, ciepłą dłoń na moim nadgarstku. Chciał mnie zmusić do spojrzenia prosto w oczy. Bałam się, bo przecież poznałby całą prawdę o moim bólu. Byłoby tak, prawda? Przecież to Harry, on takie rzeczy widzi…
- Nie masz czym się martwić. Idź spać. – zdołałam wydukać, nie nadążając z wycieraniem łez. Siliłam się na choćby krzywy uśmiech. Wyszło pewnie gorzej niż grymas, ale nie byłam w stanie tego ulepszyć. Nie patrzyłam mu w oczy, a on czuł, że to mój manewr obronny. Nim jakkolwiek zareagował, pełna niepewności swoich czynów wyrwałam rękę z jego uścisku i odeszłam w kierunku drzwi wyjściowych. Słyszałam, że coś do mnie mówił. Nie miałam pojęcia, co. Kiedy znalazłam się naprzeciwko morza, zaraz przy plaży, poczułam zimny wiatr, owiewający moje przerażone ciało. Stąpając po drewnianych deskach podestu, ze stojaka zdjęłam długą, białą deskę. Ślizgała mi się w dłoniach, dlatego wzięłam ją pod pachę. Uważałam, że nie mam czasu na jej woskowanie. Szybkim krokiem dochodziłam do granicy piasku z wodą. Było coraz chłodniej, za sprawą bardzo wczesnej pory i porywistego wiatru, który pobudzał do życia wody Karaibów. Wciąż spowita półmrokiem, nie zważając na gęsią skórę i stękające zęby z chłodu, rzuciłam deskę na piasek. Zaciągnęłam się powietrzem zimnego piasku i słonej wody, która z pewnością nie została nagrzana jeszcze przez słońce. Z żałością zdjęłam z siebie szare ubranie, odkrywając dwuczęściowy kostium kąpielowy. Zadrżałam, ale mimo wszystko schyliłam się po deskę, wcześniej rzuciwszy na piasek bluzę. Pewnie ruszyłam do wody, nawet nie jęknąwszy, po spotkaniu z chłodem wody. Chciałam wyczyścić umysł ze wszelkich emocji i podpływałam pod największe fale. Myśli w głowie jednak zamieniały mnie w bezradną. Nie potrafiłam dobrze ustać na desce, wciąż wpadałam z pluskiem do wody. Bezradność przeradzała się w złość, przez którą z coraz większą agresją próbowałam atakować fale. Bezskutecznie. Roznosiło mnie, czułam się jak kłębek emocji. Tykająca bomba, czekająca tylko na zapłon. Zaczęłam chlapać wodą na wszystkie strony, co chwila zanurzając się pod wpływem kolejnych fal. Spojrzałam w kierunku apartamentu, w którym spała niewzruszona niczym grupa osób, a przynajmniej miałam przez chwilę taką nadzieję. Niestety, zapomniałam o kuchennym gościu, który obecnie stał na tarasie, wsparty o barierkę i obserwował moje ataki furii. Nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy, a z pewnością ujrzałabym jakieś emocje. W odległości bliższej niż dzieląca mnie i bruneta, na chłodnym piasku, znalazła się drobna brunetka, opatulona grubym, szarym swetrem. Jak on mógł ją budzić? Poddałam się temu wszystkiemu. I tak stawiłabym kiedyś czoła rzeczywistości, nie byłabym w stanie non-stop pływać. Powoli, odgarniając stopami kamienie na podłożu, zaczęłam wychodzić z wody. Trzęsłam się, gdy całkowicie wynurzyłam się z wody, a moje ciało zostało owinięte zimnym, wietrznym powietrzem. Nie chciałam patrzeć jej w twarz, a tym bardziej w oczy. Rzuciłam się na piasek tuż obok deski i patrzyłam w nieśmiało wyglądające zza chmur słońce. Niestety, nie oddawało ono mojego nastroju. A tak bardzo chciałam, żeby było inaczej…
- Nie myślałam że jest aż taki głupi, żeby cię budzić. – wymamrotałam, przykrywając twarz dłońmi. Były lodowate, z pewnością tak samo jak reszta mojego ciała.
