Oto jest, część pierwsza. Druga - jak znajdę chwilę wolnego czasu. Ale obiecuję, nie zostawię tej samotnie, mam zbyt wiele planów.
Nie sprawdzałam ewentualnych błędów.
Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy są zdolni poprawić mi humor. Wszystkim, którzy wspierają mnie w marzeniach. Zasłużyliście sobie na miejsce u mnie w serduszku, mam nadzieję że w nim zostaniecie i będziecie mnie wspierać już zawsze. Garstka osób, część nawet nieświadoma. Ale dziękuję Wam, z całego serca.
Zapraszam do czytania i komentowania ;)
Ostatni łyk pysznej herbaty,
przygotowanej przez Jego mamę. Kobietę, która gdyby mogła przywróciłaby czasy,
gdy był dzieckiem. Tę, która wyszła chwilę temu na spacer po mieście, w którym
tak dawno nie była. Ze wszystkim, co się tutaj działo opowiadała z ogromną
tęsknotą. Z resztą, nie tylko ona – z kimkolwiek z Jego najbliższych bym nie
rozmawiała, zawsze wzdychałam nad ich wspomnieniami i uśmiechami.
Podniosłam się z rodzinnej,
brązowej kanapy, którą po chwili obeszłam. Szurając grubymi skarpetami po
posadzce, minęłam siedzącego przy dużym, drewnianym stole blondyna.
- Annie? – spytał, wpatrzony w
ekran białego laptopa. Gdy stanęłam w kuchni, by odstawić kubek cicho mruknęłam
w odpowiedzi, dając mu pole do dokończenia myśli. Rozejrzałam się po
pomieszczeniu, w poszukiwaniu miseczki pełnej czekoladowych jajek. Sięgnęłam po
dwa, jedno odpakowując od razu ze sreberka i włożyłam sobie do ust, rozkoszując
się słodyczą. Wciąż nie słyszałam Jego dalszych słów, więc podeszłam do
krzesła, na którym siedział. Zagapiony w jakąś kolorową stronę internetową,
wyciągnął ku mnie rękę. Przytuliłam się do jego boku, opierając głowę na jego
burzy włosów, jednocześnie mierzwiąc je jedną ręką. Przewracałam palcami między
delikatnymi kosmykami, a On przyciągnął mnie mocniej do siebie i objął na
wysokości bioder.
- Samolot jest jutro przed dwunastą. Teraz
pytanie gdzie chcesz siedzieć, jest kilka miejsc do wyboru. – wyartykułował,
gdy wdychałam Jego zapach. Przebierałam dalej palcami w blond włosach,
zastanawiając się jak najzgrabniej ubrać w słowa moje myśli. Tak bardzo różniły
się one od jego planów, że nie chciałam w niewłaściwy sposób ich przedstawić.
- Kupione już są te bilety? –
spytałam cicho, starając się na obojętny ton.
- Właśnie to robię, dlatego pytam
gdzie chcesz usiąść..
- To cofnij i kup tylko jeden,
dla siebie. – jeszcze ciszej dodałam, by tylko on mógł usłyszeć i westchnęłam,
a on przestał głaskać mój bok i zamarł. Delikatnie ucałowałam jego czubek głowy
- O czym ty mówisz? – zdziwił
się, wręcz obruszył. Przymknęłam powieki i przełknęłam ślinę, gdy ciągnął mnie
na swoje kolana. Objął mnie mocno i zmusił do spojrzenia prosto w oczy. Był…
przerażony? Chyba tak, bo z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Przejechałam palcami po jego czuprynie, wzdychając po raz kolejny. Spuściłam
wzrok i zaczęłam poprawiać materiał bluzy, która uporczywie marszczyła się na
jego torsie.
- Chyba nie powinnam lecieć do
Londynu, tylko do Warszawy. – szepnęłam, zaglądając w głąb jego błękitnych,
drżących tęczówek. Gdy nic nie odpowiadał, tylko uważnie lustrował moją twarz i
pozwalał na układanie jego jasnych kosmyków, postanowiłam pociągnąć dalej. – Od
kiedy się tu przeniosłam, byłam tam tylko raz, w dodatku tylko na chwilę.
