Manny

piątek, 20 maja 2016

#41










 Nie byłam sama w domu. Na drugim końcu kanapy siedział Willie. Ja sie przytulałam do poduszki, on do butelki piwa, z której powoli leniwie sączył alkohol. W telewizji grali powtórki jednego z brytyjskich seriali kryminalnych, wystarczająco wciągający byśmy nie przełączali dalej kanałów od jakiegoś czasu. W przeciwieństwie do nieco ponad tygodnia wcześniej, ekran mojego telefonu nie podświetlał się co kilka minut. Nie byłam przyklejona do kamery internetowej laptopa. Nie śmiałam się do słuchawki. Było cicho.
- Jesteś w domu jutro przed południem? - spytał w pewnym momencie, podczas przerwy na reklamy. Pokręciłam głową, zanim cokolwiek odpowiedziałam.
- Mam spotkanie o dziewiątej, potem muszę pojechać do agencji. A co? - zerknęłam na niego, układając inaczej głowę na wielkiej poduszce. Wygodniej podkurczyłam nogi i przełożyłam laptop z kolan na materiał sofy, tuż obok.
- Kurier miał przyjechać z dokumentami z pracy. Dobra, może się z nim umówię w biurze jakoś. - mówił.
- Odebrałabym, ale pewnie nie zdążę.. - powiedziałam, zanim przeciągle ziewnęłam. Ciaśniej zwinęłam się w kłębek, naciągając rękawy bluzy na dłonie. Stopy wcisnęłam w szpary między poduchami kanapy i przetarłam zmęczone oczy.
- Spoko, nie przejmuj się. Jakoś to załatwię. - mruknął, machając na to ręką.
Kolejne kwadranse spędziliśmy tak samo, ja jedynie przykrywałam się kolejnymi warstwami poduszek i leżącego nieopodal koca, pozwalając co chwilę swoim oczom na odpoczynek. Ocknęłam się ze zmęczonej, kilkuminutowej drzemki w momencie, gdy usłyszałam rozmowę telefoniczną. Willie nie siedział obok mnie, tylko krążył po kuchni, na pewno przyciskając urządzenie do ucha. Przyciągnęłam ręce do twarzy by przetrzeć oczy i wyciągnąć się odrobinę, przez chwilę nie podnosząc nawet głowy. Kątem oka zauważyłam, że telewizor już jest wyłączony, więc próbowałam na ślepca znaleźć telefon gdzieś dookoła miękkiego kłębka, który z siebie zrobiłam.
Miałam cichą nadzieję, że coś przespałam. Chciałam spojrzeć na ekran i zobaczyć cokolwiek poza tapetą i godziną. Wiadomość, nieodebrane połączenie, powiadomienie. Cokolwiek świadczącego o jakimkolwiek ruchu z jego strony. Przeliczyłam się zapamiętując tylko, że jest dwanaście minut po północy, a my dalej tkwimy w milczeniu.

- Dobra, trzymaj się stary. Dobrej gry jutro. - usłyszałam z korytarza. Odrobinę wychyliłam głowę, ale niestety nie za bardzo, bo powstrzymał mnie tępy ból. Ten sam, który zapowiadał gorączkę. Może to jednak zmęczenie? Mimo potrzeby wstania, wtuliłam się mocniej w poduchy i posłuchałam chwilowej potrzeby mojego organizmu. - Kurwa, obudziłem cię? Przepraszam. - zerknął na mnie i podrapał się po karku, zmieszany.
- Nie, nie. Nie twoja wina. - słabo się uśmiechnęłam.
- Idź do łóżka, młoda. Wymęczysz się na tej kanapie. - ponaglił, zanim przeciągle ziewnął.
Powoli zaczęłam odkopywać swoje ledwie żywe kończyny spod ciepłych warstw i z ciągnącym się bólem mięśni, podniosłam się do pozycji siedzącej. Złapałam się za głowę, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia i wręcz zdając sobie sprawę, że moje całe ciało zaczyna działać pod jego wpływem.
- Dobrze się czujesz? - spytał, robiąc dwa kroki w moją stronę. Ściągnęłam brwi w zastanowieniu, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
- Chyba tak, tylko zmęczona.
Oboje zebraliśmy wszystkie swoje rzeczy z kanapy i stolika i zgasiliśmy światła, zostawiając jedynie lampki w korytarzu. Powoli snułam się w stronę sypialni, ściskając pod pachą laptop i w dłoni telefon, na który co chwilę zerkałam. Słyszałam, jak kilka kroków za mną brunet skręca do siebie i chwyta za klamkę.
- Willie? - mruknęłam, odwracając się do niego w ostatniej chwili. Zagryzłam niepewnie wargę, wiedząc już co za chwilę powie. Ale potrzebowałam pewności, chciałam o tym się dowiedzieć od niego samego. Zerknął na mnie w pół kroku w swoim pokoju i kiwnął głową, żebym mówiła. - Rozmawiałeś z Niallem, prawda?
Patrzył na mnie przez chwilę, zanim spuścił wzrok na panele i głęboko westchnął. Przestąpił z nogi na nogę i znów skupiając swoją uwagę na mnie, przytaknął.



Święta w domu zawsze były czymś, co mnie uszczęśliwiało. Nie dość, że mogłam sprawić tym przyjemność rodzicom, to i oni okazywali swoją niemałą radość z tego, że spędzę z nimi kilka dni podczas Wielkanocy. To miało być też pierwszych sześć dni rozłąki między mną a Niallem, biorąc pod uwagę nasze dość długie, wspólne wakacje.
Oboje byliśmy ciągle pod telefonem. On chciał wiedzieć co u mnie. Co podjadam, jak mama się czuje, co z tatą oglądamy, kto z rodziny przyszedł na obiad. Bez przerwy pisaliśmy do siebie, poza wieczorami - to był czas, kiedy ja już za bardzo byłam zmęczona ciągłymi rozmowami i wcześnie kładłam się spać, a on wychodził spotkać się ze znajomymi.
Na początku oboje mieliśmy w głowach myśl, że każde z nas będzie z rodziną podczas Świąt. Ja w Polsce, a on u mamy lub taty. Miał się z nimi dogadać i spędzić sobotę, niedzielę lub poniedziałek z rodzicami. Uspokoiło mnie to, bo pomimo bycia w dwóch różnych miejscach, mogliśmy spędzić ten czas jak należy. Jeszcze nie wspólnie, ale z bliskimi.
Uderzył we mnie Poniedziałek Wielkanocny. Wiedziałam, że wcześniej nie dogadał się z rodzicami i do nikogo nie pojechał, jedynie kolejny dzień z rzędu na piwo z kolegami. Dlatego gdy zerknęłam przypadkiem na portale społecznościowe i jako pierwsza rzecz tego dnia usłyszałam, że Niall Horan spędza Wielkanoc nie tylko na imprezie, ale też w domu przed telewizorem i z zamawianą chińszczyzną, coś mnie ukłuło.
Dlatego zadzwoniłam.