- To nie było głupie, a rozważne. Bał się o ciebie. – wyszeptała. Czułam ruch na piasku, więc musiała usiąść tuż obok.  Prychnęłam, kiwając przecząco głową, w niedowierzaniu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się ze mną dzieje. Czułam wewnątrz siebie drobne eksplozje, co chwila nakazujące mi zmienić nastrój z przygnębionego, na pełen furii, a za chwilę na ten z kpiącym uśmiechem. Walczyłam sama ze sobą, nerwowo oddychając. Tyle myśli przemykało mi przez umysł, że serce przyspieszało swój rytm. Miałam ochotę zniknąć i nie wracać. Nie zasługiwali na mnie. A w szczególności On. Nie byłam godna bycia jego miłością. Nie uważałam siebie za taką. – Co cię dręczy, Annie?
Jej spokojny, ciepły głos był przepełniony troską. Przekonywał do siebie. Był jak magnes.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, zwracając twarz w jej stronę. Jej głębokie spojrzenie pięknych tęczówek przeszyło mnie. Wzdrygnęłam się dodatkowo, bo przecież trzęsłam się co chwilę z zimna.
- Nie jestem dla niego dobrą osobą.
Gdy to mówiłam, nasilił się mój ból. Zasysał mnie od środka, zabierając resztę jasnego światła. Była sama ciemność. Bałam się jej. Traciłam go, mówiąc to. Albo sama sobie to wmawiałam, bo chciałam dla niego dobrze. Jak najlepiej. Chciałam, by był szczęśliwy. Ale czy szczęście zapewnią mu moje łzy? Przecież mnie tak mocno kochał…
- On cię cholernie mocno kocha. I założyć się mogę, że ty czujesz jeszcze więcej. – Wyszeptała, przyglądając się uważnie mej twarzy. Jej zmartwiony wzrok elektryzował mnie. Owinęła się szczelniej swetrem, gdy wiatr delikatnie poruszył jej kosmyki suchych włosów. Moich nie był w stanie, bo były posklejane od wody i tylko ziębiły moje nagie plecy. Mimo tego, że woda wyschła z moich nóg, poczułam coś ciepłego, ściekającego po mojej prawej nodze. Delikatnie przekręciłam głowę, by móc dostrzec więcej. Musiałam w ferworze emocji zahaczyć o ostrą skałę – od połowy łydki do końca pięty rozciągała się przerywana, czerwona szrama, z której zaczęły kapać krople ciepłej, czerwonej cieczy. Nawet nie czułam bólu. Był niczym, w porównaniu do rozrywającego się na wszystkie strony serca. – Boże, ty krwawisz… - przeraziła się.
- To nic takiego, zagoi się… - próbowałam ją przekonać, tak naprawdę myśląc tylko o tym, co mam zrobić by polepszyć swoją sytuację. Bo ból w klatce piersiowej był straszny.
- Musisz coś z tym zrobić, piasek ci się tam dostał… - podobnym tonem do poprzedniego powiedziała, patrząc na mnie poważnie. Wiedziałam, że nie da za wygraną. Natychmiast podniosła się i otrzepała krótkie spodenki z chłodnego piasku. Wychylała w moją stronę dłonie, by pomóc mi wstać. Nie myślałam jednak, że będzie to aż takim problemem dla mnie. Nie odczuwałam bólu prawie w ogóle, jednak nie potrafiłam pewnie stanąć na nodze. Czułam się nieswojo, odlatując z powrotem na piasek. Już zbierałam siły do kolejnej próby postawienia siebie na nogach, jednak moją uwagę przykuło jej machanie w stronę tarasu. Nie nawoływała, nie krzyczała. Wykonała tylko gest ręką, na który brunet niemalże od razu przeszedł przez barierkę i szedł  w naszym kierunku. Swoim popularnym ruchem poprawił opadającą na czoło grzywę i przemierzając kolejne ziarenka piasku, dotarł do nas.
- Co się dzieje? – zachrypiał cicho, stając obok niej. A ja znowu nie miałam siły myśleć o tym, co się stało, ani co się dzieje wokół mnie. I gdy zaczął się do mnie schylać, żeby mnie podnieść, zaprotestowałam.
- Umiem chodzić.
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczyma. Gdyby nie ponury nastrój panujący między naszą trójką, z pewnością zaśmiałby się wesoło na mój upór. Widziałam to w jego wahanej reakcji.
- Ale ja nie umiem amputować nogi. Chodź tu. – podniósł mnie, chwytając mnie pod łopatkami i kolanami. Skrzywiłam się na widok z góry i jego pewność siebie, gdy mnie ściskał bym nie upadła.
