Manny

piątek, 21 grudnia 2018

#54, czyli CHRISTMAS

Wciąż istnieję :)
I mogę opublikować rozdział, który napisałam na święta, chyba rok albo dwa lata temu, ale miałam serce go doszlifowywać przez jakiś czas :)


Wesołych świąt.





            Uchyliłam powieki w momencie, gdy moja głowa odbiła się od zagłówka. Auto zadrżało, bo przejechaliśmy przez jakąś nierówność na drodze. Zmarszczyłam czoło i poprawiłam się w fotelu, delikatnie i bez gwałtownych ruchów. Rozejrzałam się dookoła w nadziei, że już zbliżamy się do celu – za oknem jednak wciąż widziałam soczyście zielone polany i drzewa szeleszczące na wietrze, mokre od paskudnego deszczu. 
- Przepraszam. Nie miałem jak ominąć dziury. – Mruknął, zerknąwszy na chwilę na mnie. Pewnie i na pamięć jechał długą drogą, jedynie kontrolnie mając włączoną nawigację na ekranie za kierownicą. W radiu cichuteńko grał utwór Franka Sinatry, Niall lekko wystukiwał rytm palcami na obręczy. 
- Gdzie jesteśmy? – Zapytałam. Przeciągle ziewnęłam, nie zasłoniłam jednak buzi, bo nie miałam siły podnieść nawet ręki. 
- Dojeżdżamy do Coralstown. Już niedaleko, ostatnia prosta. – Położył lewą dłoń na moim kolanie w czułym geście. – Jak się czujesz? 
            Chwilkę mi zajęło zastanowienie się, w jakim jestem stanie. Drzemka wybiła mnie z rytmu, czułam się rozkojarzona i niepewna nowych reakcji mojego organizmu. Butelka wody, którą przez całą drogę przytulałam do siebie, nie zachęcała mnie do zrobienia ani jednego łyka. 
- Jakby przejechał po mnie traktor. – Parsknęłam cicho. Przełknęłam ślinę i sięgnęłam do skrytki pomiędzy nami, z której wygrzebałam puszkę z miętówkami. – Znowu zbiera mi się na mdłości. 
- Przykro mi, króliczku. – Powiedział szczerze, ze ściągniętymi w zmartwieniu i bezradności brwiami. – Jakieś piętnaście minut i będziemy w Mullingar, obiecuję. 
- Przeżyję. – Słabo się uśmiechnęłam. – Boże, dlaczego musi tak padać? – Jęknęłam. Wycieraczki wciąż nieprzerwanie pracowały, woda lała się z nieba bez końca. 
Home, sweet home!

            Przez chwilę wydawało mi się, że pomiędzy solidnymi kroplami deszczu, dostrzegłam topniejące płatki śniegu. Odwróciły one na chwilę moją uwagę, która przez dłuższy czas skupiona była na nudnościach, traktujących przewrażliwiony organizm. Nieprzyjemny posmak w buzi pozostał mimo dwóch miętowych drażetek. Mogłam sobie wyobrazić jak mój żołądek wykręca się w różne kształty i nie pozwala całej reszcie układu trawiennego płynnie pracować. Brzuch miałam nieco wzdęty, wciąż jeszcze nie przyzwyczajony do nowych okoliczności i próbujący się przystosować nowego trybu życia. 
            Wjechaliśmy w granice miasta. Puste polany zamieniły się w sporadyczne drzewostany, kilkaset metrów później w gęstsze skupiska drzew. W oddali widziałam już niskie zabudowania i kolorowe szyldy z reklamami. Zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu na skrzyżowanie, od którego dzieliły nas minuty do domu jego ojca. Kilka osób kręciło się po mieście, wędrowało po chodnikach lub podjeżdżało autem pod dom znajomych. Budynki ozdobione były świątecznymi lampkami i musiały wyglądać magicznie nocą, skoro już teraz przykuwały moją uwagę. 
            Zanim dojechaliśmy pod dom, założyłam już na podkoszulek wełniany sweter o bardzo luźnym kroju. Nie był zmechacony, tylko o dokładnym i nienaruszonym splocie, więc uznałam go za odpowiedni w Wigilię Bożego Narodzenia, tym bardziej biorąc pod uwagę nasze plany na popołudnie. Mogłam siedzieć w moim miękkim, dużym swetrze, zajadać się pieczenią Bobby’ego i zagryzać czekoladkami podczas oglądania świątecznej komedii. O ile żołądek mi pozwoli na przełknięcie czegokolwiek, rzecz jasna. 
            Zaparkowaliśmy bezpośrednio przed domem, korzystając z wolnego jeszcze miejsca. Widząc niski budynek, który pamięta małego Nialla Jamesa, zrobiło mi się cieplej w sercu. W momencie, gdy auto się zatrzymało a hamulec ręczny został zaciągnięty, mój żołądek raz jeszcze zrobił piruet i spowodował, że chwyciłam jedną z serwetek, które zostały po kupowaniu hot dogów po drodze. Szarpnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi do auta, wychylając się razem z serwetką przyciśniętą do ust. Głęboko oddychałam, chcąc zrozumieć potrzeby swojego organizmu, który się mną bawił. Musiałam zakasłać, łzy stanęły mi w oczach od nieprzyjemnych dreszczy. Nie zwymiotowałam, a uczucie niestrawności jedynie się pogłębiało. Starałam się głęboko oddychać, by się uspokoić. Chociaż nie wiem, czy nie lepiej by było, tak raz porządnie zwrócić wszystko co przyjął mój żołądek, żeby w końcu poczuć się umiarkowanie dobrze. 
            Drżącą ręką rozpięłam pas, który wpijał się w mój tułów. Poprawiłam się i wciąż tak trwałam w cierpiącej pozycji, z serwetką przy ustach, nie umiejąc powstrzymać silnych odruchów wymiotnych. Ciepła ręka zaczęła powoli masować moje plecy, bo nic innego nie był w stanie zrobić, żeby mi pomóc. 
            Nudności zaczęły się już jakiś czas temu. Na początku były niegroźne, łatwe do stłumienia i wyciszenia na prawie cały dzień. Koszmar żołądkowy pojawił się niespełna trzy dni temu i od tamtej pory prawie nie wychodziłam z łóżka albo łazienki. Niall tylko donosił mi butelki wody i jedzenie, dzielnie znosząc moje nieustające złe samopoczucie. Martwił się, dzwonił nawet dwa razy do lekarza, chcąc się upewnić, czy to na pewno nie jest groźne. Słowo się rzekło – dopóki faktycznie nie wymiotuję, nie ma powodów do najmniejszej interwencji medycznej. Jestem skazana na własny sposób zwalczenia nudności, bo na każdą kobietę działa co innego. 
- Zwymiotowałaś? – Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi. Westchnął cicho, a ja oparłam się znów o fotel i zamknęłam oczy, wdychając świeże powietrze z otwartych drzwi. – Tata na pewno ma miętę, jak tylko wejdziemy to ci zaparzę. 
- Myślisz, że zauważy? Że coś jest nie tak? – Przełknęłam ślinę, odpychając od siebie mdły posmak w buzi. Starałam się skupić na zapachu deszczu, który na chwilę ustał. 
- Zawsze pijesz u niego herbatę. – Mogłam usłyszeć jego uśmiech, gdy odłączał swój telefon od ładowarki, otwierał i zamykał schowek pomiędzy nami. – Orzeszki zostawić w samochodzie, czy wziąć? 
- Zostaw, mam trochę w torebce. Najwyżej wrócę po nie. Albo nie, poczekaj! – Otworzyłam oczy. Patrzył na mnie cierpliwie, z uniesioną lekko brwią. – Zjem kilka teraz, żeby mi było lepiej. – Otworzył więc nową paczkę z orzechową mieszanką i wygrzebałam z niej cztery migdały. Resztę schował do skrytki pomiędzy fotelami i otworzył w końcu drzwi po swojej stronie. 
            Kilka kęsów jedzenia o pewnej konsystencji i łagodnym smaku nieco stłumiło moją ochotę na wymioty. Zrobiłam więc jeszcze kilka łyków wody i wysiadłam powoli z auta, zostawiając jeszcze wszystkie manatki na fotelu. Złapałam się w biodrach i spróbowałam delikatnie wyciągnąć po dłuższym trwaniu w tej samej pozycji. Brzuch miałam bardzo lekko napięty, więc ile potrafiłam, tyle podciągnęłam spodnie, które i tak miały w pasie dużo stretcha. Poprawiłam podkoszulkę i sweter, zabrałam z siedzenia torebkę i butelkę wody, po czym zatrzasnęłam drzwi.    
            Przez chwilę tak stałam i jedynie się rozglądałam. Tęskniłam za Irlandią. Lokalna atmosfera była zawsze radosna i uspokajająca, rześkie powietrze orzeźwiało organizm i pobudzało do życia. Nad drzwiami domu naprzeciwko wisiały kolorowe lampki, rozweselające ponurą pogodę.
Oi, młody Horan! – Odezwał się zachrypnięty głos. Odwróciłam głowę, szukając jego właściciela. 
- Ah, Panie MacCarthy! Dobrze Pana widzieć! – Niall się ożywił. Odszedł od otwartego bagażnika naszego wypożyczonego samochodu i podszedł do nieco tęższego mężczyzny w podeszłym wieku. Uścisnęli sobie dłonie, a sąsiad poklepał bruneta po ramieniu. Przełożyłam torebkę przez głowę i w lewej ręce ścisnęłam butelkę, drugą mając gotową do przywitania. – Jak zdrowie?
- A jak może być? Mamy Święta Bożego Narodzenia, cholera! Cały ranek spędziłem na rąbaniu drewna pod lasem, u Stewartów! Długo zostajecie? Dam wam trochę. 
- W piątek wracamy do Londynu. – Skinął na mnie głową, gdy dzieliły mnie od nich trzy kroki. – Ale dziękuję, może mój tata weźmie. 
- Jest i młoda dama! – Uchylił czapkę i ochoczo uścisnął moją dłoń obiema rękami. – Zaraz powiem Mathildzie, że wszyscy Horanowie są za ścianą. Będzie ganiać z babeczkami! 
- Proszę pozdrowić żonę. 
- Jasna sprawa, ucieszy się! 
            Podeszłam do tylnych drzwi samochodu i wyciągnęłam z siedzenia mój szary płaszcz. Ubrałam go na siebie i byle jak owinęłam szalik dookoła szyi, przyjmując odrobinę ciepła dla odmiany od wilgotnego, zimnego powietrza. Niall rzucił ostatnie słowa pożegnania w stronę sąsiada i wrócił bez słowa do bagażnika. Oboje z ciszą i zrozumieniem przyjęliśmy fakt, że wszyscy Horanowie są w domu. 
- Naciśnij dzwonek, ja wypakuję co trzeba. – Poprosił, wyjmując z bagażnika jedną z toreb podróżnych. 
            Chwilę później drzwi się otwierały, a ramiona Bobby’ego obejmowały mnie, zaraz potem zapraszając do środka. W domu było ciepło, pachniało dobrze doprawioną pieczenią i świeczką zapachową, którą zwykł stawiać w salonie, w miejsce słodkich wypieków. 
- Theo, idź zobacz kto przyszedł do dziadka! – Usłyszałam z salonu. W korytarzu pojawił się zarumieniony ośmiolatek w olbrzymich kapciach, które przypominały jednego z bohaterów popularnych kreskówek. 
- To ciocia Annie! – Oznajmił, odwracając się w stronę Denise.  
- Witam szanownego pana! – Uśmiechnęłam się szeroko, zanim ukucnęłam, by znaleźć się na mniej więcej jego wysokości. Wciąż był niski w porównaniu do kolegów z klasy, nie przypominał tym w ogóle swojego ojca, który wyrósł dużo bardziej. 
- Jest z tobą wujek Niall? - Zapytał, zbliżając się do mnie powoli. 
- No pewnie! Zaraz przyjdzie, zabiera kilka rzeczy z samochodu. – Wystawiłam otwartą dłoń, żeby przybił mi piątkę. Zderzył swoją mniejszą dłoń z moją, na co teatralnie potrząsnęłam nią i skrzywiłam twarz. –Trochę nabrałeś siły, co? 
- Chyba. Gramy ciągle w zbijaka w szkole. – Nie mogłam przestać wpatrywać się w jego zaróżowione policzki. Miał krągłą, uroczą twarz i dodawały mu one tyle uroku, że jeszcze trochę, a zamieniłabym się w ciotkę z koszmarów sennych, która ściska i wycałowuje za wszystkie czasy każdy z polików. Zdecydowałam się na mniejsze zło i jedynie zmierzwiłam jego włosy, zanim zdążył się odsunąć. 
            Zdjęłam z siebie płaszcz i powiesiłam na wieszaku w przejściu, zanim przekroczyłam próg salonu. Denise już podchodziła do mnie, żeby się przywitać. Otworzyła szeroko ramiona i przytuliła mnie mocno. 
- Tyle czasu was nie widzieliśmy! 
- Wiem, za długo! – Odwzajemniłam uścisk, po czym wpatrywałam się chwilę w jej promienną twarz. – Obcięłaś włosy? 
- Ach, no tak się złożyło. 
- Bardzo ładnie wyglądasz. Pasują ci! – Uśmiechnęłam się tym mocniej, gdy jej oczy się zaskrzyły z zadowolenia. Za jej plecami dostrzegłam jeszcze kilka znanych mi twarzy, więc odsunęłam się od szwagierki. – Abdul, dobrze cię widzieć!
            Zaczęło się przytulanie kuzynów i kuzynek, którzy tak jak my odwiedzali każdy dom z rodziną po kolei. Trafiła się także jedna z cioć Nialla, siedząca wygodnie pod telewizorem w ulubionym fotelu Bobby’ego. Jak gdyby znikąd, pojawił się też Greg. Potraktował mnie delikatnym uśmiechem i skinieniem głową, bez żadnego pewniejszego ruchu, więc nie chciałam wkraczać na wątpliwy teren. Chciałam poczekać, aż znów oswoi się z naszą obecnością, zanim będę go ściskać z tęsknoty. Postarałam się o jak najszczerszy uśmiech i wyrozumiałe spojrzenie, żeby nie czuł się odrzucony. 
            Niall wszedł do domu z kilkoma torbami pełnymi prezentów, smakołyków i alkoholu. Postawił wszystko w przejściu i przytulił do siebie ojca, który był już od niego o wiele niższy. Najbliżej nich stał Greg, wątpliwie spoglądający w stronę brata. Zanim jednak doszło do ich konfrontacji, Theo dopadł swojego wujka i z energią przywitali się, jak najlepsi przyjaciele. Niezręczna była to sytuacja o tyle, że wszyscy z wyczekiwaniem wpatrywali się w dwóch braci. Niall odsunął od siebie bratanka i dostrzegł, że jest razem z Gregiem w centrum uwagi. Zapadła cisza, zaburzana jedynie dźwiękiem telewizji w tle. 
- Greg. – Mruknął w końcu, wyciągając do niego rękę. Kilka sekund musiał poczekać, ale w końcu odwzajemnił uścisk, z ciasnym uśmiechem na twarzy, smutnym i nieszczerym w stu procentach. – Dobrze cię widzieć. 
- Ciebie też. – Skinął głową. 
            Przynajmniej uścisnęli sobie dłonie.
*

