Korzystajcie, póki mam "zasoby"... nie wiadomo, ile jeszcze mi się uda znaleźć na komputerze lub... w serduchu.
Zapraszam!
Trochę melancholijnie...
*przypominam o ZWIASTUNIE*
Bezsenne noce nigdy nie były aż tak dobijające, jak ta. Całkowicie
zabrano mi sen z oczu. Czyżby tylko po to, by móc patrzeć jak najpiękniejszy
obiekt chodzący po ziemi, śpi smacznie tuż obok? Czy może raczej po to, żeby
rozpocząć snucie wyrzutów sumienia? Chyba to drugie. Stanowczo. Bo nie myślę o
niczym innym jak o tym, że go krzywdzę. On mnie kocha, a ja nie zwracam na to
uwagi. Myślę o wszystkim tym, co dzieje się wokół, a nie w środku. Nie z nami.
Leżałam roztrzęsiona, co chwila zmieniając pozycję, by znów na niego spojrzeć.
Jego blond pasemka nie układały się równo, ale dzięki temu jeszcze mocniej je
wielbiłam. Każdy uśmiech wywołany wesołym snem. Każde ciche mruknięcie, dotyk
ręką były jak dotyk prawdziwej miłości, której ja nie potrafiłam mu w stu
procentach oddać. Nie czułam się na tyle silna, by zostawić skłóconych
przyjaciół, czy znajomego w potrzebie. Niestety robiłam to Jego kosztem. A tak
bardzo nie lubiłam płacić Jego miłością za swoje błędy. To nie było fair. Nie
zasługiwałam na kogoś o tak szczerym uśmiechu i radości, emanującej z jego
każdej cząstki duszy. Nie potrafiłam być idealną w stosunku do niego. Wiedział
o mnie wiele, ale nie wszystko. Nie wiedział, że kocham go tak bardzo mocno, a
mimo to nie potrafię tego okazać.
Dochodziła czwarta rano. Słońce jeszcze nie zdążyło wedrzeć
się poprzez szpary w ciemnych, drewnianych żaluzjach, okalających otwarte na
oścież okno. Sypialnia zasnuta była półmrokiem, co chwila rozjaśnianym przez
moje uporczywe zerkanie na telefon, żeby sprawdzić jak długo trwa moja katorga.
To wszystko bolało mnie, wewnątrz serca, jak i w kościach, mięśniach, ścięgnach…
Nie miałam siły patrzeć na ten piękny dar jaki otrzymałam w zamian za nic. Bo
co, przez przypadek wpadłam na niego w sklepie? Zauroczył mnie swoim apetytem i
uśmiechem? Bo się w nim zakochałam?
Bezszelestnie wstałam z łóżka, nie spoglądając na niego. Równie
cicho weszłam do niedużej, pięknie wykończonej egzotycznym drewnem łazienki.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zwierciadło pokazało mi zmęczoną i
przygnębioną twarz, której tak bardzo nie lubiłam. Włosy oklapnięte, pozbawione
wesołych, mieniących się na blond lub rudo pasemek od słońca. Dolna warga
odrobinę napuchnięta i czerwona, od ciągłego zagryzania jej suchej powierzchni.
Nie czułam już nawet bólu, jaki się z niej wytapiał jeszcze kilkadziesiąt minut
temu. Przerażał mnie ból, doskwierający mojemu szczelnie ukrytemu pod warstwą
żeber sercu. Tak bardzo pokaleczone od moich myśli i zmartwień. Poranione od
zajmowania się nie tym, co najważniejsze. Przykryte warstwą grubej skóry, która
coraz rzadziej bolała podczas przypadkowych zadrapań, skaleczeń czy oparzeń. Na
niej warstwa opalenizny, która w jarzeniowym świetle łazienki wyglądała bardzo
blado. Sięgnęłam ręką do półki obok miękkich ręczników, na której zwykłam kłaść
cokolwiek do ubrania. Moją uwagę przykuła szara, wkładana przez głowę bluza. Nie
była moja. Pachniała całkowicie Nim. Jego radością, uśmiechem, ognikami w
oczach, a nawet odrobinę perfumami. Tymi, które ode mnie dostał i czcił jak
najpiękniejszą sztabkę złota. Zaraziłam ją bólem, skaziłam smutkiem, gdy ją na
siebie zakładałam. Zachłysnęłam się powietrzem, czując się, jakby stał tuż za
mną i otulał mnie swoimi ramionami. Zaciągnęłam jej rękawy na palce u rąk,
składając je w lekkie piąstki. Jak najciszej potrafiłam, wyszłam z łazienki i
przemknęłam cicho przed łóżkiem, opuszczając sypialnię, pełną jego uśmiechu.
