Manny

wtorek, 14 lipca 2015

#TheOneWhenHeTakesCareOfMe

Dobry!


Powiem tylko jedno. TLM to nie bez powodu shoty, zamiast rozdziałów. 

Tekst nie sprawdzony, pisany głównie w nocy, bez dostępu do Worda i jakiejkolwiek ludzkiej formy tworzenia i edytowania tekstu. 


;)





Niepokój jest uczuciem, które zjada cię żywcem od środka. Nie masz pojęcia, co się dzieje. Nie wiesz nawet co mogłoby się stać, prześladuje cię ciągła trwoga i obawa przed najgorszym. Nie jesteś pewien swoich ruchów, robisz wszystko ostrożnie i przejmujesz się swoimi czynami do tego stopnia, że wyłączasz się z jakichkolwiek kontaktów z innymi. Taki był właśnie dla mnie ten słoneczny, majowy dzień.  
Miałam nadzieję, że to tylko nerwy. Bycie w ciąży wiązało się zawsze ze zmianą nastrojów, natłokiem różnych niechcianych hormonów dlatego liczyłam na to, że nieprzyjemne uczucie minie.  
-Mamo, słyszysz? - wyrwał mnie z zamyślenia dobrze mi znany, dziewczęcy głos. Spojrzałam obok, gdzie stała z wyciągniętym do mnie zeszytem szkolnym.  
-Przepraszam, powtórzysz Rosie? - było mi głupio, że nie usłyszałam co mój mały skrzat w różowej bluzie i szarych, drobnych jeansach do mnie mówił. Dla udobruchania jej skrzywionej miny poprawiłam jej wystające z warkocza włosy razem z kolorową spinką.  
-Musisz podpisać to dla pani od przyrody. - powiedziała, więc pokiwałam natychmiast głową. Wyprowadziłam ją z kuchni i sięgnęłam po drodze po długopis, który leżał na blacie, gdy wychodziłyśmy na taras.  
Cały stół pełen był książek i zeszytów, Aiden siedział na krześle z głową w komiksie, który leżał niestety na zadaniach z matmy.  
-Odrobiłeś już wszystko? - spytałam z kąśliwym uśmiechem, na co westchnął i odsunął od siebie kultowy odcinek Spider-Mana. Ten, który znalazłam mu w oldschoolowym sklepie ze wszystkimi możliwymi komiksami.  - Myślałam, że lubisz ułamki? - dodałam, siadając naprzeciwko.  
-Bo lubię, ale nie kiedy Pani Podds zadaje wszystkie przykłady na raz. - zmarkotniał, podpierajc dłonią swój policzek a do drugiej biorąc długopis.  
Pod nos został mi wsunięty zeszyt z zapisaną dokładnie i i jeszcze trochę koślawo, zgodą na wyjście na lekcję do Muzeum Historii Naturalnej. Pamiętałam, że na spotakniu z rodzicami jakiś czas temu mowa była o czymś takim, dlatego bez zawahania podpisałam. Zerknęłam na kolorowy rysunek, który leżał nieopodal i mimowolnie się uśmiechnęłam, na widok naszej czteroosobowej rodziny i psa. Zostałam narysowana jako szczupła i wysoka kobieta, która jeszcze trochę i będzie już nieco bardziej obszerna w okolicach brzucha. Dla pewności i lepszego efektu, postanowiliśmy oświecić dzieci po upływie trzech miesięcy, czyli jeszcze trochę nam brakowało.  
A momentami tak korciło, by się tym podzielić. Wsuwały się słowa same na język, gdy Rosaleen oglądała jedną ze swoich ulubionych kreskówek, gdzie główna bohaterka została siostrą.  
Rozejrzałam się po ogrodzie, w którym panowała przyjemna wiosenna atmosfera. Pojedyncze krzewy zakwitły pod żywopłotem, pierwsze róże już pojawiały się na altance przy drewnianej ławce. Soczyście zielona trawa niedawno koszona mieniła się w słońcu, bo dzisiaj była nad wyraz piękna pogoda.  
-Mamo, widziałaś już cały sklejony model statku? - spytał Aiden, znów odrywając się od pracy domowej. Po kim to miał, nie musiałam się zastanawiać. Oczy mu się zaświeciły, gdy wspomniał o swoim ostatnio ciągłym zajęciu. Dostał przedwczesne zajęcie na wakacje od mojej mamy, by nie musiał się nudzić przez większość czasu w domu, ale oczywiście zrobiło to za idealne zbywanie wszelkich drobnych obowiązków. Nie mogłam mu jednak zabronić, gdy obserwowałam jego skupioną minę z każdym doklejonym elementem.  
-Już skończyłeś? Trzeba było tak od razu! - podniosłam się z krzesła i czekałam, aż zeskoczy ze swojego. Myślałam, że zaprowadzi mnie do swojego pokoju ale myliłam się, bo pobiegł na trawnik i skręcił za drewniany domek ogródkowy, który wykorzystywaliśmy podczas letnich upałów.  
Zaraz za nim pobiegł Beck, stary już pupil, który był moim przyjacielem od samego początku. Wesoło pomerdał ogonem, widząc uradowanego Aidena i odrobinę sapiąc, zatrzymał się przy rozłożonym na starych gazetach modelu. Wiedział, że lubiłam nasz trawnik. Nie dane mi jednak było od razu zobaczyć jego własnoręcznie sklejonego dzieła, ponieważ potężny skurcz ścisnął moje podbrzusze.  
Zatrzymałam się w pół kroku i od razu odruchowo złapałam za brzuch, przerażona tą nagłą reakcją organizmu. Nic nieprzyjemnego dzisiaj nie jadłam, nie piłam gazowanego, był to ewidentnie skurcz taki, jaki odczuwałam przeważnie podczas miesiączki. Tyle, że o sile dorównującej temu porodowemu. Musiałam otworzyć usta i odrobinę głębiej zacząć oddychać, bo ból nie ustępował. Zagryzłam mocno dolną wargę i dla uspokojenia spojrzałam w chmury, wypuszczając z siebie powoli przez nos powietrze. Nie rób mi tego, brzdącu 
Zebrałam się w sobie w nadziei, że to tylko chwilowe. Każdego może złapać skurcz któregoś z mięśni, prawda?  
Wykrzywiłam usta w uśmiechu, tak bardzo wyćwiczonym już w roli matki. Ile razy sytuacja nie pozwalała mi się uśmiechać, a i tak śmiałam się do moich dzieci? Matki  to jedne z najwspanialszych aktorek, tyle że robią to dla dobra dziecka, a nie pieniędzy czy aplauzu publiczności. Podeszłam, już nieco wolniej, do mniej więcej pół metrowego statku i pokiwałam głową w aprobacie, starając się dostrzec idealnie wymalowane detale. Schylenie się do niego pozwoliło mi na ciasne objęcie podbrzusza ramionami i chwilowe masowanie miejsca, skąd wydawało mi się, że pochodził ból. Nie byłam jednak w stanie dobrze go zlokalizować i tylko mnie to zdenerwowało.  
-Wyszedł większy, niż myślałam! - Pochwaliłam go i położyłam mu dłoń na ramieniu. Poprawił małą flagę, która wisiała na maszcie i podziwiał przez chwilę swój pierwszy samodzielnie sklejony model. No, poza momentami, gdy trzeba było otworzyć mocno zakręcony klej, odciąć drobne elementy od opakowań tak, by ich nie uszkodzić, czy kiedy niewiele zgadzało się z rysunkiem. Poza tym, wszystko było jego robotą. - Postawisz go u siebie w pokoju? 
-Tak, tylko musi wyschnąć, bo śmierdzi. - skwitował, zatykając sobie nos. Uśmiechnęłam się i zmierzwiłam jego brązową czuprynę. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma, które były identyczne jak Nialla i wyszczerzył się dumnie.  
-Jest naprawdę piękny. - dodałam, tym razem przez łzy. Łzy niestety wywołane przez ból, bo kolejny skurcz zaatakował moje podbrzusze. - Dobra, a teraz wracamy do matmy. - powiedziałam, klepiąc go zachęcająco po plecach.  
Nie ruszyłam z powrotem na taras tak szybko, jak on. Kroki stawiałam powoli, odczuwając coraz większy dyskomfort tam, gdzie najbardziej go nie chciałam. Moje uczucie niepokoju, które towarzyszyło mi od samego rana kumulowało się właśnie tam, gdzie miał rosnąć kolejny członek naszej rodziny. Kilka dobrych minut maszerowałam odcinek kilkunastu metrów, dla niepoznaki udając, że podziwiam nasz duży ogród. Od zawsze jednak wyznawałam zasadę, że w czasie ciąży (i nie tylko), najważniejszym jest słuchać poleceń mojego organizmu. Ten dyktował mi, że mam robić wszystko by rozluźnić mięśnie brzucha, więc to robiłam. Próbowałam go zaciskać, z ogromnym bólem, a później sprawiać mu choć odrobinę ulgi. Masowałam go swoją ciepłą dłonią ale był to duży błąd. Przez wytwarzanie kolejnej porcji ciepła w ogóle nie poczułam, że potężna dawka krwi zaczęła przesiąkać przez moje szare, wąskie jeansy. Zdałam sobie sprawę z tego dopiero w momencie, gdy spojrzałam w dół i ujrzałam rosnącą, czerwoną plamę.  
Moje oczy były większe niż monety. Beck widząc, jak nerwowo obejmuję swój brzuch zaczął się denerwować i po raz pierwszy od kilku dobrych godzin, dał głos. Zaczął czujnie zbliżać się do mnie i nie miałam wątpliwości, że był to łebski pies. Przeżył moje dwa porody, dwukrotne obejmowanie z troską brzucha i wiedziałam, że nie podoba mu się moja reakcja.  
Moje nogi nie chciały się ruszyć, a ból brzucha zaczął promieniować na kręgosłup, więc obojętnie jak bardzo chciałam coś ze sobą zrobić, wejść do domu, czy nawet odezwać się - musiałam posłuchać swojego ciała i usiąść na ziemi, by potem z podkurczonymi nogami położyć się.  