Stamtąd pochodzę, tam mieszka moja rodzina… nie powinnam o tym zapominać… -
przymrużyłam oczy, nabierając głębiej do płuc powietrza. Od razu zaczęły wracać
do mnie wspomnienia z pierwszego wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Z okresu, kiedy
przyjęłam nazwisko dziadka, by się wpasować w tutejszy język, a imię zwyczajnie
przekształciłam we wszystkich dokumentach. Okresu gdy opuszczałam dom rodzinny,
bo tam ograniczano moje pole do spełniania marzeń, a znajomi nie wierzyli w
nie. Uważali, że wyjazd jest bez sensu, bo niczego nie osiągnę. Tego samego
zdania był zaborczy szatyn, którego bez miłego słowa zostawiłam, z chęcią
natychmiastowego zapomnienia. Zwyczajnie spakowałam swoje rzeczy, oszczędności
moje własne oraz te, które były urodzinowym prezentem od dziadka – jako jedyny
wierzył w moje zdolności, był ze mną przez cały czas. Zawsze mnie wspierał, już
gdy byłam dzieckiem powtarzał mi, że jeśli bardzo czegoś zapragnę a nikt nie
udzieli mi pomocy, do jego domu droga jest prosta. Pomógł mi samą wiarą we mnie
i jako jedyny nie bał się, że sobie nie poradzę. „Nie ma nikogo silniejszego od
zdeterminowanej marzycielki.” – zawsze powtarzał. W sekrecie przed mamą,
podrobił jej podpis i tym samym wyraził zgodę na mój pierwszy tatuaż, gdy
miałam siedemnaście lat. Do dziś gdy na niego patrzę, gdy przesuwam palcami po
napisie „Believe” widniejącym na serdecznym palcu lewej ręki, wspominam mojego
dziadka. Człowieka, który dał mi wszystko. Przyjaciela, który odszedł kilka dni
przed moim wyjazdem, a jego ostatnie słowa skierowane w moją stronę przekonały
mnie, że rodzina jest najważniejsza, lecz o marzeniach nie wolno zapominać.
Te wszystkie wydarzenia
przeleciały mi przez głowę w kilka sekund. I zdaje się, że On to widział.
Oglądał moją twarz przez cały czas, by pod koniec mojego wspominania w głębi
serca, mocno mnie do siebie przytulić. Wzięłam głęboki oddech, poddając się
jego lekkiemu kołysaniu. Działał na mnie uspokajająco. Wiedział o większości
rzeczy, przez które przeszłam. Nie miałam zamiaru oddawać mu całej siebie,
zanim nie pozna mojej historii. Chciałam by wiedział, na co się szykuje.
Odwdzięczył mi się tym samym i
odwdzięcza się cały czas – kochając mnie.
Wtulona w jego pierś
obserwowałam, jak kupuje swój bilet. Później spojrzał na mnie, jakby na
potwierdzenie tego co zamierza zrobić. Odpowiedziałam mu przeciągłym całusem w
policzek i patrzyłam, jak na stronie linii lotniczej zmienia port docelowy z
London Heathrow na Warszawę. Kupił mi ten cholerny bilet, a gdy mocno
wzdychałam przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Zanim nadejdzie jutro, chcę
spędzić z tobą ten wieczór po irlandzku. – uśmiechnął się.
- To znaczy? – spytałam,
wpychając mu do buzi czekoladową pisankę.
- Idziemy do najlepszego pubu w
Mullingar. – wymlaskał.
***
W czwórkę wysiedliśmy z czarnego vana.