Pojawiłam się w przestronnym korytarzu, rozjaśnionym pojedynczymi, drobnymi
lampkami przy podłodze. Sunęłam stopami po gładkich panelach, napawając się ich
nocnym chłodem. Nawet nie ziewnęłam. Jakbym nie miała w planach już nigdy spać.
Przekroczywszy próg kuchni, wzdrygnęłam się na dotyk zimnych jak lód kafli,
którymi wyłożona została podłoga. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zaczęłam
przeszukiwać szafki. W trzeciej z kolei znalazłam kilka tabliczek czekolady
mlecznej. Wyciągnęłam jedną i prawie rozrywając opakowanie, rzucone niedbale na
biały blat, zaczęłam na nią patrzeć tępym wzrokiem. Po dłuższej chwili,
poczułam kolejną falę bólu. A gdy łamałam ją, z charakterystycznym trzaskiem,
przeważnie przyjemnym dla ucha, dzwoniło mi w uszach. Drżącą ręką włożyłam
sobie do pokaleczonych ust jedną kostkę, a gdy poczułam jej słodki smak,
zaczęły mi kapać słone łzy po policzkach. Tak bardzo kojarzyła mi się z Nim.
Afrodyzjak, z którego potrafił zrobić rzeczy pyszne, zabawne jak i wprowadzające
w ekstazę emocji. Odsunęłam opakowanie od swoich rąk, które ułożyłam na brzegu
blatu, wlepiając w nie tępy, załzawiony wzrok. Oszpeciłam szary, gruby materiał
bluzy mokrymi plamami od moich łez, który nie chciały przestać kapać spod
przymkniętych powiek. Delikatnie pociągnęłam nosem, co było błędem – jeszcze
większa ilość słonych kropel pojawiła się na moich policzkach.
- Wszystko okej? – zachrypnięty, męski głos przestraszył
mnie. Odskoczyłam od blatu, odwracając się w stronę jego właściciela. Patrzyłam
przerażonymi oczyma na jego rozczochraną, brązową burzę loków. Spowite snem
ciało nie eksponowało swoich mięśni, widocznych ze względu na brak koszulki na
torsie. Jedynie ciemne spodnie dresowe, których nogawki podwinięte były pod
kolana bruneta, okalały jego ciało. Przez chwilę starałam się skupić na tym,
czy nie jestem przypadkiem w większym negliżu niż on, ale przypomniałam sobie o
kostiumie kąpielowym, którym w łazience zastąpiłam swoją bieliznę, jeszcze
zanim otuliłam się ciepłym, pachnącym materiałem bluzy. Dopiero teraz zwróciłam
uwagę na to, że patrzy na mnie z uwagą. Przeszywał mnie jego wzrok, jego
zielone oczy zawsze były widoczne, nawet w ciemnościach. Niepewnie zrobił kilka
kroków w moją stronę. przestraszona, zamrugałam oczyma, które wypuściły kolejny
strumień wielkich jak groch łez. – Co się stało? Czemu płaczesz? – wypytywał,
spodziewając się jakiejkolwiek reakcji tłumaczącej moje zachowanie. Pociągnęłam
nosem i gwałtownie uniosłam ręce, owinięte szarymi rękawami, by wytrzeć nimi
policzki i oczy. Nerwowo założyłam kosmyki włosów za uszy i raz jeszcze
pociągnęłam nosem. Drżącymi rękoma zapakowałam z powrotem czekoladę w folię i
włożyłam do szafki, co chwila popełniając jakiś koordynacyjny ruch. Poczułam
silną, ciepłą dłoń na moim nadgarstku. Chciał mnie zmusić do spojrzenia prosto
w oczy. Bałam się, bo przecież poznałby całą prawdę o moim bólu. Byłoby tak,
prawda? Przecież to Harry, on takie rzeczy widzi…
- Nie masz czym się martwić. Idź spać. – zdołałam wydukać,
nie nadążając z wycieraniem łez. Siliłam się na choćby krzywy uśmiech. Wyszło
pewnie gorzej niż grymas, ale nie byłam w stanie tego ulepszyć. Nie patrzyłam
mu w oczy, a on czuł, że to mój manewr obronny. Nim jakkolwiek zareagował,
pełna niepewności swoich czynów wyrwałam rękę z jego uścisku i odeszłam w
kierunku drzwi wyjściowych. Słyszałam, że coś do mnie mówił. Nie miałam
pojęcia, co. Kiedy znalazłam się naprzeciwko morza, zaraz przy plaży, poczułam
zimny wiatr, owiewający moje przerażone ciało. Stąpając po drewnianych deskach
podestu, ze stojaka zdjęłam długą, białą deskę. Ślizgała mi się w dłoniach,
dlatego wzięłam ją pod pachę. Uważałam, że nie mam czasu na jej woskowanie.
