Manny

czwartek, 28 marca 2013

#6

I oto jest...
Rozdział, który tak mocno wpłynął na moje emocje podczas ostatnich dwóch dni.
Okoliczności pewnie większości znane, ale to moja Annie perspektywa.
Krótszy, niż myślałam. O wiele...
Przypominam, jeśli jeszcze nie widziałeś/aś - ZWIASTUN

Byłabym wdzięczna za komentarze/słowa krytyki. Nawet bardzo wdzięczna.

Podczas pisania, cholernie wczuwałam się w muzykę. Jeśli jesteście równie wrażliwi na brzmienia, jak ja - puśćcie sobie TĘ PIOSENKĘ

Z góry przepraszam za ewentualne błędy, niezbyt dokładnie sprawdzałam.
Dziękuję, zapraszam do czytania.

***


Nie mogłam się wyróżnić. Nie mogłam wyjść z tego cholernego cienia. Znów musiałam ograniczyć swoje uczucia na zewnątrz. Zwykły gość, ktoś z dalekiej rodziny, nieważna osoba. Bo w zasadzie kim ja jestem? Jego nieistniejącą dziewczyną? Bo zacznę się gubić w swoim istnieniu…

„- Niall, wychodzisz z kościoła sam. Bez nikogo, tam jest za duży tłum.
- Paul..
- Fanki coś podejrzewają, chcesz ryzykować?
- Kurwa, Paul…
- Rób co ci mówię, chyba że chcesz spędzić tu kolejne godziny w oczekiwaniu aż zostawią ją w spokoju.”

Gorycz w najczystszej postaci. Ból w tych jednych, jedynych oczach.

„- To moja wina.
- Zgłupiałeś? Wypluj te słowa. To nie jest twoja wina, niczyja. Stało się, nic na to nie poradzimy.
- Greg, zniszczyłem ci ślub.
- Przestań pieprzyć.
- Nie widzisz…
- Masz rację, zniszczyłeś mi ślub. Bo są na nim dwie bardzo nieszczęśliwe osoby.”