            Dobrze zaparzona mięta nieco uspokoiła moje niekontrolowane mdłości. Piłam ją jak najdłużej, żeby przeciągać moment, w którym będę musiała odmówić na proponowane grzane wino albo klasycznego Guinnessa. Zajmowałam się wypakowywaniem ciasteczek w kuchni i wypełnianiem talerzy z ciepłymi przekąskami, żeby unikać zbyt wnikliwych rozmów. Uśmiechałam się na wesołe komentarze do świątecznych edycji programów telewizyjnych, śmiałam się razem z nieposkromionymi chichotami zgromadzonych w salonie. Ich mocny akcent nie wprawiał mnie już w zakłopotanie, a jedynie napawał większymi rumieńcami z przejęcia. 
            Po cichutku, tak jakby się skradał, dołączył do mnie Theo. Oparł się łokciami o blat kuchenny i wyciągnął szyję podglądając, jak przekładam babeczki bakaliowe z blaszki na talerz, który znalazłam w szafce. 
- Co byś chciał, kolego? – Zagaiłam wesoło. 
- Co robisz? 
- Zrobiłam kilka przekąsek, żeby wszyscy mogli się poczęstować. 
- Przywiozłaś je wszystkie z Londynu? – Zapytał. Zaśmiałam się cicho. 
- Nie wszystkie. Chyba nie przetrwałyby podróży. – Uśmiechnęłam się. – Przyjedziesz jutro do babci Maury? Pochwalisz się, co ci przyniósł Święty Mikołaj. 
- Tata chciał pójść dzisiaj, ale mama nie chciała. – Napomknął. Zerknęłam na malca kontrolnie, próbując zrozumieć grunt, po jakim stąpamy. Nie wyglądał na szczególnie zmartwionego, jedynie relacjonował fakty, o których mu się przypomniało. 
- Przynajmniej jest miło, prawda? W świętach o to chodzi, żeby wszyscy byli razem. 
- To twoja rodzina też będzie u babci? – Zapytał. Przesunął się i stanął po mojej drugiej stronie, podczas gdy ja porządkowałam naczynia, których już nie potrzebowałam. 
- Niestety nie. Trochę mają daleko. Ale to nic, pojedziemy do nich z wujkiem w styczniu i zrobimy sobie Boże Narodzenie troszkę później. – Pokiwał w zrozumieniu głową. – Zaniesiesz ze mną te dwa talerze? 
            Wręczyłam mu do rąk mniejszy, lżejszy półmisek. Sama wzięłam większe naczynie i poinstruowałam go, gdzie ma położyć. Katie, jedna z kuzynek, zauważyła nas i postarała się zrobić jak najwięcej miejsca na stole przy kanapie i fotelach, które były zajęte przez większość zgromadzonych. Theo wspiął się na oparcie sofy, zajmując ostatnie wolne miejsce do siedzenia. Zostało mi przyniesienie sobie krzesła z kuchni, jeśli chciałam wszystkim towarzyszyć. 
- Z czym one są, kochana? – Ciocia Kelly odwiodła mnie od wędrówki po krzesło, zajadając się jednym z ciasteczek. 
- Och, są bardzo proste. Robi się do nich kruche ciasto, troszkę inne od tradycyjnego shortbread, mniej słodkie, z odrobiną śmietany i jest tylko połowa mąki, reszta to mielone migdały. – Odparłam z uśmiechem. Obserwowałam, jak kobieta zajada się kruchutką pysznością i czekałam, aż coś jeszcze doda. W międzyczasie poczułam delikatne pociągnięcie za sweter, więc odwróciłam głowę w stronę zaczepki. Niall wyciągał do mnie rękę, więc podałam mu swoją dłoń i pozwoliłam się przysunąć do kanapy. Siedział z boku i pomiędzy słowami aprobaty jego jednej z ulubionych ciotek, bez słowa nakazał mi usiąść na jego kolanach. Zrobiłam to bez wahania i z niekrytą ulgą, bo lędźwiowy odcinek kręgosłupa zaczął mi odrobinę doskwierać od dłuższego przygotowywania jedzenia w kuchni, na stojąco. 
            Zbliżenie się do niego wiązało się jednak z powąchaniem mocnego, ciemnego piwa. Nie był to dla moich zmysłów najprzyjemniejszy zapach, wbrew uwielbieniu dla irlandzkiego trunku, które wcześniej ochoczo podzielałam. Dlatego nie przytulałam się do niego ani nie opierałam tułowiem, jedynie siedziałam na jego nogach i pozwalałam się delikatnie chwycić w biodrach dla asekuracji przez jego wolną od trzymania butelki rękę. Niestety intensywna woń nie chciała uciec z moich nozdrzy i zaczęła wbijać się głębiej do moich zmysłów, co nie podziałało na korzyść mojego samopoczucia. Miałam też za długą przerwę w jedzeniu i mój żołądek wariował od intensywnych zapachów i niepodgryzania prostych rzeczy. Nic jednak co stało przede mną na stole nie wołało do mnie, a jedynie przywracało moje mdłości. Westchnęłam cicho i chwyciłam jego dłoń, ściskając ją delikatnie. Nie nasiedziałam się zbyt długo. 
            Dwie godziny później, za oknami było już ciemno. Zmienił się program w telewizji, sporo osób opuściło dom Bobby’ego. Dostawałam nerwowych łaskotek w brzuchu wiedząc, że zbliżają się chwile z samą najbliższą rodziną – ojcem Nialla i bratem. On też to wiedział, wyczuł dużo szybciej. Zaczął trząść nogą jako tik nerwowy. Gdy siedziałam obok niego, musiałam chwycić go za kolano i uspokoić, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Naprzeciwko nas, w fotelu, usiadł Greg, który całe popołudnie stronił od wszelkich interakcji z nami. Wyraz twarzy miał już o wiele spokojniejszy, dlatego uznałam to za właściwy moment. Odwróciłam głowę do Nialla, próbując zwrócić jego uwagę. Skończyło się na konieczności szturchnięcia go w bok i jego leniwym spojrzeniu wędrującym do moich oczu. Spojrzałam wymownie w stronę jego brata i uniosłam brwi w pytającym geście. Przymknął powieki i nabrał trochę powietrza, na otrzeźwienie umysłu. Przysunął się do mnie i ucałował moje czoło, zanim powoli podniósł się z kanapy, biorąc do ręki rozpoczętą butelkę piwa. 
- Greg, chodź na chwilę. – Mruknął do brata. Ten chwilę go obserwował, zanim odwrócił wzrok na swoją brązową butelkę. Kilka sekund się zastanawiał, zanim w końcu wstał, z pustym wzrokiem. Minutę później słyszałam, jak otwierają się i zamykają drzwi wejściowe do domu. 
- Annie, coś ci przynieść? Może napijesz się ze starym Bobem?  - Usłyszałam. Patrzył na mnie z takim uśmiechem i nadzieją, że musiałam przełknąć gorzką ślinę i jak najszybciej się uśmiechnąć.  
- Jestem dzisiaj Nialla kierowcą. Mam trochę inne przyzwyczajenia, jeśli o to chodzi. – Spróbowałam. Poczułam na sobie zaciekawiony wzrok Denise, ale nie poddawałam się z moim uśmiechem. 
- No tak, opowiadałaś. Trzeba było się nie zgadzać, dzieciak nie raz wracał pieszo do domu! – Zaśmiał się dźwięcznie, więc mu zawtórowałam. 
- Wiesz, nie chcę tracić swoich punktów dobrej żony. 
- Nic nie stracisz, póki mu gotujesz. – Zaśmiał się serdecznie. – Jak się rodzice miewają? – Wyprostował się w fotelu i przyciszył trochę film. Siedział obok choinki, kolorowe lampki oświetlały jego twarz pełną zmarszczek zmęczenia. Wyglądał wygodnie i poczciwie. Niall miał oczy po ojcu, więc również w jego tęczówkach dostrzegłam iskierki, zwłaszcza gdy mieniły się barwami świątecznych błyskotek. 
- Bardzo szczęśliwi, że nadeszło w końcu Boże Narodzenie. – Uśmiechnęłam się. - Przygotowania u mnie w domu zawsze idą pełną parą na kilka dni przed, więc wszystkie zmartwienia znikają na drugi plan. 
- Mama się trzyma? 
- Tyle, na ile może, tak. Ma przerwę teraz w badaniach. Powiedziała, że ma dość chodzenia do lekarzy przez najbliższy miesiąc. 
- Uparta, silna kobieta. Wdałaś się w nią, moja droga. A tato? 
- Och, ostatnio zaczął jakiś remont robić w domu. Nie braknie mu sił! – Sięgnęłam do maleńkiej miseczki z orzeszkami, którą przemycił na stół Niall. Zapisałam sobie w myślach, żeby przynieść więcej, gdy paluszkami dosięgnęłam do dna. 
- Powiedz im, że są więcej niż mile widziani, żeby odwiedzić naszą małą mieścinę. Jak mamie zdrowie będzie dopisywało, rzecz jasna. Ojca wezmę na jakąś dobrą grę Derby, Maura na pewno też się ucieszy. Pamiętam jej podekscytowanie na ślubie! 
- Przekażę. Zobaczę, co da się zrobić. – Ochoczo pokiwałam głową. 
- Twoja siostra wciąż jest za granicą? W Belgii była, tak? – Wtrąciła Denise znad świątecznej edycji magazynu z domowymi robótkami. 
- Tak, dobrze jej się tam żyje. Ale chyba w tym samym czasie przylecimy do Polski, więc będzie pełna chata. Ale nie tak pełna, jak tutaj. – Zauważyłam z uśmiechem. 

