Manny

środa, 10 kwietnia 2013

#7 part 2.

Dobry wieczór tym którzy nie śpią, dzień dobry czytelnikom, którzy wpadną za dnia.

Niewątpliwie ten rozdział wydaje mi się chaotyczny, bo dużo się we mnie działo w trakcie pisania. Mam nadzieję jednak, że choć trochę uda się zrozumieć, a co najważniejsze - przypadnie Wam do gustu. To nie koniec tego wątku, zamierzam opublikować również część trzecią, w której pojawi się moje ukochane oreo (zorientowani najprawdopodobniej teraz się uśmiechają i chcą mnie zabić, że jeszcze w tej części o tym nie wspominam, ajć!). Rozdział nie sprawdzany - nienawidzę tej czynności, bo potem się denerwuję i się załamuję, bo nie wiem czy wszystko jest okej. Dlatego na żywca wstawiam teraz, tak jak kliknęłam "zapisz", po napisaniu ostatniego zdania.

Publicznie, z całego serca dziękuję za wsparcie osobie, która przybrała piękną nazwę "hi, just smile". Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie to wszystko znaczy, dziękuję! xx

Polecam swój zwiastun, mam nadzieję że z rozdziału na rozdział będzie Wam bliższy.
Dzięki, że ktokolwiek to czyta.
Komentarze karmią wenę, nawet nie wiecie jak bardzo.

Pozdrawiam, zapraszam do czytania ;)






„Przyjechałam do Polski. Bez uprzedzenia. Nikt nie wie, że właśnie odbieram bagaż. Tęsknię za Wami, trzymajcie się ciepło na tym drugim końcu świata. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo! Kocham, An.”

            „Wyślij” – nacisnęłam, powtarzając w myślach chwilę temu stworzony tekst, skierowany do mojej drugiej siostry. Mnóstwo czasu minęło od ich wizyty w Londynie, gdy mieli przesiadkę w drodze do Warszawy. Zarówno ona jak i mój szwagier, postanowili założyć własny biznes na kilku maleńkich wyspach, niedaleko Fidżi. Od zawsze mieli ogromne ambicje, wszyscy wiedzieliśmy że kiedyś właśnie tak będzie wyglądało ich życie.
            Stałam przy taśmie, na której zaczęły pojawiać się bagaże z mojego samolotu. Wokół mnie stali wszyscy ci, których widziałam na pokładzie. Rodziny z dziećmi, biznesmeni, podróżnicy. Mieszanka pełna różnych osobowości, nie odgadniesz co siedzi im w głowach. Tak samo ja – sama nie wiedziałam, o czym mam myśleć. Chwilami dłonie mi bladły
i marzły ze zdenerwowania. Przede wszystkim, musiałam się skupić nad swoim bagażem –
w takich chwilach byłam zdolna do zgubienia wszystkiego, co miałam przy sobie. Dlatego czarnego iphona wcisnęłam do ciasnej kieszeni jeansów, a torbę zapięłam na wszystkie możliwe zamki, by cokolwiek mi nie wypadło. Luzem trzymałam jedynie Jego szarą, rozpinaną bluzę, którą tak szczelnie okryłam się w samolocie. Nawet niewiele jadłam – jedynie wpatrywałam się w chmury i rozmyślałam, wdychając ukochany zapach. Odmówiłam, gdy stewardessa zaproponowała mi koc. Odmówiłam nawet dodatkowej porcji lunchu. Pozostałam sama, ze swoimi myślami.