-Mamo? - uprzedził moje wołanie Aiden, zapewne zauważył niespokojną reakcję czworonoga i, jakby nie patrzeć, moje krwawienie. Ile ja bym dała, żeby dzieci mnie nie widziały w takim stanie? W momencie, gdy jestem najbardziej bezbronna, bezradna i załamana? W chwili, gdy tracę dziecko? Z ust wydostał się nerwowy oddech, więc pomachałam do niego ręką, by do mnie podszedł. Zajęło mu to dosłownie sekundy, stanął nade mną z dezorientacją w oczach. Musiałam myśleć, skupić się. 
-Aiden, czy masz przy sobie telefon? - mimo bólu, wydusiłam z siebie łagodny głos. Przytaknął niepewnie, bo zawsze prosiłam go o zostawianie go gdzieś indziej, by nie rozpraszał go podczas nauki. - Świetnie, teraz proszę zadzwoń do taty i powiedz, - urwałam, bo kolejny skurcz zapanował nad moim ciałem i musiałam zamknąć z bólu oczy. Czułam się, jak podczas porodu. Tyle, że nie chciałam jeszcze rodzić. Chciałam go prosić o danie mi słuchawki, ale nie byłam pewna czy wyduszę z siebie tych kilka kluczowych słów. - że ma zaraz być w domu i zabrać mnie do szpitala. - dokończyłam i kątem oka patrzyłam, jak przykłada urządzenie do ucha.  
-Cześć tato.. - zaczął, albo nie mogąc dojść do słowa swojemu ojcu, albo nie wiedząc co dalej mówić. - Mama mówi, że masz być w domu i... - urwał, słyszałam męski głos po drugiej stronie słuchawki. - Tato, mamę coś chyba boli i leży w ogrodzie, krew... - mówił, powoli docierało do niego to co wypływało z jego ust i wyglądał na przerażonego. Boże, dlaczego? Nie zasługiwał na to, to tylko  dzieciak.. - Tata powiedział, że jest przy parku i zaraz będzie. - Powiedział już do mnie, na co pokiwałam głową. Łzy powoli ściekały mi po policzkach i nasiliły się, gdy kilka metrów za bratem stanęła Rosaleen z wymalowanym smutkiem na twarzy.  
-Nie martw się Rosie, tata zaraz przyjedzie i będzie wszystko w porządku. - uśmiechnęłam się przez zaszklone oczy. Warga mi zadrżała i musiałam zakryć twarz dłonią, by opanować emocje. - Aiden, posłuchaj mnie uważnie. - Wydusiłam z siebie, gdy głęboko odetchnęłam. Beck zaczął smutno skomleć i położył się obok, dodając do gorącej atmosfery jeszcze swoich kilkadziesiąt stopni. - Zostaniesz z siostrą na jakiś czas w domu. - Pokiwał głową niepewnie. - W razie jakiegokolwiek problemu dzwonicie do taty, albo do wujka Willie'go. Nie otwierajcie nikomu bramy, jeśli go nie - znów urwałam, bo ogromna fala ciepła wydostała się z mojego krocza, mieszając się z nieprzyjemnym skurczem. - jeśli go nie znacie. Jeżeli bardzo długo nas nie będzie i zrobi się już ciemno, to ktoś znajomy zadzwoni i uprzedzi, że przyjdzie się wami zająć, dobrze? - kiwał głową, a Rose za nim podchodziła do nas coraz bliżej. Naprawdę robiłam wszystko, by mieć dobrą minę do złej gry. Wyczerpywałam powoli zapasy logicznego myślenia ale nigdy, przenigdy nie pozbyłabym się matczynej troski, której mimo mojej tragedii, wymagała pozostała dwójka.  
-Zawsze tak mówisz, jak gdzieś wychodzicie... - próbował się cicho wciąć, wciąż przestraszony całą sytuacją. 
-Wiem, synku. - uśmiechnęłam się, mimo wszystko. - Dlatego tym razem posłuchajcie mnie w szczególności. - Wypuściłam z siebie kilka łez na myśl o tym, co działo się w moim podbrzuszu. - Niech Beck z wami siedzi, zrobił się nerwowy. - wskazałam na szybko oddychającego, skomlącego starca obok. Słabo się uśmiechnęłam, gdy spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczyma. 
-Mamusiu, co się dzieje? - spytał cienki, dziewczęcy głos. Zabolało mnie, gdy tak przestraszona stanęła koło brata i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. 
-Później wam opowiem, słońce. Wszystko będzie dobrze. - wyciągnęłam do niej dłoń i wewnętrznie się ucieszyłam, gdy przyciągnęła ją do siebie. Była taka drobna i bezbronna, jeszcze kilka lat temu wciąż w moim ciele... - Żeby zająć czas, - urwałam potok nieprzyjemnych myśli. - W szufladzie pod telewizorem jest nowy odcinek twojej bajki o księżniczkach. Poprosisz brata, to ci włączy. - kiwnęłam głową na chłopca i po raz ostatni słabo się uśmiechnęłam, zanim zacisnęłam znów oczy z bólu.  
Serce mocniej mi zabiło, gdy usłyszałam znajomy silnik na podjeździe. Obudziło mnie to z ukrywania tego co się dzieje i przypomniało, że faktycznie było źle. Głośne trzaśnięcie drzwiami i szybkie kroki po parterze w domu.  
-Annie?! - krzyknął, na co od razu zareagował jego młodszy, chłopięcy sobowtór i pobiegł do niego, Rosie wciąż zajęta przyciskaniem do siebie mojej dłoni.  
Wybiegł z salonu i zrobił wielkie oczy, gdy znalazł mnie wzrokiem. Dobiegł do mnie od razu i uklęknął, ogarniając umysłem całą sytuację. Spojrzał jak zostawiam po sobie czerwony bałagan, widział moją lewą rękę obejmującą ciasno brzuch. 
-Niall.. - wyszlochałam, w końcu dając upust emocjom. Mocniej ścisnęłam rączkę Rosie dając jej do zrozumienia, że wciąż liczę się z jej obecnością. 
-Zabieram cię do szpitala. - powiedział stanowczo, lustrując mnie całą wzrokiem raz jeszcze. Był przerażony.  
Krzyknął do syna, by podał mu ręcznik wiszący razem z innymi rzeczami na suszarce i podłożył mi go pod pupę. Podtrzymał go tą samą ręką, którą wsunął pod moje uda, drugą asekurował moje plecy. Dla lepszej asekuracji objęłam ramionami jego kark, tym samym puszczając ciepłą, drobną dłoń mojej Rosaleen 
-Zajmij się siostrą! - krzyknął do Aidena po raz kolejny, szybko pokonując całą długość ogrodu aż do bramy, która oddzielała dwie części posesji.  
Gdy tylko straciłam z oczu dwójkę, z którą spędzałam popołudnie wiedziałam, że muszę się skupić na tym, co się dzieje. W momencie, gdy Niall wybiegł na podjazd zaczęło się liczyć tylko i wyłącznie to, że krwawiłam i miałam skurcze, czyli najbardziej oczywiste symptomy tego, przez co już raz przeszłam. I nie chciałam po raz kolejny.  
-Mów do mnie Ann, co ci jest? Co się dzieje? - pytał, gdy powoli zbliżał się do jednego ze swoich samochodów. Włączony wciąż silnik miał w tym, którym przyjechał, czyli czekało go schylenie się do niskiego, sportowego auta.  
-Okropne skurcze.. - zdołałam wymamrotać, zanim nabrałam znów potężną dawkę powietrza i zacisnęłam mocno oczy z bólu. Poczułam jego ciepłe, drżące ale przyjemnie ciepłe usta na moim czole i byłam wdzięczna za chociaż tyle. Nie zniosłabym dystansu, nie dałabym rady sama. Raz musiałam przez to przejść bez niego, tym razem liczyłam na jego wsparcie i na to, że się nie przerazi bardziej ode mnie i nie zniknie mi z oczu.  
Na moją prośbę posadził mnie na fotelu pasażera z przodu, bym mogła być obok niego. Obniżył odrobinę moje skórzane oparcie, bym mogła wygodnie zgiąć nogi w kolanach i postawić na siedzeniu. Widziałam, że ma włączoną automatyczną skrzynię biegu więc gdy tylko wyjechał z podjazdu wyciągnęłam do niego swoją dłoń, potrzebując jego obecności.  
-Nie chcę go stracić, Niall. - wypłakałam, czując ogromne napięcie w dolnej części brzucha.  
-Wiem, kochanie. - tylko tyle powiedział, przyciskając mocniej pedał gazu i wymiijając kolejne auta na w miarę ruchliwej drodze. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć ile przepisów łamie i jak szybko pokonuje dzielące nas od szpitala kilometry. Ściskałam mocno jego dłoń i wypuściłam kilka kolejnych łez, gdy poczułam jak oddaje mój uścisk. Równało się to z jego nerwami, zmartwieniem i troską, których mimo wszystko potrzebowałam. Był moim partnerem, kochankiem, ojcem dzieci. Mężem i najlepszym przyjacielem. Potrzebowałam go w momencie, gdy traciłam moje trzecie szczęście. Nasze szczęście.  
Gdy dojechaliśmy do szpitala, wszystko działo się niesamowicie szybko, mimo niesprzyjających temu warunków. Ostrożnie wyniósł mnie z samochodu i niósł na izbę przyjęć, ani na moment nie rozluźniając swoich ramion. Wtulałam zapłakaną twarz w jego białą koszulę i dla uspokojenia zaciągałam zapachem jego perfum, co tym razem niewiele dawało. Nic nie chciało ukoić moich nerwów i bolesnych myśli. Wiedziałam, że zadba o mnie i ufałam mu, dlatego niewiele się odwracałam i próbowałam skupić się na własnym cieleZdawałam sobie sprawę, że gdy weszliśmy niewiele osób chciało nam udzielić pomocy. Wszystkie miejsca na ostrym dyżurze były zajęte, co doprowadziło blondyna do niepohamowanego klęcia i złoszczenia się na wszystkich dookoła.  