- Ta czynność powinna być zarezerwowana tylko dla ciebie. – mruknęłam do Amiry, która szła z nim ramię w ramię, co chwila przeczesując moje posklejane kosmyki włosów. – A ta dla ciebie. – odezwałam się do Harrego, który się uśmiechnął lekko. On ją uwielbiał tulić i trzymać w swych ramionach, a ona uspokajała się, mierzwiąc i bawiąc się jego włosami. Czułam się jak intruz, wchodzący w ich prywatną sferę. Ale ja o to nie prosiłam. Sami mnie do niej wpuścili… Świadomie…
Mój emocjonalny zegar szybciej zaczął tykać, gdy przekroczyliśmy próg domu. Owinięta zapachem nowych mebli, drewnianych podłóg i czyichś mocnych perfum, zostałam wniesiona w głąb domu. Nie czułam obok obecności drobnej dziewczyny, dlatego odrobinę się zaniepokoiłam. Może nie widać tego po mnie, ale jej łagodny głos mnie uspokajał. Rzecz jasna, nie podczas oglądania strasznych filmów… Liczyła się jej intencja, a tych miała w sobie całe złoża. Przymknęłam powieki, bojąc się jego kolejnych kroków. Mocniej ścisnęłam mu ramię, by poczuł namiastkę tego, co mam w środku. Odpowiedział delikatnym uszczypnięciem w bok, w moją chłodną skórę, od środka rozgrzaną burzą emocji.
- Twoja niezdarna królewna. – usłyszałam gdzieś z przodu jej cichy głos. I gdy kątem oka zobaczyłam rozsunięte żaluzje w oknach, znajome szafki i piękną, delikatnie muśniętą snem twarz jasnowłosego, czułam pieczenie w oczach. Zacisnęłam wargi, delikatnie przygryzając jedną z nich. Poczułam pod sobą przyjemną fakturę miękkiego prześcieradła, a pod nogą chropowaty materiał ręcznika. Zniknęły silne ręce okalające moje wiotkie ciało. Zniknęli oni, zamykając za sobą drzwi z pięknego drewna. Zniknął też na chwilę on, co wprawiło mnie w rosnący niepokój. Poranne światło zaczęło wpadać do pomieszczenia, snując promienie słoneczne prosto na moją krwawiącą lekko nogę. Na wpół siedząc, przyglądałam się z uwagą zranionemu miejscu, którego nie czułam. Nie było bólu nogi, tylko serca. I wtedy zza framugi drzwi od łazienki, wyłonił się z paczką gazików, czegoś na kształt wody utlenionej i bandażami. Kołdra była zwinięta  w kostkę na drugim końcu materaca, więc mógł swobodnie usiąść obok, z nogami założonymi po turecku. Przyjrzał mi się uważnie, zatrzymując wzrok na mokrych oczach. Zamoczonych łzami, które już chwilę później swobodnie wypływały na policzki. Nie miałam siły podnieść rąk, którymi podpierałam się na wyprostowanych łokciach tuż za plecami, by zetrzeć je.
- Co jest, Annie? – szepnął, z widoczną troską w oczach. Przesunął swoją delikatną dłonią po moim policzku, ścierając łzy i wplatając palce między włosy. Nie wybuchł przerażeniem, ale lustrował moją twarz swoim ciepłym, zmartwionym spojrzeniem. Nie mogłam oderwać wzroku od jego błękitnych jak hiszpańskie niebo oczu. Moje serce nie przestawało swojego miłosnego rytmu ani na moment, zarówno jak i męczące wyrzuty sumienia. Jego ciepły dotyk koił moje niespokojne zmysły, wyciskając kilka kolejnych słonych kropel spod powiek. Przymknęłam je, zaciskając wargi by wzbronić się przed głębokim szlochem. Delikatnie zabierał swoją dłoń, owiewając mnie swoim cichym westchnięciem. Nieoczekiwanie dla niego jak i dla samej siebie, złapałam ją. Otworzyłam znów napuchnięte oczy.
- Przepraszam, Niall. – powiedziałam, łapiąc haust powietrza do ust.
- Nie musisz mnie przepraszać za to, że wyszłaś w nocy i do tego zrobiłaś sobie krzywdę. – uśmiechnął się tak… szczerze, mimo że ukrywał za uśmiechem zrozumienie i zmartwienie. Widział w moich przepełnionych bólem oczach, że nie o to chodzi. Ujął moją dłoń, przykładając ją do swych miękkich ust. Zostawił na nich pocałunek, za który oddałabym miliony. Każda cząstka mnie kochała jego najmniejszy dotyk, czy gest. To było jak zbawienie. Jak woda pitna na pustyni. Dar w najczystszej postaci.