            W wiadomościach wieczornych mówili głównie o wydarzeniach związanych z Bożym Narodzeniem. Dostarczyły one tym samym odrobiny rozrywki i napędziły kilka tematów rozmów, aż pojawił się kolejny reporter z porcją informacji. Dostrzegłam, jak wzrok Bobby’ego wędruje do okna. Tak jakby próbował dostrzec, czy chłopaki jeszcze się nie zabili. Wyszli już ponad godzinę temu, więc nie dziwiłam się jego trosce. Żyłam w nadziei, że wszystko potoczyło się w miarę pokojowo. 
            Jak na zawołanie, drzwi wejściowe się otworzyły. Kilka ciężkich stąpnięć butami o wycieraczkę i szelest ubrań wierzchnich. Greg jako pierwszy wszedł do salonu ze spokojnym wyrazem twarzy. Posunęłam się na kanapie, żeby zrobić mu miejsce. Odwdzięczył się ciasnym uśmiechem, zanim opadł na poduszki i zaczął rozcierać zmarznięte, zaczerwienione ręce. 
- Widzieliście gdzieś Świętego Mikołaja? – Odezwał się Theo znad swoich kolorowych kart, z których układał coś na kształt wieży. 
- Nie, musiał jeszcze nie przejeżdżać przez Mullingar. – Odpowiedział mu ojciec. W progu salonu stanął Niall, otrzepując swoje brązowe włosy z delikatnych płatków śniegu, które od razu zamieniały się w wodę. 
- Ale słychać było dzwoneczki Rudolfa, więc pewnie się zbliża. – Skinął do młodego głową. 
            Wbiłam w niego wzrok, oczekując odpowiedzi. Nie wyglądał na złego, wręcz przeciwnie. Nie tryskał nie wiadomo jaką ekscytacją, ale był zadowolony. Fascynowało mnie to, jak dobrze i spokojnie wyglądał. Właściwie dopasowane czarne spodnie i szara, lniana koszula. Włosy trochę zmierzwione przez pogodę, ale to nic. Na serdecznym palcu lewej ręki obrączka, do której przez tak długi czas nie mógł się przyzwyczaić. 
- O, wiadomości. Coś ciekawego mówili? Nie wiedziałem, że stary Gary jeszcze działa w telewizji.. – Zaczął, nakręcając ojca na kilka zdań. O czymś wspomniała Denise, coś zauważył mądrze Theo. A ja, jak otępiała, wpatrywałam się w niego i czułam, jak wiele emocji przepływa przeze mnie w jednej chwili. Napędzał mnie jego uśmiech, szeroki i szczery. Oczy, które szkliły się od kolorowych światełek i telewizji. Dłonie, które sięgały po dwa moje ciasteczka, zanim usiadł po mojej drugiej stronie na sofie. 
            Napawałam się ciepłą atmosferą, ale szybko ogarnęło mnie zmęczenie. Wiedziałam, że niedługo będę prosić Nialla, żebyśmy się już zbierali, bo nie czułam się komfortowo z drzemaniem na kanapie, podczas gdy wszyscy wciąż rozmawiają i wspólnie spędzają czas. 
- Hej, Theo? Słyszałeś, że Mikołaj był już w Londynie? – Rzuciłam w pewnej chwili. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, łącznie z tymi błękitnymi, które rozumiały o co mi chodzi. 
- Naprawdę? Widziałaś go? – Podekscytował się. Szturchnęłam Nialla, który w zrozumieniu skinął do mnie głową. Podniósł się i podreptał w stronę korytarza, gdzie zostawił wcześniej niepozornie wyglądające czarne torby. 
- Wydaje mi się, że wrzucił coś do naszego bagażnika. – Kontynuowałam. Odsunęłam od siebie poduszkę, którą przytulałam i wstałam, chcąc pomóc Niallowi, który nie wniósłby wszystkiego pod choinkę za jednym razem. – O masz, a gdzie są nasze ubrania? Wszędzie prezenty! – Podniosłam głos, gdy brunet odpinał jeden z zamków. Cicho parsknął na moje próby stworzenia realistycznej historii, ale uspokoił się, gdy zrozumiał, że Theo złapał haczyk. 
- Może to dlatego, że ciocia Annie jest z Polski, a tam daje się prezenty w Wigilię Bożego Narodzenia? – Zaproponował jego dziadek, grając razem z nami. 
- Jak myślisz, będziemy je otwierać? Czy poczekamy do jutra? – Zagaiła Denise. Zabraliśmy wszystkie torby pod choinkę, na dywan. Usiadłam obok nich i zaczęłam wyjmować starannie owinięte papierem pakunki. Zadbałam wcześniej o to, żeby każdy miał pasującą, srebrzystą wstążkę i dzwoneczek, taki jak od sań Mikołaja. Podpisane były na kolorowych bilecikach albo złotym markerem na papierze, w widocznych miejscach. Ułożyłam je w miarę rozsądnie obok innych prezentów, które gotowe już leżały pod choinką. Sądząc po technice pakowania, część z nich musiała wyjść spod ręki Denise. 
- Ja proponuję otworzyć dzisiaj. – Odezwał się Greg. Musiał tym wszystkich zdziwić, poza Niallem, który się do siebie uśmiechnął. Powiedział mu. - Żeby cioci nie było smutno i poczuła się trochę jak u siebie w domu. Co ty na to? – Zaproponował. Złapał ze mną kontakt wzrokowy przez ułamek sekundy, ale nie doczekałam się żadnej reakcji, bo bratanek Nialla zaraz pojawił się przy kolorowym drzewku. Zaczęła się uważna inspekcja wszystkich pakunków przez jego doświadczone oko. 
- Tu jest jakiś list, wujku! – Sięgnął ręką do koperty, którą wcisnęłam pomiędzy dwa pudełka. Na odwrocie, starannym pismem, widniało słowo „Instrukcje”.
- Umiesz już płynnie czytać i deklamować, to nam pomóż. – Mruknął Niall. Siedział na skraju kanapy, jak najbliżej mnie. Theo rozerwał kopertę, na co skarciła go Denise za brak ostrożności. Wyciągnął równo złożoną kartkę i otworzył ją, robiąc wielkie oczy na czarnym piórem zapisane słowa. 
- „Moi drodzy,” – Zaczął, spoglądając kontrolnie na ojca. Skinął na niego głową, zachęcając go do czytania dalej na głos. – „Chciałbym, żebyście w Wigilijny wieczór otworzyli tylko jeden z pakunków, które tak pięknie przygotowali moi pomocnicy. Jest to prezent bardzo wyjątkowy. Nie możecie pisnąć o nim ani słówka aż do jutra, kiedy odwiedzę dom babci Maury Gallagher. Niech dziadek Horan czyni honory i otwiera małe pudełko z niebieską wstążką. Wesołych świąt!”. – Dokończył, z lekkim zawahaniem, zanim odnalazł w stosie prezentów ten jeden, kwadratowy i nieduży. – Dziadku, zobacz! – Potrząsł nim i przysunął do ucha, próbując zgadnąć co jest w środku. Podniosłam się z podłogi i usiadłam obok Nialla, czując jak splata swoją dłoń z moją. 
- Niech no ja zobaczę, gdzie są moje okulary… - Mruknął, sięgając do kieszonki w swojej koszuli. Założył cienkie szkła na nos i chwilę podziwiał paczuszkę, zanim zaczął odwiązywać wstążkę. 
            Po rozerwaniu mieniącego się papieru, z wyczekiwaniem patrzyliśmy, jak ogląda brązowe, drewniane pudełeczko. Uchylił jego górną część i widziałam, jak z pustym wyrazem twarzy obserwuje jego zawartość. 
- Co to jest, dziadku? 
            Pamiętałam dokładnie, co do szczegółu, co było w środku. Dwa maleńkie buciki bawełniane, niczym welurowe skarpeteczki. Na paluszkach miały wielokolorowe wyszycie Baby Horan, a na wewnętrznej stronie wieczka przyklejona była skórzana wklejka z datą. June 30th
            Bobby wpatrywał się w zawartość jeszcze przez chwilę, zanim zareagował. 
- To, mój drogi, jest wspaniała Bożonarodzeniowa nowina. – Powiedział ze spokojem, patrząc w naszą stronę. Uśmiechnął się, tak ciepło i szczerze, a w jego oczach pojawiły się łzy. Denise podniosła się z fotela obok i zerknęła mu przez ramię do pudełka. 
- Jesteś w ciąży?! – Podniosła głos. Pokiwałam ochoczo głową, nie powstrzymując już swojej radości. – O mój Boże! – Podeszła do mnie, żeby mocno mnie wyściskać. – Theo, ciocia Annie ma dzidziusia w brzuchu! 
            Miałam i dzidziusia, i motyle, i mdłości, i rozluźniające się kłębki nerwów. Jeden z kilku przystanków zaliczony, a łzy Nialla taty mówiły więcej niż mogłam się spodziewać. Przytulał swojego syna długo i wcale nie po męsku – tak jakby już tracił nadzieję, że doczeka się wnuków z jego strony. 
*