- Co tam, mała? - przywitał mnie w ten sposób. Uśmiechnęłam się przelotnie na dźwięk jego głosu, gdy pomagałam mamie sprzątać naczynia ze zmywarki. Zajęłam się układaniem sztućców, by nie ryzykować żadnego z ceramicznych talerzy, gdy mam wolną jedynie jedną rękę.
- I co, nie pojechałeś w końcu nawet do mamy? - spytałam.
- Nie, nie mogliśmy się dogadać. Późno mi odpisała wczoraj, a ja już byłem z Williem i Laurą w klubie, czekaliśmy na resztę aż dojadą do nas z koncertu.
- Jak było? - rzuciłam. Pominęłam temat, który chciałam również poruszyć.
- W porządku, całkiem dobrze grali. Spodobałoby ci się, przyjemna i skromna kapela. Tylko potem długo piliśmy po ich muzyce. - zaśmiał się cicho, więc próbowałam odwzajemnić wesoły nastrój.
- Trochę jednak mało.. świątecznie. Wczoraj była Wielkanoc.
- Zdarza się. Właśnie jem czekoladowe jajko, więc się liczy. - odparł. Nie do końca o to mi chodziło.
- Może mogłam wcześniej przylecieć? Nie siedziałbyś sam.. - zaproponowałam.
- Nie przejmuj się, Ann. Wszystko gra. Zaraz jakiś film włączę, póki chłopaki nie dadzą znać, czy dzisiaj też coś robimy.
- No dobrze. Ale pamiętasz, że jest Wielkanoc? - mruknęłam.
- No pewnie..
- Właśnie. Trochę mi przykro, że nie spędzisz ich z nikim z rodziny, nie ma obiadu...- mówiłam, a łyżki i widelce pokolei lądowały we właściwych przegródkach. Zmarszczyłam brwi myśląc o tym, że siedział sam przed telewizorem.
- Annie, nic się nie stało. - Zaśmiał się. - Posiedziałem w domu, na trochę wyszedłem i tyle. Nie jest mi źle. Tak jak powiedziałem, zdarza się. Nie myśl o tym aż tyle.
- Ale jesteś sam, w święta..- nie dawałam za wygraną. Zależało mi na nim za bardzo.
- Nie pierwszy raz. Wyluzuj, kochanie. - mówił, dość pewnym siebie i zrelaksowanym głosem. Oparłam się biodrem o blat kuchenny i przestałam układać noże, by lepiej skupić się na jego słowach.
- Niall.. - jęknęłam, smutna i niezadowolona.
- Serio, nie ma tematu. - Nie było tematu. Są Święta i nie ma tematu. Nie ma tematu? Jak może go nie być?
- Niall. - Powiedziałam już pewniej, wyraźnie nie uśmiechnięta. - Myślałam, że..- przerwał mi ciężkim, pełnym irytacji westchnięciem.
- Co myślałaś?
- Traktujemy siebie jak rodzinę. Rodzina nie jest sama w Wielkanoc, nie je kiepskiego jedzenia od Chińczyka i nie leczy aspiryną kaca, chyba że po drinkach z którymś z wujków. - Powiedziałam zła i na jednym oddechu. Mama aż zamarła i spojrzała na mnie, zmartwiona moim tonem. Obdarzyłam ją szybkim półuśmiechem i odsunęłam się od blatu, wędrując głębiej do jadalni.
- Bez obrazy Annie, ale to u ciebie tak wyglądają Święta. Nie u mnie. - odpowiedział.
Nie odzywałam się przez chwilę, zbyt zdumiona tym co się działo. Naprawdę graliśmy w takie karty? Moje zmartwienie zamieniło się w coś, co nas oboje rozzłościło? Brzmiał na zniecierpliwionego i zmęczonego rozmową, niezadowolonego z tego o czym z nim rozmawiam.
- Odpuść, Ann. Nic się nie stało. Siedź sobie w domu i wyluzuj. Poradzę sobie. Nie jestem dzieckiem. - dodał po chwili mojej ciszy, na co od razu zareagowałam.
- Nie powiedziałam, że jesteś dzieckiem. - faktycznie, nie powiedziałam. Nie ukrywam, miałam ochotę.
- O Boże, Ann, wiem... - zdenerwował się i westchnął. - To nie ma sensu, po prostu idź zjedz, nie wiem.. - zastanowił się, pufając przy tym. - Zjedz sernik i nie przejmuj się mną. Jesteś w domu, martw się o mamę.
Naprawdę miałam go tak zostawić? Tego dzieciaka, nie rozumiejącego o co mi chodzi? Potraktowałam go ciszą. Przez dobrych kilkanaście sekund słuchałam, jak ciężko oddycha i ogląda telewizję. Słuchałam milczenia, którego czasami nie lubiłam. W tamtej chwili, nienawidziłam.
- Myślałam, że traktujemy siebie jak rodzinę. - mruknęłam po kilku chwilach.
- Może skoro nie spędzamy razem świąt, to nią nie jesteśmy. Smacznego.