- Zajmuję się wszystkimi, tylko nie nami. Widzę, jaki dla mnie jesteś i wiem, że na to nie zasługuję. Niall, nie zasługuję na twoją miłość… nie, jeśli nie potrafię być idealna, a uwierz mi, kocham cię mocniej niż swoje życie… - zaczęłam łkać, połykając z każdym wyrazem coraz to większą ilość słonej cieczy. Bolało mnie to, co mówiłam. Każde słowo, litera, wydźwięk… bolało jego palące spojrzenie. Przytaknie mi? Zaprzeczy? Ucieknie? Wyśmieje? Nie wiedziałam, jak zareaguje. I tego się bałam chyba najbardziej….
- Nie chcę, żebyś była idealna. Chcę, żebyś była moja. Kocham cię taką, jaka jesteś, An. – wyszeptał prosto do mnie, tylko do mnie. Jego błękitne tęczówki świeciły się, a twarz wyglądała na zatroskaną i zmartwioną, ale wyrażającą wszystko to, co powiedział. Usta mi zadrżały, a on przyłożył moją dłoń do swojego policzka. Potem przesunął ją do swoich ust, delikatnie całując kilka razy i nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwowaliśmy siebie, jakbyśmy poznawali każdą najmniejszą emocję kłębiącą się w naszych duszach, sercach, myślach. Teraz moja dłoń wsunięta była pod jego kremową koszulkę w serek, lądując tam, gdzie poczułam rytmiczne bicie. Serce. Jego skóra w tym miejscu była gorąca, przyciągała do siebie jeszcze mocniej. – Ono bije dla ciebie. Dla mojej Annie.
I wtedy uśmiechnął się, emanując szczęściem. Uśmiechał się nawet wtedy, kiedy mnie czule całował. Muskał ustami każdy fragment moich warg, jakby ciał dać mi coś do zrozumienia. Wysunął moją rękę spod jego trójkątnego, delikatnego dekoltu i znów przyłożył do swoich ust, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie myśl już więcej w ten sposób, dobrze? – mruknął, łaskocząc mnie swoim oddechem. Mrugnęłam oczyma, które wypuściły kilka kolejnych łez. – Dobra, co my tu mamy? – uśmiechnął się, odsuwając delikatnie w stronę nóg. Westchnął, oglądając rozległą ranę na nodze. Przejechał dłonią po swoich blond kosmykach i mruknął:
- Uważaj.
Zwinnym ruchem odwrócił mnie na brzuch, ciągnąc za moje biodro. Stęknęłam, nieprzygotowana na nagłą zmianę pozycji. Podparłam się rękoma na materacu, by swobodniej odwrócić głowę i zobaczyć, dlaczego to zrobił. Nie wiedziałam – bać się, płakać, pękać z dumy czy śmiać się – gdy sięgnął po gaziki i zaczął je obficie moczyć w wodzie utlenionej.
- Co robisz?
- Trzeba to opatrzyć. – uśmiechnął się do mnie. Byłam… zaskoczona. Ten blondyn, który zawsze jako ostatni pchał się do kontaktu z raną, bólem i odpowiedzialnością, właśnie przykładał mi mokry materiał do nogi. I gdy powoli dochodziło do mnie, że właśnie złamał swój lęk przed obfitymi w krew skaleczeniami, zmuszona byłam siarczyście przekląć w poduszkę, na którą opadła moja głowa. Okropny ból przeszył całą moją kończynę, od czubka palca po kość biodrową. Myślałam, że gdy usłyszy moje jęki z bólu – przestanie, ale nie. Nawet nie trzęsły mu się ręce.
- Nienawidzisz tego, dlaczego to robisz? – wysyczałam, tłumiąc kolejne obelgi w kierunku poduszki.
- Wiesz, dlaczego. – odparł ze spokojem.
- Nie, nie wiem… FUCK! – krzyknęłam w poduszkę, czując kolejne krople specyfiku na rozciętej nodze. Dopiero teraz dochodziło do mnie, że zrobiłam sobie coś poważnego. Z wbitą w poduszkę pachnącą nami twarzą, powstrzymywałam się od wypuszczenia kilku łez i kilka razy znów przeklęłam.