Szybkim krokiem dochodziłam do granicy piasku z wodą. Było coraz chłodniej, za
sprawą bardzo wczesnej pory i porywistego wiatru, który pobudzał do życia wody
Karaibów. Wciąż spowita półmrokiem, nie zważając na gęsią skórę i stękające
zęby z chłodu, rzuciłam deskę na piasek. Zaciągnęłam się powietrzem zimnego
piasku i słonej wody, która z pewnością nie została nagrzana jeszcze przez
słońce. Z żałością zdjęłam z siebie szare ubranie, odkrywając dwuczęściowy
kostium kąpielowy. Zadrżałam, ale mimo wszystko schyliłam się po deskę,
wcześniej rzuciwszy na piasek bluzę. Pewnie ruszyłam do wody, nawet nie
jęknąwszy, po spotkaniu z chłodem wody. Chciałam wyczyścić umysł ze wszelkich
emocji i podpływałam pod największe fale. Myśli w głowie jednak zamieniały mnie
w bezradną. Nie potrafiłam dobrze ustać na desce, wciąż wpadałam z pluskiem do
wody. Bezradność przeradzała się w złość, przez którą z coraz większą agresją
próbowałam atakować fale. Bezskutecznie. Roznosiło mnie, czułam się jak kłębek
emocji. Tykająca bomba, czekająca tylko na zapłon. Zaczęłam chlapać wodą na
wszystkie strony, co chwila zanurzając się pod wpływem kolejnych fal. Spojrzałam
w kierunku apartamentu, w którym spała niewzruszona niczym grupa osób, a
przynajmniej miałam przez chwilę taką nadzieję. Niestety, zapomniałam o
kuchennym gościu, który obecnie stał na tarasie, wsparty o barierkę i
obserwował moje ataki furii. Nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy, a z
pewnością ujrzałabym jakieś emocje. W odległości bliższej niż dzieląca mnie i
bruneta, na chłodnym piasku, znalazła się drobna brunetka, opatulona grubym,
szarym swetrem. Jak on mógł ją budzić? Poddałam się temu wszystkiemu. I tak
stawiłabym kiedyś czoła rzeczywistości, nie byłabym w stanie non-stop pływać.
Powoli, odgarniając stopami kamienie na podłożu, zaczęłam wychodzić z wody.
Trzęsłam się, gdy całkowicie wynurzyłam się z wody, a moje ciało zostało owinięte
zimnym, wietrznym powietrzem. Nie chciałam patrzeć jej w twarz, a tym bardziej
w oczy. Rzuciłam się na piasek tuż obok deski i patrzyłam w nieśmiało
wyglądające zza chmur słońce. Niestety, nie oddawało ono mojego nastroju. A tak
bardzo chciałam, żeby było inaczej…
- Nie myślałam że jest aż taki głupi, żeby cię budzić. –
wymamrotałam, przykrywając twarz dłońmi. Były lodowate, z pewnością tak samo
jak reszta mojego ciała.
