Manny

niedziela, 31 maja 2015

#32

Dobry,


Długo mnie nie było, z wielu powodów. Głównym jest matura.

Przyznaję, rozdział ten zaczęłam pisać w momencie absolutnej weny, zdaje się przed ustnym z polskiego. Urwałam go w połowie.

Tego samego dnia, tyle że popołudniu, zaczęłam dwa inne rozdziały. Urwałam wcześniej niż w połowie.

Teraz, gdy schodzą ze mnie nerwy i dopiero zaczynam odczuwać faktyczne dni wolne, opuściła mnie wena. Czuję, że rozdział ten jest chaotyczny, nie do końca trzyma się kupy a zakończenie, no cóż. Mogło być lepsze. Chyba nie tak sobie to wyobrażałam, albo inaczej - w mojej głowie wygląda to piękniej, niż zdołałam wystukać na klawiaturze. Jest mi z tego powodu przykro, ale muszę ruszyć. Nie będę kolejny miesiąc stała w miejscu, rano otwierała cztery pliki w Wordzie i zastanawiała się, ile lat żyją słonie.

Co u Was? Jest tu ktoś w ogóle jeszcze?

Spóźniony, jak zwykle, prezent urodzinowy dla samej siebie,
Zapraszam do czytania.


Muzyka 
(Nie pamiętam, do czego najlepiej pisało mi się pierwsze akapity, więc póki co Muzyki brak. Ufam Waszym gustom)


            Hałas w głowie był coraz trudniejszy do uciszenia. Byłam zła, było mi przykro i nieprzyjemnie. Z całej siły próbowałam nie poddać się złemu nastrojowi, walczyłam z nim ile sił w moim ciele, ale nie było to łatwe. Mimo wczesnego popołudnia i nie ogarniającego jeszcze mieszkania wieczornego chłodu, musiałam wtulić się w materiał puchatego i ciepłego koca. Bywają takie dni, że człowiek po prostu potrzebuje dotyku kogoś bliskiego, kontakt cielesny jest sposobem na zapewnienie psychicznego poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Dla mnie, mającej dużo na głowie aspekt ten był niezwykle ważny. Zwłaszcza, że gdy podnosił się poziom mojego stresu, waliły się wszystkie moje mury obronne i byłam jedynie wiotką marionetką w rękach nieprzyjemnych emocji. Każdy jest w pewnym stopniu wrażliwy. Na mnie zwyczajnie padło, że jestem aż zanadto wrażliwa i od czasu do czasu utrudnia to normalne funkcjonowanie.
            Gdybym jeszcze trochę pobyła sama w domu, zwariowałabym. Miałabym za dużo miejsca na błąkające się przemyślenia i zmartwienia, czego bardzo nie chciałam. Dlatego wielką ulgę zrobił mi dzwoniący domofon. Wygramoliłam się spod włochatego przykrycia i podciągnęłam spodnie, których nie miałam siły przebrać jak wróciłam z miasta, a przynajmniej sprawiały wrażenie, że nie byłam aż takim absolutnym bałaganem. Jedno zerknięcie na mały ekran domofonu i już moje serce się delikatnie ogrzewało, bo nie byłam sama. Potrzebowałam kogokolwiek, a one wreszcie miały chwilę.
- Tylko nie przestrasz Annie swoją fryzurą. – usłyszałam śmiech, gdy otworzyłam drzwi wejściowe. Uśmiechnęłam się na widok małej blondyneczki, która na głowie miała przynajmniej pięć kucyków, dość fikuśnie zawiniętych w jeden zabałaganiony warkoczyk. Czego ta jej mama nie wymyśli?
- Hej, stylowa panno! – przywitałam ją. – Gdyby wujek Harry był w Londynie, pewnie mogłabyś go zainspirować swoją fryzurą. – Dodałam, na co uzyskałam znajome westchnięcie.
- Tak, tyle że trochę się zasiedział w tym Los Angeles. – Gemma przewróciła oczami. – Ale masz innego Stylesa dzisiaj, przynajmniej jestem w zasięgu ręki, a nie dwunastu godzin samolotem. – przełożyła sobie przez ramię swoje coraz dłuższe, rozjaśnione włosy.
- Ostatnio obstawialiśmy z Tomem, ile zrobi sobie tatuaży. – zaczęła blond mama, która zsuwała z ramion skórzaną kurtkę. – Nie, żebym miała z tym problem, ale powoli robi się dość przewidywalny. – zauważyła, na co obie z Gemmą się zgodziłyśmy.
- Jest Niall w domu? – padło pytanie, a moja mina tylko odrobinę – starałam się – zrzedła.
- Nie, pojechał na golfa. – odparłam, po czym odwróciłam się w stronę kuchni w poszukiwaniu jakichś smacznych przekąsek. Stanęłam na palcach, by dosięgnąć do mojej ulubionej szafki i wyciągnęłam to, do czego udało mi się wyciągnąć rękę.
- Coś się dzieje? – usłyszałam za sobą ciepły głos brunetki. Zadowolone twarze Lou i Lux musiały zadomowiać się w salonie, bo nie zjawiły się zaraz za nią. Zamknęłam szafkę i zerknęłam na to, co udało mi się zdjąć z półki. Niewiele tego było, ale żelki i kilka czekolad i paczek ciastek musiały dać radę.
- Trudne dni. – mruknęłam, uśmiechając się jedynie jednym kącikiem ust. Zaczęła przyglądać się etykiecie soku z polskiego sklepu, który stał na blacie koło lodówki.
- Harry nawet nie czyta tego, co się dzieje w internecie. Rozmawiałam z nim wczoraj, nie chce się włączać w żadne nieprzyjemne dyskusje. – westchnęła. – Dlatego nie ma Nialla ciągle w domu, dobrze myślę?
- Chyba tak.. – zaczęłam. – Kto może, ten ucieka od problemu. Tylko, że tutaj rodzi się następny, bo ja siedzę w domu i mam swoje rzeczy, którymi się denerwuję i złoszczę, no i nie mam co ze sobą zrobić.. – zaczęłam. Minęły chyba tygodnie jeśli nie miesiące, odkąd mówiłam na głos o wszystkim, co we mnie siedzi. – Przepraszam, to żałosne.. – pokręciłam głową, zrezygnowana.
- Hej, to nie jest żałosne. – objęła ramieniem moje barki. – Każdy ma prawo mieć z czymś problem i sobie nie radzić. Wiadomo, że ty też masz swój własny stres, który ci nie pomaga. A jak taki zmęczony wszystkim Irlandczyk doda do tego swoje żale, to możemy mówić o mieszance wybuchowej. – poprawiła wolną ręką moje najwyraźniej rozczochrane włosy.
- Za dużo się martwię, ale nic nie poradzę. Szkoda tylko, że to się właśnie tak na mnie odbija. – powiedziałam już nieco ciszej.
- Och, Annie… - wcisnęła się pomiędzy mnie a blat kuchenny, o który opierałam ręce i mocno mnie objęła. Momentalnie ogarnęło mnie przyjemne ciepło, którego tak bardzo potrzebowałam. To jest to, o czym marzyłam. Od razu odwzajemniłam uścisk i mocno zacisnęłam oczy, by jak najwięcej skorzystać z tej chwili. – Wszystko się ułoży, wiem jak to brzmi, ale naprawdę. Niall się musi trochę obudzić, ty podnieść do żywych i dacie radę. Jeśli bez niego się nie podniesiesz, - uprzedziła moje myśli. Tak działa znajomość od lat. – to trzeba będzie mu co nieco uświadomić. Obojętnie jak. Wszystkie chwyty dozwolone, w miarę rozsądku. – zachichotałyśmy obie, wciąż nie rozluźniając splotu ramion.
- Dzięki, Gem. – odparłam łamiącym się głosem. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo potrzebowałam się do kogokolwiek przytulić. – uśmiechnęłam się, bo rodziła się we mnie lampka nadziei.
- No pewnie. Od tego masz Styles’ów, nie? – uśmiechnęła się. Zaraz potem czułam, jak od tyłu obejmuje mnie drugie ciepłe, wątłe ciało i odgarnia moje włosy tak, jakby chciała coś wyszeptać prosto do mojego ucha.
- Może nie jestem Styles, ale też daję radę. – wszystkie zaśmiałyśmy się w odpowiedzi. Czułam się lepiej, po raz pierwszy od dawna. Miałam, choć na moment, zapewnioną bliskość kogoś wyrozumiałego, z ogromnymi pokładami miłości i wsparcia w ramionach.