            Bożonarodzeniowy lunch u Maury przypominał mi wielkie przyjęcie. Kilka stołów złączonych i obstawionych przeróżnymi półmiskami ze smakołykami jej, znajomych, rodziny, oraz kupnych. W dużym salonie zebrał się tłum mniej lub bardziej znanych mi twarzy, wszyscy z kieliszkami lub szklankami w rękach, rumieńcami na policzkach i szerokimi uśmiechami. Przy ścianie stała dużych rozmiarów choinka ze stosem pakunków pod dolnymi gałęziami, na które nieśmiało spoglądały biegające dookoła dzieci. Wszędzie panował rodzinny, wesoły chaos, który jak zwykle przez kilka pierwszych chwil, wbijał mnie w podłogę. 
- Kochanie? – Cichy głos Nialla wyrwał mnie z zamyślenia. Zdjął już z siebie kurtkę i czekał, aż podam mu swój płaszcz. Niechętnie rozpinałam wewnętrzny guzik szarego, ciepłego ubrania, które zasłaniało mój odświętny strój. Brokatowe, czarne rajstopy widać było tylko na odcinku ponad kolanem do połowy uda. Od dołu zasłonięte były przez wysokie i dopasowane kozaki na obcasie, które wprawiały mnie w wiele wątpliwości, czy nie są zbyt wyzywające jak na rodzinne święta. Tym bardziej z moim doborem sukienki, która była jak dłuższy bordowy sweter wełniany, luźny i wygodny. 
- Co twoje ciotki pomyślą? – Mruknęłam pod nosem, ale usłyszał. Wpychałam szalik do rękawa płaszcza, gdy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. 
- Pomyślą, że znalazłem sobie dobrze wyglądającą żonę. Przestań się przejmować. – Odparł cicho. Powiesił nasze ubrania na ruchomym wieszaku. Oparł dłoń o moje plecy i delikatnie pchnął mnie do przodu, żebym zdobyła się na trochę odwagi. 
            Przez cały poranek uczyłam się na pamięć układu kafelków w łazience, co i rusz schylając się nad muszlą klozetową i zastanawiając się, czy kiedyś w końcu zwymiotuję. Później zaczęłam głodować i miałam ochotę pojechać do McDrive’a i zjeść cały zestaw powiększony. Niall przypomniał mi jednak, że najemy się na pewno u jego mamy, więc zostawiłam wspaniały pomysł. A był naprawdę kuszący. 
            Później, gdy ubrałam starannie zapakowane w oddzielne torby zamszowe kozaki, poczułam się jak bogini. Dodały mi one pewności siebie i przypomniały, że wciąż jestem młoda i mam szalenie przystojnego mężczyznę u boku. Czar prysł jednak, gdy póki co nie dostrzegłam w pomieszczeniu żadnych kuzynów zbliżonych wiekiem do nas, a jedynie osoby nieco starsze i o zupełnie innym guście. Jak w takich szpilkach miałam im powiedzieć, że noszę w brzuchu dziecko rodzinnego pupila? Już wolałam, żeby czym prędzej pojawili się bracia Devine, którzy chwilę pożartują z mojej próby odstawienia się, po czym poklepią Nialla po ramieniu na wiadomość, że zostanie ojcem. 
            Wmieszanie się w tłum pomagających w kuchni nie leżało mi. Zawsze byłam pierwsza do bycia pomocną dłonią u Maury w kuchni, ale nie tym razem. Za dużo ciotek maczało palce w keksach i puddingach, zbyt wiele opinii na temat świątecznych dań wędrowało ze wszystkich ust. Czułam się onieśmielona i samotna w tym harmidrze najtwardszego irlandzkiego akcentu. 
            Samo przywitanie się ze wszystkimi i wymienienie kilku słów trwało wieki. Śledziłam wskazówki bruneta, do kogo następnie mam podejść oraz kim ta osoba dla niego jest, na wypadek gdybym zapomniała. Wielu zgromadzonych dzisiaj nie było zaproszonych nawet na nasz ślub, więc należało się im troszkę więcej uwagi, dłuższe opowieści o tym, co u nas słychać, oraz prośba o pozdrowienie córek i synów, którzy jakimś cudem też należeli do tej części rodziny.
- Niall, mój synu! Chodź tu do mnie! – Dotarła do nas w końcu pani domu. Wystrojona w srebrną sukienkę i perły na szyi, mocno go do siebie przytuliła. W zasadzie na odwrót, biorąc pod uwagę ich różnicę wzrostu. Niall zamknął ją w uścisku i kołysali się przez chwilę w takim szczęśliwym splocie. – No i moja ślicznotka, dzień dobry! – Zwróciła się do mnie, traktując mnie taką samą czułością. Dodatkowo ścisnęła mnie, zanim się od siebie odsunęłyśmy. Musiała rozumieć, że jej uścisk jest jedynym uściskiem mamy, jaki dostanę w te święta. Była bardzo wrażliwa pod tym względem i zawsze dawała mi do zrozumienia, że u niej mogę się czuć jak w domu. Za każdym razem z przyjemnością to robiłam, tylko dzisiaj nie potrafiłam się wpasować. 
- Już wygodniej by było, gdybyś wynajęła karczmę Teda na rogu. Byłoby czym oddychać!
- Och, głuptasie! – Trąciła go dłonią po ramieniu. – Chris trochę poprzesuwał meble, żeby wszyscy się zmieścili. 
- Myślę, że nie miał wyjścia. – Zaśmiał się, robił to celowo. Przekomarzali się z mamą i wyglądało to tak naturalnie, że coś mnie chwyciło za serce i mocno ścisnęło. Miał w ciągu roku tylko kilka okazji do spędzenia czasu z nią w domu, a robił to z nieustającą pogodą ducha.  – Gdzieś konkretnie mamy usiąść, czy tam, gdzie wolne? 
- Gdzie chcecie, misiaczki. Tylko nie obok wuja Collinsa, bo najadł się z rana dużo grzybowych roladek. – Ostatnie słowa szepnęła, zbliżając się nieco. Oparła dłoń delikatnie na moim ramieniu w troskliwym geście. 
- Jasne. – Niall skinął głową z poważnym wyrazem twarzy. – Zaproponowałbym pomoc, ale z tego co widzę to nie zmieszczę się nawet w kuchni! – Wskazał na zatłoczone pomieszczenie, skąd dochodziły dźwięki przesuwanych sztućców i obijania naczyń. 
- Już zaraz wszyscy siądą, weźcie sobie coś do picia i do stołu, no już. – Ponagliła, odchodząc od nas i zaczepiając po drodze jednego z podjadających już kuzynów. 
            Znaleźliśmy sobie miejsca przy dużym oknie, jak się domyśliłam po torebce, zaraz obok Nialla kuzynek. Westchnęłam z ulgą, bo odjęło mi to trochę ciężaru z ramion, który zebrał się na samą myśl o rozmowie z kimś wiekowym i o szczególnych poglądach na życie. Katie, Alex i kilka jeszcze innych dziewczyn dorównywało nam wiekiem, więc dużo łatwiej nam się rozmawiało. Jedna, najmłodsza z nich (Jess, o ile dobrze zapamiętałam), nie miała wiele okazji do spotkania się z nami, ale jako pierwsza zawsze pisała do Nialla, gdy mieli lokalnie jakiś koncert. Od zawsze była fanką ich boybandu, a później też jego solowej twórczości. Toteż gdy tylko nas widziała, spoglądała na nas z uwagą i niepewnością. Tak jakby wciąż nie zdawała sobie sprawy, że należy do tej samej rodziny. 
            Jako jedni z ostatnich przyszli Greg, Denise oraz Theo, który ubrany był w elegancką koszulę, kamizelkę i ciasno zawiązaną muchę. Jego mama od zawsze bawiła się w strojenie i szukanie najlepszych cudeniek z chłopięcej mody, dlatego mały królował, jeśli chodzi o stylowy wygląd na wszelkich rodzinnych spotkaniach. Pomachał mi z oddali, gdy zauważył, że patrzę w ich stronę. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam gest, podczas gdy ten pociągnął ojca za sweter i coś szepnął. Greg odpowiedział, na co Theo pokiwał ostrożnie głową i pokazał gest zamykania buzi na kłódkę. Zrobiło mi się ciepło.