- To nie było głupie, a rozważne. Bał się o ciebie. –
wyszeptała. Czułam ruch na piasku, więc musiała usiąść tuż obok. Prychnęłam, kiwając przecząco głową, w
niedowierzaniu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się ze mną dzieje. Czułam wewnątrz
siebie drobne eksplozje, co chwila nakazujące mi zmienić nastrój z
przygnębionego, na pełen furii, a za chwilę na ten z kpiącym uśmiechem.
Walczyłam sama ze sobą, nerwowo oddychając. Tyle myśli przemykało mi przez
umysł, że serce przyspieszało swój rytm. Miałam ochotę zniknąć i nie wracać.
Nie zasługiwali na mnie. A w szczególności On. Nie byłam godna bycia jego
miłością. Nie uważałam siebie za taką. – Co cię dręczy, Annie?
Jej spokojny, ciepły głos był przepełniony troską.
Przekonywał do siebie. Był jak magnes.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, zwracając twarz w jej
stronę. Jej głębokie spojrzenie pięknych tęczówek przeszyło mnie. Wzdrygnęłam
się dodatkowo, bo przecież trzęsłam się co chwilę z zimna.
- Nie jestem dla niego dobrą osobą.
Gdy to mówiłam, nasilił się mój ból. Zasysał mnie od środka,
zabierając resztę jasnego światła. Była sama ciemność. Bałam się jej. Traciłam
go, mówiąc to. Albo sama sobie to wmawiałam, bo chciałam dla niego dobrze. Jak
najlepiej. Chciałam, by był szczęśliwy. Ale czy szczęście zapewnią mu moje łzy?
Przecież mnie tak mocno kochał…
- On cię cholernie mocno kocha. I założyć się mogę, że ty
czujesz jeszcze więcej. – Wyszeptała, przyglądając się uważnie mej twarzy. Jej
zmartwiony wzrok elektryzował mnie. Owinęła się szczelniej swetrem, gdy wiatr
delikatnie poruszył jej kosmyki suchych włosów. Moich nie był w stanie, bo były
posklejane od wody i tylko ziębiły moje nagie plecy. Mimo tego, że woda wyschła
z moich nóg, poczułam coś ciepłego, ściekającego po mojej prawej nodze.
Delikatnie przekręciłam głowę, by móc dostrzec więcej. Musiałam w ferworze
emocji zahaczyć o ostrą skałę – od połowy łydki do końca pięty rozciągała się
przerywana, czerwona szrama, z której zaczęły kapać krople ciepłej, czerwonej
cieczy. Nawet nie czułam bólu. Był niczym, w porównaniu do rozrywającego się na
wszystkie strony serca. – Boże, ty krwawisz… - przeraziła się.
- To nic takiego, zagoi się… - próbowałam ją przekonać, tak
naprawdę myśląc tylko o tym, co mam zrobić by polepszyć swoją sytuację. Bo ból
w klatce piersiowej był straszny.
- Musisz coś z tym zrobić, piasek ci się tam dostał… -
podobnym tonem do poprzedniego powiedziała, patrząc na mnie poważnie.
Wiedziałam, że nie da za wygraną. Natychmiast podniosła się i otrzepała krótkie
spodenki z chłodnego piasku. Wychylała w moją stronę dłonie, by pomóc mi wstać.
Nie myślałam jednak, że będzie to aż takim problemem dla mnie. Nie odczuwałam
bólu prawie w ogóle, jednak nie potrafiłam pewnie stanąć na nodze. Czułam się
nieswojo, odlatując z powrotem na piasek. Już zbierałam siły do kolejnej próby
postawienia siebie na nogach, jednak moją uwagę przykuło jej machanie w stronę
tarasu. Nie nawoływała, nie krzyczała. Wykonała tylko gest ręką, na który
brunet niemalże od razu przeszedł przez barierkę i szedł w naszym kierunku. Swoim popularnym ruchem
poprawił opadającą na czoło grzywę i przemierzając kolejne ziarenka piasku,
dotarł do nas.
- Co się dzieje? – zachrypiał cicho, stając obok niej. A ja
znowu nie miałam siły myśleć o tym, co się stało, ani co się dzieje wokół mnie.