            Przesuwałam wzrokiem po czarnej, ruchomej taśmie w oczekiwaniu na to, co moje. Długo czekać nie musiałam, bo już po chwili z zamyślenia wyrwał mnie widok charakterystycznej, granatowo-różowej torby w bliżej nieokreślone bazgroły i wzory. Przez kilka metrów goniłam ją, aż w końcu udało mi się złapać za brązową, skórzaną rączkę i postawić ją na ziemi. Poprawiłam rozpadający się kok i przesunęłam nogą bagaż w stronę niedużej ławeczki, by nie zastawiać przejścia. Rozejrzałam się wokół siebie, w poszukiwaniu wyjścia. Moją uwagę zwrócili pasażerowie, którzy w drodze do niego zaczęli ubierać kurtki. Skarciłam siebie w myśli, wracając do widoku jaki zgotowało mi małe okienko po wylądowaniu – śnieg. Odłożyłam więc czarną, skórzaną torbę na ławkę i zaczęłam wkładać ręce w odrobinę za długie rękawy bluzy. Ogarnął mnie przyjemny, ciepły, słodki zapach, przypominający o Nim. Zachłysnęłam się piękną wonią tak mocno, że potrzebowałam zamrugać kilka razy szybciej. Zrezygnowana ściągnęłam z włosów cienką gumkę, pozwalając by swobodnie opadły na moje ramiona. Założyłam na głowę szary kaptur, ale po chwili musiałam odrobinę go zsunąć, jeśli chciałam zachować jakąkolwiek widoczność. Bądź co bądź, ale głowę też miałam od niego mniejszą. Zapięłam się mniej więcej do połowy, zabrałam rzeczy i udałam się za tłumem ludzi do wyjścia. Na wszystkich czekali znajomi albo współpracownicy, byłam jedyną która od razu, samotnie opuściła budynek.
            Ogarnęło mnie nieprzyjemne zimno, gdy rozsunęły się przede mną drzwi. Przeklęłam pod nosem, gdy moje trampki walczyły z lodem i śniegiem na przejściu dla pieszych. Na tyle na ile mogłam, szybko weszłam pod dach strzeżonego parkingu. Nie wiedziałam, gdzie szukać, jak szukać – oczywiście nie wiedziałam nic. W najgorszym wypadku, miałam przed sobą perspektywę latania po wszystkich piętrach, w poszukiwaniu mojego auta i kluczyków do niego. A nóż widelec spadną z nieba…
Podeszłam do budki, w której siedziało dwóch młodych mężczyzn. Odrobinę trzęsąc się z zimna, postawiłam na ziemi torbę i czekałam, aż któryś z nich zwróci na mnie uwagę. Zaciągnęłam rękawy bluzy na wszystkie palce u rąk i nerwowym ruchem odgarnęłam włosy sprzed ucha.
- W czym mogę pomóc? – odezwał się brunet w ciemnym uniformie. Przyglądał mi się uważnie, a gdy chwilę zbierałam myśli, uniósł brew.
- Dzisiaj rano przywieziono tu mój samochód… - zaczęłam niepewnie, przyzwyczajając się do mówienia w ojczystym języku. Byłam przekonana o tym, że brzmiałam co najmniej dziwnie, a już na pewno nie przekonująco.
- Nazwisko? – spytał drugi, wstając i podchodząc do tablicy korkowej, na której wisiało kilka kartek z nazwiskami i, o ile mnie wzrok nie mylił, markami samochodów.
- Holmes. Anne Holmes. – odparłam nieco głośniej, by wyraźnie usłyszał. Zaczął sunąć palcem po tabelce, by mniej więcej w połowie zatrzymać się przy jednym z wierszy.
- Miejsce numer czterysta trzydzieści sied… - zaczął mówić, ale drugi, siedzący przede mną przerwał mu.
- Dowód poproszę. – spojrzał na mnie podejrzliwie. Zamrugałam dwa razy, zanim dotarło to do mnie. Zsunęłam czarną torbę na przedramię, w poszukiwaniu portfela. Znalazł się po chwili, gdzieś na dnie. Wyciągnęłam z niego plastikową kartę i wręczyłam mu, przez małe okienko. Zaczął porównywać zdjęcie do mnie, lustrował również każdą informację zawartą w dokumencie.