            Trzy paczki słodyczy i jeden film Disneya później, leżałyśmy wszystkie w jednym bałaganie poduszek i koców, ledwo mieszcząc się w takim splocie na kanapie. Lux wciąż uczepiona była boku Gemmy, do której przyzwyczajona była jak do siostry. Ja za to robiłam za jej większą wersję i z uwagi na kurczące się miejsce, ściśnięta byłam z Lou między ciemnymi poduchami sofy.
- Chcesz trochę pudrowego różu we włosach? – spytała nagle, gdy w telewizji pojawiły się reklamy. Zorientowałam się, że przekładała moje blond kosmyki i obserwowała z lekkim uśmiechem.
- Myślisz? – odwróciłam do niej głowę. Pokiwała ochoczo w odpowiedzi, więc przypatrzyłam się jej lekko popielatym, trochę różowym ale jednak blond włosom.
- Pewnie wyszłoby coś takiego jak miała Gem, obie macie naturalnie brązowe, ciemne włosy. – odparła.
- Mówiąc szczerze, myślałam nad powrotem do naturalnych i zrobieniem wysokiego ombre.. – zaczęłam, co spotkało się z jej szerokim uśmiechem.
- Annie ma ładne włosy! – usłyszałyśmy dziecinny głos Lux, na co się zaśmiałam. W takim samym, lekkim i ciepłym nastroju przeleżałyśmy kolejne minuty, ciesząc się kolorowymi postaciami na ekranie i tanecznymi krokami małej blondyneczki, która na dywanie przed nami przedstawiała nam swoje rytmiczne umiejętności.

