Manny

poniedziałek, 11 marca 2013

#4

Domyślam się, że Wam - tak jak i mi - brakuje wakacji... Dlatego odrobina ciepła nikomu nie zaszkodzi :) 
Mam nadzieję, że nie za bardzo zagmatwałam. 
Miłego czytania! Czekam na komentarze, bo coś ich brak.. :)


Środek lata. Upalny, słoneczny dzień. Kiedy przyjechaliśmy tu wczoraj wieczorem, nikt nawet nie myślał o rozpoczęciu szaleństwa na prywatnym fragmencie plaży. Wszyscy zmęczeni lotem wpadli jak burza do nowoczesnej willi, porządzili się w kwestii „Ja chcę ten pokój!” i zasnęli, podejrzewam niektórzy nawet w ubraniach. Obudziłam się szczęśliwa, że znaleźliśmy się w takim pięknym miejscu jak Portoryko. Przeciągnęłam się pod jasną, cienką kołdrą, ziewając przeciągle. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pomieszczeniu. Obok mnie leżał uśpiony blondyn, ze zmierzwionymi włosami. Opadłam znów na poduszki, tym razem powoli wybudzając go ze snu. Przytuliłam się do niego i szeroko uśmiechnęłam.
- Witamy nad Morzem Karaibskim. – ziewnął, szczerząc się swoim aparatem ortodontycznym. Ujęłam jego twarz w dłonie i czule ucałowałam miękkie usta, dzieląc się swoją radością. Chwila ta nie trwała długo, bo nagle z hukiem otworzyły się ciemne, drewniane drzwi sypialni. Wypadł z nich Tomlinson, w piżamowych spodniach i pogniecionym t-shircie i rzucił się pomiędzy nas na łóżko z niebywałym entuzjazmem.
- Kto rano wstaje, ten ma duże fale! – zaśmiał się, patrząc na nas ukradkowo. Wyszczerzył się i pstryknął Nialla w nos.
- Gnieciesz mi łokieć, Tommo. – Mruknął, a ten w odpowiedzi zachichotał. Rozłożył ramiona i przygniótł nas nimi, myśląc że czule odwzajemniamy jego przytulasa.
- Louis! – krzyknęła w progu, jak się domyślam, Eleanor. Mogłam się tylko domyślać, bo jego głowa i ręka skutecznie zasłoniły mi widok przed oczyma. – Daj im spokój!
- Cukiereczku, my się tylko tulimy. – zaszczebiotał, a ona westchnęła.
- Idziemy do miasta.
- Idziemy? – spytał, lekko odkręcając głowę w jej stronę.
- Tak, ja i Danielle. Hamira tworzy zbyt uroczy obrazek żeby ich budzić, a na Annie właśnie leżysz, więc we dwie. Chyba, że ją wypuścisz.
- Nie ma mowy, my się przytulaaaaaaamyyyyyyyy! – krzyknął i mocniej zacisnął rękę na mojej szyi i głowie. – A co z Perrie? Miała dojechać w nocy.
- Musiała zostać w Nowym Jorku.
- Oh nie, Zayn będzie smutny. Trzeba pocieszyć Zayna. Zayyyyynn! Moje kochanie! – zaczął niemalże skakać po naszym łóżku.
- Annie, idziesz z nami? – zwróciła się do mnie, chyba z uśmiechem. Zachichotała, widząc moje próby odsłonięcia ust, by udzielić odpowiedzi. Ten Tomlinson to jednak silny jest.
- Nie! Idziemy na podbój fal! – zaczął krzyczeć. Dziewczyna chyba opuściła próg naszych drzwi, bo bez żadnego zawahania brunet wstał i mocno mnie łapiąc w talii, przewiesił mnie przez swoje plecy i głośno się zaśmiał, łaskocząc mnie.
- Lou, co ty wyprawiasz?! – oburzyłam się, próbując opanować śmiech i swoje gwałtowne ruchy, żeby przypadkiem nie zaliczyć bliskiego spotkania z podłogą z egzotycznego drewna.
- Idziemy surfować! – krzyknął uradowany.
- Tylko mi jej nie zabij! – usłyszałam jeszcze głos zaspanego blondyna, gdy zaczęliśmy wychodzić z pokoju. Właściwie, on zaczął. Ja byłam tylko jak ten ręcznik, przewieszona przez jego ciało. Nie przestawał mnie łaskotać, co wywoływało u mnie jeszcze większe salwy śmiechu. Zaczął wydawać z siebie różnego rodzaju krzyki, niczym uradowany pięciolatek.