- Tak, jestem farbowaną blondynką, ale nie pustą. Mogłabym dostać kluczyki? – nieco dobitniej dodałam, niecierpliwiąc się. Czułam, jak mróz ogarnia moje stopy. Kilka razy głębiej odetchnęłam i zaczęłam stąpać z nogi na nogę. Mężczyzna spojrzał na mnie oniemiały, a ja uświadomiłam sobie, jak działało na mnie mówienie po polsku – wracał mój cięty język, pełen niepohamowanych słów. To był jeden z powodów, dla których wolałam angielski – poza nielicznymi, nikt nie domyślał się nawet, że jestem skłonna do ironicznego i nieprzyjemnego języka, którego nauczyłam się jako nastolatka. Ta, z której tak bardzo chciałam wyrosnąć, pozbyć się jej razem ze wspomnieniami.
- Jasne. – oddał mi dowód. Podniósł się z obrotowego krzesła i podszedł do zamykanej na klucz szafy. Wyjął z niej jedną z kilkudziesięciu drobnych skrzyneczek, po czym opróżnił ją ze znajomych mi kluczyków. – Paweł, szukałeś właściciela tego cacka to masz, zaprowadź panią do samochodu. – zwrócił się do młodszego, a mi wręczył niedużą kartkę do podpisania.
Wyszedł z białej budki, zapinając szczelniej pod szyją czarny polar. Przeczesał palcami brązowe włosy i drżącymi rękoma podał mi moją własność. Mruknął ciche „Proszę za mną” i ruszył w kierunku schodów. Co chwila sprawdzał, czy nadążam za nim. Nie było to możliwe, z uwagi na oblodzoną kostkę brukową. Znaleźliśmy się na drugim piętrze, a ja obróciłam kilka razy w ręku drobny kluczyk. Gdy spojrzałam na niego, zamarłam. Wszystko wydało mi się jasne, nawet zakłopotanie pracownika, który szedł przede mną. Czułam rosnące we mnie zażenowanie i obawę. Przygryzłam wargę zakłopotana, kiedy obok zielonego, brudnego od pogody Opla starszej generacji, dostrzegłam czarne, lśniące czystością Porsche. Nie byłam w Londynie, gdzie wszyscy byli przyzwyczajeni do takiego widoku, a sąsiedzi sami doradzali mi wybór samochodu. Spełniłam jedno z wielu marzeń, dotyczących kupna dwóch wymarzonych samochodów. Tyle, że to marzenie było angielskim…. No bo gdzie, do jasnej anielki, po polskiej zaśnieżonej drodze, sportowy samochód? Westchnęłam głęboko, dumając nad tym co blondyn miał w głowie podczas wysyłania mojego auta. Już chyba łatwiej byłoby, gdybym wsiadła do taksówki…
            Słabo się uśmiechnęłam, gdy dziękowałam mu za doprowadzenie do tego „cacka”. Pospiesznie wrzuciłam torbę do skromnego bagażnika i wsiadłam na miejsce kierowcy, zamykając samochód za sobą. Pierwszą rzeczą którą zrobiłam, było włączenie ogrzewania. Odpaliłam silnik i czekałam, aż moje ciało ogarnie przyjemne ciepło. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam zastanawiać się, co mam robić. Padło na wystukanie znanego na pamięć numeru i oczekiwanie, aż właściciel odbierze.
- Już się bałem, że nie zadzwonisz. – usłyszałam ciepły głos, a przez moje ciało przeszły dreszcze.
- Jakżebym mogła nie, w końcu wysłałeś mi na polskie drogi najmniej odpowiedni samochód świata. – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
- Wybacz, nie pomyślałem.
- W porządku. Tak czy inaczej, doleciałam, jestem cała i zmarznięta, zaraz jadę do…
- Domu? – dokończył za mnie pytającym tonem. Oboje cicho westchnęliśmy. Zagryzłam nerwowo wargę.