- Oducz się przeklinania, słuchaj potem jak osoba dla której to zrobiłeś robi to co sekundę. – zaśmiał się, swoim melodyjnym głosem. Delikatnie sunął opuszkami palców po moim udzie, próbując załagodzić w ten sposób ból.
- Łaskoczesz. – mruknęłam, powstrzymując się od gwałtownego przesunięcia nogą i wybuchnięcia niezbyt wesołym śmiechem.
- Wybacz. – odparł, całując wrażliwe na delikatny dotyk miejsce swoimi ciepłymi ustami. Potem jeszcze tylko stęknęłam kilka razy, gdy owijał opatrunek cienkim bandażem. – Gotowe. – uśmiechnął się zadowolony. Prawdą jest, że on potrafił swoim jednym, ciepłym uśmiechem rozwiać większość moich złych myśli. Większość, bo część mnie wciąż była za tym, żeby budować poczucie winy.
Odwróciłam się delikatnie na plecy, opierając głowę na poduszkach, jeszcze chwilę temu gniecionych przez moje wulgaryzmy. Nie zdążyłabym policzyć do dziesięciu, a On już leżał obok mnie, pozwalając się wtulić najgłębiej, jak to było możliwe.


#4

Domyślam się, że Wam - tak jak i mi - brakuje wakacji... Dlatego odrobina ciepła nikomu nie zaszkodzi :) 
Mam nadzieję, że nie za bardzo zagmatwałam. 
Miłego czytania! Czekam na komentarze, bo coś ich brak.. :)


Środek lata. Upalny, słoneczny dzień. Kiedy przyjechaliśmy tu wczoraj wieczorem, nikt nawet nie myślał o rozpoczęciu szaleństwa na prywatnym fragmencie plaży. Wszyscy zmęczeni lotem wpadli jak burza do nowoczesnej willi, porządzili się w kwestii „Ja chcę ten pokój!” i zasnęli, podejrzewam niektórzy nawet w ubraniach. Obudziłam się szczęśliwa, że znaleźliśmy się w takim pięknym miejscu jak Portoryko. Przeciągnęłam się pod jasną, cienką kołdrą, ziewając przeciągle. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pomieszczeniu. Obok mnie leżał uśpiony blondyn, ze zmierzwionymi włosami. Opadłam znów na poduszki, tym razem powoli wybudzając go ze snu. Przytuliłam się do niego i szeroko uśmiechnęłam.
- Witamy nad Morzem Karaibskim. – ziewnął, szczerząc się swoim aparatem ortodontycznym. Ujęłam jego twarz w dłonie i czule ucałowałam miękkie usta, dzieląc się swoją radością. Chwila ta nie trwała długo, bo nagle z hukiem otworzyły się ciemne, drewniane drzwi sypialni. Wypadł z nich Tomlinson, w piżamowych spodniach i pogniecionym t-shircie i rzucił się pomiędzy nas na łóżko z niebywałym entuzjazmem.
- Kto rano wstaje, ten ma duże fale! – zaśmiał się, patrząc na nas ukradkowo. Wyszczerzył się i pstryknął Nialla w nos.
- Gnieciesz mi łokieć, Tommo. – Mruknął, a ten w odpowiedzi zachichotał. Rozłożył ramiona i przygniótł nas nimi, myśląc że czule odwzajemniamy jego przytulasa.
- Louis! – krzyknęła w progu, jak się domyślam, Eleanor. Mogłam się tylko domyślać, bo jego głowa i ręka skutecznie zasłoniły mi widok przed oczyma. – Daj im spokój!
- Cukiereczku, my się tylko tulimy. – zaszczebiotał, a ona westchnęła.
- Idziemy do miasta.
- Idziemy? – spytał, lekko odkręcając głowę w jej stronę.
- Tak, ja i Danielle. Hamira tworzy zbyt uroczy obrazek żeby ich budzić, a na Annie właśnie leżysz, więc we dwie. Chyba, że ją wypuścisz.
- Nie ma mowy, my się przytulaaaaaaamyyyyyyyy! – krzyknął i mocniej zacisnął rękę na mojej szyi i głowie. – A co z Perrie? Miała dojechać w nocy.
- Musiała zostać w Nowym Jorku.
- Oh nie, Zayn będzie smutny. Trzeba pocieszyć Zayna. Zayyyyynn! Moje kochanie! – zaczął niemalże skakać po naszym łóżku.