-Proszę, nie krzycz już.. - wyszeptałam, zanim pociągnęłam nosem. Gdy za bardzo się denerwował nie pomagał mi, ale wiedziałam też jak trudnym dla niego było opanować emocje. W końcu liczyło się życie jego pociechy.  
Ucałował moją głowę w przepraszającym geście i nie wypuszczając mnie z ramion podszedł do rejestracji, by uzyskać jak najszybszą pomoc od jakiejkolwiek pielęgniarki.  
-Posadzę cię na wózku. - powiedział do mnie cicho, wyrywając mnie tym z bolesnego transu. I tak zrobił, pozbawił mnie swoich ciepłych i silnych ramion i torsu, bym mogła niepewnie usiąść w szpitalnym wózku inwalidzkim. Obok pojawiła się kobieta w białym ubraniu, która zaczęła zadawać mi całą masę pytań, a przynajmniej z mojej perspektywy, pełnej bólu i krwi między nogami, wydawało się to dużo. 
-Który tydzień i jak często skurcze? - miała zdecydowany głos, który wcale mnie nie uspokajał.  
-Dziewiąty.. - zaczęłam, chwytając się za brzuch. - Nie wiem, są nieregularne... - wydusiłam z siebie, głęboko oddychając.  
-Ma pani dzieci? 
-Tak, dwoje. 
-Czy zdarzyło się wcześniej poronienie? - ten sam, monotonny głos ale inne uczucia w środku. Większy ból i fala nieprzyjemnych wspomnień.  
-Tak. Zanim urodziłam dwójkę. Pod koniec pierwszego trymestru. - Mówiłam, co okazało się wystarczającą dawką informacji dla lekarki. Cieszyłam się, że na chwilę pytania ustąpiły bo bez względu na to jak bardzo rozumiałam ich priorytet, zależało mi na uzyskaniu odpowiedzi, ustąpieniu bólu i uratowaniu mojego dziecka.  
-Dobrze, czy jest w naszym szpitalu pani karta? Odwiedziała pani tutaj ginekologa? - pytała a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie byłam nawet pewna w którym szpitalu jestem, nie byłam w stanie myśleć o tym, który jest najbliżej naszego domu. Zaczęłam nerwowo szukać dookoła siebie Nialla, który całe szczęście szedł krok w krok ze mną, prowadzoną przez pielęgniarkę i panią doktor. Spojrzałam na niego w nadziei, że będzie umiał za mnie odpowiedzieć, bo to w końcu on był o bardziej trzeźwym umyśle w tamtej chwili.  
-Nie - pokręcił głową gdy się zorientował, że ma za mnie odpowiedzieć. - Nie, przyjechaliśmy tu gdzie było najbliżej, wizyty były w prywatnej przychodni. - dokończył i nerwowo przejechał dłońmi po swoich włosach.  
-Niestety nie możemy zawieźć pani na oddział, bo nie ma miejsc, ale póki co pójdziemy do sali zabiegowej zrobić badania. - powiedziała po chwili namysłu, nie za bardzo zadowolona z odpowiedzi blondyna. Widać było, że nie chcieli mieć zbyt wiele do czynienia z pacjentami korzystającymi z prywatnej opieki medycznej, co wcale nie poprawiało mojego samopoczucia. - Pielęgniarka da zaraz do wypełnienia kartę pacjenta, jest niezbędna zanim zaczniemy szczegółową diagnostykę. - dodała. 
Wjechaliśmy do jasno oświetlonego pomieszczenia, w którym miałam spędzić najbliższy czas. Wózek stanął przy łóżku i cierpliwie czekałam na jakiekolwiek polecenia, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jedna z dwóch pielęgniarek wcisnęła Niallowi do ręki plik kilku kartek i długopis, którymi miał się zająć. Podciągnął więc długie rękawy koszuli i zerkając na mnie kontrolnie, z ogromnym niezadowoleniem zaczął wypełniać poszczególne rubryki z moimi danymi.  
-Jest pani w stanie sama wstać? - zwróciła się do mnie młodsza, wyglądająca o wiele przyjaźniej pielęgniarka, której słaby uśmiech starał się poprawić atmosferę. Stanęła przede mną z asekuracyjnie wyciągniętą dłonią. 
-Tak, tylko potwornie boli. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Każdy ruch, który wymagał akcji mojej miednicy był jak miliony szpilek wbijane w ciało. Powoli, przytrzymując dla asekuracji prowizoryczne łóżko, podniosłam się z wózka i momentalnie poczułam dyskomfort, o którym zdążyłam już z przejęcia zapomnieć. Ogromna fala ciepła wydostała się znów spomiędzy moich nóg i tylko jęknęłam z bezsilności. Fotel, w którym siedziałam był na pewno cały zakrwawiony, a spodnie już dawno nie widziały swojej szarawej barwy.  
-Proszę się nie przejmować i jak najswobodniej zdjąć spodnie razem z bielizną, dam pani szpitalne ubranie, żeby było wygodniej wykonać badania. - mówiła, a ja zdołałam jedynie pokiwać głową. Zabrała stojący obok wózek i zaczęła go wyprowadzać na korytarz, więc drżącymi dłońmi próbowałam rozpiąć i zdjąć spodnie. Zadanie to tylko z pozoru było łatwe, bo moje nerwy nie pozwalały mi nawet na pewne odpięcie guzika.  
-Pomogę. - usłyszałam jego cichy, ale pewny głos. Podszedł do mnie i położył kartki na łóżku, kucając tuż przede mną. Pociągnęłam nosem i próbowałam wytrzeć dłonią policzki, o których już dawno zapomniałam, że były pełne łez. Płynnym, ostrożnym ruchem rozpiął moje jeansy i zaczął powoli zsuwać je w dół moich nóg, jedynie odrobinę krzywiąc się na widok ilości krwi na jasnym materiale. Przytrzymałam się jego ramienia, by łatwiej wyjść z nogawek i pozwoliłam, by ciasno poskładał je i położył w rogu łóżka. Poczekaliśmy, aż milsza część służby zdrowia rozłoży dodatkowe ręczniki na materacu i poda nam jednokolorowy strój, który po kilku mozolnych minutach i nieprzyjemnych próbach rozebrania mnie mimo bólu, został ubrany na moje wiotkie ze strachu ciało.  
-Kładziemy się, zaraz zmierzę ciśnienie, pobiorę krew i zobaczymy dokładniej, co się dzieje. - Powiedziała brunetka, na co przytaknęłam skinieniem głową. - Pan, jeśli dobrze rozumiem, zostaje? - zwróciła się do niego, gdy zamykał długopis i wręczał jej do ręki wypełnione dokumenty. Stanowczo pokiwał głową, nie przyjmując innej możliwości. - W takim razie proszę podejść tu obok do dyżurki pielęgniarek po ubranie ochronne, jeśli będzie potrzeba wykonania zabiegu lub rozszerzonego badania ginekologicznego, nie będzie musiał pan wtedy wychodzić. - Słabo się uśmiechnęła, najwyraźniej rozumiejąc trudność sytuacji. Czy było już robione pierwsze USG? - spytała, gdy leżałam już na kozetce i wsuwała mi na ramię rękaw ciśnieniomierza. Niall zniknął za przeszklonymi drzwiami obok i marzyłam o tym, by lada moment wrócił. 
-Nie, miałam przyjść w jedenastym tygodniu. - odparłam jak najspokojniej. Czułam,  jak między nogami znów pojawia się gorąca ciecz i tylko wypuściłam z siebie drżący oddech na to nieprzyjemne uczucie.  
-Ciśnienie podwyższone. Proszę mocno zacisnąć dłoń w pięść. - poinstruowała mnie, gdy zabierała się za pobieranie krwi. Nienawidziłam tej części, nigdy nie byłam ulubienicą pielęgniarek podczas pobrań i gdyby nie to, że robiłam to dla mojego dziecka, już bym zwlekała.  
Do pokoju wszedł ostrożnie blondyn, z podwiniętymi rękawami koszuli i zielonym materiałem w ręku. Z twardym wyrazem twarzy usiadł na taborecie obok łóżka oparł się łokciami o kolana, chyba już ostatkami sił trzymając swoje nerwy na wodzy. Nie pamiętam nawet kiedy kobieta skończyła pobierać mi krew, za bardzo czułam pulsujące miejsce w podbrzuszu i byłam zbyt zaaferowana tym, co się dzieje. Ocknęłam się z pustych myśli dopiero w momencie, gdy poprosił mnie o podanie mu mojej drugiej ręki, w którą chwilę wcześniej wbita była igła. Pomógł mi dociskać wacik do wierzchu dłoni i przyciągnął ją do siebie bardziej, by ucałować okolice podrażnionej skóry.  
Położna przyciągnęła sprzęt do ultrasonografii i go uruchomiła, zostawiając miejsce wolne dla lekarza. Przygotowała wszystko, co było niezbędne i odsłoniła moje podbrzusze. Na widok wciąż cieknącej krwi zaczęła mnie wycierać, a ja leżałam w bezruchu. Nie byłam w stanie ruszyć żadną kończyną, wzdrygałam się jedynie w momentach naprawdę silnych skurczy. Zapewniła mnie, że po badaniu da mi odpowiednią dawkę magnezu i leków przeciwbólowych, gdyby były potrzebne.  
Do pokoju wszedł lekarz, którego obecności wcześniej w ogóle nie zarejestrowałam. Musiał przyjść na wezwanie, bo doskonale pamiętałam prowadzącą nas do sali ciemnowłosą kobietę. Niall na pewno zdał sobie sprawę z bałaganu, który robił się dookoła naszego przyjścia, poza tym nigdy nie lubił, gdy wizyta u ginekologa kończyła się wizytą u lekarza jego płci.  
-Kogo tutaj mamy? - spytał, kierując pytanie do położnej. Poprawił okulary i założył na ręce lateksowe rękawiczki, zanim dotknął mojego podbrzusza.  