A może ja w ogóle nie istnieję? Jestem fikcją? Nieistniejącą częścią czegoś, co tylko pozornie jest prawdziwe?
Nie, nie wolno mi tak myśleć…
Bo przecież siedzę tu. Na obitej skórą ławie, wsparta łokciami na ogromnym stole. Podziwiając po kolei zawartość każdego z kieliszków w zasięgu mojego wzroku. Sącząc resztki orzeźwiającego drinku, który miał mi odświeżyć umysł. Obserwując wirujące na parkiecie pary, tworzące kolorową, chwiejną, wesołą całość. Odpowiadając szerokim uśmiechem na wszelkie przyjazne zaczepki, pogawędki, pozdrowienia.
Zza kilku innych stolików wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny z poluźnionym, pasiastym krawatem. Widoczny, kilkudniowy zarost mienił się wśród kolorowych światełek i świec, którymi przyozdobiona była sala. W ręku trzymał, jak to Irlandczyk, kufel ze złocistym piwem które najwyraźniej nie wpłynęło jeszcze na jego zachowanie. Może i dobrze, panu młodemu nie przystoi oddawać się alkoholowi… Chociaż…
- Widzę, że najbardziej rozgadana ciotka dała ci już spokój. – uśmiechnął się przyjaźnie, siadając obok i obejmując mnie ramieniem. – Jak się masz?
- Dobrze, jeszcze ta cienizna nie bardzo mnie pobudziła.. – wskazałam na szklankę z resztą trunku, która stała przede mną. Odwzajemniłam uśmiech i zamrugałam kilka razy.
- Mówiłem, że nasze piwo lepsze? Mówiłem. – zaśmiał się, upijając łyk. Przyglądał mi się przez chwilę, a ja zrobiłam pytającą minę, poprawiając odruchowo jasną, beżową sukienkę.
- No dobra, przejrzałeś mnie.. Zrobiłam kilka zdjęć, nie mogłam się powstrzymać. – przyznałam, przypominając o zakazie, jaki mi narzucono. Co bym się przypadkiem nie namęczyła, zamiast bawić.
- Wiedziałem. – znów dźwięcznie się uśmiechnął, po czym spuścił głowę. Zbierał myśli. Uniósł twarz w moją stronę i westchnął. – Mała, przecież ja widzę. – Jego twarz zmieniła odrobinę wyraz. Postawił sobie kufel na kolanie, zmarszczył czoło.
- Co widzisz? – spytałam, zanim ugryzłam się w język. To nie był czas na przeprowadzanie z nim takiej rozmowy, nie czas i miejsce.
- Oboje się źle z tym czujecie.
- Greg,  proszę…
- Nie martw się, nie prawię kazań. Jestem od tego, żeby pomóc. Jesteśmy, razem z Denise. – dobitnie powiedział. Wstał i przelotnie uśmiechnął się, zanim odszedł od stolika.
Czyli oczy mnie nie myliły, nie było najlepiej. Zaraz, oczy? Oczy też… ale serce chyba bolało bardziej. Do tego stopnia, że musiałam użyć wszystkich mięśni twarzy, by nie dopuścić do wycieku łez.
Obraz już chciał się zamazać, już kropla chciała spaść. Powstrzymywałam się ostatkami sił. Jednym łykiem skończyłam kolorowy napój. Rozejrzałam się po sali. W jednym z rogów siedziały głowy rodziny, zawzięcie o czymś gestykulując, ciesząc się, bawiąc. Gdzieś na parkiecie wirowała panna młoda, zaciągnięta do tańca przez wszelkich możliwych wujaszków. Miała dziewczyna szczęście, że na ratunek przyszedł jej świeżo upieczony mąż, odstawiwszy wcześniej naczynie z tradycyjnym tutejszym trunkiem. Kilku znajomych krzątało się po parkiecie, niektórzy podjadali co i rusz podstawiane nowe zakąski. Kilku mężczyzn wyszło na papierosa, a jeszcze inni zwyczajnie zajmowali się sobą, rozmawiając na tematy wszelakie.
Zwróciłam twarz w stronę korytarza. Zatrzymałam wzrok, a serce mocniej zabiło. Wyglądał jak cień siebie. Szedł ze spuszczoną głową, zaraz za nim pojawił się barczysty Paul. W pokrzepiający sposób poklepał go po karku, niczym ojciec. Coś do niego mówił. Zaczęli rozglądać się po ogromnej sali, więc odruchowo odwróciłam wzrok. Obawiałam się? Że mnie znajdą? Wpatrzyłam się w Jego ojca, który do tej pory rozbawiony i roześmiany spojrzał tam, skąd mój wzrok chwilę temu uciekł. Jego wesołe zmarszczki się zmniejszyły, a mina odrobinę zrzedła. Jego usta wymówiły imię młodszego syna. Chciał wstać, lecz jego sąsiadka powstrzymała go ręką. Zaczęła cicho coś do niego szeptać. Przelotnie spojrzał raz jeszcze tam, gdzie poprzednio i pokręcił głową.
Spokojną pozornie atmosferę zniszczył damski, znany mi głos dochodzący z drugiego końca budynku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu drobnej brunetki, która zaczęła tłumaczyć się Higginsowi ze swojego sporego spóźnienia. Wypytywała, gdzie państwo młodzi. Mówiła, jak jej głupio i źle, ale ma nadzieję że zdążyła przed tortem. „Zdążyłaś” – odpowiedziałam jej w myślach. Zamilkła, gdy spojrzała na nieobecnego duchem blondyna. Nerwowo poprawiła czarny, uprasowany żakiet i zaczęła go wypytywać o coś. Widziałam, jak gwałtownie podnosi głowę i przeszywa ją swoim błękitnym wzrokiem, ale nie w ciepły sposób. Zadrżała. Obserwowałam, jak gestykulując starał się ją uspokoić i odejść. Odszedł. Zaczął stąpać w moim kierunku, wymijając kilku znajomych. Dziewczyna utkwiła wzrok w moich oczach. Gdy mrugnęłam, jedna drobna kropla spłynęła po policzku. Zmuszona byłam gwałtownie odwrócić się i ledwie zauważalnie zetrzeć ją wierzchem dłoni.
Starałam się wyrzucić z głowy obraz Jego poważnej, smutnej twarzy. Myśl o tym tylko napawała mnie większym bólem, każde uderzenie serca bolało coraz mocniej.