            Moja głowa leżała oparta na kościstym barku Lou, która opierając się o miękkie poduchy poprawiała szaloną fryzurę swojej małej. Obserwowałam jej zwinne palce, które mimo długich paznokci radziły sobie bez problemu z zaplataniem ciasnych warkoczy. Lubiłam swoje efekty wymyślnego czesania, ale talent jednak trzeba mieć.
- Nie rozumiem, dlaczego Kim nie może po prostu iść do Khloe i z nią pogadać. – wzburzyła się Gemma, wskazując na ekran dużego telewizora z rodziną Kardashian.
- To pewnie kwestia jej ego. – zauważyłam, na co brunetka przytaknęła. Miałam jeszcze coś dodać a propos jej znów przybierającej na kształtach pupie, ale z zamiaru wyrwało mnie otwieranie zamka w drzwiach wejściowych.
            Wychyliłam głowę w stronę korytarza i gdy przez chwilę sądziłam, że to pewnie Willie zdecydował spędzić popołudnie w domu, serce mi przyspieszyło na widok znajomej blond czupryny. Tak bardzo chciałam się uśmiechnąć w nadziei, że ma dobry humor, będzie chciał przesiedzieć resztę dnia w domu i spokojnie przetrwamy dzisiejszy wieczór we wspólnych objęciach. Nie byłam jednak tego pewna, więc jedynie leniwie uniosłam jeden kącik ust.
- Patrzcie kto przyszedł, Lux jeden z twoich licznych wujaszków. – Lou zagadała do małej, która uśmiechnęła się szeroko.
- A co to za sabat czarownic w moim salonie? – powiedział, przeczesując palcami swoje zabałaganione włosy.
- Nie śmieszne! – Gemma go skwitowała, na co nie mogłam się lekko nie zaśmiać. – Co robią czarownice Lux?
- Są brzydkie i mają niesmaczne eliksiry z żab i robaków. – Odpowiedziała dumnie, na co Lou zaśmiała się i pokręciła głową w niedowierzaniu, co potrafi stworzyć dziecięca wyobraźnia.
- Właśnie, a my tylko oglądamy telewizję i jemy niezdrowe rzeczy.
- O, przepraszam! Tamte żelki były owocowe. – Wtrąciła Lou, co spotkało się z ogólnym rozbawieniem. – Dobra, zmiana warty. Zbieramy nasze piękne cztery litery i zmywamy się. Tak, Lux? – Zaczęła wypełzać spod ciepłego przykrycia, więc jej pomogłam wyplątać się ze zwojów materiału.
- Jesteś pewna, Lou? Już idziecie? – dopytywałam sama nie wiedząc, czy chciałam żeby już wyszły. Zapewniły mi sporą dawkę ciepła, a teraz miałoby to znów zniknąć?
            Blondynka westchnęła cicho i zerknęła na mnie, obserwując cały wyraz mojej twarzy. Podniosła wzrok na rozbierającego się z kurtki Nialla i chwilę tak trwała w obserwacji, aż w końcu potarła dłonią moje ramię i puściła mi oko.
- Tak, lecimy już. Gem? – brunetka podnosiła się z kanapy, zabierając ze sobą kilka papierków po słodyczach.
- Mhmm, tylko udam miłą i posprzątam po sobie. – uśmiechnęła się i zaczęła kierować się do kuchni, po drodze mijając Nialla i uderzając go biodrem w bok.
            Nie pozostało mi nic innego jak podnieść się razem z nimi i zacząć składać ciepłe, puchate koce. Widok bałaganu po ich wyjściu wcale by mi nie pomógł, wolałam być zorganizowana na tyle, by łatwiej było też poukładać się myślom w głowie.
- Annie, obejrzymy następnym razem „Małą Syrenkę”? – pociągnęła mnie za nogawkę Lux, która ubrana już była w różową, dość stylową bluzę. Do buzi włożyła jeszcze jednego żelka, zanim zdążyła to zauważyć jej mama, która stała kawałek dalej i sprawdzała coś w telefonie.
- No pewnie, tylko dogadaj się z mamą. – odparłam i przejechałam dłonią po jej dziecinnej fryzurze.
- Uważaj, na co się zgodziłaś. To oznacza wielkie, morskie przyjęcie. – zaśmiała się Lou. Uśmiechnęłam się i dokończyłam składać szary koc w równą kostkę. Niall zniknął z salonu, więc podejrzewałam, że towarzyszył Gemmie w kuchni. Blondynka ubrała swoją piękną czarną kurtkę, do której miałam słabość i upewniła się, że mała nic nie zostawiła.
            Stanęłyśmy obie przed lustrem w korytarzu i patrzyłam, jak poprawiała swoją ciemnopomarańczową pomadkę do ust, jej charakterystyczny dodatek. Posłała w powietrze buziaka do naszego odbicia i spakowała się do swojej niedużej torebki.
- Stylowa mama.. – zauważyłam, na co teatralnym gestem odgarnęła sobie z jednego boku włosy i wsparła się w biodrach, niczym modelka.
- W czymś musi być dobra, skoro czesanie jej nie wychodzi! – odezwała się z drugiej strony korytarza Gemma, za którą powoli kroczył Niall. Jedynie lekko się uśmiechnął na widok kolorowo ubranej Lux, wyglądał na bardzo zamyślonego i pogrążonego w nastroju, którego chyba nie chciałam stać się ofiarą.
            Gdy Lou pokazała jej w odpowiedzi język, podeszła do mnie i mocno objęła ramionami. Odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się, gdy kilka razy czule przejechała dłońmi po moich plecach.
- Przysięgam, że jak następnym razem nie pomożesz nam przy zdjęciach podczas malowania, to się doigrasz. – powiedziała mi prosto do ucha, na co lekko się zaśmiałam i przytaknęłam na znak zrozumienia. – Lux, daj Annie buziaka. – poleciła małej, gdy już się od siebie oderwałyśmy. Blond słodkość podeszła do mnie i gdy ukucnęłam, dała mi soczystego, dziewczęcego całusa. – A ty, cholero, nie obcinaj włosów, co ja ci mówiłam?! – zwróciła się do Nialla, który stał obok z dłońmi w kieszeniach spodni.
- Ale co chcesz? Za długie już były, no to…
- Powodzenia w układaniu twojej wysokiej fryzury, głąbie. Lepiej niech ci w miesiąc odrosną, bo ich nie dotknę. – zagroziła palcem, po czym z nim też się pożegnała i na odchodne poczochrała jego w połowie blond włosy. Leniwie się uśmiechnął, co spowodowało moją podobną reakcję. Uwielbiałam, gdy na jego twarzy gościł przejaw zadowolenia – od razu wywoływał tym mój lepszy nastrój, moje serce się ogrzewało.
- Trzymajcie się – brunetka nam pomachała i pożegnała się szerokim, ciepłym uśmiechem. Chwilę później było cicho.
            Chwilę później, gdy Niall zamknął za nimi drzwi, zapadła cisza. Bez słów rozeszliśmy się po salonie, ja w okolice sofy by dokończyć sprzątanie, a on do komputera. Nie wyglądał na spiętego, ale coś mi mówiło, że nie jest tak jak być powinno. Telewizja cicho grała w tle, ale to dobrze – wypełniała pustą przestrzeń. Szkoda tylko, że była to kłótnia Kim i Kris Kardashian, a nie wymiana zdań między nami. Poprzekładałam do jednego pudełka po ciastkach resztki z kilku mniejszych paczek i wytarłam dłonią nazbierane okruchy.
- Jak było na golfie? – zdecydowałam się przerwać milczenie. Początkowo jedynie kątem oka zerknęłam na niego, który jak się okazało nie spuszczał wzroku z ładującej się strony internetowej. Ręce odrobinę mi drżały, więc zanim podniosłam ze stolika szklanki oparłam się o niego dłońmi i odczekałam chwilę.
- W porządku. Nie przeszliśmy przez wszystkie dołki, bo część była zarezerwowana. – odparł. Zaczytał się znów w przeglądarkę i wiedziałam, że nic więcej od niego nie uzyskam. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, bo przeważnie bez zanadto szczęśliwych i podekscytowanych emocji to nie ja ciągnęłam rozmowę, lecz właśnie on. Opadłam pośladkami na kanapę i ukryłam na moment twarz w dłoniach. Brakowało mi ciepła, wszystko dookoła mnie było zimne. Słowa były bez wyrazu, meble chłodne i nieprzyjemne. Wszystko było nie tak a to dlatego, że oboje odsuwaliśmy się od siebie razem z własnymi, nerwowymi myślami. Nie działaliśmy wspólnie, tylko osobno. Jedynie mieszkaliśmy razem, spędzaliśmy noce w jednym łóżku, siedzieliśmy obok siebie przed telewizorem. A to ostatnie i tak rzadko, bo częściej okupował siedzenie w barze razem z kolegami, przed tamtejszym ekranem.