-Anne Horan, dziewiąty tydzień, nieregularne i silne skurcze oraz obfite krwawienie. - wyrecytowała, potwierdzając wszystko zerknięciem na moją kartę. - Jedno poronienie i dwoje dzieci. Podwyższone ciśnienie, morfologia krwi w trakcie badań.  
Posmarował mój brzuch zimnym, nieprzyjemnym dla skóry żelem i wiedziałam, że mogą to być decydujące minuty. Położna z troską wymalowaną na twarzy spoglądała na poczynania lekarza i gotowa była do ewentualnej pomocy.  
"-Co byś powiedział gdyby się okazało, że będzie jeszcze jeden Horan? - spytałam, obejmując od tyłu jego plecy. Siedział w swoim wygodnym fotelu przy biurku i spędzał jedno z bardziej pracowitych popołudni w swoim małym, domowym studiu. Wsunęłam ręce na jego klatkę piersiową i z przyjemnością zaciągnęłam się zapachem jego wody po goleniu. Oderwał wzrok od ekranu komputera i odwrócił głowę tak, by móc na mnie spojrzeć.  
-To samo, co powiedziałem ostatnio między twoimi nogami. - uśmiechnął się zalotnie, na co odepchnęłam dłonią jego twarz i usłyszałam jego cichy śmiech. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową na jego typowe zachowanie. 
-Przysięgam, jesteś jak napalony nastolatek. - Skomentowałam. - Czyli co? 
-Lubisz mnie takiego. - uśmiechnął się w ten zwiotczający mięśnie sposób. Obrócił się razem z krzesłem i szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie na kolana, uzyskując ode mnie pisk zaskoczenia. - Nie miałbym nic przeciwko. - Dokończył, obdarzając mnie długim całusem w szyję. Objęłam jego kark i złączyłam nasze czoła, zagryzając niepewnie wargę. - Knujesz coś, lalka. - mruknął, drażniąc się ze mną nosem. Mimo wieku wciąż poruszyły się motyle w moim brzuchu na dźwięk przezwiska, które wymyślił dla mnie kilkanaście lat temu. Sprawiał nim, że czułam się wciąż młodo, jak w naszej jeszcze nastoletniej miłości, chciana i kochana we wszystkich aspektach 
-Ja? To ty uknułeś. - droczyłam się z nim jednocześnie wierząc, że skojarzy fakty. Spojrzałam mu w oczy i czekałam, aż zaskoczy. Połączy wszystko razem z jego udziałem w spisku.  
-Jesteś w ciąży? - bardziej stwierdził, niż zapytał. Uśmiech na mojej twarzy powiększył się kilkakrotnie, gdy pokiwałam w odpowiedzi głową. - Moja seksowna żona urodzi mi trzecie dziecko? - uśmiechał się, prawie stykając się ze mną ustami.  
-Na to wygląda. - szepnęłam, po czym zostałam zaatakowana serią gorących pocałunków. Całował mnie w usta, szyję i pod uchem. Co chwila uśmiechał się jak głupi, by potem znów zostawiać mokre ślady na mojej skórze i momentami zapomnieć się i zassać ją do czerwoności. Jeśli Aiden ma to po tobie, nie zostawi go żadna dziewczyna. - próbowałam się zaśmiać, ale wyszło bardziej jak jęknięcie.  
-Drugiego Horana też nie. - warknął, mocno obejmując moje biodra.  
-Och, czyli już wiesz, że to będzie chłopiec? - zaśmiałam się, kusząco odsuwając od niego swoje usta.  
-Sama powiedziałaś, że ja to uknułem. - dźwięcznie się uśmiechnął i już chciał od nowa mnie atakować, gdy usłyszeliśmy cicho skrzypiące drzwi do pokoju.  
Chciało mi się parsknąć śmiechem z wyczucia drobnych stópek, które dreptały w naszą stronę.  
- Co tam, księżniczko? - wychylił głowę nad moim ramieniem i pozwolił, bym wygodnie wtuliła się w jego tułów. Odwróciłam się twarzą do uśmiechniętej Rosie, która bez słowa i jedynie ze zdradliwą mimiką twarzy podeszła do biurka. Uniosłam brew, gdy sprytnie zaczęła wspinać się po naszym krześle i rączkach od szuflad na sam blat, siadając na nim i szczerząc się do nas w pięknym uśmiechu. 
-Uśmiechasz się tak jak tata, kiedy coś chce. - Skomentowałam, widząc jego charakterystyczne rysy twarzy w jej drobnych policzkach i błękitnych oczach. 
-Aiden też! Sama mówiłaś. - wzburzyła się. Miała rację, mówiłam tak. Obydwoje uśmiechali się jak Niall i nie mogłam się doczekać aż sprawdzę, czy ich młodsza siostra lub brat też odziedziczą po nim jedną z piękniejszych cech.  

Wspomnienia z tego dnia bolały. Musiałam kilka razy zamrugać by się zorientować, że łzy znów wyciekają spod moich powiek, a lekarz już zaczął badać mój brzuch. Wiedziałam, że chwilę to trwa zanim obraz będzie właściwy, dlatego odwróciłam głowę w moją prawą stronę, gdzie siedział Niall. Miał poważny, ale też zmartwiony wyraz twarzy. Nie raz widział mnie podczas badania USG, więc na pewno był do tego przyzwyczajony, ale nie do obecnych okoliczności. Zauważył, że spoglądam na niego i chwycił moją dłoń, ujął ją w swoich i przyłożył do ust z głębokim westchnięciem.  
Ginekolog, którego nazwiska nawet nie zarejestrowałam, zatrzymał się na dłuższą chwilę w jednym miejscu z urządzeniem prześwietlającym. Próbowałam zerknąć na ekran telewizora, w który się wpatrywał ale niestety nie dosięgałam wzrokiem. Czekałam aż cokolwiek powie, lecz on wciąż milczał. Spojrzałam w nadziei na położną, która razem z nim obserwowała obraz mojej jamy brzusznej i nie umknęło mojej uwadze, jak nerwowo przełknęła ślinę.  
-Może jeszcze w lewej części doktor spojrzy.. - próbowała mu zasugerować, nie przestając patrzeć na ekran.  
-Co się dzieje? Co widzicie? - zaczął pytać Niall, masując kciukiem wierzch ściskanej przez niego dłoni.  
-Muszę obejrzeć dokładnie też macicę, zanim cokolwiek stwierdzę. - powiedział, nie ukazując przy tym zadowolenia ani smutku. Miał pokerową twarz lekarza,  czyli coś co doprowadzało mnie do drżenia rąk z nerwów. 
Mijały kolejne minuty, a ja słyszałam jedynie co chwila komentarze na temat tego, co widzi. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że używał skomplikowanych lekarskich skrótów myślowych, o których nie miałam pojęcia. Próbowałam raz zapytać, czy cokolwiek widzi, co z dzieckiem, ale powiedział jedynie, że nie chce mówić bez konkretnej  diagnozy, bo to byłoby równie nie w porządku.  
W przeciągu kolejnych kilkunastu minut Niall zdążył ubrać swoje ubranie ochronne, wycałować każdy z palców u mojej prawej ręki i kilkadziesiąt razy przejechać dłonią po swoich włosach. Ginekolog zaczął mniej przyjemną część badania, kiedy to musiał własnoręcznie ocenić sytuację między moimi nogami. Pielęgniarka w międzyczasie zdążyła przynieść pierwsze z wyników badań i doktor studiował je dobrą chwilę, zanim wręczył położnej.  
-W jakiej kondycji są pani dzieci? - zadał jedno z kolejnych pytań, które mniej więcej opisywały przebieg wszystkich moich ciąż oraz porody. Trudno było odpowiadać na nie wszystkie z takim zmartwieniem na pierwszym planie, dlatego na część z nich mimo niezadowolenia lekarza, odpowiadał Niall 
-W jakim sensie? Są zdrowe, nic im nie dolega. - odparłam cicho i z całej siły odpychałam na dalszy tor myśli o tym, jak Aiden i Rosaleen radzą sobie w domu.  
-Jakieś wady genetyczne, choroby? - zdejmował już pobrudzone krwią rękawiczki i skinął na położną, by posprzątała zbędne ręczniki papierowe i pozwoliła mi normalnie położyć nogi.  
-Nie, wszystko jest w porządku. - zaprzeczyłam, w stu procentach pewna. Zerknęłam na blondyna, szukając u niego potwierdzenia na tak oczywiste pytanie. Pokiwał głową i wciąż masował moją dłoń, co z każdą sekundą wzmagało moje uczucie zdenerwowania. Splotłam więc mocno nasze palce i dałam mu tym do zrozumienia, że ciepły i stanowczy dotyk wystarczy. - Panie doktorze, czy z dzieckiem wszystko dobrze? - wydusiłam z siebie, ale zachowywał się tak jakby w ogóle mnie nie usłyszał. Siedział w głębokim zamyśleniu i najwyraźniej ani myślał udzielić mi jakichkolwiek informacji, co było już coraz bardziej działające na nerwy.  
-Czy jest jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że doprowadziła pani do uszkodzenia płodu? Złe nawyki... - zaczął mówić, gładząc swoje nieco już posiwiałe wąsy. Pytania te nawet nie przeszłyby mi przez myśl, dlatego od razu zaprotestowałam. 
-Nie, nie.. - wyjęczałam, po czym zmuszona byłam z całej siły powstrzymać wiązankę przekleństw zbierającą się na języku, gdy przez moje podbrzusze przeszedł kolejny, bardzo silny skurcz. Odruchowo ścisnęłam mocniej dłoń blondyna czując, jak mięśnie nieprzyjemnie się napinają w niższych regionach mojego tułowia.  
-Czy coś się dzieje poza skurczem? - zapytała nagle brunetka, wykazując bardziej emocjonalne podejście do mojego stanu, niż lekarz. Nie winiłam go, nie miał w kontrakcie zapisanego podpunktu o użalaniu się nad pacjentami. Zaczepiła o mój palec klips do urządzenia monitorującego, gdy zauważyła jak szybciej zaczęłam oddychać. Nie mogłam inaczej, bo nacisk na moje podbrzusze robił się zbyt znajomy do tych dwóch, które już przeszłam podczas porodów.  