- ZAAAAAAYN! – Ryknął, wpadając do ciemnego pomieszczenia. Kątem oka widziałam, jak zaspany mulat patrzy na mnie, wiszącą do góry nogami, z miną „Co do cholery…?”. Louis zdjął z niego kołdrę, prawie rzucając mną o jego łóżko. Krzyknęłam przerażona, ale w porę pociągnął mnie mocniej za nogi.
- Nic się nie martw, moja pani, nie upuszczę!
Znów biegł jak szalony. Jakim cudem, ten dom był taki wielki?! Dziwiłam się, gdy przemierzaliśmy kolejne zakamarki budynku. Obawiałam się, że wpadnie zaraz do kolejnego pokoju. Niestety, tak też zrobił. Wparowaliśmy do kolejnej sypialni. Gdy znalazł się zaledwie dwa kroki od dużego, dwuosobowego łóżka potknął się i zamiast gruchnąć jak długi na podłogę, zrzucił z siebie ciężar – czyli mnie – na, wydawać by się mogło, miękką poście. Nie miałam jednak miękkiego lądowania, ponieważ czułam pod sobą czyjeś kości. Winowajca mruknął „Ups!” i uciekł z miejsca zdarzenia, a ja leżałam twarzą w poduszce bojąc się reakcji właściciela tegoż łóżka. W duchu modliłam się, żeby był to Payne. On miał do mnie anielską cierpliwość, uwielbiałam go za to. Jednak gdy poruszyłam ręką i nie poczułam pod nią krótkich, wystrzyżonych włosów, a długie i proste, odrobinę się przeraziłam. Wyciągnęłam drugą rękę, mając nadzieję na Liama z drugiej strony, ale się przeliczyłam. Pomacałam czyjąś głowę i zdałam sobie sprawę, że to nie co innego jak loczki. Jeszcze mocniej się przestraszyłam, bo wiedziałam że z jego reakcjami może być różnie. Nie raz, w dzieciństwie, obrywałam od niego porcją łaskotek lub innymi katorgami, za jakieś przewinienie.
- Jesteście wkurzeni, prawda? – cicho spytałam, nerwowo chichocząc. W odpowiedzi usłyszałam jego donośny śmiech. Zachrypnięty, ze względu na porę. Już myślałam, że się udało. Z ogromną nadzieją wysłuchiwałam jego wesołego śmiechu. Cieszyłam się w duchu, że nie oberwałam poduszką w głowę. Znów wydałam z siebie nerwowy chichot, gdy brunetka westchnęła i poklepała mnie po plecach pocieszająco. Już wiedziałam, czemu. Styles momentalnie przestał się śmiać i wysyczał:
- WYNOCHA!
Odskoczyłam jak oparzona od ich pościeli i wyskoczyłam z łóżka. Już zbliżałam się biegiem do drzwi, ale nieszczęśliwie potknęłam się o kółko od walizki. Zaliczyłam upragnione spotkanie z podłogą. Byłam sobie niezmiernie wdzięczna. Jeszcze tak bolała mnie poszkodowana stopa, że zaczęłam na zmianę chichotać i jęczeć z bólu. Amira zaczęła zanosić się śmiechem na ten widok, który już po chwili tłumiła pod kołdrą, którą zabrała chłopakowi. Ten wstał z łóżka, poprawiając z pewnością bokserki, warknął cicho i podszedł do mnie. Chwycił mnie rękoma pod udami i brzuchem, na którym leżałam. Po chwili znowu byłam niesiona, ale tym razem wyglądało to raczej jak przymusowe przenoszenie denerwującej przyjaciółki. Głowę starałam się trzymać prosto, ale nie było to możliwe, bo nie mogłam opanować śmiechu.
Z małym hukiem opadłam na skórzaną kanapę.
- To nie moja wina, to Louis! – oburzona jęknęłam, wciąż cicho śmiejąc się. Usiadłam na miękkich poduszkach i spojrzałam na stojącego nade mną Stylesa. Krzywo się uśmiechał, albo raczej powstrzymywał się od wybuchu śmiechu.