- Niall? – odwróciłam do niego głowę, mając nadzieję na zwrócenie jego uwagi. Na wpół oparty o biurko mruknął jedynie, zapewne na znak bym kontynuowała. Ja jednak nic więcej nie powiedziałam, tylko czekałam na jego reakcję. Siedział do mnie tyłem cały czas, na moment odwrócił się twarzą w moją stronę i wysilił się na jednosylabowe słowo.
- Co? – spytał. Zrobiłam wszystko co w mojej mocy, by złapać z nim kontakt wzrokowy mimo dzielącej nas odległości. Nie odwrócił się z powrotem do komputera, tylko patrzył i cierpliwie czekał, aż cokolwiek powiem. Ja jednak trwałam w bezruchu uciszając mój nieprzyjemny mętlik w głowie i szukając ukojenia w jego wzroku. – Nie ma więcej do opowiadania, poszliśmy w międzyczasie na jedno piwo, nie zdobyłem największej ilości punktów, bo.. – mówił, wyraźnie zirytowany tym, że według niego wymagałam dalszej odpowiedzi na wcześniej poruszony temat. Wiem, że nie wyraziłam się jasno w żadnym stopniu, ale jak miałam to zrobić? Nie miałam psychicznie takiej możliwości, wszystkie umiejętności mi się kruszyły pod ciężarem nerwów i tęsknoty za prawdziwym, domowym ciepłem.
- Niall. – przerwałam mu. Ściągnął brwi i musiał nie być zadowolony z tego, jak prowadziłam rozmowę. – Kiedy po raz ostatni mnie dotknąłeś? – spytałam drżącym głosem. Przyciągnęłam dłoń do ust i próbowałam powstrzymać ich ciągłe, nerwowe ruchy.
- O co ci chodzi, przecież ile, dwa dni temu… - zaczął, odwracając się do mnie całkiem w swoim obrotowym krześle.
- Nie mówię o seksie ani o pieprzeniu, bo tak to mogę jedynie nazwać. Kiedy ostatni raz mnie przytuliłeś? – udało mi się powiedzieć pewnym głosem. Przemawiały za mną żal, złość na sytuację, która doprowadziła nas do takiego stanu i tęsknota za tymi ciepłymi ramionami, które mnie ze sobą oswoiły. – Kiedy po raz ostatni zrobiliśmy coś razem?
- Annie, przecież mieszkamy razem. Ciągle coś razem robimy… - kontynuował, co mnie frustrowało. Cicho warknęłam, niezadowolona. Spojrzałam w sufit mając nadzieję na zebranie odrobiny siły, więcej powietrza czy zrzucenie z karku negatywnych spostrzeżeń.
- Niall, błagam. Wiem, że sytuacja jest pochrzaniona, sama to czuję. Ale te internetowe walki, to całe napięcie.. – z całych sił trzymałam się w jednym kawałku, choć było coraz gorzej. Jeszcze nie leciały łzy, ale niewiele im do tego brakowało. Głęboko odetchnęłam i podniosłam się z kanapy by podejść do niego o parę kroków. Nie mogłam znieść tej odległości zaledwie kilku metrów. – Brakuje mi ciebie, Niall. Nie mówię, że masz nie spotykać się ze znajomymi, broń Boże. Tylko gdzie w tym wszystkim jestem ja? Nie widziałeś do czego doprowadził mój stres miesiąc temu? Nie pamiętasz, jak musiałeś tłumaczyć moją łamaną polszczyznę z angielszczyzną, gdy miałam kolejne ataki paniki? – zaczęłam płakać. Po raz pierwszy od dawna wyrzucałam wszystko kawa na ławę, zastąpiłam ciszę prawdziwymi słowami i jednocześnie odczuwałam ulgę, bo pozbywałam się z siebie tych wyrazów, ale też potężny ból, bo nie dostałam jeszcze wymarzonej nagrody za odwagę.
- Pamiętam, Ann. – westchnął i patrzył przez chwilę w podłogę. Przejechał dłońmi po twarzy i wstał z krzesła, wydmuchując z siebie dużą ilość powietrza. – Przepraszam. – powiedział i słyszałam, czułam jego szczerość w głosie. Podparł się jedną ręką pod bok, drugą sfrustrowany wciąż przeczesywał włosy.
- Nie chciałam tego wszystkiego mówić, żebyś mnie przepraszał. Kocham cię, Niall, a my się od siebie jedynie oddalamy. – pociągnęłam nosem. Wypuściłam z siebie drżący oddech i poprawiłam kosmyki, które nieprzyjaźnie zasłaniały mi jego widok. – Wiem, że jesteś zdenerwowany i naprawdę, ale to naprawdę jest mi przykro. Zrobiłabym wiele, żeby zabrać ci tę całą niemiłą atmosferę z ramion. Ale pamiętaj, że nie jesteś w tym wszystkim sam, ja na ciebie czekam zawsze w domu i cokolwiek się dzieje, powinniśmy to ze sobą dzielić, a nie jeszcze bardziej chować w sobie. Możesz być wściekły i krzyczeć, możesz być zamknięty w sobie i milczeć… - mówiłam, nie wycierając już bezsensownie łez.
- Hej.. – szepnął i od razu zbliżył się do mnie, ujmując dłońmi moją twarz i wycierając kciukami policzki. Słabo się do mnie uśmiechnął, za co byłam wdzięczna najbardziej na świecie. Jego oczy, mimo że smutne, wręczały mi malutkie, lecz liczne porcje przyjemnego uczucia. Zapach dezodorantu, pranej niedawno koszulki i wody po goleniu znów robiły swoje, w dodatku jego rysy twarzy nieco złagodniały i mimo wszystko, był piękny. – Rozumiem.
- Ale poczekaj.. – zaszlochałam, chcąc dokończyć myśl. Musiało to zabrzmieć i w efekcie wyglądać dość żałośnie i zabawnie, bo nieco szerzej się uśmiechnął i troskliwie zmarszczył czoło. - ..i możesz być niezadowolony i narzekać na wszystko, ale nie odsuwaj się ode mnie. Nie proszę o wiele, nie musisz od razu siedzieć ze mną pół dnia w domu i udawać, że to dla ciebie nie jest nudne. Po prostu bądź trochę cieplejszy dla mnie i zobaczysz, może będzie lepiej dla nas obojga. Potrzebuję, żebyś mi czasami dał buziaka, zabrał ciastko z talerza, patrzył od czasu do czasu w oczy gdy się ze mną kochasz, nie tylko zawracał w głowie, no i żebyś mnie przytulił. – ostatnie słowa już chyba wypłakałam całym swoim tchem, bo od razu mnie do siebie przyciągnął.
            Myślałam, że wiem czym jest szczęście. Musiałam jednak zapomnieć, bo jego ramiona ciasno obejmujące moją drżącą postać były jak jego kolejna definicja. Moja twarz tuliła się do jego ramienia i oddychała od nowa tym domowym, najukochańszym zapachem. Ręce wczepiły się w materiał jego pasiastej koszulki, serce przyspieszyło rytm i puls w końcu był w okolicach normy jako jego minimum. Robiło mi się cieplej i przyjemniej, zwłaszcza z jego oddechem na mojej szyi i rękoma, które nie puszczały mnie ani na moment.
- Kocham cię, Ann. – pocałował bok mojej głowy i zaciągnął się powietrzem. Przyciskał mnie do siebie tak mocno, że w normalnej sytuacji śmiałabym się i próbowała uciec, bo brakowałoby mi powietrza. Ale ta chwila nie należała do zwyczajnych, to było jak powrót po wielu dniach rozłąki.
- Kocham cię, Niall. – wypłakałam prosto w materiał, który już na pewno przesiąkł moimi łzami.
- I nigdy nie jesteś dla mnie nudna, lalka. – dodał, co wywołało mój lekki chichot. Zawtórował tym samym, na co moje serce śpiewało już „Alleluja!”. – To dlatego dziewczyny były dzisiaj?
- Potrzebowałam się przytulić. – szepnęłam, nawet nie wiem czym zażenowana. Niall westchnął głęboko i odrobinę, tylko ociupinkę odsunął się ode mnie na tyle, by spojrzeć na moją spuchniętą już pewnie twarz.
- Przepraszam, Annie.
- Nie przepraszaj.. – próbowałam zaprotestować, kręciłam głową, ale bezskutecznie.
- Będę przepraszał, Ann. Nie powinno być takiej sytuacji, od tego masz mnie. Przepraszam, że do tego wszystkiego doszło. – tłumaczył się. Nie chciałam, żeby jego frustracja znów popsuła sytuację, więc uspokoiłam go obejmując dłońmi jego twarz. Skłoniłam go do tego, by spojrzał mi prosto w oczy i zobaczył, jak lekko się do niego uśmiecham.
- W porządku, rozumiem. – dodałam w nadziei, że go tym uspokoję. Cieszyłam się, że udało nam się to przegadać, a nie milczeć w ciągu kolejnych kilku dni. Słowa, mimo wszystko, były na wagę złota zwłaszcza wtedy, kiedy brakowało również wszystkiego innego. Ostatnia deska ratunku, gdy nie ma nawet gestów.