- Rodzinnego domu. Mój dom jest w Londynie, Niall. – powiedziałam, mając nadzieję że spodoba mu się ta odpowiedź. Mnie samej ona się podobała, była całkowicie zgodna z prawdą. Ale racją było, że mój dom jest również tutaj. Prawdą było, że czasem się obawiał. Bał się, że mogę wyjechać i nie wrócić. Dlatego za wszelką cenę starałam się dawać mu do zrozumienia, że tak się nie stanie. Powiedziałam mu o wszystkim, co nie pozwalało mi tu dłużej zostać. Mimo wszystko, nie mogłam nic na to poradzić.
- Kocham cię, Annie. Pozdrów mamę, dobrze?
- Dobrze, dostanie pozdrowienia od nieznanego jej Irlandczyka.. – uśmiechnęłam się do siebie. „Cholera” – pomyślałam. – Dobra, to nie miało tak zabrzmieć… Przepraszam…
- W porządku, An.
- Ja po prostu… Tutaj od razu zaczynam zachowywać się jak kilka lat temu… - zaczęłam się tłumaczyć, a serce przyspieszyło rytm. Powstrzymywałam się od płaczu niemalże siłą.
- Hej, spokojnie. Nikt cię za nic nie obwinia, w porządku. Opowiadałaś mi o tym, rozumiem wszystko.
- Nie chcę być taka..
- Wiem, An. Pamiętaj o mnie. – jego głos doprowadzał mnie do istnego szaleństwa. Mówił o tym z taką powagą i spokojem, co było zupełnie różne od mojego obecnego samopoczucia. Zdołałam mruknąć ciche „obiecuję”, zanim mój palec odnalazł przycisk rozłączania na ekranie telefonu.
            Przyjemne dla ucha pomrukiwanie silnika pozwoliło mi wziąć się odrobinę w garść. Znalazłam w schowku skórzane rękawiczki, które od razu wsunęłam na zmarznięte palce. Wzięłam kilka głębszych oddechów i opuściłam teren lotniska. Gdy tylko wyjechałam na jedną z głównych ulic, zaczęłam rozpoznawać okolicę. Przemierzałam kilometry, które wcześniej udawało mi się pokonywać za pośrednictwem komunikacji miejskiej. Obudzona już dawno stolica tętniła życiem. Z zamkniętymi oczyma trafiłabym do domu, więc pozwoliłam ponieść się wspomnieniom podczas jazdy.
            Dojechałam w końcu do najbardziej znanej mi dzielnicy. Wszystkie domy jednorodzinne lub bliźniaki spowite były śniegiem, na niektórych podwórkach dostrzec mogłam zające ze śniegu. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy mijałam znajomych sąsiadów. Serce zaczęło szybciej bić, gdy zobaczyłam to miejsce. Ceglany dom, przykryty warstwą suchych gałęzi bluszczu. Podjazd i chodnik idealnie odśnieżone, obok bramy stała nawet łopata. Zaparkowałam przy chodniku, nie chcąc sprawiać problemu domowemu kierowcy. Zaciągnęłam na głowę kaptur i mocniej opatuliłam się bluzą, zanim wyszłam z samochodu. Postawiłam nogi na chodniku i wręcz od razu poczułam znajomy, pyszny zapach domowych wypieków. Mama zawsze kilka dni przed świętami brała wolne od pracy, akurat wtedy gdy zaczęła się już w szkołach przerwa świąteczna – dlatego też, o ile byłam w domu, zawsze towarzyszyłam jej w tych pysznych i pełnych miłości czynnościach.