- Annie, idziesz z nami? – zwróciła się do mnie, chyba z uśmiechem. Zachichotała, widząc moje próby odsłonięcia ust, by udzielić odpowiedzi. Ten Tomlinson to jednak silny jest.
- Nie! Idziemy na podbój fal! – zaczął krzyczeć. Dziewczyna chyba opuściła próg naszych drzwi, bo bez żadnego zawahania brunet wstał i mocno mnie łapiąc w talii, przewiesił mnie przez swoje plecy i głośno się zaśmiał, łaskocząc mnie.
- Lou, co ty wyprawiasz?! – oburzyłam się, próbując opanować śmiech i swoje gwałtowne ruchy, żeby przypadkiem nie zaliczyć bliskiego spotkania z podłogą z egzotycznego drewna.
- Idziemy surfować! – krzyknął uradowany.
- Tylko mi jej nie zabij! – usłyszałam jeszcze głos zaspanego blondyna, gdy zaczęliśmy wychodzić z pokoju. Właściwie, on zaczął. Ja byłam tylko jak ten ręcznik, przewieszona przez jego ciało. Nie przestawał mnie łaskotać, co wywoływało u mnie jeszcze większe salwy śmiechu. Zaczął wydawać z siebie różnego rodzaju krzyki, niczym uradowany pięciolatek.
- ZAAAAAAYN! – Ryknął, wpadając do ciemnego pomieszczenia. Kątem oka widziałam, jak zaspany mulat patrzy na mnie, wiszącą do góry nogami, z miną „Co do cholery…?”. Louis zdjął z niego kołdrę, prawie rzucając mną o jego łóżko. Krzyknęłam przerażona, ale w porę pociągnął mnie mocniej za nogi.
- Nic się nie martw, moja pani, nie upuszczę!
Znów biegł jak szalony. Jakim cudem, ten dom był taki wielki?! Dziwiłam się, gdy przemierzaliśmy kolejne zakamarki budynku. Obawiałam się, że wpadnie zaraz do kolejnego pokoju. Niestety, tak też zrobił. Wparowaliśmy do kolejnej sypialni. Gdy znalazł się zaledwie dwa kroki od dużego, dwuosobowego łóżka potknął się i zamiast gruchnąć jak długi na podłogę, zrzucił z siebie ciężar – czyli mnie – na, wydawać by się mogło, miękką poście. Nie miałam jednak miękkiego lądowania, ponieważ czułam pod sobą czyjeś kości. Winowajca mruknął „Ups!” i uciekł z miejsca zdarzenia, a ja leżałam twarzą w poduszce bojąc się reakcji właściciela tegoż łóżka. W duchu modliłam się, żeby był to Payne. On miał do mnie anielską cierpliwość, uwielbiałam go za to. Jednak gdy poruszyłam ręką i nie poczułam pod nią krótkich, wystrzyżonych włosów, a długie i proste, odrobinę się przeraziłam. Wyciągnęłam drugą rękę, mając nadzieję na Liama z drugiej strony, ale się przeliczyłam. Pomacałam czyjąś głowę i zdałam sobie sprawę, że to nie co innego jak loczki. Jeszcze mocniej się przestraszyłam, bo wiedziałam że z jego reakcjami może być różnie. Nie raz, w dzieciństwie, obrywałam od niego porcją łaskotek lub innymi katorgami, za jakieś przewinienie.
- Jesteście wkurzeni, prawda? – cicho spytałam, nerwowo chichocząc. W odpowiedzi usłyszałam jego donośny śmiech. Zachrypnięty, ze względu na porę. Już myślałam, że się udało. Z ogromną nadzieją wysłuchiwałam jego wesołego śmiechu. Cieszyłam się w duchu, że nie oberwałam poduszką w głowę. Znów wydałam z siebie nerwowy chichot, gdy brunetka westchnęła i poklepała mnie po plecach pocieszająco. Już wiedziałam, czemu. Styles momentalnie przestał się śmiać i wysyczał:
- WYNOCHA!