Rozłączył się. Zostawił mnie samą na linii, która w końcu się zerwała. Odsunęłam od ucha telefon i wpatrywałam się przez chwilę w jego zdjęcie, zapisane przy numerze telefonu. Czułam, jak czoło mi się marszczy z niezadowolenia . Serce wciąż szybciej bije, nie zapominając ani na ułamek sekundy o słowach, jakie chwilę temu padły. Wysunęłam sobie krzesło, by usiąść przy idealnie przyozdobionym i świeżo nakrytym stole. Opadłam ciężko plecami na oparcie, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń przede mną.
Słyszałam jedynie tępe bicie pod moim mostkiem, perfidnie nieustające i hałaśliwe.


To była bardzo bezsenna noc. Jedna z kolejnych, tym razem jednak wyjątkowa. Zgodnie z zegarkiem w moim telefonie, spałam całe dwie godziny i sześć minut. Przez resztę czasu ściskałam na śmierć i życie moją kołdrę, przytulałam do twarzy poduszkę, a ręce topiłam w długich rękawach ciepłej bluzy.
Gdy budzik zadzwonił nie miałam siły podnieść ręki, żeby go wyłączyć. Przeczekałam aż sam się przestawi na drzemkę, by dopiero wtedy próbować dosięgnąć do drugiej strony łóżka. Oczy mnie bolały, ale nie tylko one. Moje gardło roiło się od ostrych szpilek, które wywoływały ból przy każdej próbie przełknięcia śliny. Chciałam podnieść się do pozycji siedzącej, by w końcu wstać, jednak nie mogłam. Zakręciło mi się w głowie, ręce mi się zgięły w łokciach, więc na nich zostałam. Ledwo trzymałam głowę w pionie, rozglądając się po pokoju. Nieco przytłumiona świadomość i specyficzny ból głowy przypominały mi o tym, jak wygląda gorączka. To już nie było zmęczenie, po prostu się rozchorowałam.
Kolejną nieprzyjemną informacją tego dnia było to, że bezskutecznie przeszukiwałam spis kontaktów w moim telefonie, szukając numeru do przychodni, w której ewentualnie by mnie przyjęli. Nie chodziłam często do lekarza, więc gdy naprawdę potrzebowałam zamówić wizytę, korzystałam z prywatnej placówki, do której zapisany był Niall. Zawsze miałam go na wyciągnięcie ręki lub w odległości swobodnego wysłania wiadomości, niestety nie tym razem. Kolejny dzień ciszy między nami sprawiał, że nie chciałam go prosić o pomoc. Powinnam, ale nie chciałam.
Słyszałam za drzwiami poranną krzątaninę Williego, który niedługo zbierał się do pracy. Ciężko westchnęłam i zerkając raz jeszcze na telefon, zdecydowałam się spróbować uzyskać pomoc od niego.
- Willie? - starałam się zawołać jak najgłośniej, żeby mnie usłyszał. Opadłam głową na poduszki i przekręciłam się na bok, w stronę drzwi. Gdy pierwsza próba nie zadziałała, a jedynie wzmogła mój ból gardła, postanowiłam drugi raz krzyknąć a później dać sobie spokój.
- Co? - odkrzyknął, zdaje się że ze swojego pokoju, bo całkiem dobrze go słyszałam. Dobrze, jak na raczej szczelne drzwi.
- Chodź tu! - ostatnimi siłami wycisnęłam ze swojego gardła, po czym przymknęłam na chwilę powieki z wysiłku.
- Czysty teren? Nie chcę zobaczyć czegoś, czego nie powinienem. - mówił głośno, na co westchnęłam. Nie byłam naga, wręcz przeciwnie, opatuliłam się bluzą i przykrywałam się jeszcze całą kołdrą. Nie rozrzucałam ubrań byle gdzie, więc nie miał szans potknąć się o moje majtki. - Wchodzę. - powiedział znowu, gdy nie usłyszał nic ode mnie. Drzwi uchyliły się, on powoli zajrzał głową do pokoju i długo mnie nie musiał szukać.
- Czy mógłbyś.. - zaczęłam, ale musiałam odkaszlnąć, żeby brzmieć lepiej. - Potrzebuję numer do lekarza.
- Woah, okej. A ty nie masz? - pokręciłam przecząco głową, nie mając siły się odzywać. - No dobra, tylko że ja chodzę w zupełnie inne miejsce, niż wy. Nie możesz poprosić Nialla? - mówił, wchodząc kilka kroków w głąb pokoju. Widziałam, że czuł się niezręcznie, w końcu nie codziennie jest sam na sam ze mną, która potwornie źle się czuje.
Na propozycję fatygowania blondyna, zbladłam również wewnętrznie. Spuściłam wzrok i przymknęłam na chwilę powieki, bardzo nie chcąc tego robić. Usłyszenie jego głosu mogło się różnie skończyć.
- Ja.. - zaczęłam, nie wiedząc dokładnie co powiedzieć. Westchnęłam ciężko, nie mając siły walczyć z jego karcącym wzrokiem. Oboje musieliśmy zdawać sobie sprawę, że zwlekanie jest dziecinadą. Potrzebowałam kontaktu z lekarzem i to powinno być dla mnie priorytetem.
- Annie, ja się w wasz biznes staram nie wtrącać, ale.. - powoli tłumaczył. - Ogarnijcie się w końcu, co? - zaproponował. - Za jakieś dwadzieścia minut muszę wyjść, jeśli do tego czasu czegoś będziesz potrzebowała, to krzycz. - skończył, wychodząc i przymykając drewniane drzwi.