            Bardzo chciałam korzystać z tego jakże licznego spotkania. Jego rodzina napawała ciepłem i radością, tradycyjne potrawy i miodny akcent wprawiały moje serce w dużo szybszy rytm. Starałam się jak najwięcej zajmować rozmową, żeby nie dać moim mdłościom szansy po raz kolejny. W pewnym momencie wszyscy jednak zaczynali zajadać się mięsami, które zostały zaserwowane jako danie główne, więc musiałam znaleźć w sobie choć odrobinę apetytu. Rozpoczęły się szybkie analizy i poszukiwania dania lub przekąski, które nie wołały do mnie „a kysz!”. Nie mogłam jedynie sączyć wody i siedzieć o pustym talerzu, nie wzbudziwszy podejrzeń. Tym bardziej w gronie starszyzny Gallagherów. 
- Co jesz? – Mruknęłam do Nialla, schylając się delikatnie do niego, w prawą stronę. Wkrawał się akurat w kawałek mięsa, na które pokazał końcem swojego noża. 
- Indyk nadziewany jakąś kaszą i podrobami, z marchewką. – Odparł. Przesunął sztuciec na kolejne porcyjki, które znalazły się na jego talerzu. – W tej sałatce jest groszek, por i ziemniaki. No i to, co widzisz. – Dodał, gdy mój wzrok padł na grillowane warzywa. Musiałam ewidentnie się skrzywić w niezadowoleniu, bo ciasno zamknął usta, gdy obserwował moją reakcję. – Obok Sally jest jakiś ryż z kurczakiem, pestkami dyni i jakimiś przyprawami. Może coś takiego? 
- Niech będzie. – Skinęłam głową, wciąż nie przekonana co do wyboru. Nie chodziło o to, że jestem wybredna, choć z pewnością tak to wyglądało dla kogoś, kto widział mój problem ze zdecydowaniem się na cokolwiek do zjedzenia. W normalnych okolicznościach z przyjemnością spróbowałabym wszystkiego, co do zaproponowania miał każdy z półmisków. Tym razem, widok żeberek w gęstym sosie przypominał mi o obiedzie, po którym zrobiło mi się niedobrze, a większość sałatek zbyt intensywnie pachniała cebulą. Fakt, że byłam nimi otoczona wcale mi nie pomagał i robiłam co mogłam, żeby nie wdychać ostrego zapachu. – I trochę tych warzyw z grilla, tylko postaraj się ominąć cebulę. – Dodałam, podając mu talerz. 
            Sam nie dosięgał do półmiska, dlatego zlecił robotę jednemu z kuzynów, którzy siedzieli bliżej. Wiązało się to z otrzymaniem dużo większej porcji niż miałam w ogóle ochotę oglądać. Odwróciłam się więc przed siebie i z lekkim uśmiechem dojrzałam, co jeszcze znajduje się na stole, kto obok kogo siedzi, żeby nie sprawić wrażenia niezadowolonej. 
- Dziękuję. – Mruknęłam z uśmiechem, gdy przede mną wylądowała spora, jak na moje mdłości, ilość jedzenia. 
- Coś jeszcze? Coś innego do picia chcesz? – Dopytał, ale już cichszym głosem, zbliżywszy usta do mojego ucha. Pokręciłam delikatnie głową i podziękowałam, po czym otrzymałam niewinnego buziaka w policzek, zanim znów zabrał się za kęs indyka. 


            Udawanie, że się je, podczas gdy żołądek odmawia współpracy, było ogromnym wyzwaniem. Grzebałam widelcem w porcji, wydłubałam co przystępniejsze dla mojego niekorzystnego samopoczucia, małymi gryzami zabierałam się za mocno doprawionego kurczaka, który zdążył już ostygnąć na talerzu. Często popijałam i uśmiechałam się do czyichś rozmów, udając społecznie aktywną. Zjadłam wszystkie grillowane warzywa, z pominięciem jednego krążka cebuli, który samotnie leżał z brzegu. 
- Co tak marnie, Annie? – Zamarłam, słysząc to pytanie. Szukając jego źródła, znalazłam siostrę Maury, która obok niej siedziała. Skłoniło też moją teściową do zerknięcia w moją stronę ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Moja prawa ręka leżała na stole i obejmowała szklankę z wodą. Dlatego delikatnie poprawiłam się na krześle, zmuszając przy tym mój łokieć do szturchnięcia bruneta, który popijał akurat ciemnym piwem. – Tyle dobroci dookoła! – Oczywiście kilka kolejnych głów zwróciło się w moją stronę, bo tak działały konwersacje podczas rodzinnego obiadu. Każdy dokładał swoje dwa grosze do każdego komentarza na nawet najmniej istotne tematy. 
- Aaah… - Zaczęłam, bardzo żałośnie. Mogłam przysiąc, że moje policzki robiły się powoli czerwone. Czułam, jak zaczynają mnie palić. – Powoli, nie wszystko na raz. – Ciocia uniosła lekko brew, wciąż uśmiechając się promiennie. 
- Jest Boże Narodzenie! Trzeba jeść, ile się zmieści na talerzu! – Zawtórowało jej kilka chichotów od osób pomiędzy nami. 
- No i pewnie by zjadła, gdyby mąż nie zrobił jej obfitego śniadania do łóżka. – Niall oparł ramię na oparciu mojego krzesła i wygodniej się usadowił, tworząc wiarygodną historię. – U Annie w domu na Boże Narodzenie je się również odświętne śniadanie zaraz po wstaniu. – Kontynuował, na co przytaknęłam skinieniem głowy. Odwróciłam głowę delikatnie w jego stronę, poświęcając mu swoją uwagę. 
- No tak, pierwsze lata małżeństwa takie są! Pełne słodkich gestów i uroczych przezwisk! – Zaśmiała się gromko, uzyskując podobne reakcje od wszystkich starszych od nas członków rodziny. Uśmiechnęłam się do siebie, triumfując w duszy. 
- Och, Thereso! Nie opowiadaj młodym takich rzeczy, niech się cieszą tym co mają! – Szturchnęła ją Maura. Tamta machnęła ręką, zanim wzięła duży łyk wina z kieliszka. 
            Ręka Nialla przesunęła się z krzesła na mnie. Bardzo delikatnie objął mnie w geście otuchy i pomasował ramię, wolną ręką sięgając po butelkę piwa. Stuknął kilka razy palcami, zwracając na siebie moją uwagę. Zerknęłam na niego, otrzymując delikatne odchylenie głowy w pytającym geście, gdy robił kolejny łyk pachnącego trunku. Jego oczy zabłysły, policzki jeszcze nie do końca się zaczerwieniły. W przeciwieństwie do moich. 
- W porządku? – Bardzo cicho szepnął, karząc mi czytać z ruchu warg. Dopiero gdy przytaknęłam, odwrócił ode mnie wzrok i odstawił butelkę na stół. 
- Och, Annie, właśnie! – Alex, która siedziała po mojej lewej stronie, wyglądała jakby coś nagle jej się przypomniało, aż z wrażenia odłożyła sztućce, którymi nabierała chwilę wcześniej sałatkę. – Pokaż nam obrączkę. Bo z kimś ostatnio rozmawiałyśmy… kto to był, Tom? – Odwróciła się do siostry. – I chodziło o rodzaj złota, na jaki ludzie częściej się decydują. A nie pamiętałam co wy macie na palcach. W zasadzie to w ogóle ich nie widziałyśmy, tyle się działo na weselu! – Tłumaczyła. Zaśmiałam się i wyciągnęłam do niej moją lewą dłoń, gdzie na serdecznym palcu lśniły dwa pierścionki. 
            Jedna rzecz, którą zawsze wbijałam Niallowi do głowy, to moja nienawiść do pierścionków. Nie lubiłam ich, nie wygodne dla mnie były i zarzekałam się, że muszą być naprawdę dla mnie wartościowe i w moim guście, żebym je nosiła. Dlatego chłopak działał pod presją, gdy wybierał dla mnie pierścionek zaręczynowy, a potem, gdy wsuwał mi na palec obrączkę. Ta była klasyczna, z żółtego złota i grawerunkiem od wewnętrznej strony. Drugi zaś - zaręczynowy - był dużo mniej skromny. Obręcz wykonana była z białego złota, przez wierzchnią połowę pokryty drobnymi diamencikami i sprawiający wrażenie całego diamentowego. Na środku widniał większy, starannie wyszlifowany o kształcie maleńkiego, skromnego serduszka. Pierścionek nie był nachalny, nie rzucał się w oczy, ale gdy już ktoś go dostrzegł, przez kilka chwil nie odrywał wzroku. 
            Alex przytrzymała moją dłoń i razem z siostrą zaczęły podziwiać dwie błyskotki. Potem zaraz przeszły do dwóch bransoletek, które obijały się o siebie również na lewej ręce. Obie przykręcone śrubokrętem na amen, z delikatnymi kamieniami szlachetnymi i z grawerunkiem, którego nikt raczej nie mógł dostrzec. Te zwracały uwagę tylko i wyłącznie dlatego, że jakiś czas temu panowała moda na te wyznaczniki miłości od Cartiera, a kobiety bez względu na stan emocjonalny pragnęły posiadać owe świecidełko na nadgarstku, wierząc w czyjąś miłość. 
            Kolejne minuty przebiegały w spokoju. Niall troskliwie splótł nasze palce, nie zważając na to z kim rozmawiał. Wydawało mi się, że bez problemu przetrwam kolejną godzinę albo i dwie, skubnęłam nawet kilka kęsów z moich pozostałości na talerzu. Mina mi jednak zrzedła w momencie, gdy jeden z wujków zaczął rozlewać grzane wino. Pachniało bardzo mocnym alkoholem, w dodatku z za dużą ilością lokalnych przypraw. Nie odpowiadał mi ten zapach, zrobiło mi się niedobrze i wiedziałam, że nawet popicie wodą z cytryną nie pomoże. Zmuszona byłam delikatnie ścisnąć dłoń Nialla i odsunąć ją, odkładając serwetkę obok talerza, na stół. Odsunęłam krzesło i wstałam od stołu, zwracając tym jego uwagę. Wujek, który nalewał trunek do ciężkich szklanek, uznał mój ruch za ochotę na solidną porcję. 
- Podajcie Annie szklankę! Tylko wrzucę tu jeszcze kawałek pomarańczy… 
- Nie, nie, dziękuję! – Powiedziałam, chyba trochę za szybko. Wycisnęłam z siebie jak najszczerszy uśmiech, mimo paskudnego odruchu wymiotnego. – Jestem dzisiaj kierowcą. – Dodałam na odchodne, stukając obcasami po ciemnej podłodze. Moim ratunkiem była gwarna irlandzka rodzina, której nie zagłuszy żaden hałas. 