I gdy zaczął się do mnie schylać, żeby mnie podnieść, zaprotestowałam.
- Umiem chodzić.
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczyma. Gdyby nie ponury
nastrój panujący między naszą trójką, z pewnością zaśmiałby się wesoło na mój
upór. Widziałam to w jego wahanej reakcji.
- Ale ja nie umiem amputować nogi. Chodź tu. – podniósł
mnie, chwytając mnie pod łopatkami i kolanami. Skrzywiłam się na widok z góry i
jego pewność siebie, gdy mnie ściskał bym nie upadła.
- Ta czynność powinna być zarezerwowana tylko dla ciebie. –
mruknęłam do Amiry, która szła z nim ramię w ramię, co chwila przeczesując moje
posklejane kosmyki włosów. – A ta dla ciebie. – odezwałam się do Harrego, który
się uśmiechnął lekko. On ją uwielbiał tulić i trzymać w swych ramionach, a ona
uspokajała się, mierzwiąc i bawiąc się jego włosami. Czułam się jak intruz,
wchodzący w ich prywatną sferę. Ale ja o to nie prosiłam. Sami mnie do niej
wpuścili… Świadomie…
Mój emocjonalny zegar szybciej zaczął tykać, gdy
przekroczyliśmy próg domu. Owinięta zapachem nowych mebli, drewnianych podłóg i
czyichś mocnych perfum, zostałam wniesiona w głąb domu. Nie czułam obok
obecności drobnej dziewczyny, dlatego odrobinę się zaniepokoiłam. Może nie
widać tego po mnie, ale jej łagodny głos mnie uspokajał. Rzecz jasna, nie
podczas oglądania strasznych filmów… Liczyła się jej intencja, a tych miała w
sobie całe złoża. Przymknęłam powieki, bojąc się jego kolejnych kroków. Mocniej
ścisnęłam mu ramię, by poczuł namiastkę tego, co mam w środku. Odpowiedział
delikatnym uszczypnięciem w bok, w moją chłodną skórę, od środka rozgrzaną
burzą emocji.
- Twoja niezdarna królewna. – usłyszałam gdzieś z przodu jej
cichy głos. I gdy kątem oka zobaczyłam rozsunięte żaluzje w oknach, znajome
szafki i piękną, delikatnie muśniętą snem twarz jasnowłosego, czułam pieczenie
w oczach. Zacisnęłam wargi, delikatnie przygryzając jedną z nich. Poczułam pod
sobą przyjemną fakturę miękkiego prześcieradła, a pod nogą chropowaty materiał
ręcznika. Zniknęły silne ręce okalające moje wiotkie ciało. Zniknęli oni,
zamykając za sobą drzwi z pięknego drewna. Zniknął też na chwilę on, co wprawiło
mnie w rosnący niepokój. Poranne światło zaczęło wpadać do pomieszczenia,
snując promienie słoneczne prosto na moją krwawiącą lekko nogę. Na wpół
siedząc, przyglądałam się z uwagą zranionemu miejscu, którego nie czułam. Nie
było bólu nogi, tylko serca. I wtedy zza framugi drzwi od łazienki, wyłonił się
z paczką gazików, czegoś na kształt wody utlenionej i bandażami. Kołdra była
zwinięta w kostkę na drugim końcu
materaca, więc mógł swobodnie usiąść obok, z nogami założonymi po turecku.
Przyjrzał mi się uważnie, zatrzymując wzrok na mokrych oczach. Zamoczonych
łzami, które już chwilę później swobodnie wypływały na policzki. Nie miałam
siły podnieść rąk, którymi podpierałam się na wyprostowanych łokciach tuż za
plecami, by zetrzeć je.
- Co jest, Annie? – szepnął, z widoczną troską w oczach.
Przesunął swoją delikatną dłonią po moim policzku, ścierając łzy i wplatając
palce między włosy. Nie wybuchł przerażeniem, ale lustrował moją twarz swoim
ciepłym, zmartwionym spojrzeniem. Nie mogłam oderwać wzroku od jego błękitnych
jak hiszpańskie niebo oczu. Moje serce nie przestawało swojego miłosnego rytmu
ani na moment, zarówno jak i męczące wyrzuty sumienia. Jego ciepły dotyk koił
moje niespokojne zmysły, wyciskając kilka kolejnych słonych kropel spod powiek.