Zabrałam z bagażnika torbę i powiesiłam ją na tym samym ramieniu, na którym spoczywała już mniejsza, czarna. Jednym kliknięciem zamknęłam samochód i pożałowałam nabrania głęboko powietrza do płuc, bo nieprzyjemne zimno ogarnęło mnie również od środka. Czym prędzej więc ominęłam zaspę śnieżną i podeszłam do furtki. Sięgnęłam dłonią za kraty, by starym sposobem samodzielnie wejść na teren posesji. Zdałam sobie sprawę, że nie ma znajomego przycisku, otwierającego furtkę. Westchnęłam niezadowolona i sięgnęłam do kieszeni jeansów, w których na szczęście znalazłam jedną z kilku czarnych wsuwek. Automatycznie na myśl przyszło mi włamywanie się do domu, gdy na noc mama zamykała ją na wszystkie możliwe spusty, a ja byłam nieposłuszna i wracałam od pewnego sąsiada w środku ciemnej nocy. Sąsiada, który miałam nadzieję że nie widział, jak przyjeżdżam. Cichą nadzieję, że szlaja się gdzieś po mieście, a nie obserwuje mój każdy ruch zza firany na piętrze. Bałam się nawet spojrzeć w tamtą stronę, dlatego starałam się odgonić wszystkie negatywne myśli i skupić na otwieraniu zamka. W końcu odblokowałam zamek i uśmiechnęłam się triumfalnie, gdy przekroczyłam próg bramy. Przeszłam po znajomym, kamiennym chodniczku przeprowadzonym przez środek trawnika, teraz pokrytego śniegiem. Ostukałam zaśnieżone trampki na wycieraczce i weszłam po kilku ceramicznych schodkach. Stanęłam przed ciemnymi, brązowymi drzwiami i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. „Klucze.” – przeszło mi przez myśl, lecz zaraz potem schyliłam się i podniosłam wycieraczkę, w nadziei na chociaż jeden, metalowy klucz. Jaki mój uśmiech był szeroki, gdy zobaczyłam kartkę z napisem: „Jeśli A. zapomni klucza.”. Podniosłam pliczek, starając się nie szeleścić nimi zanadto. Zastanowiłam się chwilę, który może najlepiej pasować do dolnego zamka, na który zwykła zamykać drzwi, gdy była sama. Jak najciszej nim przekręciłam i wyjęłam, chowając do kieszeni spodni. Lekko nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi, a przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Tona znajomych zapachów zawładnęła moim umysłem, z trudem powstrzymałam się od radosnego śmiechu. Musiałam jednak dać mu ujście, bo gdy stanęłam na ciemnej posadzce i nie zdążyłam jeszcze położyć żadnej z toreb, nawet nie zdjęłam kaptura, a już ogromne, brązowe cielsko rzuciło się na mnie, radośnie szczekając i liżąc mnie gdzie się da. Zachichotałam zadowolona i zaczęłam przytulać do siebie obślinionego, dużego shar-peia.
- Mamo, Spartakus znowu się ślini! – zawołałam w głąb domu, chichocząc.
- Matko kochana, święty Jacku z pierogami… - usłyszałam z kuchni i zaśmiałam się. Reagowała tak, gdy działo się coś naprawdę niezwykłego. Już po chwili w korytarzu pojawiła się osoba, za którą tak bardzo tęskniła. Zmierzwione od pracy, czarne włosy. Pognieciony, zielony fartuszek. Ściągnęłam z głowy kaptur, by lepiej jej się pokazać. Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując dwa rzędy równych zębów. – Księżniczka moja… - szepnęła, gdy przytulała mnie do siebie, mimo protestów zniecierpliwionego zabawy psa. Stałyśmy w uścisku przez dłuższą chwilę, a kilka moich łez zdążyło wchłonąć się w jej bordową bluzkę. – Jak dzwoniłaś w zeszłym tygodniu nic nie mówiłaś, że przyjedziesz… To ja muszę jajek dokupić, żeby dla każdego było…
- Spokojnie, mamo. Wczoraj zdecydowałam o przyjeździe. – mruknęłam, napawając się jej uściskiem, którego tak bardzo mi brakowało. Nie ma nic lepszego, niż gojenie ran i wspomnień w matczynych ramionach. – Tęskniłam – ucałowałam ją w policzek.
- A co to za łzy? Moja mała Ania przecież nigdy nie płacze, chyba że na „Gdzie jest Nemo?”..  – uśmiechnęła się podejrzliwie, wycierając dłońmi moje mokre policzki.