Mimo spuszczonych oczu na własne kolana, widziałam jak ktoś dosiada się do stołu. Dolewał sobie wina do kieliszka i uśmiechnął się.
- Cudowni są ci nowożeńcy, nie? A jak pasuje jej nowe nazwisko… - zaczął i uśmiechnął się jeden z gości. Rozpiął marynarkę i poluźnił krawat, obdarzając mnie jeszcze większym uśmiechem. – Chyba nie mieliśmy jeszcze przyjemności… - spowodował, że musiałam na niego spojrzeć. Jego ciemne oczy lustrowały mnie całą, nerwowo więc poprawiłam beżową sukienkę. – Jestem Jake, znajomy z pracy Grega. – przeciągnął ramię ponad stołem i wyciągnął ku mnie dłoń. Delikatnie ją uścisnęłam i wysiliłam się na uśmiech, z którego musiał wyjść mało przekonujący grymas.
- Anne. – odparłam. Po raz pierwszy od dawna nie zdrobniłam swojego imienia. Może podświadomość mówiła mi, że nie powinnam?
- An, czy nie jesteś przypadkiem tajemniczą siostrą Denise? Bo jesteś równie piękna jak panna młoda, a to ona dziś bryluje. – uśmiechnął się zawadiacko, a ja uciekłam przed jego oczyma. Nie chciałam pakować się w żadną bliższą znajomość, która przysporzyłaby mi tylko niepotrzebnych zmartwień. Problem w tym, że byłam mało asertywna, a brunet wyglądał na poszukującego swojej… drugiej połówki. Ale czy prawdziwa Annie była aż tak słaba, żeby temu nie podołać? W tamtej chwili nie byłam pewna. Już otwierałam usta by w jakikolwiek sposób zaprzeczyć jego domysłom, lecz niespodziewanie przerwał mi ktoś trzeci.
Stanął tuż obok mnie. Wyczułam charakterystyczne perfumy, które sama wybierałam. Serce znów przyspieszyło rytm, a powieki wykonały kilka nerwowych mrugnięć.
- Widzę, że największy kobieciarz Mullingar nawet na weselach szuka wolnej panny? – powiedział, siląc się na żartobliwy ton. Jego głos nienaturalnie drżał, tak samo jak dłoń, którą próbował odgarnąć moje niesforne kosmyki włosów, zakrywające część twarzy. Próbowałam utrzymać oddech w całkowitym spokoju, co nie było łatwym zadaniem. Nie, kiedy ktoś kto sunie delikatnie opuszkami palców po twoim karku i odkrytych plecach, wywołuje taką falę emocji. Z jednej strony czułam niesamowitą ulgę, ale z drugiej czułam się jakbyśmy byli od siebie niesamowicie daleko. Ta odległość przyćmiewała wszystko i tylko starała się wycisnąć z moich oczu słone łzy. Pochłaniał mnie wzrokiem, wiedziałam to. Błękitne tęczówki starały się przeniknąć przez moje ciało, trzymać je tylko dla siebie. Nie musiałam w nie patrzeć, żeby wiedzieć jak intensywnie zwrócone są w moją stronę.
- Oj, młody, co ty możesz wiedzieć… - zaśmiał się brunet, popijając trunek z uśmiechem. – Dosiądziesz się? – zaproponował. Ten uśmiechnął się, odsłaniając swoje piękne zęby. Spuścił wymownie wzrok.
- Jake, jeśli pozwolisz, zabiorę Ci na jakiś czas moją dziewczynę, co? – starał się uśmiechać serdecznie do znajomego, podczas gdy kucał tuż obok moich nóg. Ujął moją dłoń i przyłożył do niej swoje usta, by złożyć na niej ciepły pocałunek. Przeprosiłam towarzysza i wstałam. Gdy splatał swoje palce z moimi, ogarnęło mnie ciepło. To przyjemne uczucie, którego brakowało mi z pewnością przez cały dzisiejszy dzień.
Wykorzystał fakt, że DJ zmienił muzykę z rozrywkowej na trochę wolniejszą, stonowaną. Zatrzymał się razem ze mną za największym tanecznym zgiełkiem. I wtedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy. Wymienialiśmy się szczerymi spojrzeniami. Nie było mowy o zamaskowaniu jakiegokolwiek uczucia, byliśmy zdolni zobaczyć wszystko co się kryje w naszych sercach. Powoli starał się łamać odległość, barierę która nas dzieliła. W końcu przylgnęłam do jego piersi, obejmowana silnymi ramionami. Niczym w zwolnionym tempie wsunęłam ręce pod jego marynarką, na plecy oddając uścisk. Delikatnie, z pewnością ledwie świadomie kołysał nami w rytm grającej muzyki. Lekko przesuwałam stopami, pozwalając wprawić się w ruch. Jego zapach mnie otumanił, niemalże się nim zachłysnęłam. Wywołało to drżenie mojego ciała i cichy szloch, którego tak bardzo nie chciałam. Musiał to wyczuć, bo mocniej mnie do siebie przytulił. Pozwalał mi ściskać swoje ciało, tak jakbym miała trzymać je w swoich ramionach po raz ostatni. Jakby później miał rozpaść się na kawałeczki.
- Kocham cię, Niall.. – wyszeptałam, ledwie panując nad głosem. Czołem opierałam się o jego tors i starałam się jak najsilniej powstrzymywać łzy, które zaczęły spływać po moich policzkach. Zacisnęłam mocno mokre już powieki. Usta same mi się rozchyliły, by dać emocjom kolejne miejsce ujścia. Zagryzłam wargę licząc, że powstrzymam tym szlochanie.
- To moja wi.. – zaczął ledwie słyszalnie, prosto w moje włosy, owiewając je ciepłym oddechem.
- Przestań. – wysyczałam zza zaciśniętych zębów, przerywając mu.  
Jego mocno bijące serce zagłuszało zmieniony już repertuar muzyczny. Mimo głośniejszej, żywszej melodii wciąż trwaliśmy w powolnym, zawodzącym ruchu. Przylgnął twarzą do mojej głowy, wdychając mocno powietrze. Zamarłam na kilka sekund, gdy poczułam między włosami coś mokrego. Napiął wszystkie swoje mięśnie, co wyjaśniło sytuację. Również płakał. Mój Niall uronił łzy, gdy tulił mnie do siebie.