Dowiezieni przez jednego z jego ochroniarzy, który co chwila poddawał się
żartom któregoś z Horanów. Przez całą drogę do Dublina ściskał moją dłoń, jakby
chciał zapamiętać jej kształt. Nie ukrywam, odwdzięczałam się tym samym. Nawet
gdy stałam już na ciasno ułożonej kostce brukowej przed wejściem na lotnisko,
łapałam się na zbyt mocnym ściskaniu jego ręki. Szedł krok w krok obok mnie,
jakby nie chciał mnie zgubić. Siłą odebrał mi moją skromną torbę podróżną, bym
się nie przemęczała przed dwugodzinnym lotem. Wolałam nie komentować jego
nadopiekuńczości, tylko nacieszyć się nią, póki nie postawię nogi w miejscu tak
odległym od niego.
Moje ciało się spięło, gdy
widziałam jak zakłada na głowę kaptur od bluzy, a na nos wsuwa ciemne okulary.
Wiedziałam, że chciał mieć jak najwięcej spokoju, zwłaszcza w naszym
towarzystwie. Wyczuł, co się ze mną dzieje – odruchowo mocniej mnie do siebie
przygarnął, bym się lepiej czuła. Nie przyzwyczaił mnie do pokazywania się ze
mną publicznie, unikał tego. Oboje chcieliśmy spokoju, ale to nie miałoby
żadnej szansy. Musieliśmy stawić temu czoło, nie było wyjścia.
Nim
podeszliśmy do któregokolwiek z check-in’ów, zatrzymaliśmy się przed dużą
tablicą z odlotami. Wystarczyło mi zapewnienie od Grega, że nie ma żadnego
opóźnienia. Nawet na nią nie zerkałam, byłam zbyt rozkojarzona. Nerwowo
stukałam trampkami o posadzkę, wbijając w nią tępy wzrok. Obudzić się musiałam,
gdy osobno podchodziliśmy do stoisk. Czekałam cierpliwie w kolejce tuż za nim
ciesząc się, że British Airways ułatwia pasażerom całą sprawę i nie rozpisuje
lotów na różne check-iny.
Wciąż drżąc z przejęcia,
podeszłam do czwórki mężczyzn, stojących nieopodal przejścia do kontroli
celnej. Wszyscy się uśmiechali, a przynajmniej sprawiali wrażenie pozornie
szczęśliwych. Dobre i to, prawda?
- Gotowa? – spytał najniższy z
nich, zdejmując z nosa czarne Ray-Bany. Pokiwałam głową potwierdzająco. Zanim
odeszliśmy, zostałam jeszcze mocno uściśnięta przez obydwu starszych Horanów.
Zapewnili mnie, że jestem wspaniałą osobą i mam przyjeżdżać częściej, choćby
bez niego. Jeśli tylko odczuję pustkę, mam zapełnić ją złocistym piwem w
Mullingar.
Nerwowo
zaciskałam rękaw swetra. Poprawiałam wylatujące z niedbałego koka kosmyki.
Nerwowo tupałam nogą. Nie mogłam tego nazwać wstydem, o nie. Gdy ukazał w pełni
swoje oblicze, a kilka osób zrobiło duże oczy poczułam się… nieswojo. Bo
przecież bez nerwów, bez kamuflażu szedł ze mną ramię w ramię tylko podczas
nocnych spacerów. Kiedy ujął troskliwie moją dłoń i wyszeptał prosto do ucha:
„Nie denerwuj się, proszę. Wszystko jest w porządku.”, wypuściłam z siebie
nerwowe powietrze. Spojrzałam prosto w jego oczy, gdy głaskał mnie po plecach
przykrytych jedynie błękitną koszulą, bo kontrola celna obowiązywała wszystkich
tak samo – nawet zziębnięte z nerwów, farbowane blondynki.
Postarałam się jak najsprawniej
uporać z odebraniem rzeczy i unikać wzroku innych, który tak bardzo mnie
parzył. Mając świadomość, że widzi mój ruch poszłam w stronę przestronnego
korytarza, który świecił pustkami.
- Gdzie mi uciekasz? – poczułam
nagle jego ciepły oddech na karku. Ucałował w tym samym miejscu moją chłodną
skórę i chwycił mnie za rękę. Oplótł gorącą dłonią moje drobne, skostniałe
palce, tworząc z nich całość. W drugiej ręce trzymał kurtkę i rozpinaną bluzę –
no tak, w przeciwieństwie do mnie miał jeszcze trochę czasu przed odlotem. Poprawiłam
kołnierzyk pod szarym, wkładanym przez głowę sweterkiem.