- Ania chyba trochę dorosła i jest aż zanadto emocjonalna… - mruknęłam, uśmiechając się słabo. Zsunęłam ze stóp odrobinę mokre od śniegu, czarne conversy. Podrapałam się stopą po kostce drugiej nogi i poszłam krok w krok za mamą do kuchni. – Jakie zapachy… - mruknęłam i odstawiłam torby na kamienną podłogę. Pochyliłam się nad kuchenką i zaczęłam obserwować, jakie pyszności gotują się z rąk najukochańszej kobiety na świecie. – Czy to farsz na makowiec? – uśmiechnęłam się, podstępnie oblizując usta.
- Dobrze powiedziane, na makowiec. Zabieraj paluchy! – uśmiechnęła się, przeganiając mnie znad garnka. Chwyciła mnie za ramiona i pokierowała na krzesło przy dużym stole. Usiadłam, rozluźniając się nieco. Opadła na krzesło obok i z najszczerszym z możliwych uśmiechów, wpatrywała się we mnie. – Myślałam, że miną lata zanim znowu przyjedziesz. Na długo jesteś?
- Mam zamiar na kilka dni.
- Twój pokój stoi nie ruszony, możesz wrócić w każdej chwili. – chwyciła moją dłoń i zaczęła głaskać ją.
- Wiem, mamo. Pamiętam o was. – mruknęłam, wzdychając głęboko. Próbowałam stłumić swoje emocje, ale gdy tylko próbowałam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, ogromna gula stawała mi w gardle, a ciało drżało. Jej troskliwy wzrok lustrował każdą moją reakcję, jakby gotowa była znieść każde moje słowo, nawet najbardziej raniące. – Ja.. – zmarszczyłam brwi, próbując zebrać myśli. – Mówiłam… mówiłam ci, wyjechałam… dlaczego wyjechałam… - zaczęłam jąkać się, plątać w wyrazach. – Ja to nadal podtrzymuję…
- Jeśli tam spełniają się twoje marzenia, rozumiem. – uśmiechnęła się lekko.
- Tu nie chodzi tylko o marzenia… Ja wiem, jestem jeszcze młoda, może zbyt młoda żeby tak twierdzić, ale… Wszystko co się wokół mnie dzieje sprawia, że nie widzę sensu powrotu na stałe… - tłumaczyłam, a pojedyncze krople łez skapnęły po moich policzkach. Szybko je starłam, uśmiechając się i śmiejąc z własnej reakcji na te wszystkie słowa. – Tyle się dzieje, nie chcę tego stracić…
- Cii, spokojnie. Nikt nie każe ci wracać na stałe. To twój wybór, gdzie będziesz żyć. – podniosła się i podeszła do mnie, pozwalając się przytulić.
- Chciałabym być z wami, ale… - załkałam, dając upust emocjom. Wtuliłam się w nią, jak mała dziewczynka.
- No już, nie płacz. Ania nigdy nie płacze.
- Ania ciągle płacze, taka jest prawda… - uśmiechnęłam się krzywo, ocierając słone krople z twarzy.
- Małgosiu, jakiś bogaty anglik nam stanął przed domem, wiesz coś o tym? – usłyszałyśmy męski głos, dochodzący z korytarza. Tupnął kilka razy butami, zapewne by pozbyć się z nich śniegu. Słychać było rozpinanie zimowej kurtki, kilka podciągnięć nosem. – A co te letnie trampki tu robią?
By dłużej nie trzymać go w niepewności, uśmiechnęłam się przelotnie do mamy i wstałam. Wyszłam do korytarza i korzystając z jego nieuwagi, mocno wtuliłam się w jego przykryty grubym swetrem tors.
- Cześć tatusiu. – mruknęłam. Poczułam znajomą woń zapachu samochodowego i miętowych gum do żucia.
- Anna, a ty co tu robisz… - zaśmiał się, drażniąc moją głowę wąsami i brodą. – I jeszcze mi powiedz, że to cacko przed domem jest twoje. – W odpowiedzi pokiwałam głową i zaśmiałam się przez łzy.
- Tęskniłam za wami, bardzo.