            Ucałował przeciągle moje czoło, co zawsze utwierdzało mnie w przekonaniu o jego ogromnych pokładach troski w sercu. Przyciągnął mnie raz jeszcze do siebie, tym razem całkiem objęłam ramionami jego tułów i policzkiem przytuliłam się do jego piersi. Czułam, jak poszczególne komórki mojego ciała wypełniały się przyjemnym hormonem szczęścia, puls nieznacznie przyspiesza a twarz napina się, gotowa do większej ilości szczerych uśmiechów. Opierał się brodą o moją głowę i pozwalał trwać tak w uścisku przez kilka minut, co chwila jedynie przesuwając ręce to z ramion, na plecy, lędźwia lub znów na ramiona. Rozluźniliśmy splot, zgodziłam się na to bardzo niechętnie i otrzymałam od niego szeroki, szczery uśmiech. Nie ten pełen zabawy i humoru, lecz mnóstwa miłości i zadowolenia. To mnie chyba czyniło prawdziwie zakochaną i oswojoną przez niego – wiedza o tym, czym różni się każdy jego uśmiech.
- Nieee… - jęknęłam, gdy całkiem odsunął się ode mnie. Zaśmialiśmy się oboje cicho, gdy nie puściłam jego dłoni i wciąż potrzebowałam kontaktu z nim przez dotyk. Objął mnie więc jednym ramieniem i pozwalając jeszcze na moment wczepić się w jego ciało, zaprowadził nas powoli tych kilka kroków z powrotem do biurka, skąd go wyciągnęłam. Pociągnął mnie ze sobą tak, że swobodnie opadłam pośladkami na jego kolana i siedziałam razem z nim przed dużym ekranem komputera. Prawą ręką asekurował moje plecy i delikatnie masował je, drugą budząc do życia myszkę i monitor.
            Przeczesałam palcami jego włosy, mierzwiłam je i przesuwałam na różne strony. Obserwowałam jego zamyślony wyraz twarzy, który mimo powrotu do tej samej czynności jednak różnił się od tego sprzed kilku minut. Jego policzki nabrały koloru, oczy znów się świeciły i miały prawdziwy, głęboko niebieski kolor.
- Poleć ze mną do Malibu. – powiedział nagle, pełnym nadziei a zarazem pewności tonem głosu. Przesunął wzrok z ekranu na mnie, lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam gest i spojrzałam w moją prawą stronę, gdzie na ekranie wyświetlone były loty na Zachodnie Wybrzeże w ciągu najbliższego tygodnia.
- Czemu? – zaśmiałam się. Od początku wiadomo było, że sam się tam wybiera i będzie zajęty pracą nad muzyką. Uśmiechnął się do mnie szczerze, pokazując mi przy tym swoje idealnie równe zęby. Boże, jaki Niall był przystojny. Szczerzył się do mnie tak pięknie, że w obliczu zadanego pytania o lot przez pół globu, nie mogłam się nie rozchmurzyć i zachichotać raz jeszcze.
- Nie chcesz pobyć ze mną w Kalifornii? Myślałem, że nie będziesz się nawet zastanawiać. – zaśmiał się. Miał w tym jakąś rację, muszę przyznać.
- A co ja tam będę robić? Ty cały dzień i noc w studiu.. – zaczęłam, znów zaczynając zabawę jego włosami. Podobało mi się to, jak potrafił dobrze uzmysłowić sobie sytuację i odnaleźć się ze mną na nowo, w wręcz pełen flirtu sposób.
- Jak mnie nie będzie pochodzisz sobie po mieście… - snuł niczym wyobrażenie. Kiwnęłam na niego głową na znak, by kontynuował przekonywanie mnie do podróży razem z nim. - ..załatwię nam pokój hotelowy z widokiem na ocean.. – mówił dalej, popychając mnie lekko do siebie za plecy i tym samym sprawiając, że nasze twarze dzieliły centymetry. Uśmiechnął się zalotnie, zanim znów cokolwiek powiedział i wędrował wzrokiem po moich skrzących się, zapewne, oczach. – Będziesz mogła odetchnąć innym powietrzem i odpocząć…
- Bo bardzo się tu męczę, chodzę spocona i przepracowana.. – wtrąciłam ze śmiechem, na co on uniósł w charakterystyczny sposób brew i skarcił mnie wzrokiem. Zaraz potem również się uśmiechnął i delikatnie musnął moje usta swoimi.
- Cicho bądź, ja mówię. – powiedział rozmarzonym tonem, nie odsuwając się zbyt daleko od moich warg. – Przyniesiesz mi od czasu do czasu kawę i ciastko do studia, zobaczysz chłopaków. Rano, jeśli uda mi się wstać, będziemy razem cieszyć się niezłym miejscem, a wieczorem, kiedy wrócę.. – urwał powoli, zniżając kokieteryjnie ton głosu.
- Hmmm? – Zamruczałam, opierając swoje czoło o jego. Byłam pełna podziwu dla nas, którzy w przypływie wzajemnego szczęścia od łzawej i trudnej rozmowy potrafili przejść do typowego, bliskiego w kontakcie flirtu.
- Jak wrócę, będziemy się całować.. – złączył nasze usta w ciepłym, pełnym pocałunku. Odrobinę zakołowało mi się w głowie, od jakiegoś czasu nie otrzymywałam aż tak intensywnej dawki emocji zawartej w jednorazowej pieszczocie. Zaśmiałam się lekko, gdy się od siebie oderwaliśmy i zetknęłam tym razem nasze nosy.
- I? – dopytałam, ucieszona naszym charakterem rozmowy.
- I będziemy się kochać do białego rana, przy świetle księżyca na wybrzeżu Kalifornii. – powiedział ze śmiechem, widząc moje poszczególne reakcje. Oboje wiedzieliśmy, że wszystko to mnie przekonywało, a cała reszta była jedynie barwną otoczką.
- No nie wiem.. – mruknęłam, po czym moje usta zostały łapczywie zaatakowane. Jego dłoń powędrowała na mój bok, gdzie delikatnie zaczęła mnie łaskotać. Oboje się zaczęliśmy śmiać w pocałunku, co tylko potęgowało chęć bliskości, zabawowego nastroju i lepszego humoru.
- No weź.. – prosił. – Ja stawiam. – dodał, na co zrobiłam minę.
- Och, no dzięki. Wiesz, właśnie dlatego polecę, tylko czekałam na tę propozycję. – zaczął się głośno śmiać w odpowiedzi, co było jednym z najpiękniejszych dźwięków na świecie. Nic nie było w stanie przebić jego zadowolonego, szczerego śmiechu. Cmoknął moją szyję i zerknął z powrotem na ekran komputera, na którym zaczęłam śledzić jego kolejne ruchy. Ułożyłam głowę wygodnie na jego ramieniu i patrzyłam, jak cierpliwie czeka na załadowanie się wszystkich stron, elementów rezerwacji i płatności.
            Było mi wygodnie i ciepło. Nie bardzo skupiałam się na tym, co przeskakiwało mi przed oczami tylko i wyłącznie dlatego, że skupiałam się na przyjemnie tulącym mnie do siebie uczuciu bycia kochaną. Mocno obejmował moją talię, dłoń co chwila masowała mój bok lub biodro. Widziałam jedynie, że otwierał kolejne okno przeglądarki i zanim dotarł tam, gdzie zamierzał zatrzymał się na jednej z reklam pomiędzy stronami.
- „The Avengers 2” są już w kinach? – spytał zaskoczony, unosząc brwi. Na niedużym banerze reklamowym widniało logo filmu wraz z jego głównymi bohaterami.
- Już od jakiegoś czasu. – potwierdziłam, obeznana w temacie. Bycie wierną fanką filmowych adaptacji komiksów miało swoje wady i zalety, w tym namiętne wyczekiwanie na kolejną część filmu jako jedna z wad. Mogłabym o niczym innym nie mówić, tylko o perypetiach Iron Mana i zmaganiach Kapitana Ameryki.
            Niall dokończył kupowanie biletów online i gdy już myślałam, że będę musiała zejść z jego kolan i dać mu się wyswobodzić z uścisku, mocniej chwycił mój bok i wszedł na stronę internetową lokalnego kina. Siedziałam cicho, starając się w żaden sposób nie zaburzać jego toku myślenia.
 - Za czterdzieści minut jest seans, chcesz iść? – spytał, na co dość odczuwalnie przyspieszyła moja akcja serca. Wspólne wyjście do kina? Na jeden z moich ulubionych filmów? Z Niallem? Dla mnie jak marzenie.
- Nie wiem, czy to taki świetny pomysł.  – Musiałam  mimo wszystko zachować w sobie dozę realizmu. – Dopiero co była premiera, będzie sporo ludzi i możesz wywołać zamieszanie. – sprostowałam, na co on delikatnie i w niegroźny sposób westchnął.
- Annie, nie obchodzi mnie to. Chcę pójść z tobą na „Avengersów”, założę kaptur albo schowam się za tobą. – uśmiechnął się delikatnie. Przysięgam, że jeszcze trochę i zgodzę się na jakiś traumatyczny bieg zdarzeń tylko dlatego, że oddam się pod opiekę tych hipnotyzujących oczu.
- Jesteś pewien? – nie chciałam na nim niczego wymuszać minuty po tym, jak wyrzuciłam mu swoje niezadowolenie i wszystkie żale.
- Kiedyś muszę zabrać moją dziewczynę na randkę. – odparł, na co nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Uniósł zalotnie kącik ust na widok mojej radości i cmoknął mój policzek.
           