Pamiętałam o różnicy stref czasowych, ale nie chciałam wysyłać wiadomości. Wolałam postąpić samolubnie i wykorzystać rozmowę telefoniczną, żeby przy okazji go usłyszeć i upewnić się, że u niego wszystko w porządku. O ile moja wiedza geograficzna nie została uszkodzona przez gorączkę, u niego dochodziła druga w nocy. Istniało pięćdziesiąt procent szansy, że jeszcze nie poszedł spać. Wyplątałam więc moją chłodną dłoń spod kołdry i chwyciłam telefon, wpisałam numer szybkiego wybierania i nie czekałam długo, zanim dało się słyszeć kolejne sygnały oczekującego połączenia.
- Hej. - zabrzmiał w słuchawce po czterech sygnałach. Albo nie miał obok siebie telefonu, albo zastanawiał się chwilę, czy powinien odbierać. Miał odrobinę zachrypnięty, zmęczony głos. Momentalnie szybciej zabiło mi serce, bo tak długo go nie słyszałam.
- Obudziłam cię? - spytałam cicho, nie chcąc nadwyrężać gardła. Cicho odkaszlnęłam, chcąc pozbyć się zbędnej i niezdrowej chrypy. Słyszałam po drugiej stronie szelest materiału, tak jakby podnosił się w pościeli, albo zdejmował z siebie jakieś ubranie.
- Nie, dopiero miałem się zbierać do łóżka. - mruknął, po czym zapadła między nami cisza. Słyszeliśmy jedynie swoje oddechy, prawdopodobnie otwierane usta ale w końcu nie wypowiadające żadnych słów. Ścisnęłam mocniej poduszkę, na której leżałam i zamknęłam na chwilę oczy. Coś mnie w środku ściskało, gdy oboje nie wiedzieliśmy co robić. - Wszystko w porządku? - dodał w końcu, poprzedzając zdanie odchrząknięciem.
- Um.. - nie widziałam już sensu w błądzeniu między prawdą a łagodnym owijaniem w bawełnę. - W zasadzie to nie. Potrzebny mi jest jakiś kontakt do lekarza.
- Do lekarza? - zdziwił się od razu, odruchowo, odrzucając w niepamięć jakąkolwiek niezręczność lub ciszę. - Coś się stało?
Martwił się. Rzucał pytaniami szybko i instynktownie, był czujny. Tak nagle, po tylu dniach zimna i braku kontaktu, po zawziętej wymianie zdań jakiś czas temu. Wróciła troska, znów plątał mu się język, gdy chciał za dużo na raz powiedzieć. Z resztą tak samo jak mi, kiedy włączała mi się klapka na mówienie.
- Trochę się rozchorowałam. - odparłam zwyczajnie, jednocześnie trzęsąc się przez chwilkę. Nieprzyjemne ciarki przeszły mi po plecach, mocno i niespodziewanie. - Nie mam numeru, dlatego chciałam cię o to poprosić. A zanim zdobędę siłę na znalezienie w internecie.. - mówiłam, po czym przełknęłam ślinę. Kolejna fala gorąca przeszła przez moje ciało i wzmogła moje nieprzyjemne samopoczucie.
- Aż tak źle? Masz gorączkę?
Zaprzeczał sam sobie. Martwił się jak o najbliższego mu członka rodziny. Praktycznie nią byliśmy.
- Chyba mam. Tak mi się wydaje.. - mówiłam, nie rozwlekając się w swojej wypowiedzi. Nie miałam na to siły, mój organizm już całkowicie się poddawał.
Po drugiej stronie słuchawki słyszałam ciężkie westchnięcie, odrobinę tłumione odległością. Tak, jakby odsunął na chwilę telefon od ucha. Mogłam sobie wyobrazić, jak przeciera dłonią swoją twarz, mierzwi włosy, odruchowo przykłada palce do ust i szuka paznokcia do ugryzienia. Wszystko to widziałam oczyma wyobraźni, jednak serce znów słyszało tylko i wyłącznie ciszę, niezręczne milczenie i niezrealizowane próby powiedzenia czegokolwiek. Wystarczająco doskwierała mi prawdopodobna choroba, nie chciałam kąpać się dodatkowo we wrzącej wodzie nieprzyjemnej rozmowy. Obojętnie jak wspaniałym nie byłoby przypomnienie sobie jego głosu i upewnienie się, że wszystko u niego w porządku, nasza ostatnia dłuższa wymiana zdań dalej ciążyła na moich uczuciach. Dlatego postanowiłam zebrać się w sobie, a w zasadzie zupełnych resztkach mojego zdrowego ciała.
- Po prostu.. jakbyś mógł, wyślij mi numer. - poprosiłam raz jeszcze, bez owijania w bawełnę. Nie miałam zamiaru bawić się w zdezorientowanych i niepewnych kotka i myszkę.
- Zaraz to zrobię. - mruknął.
- Dzięki. - szepnęłam, oszczędzając gardło i jednocześnie nie zdradzając swojego drżącego od emocji głosu. Znów trwaliśmy chwilę w ciszy, dlatego żeby ograniczyć ból w klatce piersiowej i tysiące niepotrzebnych myśli, jak najdelikatniej odchrząknęłam, kaszlnęłam dwa razy i nabrałam więcej powietrza do płuc. - Nie chcę cię trzymać bez sensu, dobranoc.
- To nie jest bez sensu, Annie. - moje imię wypływające z jego ust było jak słodki, lejący się miód. Tak lepki i dostający się wszędzie, że moje pełne miłosnej cukrzycy serce miało już dość, skoro mózg nie wiedział czego chce.
- Przeszliśmy od normalności do tygodniowego nie odzywania się do siebie więc przepraszam, jeśli większość rzeczy w moim życiu wydaje mi się bez sensu. - wypłynęło z moich ust. - Źle się czuję, nie mam siły rozmawiać.
- Okej. - naprawdę, przyjąłeś do wiadomości i powiedziałeś "okej"? - Napiszesz mi, co u lekarza?
- Jeśli będę w stanie.



***


"Czy mogę pożyczyć twój samochód?" napisałam do niego, zanim zaczęłam zawiązywać trampki. Musiałam się podnieść w końcu z łóżka po sześciu dniach leżenia z anginą. Jeszcze nie czułam się najwspanialej, najchętniej schowałabym się w kołdrze i nie ruszała, ale nie mogłam się tak łatwo poddawać. Tym bardziej nie wtedy, kiedy miałam się zobaczyć z moją najstarszą siostrą po raz pierwszy od roku i to na żywo.
Pech jedynie chciał, że moje auto wciąż nie stało w przydomowym garażu, ani na podjeździe - nie było go. Po wypadku w ubiegłym roku, ulubione Volvo poszło do kasacji. Nie miałam też potrzeby zdobycia nowego samochodu od razu; nie chciałam wydawać pieniędzy, o które dbałam i którymi starałam się rozsądnie rozporządzać. Obawiałam się też, że siadając za kierownicą nowego samochodu, znowu go zrujnuję. Dlatego wykorzystywałam wszelkie inne możliwości transportu, chyba że potrzebowałam gdzieś faktycznie dojechać autem. I taka chwila miała właśnie miała miejsce. Co jak co, ale kiedy w garażu stoją dwa samochody a ich właściciela nie ma, nie będę płacić za taksówkę.