***

- Widziałeś gdzieś mój telefon? Taki czarny, bez żadnej ryski… - mruknęłam, przechodząc obok kanapy na której siedział szczupły, w średnim wieku mężczyzna, po którym odziedziczyłam wygląd niemal całkowicie.
- Nie porysowałaś jeszcze telefonu? A to nowość.. – zaśmiał się, kopiąc mnie zaczepnie w udo. W odpowiedzi wysunęłam na wierzch język i uśmiechnęłam się, gdy znów mnie zaatakował stopą.
- Hej!
- Ojcu język pokazywać? Myślałem, że się nauczyłaś. Te dzieciaki.. – zaśmiał się, a ja westchnęłam.
            Ubrałam pachnącą Nim ciepłą bluzę, starając się jak najsilniej nie myśleć o jej właścicielu. Po co były mi kolejne łzy? Już wystarczająco się dziś napłakałam, musiałam przystopować. Wsunęłam stopy w stare, znalezione gdzieś na dnie szafy podróbki australijskich butów Emu i sprawdziłam, czy w kieszeni spodni mam kluczyki. Gdy się upewniłam, odgoniłam nogą ogromne cielsko stęsknionego psa, który zamierzał wyjść ze mną. „Zostań” – mruknęłam, zamykając za sobą drzwi wejściowe. Ogarnął mnie nieprzyjemny mróz, dlatego zaciągnęłam rękawy, a na głowę ubrałam kaptur. Zmrok zapadł już jakiś czas temu, wokół słyszałam jedynie cichy szelest wiatru. Zbiegłam powoli po schodkach, uważając by się nie ześlizgnąć. Prawie do tego doszło, gdy byłam w połowie drogi do ciemnej furtki. Odetchnęłam głęboko, gdy zobaczyłam przed sobą bramę. Z lekkim skrzypnięciem otworzyłam drzwiczki, by stanąć na brukowym chodniku, który jako jedyny dzielił mnie od mojego czarnego samochodu. Wciągnęłam powietrze przez nos, a po chwili go zmarszczyłam odnosząc wrażenie, że czuję nieprzyjemny zapach palonego tytoniu i… marihuany. Uznałam, że nadmiar wrażeń dzisiejszego dnia robi swoje, więc niewiele się nad tym zastanawiając wyciągnęłam z ciasnej kieszeni rurek kluczyki i otworzyłam auto. Pociągnęłam za klamkę, a ze środka doszło do mnie ciepłe powietrze. Uklękłam na skórzanym fotelu, przeszukując wszelkie możliwe schowki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że go nie znajdę. Zaczęłam wpychać rękę pod fotel, aż w końcu dostrzegłam czarne, prostokątne urządzenie przed moim nosem, na fotelu pasażera. Parsknęłam cichym śmiechem i sięgnęłam po niego, karcąc się w myślach. Wyczołgałam się z pojazdu i zatrzasnęłam drzwiczki. Obróciłam w ręku kilka razy kluczyki, w poszukiwaniu odpowiedniego przycisku pod palcem. Upuściłam je jednak i cicho pisnęłam, gdy nie wiadomo skąd usłyszałam znajomy, męski głos.
- Proszę, proszę.. Anne Olivia Holmes. Jak to zagranicznie brzmi.. Jednak postanowiłaś wrócić do domu. – Przerażona spojrzałam na szatyna, opierającego się o bok mojego samochodu. Drżącą ręką podniosłam z chodnika mały, plastikowy samochodzik o opływowym kształcie, który tak naprawdę otwierał i zamykał czarne auto.
- Co ty tu… - zaczęłam cicho załamanym głosem.
- Co ja tu robię? Mieszkam, żyję, istnieję, czekam aż dziewczyna która mnie zostawiła wróci… - powiedział, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jeszcze gorzej się poczułam, gdy zaczął przejeżdżać po moim ciele swoimi ciemnymi oczyma. – I się doczekałem. – zawadiacko się uśmiechnął. Światło księżyca i kilku latarni oświetlało jego bladą twarz, czarny tunel w lewym uchu i ciemny tatuaż na odkrytym fragmencie szyi, których jeszcze dwa lata temu nie było. Mroku dodawały mu ciemne jeansy i czarny, elegancki płaszcz. Ciemne włosy pełne nieładu, częściowo schowane były pod postawionym kołnierzem.