            Nie pamiętałam dobrze, gdzie u Maury jest druga łazienka, więc zmuszona byłam zająć tę, która była przeznaczona dla gości. Doszłam do wniosku, że nie zdążę nawet ich zamknąć na klucz – potrzebowałam od razu uklęknąć przy toalecie, jak najszybciej łapiąc swoje włosy. Dreszcze przebiegły wzdłuż całego mojego ciała i nie było to spowodowane zimnymi kafelkami, bo wysokie ponad kolana kozaki skutecznie mnie od nich chroniły. Moja twarz skrzywiła się w niesmaku goryczy, która pojawiła się w mojej buzi. Jak zwykle przy odruchu wymiotnym łzy pojawiły się w moich oczach i nie śmiałam ich nawet powstrzymywać, bo bałam się, że zrobię jeszcze większy bałagan. 
            Jedyny bałagan, jaki jednak zrobiłam, był w mojej głowie. 
            Musiałam się męczyć przez kilkanaście minut z paskudnym samopoczuciem, zwisając głową bezsilnie nad muszlą klozetową. Wiedziałam, że nie ma mnie już za długo jak na bycie u kogoś gościem, ale nie mogłam nic na to poradzić. Czułam się żałośnie z każdą minutą coraz silniejszych mdłości, które nie ustępowały. Opadłam z kolan na pupę, nie mając już siły w kościach. W krzywej, przekręconej pozycji wciąż liczyłam na to, że w końcu zwrócę chociaż trochę obiadu i będę miała spokój, jakkolwiek to brzmi. Podskoczyłam i miałam jeszcze większą ochotę zwymiotować, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. 
- Minutka! – Podniosłam głos, który trochę mi się złamał. Sięgnęłam ręką do spłuczki i już chciałam za nią pociągnąć, gdy dotarło do mnie: 
Bunny, it’s me. 
            Nie odpowiedziałam nic, widziałam tylko kątem oka jak ostrożnie uchyla drzwi. Zobaczył mnie w tej żałosnej pozycji, po czym upewnił się, że nikt za nim nie stoi i wślizgnął się do środka, zamykając tym razem łazienkę na klucz. Ukucnął obok mnie i chwycił moje włosy, zwalniając przy tym moją dłoń. 
- Znów tylko nudności? – Zapytał cicho. Drugą ręką zaczął masować moje plecy, po których do tej pory przebiegały jedynie lodowate dreszcze. Miłą odmianą był ciepły dotyk. Pokiwałam głową, czując kolejną falę niedobrego samopoczucia. Nachyliłam się bardziej nad muszlą i nawet nie potrafiłam zakasłać. Czułam się potwornie. 
- To grzane wino. – Jęknęłam, podczas gdy kolejne dwie łzy spłynęły po moich policzkach. 
- Zapamiętam, żeby trzymać się od niego z daleka. – Odparł ze słabym uśmiechem. Nie miałam siły mu odpowiedzieć, bolały mnie już plecy od schylania się do ubikacji. Ścierpły mi już ręce od kurczowego trzymania deski, więc opuściłam je już wzdłuż tułowia zrezygnowana. Mój organizm w ogóle nie współpracował. – Och, kochanie… - Westchnął cicho, widząc w jakim jestem stanie. Oparłam czoło na jego piersi i próbowałam uspokoić wszystkie zmysły. Jego ubranie pachniało znajomo i kojąco, dlatego skupiłam się na głębokim oddychaniu wtulając się w niego. Palce, które trzymały moje włosy, zaczęły głaskać delikatnie moją głowę. Przysunął do niej usta i delikatnie pocałował. – Przykro mi. 


            Kilka minut jeszcze uspokajałam organizm, zanim zdecydowałam się na zwolnienie łazienki. Wyszliśmy z niej oboje jednocześnie, nie bawiąc się w żadne pierwszeństwo i odczekanie pięciu sekund. Wręcz podtrzymywałam się na jego ramieniu łaknąc komfortu jego ciepłego ciała i dopóki nie usłyszałam gromkich śmiechów reagujących na czyjś żart, wcale się tym nie przejmowałam. 
            Kilka osób odeszło już od stołu, zbierając się na bożonarodzeniowy spacer albo przesiadając się na kanapę, ku lepszemu odpoczynkowi od jedzenia lub wygodniejszej rozmowie. Z tego co dostrzegłam, to babcie postanowiły zasiąść z herbatą w fotelach, prawdopodobnie opowiadając sobie przeróżne ploteczki z sąsiedztwa. 
- Gdzie masz prezent? – Zapytałam, póki mój szept miał jeszcze siłę przebicia do jego uwagi. 
- W płaszczu, razem z kopertą. – Odparł, skinąwszy głową w stronę wieszaków. – Chcesz to teraz zrobić? – Zapytał, wyraźnie zmartwiony. Zmarszczył czoło i poprawił jeden z moich kosmyków włosów. 
- Już chyba wolę, żeby ludzie chwilę pogadali i pozwolili mi jechać do domu. Nie wysiedzę długo, wcale mi nie przechodzi. – Odparłam smutno. Wiedziałam, że zależało mu na spędzeniu czasu z rodziną. 
- Możemy w każdej chwili wyjść. – Przypomniał mi, na co skinęłam głową. – Chcesz miętówkę? – Zaproponował. Podeszliśmy do wieszaków, gdzie zostały nasze ubrania wierzchnie i najpierw wyciągnął małą paczkę ostrych, miętowych cukierków i dał mi jednego, następnie znajdując w wewnętrznej kieszeni ciasno zawiązane wstążką pudełko, razem ze złotą kopertą. 
- Wychodzicie już, dzieciaki? – Nagle, znikąd, pojawił się obok Chris, niosąc pustą kratę po piwie.
- Nie, nie. Jeszcze nie. – Uśmiechnęłam się słabo. – Ale chodź, mamy jeszcze jeden prezent. 
            Chris uniósł brwi i zaśmiał się, kręcąc wesoło głową. Machnął na nas rękami i poprowadził do salonu, gdzie Maura podawała najstarszej ciotce kilka ciasteczek maślanych na talerzyku. 
- Kochana, twój młodszy syn coś przeskrobał! – Podniósł głos, zwracając tym jej uwagę. Podszedł do niej i zagarnął ją ramieniem, delikatnie podprowadzając do nas. Wzięłam głęboki oddech i przysunęłam się do Nialla, kładąc rękę na jego plecach. 
- Oj tam, od razu przeskrobał! – Żachnął się z uśmiechem. Maura spojrzała na nas podejrzliwie, krzyżując ręce na piersi. Kilka osób obok nas zaciekawiło się, o co chodzi. – Po prostu mamy dla was jeszcze jeden prezent, który nie wylądował pod choinką. – Dodał, wysuwając przed siebie pudełko razem z kopertą. 
- Och, słońce, nie trzeba było! Już i tak przecież tyle dobroci dostałam, a największa radość, że mam was tutaj ze mną! – Rozczuliła się. – Dziękuję. 
- Najpierw kartka z życzeniami. – Podpowiedziałam z uśmiechem, gdy wzięła od niego dwa pakunki. Postawiła pudełeczko na stoliku obok, zanim zabrała się za kopertę. 
            Otworzyła ją jak najdelikatniej, po czym wyjęła ciemnozieloną kartkę ze złotym, wypukłym napisem „Merry Christmas”. Gdy ją otworzyła, uruchomiła się prosta melodia jednej z popularnych piosenek świątecznych, co wprawiło nas w śmiech. 
- Och, kochani… - Mruknęła rozweselona, zanim zaczęła na głos czytać. Nie sądziłam, że to zrobi. Tak samo chyba Niall, bo objął moje ramiona i mocno przyciągnął do siebie, pozwalając się przytulić. Nie protestowałam. – „Z dziecięcą radością życzymy najwspanialszego Bożego Narodzenia.” – Jedno zdanie, z którego nic nie wynikało. Ale niepewność i niecierpliwość sprawiały, że czułam się już obnażona z sekretu. – Och, jakie to urocze! 
            Uśmiechnęła się do nas, zanim sięgnęła po pudełeczko. Rozwiązała czerwoną kokardę i odłożyła ją na stół. Powoli otworzyła pudełeczko, takie samo jakie otrzymał Bobby. Wystawały z niego maleńkie buciki i ta sama informacja o terminie, który wyznaczył lekarz. Maura otworzyła szeroko buzię i spojrzała na nas z wielkim zaskoczeniem. Zakryła usta jedną z dłoni i widziałam, jak szklą się jej oczy. 
- Jezu najdroższy! – Podniosła głos, zwracając tym uwagę zgromadzonych najbliżej nas. – Czy to… - Nie mogła się wysłowić, kręciła głową. Złapała się za serce z rozkosznym wyrazem twarzy, oczekując od nas jakichś słów wyjaśnienia. Nie miałam odwagi odezwać się ani w ogóle ruszyć, wciąż ucząca się reakcji ludzi na tę wiadomość. Niall zrobił więc odważny ruch i przyłożył dłoń do mojej dolnej części brzucha. 
- Co się stało? – Dopytywała babcia na widok rozpłakanej Maury. Chris wziął od niej pudełeczko, bo ta szybko do nas podeszła i przytuliła się. Najpierw do mnie, bardzo mocno mnie do siebie przyciskając i trzęsąc się z podekscytowania. Następnie szarpnęła też do nas Nialla, który nerwowo się zaśmiał i objął jej wątłą postać, która w ogóle nie chciała mnie puścić. 
- Annie jest w ciąży! – Ogłosił jej mąż, uzyskując tym głośne wiwaty od kilku osób. Podniosły się gwizdy i oklaski, a Maura odsunęła się ode mnie na odległość ramion i patrzyła na mnie, z taką miłością i troską. 
- Mój drugi syn zostanie ojcem! Coś podobnego! – Przeniosła swoje uściski na Nialla, płacząc już rzewnie. On trzymał ją tylko w swoich ramionach i cicho śmiał się na widok jej reakcji. 
- Wątpiłaś, co? – Zaśmiał się już nieco głośniej. 
- Chciałbyś! – Odburknęła, wycierając swoje łzy. – To wspaniale, tak się cieszę! 

            Maura płakała. Chris nalewał kilka kieliszków szampana. Babcia wcinała ciastka i się szeroko uśmiechała. Kilku kuzynów klepało Nialla po ramieniu, a ten wpatrywał się we mnie. Bo było mi cholernie niedobrze, a staliśmy się skupiskiem największej uwagi. Uśmiechnęłam się mimo wszystko i cieszyłam się ze wszystkimi. 




*
- Jesteś pewna, że chcesz zostać sama? – Zapytał po raz trzeci. Pachniał nowymi perfumami Hugo Bossa i opierał się o blat w dużej, przestronnej kuchni, gdy nalewałam sobie kolejną szklankę wody. Ubrał skromny, ale świąteczny sweter – z małym uśmiechniętym piernikowym ludzikiem na piersi, tam, gdzie powinna być kieszonka. Na wierzch zarzucił zamszową czarną kurtkę i już żałowałam, że nie idę z nim, bo nie będę mogła się napatrzeć na kolejne zabójczo dobre połączenie jego ubrań. Poprawił swój srebrny zegarek i objął ręką mój tułów. 
- Nic mi nie będzie, pewnie obejrzę kawałek jakiegoś filmu i zasnę. Muszę tylko pamiętać, żeby nie wyciszać telefonu. 
- Mogę wrócić pieszo, albo z kimś się zabrać. 
- Niall. – Przerwałam mu. Odłożyłam cytrynę, którą kroiłam, razem z nożem. Odwróciłam się twarzą do niego i wytarłszy wcześniej dłonie o spodnie dresowe, ujęłam nimi jego policzki. Zadrapał mnie jego kilkumilimetrowy zarost, błękitne oczy przeszyły swoim zmartwieniem. – Doceniam to, że się martwisz. Wszystko jest w porządku. Nic mi się nie może stać, poza sporadycznym odruchem wymiotnym, w którym i tak mi nie pomożesz. – Tłumaczyłam. – Dlatego idź spotkaj się ze znajomymi, a jak skończysz to zadzwoń do mnie, przyjadę po Ciebie. Nie pozwolę, żeby żaden samochód potrącił mojego pijanego męża. – Wspięłam się na palce u stóp i ucałowałam jego brodę, zanim zdołał ciężko westchnąć. 
- Zawsze mogę się uśmiechnąć do policjantów na nocnym patrolu. Pewnie mnie chętnie zgarną. – Zasugerował z zawadiackim uśmiechem, ale mój wyraz twarzy musiał nie wykazywać ani grama aprobaty, bo od razu zapomniał o pomyśle. – Okej, czyli nie. 
- Nie chcesz denerwować kobiety w ciąży, kochanie. – Odparłam, odwróciwszy się z powrotem do blatu. Wrzuciłam pokrojone kawałki cytryny do dużej szklanki i nieco zgniotłam plastikową słomką, dla świeższego smaku. 
- Och, czyli to będzie teraz twoja karta przetargowa? – Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brew, opierając się biodrem o blat. – Nie denerwuj mnie, bo jestem w ciąży i nie ręczę za siebie? 
- Nie. – Powiedziałam cicho, zerkając na niego ostrożnie kątem oka. – Raczej „nie denerwuj mnie, bo noszę w brzuchu twoje dziecko, Horan”. 
- Mhm, czyli jak ja będę zarabiać na waciki, to będziesz wpajać mojemu synowi teorie przeciwko mnie? – Zaśmiał się lekko, oglądając moje poczynania z cytryną z zainteresowaniem. 
- O, znasz już płeć? Nie wiedziałam, że to możliwe na tym etapie ciąży. – Wytknęłam. Przesunęłam go bokiem, żeby przepuścił mnie do zlewu i pozwolił opłukać ręce. 
- No pewnie, że wiem. Ja strzelałem. – Na ten komentarz odwróciłam się do niego i tym razem z pełną premedytacją, spojrzałam na niego wymownie. Parsknął cicho, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. 
- Idź już sobie, bo przysięgam, że już rzucasz książkowymi żartami typowego ojca! – Próbowałam go wygonić, delikatnie odpychając go od blatu i próbując skłonić do marszu w stronę drzwi. 
- Dobra. Zostawiam moją księżniczkę w Irlandzkim zamku. 