Pisaliśmy ze sobą. Nie cały czas, nie byliśmy bardzo wylewni. Do trzech razy w ciągu dnia wymienialiśmy zdania na dowolny temat lub kierując rozmowę na mój stan zdrowia. Nie dało się ukryć, że troszczył się o mnie i martwił. Miałam mieszane uczucia co do zaistniałej sytuacji, powoli zaczynałam myśleć, że może i ja zawiniłam drążąc zbyt głęboko temat. Krótko mówiąc, im dłużej go nie było tym więcej myśli się pojawiało.
Miałam nadzieję, że przyjazd Marty pomoże. Spełniała się w roli najstarszej siostry, zawsze starała się być na bieżąco ze wszystkim co się u nas dzieje. Gdy usłyszałam, że próbuje zdobyć stypendium w Londynie i szuka pracy nie musiała nawet pytać, czy może u nas się zatrzymać. Nie dałabym jej mieszkać gdzie indziej. Potrzebowałam mojej siostry tak mocno, jak potrzebowałam jakiegokolwiek ciepła.
Czarny, błyszczący Range Rover był dla mnie masochistyczną machiną. Dusiłam się zapachem jego wody po goleniu, bolało mnie wszystko w środku na samą myśl, że jesteśmy tak blisko a jednocześnie potwornie daleko. Musiałam podsunąć sobie fotel, poprawić lusterko, zapełnić półeczkę między fotelami moimi dokumentami, portfelem, telefonem. Ze schowka przed miejscem pasażera wyjęłam kabelek, żeby podłączyć komórkę do radia i zestawu głośnomówiącego. Nie mogłam narzekać na wygodę jazdy tym sporym autem, ale jeśli dało się jeszcze bardziej umilić czas w drodze na lotnisko, to nie pogardzę.
Ziewnęłam przeciągle, gdy zaparkowałam na sporym parkingu. Wyłączyłam jedną ze spokojniejszych piosenek The Lumineers i sięgnęłam po mój mały damski plecak, do którego zaczęłam wrzucać wszystkie manatki. Pamiętałam, żeby zostawić na wierzchu jedynie telefon, żeby w razie czego móc szybko skomunikować się z siostrą. Upewniłam się trzy razy, czy zamknęłam samochód. Po pierwsze, bo nie był mój; po drugie, bo kosztował fortunę; po trzecie, nie potrzebnych mi było więcej przygód.
Minęło dobrych kilkanaście minut zanim doczłapałam się z parkingu do głównego budynku, znalazłam przyloty i odpowiednie wyjście. Zerknęłam na tablicę informacyjną i tak jak sądziłam, jej samolot jeszcze nie wylądował. Mimo wszystko wolałam być chwilę wcześniej, dla pewności. Stanęłam sobie kawałeczek dalej od bramek oddzielających przylatujących od oczekujących rodzin i znajomych, żeby nikomu nie wchodzić w paradę. Oparłam się ramieniem o filar i wyjęłam z tylnej kieszeni spodni telefon, ciekawa czy coś mnie ominęło.
Co chwilę rozglądałam się dookoła, ciekawa kto niedaleko mnie stoi albo uważna, czy nie przegapiłam Marty. Za każdym razem jednak widziałam napis: "Expected 19:35". Wracałam więc wzrokiem do telefonu i zajmowałam sobie czas na kolejnych kilka minut. Za którymś razem, z zamyślenia wyrwał mnie niepewny, damski głos.
- Przepraszam..? - podniosłam głowę i ujrzałam dwie dziewczyny, chyba nie więcej niż trzy-cztery lata młodsze ode mnie. Albo i w moim wieku? Fascynacja makijażem docierała już do każdego wieku i nie umiałam obiektywnie ocenić, ile miały lat.
- Tak? - spytałam, z ciasnym uśmiechem. Domyślałam się, o co może chodzić. Spojrzały kilka razy na siebie, obie trzymały w dłoniach swoje przesadnie duże smartfony i na rzecz dzisiejszych trendów, ubrane były nieco bardziej wyzywająco niż ja, w swoich starych jeansach, granatowej flaneli i szarym, obszernym i długim swetrze z kapturem.
- Czy ty jesteś.. Annie? Znaczy, Anne Holmes? - spytała ta wyższa i szczuplejsza. Uderzały od niej pewność siebie i ciekawość, nie tylko przez zabójczo krótką koszulkę. Niepewnie pokiwałam głową i wciągnęłam usta, zanim zdążyłam coś powiedzieć. - Jesteś dziewczyną Nialla? - Oczywiście, że o to chodziło. Przez moment patrzyłam sobie na stopy, żeby ze spokojem i lekkim uśmiechem, opanowanymi nerwami, odpowiedzieć.
- Jak się domyślam, jesteście jego fankami?
- Tak.. - odparły obie od razu. - Tęsknimy za nim, za chłopakami też, ale to nie to samo.. Liam i Harry przynajmniej są w Londynie! - zaśmiały się. Uśmiechnęłam się, bo coś o tym wiedziałam.
- Cóż, przykro mi to powiedzieć, ale nie na niego czekam. - uśmiechnęłam się smutno. - Musimy wykrzesać z siebie jeszcze trochę cierpliwości. - mrugnęłam pocieszająco, również do siebie, tak wewnętrznie.
- Oh.. to źle. - mruknęła czarnowłosa.
- Źle? To mało powiedziane! - oburzyła się druga, trochę tęższa i z burzą ciemnych loków. - Gdybym miała go za chłopaka, powiedziałabym mu co nieco o wyjazdach do Stanów i do jakichś tropików... - mówiła. - Albo latałabym z nim, ale skoro jesteś tutaj a jesteście razem, to strzelam że nie da się wszystkiego pogodzić. - Dodała, a ja wyraźnie westchnęłam. Chwila szczerej rozmowy nie zaszkodzi, byle nie zbyt szczerej..
- Nie należy to do najłatwiejszych, zgadza się. Ale nie wińcie go za tropiki, każdy potrzebuje wakacji. - Uśmiechnęłam się znacząco, próbując dać im coś do zrozumienia.
- Tak myślę..
- Hej, czy mogłybyśmy zrobić sobie z tobą zdjęcie? - spytała znów ta wyższa, już włączając aparat w telefonie. Niepotrzebnie.
- Przykro mi, nie tym razem. Potrzebuję trochę prywatności, czekam na kogoś z rodziny. - Powiedziałam pewnie. Często miewałam problemy z asertywnością, ale była mi potrzebna. Poza tym, jedyne co im da zdjęcie ze mną to podpałka do kolejnych domniemań na nasz temat. Z jakiegoś powodu utrzymuje związek ze mną schowany i prywatny, bez ingerencji mediów. O moim istnieniu wiedziały przeważnie te fanki, które naprawdę grzebały w jego życiu i go wielbiły.
- Oh.. no dobra. Szkoda.
- Ale bardzo miło, że chociaż porozmawiałyśmy! - niższa ucieszyła się, mimo wszystko. - Jesteś..
- Nie uwierzą mi, że cię widziałam. - przerwała jej ta w bardzo odkrywającym topie. Uniosłam brew, niezbyt zadowolona z takiego komentarza.
- A muszą? - od razu zaczepiłam, zyskując tym ciszę z ich strony. - Słuchajcie, jestem tylko Annie. Tak samo Niall. Oboje jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli priorytetem w waszym życiu jest pochwalenie się w internecie, że widziałyście kogoś dla niego ważnego i zrobienie ze mnie przedmiotu kolejnych rozmów i plotek, to przykro mi, nie o to chyba chodzi. - Powiedziałam spokojnie, lecz dobitnie. Mój organizm po serii antybiotyków gorzej przyjmował emocje, dlatego musiałam wziąć kilka drżących oddechów i odpędzić zbierające się w oczach łzy.
Spojrzałam w stronę bramek gdy dostrzegłam, że więcej ludzi zaczęło wychodzić. Zobaczyłam w oddali te siwiejące włosy, ciasny płaszczyk, napakowany plecak i wygniecioną walizkę. Wzrok skupiony na napisach dookoła, brwi ściągnięte w zamyśleniu.
- Przepraszam, ale muszę iść. Miłego wieczoru, dziewczyny. - powiedziałam, rzucając im ciasny i wymuszony uśmiech. Musiałam o nich zapomnieć i wbić sobie do głowy widok, który miałam przed sobą.