            Po raz pierwszy od dawna zrobiliśmy coś spontanicznego – i nie mówię tu o spontanicznym zrobieniu spaghetti na obiad. W kilka minut doszliśmy do porozumienia, ubraliśmy się i po prostu wyszliśmy w nadziei, przynajmniej z mojej strony, że dobrze nam to zrobi. Muzyka po cichu grała w samochodowym odtwarzaczu, mruczeliśmy co poniektóre słowa do dobrze znanych nam utworów. Niall trzymał jedną rękę na kierownicy, drugą włączył automatyczną skrzynię biegów i sięgnął za swój fotel, uparcie szukając czegoś w kieszeni.
- Mogłabyś zobaczyć, czy w schowku jest moja czapka? – na sekundę się do mnie odwrócił z prośbą, więc otworzyłam sporą półeczkę nad moimi kolanami, w których mieściły się tony niepotrzebnych rzeczy.
- Jaka czap.. – zaczęłam, ale ugryzłam się w język na widok szarego materiału. Z trudem powstrzymywałam uśmiech, zmuszona byłam schować wargę między zębami i uspokoić drżące policzki. Złapałam ją za równie wełniany jak jej reszta daszek i wyciągnęłam ją przed siebie.
- Co? – pytał, zerkając to na mnie, to na drogę. – Och, błagam. Przecież już ją nosiłem, mogłaś od początku mówić, że ci się nie podoba… - mówił zirytowany, ale z uśmiechem. Na pewno nie było mu do śmiechu, bo uwielbiał nosić ją jako dodatek do wszystkiego lub po prostu dobry kamuflaż, a każdy stroił sobie z niego żarty.
- Lubisz ją, w porządku! – zaśmiałam się, próbując odgonić nas od ponownego napięcia. Nie mogło pójść o czapkę, prawda? – Przyzwyczaję się, Niall. To tylko czapka. – uśmiechnęłam się na koniec, po czym wskazałam mu palcem na wolne miejsce parkingowe kilkanaście metrów po prawej.
            Głęboko westchnął i płynnym ruchem postawił samochód między dwoma innymi, zostawiając sobie wystarczająco dużo miejsca na wymanewrowanie z miejsca parkingowego. Wyjął kluczyki ze stacyjki i przejechał zrezygnowany palcami po swoich włosach, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową. Wyrwał mi nakrycie głowy z ręki i sam, sięgając przez mój tułów schował ją z powrotem i raz jeszcze wypuścił z siebie głośno powietrze.
- Jeden, jedyny raz. – Powiedział, nachylając się do mnie ponad konsolą i ciepło całując w usta. Uśmiechnęłam się, przytrzymałam dłonią jego policzek jeszcze chwilę przy mojej twarzy. Obdarzyłam go jak najpiękniejszym uśmiechem i złączyłam nasze wargi raz jeszcze, przedłużając pieszczotę i zaciągając się powietrzem. Chciałam tym dać mu do zrozumienia, że jestem zadowolona. Szczęśliwa, że mój Niall w pewnym sensie wrócił.