-Annie? - pytał cicho Niall, wsuwając drugą dłoń na moje ramię próbując zwrócić swoją uwagę. Wiedziałam, że muszę im powiedzieć prawdę o tym, co się ze mną dzieje, ale tak bardzo nie chciałam. Nie chciałam dopuścić do świadomości faktu, że byłam dopiero w dziewiątym tygodniu ciąży, a już rodziłam. Powoli to we mnie uderzało, a z ust wydostawały się już niekontrolowane szlochy. Byłam jednym wielkim bałaganem, który walczył ze swoim ciałem. Walczyłam o swoje dziecko choć wiedziałam, że już przegrałam. 
-Proszę pani, jeśli jest cokolwiek o co prosi pani organizm.. 
-Tak. - wypłakałam, patrząc bezsilnie w sufit. - Skurcze się skończą, jeśli zacznę przeć. - dokończyłam. Po tych słowach, wszystko działo się jeszcze szybciej, niż do tej pory.  
Do położnej dołączyła pielęgniarka, lekarz pojawił się w ubraniu ochronnym. Nie mogłam nic zrobić, jedyne na co pozwalałam sobie ostatkami sił to słuchanie poleceń wszystkich dookoła, którzy przygotowywali mnie na najtrudniejszą chwilę. Nie był to poród z prawdziwego zdarzenia, bo nie byłam na porodówce, nie miałam dużego, dziewięciomiesięcznego brzucha a Niall się nie uśmiechał. Pamiętałam, jak podłączali do mnie kroplówkę z lekiem przeciwbólowym, bo według lekarza nie powinnam odczuwać aż takiego bólu. Otumaniona wszystkim co się działo, zdołałam jedynie odwrócić głowę do ściskającego moją dłoń blondyna. Nigdy nie był dobry w ukrywaniu przede mną emocji, nawet i wtedy. Moje już poszarpane serce kruszyło się na jeszcze drobniejsze kawałeczki na widok zaszklonych oczu i pojedynczych łez, które spływały po jego policzkach. 
-Przepraszam. - szepnęłam do niego, czując się winna temu, jak się czuje. Też oczekiwał dziecka, a nie dane mu było nawet położyć sobie na biurku zdjęcia z ultrasonografu. Gdy usłyszał mój cienki głos, od razu zaczął kręcić głową i całować moją dłoń.  
-To nie twoja wina, nie mów tak. - wplótł palce w moje włosy i dosięgnął kciukiem, by wytrzeć jedną z setek wylanych już dzisiaj łez.  
-Jak tylko będzie pani gotowa, proszę przeć. Zaraz ustąpią skurcze. - I będzie po wszystkim, dodałam w myślach do tego, co powiedział ginekolog. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić na chwilę swój płacz i znów spojrzałam na tego, który zawsze mnie wspierał. Spojrzałam na niego błagalnie i krzywiąc się w bólu, fizycznym jak i psychicznym.  
-Jesteś silna. Dasz radę. Nigdzie się stąd nie ruszam. - zapewniał mnie, na co pokiwałam głową w zrozumieniu. Skoro on mówił, że dam radę, że przetrwam - chyba tak musiało być, prawda? Nie oszukałby mnie?  
To co się później działo, pamiętam jak przez mgłę. Nie trwało to długo i bolało mnie bardziej serce ze straty dziecka, niż cokolwiek innego w moim organizmie. Jestem w stanie sobie przypomnieć smutny wyraz twarzy położnej, gdy napięłam wszystkie swoje mięśnie oraz jej niepewne i mało profesjonalne, w porównaniu do zachowania lekarza "Bardzo mi przykro". Pamiętam jego westchnięcie i wyrecytowanie, że nastąpiło poronienie w dziewiątym tygodniu ciąży, najprawdopodobniej w wyniku dysproporcji chromosomowych.. - coś było dalej, ale wyłączyłam się. Kiwałam tylko głową dając do zrozumienia, że nie straciłam przytomności i jestem świadoma tego, co się stało.  
Kroplówka się skończyła, bałagan między moimi nogami zniknąłPielęgniarka poinformowała nas, że przez najbliższe dwie godziny muszę zostać na obserwacji ze względu na utratę sporej ilości krwi, na co po prostu się zgodziłam. Położna przyszła sprawdzić, jak się czuję i zrobiła coś, czego się nie spodziewałam.  
-Na pierwszych fotografiach z USG widać jeszcze płód.. - zaczęła, co zwróciło moją uwagę. Lekarz powiedział, że badanie jednoznacznie wskazało na rozpoczęty proces poronienia i nawet nie proponował zobaczenia tego, co się dzieje. Kobieta miała niepewny wyraz twarzy, na pewno nie wiedziała jak zareaguję, dlatego skinęłam głową, by kontynuowała. - Jest ledwie widoczny, ze względu na to gdzie się znajdował oraz to, jak mały był. Niecałe trzy centymetry.. 
-Czy możemy je zobaczyć? - spytał Niall, kontrolnie spoglądając na mnie i szukając w moich oczach zgody. Jego głos był poważny i niezbyt głośny, wręczy przykryty zmęczoną i przygnębioną powłoką. Przytaknęłam na jego prośbę i patrzyłam, jak brunetka przegląda w ręku kilka kartek z wynikami badań i wyciąga spomiędzy nich znajomy mi papier fotograficzny, z kilkoma ciemnymi nadrukami. Nie zastanawiałam się nawet, dlaczego nie są na płycie tylko na papierze, ale tym lepiej było dla mnie.  
-Doktor przekazał już potrzebne zdjęcia do pani karty z rozpoznaniem dlatego te są dla was, możecie z nimi zrobić co chcecie. - słabo się uśmiechnęła i wręczyła mi serię trzech obrazów mojego brzucha.  
Niall przybliżył się do mnie i wsunął swoje ramię pod moją szyję, by móc mnie objąć. Usiadł na moim łóżku i zauważył, że ręce mi mocno drżały, dlatego wziął ode mnie papier i przytrzymał na wysokości naszych oczu. Patrzyłam na fotografię, która już nie była prawdziwa. Była to jedna z niewielu namacalnych pamiątek, jakie miałam z faktu bycia w ciąży po raz kolejny. Położna wskazała palcem na drobne, ledwie widoczne i nie rozwijające się już ciałko, na samym dole obrazu. Pociągnęłam głęboko nosem i nie mogłam powstrzymać szlochu, który próbował się wydostać z mojego gardła. Zostałam ciasno opleciona ramionami, ciepłe usta wylądowały na mojej głowie i muskały co i rusz moją skórę.  
Zostaliśmy sami w sali. Wtuliłam się mocno w jego pierś, licząc, że to coś pomoże. Zapomniałam o dyskomforcie w kroczu i resztkach bólu brzucha. W tamtej chwili nic nie przewyższało myśli, że straciłam dziecko. Owszem, byłam już mamą dwójki, ale to zdawało się jedynie zwiększać moje przygnębienie. Byłam już doświadczona i gotowa na kolejne dziecko, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilkunastu lat. Miałam rodzinę, która mogła się powiększyć. Mogliśmy mieć jeszcze jednego syna lub córkę, nad którym znów zastanawialibyśmy się, które z nas bardziej przypomina. Ominie nas cierpliwe czekanie na pierwsze kopnięcia, odkopywanie ciążowych ubrań i nocne wędrówki do lodówki. Nie będzie obserwowania, jak mój brzuch rośnie z dnia na dzień. Nie przedstawię Aidenowi i Rosaleen ich młodszej siostry ani brata. Mojego trzeciego dziecka nie ma, jest pusta przestrzeń.  
-Nie chciałam, żeby to się znowu stało. - wypłakałam, a Niall od razu zareagował i mocniej mnie objął ramionami.  
-Wiem, kochanie. - szepnął i pocałował mnie w czoło, nie wypuszczając ze swoich ramion. Patrzyłam pustym wzrokiem na zdjęcie i bolało mnie serce. 
Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim się przyzwyczaję do nowej rzeczywistości. Pamiętałam, że mam swoje dzieci, którym muszę poświęcić czas i nie zamykać się na fakt, że poroniłam. Mimo wszystko to było trudne, skoro dopiero co przyzwyczaiłam się do myśli, że rośnie we mnie zdrowe, piękne dziecko, kolejna kreacja naszej miłości. Zdążyłam już czuć w sobie potrzebę troski o to, co jem, jak się zachowuję. Czułam już rozpierającą mnie radość, bo dawałam kolejne życie. Uśmiechałam się, bo Niall mnie kochał i dwa razy tyle całował.  
-Pamiętaj, to nie twoja wina. - mruczał mi nad uchem, a ja mimo cieknących łez i niewyraźnego spojrzenia, przytaknęłam. - Nie masz pojęcia, jak bardzo mi przykro. - ciągnął, ale wywołało to więcej moich łez. Schowałam twarz jeszcze głębiej w jego koszuli i zaciągnęłam się płaczem, bo częściowo byłam przyczyną jego smutku. - Hej, hej. - odsunął mnie od siebie na moment, by spojrzeć mi w oczy. Odgarnął z czoła włosy i wycierał kciukami policzki. - Kocham cię, pamiętasz? - spytał, z całej siły trzymając silną postawę mimo wcześniejszych łez. - Jesteś wspaniałą mamą Rosie i Aidena i cudowną żoną, którą nasza cała trójka bardzo kocha.  
-Nie jestem już w ciąży, Niall.. - mówiłam, nawet nie wiedziałam czy nie bardziej do siebie. - Nie będziemy mieli zimą dziecka. - płakałam, a on jedynie całował moją głowę i tulił do swojego ciała, starając się ukoić moje roztrzęsione ciało i zmysły.  