Przymknęłam je, zaciskając wargi by wzbronić się przed głębokim szlochem.
Delikatnie zabierał swoją dłoń, owiewając mnie swoim cichym westchnięciem.
Nieoczekiwanie dla niego jak i dla samej siebie, złapałam ją. Otworzyłam znów
napuchnięte oczy.
- Przepraszam, Niall. – powiedziałam, łapiąc haust powietrza
do ust.
- Nie musisz mnie przepraszać za to, że wyszłaś w nocy i do
tego zrobiłaś sobie krzywdę. – uśmiechnął się tak… szczerze, mimo że ukrywał za
uśmiechem zrozumienie i zmartwienie. Widział w moich przepełnionych bólem
oczach, że nie o to chodzi. Ujął moją dłoń, przykładając ją do swych miękkich
ust. Zostawił na nich pocałunek, za który oddałabym miliony. Każda cząstka mnie
kochała jego najmniejszy dotyk, czy gest. To było jak zbawienie. Jak woda pitna
na pustyni. Dar w najczystszej postaci.
- Zajmuję się wszystkimi, tylko nie nami. Widzę, jaki dla
mnie jesteś i wiem, że na to nie zasługuję. Niall, nie zasługuję na twoją
miłość… nie, jeśli nie potrafię być idealna, a uwierz mi, kocham cię mocniej
niż swoje życie… - zaczęłam łkać, połykając z każdym wyrazem coraz to większą
ilość słonej cieczy. Bolało mnie to, co mówiłam. Każde słowo, litera, wydźwięk…
bolało jego palące spojrzenie. Przytaknie mi? Zaprzeczy? Ucieknie? Wyśmieje?
Nie wiedziałam, jak zareaguje. I tego się bałam chyba najbardziej….
- Nie chcę, żebyś była idealna. Chcę, żebyś była moja.
Kocham cię taką, jaka jesteś, An. – wyszeptał prosto do mnie, tylko do mnie.
Jego błękitne tęczówki świeciły się, a twarz wyglądała na zatroskaną i
zmartwioną, ale wyrażającą wszystko to, co powiedział. Usta mi zadrżały, a on
przyłożył moją dłoń do swojego policzka. Potem przesunął ją do swoich ust,
delikatnie całując kilka razy i nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwowaliśmy
siebie, jakbyśmy poznawali każdą najmniejszą emocję kłębiącą się w naszych
duszach, sercach, myślach. Teraz moja dłoń wsunięta była pod jego kremową
koszulkę w serek, lądując tam, gdzie poczułam rytmiczne bicie. Serce. Jego
skóra w tym miejscu była gorąca, przyciągała do siebie jeszcze mocniej. – Ono
bije dla ciebie. Dla mojej Annie.
I wtedy uśmiechnął się, emanując szczęściem. Uśmiechał się
nawet wtedy, kiedy mnie czule całował. Muskał ustami każdy fragment moich warg,
jakby ciał dać mi coś do zrozumienia. Wysunął moją rękę spod jego trójkątnego,
delikatnego dekoltu i znów przyłożył do swoich ust, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie myśl już więcej w ten sposób, dobrze? – mruknął,
łaskocząc mnie swoim oddechem. Mrugnęłam oczyma, które wypuściły kilka
kolejnych łez. – Dobra, co my tu mamy? – uśmiechnął się, odsuwając delikatnie w
stronę nóg. Westchnął, oglądając rozległą ranę na nodze. Przejechał dłonią po
swoich blond kosmykach i mruknął:
- Uważaj.
Zwinnym ruchem odwrócił mnie na brzuch, ciągnąc za moje
biodro. Stęknęłam, nieprzygotowana na nagłą zmianę pozycji. Podparłam się
rękoma na materacu, by swobodniej odwrócić głowę i zobaczyć, dlaczego to
zrobił. Nie wiedziałam – bać się, płakać, pękać z dumy czy śmiać się – gdy
sięgnął po gaziki i zaczął je obficie moczyć w wodzie utlenionej.