- Gdzie twój bodyguard? –
spytałam, rozglądając się wokoło.
- Nim się nie przejmuj, dał mi
wolną rękę zanim polecisz. – słabo się uśmiechnął, muskając ustami moje czoło.
- Jeszcze nie wpuszczają.. –
mruknęłam, gdy doszliśmy do równie spokojnego i cichego miejsca. Wszyscy zgromadzeni
pogrążeni byli w lekturze, myślach lub rozmowie. Westchnęłam cicho i szurając
butami po jasnej posadzce odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechnął się
ciepło i poprawił kilka moich niedbałych kosmyków, uważnie obserwując moją
twarz. Podeszłam pół kroku bliżej i oparłam głowę na jego piersi, obejmując
jedną ręką jego biodra. Wtuliłam się w jego tors, drugą dłonią prostując
fałdki, jakie powstały na materiale jego granatowej, cienkiej bluzy którą miał
na sobie. Całował każdy skrawek mojego czubka głowy. Rzucił na ziemię swoją
oliwkową kurtkę, a szarą, rozpinaną bluzę przewiesił mi przez ramię.
- Z tego co wiem, to środek zimy
w Polsce. Nie masz przy sobie nic ciepłego. – mruknął, całując raz jeszcze moją
głowę i przytulając mnie do siebie. Uśmiechnęłam się, wdychając jego
uzależniający zapach. Narkotyk, którego codzienna maksymalna dawka będzie
zmniejszona do minimum, biorąc pod uwagę jedynie bluzę, bez jej właściciela. –
Twój samochód zaraz powinien dojechać na lotnisko, więc nie musisz brać
taksówki. – spojrzałam na niego zaskoczona, odrywając się od jego torsu.
- Jak to.. Skąd ty… A kluczyki… -
zaczęłam się jąkać, ale skutecznie zamknął mi usta pocałunkiem. Czułam wyraźnie
smak jego słodkich ust. Wpijałam się w nie z rozkoszą, bojąc się że już nigdy
ich nie zdołam posmakować. Odkleił się od moich warg, przejeżdżając zalotnie po
czubku nosa i policzku, zostawiając na nich ciepłe ślady. Mocniej do niego
przylgnęłam, gdy usłyszałam jak pierwsi
pasażerowie zaczęli wychodzić do samolotu. Jedną ręką sięgnął do tylnej
kieszeni spodni, a drugą przyciągnął moją dłoń tak, by swobodnie opierała się
na jego piersi. Przyspieszone bicie jego serca zaraziło swą prędkością moje.
- Zamknij oczy. – poprosił, a ja
skrzywiłam się. – Nie zniknę, obiecuję. – uśmiechnął się promiennie, więc
przymknęłam powieki, tak jak prosił. Poczułam, jak delikatnie dotyka opuszkami
palców mój nadgarstek. Przyłożył do niego coś chłodnego, ściągnęłam niepewna
brwi. Przez chwilę czułam, jak oplata nieznanym mi materiałem moją zgrabną rękę,
a już po chwili na skórze odczuwam jedynie gładki materiał, bez jego dotyku. –
Już. – szepnął.
Gdy znów mogłam wyraźnie wszystko
obserwować, w oczy rzucił mi się skrupulatnie zapleciony wokół ręki rzemyk.
Jego granatowa barwa była tak intensywna, że w słabszym świetle prawdopodobnie
wyglądała jak czarna. Wykończony był srebrnym, delikatnym zapięciem, a wśród
kilku pasków, które okalały nadgarstek widoczne były dwie srebrne zawieszki –
jedna, w kształcie czterolistnej koniczyny, a druga przedstawiająca pełne,
idealne serduszko.
- Niall.. jest piękna… - zdołałam
wyszeptać, gdy całował moje czoło. Bałam się, że emocje będą ode mnie
silniejsze i zmoczę mu ubranie słonymi łzami. Musiał to zauważyć, uśmiechnął
się spostrzegawczo i ujął moją twarz w dłonie.