Minęło sporo czasu, a my wciąż leżeliśmy bez ruchu, on jedynie uspokajając moje szlochy i smutno wzdychając raz na jakiś czas. Jedna z pielęgniarek przyszła i gdy już zlustrowała naszą pozycję wzrokiem poinformowała, że na wypis trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Pokiwałam głową i znów ułożyłam się wygodnie na jego klatce piersiowej, już niemalże całkowicie pozwalając mu na leżenie w wąskim, szpitalnym łóżku. Moja twarz dotykała miękkiej białej koszuli, która miejscami była już przemoczona od łez. Kręcił dłonią rozluźniające kształty na moich plecach, które zdawały się rozładowywać powoli największe napięcie.  
Z ciszy wyrwały nas przeciągające się wibracje jego telefonu. Wyciągnął z kieszeni czarnych jeansów urządzenie i patrzyłam, jak bez zawahania przesuwa palcem po ekranie.  
-Co tam Aiden? - spytał, co odrobinę odwróciło moje myśli od tych najciemniejszych korytarzy. W domu czekały na mnie dzieci, którymi prędzej czy później musiałam się zająć, wrócić do swojej rutyny, dać im kolejne szczęśliwe dni. - Wujek Louis jest u nas? - powtórzył zdanie syna, zerkając na mnie kątem oka. Uniósł brew wsłuchując się w jego słowa. - Powiedz mu, żeby położył mi to na biurku. - odparł, najwidoczniej wspominając o dokumentach z wytwórni, nad którymi ostatnio długo siedzieli.  
-Niech zostanie z nimi. - szepnęłam, uważając to za właściwą okazję. W towarzystwie Louis'ego dzieciakom zawsze dopisywał humor, potrafił je rozbawić i miło spędzić czas. W sytuacji gdy nie wiedzieli co się z nami dzieje, na pewno przydałby im się taki TommoNiall zerknął na mnie i kiwnął głową na znak, że zaraz zapyta.  
W tym samym momencie do sali weszła położna, która wcześniej nam towarzyszyła. Przyszła z dodatkowymi badaniami i słabo się do mnie uśmiechnęła. Wiedziałam, że rozmawiający przez telefon mężczyzna w jednym łóżku ze mną nie mógł ułatwić jej pracy i zdaje się, że i on to wyczuł. Podniósł się z jasnego prześcieradła i po cichu wyszedł na korytarz, by dokończyć rozmawiać i nie przeszkadzać.  


Droga do domu była spokojna, cisza zagłuszana jedynie warkotem mocnego silnika i powietrzem spokojnie wypływającym z klimatyzacji. Siedziałam z podkurczonymi nogami i w jego krótkich spodenkach sportowych, bo były moim jedynym ratunkiem gdy nie wzięliśmy nic mojego na przebranie, a on był rano na siłowni i nie miał kiedy wyjąć rzeczy z auta. Trzymał dłoń na moim udzie i delikatnie je masował, ale byłam zbyt pochłonięta myślami i zapatrzona w przestrzeń za oknem, że nawet na to w żaden sposób nie zareagowałam.  
Schylił się do mnie w drzwiach, by pomóc wysiąść z samochodu. Wciąż czułam dyskomfort w kroczu i nie całkiem skończyło się krwawienie, więc chwyciłam go w bicepsach i momentalnie lgnęłam do jego ciała, by objął mnie swoim ramieniem. Upewnił się, że brama wjazdowa jest zamknięta i zaczął mnie prowadzić do domu, obejmując troskliwie i pewnie w talii.  
Przy zdrowych zmysłach utrzymywał mnie fakt, że czułam przy sobie jego obecność. Czułam zapach, ciepło i dotyk, które od zawsze były moim azylem w najtrudniejszych chwilach. Poślubienie go było tylko formalnością, bo nie skłamałabym stwierdzeniem, że od momentu gdy się poznaliśmy nasze ciała znalazły u siebie nawzajem swoje własne szczęśliwe miejsce, w którym większość problemów zmniejsza swoje rozmiary.  
Niall jako pierwszy przekroczył próg domu, by uspokoić zdenerwowanego Becka. Pupil zaczął nerwowo szczekać i próbował dostać się do mnie, pamiętając mnie leżącą na trawie kilka godzin wcześniej. Był naprawdę mądrym czworonogiem, oddanym przyjacielem i jestem pewna, że pamiętał moje obydwie ciąże z dzieciakami - chodził za mną, kładł pysk na brzuchu, gdy Nialla nie było obok i ostrożnie się ze mną obchodził, gdy zbliżał się mój poród. Spełniał swoją rolę opiekuna najlepiej jak potrafił i cieszyłam się, że mój mąż pomyślał o sprowadzeniu go do domu, bym miała z kim spędzać dni bez niego na miejscu.  
-Cicho, kolego.  - blondyn pogłaskał go po głowie i przyłożył delikatnie dłoń do pyska na znak, żeby się uspokoił. Beck odrobinę zaskomlał i wiercił się między jego nogami, by doczłapać się do mnie i obwąchać. Przyłożył głowę do moich nóg i chwilę tak stał, spokojny że wróciłam razem z Niallem do domu.  
-Mówiłem ci młody, żebyś myślał! Dałeś się ograć młodszej siostrze na konsoli, gratuluję! - usłyszeliśmy śmiech z salonu, na dźwięk którego westchnęłam. Dzieciaki pod opieką Tomlinsona nie mogły być w złym humorze, a to było dla mnie najważniejsze.  
Przez schodzące ze mnie jeszcze leki przeciwbólowe, nie byłam w stanie szybko ani gwałtownie się poruszać, więc to Niall upewniwszy się, że jakoś daję radę sama się przemieszczać, wszedł szybciej w głąb domu i zwrócił na siebie uwagę zajmującej sobie czas trójki. Nie wiedziałam, czy chcę widzieć którekolwiek z nich, nie wiedziałam jak zareaguję i co się ze mną stanie. Podejście do schodów prowadzących na piętro wiązało się z przejściem koło salonu, więc gdy żółwim tempem przesuwałam się coraz bliżej nich, siłą rzeczy ukazałam się czwórce zgromadzonej przy kanapie. Niall kucał przy małej, która nie tak uważnie go słuchała i od razu krzyknęła: "Mamusiu!", gdy mnie zobaczyła. Nie zdążył jej powstrzymać a ta już biegła do mnie i przykleiła się do moich nóg z takim impetem, że musiałam łapać równowagę. Moja ręka od razu powędrowała do jej zaplecionych w warkocz włosów, a zęby zagryzły dolną wargę w obawie, że wypuszczę z siebie niekontrolowany szloch. Zamknęłam oczy i próbowałam nabrać więcej powietrza do płuc, hamując palące łzy. Nie zasługiwała na oglądanie mnie w takim stanie, była na to za mała.  
-Kto ci zrobił taką ładną fryzurę? - wydusiłam z siebie dość piskliwym głosem i skupiłam się na ciasnym splocie jej włosów bardziej, niż na obserwujących mnie, błękitnych oczach.  
-Wujek Louis! - uśmiechnęła się do mnie szeroko, na co postarałam się o jak najlepsze wcielenie się w rolę dzielnej mamy i pokazałam jej moją zaskoczoną minę, która trwała chyba mniej niż sekundę. Podniosłam głowę i znalazłam wzrokiem bruneta, który pocieszająco się do mnie uśmiechnął.  
-Musiałem sprawdzić w internecie, co to w ogóle jest warkocz. - odparł wzruszając ramionami. Nie byłam w stanie już nic więcej powiedzieć, bo czułam nadchodzącą falę gorąca razem z wybuchem emocji. Zdołałam jedynie wykonać wargami ruch taki, jak przy wypowiadaniu słowa "dziękuję", wysiliłam się na jak najdłuższy uśmiech po czym krokodyle łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie byłam w stanie tego skontrolować, wdzięczność do naszego przyjaciela, jego poświęcenie i trwanie przy dzieciach choć przez chwilę w sytuacji takiej, jaka miała miejsce przewyższała mój zdrowy rozsądek, by nie załamywać się na oczach moich dzieci.  
-Chodź Rosie, idziemy spać. - Niall szybko zareagował i podszedł do nas, wręcz na siłę odrywając ode mnie upartą Rosaleen. Zatrzymał się jeszcze tuż przy mojej twarzy i przeciągle ucałował moje czoło, szepcąc przy okazji - Za chwilę do ciebie przyjdę.  - pokiwałam na to głową, przykrywając dłonią usta i siłą uciszając swój płacz. Wiedziałam, że był rozdarty między zajęciem się dziećmi, a mną. - Aiden. - zwrócił się do niego, zabierając ich obydwoje na piętro. 
Schowałam twarz w drżących dłoniach i dłużej nie mogłam tego w sobie dusić, bez względu na to czy byłam sama, czy nie. Czułam się bezbronna i bezradna wobec tego co się stało, ogromna pustka w sercu po huczała w całym moim ciele i dawała się we znaki przy każdym oddechu. 
-O Boże.. - usłyszałam cichy głos bruneta i jego stłumione kroki w moją stronę. Objął dłonią moje ramię i na pewno nie wiedział co ma zrobić, gdybym była nim też nie miałabym stu procent pewności jak się zachować. - Annie, ja.. - próbował, nie bardzo wiedząc nawet co.  
-Po prostu mnie przytul. - wypłakałam, a jego ramiona od razu ciasno mnie objęły. Twarz wciąż ukrywałam w dłoniach, ale opierałam się o jego bark i po prostu płakałam.  
-Okropnie mi przykro, Ann. - mruknął, masując powoli moje plecy. Nie obchodził mnie zapach papierosów na jego podkoszulku, nie zwracałam uwagi na nic co działo się dookoła mnie. Czułam się tak, jakbym istniała tylko ja, a w zasadzie moje puste ciało. Organizm bez duszy, bo została zabrana z każdą wyciekającą ze mnie kroplą krwi tego popołudnia.  