- Co robisz?
- Trzeba to opatrzyć. – uśmiechnął się do mnie. Byłam…
zaskoczona. Ten blondyn, który zawsze jako ostatni pchał się do kontaktu z
raną, bólem i odpowiedzialnością, właśnie przykładał mi mokry materiał do nogi.
I gdy powoli dochodziło do mnie, że właśnie złamał swój lęk przed obfitymi w
krew skaleczeniami, zmuszona byłam siarczyście przekląć w poduszkę, na którą
opadła moja głowa. Okropny ból przeszył całą moją kończynę, od czubka palca po
kość biodrową. Myślałam, że gdy usłyszy moje jęki z bólu – przestanie, ale nie.
Nawet nie trzęsły mu się ręce.
- Nienawidzisz tego, dlaczego to robisz? – wysyczałam,
tłumiąc kolejne obelgi w kierunku poduszki.
- Wiesz, dlaczego. – odparł ze spokojem.
- Nie, nie wiem… FUCK! – krzyknęłam w poduszkę, czując
kolejne krople specyfiku na rozciętej nodze. Dopiero teraz dochodziło do mnie,
że zrobiłam sobie coś poważnego. Z wbitą w poduszkę pachnącą nami twarzą,
powstrzymywałam się od wypuszczenia kilku łez i kilka razy znów przeklęłam.
- Oducz się przeklinania, słuchaj potem jak osoba dla której
to zrobiłeś robi to co sekundę. – zaśmiał się, swoim melodyjnym głosem.
Delikatnie sunął opuszkami palców po moim udzie, próbując załagodzić w ten
sposób ból.
- Łaskoczesz. – mruknęłam, powstrzymując się od gwałtownego
przesunięcia nogą i wybuchnięcia niezbyt wesołym śmiechem.
- Wybacz. – odparł, całując wrażliwe na delikatny dotyk
miejsce swoimi ciepłymi ustami. Potem jeszcze tylko stęknęłam kilka razy, gdy
owijał opatrunek cienkim bandażem. – Gotowe. – uśmiechnął się zadowolony. Prawdą
jest, że on potrafił swoim jednym, ciepłym uśmiechem rozwiać większość moich
złych myśli. Większość, bo część mnie wciąż była za tym, żeby budować poczucie
winy.
Odwróciłam się delikatnie na plecy, opierając głowę na
poduszkach, jeszcze chwilę temu gniecionych przez moje wulgaryzmy. Nie
zdążyłabym policzyć do dziesięciu, a On już leżał obok mnie, pozwalając się
wtulić najgłębiej, jak to było możliwe.
Muszę sobie gdzieś zapisać, żeby zaprosić wszystkich na Twojego bloga. Nie mam pojęcia jak to robisz, że każde słowo kipi od uczuć, to jest po prostu nie fair, że są tak uzdolnieni ludzie! To ja Tobie zazdroszczę talentu, jesteś niesamowita, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę.
OdpowiedzUsuńAh i dziękuję za życzenia, buziaki!
podoba mi sie. wiedz ze czytam i bd tu wpadac czesciej :)
OdpowiedzUsuńhttp://szmaragdowytalizman.blogspot.com/
I tu znowu nie wiem co napisać. Czegoś mi brakowało w tym rozdziale, jeśli mam być szczera. Nie mówię, że mi się nie podobał, Twoje słowa układają się w pięknie brzmiące zdanie, oddychają, szepczą historię, która jest tak samo piękna za każdym razem, ale stęskniłam się za tym charakterystycznym ciepłem, które zazwyczaj pozostawia w moim sercu. Wróciło, na końcu rozdziału i doszłam do wniosku, że to wina Annie i Nialla. Uzależniam się od nich, staję się nimi, a przynajmniej chciałabym być na ich miejscu i wmawiam sobie, że jestem. Niech oni trwają wiecznie, to może będzie mi tak cieplutko do końca życia. Może to mi wynagrodzi zupełny brak uczuć w moim życiu. Lecę na szóstkę i mam nadzieję, że nie zabierzesz mi tego, czego od dzisiaj będę szukać między Twoimi słowami.
OdpowiedzUsuń