Wyszłam jej naprzeciw i po chwili mnie dostrzegła. Widziałam, że chwilę potrzebowała na rozpoznanie mnie, ale udało się i maszerowałyśmy do siebie z szerokimi uśmiechami.
- Cześć, misia. - Przywitała mnie, gdy w końcu zatrzymałyśmy się w swoich ramionach. Nie była nigdy zbyt wylewna w emocjach, więc już po chwili mnie chciała puścić. Nie dałam się, ze śmiechem zacisnęłam wokół niej ramiona i nie odsuwałam się.
- Tęskniłam! - jęknęłam. Poprawiła okulary na nosie i odmówiła, gdy chciałam wziąć od niej walizkę.
Wtedy się zaczęło. Buzie nam się nie zamykały, przez całą drogę do samochodu wymieniłyśmy chyba z tysiąc zdań. Nie mogłam przestać się uśmiechać, moje serce również. Tęskniłam za nią tak mocno, że nic więcej nie miało znaczenia. Miałam w końcu z kim porozmawiać, do kogo się uśmiechnąć. I to nie tak, że nie mogłam ze znajomymi tego zrobić. Dla Marty są specjalne uśmiechy, specjalny śmiech i jedyne w swoim rodzaju szczerość i radość.
- Dobra, prowadź, bo nie wiem gdzie stoisz. - Mruknęła, gdy weszłyśmy już na parking. Podeszłam najpierw do automatu, żeby zapłacić za jakieś pół godziny parkowania i skinęłam głową w kierunku jednej z alejek, szukając już w plecaku kluczyków. - Jak się nie zmieści walizka do bagażnika, to część wyjmę..
- Spokojnie! - uśmiechnęłam się. - Muszę tylko zobaczyć, czy nie ma w bagażniku jakiegoś pokrowca z gitarą. Najwyżej położymy na tylnych siedzeniach. - powiedziałam, zanim dotarłyśmy do czarnego auta.
- To twój? - spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Zagryzłam wargę i pokręciłam głową.
- Nie, pożyczyłam od Nialla. - odparłam. - Sama bym nie wydała aż tyle na samochód.
- Nie? - zaśmiała się w głos. - A kto kupił sobie jako pierwsze auto sportowe...
- To było dawno! - uciszyłam ją. - Szybko sprzedałam, bo nie miałam pieniędzy, a nie mogłam żyć z milionów Nialla. Czy możemy? - uśmiechnęłam się, otwierając bagażnik i zyskując od niej pobłażliwy śmiech z mojej nagłej reakcji.