Nie byłam zorientowana ile czasu staliśmy w miejscu. Wiedziałam jedynie, że moje szlochy coraz bardziej cichły, nie mając skąd brać siły na gwałtowne zaciąganie się powietrzem. Minęło chyba dobrych kilkanaście minut, zanim poczułam znajomą dłoń na moich lędźwiach. Zdjęłam brodę z ramienia Louis'ego, by ujrzeć jego zamknięty, smutny uśmiech i wzrok wędrujący za mnie, do blondyna, który wsunął w rozluźniającym geście palce pod moją koszulkę.  
-Jeszcze raz dzięki, Tommo. - powiedział cicho, po czym obaj po bratersku i odrobinę dłużej, poklepali się po plecach, Niall robiąc to wolną od podtrzymywania mnie ręką.  
-Jeśli czegoś będziecie potrzebować, dajcie znać. Będę pod telefonem. - Odparł, po raz ostatni ścisnął moje przedramię w pocieszającym geście i wyszedł z domu, zostawiając nas samych.  
Blondyn mruknął coś do mnie, a zaraz potem wziął mnie na ręce, na pewno już przyzwyczajony do ciężaru mojego ciała po dzisiejszym noszeniu mnie w drodze do szpitala. Powoli i ostrożnie pokonaliśmy schody i nie zaniósł mnie, tak jak bym się spodziewała, do sypialni, ale do łazienki. Zapalił łokciem światło i postawił mnie dopiero w dużej kabinie prysznicowej, w której swobodnie mieściły się dwie osoby. Podciągnął rękawy koszuli i zamknął za nami drzwi. Nie bardzo wiedziałam co mam robić, moje kończyny drżały przy każdym wykonywanym przeze mnie ruchu a bezradność skutkowała kolejnymi łzami, ściekającymi po moich czerwonych policzkach. Bezsilność wobec wszystkiego była tym, co najbardziej mnie paraliżowało, dlatego to on musiał zacząć zdejmować ze mnie ubrania. Współpracowałam jedynie, gdy dawał mi jakieś łatwe do zrealizowania polecenia, jak podniesienie rąk do zdjęcia bluzki, czy wystąpienie ze zsuniętych z moich bioder spodenek i bielizny.  
Skierował strumień wody prysznica z daleka od mojego ciała, by najpierw dostatecznie się nagrzała. Nie przejmował się chlapiącymi na niego kroplami, gdy zaczął polewać moje ciało rozgrzewającą skórę wodą. Na pewno nadawała mi różowawego koloru, ale nie byłam w stanie wyczuć jej temperatury ani intensywności. Rozpoznawałam jedynie troskliwy dotyk jego rąk, gdy zmywał ze mnie resztki szpitalnych katorg. Poprosił, bym się odwróciła i zaczął delikatnie myć moje włosy, ostrożnie wmasowując w nie szampon i zmywając go tak, by nie dostał się do moich oczu. Kąpał mnie tak, jak jeszcze jakiś czas temu naszą Rosaleen. Ostrożnie, dokładnie i z cierpliwością. Z tym wyjątkiem, że sam ponosił odpowiedzialność za dotyk mojej skóry, to on przeciągał każde muśnięcie palcami i upewniał się, że otrzymuję dostateczną dawkę uczucia, ciepła i komfortu. Nie zraził go widok krwi spływający razem z wodą, wręcz wolną ręką dosięgnął do najbliższej szafki i wyjął z niej opakowanie podpasek.  
Wyłączył wodę i ciasno otulił mnie dużym ręcznikiem, który chwyciłam za rogi by nie spadł. Ucałował moje czoło i na moment zniknął za drzwiami, by chwilę później wrócić z czystymi ubraniami w ręku. Cierpliwie pomagał mi przy wszystkich czynnościach w łazience, zanim była w pełni ubrana w spodnie od piżamy i jego białą koszulkę typu henley, która była jedną z moich na zawsze ulubionych i pachnących nim. Splótł nasze dłonie i powoli wyprowadził mnie z jasnego pomieszczenia prosto do sypialni, w której łóżko od rana było pościelone.  
Ciepły prysznic sprawił, że mniej płakałam. Otaczający mnie jego zapach i miękki materiał koszulki wzmacniały moje poczucie bezpieczeństwa i komfortu, które było dla mnie jednym z najważniejszych. Nie liczyłam minut ale wiedziałam, że szybko wrócił do mnie spod tego samego prysznica, pachnąc swoim cytrusowym żelem i szamponem. Słyszałam jak wcześniej wędrował po domu i gasił wszędzie światła, by przyjść do mnie ze szklanką wody i lekami przeciwbólowymi, które wylądowały na szafce nocnej tuż obok. Jego ciało pojawiło się tuż obok mnie, pod kołdrą, na miękkim łóżku. Przyciągnął mnie do siebie tak, bym mogła położyć głowę na jego piersi. Musiał nie wiedzieć, czy to będzie dobry pomysł, bo robił to dość niepewnie. Spodziewał się pewnie, że odwrócę się do niego tyłem, zwinę w kulkę i zamknę od świata zewnętrznego, samotnie przeżywając stratę dziecka. Sama myślałam, że tak zrobię. Serce, które ledwo biło podpowiadało mi jednak, że nie powinnam. Zamknięcie się od niego równało się samobójstwu, a trwanie przy nim mogło mi zapewnić szybszy powrót do właściwej sprawności psychicznej. Zawsze był moim ratunkiem, moim wybawicielem i nie mogłam tak po prostu się od niego odsunąć. Obojętnie jak bardzo bym chciała w samotności to przeżywać, nie mogłam do tego dopuścić. Chociaż tyle mi zostało z logicznego myślenia, czy z myślenia w ogóle, skoro nie pamiętałam dokładnie, jaka pora dnia i czy nie potrzebuję przypadkiem do toalety.  
Leżałam w jego ramionach całą noc. Gdy miałam chwilę, że znów musiałam zacząć płakać, mocniej zacieśniał swoje objęcia i dawał mi tym znak, że jest ze mną. Całował mnie w głowę i masował plecy, czuwał przy mnie przez cały czas. Nie zamykałam nawet oczu, bo wyobraźnia tworzyła wtedy nieprzyjemne obrazy wspomnień ze szpitala kilka godzin wcześniej. Nie chciałam tego widzieć, więc po prostu wpatrywałam się w ciemną przestrzeń. Nie zmrużyłam oka ani na moment do czasu, gdy za oknem widziałam już budzący się do życia dzień. Nie był zbyt słoneczny, ale poranna jasność przedostała się do pokoju przez niedokładnie zasłonięte okno. Wtedy właśnie, gdy miałam świadomość kolejnego dnia, upływu całej nocy i zaschniętych na policzkach łez, poddałam się. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by na chociaż chwilę porwał mnie sen, którego potrzebowało moje zmęczone ciało.  
Gdy się obudziłam, nie ruszyłam się. Otworzyłam jedynie oczy i spoglądałam w puste miejsce po drugiej stronie łóżka, gdzie nie było Nialla. Pościel była jeszcze ciepła, bo jego ciało zawsze pozostawiało po sobie nadmiar wysokiej temperatury. Oddychałam w miarę spokojnie, nie czując mokrych śladów pod oczami, które były do bólu spuchnięte. Zaczęłam sobie przypominać urywki nocy, która tak nieprzespana dawała się we znaki.  
On też pociągał nosem. Co i rusz chował twarz w moich włosach i szeptał do mnie pocieszające słowa, albo śpiewał. Nucił przyjazne dla ucha melodie i mruczał słowa piosenek pełnych miłości. Tulił mnie do siebie, mimo że na pewno nie raz zdrętwiało mu ramię lub ścierpła ręka. Gdyby nie on, na pewno byłoby ze mną gorzej. Wiedziałam, że on też przeżywał stratę maleństwa. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby to czuć. I w pewnym sensie byłam za to wdzięczna, bo byliśmy w tym razem, a samotność w czymkolwiek podczas takiego przeżycia nie byłaby dobrą rzeczą dla nikogo.  
Drzwi do sypialni lekko się uchyliły i obojętnie co czułam, nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu na widok brązowej czupryny mojego syna.  
-Mamo? - zaczął cicho i niepewnie, rozglądając się za siebie w ten swój charakterystyczny sposób, jak gdy chciał uniknąć konsekwencji za zrobienie czegoś nie w porządku. Podejrzewałam, że Niall chciał jako pierwszy sprawdzić jak się dziś czuję, zanim wpuściłby do mnie któreś z dwójki. Po minie bruneta poznałam, że przyszedł do mnie wbrew prośbom swojego taty, by dać mi chwilę oddechu.  
-Możesz wejść, śmiało. - zachęciłam go i poprawiłam kołdrę, która choć trochę zatrzymywała ciepło dla mojego zziębniętego i smutnego ciała. Wyjrzał raz jeszcze głową na korytarz zanim zamknął drzwi i podszedł do łóżka, siadając w jego końcu.  
-Tata z nami rozmawiał. Prosił, żebyśmy dali ci trochę odpocząć, ale martwiłem się. - powiedział szczerze, na co tym razem popłynęły łzy dumy. Aiden zawsze był tym, który mimo wszystko był spokojny. Gdy się urodził, Niall miał nadzieję na małego, rozrabiającego Horana, którego nadmiar energii zostanie zużyty podczas niezłej gry w piłkę nożną. Owszem, lubił sporty, ale nigdy nie rozrabiał tak, żeby sprawić nam tym kłopoty. Był spokojnym i wrażliwym chłopcem, który starał się w szkole pomimo leniwej natury odziedziczonej po ojcu. Wspaniały i troskliwy starszy brat, przeciwieństwo swojej siostry. Ta faktycznie była naszym aniołkiem, ale lubiła pokazać rogi.  
-Powiedział wam, co się stało? - spytałam, uważnie obserwując jego niezbyt zadowoloną minę. Pokiwał od razu głową, na co westchnęłam drżącym oddechem. Pociągnęłam nosem i mimo że czułam się z tym niekomfortowo w jego obecności, było to spowodowane tylko i wyłącznie faktem dzielenia tego do tej pory jedynie z Niallem 
-Nie znam się na takich rzeczach i jestem ciągle najniższy w klasie, ale bardzo bym cię chciał przytulić, mamo. - powiedział, w końcu na mnie patrząc. Żaden inny jedenastolatek nie wzbudził we mnie takiej miłości, szacunku i łez. Tym razem tych dobrych, bo pomimo bólu mój syn łagodził słowami i czynami to, co najtrudniejsze.  