            Kupno domu w okolicach Mullingar owiane było tajemnicą przez bardzo długi czas. Pierwsze głosy, że słynny Irlandzki piosenkarz oraz były członek odnoszącego sukcesy boybandu kupił dom w swoim rodzinnym mieście, pojawiły się w lokalnych tabloidach. Na pierwszych stronach irlandzkich brukowców znalazło się zdjęcie starego, potężnego domu, który przypominał nieco zamek swoją starą stylistyką, a obok niego krzywo wycięta twarz Nialla. Plotki pojawiły się w okolicach naszych zaręczyn, ale rzekome dane co do sprzedaży domu pochodziły z jeszcze wcześniejszego okresu. Za każdym razem, gdy pytałam go o te „potwierdzone” informacje, wzruszał ramionami i zbywał temat, tak jak każde pogłoski, które pojawiały się na jego temat w internecie. 
            Domysły prasy stały się faktem, gdy byliśmy w trakcie miesiąca miodowego. 
            Zaplanowany mieliśmy wspaniały wyjazd w wygrzanym słońcem miejscu na świecie, który poprzedzony miał być kilkoma dniami prawdziwej irlandzkiej wędrówki. Tak jak marzyłam od wielu lat, Niall zabrał mnie na wycieczkę po najpiękniejszych miejscach na jego wyspie, które dostarczyły mi pierwszych chwil upragnionego spokoju we dwoje. Czego jednak nie wiedziałam, to czym była nasza baza noclegowa. Dom był przyzwoicie urządzony, ale jeszcze nie w stu procentach. Jak tłumaczył, chciał mi zrobić niespodziankę, ale również uszanować mój gust i pozwolić mi włączyć się do dekorowania wnętrz, żeby stworzyć z budynku nasz prawdziwy, irlandzki dom. Stałym miejscem zamieszkania wciąż był dla nas Londyn, ale mieliśmy cichy plan zestarzeć się w Irlandii. Dlatego pierwsze samotne chwile jako małżeństwo spędziliśmy na ochrzczeniu naszego nowego domu, włączając w to przeniesienie panny młodej przez próg jak i noc poślubną. 


            Kiedy Niall wyszedł spotkać się ze starymi znajomymi z Mullingar, były to na dobrą sprawę moje pierwsze chwile sam na sam w potężnym, murowanym domu. Wciąż przyzwyczajałam się do nieznanych jeszcze na pamięć wnętrz, odkrywałam nowe przeznaczenia dla pomieszczeń, w których rzadko przebywałam. Pierwszym krokiem do zabicia ogłuszającej ciszy było włączenie telewizora. Dom usytuowany był na zboczu mniejszej drogi, a od drzwi wejściowych do bramy wjazdowej i tak dzieliła mnie odległość około dwustu metrów. Za budynkiem rozpościerała się zielona, nieco zadrzewiona działka, której wielkość kilku hektarów wciąż do mnie nie docierała. Nie mogłam się doczekać wiosny lub lata, kiedy będę w stanie nacieszyć się ogromnym terenem zielonym, chociażby z pozycji w fotelu na tarasie. Dom był naszą irlandzką odskocznią od zgiełku i podejrzewałam, że nie raz spędzę w nim samotnie kilka dni, jeśli codzienność za bardzo da mi w kość. 
            Mniejszy salon, dużo bardziej przytulny od tego największego i najbardziej reprezentacyjnego, skradł moje serce. Dwie potężne, welurowe kanapy o przyjemnym odcieniu koloru granatowego skupiały największą uwagę, razem z kolorowymi poduszkami i kilkoma kocami, złożonymi w równe kostki na oparciu. Po prawej stronie od kanap mogłam podziwiać ogromny kominek, działający i przyjemnie ogrzewający pomieszczenie w zimne dni. Zimowa aura błagała mnie o zapalenie kilku szczap drewna i rozjaśnienie domowego ogniska, ale kiedyś sobie obiecałam, że nie będę tego robić, gdy sama jestem w domu i wiem, że niebawem muszę wyjść. Zapaliłam więc jasne lampki choinkowe, które ułożone były dookoła kominka i dodałam tym odrobinę świątecznego ciepła w pokoju. Duży telewizor rozświetlił się w rogu pokoju, zaraz obok wnęk z półkami pełnymi drobnych dekoracji – miejsce aż wołało o poustawianie kilku zdjęć w ramkach i ważnych dla mnie książek, ale stuprocentowa przeprowadzka nie wchodziła na razie w grę. Dlatego w niektórych miejscach w domu powiesiliśmy specjalnie wywołane fotografie, których brakuje z kolei w Londynie. 
            Uzbrojona w pełną szklankę wody cytrynowej i laptop pod pachą, opadłam na miękkie poduchy. Rozwinęłam kremowo-szary koc i owinęłam się nim, ziewając przeciągle. Sięgnęłam po pilot od telewizora i zaczęłam zmieniać kanały, w poszukiwaniu czegoś wystarczająco wciągającego, żebym nie zasnęła. Znalazłam kilka powtórek trzeciego sezonu „Przyjaciół”, więc ze spokojem w sercu i zrelaksowanym umysłem, utonęłam w poduszkach i zatraciłam się w przygodach jednej z najbardziej ciepłych i komfortowych produkcji telewizyjnych, na jakie kiedykolwiek trafiłam. Moja głowa co jakiś czas wędrowała w myślach do firanek, które zasłaniały duże okna po lewej stronie. Brakowało im jakiegoś delikatnego wyrazu lub dekoracji, drobnego światła dla uzupełnienia przyjemnej atmosfery mojego ulubionego pokoju. Otworzyłam więc komputer i zaczęłam przeglądać strony internetowe z dekoracjami wnętrz, zajmując sobie solidną porcję czasu w produktywny sposób i spisując pomysły w notatkach w telefonie. 