- To co, tutaj na kanapie się prześpię? - spytała w pewnym momencie. Byłyśmy już po pożywnym makaronie z warzywami i butelce piwa, nadrobiwszy już większość naszych wspólnych zaległości. Przytulałam do siebie szarą poduszkę, czując szybkie zmęczenie jako efekt uboczny przyjmowania antybiotyku. Zmarszczyłam brwi, zerkając na nią.
- Nie, mamy jeden wolny pokój. - mruknęłam. - Zawsze możesz też spać ze mną. Kanapa to nie najlepszy wybór.
- A Niall kiedy wraca? - spytała. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niej wzrok, skupiając się na telewizorze. Nie chciałam o nim rozmawiać, nie sprawiało mi to ulgi. Przez cały wieczór rozmawiałyśmy o wszystkim, co nie było z nim związane. Śmiałyśmy się do bólu brzucha i łez, płakałyśmy i narzekałyśmy. Było tego tyle, że cieszyłam się z nieobecności Williama, który coś by nam na pewno powiedział. - Od dawna siedzisz sama w domu?
- Przestałam liczyć. Jakoś ponad trzy tygodnie. - odparłam, patrząc wciąż w telewizję. - Ale nie jestem całkiem sama, jest ze mną Willie. Tylko dzisiaj został na noc u kuzyna, bo mieli razem jechać na jakiś mecz do Birmingham.
- Wiesz, Willie to nie Niall. - zauważyła po chwili ciszy. - Prześpię się w tym gościnnym, dam ci spokój na noc. Nie chcę zajmować jego miejsca, to wasza sypialnia.
- Ale to nie jest problem..
- Anka. - zwróciła moją uwagę, głośno mówiąc. Odwróciłam się do niej i gdy wwiercała we mnie wzrok, moje wnętrzności drżały. Czytała moje uczucia, znała mnie na wylot. W końcu pamiętała nawet moment, w którym się urodziłam. Była doświadczona przez życie najbardziej z naszej czwórki, była najstarsza i wiedziała najwięcej o tym, jak życie może dać w kość. - To, że nie mam faceta nie znaczy, że nie wiem jak to jest być w związku. - Poprawiła swoje lekko posiwiałe nad uszami włosy. Tyle się zdążyła nadenerwować i martwić, że zapominała chodzić do fryzjera i poprawiać stan tego, co ma na głowie. Miała ważniejsze sprawy, niż połamane okulary sklejone taśmą klejącą i srebrzyste pasma.



Wstałam w dobrym humorze. Umyłam zęby i z bałaganem na głowie, w spodenkach od piżamy i białej koszulce, zaczęłam paradować po kuchni i przygotowywać śniadanie. Włączyłam muzykę, gdy słyszałam już ruch w pokoju gościnnym niedaleko mojej sypialni. Nie mogłam leżeć pół dnia i płakać. Podniosłam się, nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam smażyć jajka sadzone.
- Jak ci pomóc? - usłyszałam w pewnym momencie, gdy wyjmowałam z szafki talerze. Miała strój podobny do mojego, tyle że była już po prysznicu. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu i powoli zapamiętywać, gdzie co jest.
- Już kończę, nie musisz nic robić. - uśmiechnęłam się, kręcąc odrobinę biodrami w rytm OneRepublic.
- No weź, bo mi głupio. - zaśmiała się, na widok moich fikuśnych ruchów. Nalałam do szklanek sok jabłkowy, który jeszcze znalazłam w lodówce i podałam jej.
- Jak bardzo chcesz, możesz wynieść śmiecie. - pokazałam na czarny worek, który postawiłam przy wejściu do korytarza.
- Gdzie to się robi? - spytała w ten swój mało zorientowany, zabawny sposób. Boże, jak brakowało mi jej wewnętrznego chaosu.
- Musisz wyjść przed dom i przy bramie jest taka drewniana skrytka, tam są dwa kosze na śmiecie. Wrzuć do tego po lewej stronie. - poinstruowałam ją, zanim sięgnęłam po chleb tostowy i dwie kromki do tostera.

Dokończyłam smażenie jajek i robienie kanapek, wyjęłam specjalnie dla niej filiżankę do kawy bo pamiętałam, że zawsze po śniadaniu lubi małą, mocną dawkę kofeiny.
- No easy love could ever make me feel the same.. - nuciłam pod nosem, siadając na jednym z krzeseł przy stole i czekając na Martę. Sięgnęłam po telefon i odruchowo poszukałam nowych wiadomości lub maili, korzystając z wolnej i samotnej chwili. Nie chciałam, żeby jakiekolwiek urządzenia czy praca zabierały mi czas z siostrą, dlatego ograniczałam się do minimum.
Usłyszałam jej gromki śmiech i zachichotałam pod nosem, szczęśliwa na ten dźwięk.
- Czyżbyś się zgubiła na odcinku dwudziestu metrów? - spytałam kąśliwie i dość głośno, żeby dała radę mnie usłyszeć. Nie uzyskałam odpowiedzi, dlatego odłożyłam telefon na stół i spróbowałam wyjrzeć głową w stronę korytarza. - Marta? - spytałam, niepewna jej obecności. Wiedziałam, że miewa niespodziewane przygody, ale naprawdę. Co mogła zrobić podczas wynoszenia śmieci?
- Już idę! - krzyknęła, idąc do mnie chwiejnym z radości krokiem. Pokręciła głową i zatracona była w swoich myślach, bo gdy weszła do kuchni spojrzała na mnie tym swoim nieobecnym wzrokiem, zanim cokolwiek powiedziała. - Czy możesz... - zaczęła, nie umiejąc skończyć. Złapała mnie za obydwie dłonie i patrzyła chwilkę na mnie z uśmiechem. - Idź przed dom, coś dla ciebie tam zostało.
- Kurier był? - spytałam, unosząc brew z zaciekawieniem. Zanim cokolwiek odpowiedziała ruszyłam już w stronę drzwi, żeby zobaczyć o co chodzi.