Wyciągnęłam do niego ramiona i zaprosiłam go do siebie, więc przyczołgał się po dużym łóżku na kolanach i wylądował tuż obok mnie, mocno wtulając się we mnie. Ciasno objęłam go ramieniem i czułam, jak moje serce odrobinę nabierało barw.  
-Jesteś wspaniałym chłopcem, Aiden. - szepnęłam i ucałowałam go w głowę, potrzebując dać mu choć trochę matczynej troski i uznania.  
-Tata będzie zły. - powiedział po chwili przytulania w ciszy, gdy z korytarza dało się usłyszeć jego kroki.  
-Ma prawo, słońce. On też to bardzo przeżywa i chce dla mnie jak najlepiej. - odparłam, pewna swoich słów.  
-Płakał dzisiaj rano. Nigdy nie widziałem jak tata płacze. - zauważył, a ja westchnęłam. Przewrócił się na plecy i położył głowę blisko mojego tułowia, spoglądając na mnie.  
-To nic złego. Każdy ma prawo płakać, jeśli czuje taką potrzebę. - mruknęłam, po czym zerknęłam na drewniane drzwi gdy poczułam, że włosy stają mu dęba.  
Niall miał spokojny i zmartwiony wyraz twarzy do momentu, aż zobaczył leżącego obok mnie Aidena 
-Młody.. - zaczął gniewnie, ale mu przerwałam.  
-W porządku, niech zostanie. Dobrze nam. - słabo się uśmiechnęłam, na co złagodniał jego wyraz twarzy. Widocznie westchnął i przejechał dłonią po swojej twarzy, zanim cokolwiek więcej zrobił.  
-Przynieść ci coś do zjedzenia albo do picia? - spytał, a ja poprawiłam sobie pod głową poduszkę. Pokręciłam głową, nie czując się jeszcze na siłach by cokolwiek przeszło przez moje gardło. Przytaknął na znak zrozumienia i wszedł pewniej do pokoju, podchodząc powoli do łóżka. Przyjrzałam się jego zmęczonej twarzy i widziałam zaczerwienione oczy i ciemne smugi pod nimi, włosy zabałaganione i koszulka pomięta, pewnie leniwie ubrana na jego nagi tors, którego ciepłem raczył mnie przez całą noc. - Aiden, idź zjedz śniadanie. Potem możesz przyjść z Rosie. - powiedział i spojrzał przy tym na mnie, pytając o zgodę. Pokiwałam głową na "tak" i dałam brunetowi drobnego buziaka w głowę, zanim zaczął zsuwać się z ogromnego łóżka i wyminął Nialla w przejściu.  
Zajął miejsce poprzednio zajmowane przez swojego syna, tyle że ułożył się na boku i wolną ręką poprawił moje niesforne włosy. Lustrował mnie swoim szklistym, niebieskim wzrokiem i przełknął ślinę, zanim cokolwiek wyszeptał. 
-Bardzo cię kocham, Ann. I bardzo, ale to bardzo się martwię. - mówił, co przyjęłam do serca. - Gdybym mógł jakoś odjąć ci to, co czujesz.. 
-Ale nie możesz. - słabo się uśmiechnęłam przez łzy. Westchnął zirytowany i przymknął na chwilę oczy, zbierając myśli. - Możesz za to być ze mną i pilnować, żebym się nie poddawała. Bo mam dla kogo to jakoś znieść. - powiedziałam, na co musiałam bardzo mocno wtulić w niego swoją głowę. Potrzebowałam znów zaciągnąć się jego zapachem, poczuć się bezpiecznie i pewnie w jego ramionach. - Kocham cię, Niall. I naprawdę cię teraz potrzebuję. - wypłakałam, nie mogąc już tego powstrzymać. To przychodziło falami. Przy Aidenie robiłam wszystko by  czuć się i wyglądać na silną, bo on tego potrzebował. Jednocześnie wzmacniało to mnie, bo miałam świadomość swojego ducha walki w obecności mojego dziecka, jednak nie zwalniało mnie to całkowicie z nieustającej ochoty na płacz, zawinięcie się w kulkę i przestanie odganiania myśli o tym, że moje trzecie dziecko nie urodzi się zimą.  
-Wiem, kochanie. - pocałował moje czoło. - Boli cię jeszcze? 
-Mhhm.. - mruknęłam, wręcz jęknęłam zgodnie z prawdą. Nieprzyjemny nacisk na moje podbrzusze nasilał się z każdą minutą po tym, jak się obudziłam.  
-Przykro mi, skarbie.  
Podciągnął się odrobinę by oprzeć się na poduszkach, a ja zrobiłam to samo. Głowę ułożyłam na jego ramieniu i przysunęłam bardziej do niego swoje zgięte w kolanach nogi. Podejrzewam, że wyglądałam jak przyklejona do niego maskotka, leżąca tak bez ruchu i wymagająca jedynie kolejnych porcji komfortu i ciepła jego ciała.  
-Thank you for taking care of me. - szepnęłam, mocno obejmując ręką jego klatkę piersiową. Jego usta znalazły się z tyłu mojej głowy, zanim powiedziały: 
-Igood times and in bad, in sickness and in health. - zacytował słowa przysięgi z naszego ślubu, co zaświeciło lampkę nadziei w moim sercu. Wiary w to, że z jego wsparciem wszystko będzie prostsze.  
 Pojedyncza łza skapnęła na jego koszulkę, gdy w drzwiach pojawiły się jego dwie mniejsze wersje. Słabo się uśmiechnęłam na ich widok, zwłaszcza spoglądając na niepewnie wyglądającą Rosie. Jej włosy były ładnie rozczesane i puszyste, jak po długiej kąpieli. Miała na sobie pasujące do siebie ubrania i wszystko założone dobrze, na prawej stronie. Nigdy nie wątpiłam w rodzicielskie zdolności mojego męża ale ten mały skrzat był dowodem na to, że miał ich co nie miara.  
-Cześć mamusiu. - powiedziała cicho i musiała być wręcz popychana ręką po plecach przez brata, by podejść do łóżka. W końcu jej ciekawość i upór wzięły górę nad chwilową wątpliwością, gdy wdrapała się na materac i zaczęła do nas czołgać. Szeleściła czymś w ręku, gdy do nas się wspinała ale nie miałam siły unieść głowy na tyle, by dojrzeć co przyniosła.  
Niall przyciągnął ją na swoje nogi i pozwolił jej usiąść na jego udach. Uśmiechnęłam się do niej jak najcieplej i przez chwilę się w nią wpatrywałam, jak zwykle adorując jej piękne rysy twarzy, tak podobne do tych jej taty.  
-Mam coś dla ciebie. - już o wiele pewniej się do mnie zwróciła i wyciągnęła do mnie rączkę, w której trzymała własnoręcznie zrobioną laurkę.  
-Och, Rosie.. - Robiłam wszystko, żeby się nie rozkleić. Wzięłam od niej zgiętą na pół, czerwoną kartkę, która pełna była narysowanych serduszek w różnych kolorach, uśmiechniętych buziek i wyróżniała się w środku brokatowym, dużym napisem "Kocham Cię". - Jest śliczna, dziękuję. - Podniosłam rękę, którą obejmowałam tors jej taty i wyciągnęłam do niej, by przytuliła się do mnie choć na chwilę. Bez zawahania przyległa do mojego ciała i oderwała się dopiero, gdy dostała ode mnie solidną porcję buziaków.  
Pociągnęłam nosem i czułam, jak ręka Nialla zaczyna w rozluźniającym geście masować mój bok. Spisywał się jako ojciec i mąż, nawet nie próbowałam sobie wyobrazić ile trudu kosztowało go wytłumaczenie dzieciom, co mi się stało. Nigdy nie będę w stanie dostatecznie wyrazić swojej wdzięczności wobec tego mężczyzny, miłości mojego życia, męża i ojca moich dzieci. Nastoletniego zakochania, które mimo wzlotów i upadków chciało spędzić ze mną resztę życia. 
-Przyniosłam też oreo, bo tata kiedyś mi opowiadał, że bardzo je lubisz. - dodała i położyła Niallowi na brzuchu małe opakowanie kakaowych ciasteczek z mlecznym kremem. Uśmiechnęłam się, szczerze i z uczuciem na ten widok.  
-Tata się zakochał w mamie jak kupował oreoRose. - usłyszeliśmy od Aidena, który usiadł w naszych nogach. Brunetka odwróciła się do niego z zaciekawieniem, po czym wyszczerzyła się do nas w podekscytowaniu, że poznała jakąś ciekawą historię.  
-A mama zakochała się w tacie. Też przez oreo. - dodałam, odgarniając jej włosy z czoła.  
Spojrzałam w górę, by zerknąć na jego wyraz twarzy. Uśmiechał się, zapewne wspominając tamten dzień. Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez chwilę, myśląc o tej wspólnej chwili, momentu od którego wszystko się zaczęło. Pocałował mnie w czoło, a ja cmoknęłam jego pierś, przykrytą cienką warstwą materiału.  
Nie ważne jakie spotykają nas w życiu trudności, nie ważne jak bardzo boli, nie ważne jak nie umiemy sobie z tym poradzić. Ważne, że mamy dookoła siebie tych, którzy przywrócą na twarzy uśmiech, przypomną czym jest, obejmą swoimi ramionami pełnymi miłości i zrobią wszystko, by było normalnie. Radośnie, z miłością i troską.  



 ______________________________________

Komentarze bardzo mile widziane! 

Odezwijcie się:
ask.fm/manny96
mannien.tumblr.com
twitter.com/maryb96
twitter.com/annieoholmes
instagram.com/annieholmie