- Tylko masz mi tu nie płakać,
rozumiemy się? – pokiwałam w odpowiedzi głową, a po chwili znów zatapiałam się
w jego miękkich ustach. Przyciągnęłam go do siebie mocniej, chwytając za jego
czuprynę. Przeciągałam pocałunek jak najdłużej się dało. – Spóźnisz się… I… Cię…
Nie… Wpuszczą… - wysapał, bo nie pozwalałam mu dojść do słowa. Po każdym
wymruczanym fragmencie zdania całowałam go jeszcze intensywniej. Gdy zaś
próbowałam się oderwać lub zwolnić, on rozpoczynał na nowo dziki pojedynek
naszych rozgrzanych warg. Nie mogąc poskromić emocji, które zaczęły nade mną
panować przesunęłam językiem po jego ustach, robiąc sobie do nich pełen dostęp.
Nie minęły sekundy, a już przesuwałam nim po jego podniebieniu i próbowałam
pobudzić do tańca jego język. Wiedziałam, że się nie powstrzyma i odda
pieszczotę. Cicho mruknął, gdy zatracał się w niej. Nagle jednak spiął
wszystkie mięśnie i przeniósł ręce na moją talię, jednocześnie wbijając w nią
swoje delikatne palce. Odskoczyłam lekko, śmiejąc się.
- Nie łaskocz! – pisnęłam, gdy
kontynuował katorgę. Zaczęłam się odrobinę wiercić, nie chcąc przerywać
pocałunku.
- Jesteś niegrzeczna. – zaśmiał się
znów, drażniąc moje wrażliwe na dotyk ciało. – Annie, spóźnisz się, potem ja
się spóźnię i co zrobimy? – chichotał, uciekając od moich ust. Za każdym razem
gdy dzieliły mnie od nich milimetry, odsuwał się. I tak w kółko.
- Będziemy się dalej całować. –
zachichotałam, przytulając go po raz ostatni.
- Pamiętaj o mnie, kochanie.
- Obiecuję, będę… kochanie.
Ze szczęściem i tęsknotą
wymalowanymi na ustach, zniknęłam mu z ramion.
wow, cudny <3
OdpowiedzUsuńTak czytam, czytam i tak strasznie nie chciałam, żeby ona musiała iść do tego samolotu x
Kocham, @aania46
Jestem. W końcu jestem. Nie wierzę, że potrzebowałam tak dużo czasu, aby przysiąść nie gnana żadnymi obowiązkami i rozpraszającymi mnie czynnościami. Jest mi wstyd, że sama sobie kazałam czekać tak długo, co lubię przecież najbardziej. Uwielbiam zostawiać po sobie ślad pod rozdziałem. I chciałabym Cię z góry uprzedzić, Mania, że ten komentarz będzie długi. Muszę napisać Ci wszystko, co czuję, chociaż wydaje mi się, że nie zdołam, że przy nadmiarze tak wielu uczuć i emocji, które się w tej chwili we mnie kłębią, zapomnę o czymś. Ale mam nadzieję, że nie zapomnę o najważniejszym.
OdpowiedzUsuńChcę się przyczepić do jednej rzeczy, bo moje wrażliwe oko na estetykę zauważyła brak akapitów w niektórych miejscach, a dokładnie tam, gdzie
Są dwa opowiadania, dwie historie, które podczas pochłaniania ich przeze mnie sprawiają, że nieświadoma momentu, w którym zaczęłam płakać, wycieram rękawem bluzy policzki i podciągam płaczliwie nosem. Jedną jest historia Charlie pisana prze niallislovingus, drugą spisujesz na łamach tego bloga Ty. Piszę ten komentarz widząc niewyraźnie, bo obraz przysłaniają mi łzy. Czuję się w tym momencie, jak przy silnym upadku, kiedy człowiekowi podobno przed oczami przelatują obrazy z całego życia - od jego początku do końca, który się zbliża wielkimi krokami.