Nigdy mnie nie przepraszaj za to, że płaczesz.

    - Ja ciebie też kocham, Annie. – wychrypiał.
Gdyby ktoś stał niebezpiecznie blisko nas, usłyszałby mój kolejny szloch. Wyczulony słyszałby nawet, jak krokodyle łzy kapią na jego koszulę. Ścisnęłam materiał opinający jego plecy, próbując opanować drżenie ciała. On powoli przesunął dłonie z moich pleców, by spleść znów nasze palce.
- Chodź stąd. – szepnął, delikatnie próbując odwrócić mnie do siebie. Trzymając się jak najbliżej niego spuściłam głowę, nie obserwując tego co się dzieje wokół. Pozwalałam się prowadzić podczas kolejnych kroków.
Po ilości świeżego powietrza rozpoznałam, że wyszliśmy do ogrodu. Skromnego, ale zadbanego ogrodu. Nie było w nim nikogo poza nami – ten wieczór nie należał do ciepłych. Zdjął z siebie szarą marynarkę i założył mi ją na ramiona. Znów zachłysnęłam się tym zapachem, od którego byłam uzależniona. Zadrżałam, ale już po chwili objął mnie szczelnie ramieniem. Staliśmy tuż przed tarasową barierką, każde z nas wpatrywało się w inny punkt. Wiadomo było, że są to tylko pozory, bo tak naprawdę zaglądaliśmy do swoich dusz. Odczuwałam prędkość uderzeń jego serca, nierównomierny oddech, zmieniające się napięcie mięśni. To mi wystarczyło. Z tym ogromnym bólem nie byłam sama.
- Jestem gotów zrobić wszystko, żeby było łatwiej.
- Jak może być łatwiej? – spytałam, znów wypuszczając łzy zza bram moich powiek. Musiałam wtulić się w jego ciało raz jeszcze, by nie wybuchnąć. Zaczął głaskać dłonią moje plecy przez materiał marynarki, by mnie uspokoić.
- Nie wiem. Ale musi być. – westchnął, całując mnie w głowę.