Odskoczyłam jak oparzona od ich pościeli i wyskoczyłam z łóżka. Już zbliżałam się biegiem do drzwi, ale nieszczęśliwie potknęłam się o kółko od walizki. Zaliczyłam upragnione spotkanie z podłogą. Byłam sobie niezmiernie wdzięczna. Jeszcze tak bolała mnie poszkodowana stopa, że zaczęłam na zmianę chichotać i jęczeć z bólu. Amira zaczęła zanosić się śmiechem na ten widok, który już po chwili tłumiła pod kołdrą, którą zabrała chłopakowi. Ten wstał z łóżka, poprawiając z pewnością bokserki, warknął cicho i podszedł do mnie. Chwycił mnie rękoma pod udami i brzuchem, na którym leżałam. Po chwili znowu byłam niesiona, ale tym razem wyglądało to raczej jak przymusowe przenoszenie denerwującej przyjaciółki. Głowę starałam się trzymać prosto, ale nie było to możliwe, bo nie mogłam opanować śmiechu.
Z małym hukiem opadłam na skórzaną kanapę.
- To nie moja wina, to Louis! – oburzona jęknęłam, wciąż cicho śmiejąc się. Usiadłam na miękkich poduszkach i spojrzałam na stojącego nade mną Stylesa. Krzywo się uśmiechał, albo raczej powstrzymywał się od wybuchu śmiechu.
- Wiem. – zaśmiał się w końcu, patrząc na moje narastające oburzenie.
- To dlaczego mi się oberwało, co?!
- Przyzwyczajenie. – zachichotał i odwrócił się tyłem, powoli wychodząc z salonu.
- I tak mnie kochasz, Styles! – zarechotałam. On w odpowiedzi odwrócił do mnie głowę, puścił oko i pokazał język.
Wstałam z miękkiej kanapy i skierowałam się do miejsca, gdzie znajdowało się moje łóżko. Gdy zobaczyłam, że ze złowieszczym uśmiechem Louis czai się na mnie w korytarzu, pokiwałam przecząco głową, protestując. Ruszył w moją stronę zacierając ręce, a ja niemalże z piskiem zwiałam w stronę sypialni. Gonił mnie przez cały korytarz i sypialnię, aż zamknęłam się w niedużej łazience, w której stały rzeczy moje i Nialla. Zaśmiałam się z tryumfem, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że nic mi po łazience, skoro nawet nie mam w niej ubrań do przebrania. Zrezygnowana wyjrzałam za drzwi i kiedy nie zobaczyłam na horyzoncie nikogo poza dziwnie przyglądającym mi się blondynem, podeszłam do walizki. Rozsunęłam zamek i zaczęłam szukać potrzebnych rzeczy, których nie zdążyłam sobie wcześniej przygotować. Wyminąwszy Horana, który zamierzał pójść w to samo miejsce co ja, uśmiechnęłam się słodko i zamknęłam drzwi na klucz. Rozczesałam długie, brązowe włosy. Wiedziałam, że nie ma sensu ich związywać, skoro zaraz zostaną zanurzone w wodzie. Z grymasem na twarzy odłożyłam gumkę do kosmetyczki. Nie należałam do osób, które aż paliły się do tego, by zostawiać brązowe kosmyki rozpuszczone. Zrobiłam to, co musiałam i założyłam kolorowe bikini, uradowana, że w końcu znalazłam się w miejscu, gdzie wręcz nakazany jest taki strój. Normalnie obawiałabym się, że odkrywam zbyt wiele, ale zaufałam dobremu sklepowi ze sprzętem do surfingu. Zarzuciłam na siebie lekko prześwitującą i luźną, białą koszulkę, która od razu zaczęła spadać mi z ramion. Nie chciałam znowu nurkować na dnie walizki, więc zostawiłam to, jak wyglądam. Wyszłam z łazienki i po drodze spotykając pożądliwe spojrzenie blondyna, udałam się do kuchni. Wzięłam do ręki nieduże jabłko i zaczęłam je łapczywie gryźć. Usiadłam przy niedużym blacie kuchennym, na wysokim, barowym stołku. Minęło kilka minut, zanim pojawiła się część watahy. Przy lodówce i szafkach zaczęli krzątać się Liam, Zayn i Louis. Wszyscy trzej w samych spodenkach. I tu niestety musiała ujawnić się moja słabość. Umięśnione brzuchy. Tak, miałam na ich punkcie kompletnego bzika. Gdy siedziałam na tym cholernym stołku, miałam głowę niemalże idealnie na ich wysokości. Ponad białym, gładkim blatem podziwiałam dzieło matki natury, czyli męski kaloryfer. Sztuk trzy. Oparłam się łokciem o mebel i przyłożyłam głowę do dłoni, głęboko się zamyślając. Słyszałam, że kolejne osoby pojawiają się niedaleko nas, ale nawet nie zwróciłam na nich uwagi. Ciągle patrzyłam na coraz mocniej naprężające się mięśnie jednego z chłopców, nieświadomie wzdychając.