            Wziąwszy pod uwagę rozpogodzone niebo, oboje wsunęliśmy na nosy okulary przeciwsłoneczne. Schował kluczyki do kieszeni wąskich spodni, w których jego nogi wyglądały o niebiosa lepiej od moich. W ogóle, nie poprzestając na samych nogach, nieco bardziej odprężony wyraz twarzy i dobrze dobrane ubrania sprawiały, że mi samej były w stanie zmięknąć nogi na jego widok, dlatego pewnie chwyciłam jego dłoń i szłam z nim, krok w krok.
            Kino nie pękało w szwach, ale puste też nie było. Kilka kolejek do kas ustawiło się we w miarę równych rzędach, więc cierpliwie i skromnie stanęliśmy za grupką znajomych, którzy nie mogli się zdecydować na żaden film.
- Wolimy trójwymiarowy, czy zwykły film? – spytał, gdy oboje obserwowaliśmy interaktywne monitory z wyświetlonym repertuarem na resztę dzisiejszego dnia.
- Chyba tradycyjny.. – myślałam na głos, a on teatralnie nabrał powietrza i zrobił zdziwioną minę. Zaśmiałam się i dźgnęłam go łokciem w bok, zanim skończył swoją małą grę.
- No co ty, nie chcesz móc niemalże dotknąć Kapitana Ameryki? A te efekty specjalne?! – oburzał się, na co pokręciłam z rozbawieniem głową.
- Jak chcesz, może być.
- Ale ty nie chcesz? – drążył, upewniał się. Z jednej strony troskliwe, z drugiej zabawnie irytujące.
- Jakoś nie pociąga mnie aż tak technologia „3D”. – mruknęłam. – Poza tym, przy tylu zwrotach akcji i chwytach Iron Mana trzeba umieć się dobrze skupić, a nie zostać pokonanym przez ból głowy. – zauważyłam, na co oboje przytaknęliśmy. Decyzja podjęta.
            Przesunęliśmy się kawałek w naszej kolejce, jednak wciąż kilka osób dzieliło nas od kasy. Niall zaczął narzekać, że nie zarezerwował w jakiś sposób wcześniej biletów, był niecierpliwy i zaczął się znów napinać. Po kilku chwilach rozumiałam, że to przez bycie zauważonym – kilka młodych dziewczyn z mojej prawej strony zaczęło swoje podekscytowane szepty i domniemania, powoli telefony pojawiały się w rękach a blondyn uparcie szukał jakiegoś źródła odwrócenia uwagi.
- Kochanie? – pociągnęłam go za koniec bluzy i wiedziałam, że pieszczotliwym zwrotem od razu zwrócę na siebie jego uwagę. Uśmiechnęłam się do niego lekko i przysunęłam bliżej, pozwoliłam by objął mnie ramieniem i sama wtuliłam się w ciepły materiał jego ubrania. – Nie denerwuj się. Idziesz ze mną obejrzeć grupę przystojniaków w uniformach, możesz się wkurzać tylko jeśli za bardzo mnie w sobie rozkochają. – powiedziałam, co skwitowałam buziakiem w policzek. Kilka dobrych sekund minęło, zanim uzyskałam od niego nieco właściwszą reakcję. Znacząco ścisnął dłonią mój bok i uniósł jeden z kącików ust.
- Zapomniałaś chyba o tej rudej?
- No co ty, o Czarnej Wdowie nigdy się nie zapomina. Dla niej może i mogłabym podjąć wiele drastycznych zmian w moim sposobie życia. – próbowałam go rozbawić, co tym razem się udało. Czule cmoknął moje czoło i luźno przewiesił swoje ramię przez mój kark, w uspokajający mnie sposób.