Kurier nie przywoził mi nigdy wypchanych walizek i skórzanego plecaka. Kurier nie opróżniał skrzynki na listy, bo nie miał do niej kluczyka. Kurier też nigdy nie wnosił swoich rzeczy do naszego domu, jakby był domownikiem. Kurier nigdy nie wyglądał jak dwudziestolatek, nie nosił zwykłych podkoszulków i dresowych szortów. Kurier nie miał blond bałaganu na głowie i nie trzymał nigdy bukietu różowych tulipanów.
Stanął wyprostowany, gdy mnie zobaczył. Jedna walizka już była pod drzwiami, druga jeszcze na żwirowym chodniczku prowadzącym od bramy do dwóch kamiennych schodków. Gdzieś walała się jego torba na kije golfowe i cały sprzęt tak jakby dopiero wyładował wszystko z bagażnika taksówki.
Patrzyliśmy na siebie z odległości kilku metrów. Uderzała we mnie jego obecność, widok tak utęskniony i spragniony. Był w domu, ze mną. Chciał coś powiedzieć, otworzył dwa razy buzię. Ja jednak złamałam się pierwsza, bo nie powstrzymałam krokodylich łez i głośnego szlochu. Szybko ruszyłam do niego i chcąc zapamiętać moment, w którym do nie wraca, od razu przylgnęłam do niego całym ciałem. Nie wiedziałam czy nie zniknie, nie wiedziałam co będzie z nami. Dlatego zależało mi na tamtej chwili, momencie kiedy objęłam go w szyi i mocno, najmocniej na świecie się przytuliłam. Odwzajemnił mój uścisk z równą siłą, nawet podnosząc mnie i trzymając pod biodrami przez chwilę. Pachniał tak samo, był moim Niallem. W pomiętej koszulce i ze zmierzwionymi włosami. Z drapiącym, dwudniowym zarostem i o zmęczonym wyrazie twarzy, jak po długim locie.
- Przepraszam, Annie. - powiedział, przyciskając mnie do siebie na śmierć i życie. Zaczęłam płakać. Te słowa wywołały u mnie jeszcze większy potok łez, niż się spodziewałam. Tonęłam w jego zapachu, w jego objęciach, w jego miłości. Tonęłam w nim cała i nie chciałam wypływać, dobrze mi było razem z nim. - Martwiłaś się o mnie tak bardzo i zupełnie niepotrzebnie, po prostu..
- Wiem, przepraszam.. - szepnęłam, nie mogąc wydobyć z siebie normalnego głosu. - Po prostu kocham cię i... - mówiłam, na co zestawił mnie na ziemię i odsunął o kilka centymetrów, by spojrzeć mi w oczy.
- I to jest dowód na to, że jesteś moją rodziną. - powiedział dobitnie, przeszywając mnie swoim wzrokiem. Przełknął głośno ślinę i złączył nasze czoła, wciąż mocno trzymając mnie w talii. - Byłaś, jesteś, zawsze będziesz. Nie chcę, żebyś myślała inaczej. Przepraszam za to, co powiedziałem. Jak się rozchorowałaś, jak tyle czasu ze sobą nie rozmawialiśmy... - znów przełknął ślinę, przymknął oczy i głęboko odetchnął. Objęłam dłońmi jego policzki i zmusiłam, by znów na mnie spojrzał. Tęskniłam za tymi błękitnymi tęczówkami, za ich intensywnością i pięknem bijącym z daleka. - Wiem, że to nie w porządku, ale potrzebowałem się upewnić. Chciałem wiedzieć, w stu procentach, że to prawda. Kocham cię jak szalony, Annie. I nie obchodzi mnie tytuł, stan cywilny, nazwisko. Nic mnie nie obchodzi. Nic poza tym, że jesteśmy rodziną i tak już ma zostać.
- Obiecuję mniej się martwić i przejmować. - wypłakałam, na co skrzywił się w śmiechu.
- Przepraszam, że zraniłem twoje uczucia. - powiedział szczerze. Pociągnęłam nosem i pokiwałam głową, mimo tego co zaraz miałam powiedzieć.
- To naprawdę ssie, nie rozmawiać z tobą i nie być obok ciebie. - mówiłam.
- Wiem.. - próbował zacząć, ale nie mogłam mu pozwolić. Mimo tego jak bardzo byłam wdzięczna za wszystkie jego słowa, musiałam też stanąć na straży samej siebie i nie dać się aż tak ponieść emocjom. Musiałam być znów asertywna.
- Nie, poczekaj. - pociągnięcie nosem. - Mam świadomość tego, że mamy różne charaktery. Ja będę się zawsze za dużo martwić, płakać, biadolić i wyolbrzymiać.. - wyliczałam. - I wiem, że to cię denerwuje. Tak samo mnie mogą denerwować różne inne rzeczy. Ale obojętnie ile razy będę milczeć, ile razy nazwę cię idiotą albo kimś gorszym... Boże, już nawet nie wiem, co chciałam powiedzieć. - zaśmiałam się sama z siebie. Chciałam się od niego odsunąć, czułam jak robię z siebie błazna.
- Hej, chodź tu. - powiedział cicho, przyciągając mnie do siebie za rękę. Wylądowałam znów na jego piersi, gdzie głęboko odetchnęłam pod jego miękkim dotykiem.
- To nie może zawsze być takie łatwe. - Zaczęłam po chwili. - Nie może tak być, że wrócisz z kwiatami, przytulę się stęskniona i wszystko będzie dobrze. To nie kasuje żadnej wymiany zdań.. - zdobyłam się na odwagę, ale nie aż taką by spojrzeć mu w oczy. Westchnął ze mną w ramionach i oparł usta na mojej głowie, przeciągle ją całując.
- Loving can hurt...- zaczął nucić, a ja obojętnie jak bardzo uwielbiałam jego nawiązania muzyczne, jęknęłam niezadowolona.
- Niall...
- Przepraszam. - zreflektował się od razu. Westchnął ociężale i trwał tak ze mną w ciszy, wsłuchując się w każde niewypowiedziane na bezdechach szepty.
- Co zrobiłeś, że Marta tak wybuchła śmiechem? - spytałam po chwili, nie mogąc znieść jego milczenia. Za dużo miałam tego przez ostatnie tygodnie, potrzebowałam słyszeć jego głos bez przerwy.
- Skomentowałem jej słabe próby wyrzucenia śmieci. - uśmiechnął się, czułam to w jego nierównym oddechu. Przytulałam policzek do jego piersi i nie odsuwałam się, nasłuchiwałam bicia jego serca. Chciałam coś sprawdzić, poczuć i przeżyć, dlatego szepnęłam:
- I love you. - jego serce przyspieszyło. Uderzyło kilka razy szybciej i mocniej, aż zadudniło mi w uchu.
- I love you too, my dearest munchkin.

Nie wiedziałam, na czym stoimy. Nie miałam pojęcia, kiedy po raz kolejny się pokłócimy. Ale nie chciałam, żeby kiedykolwiek przestawał mówić do mnie munchkin. Póki to robił, byłam skłonna znieść wszystko.