Widzę zwiastun, który, tak jak nie raz mówiłam, sprawił, że nie mogłabym nie przysiąść i nie poznać historii Annie i Nialla. Nie spotkałam się dotąd z blogiem, gdzie historia ukazuje się nam od środka. Mam na myśli to, że nie pokazałaś nam, jak się poznali, co robili przed tym, jak połączyła ich miłość, jak żyło się im osobno i co się zmieniło, gdy na siebie wpadli. Poznajemy ich, kiedy są już razem, kiedy przeszłość jest dla nas niewiadomą. Podoba mi się to.
Następnie widzę powrót chłopaków i spotkanie na lotnisku, widzę scenę, kiedy Annie ujawniła, kim jest jej chłopak, widzę targaną chorobą Annie i Niallera, który jest dla jej samopoczucia jedynym i najlepszym lekarstwem. Wspominając rozdział z wakacji całej paczki uśmiecham się tęskno w stronę wakacji i chciałabym w tej chwili przyspieszyć czas, aby móc cieszyć się beztroską, wystawiać twarz do słońca, poczuć na sobie chłód wody, słodki smak ulubionych lodów na języku i móc schować grube swetry, które zrobią w szafie miejsce dla zwiewnych sukienek i szortów.
Łzy zbierają się na powrót w moich oczach, kiedy wracam myślami do rozdziały 5, który zawierał tyle emocji, że miałam wrażenia, że przeszły one przez monitor mojego laptopa i jestem je w stanie dotknąć, zarazić się nimi, a moje serce zaczęło bić szybciej. Ślub Grega - sprawiłaś, że poczułam się, jakbym siedziała wśród gości, jakbym przeżywała radość z rozpoczęcia nowej drogi życia starszego Horana razem z nim w Mullingar, jakbym należała do ich świata. I ostatni, rozdział siódmy, po którym zostawiłaś we mnie tak wielki niedosyt. Nie wiem, czego mam się spodziewać po jego drugiej części, ale przyjrzałabym się Annie w Warszawie, wśród jej rodziny, chciałabym poznać ją z tej drugiej strony, polskiej.
Cieszę się, że wśród tylu blogów znalazłam kogoś, kto tak pięknie przelewa swoje uczucia w słowa, tworząc z nich historię. Cieszę się, że poznałam kogoś, kto wzrusza mnie swoją osobą i tym, jak wielkie ma serce. Mam do Ciebie ogromny szacunek i podziwiam opanowaną przez Ciebie do perfekcji umiejętność opisywania przeżyć wewnętrznych każdego bohatera. Szanuję Cię przede wszystkim za to, że obnażasz przed nami samą siebie, wiem, że postać Annie to tylko formalność, wiem, że poznaję to, co dzieje się w Twoim umyśle, w Twoim wnętrzu. Ta historia jest tym, co sama chciałabyś przeżyć, prawda? Spełnieniem swoim marzeń na łamach bloga. Skarbnicą Twojej wyobraźni, wizji, kłębiących się w głowie, kiedy wtulasz twarz w poduszkę i czekasz na sen.
OdpowiedzUsuńJesteś wspaniałą osobą, Mania, z ogromnym talentem, który musisz szlifować, kształcić i wykorzystywać. Z ręką na serca mówię, że mając taką osobę jak Ty, przy swoim boku, nauczyłabym się wiele, będąc przy okazji świadoma swojego szczęścia, wynikającego z faktu, że przebywam z osobą niezwykle wartościową. Och, Marysia, znowu płaczę, znowu się uśmiecham wzruszona, a dopiero połknęłam Apap, bo ból głowy dał o sobie znać.
Widzimy się pod kolejnym postem i teraz będzie tak już co rozdział. Nigdy więcej nie pozwolę sobie na zwlekanie z komentarzem tak długo. Zasługujesz na odzew ze strony czytelników, ich opinię, słowo. Chcę przeżywać z Tobą i bohaterami to wszystko. Mam nadzieję, że pozwolisz mi na to.
@highwaytosmile (www.wsteczne-lusterko.blogspot.com)