- Nie ma mowy, nie podniósłbyś młota Thora! – przekomarzałam się z nim, gdy przechodziliśmy przez korytarze prowadzące do wyjścia z kina. Doszliśmy do momentu, kiedy to nam obojgu nie zamykają się buzie, jesteśmy podekscytowani tą samą rzeczą i na zmianę walczymy o nasze opinie i spostrzeżenia.
- Dzięki za wiarę we mnie, mała. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. – zaśmialiśmy się. Przyciągnął mnie do siebie i tym razem mimo wpatrujących się w niego par oczu, mocno mnie przytulił do swojego boku i dumnie wypiął pierś, prowadząc mnie do drzwi na zewnątrz.
            Powoli zapadał zmrok, powietrze zrobiło się o kilka stopni chłodniejsze. Mocniej zawinęłam się zwojami jego ciemnej bluzy, która od jakiegoś czasu leżała po mojej stronie szafy. Wolnym krokiem szliśmy chodnikiem wzdłuż witryn sklepowych, które okalały dzielnicowe kino. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy wystawie starych płyt winylowych, która zdobiła szyby jednego z częściej odwiedzanych przez pasjonatów antykwariatów. Przechodziliśmy przez ostatnią przecznicę, która dzieliła nas od zaparkowanego auta i na moje polecenie skręciliśmy, gdy zostałam uwiedziona przez logo cudownego sklepu z domowej roboty babeczkami i innymi wypiekami.
            W momencie, gdy weszliśmy do posiadłości „Lola’s Cupcakes”, mój nos znalazł się w raju, a wzrok dostał ataku barw. Dziesiątki rodzajów ciastek rozpościerały się za przeszkloną ladą cukierniczą i czekały na pierwszy kęs, wołały do mnie i błagały o spróbowanie.
- Jak dziecko w Boże Narodzenie. – skomentował mój stan, na co nie byłam w stanie zareagować inaczej, jak ochoczo pokiwać głową.
- Kupisz miiiiiii? – porcja moich ulubionych super bohaterów w połączeniu z widokiem ton kolorowego cukru ozdobnego, kremów i dekoracji sprawiły, że nie panowałam nad swoim uśmiechem. Nie był w stanie mu odmówić, dlatego pociągnął moje sparaliżowane ciało bliżej wystawy – bo jedynie tak nazwałabym bogato wyposażoną półkę sklepową w tym lokalu.
- Poproszę jedno ciastko z kremowymi malinami, a drugie z… - zastanawiał się, a ja wybałuszyłam oczy. Czytał mi w myślach, które było najpiękniejsze? - ..niech będzie „czekoladowy raj”. – zwrócił się do ekspedientki, która już minuty wcześniej stała jak na drutach i obserwowała nasze ruchy. – Dasz gryz swojej, a ja dam ci spróbować moją babeczkę, stoi? – spojrzał na mnie, gdy bez życia, rozmarzona niemalże zwisałam z jego ramienia.
- Pół. Jemy po pół. – Powiedziałam dobitnie, na co dźwięcznie się uśmiechnął.
            Miałam nadzieję, że takich chwil już nigdy więcej nie zabraknie, ani na chwilę.



 ________________________________________
ask.fm/manny96
mannien.tumblr.com
twitter.com/maryb96
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments

Jeśli chcecie zamówić ze mną słowo lub dwa, znajdźcie mnie gdziekolwiek. 
Będę wdzięczna za komentarz jak i konstruktywną opinię co do tego bałaganu.
Jeśli jakimś cudem czyta to Mara - dostałam od Was najlepszy prezent urodzinowy EVER.


*13 days 'till I'll scream myself out*