4 komentarze:

  1. Szczerze, nigdy nie lubiłam imaginów i tego typu rzeczy. Zawsze wolałam spójne historie, ciągnięcie jednego wątku, jak w książce, ale... gdy czytam Twoją historię coś dziwnego się ze mną dzieje. Nawet nie wiem jak to opisać. Taki ucisk.. ból lub radość w zależności od rozdziału. To jest niesamowite i za to Cię podziwiam. Za to, że umiesz wywołać takie emocje. Dziękuję xx
    @aania46

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam, żeby było to coś innego. Nie potrafię już chyba spójnej historii pisać... Ogromnie dziękuję za komentarz, za to że czytasz, pewnie niedługo zacznę ludziom dziękować za to że istnieją ;)

      Usuń
  2. Znowu byli tak niebezpiecznie daleko od siebie, tak niebezpiecznie dużo łez, ale tym razem czytałam to z zapartym tchem i ciarkami na plecach. Więcej nie potrafię napisać. Przepraszam. Albo nie, w sumie nie. Nie przepraszam. To ty powodujesz, że mnie zatyka, więc chyba nie mam za co przepraszać. Rób tak dalej, nie przestawaj.
    *5 minut później*
    Miałam zabierać się za ostatni opublikowany rozdział, ale musiałam chwilę popłakać. Chciałam przeprosić, ale przypomniałam sobie, że za to się nie przeprasza. Mam takie drzwiczki w sercu z napisem "Nie otwierać". Jeśli ktoś otworzy je mimo wszystko, wkrada się w przestrzeń, do której nie wpuściłam nawet najbliższych przyjaciół. Jakoś tu trafiłaś i cieszę się, że tu jesteś.
    No, nie chcę za bardzo, bo wiem, że to ostatnie dziesięć minut Those Lovely Moments na dzisiaj, ale muszę, bo nie dam rady jak zostawię to sobie na później.
    Zamykam worda, ostatni komentarz dopiszę już na blogspocie

    dopisane po przeczytaniu 7.1
    ajkdajkfaskfasklfalfaslfaa
    Zaczęłam się niepokoić, dlaczego od 2 kwietnia nie ma niczego nowego. I wtedy kliknęłam na nagłówek, a moim oczom ukazały się jeszcze dwie części siódemki. Ale szczęście, ale fart. Muszę zrobić sobie krótką przerwę, bo przez te wspaniałe chwile, które opisujesz tak pięknie, że aż dech zapiera, mój piesek się zaraz posiusia. Ah, jak ja się cieszę, że to jeszcze nie koniec.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie zrozumiałam co się stało ;c

    OdpowiedzUsuń