- Zapisałem się w zeszłym tygodniu na siłownię. – usłyszałam gdzieś z boku znajomy głos.
- Co? Dlaczego? Niall, przecież nie lubisz tego miejsca. – wyprzedził moje pytanie Malik.
- Tylko zobacz. – zaśmiał się. Zdawało mi się, że pokazywał na mnie. Drgnęłam, gdy poczułam na sobie kilka par oczu. Wyprostowałam się i rozejrzałam po zaciekawionych, uśmiechniętych twarzach.
- Czekałem na to, kiedy pęknie. – odezwał się Louis. On okazał się właścicielem tych mięśni, na które przez dobre kilka minut patrzyłam.
- Robiłeś to celowo! – oburzyłam się, mierząc go wzrokiem. On się zaśmiał i puścił mi oczko. Spojrzałam na Nialla, który stał z założonymi rękami, pocieszająco uśmiechając się do mnie.
- Nie martw się, od dawna wszyscy o tym wiemy. – zaśmiał się, całując mnie w czoło. Chciałam już coś powiedzieć, ale zamknął mi usta pocałunkiem.
- O co wam chodzi? Każdy ma umięśniony brzuch, tylko w różnym stopniu… - zaczął Liam, ale pod napływem spojrzeń nie dokończył, tylko wziął się za robienie kanapki.
- Annie, za to nasz kochany Irlandczyk jest najbardziej uroczym, zabawnym i… głodnym chłopakiem, jakiego mogłaś mieć. – zaśmiał się Louis, klepiąc blondyna po ramieniu. Ten uśmiechnął się, doskonale wiedząc o swojej wartości – często zwykłam mu to mówić, w przypływie czułości. I zdecydowanie, najlepiej przytulał. A w robieniu kanapek był mistrzem. I właśnie to zaczął robić, oddalając się na drugi koniec przestronnej kuchni.
- Louis, łapiemy fale? – zapytałam, wstając z krzesła. Głęboko ziewnęłam, przeciągając się mocno, z rękami uniesionymi do góry.
- Taa.. – mruknął. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Gdy napotkał mój wzrok, niewinnie się uśmiechnął, jakby ocknął się z jakiegoś transu. – Moja będzie większa, zobaczysz. – zaśmiał się. Przelotnie znowu na mnie spojrzał, a ja skrzywiłam swój uśmiech, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Usłyszałam, jak Horan odchrząknął tuż obok mnie i pociągnął w dół moją koszulkę, która widocznie musiała się… podnieść, odsłaniając górną część stroju plażowego. Uśmiechnął się uroczo i musnął mój policzek, wracając do swoich kanapek.
- Lou, no bez przesady… - jęknęłam zażenowana, ale nie było go już w kuchni. – Co z nim jest nie tak?
- Wszyscy uważają, że jesteś niebywale seksowna. – zachichotał tuż przy moim uchu Styles, a ja prychnęłam. Oparł się tyłem o blat i puścił mi oczko. – Nie licząc jej, oczywiście. – dodał, zerkając na Amirę, która pojawiła się w kuchni.
- O co chodzi? – spytała zdezorientowana, uśmiechając się do mnie ciepło. Nalała sobie zimnego soku do szklanki i upiła łyk, spoglądając na nas podejrzliwie. Harry wyprostował się i napiął mięśnie jak słynny Balotelli, po czym wybuchł gromkim śmiechem.
- Dajcie wy mi spokój… - zaśmiałam się, wymownie zerkając na sufit. Brunetka po chwili znów uśmiechnęła się do mnie i podłapując temat, o którym wystarczająco dużo wiedziała, poklepała mnie po brzuchu i dodała:
- Niezły kostium, Ann.




niedziela, 10 marca 2013

Zwiastun!

Chciałabym serdecznie zaprosić na zwiastun opowiadania!
Uhhh, ależ się z nim namęczyłam. To mój pierwszy montaż, więc przepraszam za usterki ;)
Liczę, że zachęci to Was do częstszego zaglądania.

Zwiastun jest TUTAJ

Pozdrawiam! :)