            
            W pewnym momencie wieczorem zasnęłam. Ogarnęły mnie przyjemne ciepło grubego koca, ciepłe i sporadyczne światło lampek choinkowych, oraz kojąca atmosfera wesołego serialu. Ocknęłam się z wysuszonym gardłem, więc ledwo otworzywszy oczy, już sięgałam po szklankę, w której zostało jeszcze trochę wody. Przetarłam zmęczone powieki i ziewnęłam przeciągle, zanim wymacałam dłonią telefon na kanapie, wciśnięty pod poduszkę. Zegar na ekranie wskazywał wpół do pierwszej w nocy, dlatego ściągnęłam brwi w zmartwieniu, bo nie miałam od Nialla żadnych nieprzeczytanych wiadomości ani nieodebranych połączeń. Jedynie powiadomienie od Laury oraz dwa nowe maile. Nic poza tym. 
            Znalazłam jego numer i przyłożyłam telefon do ucha, czekając na sygnał. Kilka dźwięków oczekiwania minęło, zanim usłyszałam szum głośnych śmiechów i rozmów w tle. 
- Niall? – Zaczęłam, nie słysząc ani jednego konkretnego słowa wypowiedzianego do słuchawki. 
- No w końcu! Dzwonię i dzwonię! – Oznajmił bardzo głośno. 
- Wszystko w porządku? – Wyprostowałam się na kanapie. Miałam przeczucie, że nie będzie to najłatwiejsza rozmowa. 
- W porządku! Są chłopaki! Są dziewczyny! Ach, no i panienki wciąż nie mogą uwierzyć, że mam obrączkę na palcu! Ale to chyba taka gra, bo ewidentnie przyciągam je do siebie teraz. Ktoś mówi, że jestem pies na baby. Ale ja nie jestem. Nie jestem, prawda? – Głos złamał mu się pod koniec. Mówił ledwie wyraźnie, nie kończył słów i musiałam się domyślać, o co mu chodzi. Był kompletnie pijany. 
- Nie jesteś, kochanie. – Gdy był w takim stanie, potrzebował najprostszych odpowiedzi. Komplikowanie by nie pomogło, a jedynie pogorszyło jakość naszej rozmowy. – Kiedy po ciebie przyjechać? 
- Przyjechać! Myślałem, że wyjdziemy z Seanem o -ątej, bo już Phil chciał zamykać, ale jeszcze tu siedzimy. Piwo jest. 
- Piwo, co? – Mruknęłam z delikatnym westchnięciem. – Jak się nazywa ten pub, w którym jesteście? 
- Och! Cztery smoki! Albo skoki… Hej, Lizzy! – Podniósł głos do kogoś, tym samym krzycząc do słuchawki. – Lizzy mówi, że Bar Cononosa. Ale ja jej ufam. Bo lubi mnie przytulać. Ty też mnie lubisz przytulać, prawda? – Bełkotał. Przez chwilę chciało mi się nawet śmiać, ale zrezygnowałam. Wyłączyłam wolną ręką telewizor i podniosłam się z kanapy. 
- Okej, posłuchaj mnie. Przyjadę niedługo, więc nie szlajaj się nigdzie, zgoda? 
- Tak jest, kapitanie! Kapitan Jack Sparrow na pokładzie. Czekam na moją Czarną Perłę, podobno biegnie. 
            Zaraz potem rozłączył się, a z moich ust wydostało się ciężkie westchnięcie. Niall, gdy był pod wpływem alkoholu, przeważnie dużo głośniej mówił, śmiał się o wiele dłużej, często zaczynał śpiewać. Gdy usłyszałam, jak daleko wędrują jego myśli i nie mają one większego sensu, wiedziałam, że nie będzie łatwo. 
            Podciągnęłam moje sportowe legginsy i wyszłam z salonu. Podeszłam do garderoby, żeby znaleźć byle jakie, wygodne buty i coś więcej do ubrania. Nie wiedziałam jak długo będę musiała iść na zewnątrz z pijanym mężem pod rękę, więc bez wahania wcisnęłam przez głowę grubą, czarną bluzę. Roztrzepałam zgniecione od poduszki włosy i chwyciłam płaszcz, ubierając go po drodze do głównego holu. Zostawiłam zapalone światła, zgarnęłam ze stolika telefon i wszystkie klucze, po czym wyszłam z domu. 
            Gdy czekałam, aż brama wjazdowa się otworzy, próbowałam znaleźć na mapie bar. Pominęłam wszystkie wydłużone sylaby, które Niall wypowiedział przez telefon i chwilę później nawigacja pokazała mi drogę do centrum Mullingar. Nie jechałam za szybko, bo poza dojazdem do naszej ulicy brakowało wiele latarni i było po prostu za ciemno. Ostrożnie pokonywałam ulicę dojazdową do miasta mając nadzieję, że w międzyczasie nikt nie zaserwuje mu kolejnej pinty Guinnessa. 
            Miasto było prawie wymarłe. Prawie, bo co kilkadziesiąt metrów paliły się w którymś pubie światła, a pojedyncze osoby stały na zewnątrz i śmiały się do siebie ze szklankami w dłoniach. Duży szyld z napisem „Con’s” oświetlony był świątecznymi lampkami. Zaparkowałam kilka metrów dalej, gdzie znalazłam trochę więcej miejsca do zaparkowania wypożyczonego auta. Rozgryzłam ostatnie kawałki miętówki i zerknęłam do lusterka, kontrolnie oglądając swoją nieco już ożywioną twarz. Gdy zobaczyłam przez szybę ilość gości, która mieści się w tym barze, nabrałam dużo powietrza do płuc w uspokajającym oddechu. Zagarnęłam niesforne kosmyki za uszy i zabrawszy telefon i portfel z przegródki pomiędzy fotelami, wysiadłam na świeże, przejmująco zimne powietrze. 
            Wcisnęłam wszystko do kieszeni płaszcza, łącznie z dłońmi, które żałowały nieposiadania przy sobie rękawiczek. Dwóch mężczyzn wychodziło właśnie z baru, drugi przytrzymał dla mnie drzwi, żebym się nie uderzyła. W środku przywitało mnie słabe oświetlenie i wibracje śmiechów, dochodzące z każdego zajętego stolika. Zapach ciemnego piwa unosił się w powietrzu, razem z dusznym powietrzem. 
-Oi! Evenin’, me lady!– Barman uśmiechnął się do mnie i pomachał ręką. 
Hi! – Odkrzyknęłam przez gromki śmiech grupki ludzi, która siedziała w kącie przy witrynie. 
            Zaczęłam skanować wzrokiem wszystkie stoliki, ale odnalezienie jego brązowej czupryny graniczyło z cudem. Nie spodziewałam się, że będzie tu aż taki ruch. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i gdy nie dostrzegłam żadnego powiadomienia od niego, zdecydowałam się na najłatwiejsze rozwiązanie. Podeszłam do baru, gdzie akurat zwolniły się dwa stołki i oparłam się łokciem o ladę, zwracając tym uwagę chłopaka. Skinął do mnie głową i uśmiechnął się. 
-What’s the craic? Do I know ya, fine thing? – Zaczął zalotnie. Irlandzki akcent zawsze na mnie działał, więc zdołałam delikatnie odwzajemnić uśmiech, zanim raz jeszcze rozejrzałam się po pubie. 
- Szukam Horana! – Oznajmiłam. Chłopak uniósł na chwilę brwi, po czym sięgnął po czystą szklankę i zaczął napełniać ją ciemnobrązowym trunkiem. 
- Fanka, co? 
- Nie, żona. – Odparłam z ciasnym uśmiechem. Brunet zaczął się we mnie wpatrywać z zastanowieniem, tak jakby szukał podobieństwa do moich zdjęć, które pojawiły się w lokalnej gazecie po naszym ślubie. – Widziałeś go? 
- Ach, ty jesteś Anne! – Oznajmił w końcu. – Jasna sprawa. Widzisz ten korytarz po prawej stronie? – Wychylił się za bar, pokazując mi dłonią dalszą część pubu, za kilkoma lożami. – Kawałek dalej, siedzą w grupce jakichś dziesięciu osób. Łatwo znajdziesz. – Wytłumaczył. Podziękowałam mu i zbierałam się do marszu, ale na odchodne powiedział jeszcze: - Powodzenia, śliczna! 
            Barman życzący mi powodzenia nie był chyba dobrym znakiem. Omijając odsuwane krzesła i żywo gestykulujące ramiona, podeszłam do korytarza, który prowadził do mniej zaludnionej części pubu. Kilka okrągłych stolików zostało przysuniętych do siebie, a dookoła siedziało trochę chłopaków i trzy dziewczyny. Jedna z nich, roześmiana brunetka o piwnych oczach, leniwie obejmowała ramieniem mojego męża, który z przeszklonymi oczami i krzywym uśmiechem słuchał opowieści jednego z kolegów. Sean, jeden z jego przyjaciół z czasów szkolnych, równie pijany i roześmiany, jako pierwszy mnie zauważył i podniósł w moją stronę w połowie jeszcze pełną szklankę piwa. 
- Ona żyje! – Oznajmił na głos, otrzymując kilka wiwatów dookoła. Nie znałam wszystkich twarzy, więc podejrzewałam, że to po prostu wpływ dużej ilości endorfin pomieszanych z alkoholem w Irlandzkiej krwi. 
- Cześć wszystkim. – Uśmiechnęłam się do całej grupy, ale wzrok zatrzymałam na najbardziej zaszklonych, ciemnoniebieskich oczach. Nie powiedział nic do mnie, jedynie uśmiechnął się jak głupi i otworzył szeroko ramiona, chcąc żebym do niego podeszła. Brunetka zsunęła swoje ramię z jego barku, gdy zobaczyła jego determinację. Podeszłam do rozgrzanego, pachnącego procentami, irlandzkiego cielska, które momentalnie przykleiło się do mnie. Jego głowa zniknęła na wysokości mojego brzucha i widać było tylko jego zmierzwioną czuprynę. Ręce zaplótł dookoła moich bioder i trzymał mnie tak mocno, jakby na niczym innym w życiu mu nie zależało. 
- Jak się masz, piękny? – Zapytałam, gdy podniósł głowę i zaczął wpatrywać się we mnie z dziecięcym uśmiechem. Był w potwornym stanie, jego twarz wyrażała każdą porcję alkoholu, jaką przyjął w ciągu całego dnia. Ściągnęłam brwi w rozbawieniu. 
- Jestem bardzo szczęśliwy. – Wybełkotał, mrużąc oczy od upojenia alkoholowego. Zaśmiałam się na ten widok i powędrowałam dłonią do jego karku, delikatnie drapiąc jego dolne partie włosów. 
- Widzę. – Odparłam. On głęboko westchnął i poprawił swój splot ramion. Zamknął oczy i zwilżył językiem usta, wygodnie układając się jak na poduszce. 
- Przytulam się, bo ty się lubisz przytulać. – Mamrotał. – Jesteś w ciąży, prawda? 
- Prawda. 
- Widzisz, Lizzy? – Odwrócił głowę do brunetki, wciąż ściskając mój tułów. – Annie jest w ciąży! Nosi w brzuchu moje plemniki. Kurwa, Annie, dobrze cię przytuliłem. – Mówił bez przerwy.
Alright, lover.­ – Powstrzymałam go od dalszych komentarzy. – Jedziemy do domu. 
- Kurwa. – Odbiło mu się, po czym rozluźnił swoje ramiona. Opadł na oparcie krzesła i gdy sprawdził, że jego szklanka z piwem jest pusta, podniósł wysoko rękę. – Idę! 
            Pomogłam mu wstać, ciągnąc go za ramię do góry. Zachwiał się, przez chwilę utrzymywał się tylko na jednej nodze, po czym złapał się za głowę. 
- Kurwa. – Powtórzył raz jeszcze. Zdjęłam z oparcia jego krzesła kurtkę i pomogłam mu ją ubrać, a on w międzyczasie śmiał się z jakiegoś komentarza jednego z kumpli. Wychylił się, żeby przybić mu piątkę, a ja wykorzystałam sytuację by obmacać wszystkie jego kieszenie. – Taką żonę lubię. – Dodał sugestywnym tonem, gdy sprawdzałam zawartość tylnych kieszeni spodni. 
- Sprawdzam, czy nic nie zgubiłeś. Możemy iść? – Zapytałam, upewniwszy się, że ma przy sobie telefon i portfel. Pokiwał w ciszy głową i chwiejnym krokiem ruszył za mną. Bezpiecznie wyszliśmy do głównej sali, gdzie Niall musiał się zatrzymać i z kimś się pożegnać. Gdy zauważyłam, jak bardzo niestabilnym krokiem podąża za mną, chwyciłam jego rękę i przewiesiłam sobie przez ramię, sama obejmując jego tułów i nieco pewniej prowadziłam go przez zatłoczony pub. 
            Wyszliśmy na świeże powietrze i w tym samym momencie dostał czkawki. Przejście kilku metrów z pijanym Horanem pod ręką okazało się dużo bardziej skomplikowanym zadaniem niż myślałam. Ledwo trzymał się na nogach, a jego tułów był dość ciężki i przygniatał mnie swoją wagą. Z trudem otworzyłam drzwi pasażera i posadziłam go na fotelu. Położył głowę na moim ramieniu, gdy schylałam się by zapiąć mu pas. 
- Niall, wstawaj. Nie zasypiaj tu, bo nie dam rady wnieść cię do domu. – Powiedziałam cicho. Chwyciłam jego głowę obydwiema dłońmi i ułożyłam ją na zagłówku, kontrolując jego stan. – Będziesz wymiotował? 
- Nie. Ty będziesz? 
- Miejmy nadzieję, że nie. – Odparłam. Bo jedynie silna wola i odpowiedzialność trzymały mnie przed nietolerancją odoru alkoholu, który się od niego wydobywał.
- Czy możemy uprawiać dzisiaj seks? 
- Nie, bo ledwo siedzisz. 
- A jesteś w ciąży? 
- Jestem. Nie wierzysz mi? 
- Tak. Ale lubię to słyszeć. Będzie chłopiec. 
- Skoro tak mówisz. 
            I tak przebiegła nasza droga do domu. Cierpliwie odpowiadałam mu na pytania i propozycje, zmęczona i podirytowana, momentami nawet rozbawiona. Ale przede wszystkim pełna ulgi, że nie poddał się i nie zasnął.