- Wiem. – zaśmiał się w końcu, patrząc na moje narastające oburzenie.
- To dlaczego mi się oberwało, co?!
- Przyzwyczajenie. – zachichotał i odwrócił się tyłem, powoli wychodząc z salonu.
- I tak mnie kochasz, Styles! – zarechotałam. On w odpowiedzi odwrócił do mnie głowę, puścił oko i pokazał język.
Wstałam z miękkiej kanapy i skierowałam się do miejsca, gdzie znajdowało się moje łóżko. Gdy zobaczyłam, że ze złowieszczym uśmiechem Louis czai się na mnie w korytarzu, pokiwałam przecząco głową, protestując. Ruszył w moją stronę zacierając ręce, a ja niemalże z piskiem zwiałam w stronę sypialni. Gonił mnie przez cały korytarz i sypialnię, aż zamknęłam się w niedużej łazience, w której stały rzeczy moje i Nialla. Zaśmiałam się z tryumfem, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że nic mi po łazience, skoro nawet nie mam w niej ubrań do przebrania. Zrezygnowana wyjrzałam za drzwi i kiedy nie zobaczyłam na horyzoncie nikogo poza dziwnie przyglądającym mi się blondynem, podeszłam do walizki. Rozsunęłam zamek i zaczęłam szukać potrzebnych rzeczy, których nie zdążyłam sobie wcześniej przygotować. Wyminąwszy Horana, który zamierzał pójść w to samo miejsce co ja, uśmiechnęłam się słodko i zamknęłam drzwi na klucz. Rozczesałam długie, brązowe włosy. Wiedziałam, że nie ma sensu ich związywać, skoro zaraz zostaną zanurzone w wodzie. Z grymasem na twarzy odłożyłam gumkę do kosmetyczki. Nie należałam do osób, które aż paliły się do tego, by zostawiać brązowe kosmyki rozpuszczone. Zrobiłam to, co musiałam i założyłam kolorowe bikini, uradowana, że w końcu znalazłam się w miejscu, gdzie wręcz nakazany jest taki strój. Normalnie obawiałabym się, że odkrywam zbyt wiele, ale zaufałam dobremu sklepowi ze sprzętem do surfingu. Zarzuciłam na siebie lekko prześwitującą i luźną, białą koszulkę, która od razu zaczęła spadać mi z ramion. Nie chciałam znowu nurkować na dnie walizki, więc zostawiłam to, jak wyglądam. Wyszłam z łazienki i po drodze spotykając pożądliwe spojrzenie blondyna, udałam się do kuchni. Wzięłam do ręki nieduże jabłko i zaczęłam je łapczywie gryźć. Usiadłam przy niedużym blacie kuchennym, na wysokim, barowym stołku. Minęło kilka minut, zanim pojawiła się część watahy. Przy lodówce i szafkach zaczęli krzątać się Liam, Zayn i Louis. Wszyscy trzej w samych spodenkach. I tu niestety musiała ujawnić się moja słabość. Umięśnione brzuchy. Tak, miałam na ich punkcie kompletnego bzika. Gdy siedziałam na tym cholernym stołku, miałam głowę niemalże idealnie na ich wysokości. Ponad białym, gładkim blatem podziwiałam dzieło matki natury, czyli męski kaloryfer. Sztuk trzy. Oparłam się łokciem o mebel i przyłożyłam głowę do dłoni, głęboko się zamyślając. Słyszałam, że kolejne osoby pojawiają się niedaleko nas, ale nawet nie zwróciłam na nich uwagi. Ciągle patrzyłam na coraz mocniej naprężające się mięśnie jednego z chłopców, nieświadomie wzdychając.
- Zapisałem się w zeszłym tygodniu na siłownię. – usłyszałam gdzieś z boku znajomy głos.
- Co? Dlaczego? Niall, przecież nie lubisz tego miejsca. – wyprzedził moje pytanie Malik.
- Tylko zobacz. – zaśmiał się. Zdawało mi się, że pokazywał na mnie. Drgnęłam, gdy poczułam na sobie kilka par oczu. Wyprostowałam się i rozejrzałam po zaciekawionych, uśmiechniętych twarzach.
- Czekałem na to, kiedy pęknie. – odezwał się Louis. On okazał się właścicielem tych mięśni, na które przez dobre kilka minut patrzyłam.
- Robiłeś to celowo! – oburzyłam się, mierząc go wzrokiem. On się zaśmiał i puścił mi oczko. Spojrzałam na Nialla, który stał z założonymi rękami, pocieszająco uśmiechając się do mnie.
- Nie martw się, od dawna wszyscy o tym wiemy. – zaśmiał się, całując mnie w czoło. Chciałam już coś powiedzieć, ale zamknął mi usta pocałunkiem.
- O co wam chodzi? Każdy ma umięśniony brzuch, tylko w różnym stopniu… - zaczął Liam, ale pod napływem spojrzeń nie dokończył, tylko wziął się za robienie kanapki.
- Annie, za to nasz kochany Irlandczyk jest najbardziej uroczym, zabawnym i… głodnym chłopakiem, jakiego mogłaś mieć. – zaśmiał się Louis, klepiąc blondyna po ramieniu. Ten uśmiechnął się, doskonale wiedząc o swojej wartości – często zwykłam mu to mówić, w przypływie czułości. I zdecydowanie, najlepiej przytulał. A w robieniu kanapek był mistrzem. I właśnie to zaczął robić, oddalając się na drugi koniec przestronnej kuchni.
- Louis, łapiemy fale? – zapytałam, wstając z krzesła. Głęboko ziewnęłam, przeciągając się mocno, z rękami uniesionymi do góry.
- Taa.. – mruknął. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Gdy napotkał mój wzrok, niewinnie się uśmiechnął, jakby ocknął się z jakiegoś transu. – Moja będzie większa, zobaczysz. – zaśmiał się. Przelotnie znowu na mnie spojrzał, a ja skrzywiłam swój uśmiech, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Usłyszałam, jak Horan odchrząknął tuż obok mnie i pociągnął w dół moją koszulkę, która widocznie musiała się… podnieść, odsłaniając górną część stroju plażowego. Uśmiechnął się uroczo i musnął mój policzek, wracając do swoich kanapek.
- Lou, no bez przesady… - jęknęłam zażenowana, ale nie było go już w kuchni. – Co z nim jest nie tak?
- Wszyscy uważają, że jesteś niebywale seksowna. – zachichotał tuż przy moim uchu Styles, a ja prychnęłam. Oparł się tyłem o blat i puścił mi oczko. – Nie licząc jej, oczywiście. – dodał, zerkając na Amirę, która pojawiła się w kuchni.
- O co chodzi? – spytała zdezorientowana, uśmiechając się do mnie ciepło. Nalała sobie zimnego soku do szklanki i upiła łyk, spoglądając na nas podejrzliwie. Harry wyprostował się i napiął mięśnie jak słynny Balotelli, po czym wybuchł gromkim śmiechem.
- Dajcie wy mi spokój… - zaśmiałam się, wymownie zerkając na sufit. Brunetka po chwili znów uśmiechnęła się do mnie i podłapując temat, o którym wystarczająco dużo wiedziała, poklepała mnie po brzuchu i dodała:
- Niezły kostium, Ann.




3 komentarze:

  1. "Ponad białym, gładkim blatem podziwiałam dzieło matki natury, czyli męski kaloryfer. Sztuk trzy."

    mrrrr *.* co ty robisz z moją wyobraźnią dziewczyno! to powinno być karalne! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama czasem się dziwię, co mi w głowie siedzi... Dziękuję, cieszę się że czytasz! :)

      Usuń
  2. Zdecydowanie mój ulubiony rozdział jak do tej pory. Uwielbiam Lou, jest taki beztroski i głupi. Pozytywnie głupi. Wczuwam się w te cudowne chwile i wyciągam z nich tyle przyjemności ile tylko się da.

    OdpowiedzUsuń