- Nie wróciłam do ciebie. – powiedziałam oschle, starając się połknąć gulę w gardle. Zaciągnęłam mocniej rękawy bluzy, by choć odrobinę poczuć się bezpieczniej. Czułam, jakby stanowiła ona bardziej moją ochronę przed nadmiernymi negatywnymi emocjami, niż przed mrozem.
- To po co wróciłaś, jak nie do mnie?
- Przyjechałam odwiedzić rodzinę… - parsknął śmiechem, gdy szeptałam. Nerwowo poprawiłam kilka kosmyków włosów, rozglądałam się wszędzie gdzie to możliwe, byle nie złapać kontaktu wzrokowego.
- Mówi to ta, która goniła za marzeniami i za poradą dziadziusia zostawiła wszystkich, nie mając nic. A teraz wraca jak jakaś snobka… - przymknęłam powieki, ale nie powstrzymało to kapiących łez. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie mieszaj do tego mojego dziadka. Kochałam go i nadal kocham. Trochę szacunku mógłbyś okazać. – wycedziłam przez zęby, patrząc swoimi załzawionymi oczyma w jego mroczne spojrzenie. Musiałam stawić mu czoło, aż taka słaba nie mogłam być.
- A nie mógłbym. Bo to ty nie okazałaś mi szacunku. Nie pamiętasz? Mówiłem, że będziesz pusta jak wyjedziesz. Do niczego nie dojdziesz. Pieprzyłaś o miłości, że mnie kochasz, a i tak wyjechałaś. – podniesionym głosem mówił, sprawiając mi niemiłosierny ból. Podszedł do mnie kilka kroków i przyłożył do ust skręta. Zaciągnął się, po czym wydmuchał dym prosto w moją twarz. Nie zareagowałam, udając silną.
- Jak mogłabym kochać kogoś, kto nie akceptował moich marzeń?
- Twoim marzeniem była cholerna miłość, którą ci dawałem. Cała reszta to gówno, które kiedyś i tak stracisz. – bolało. Bolało tak bardzo, że łzy już ciekły strumieniami. – No i gdzie ta twarda, walcząca laska, co? Bo póki co, widzę przed sobą nędzną, słabą postać.
- Nie kocham cię, Patryk.  – znów parsknął śmiechem.
- Nie wierzę ci. Gdybyś mnie nie kochała, to nawet na chwilę byś się tu nie pojawiała. Nie udawaj silnej. – wychrypiał, znów zaciągając się szkodliwymi oparami.
- Niszczysz sobie życie, wiesz? – wyszlochałam, pokazując głową na skręta.
- Ty też sobie niszczyłaś. Razem chodziliśmy do garażu i…
- Ile to było razy, co? Dwa? Bo pamiętam, że jedynie namawiałeś mnie do tego. Cieszę się z tego, co mam teraz. Zmieniłam się..
- Co masz? Kasę? A może dałaś dupy jakiemuś miliarderowi i stąd masz te wszystkie zabawki… - chichotał, ale mi nie było do śmiechu.
- Sama na to zapracowałam. Spełniam marzenia, zarabiam, jestem kochana… - zaczęłam wymieniać podniesionym głosem. Emocje nie pozwalały mi na zachowanie milczenia, jeszcze chwila a wybuchłabym, tak jak miałam to w zwyczaju kilka lat temu.
- Jesteś kochana… A to ci nowinka. Sądziłem, że takiej fałszywej nie pokocha nikt, oprócz mnie.
- Jestem szczęśliwa i nie pozwolę, żeby przeszłość zrujnowała mi przyszłość. Jesteś durniem, jeśli myślisz że po tym wszystkim coś do ciebie czu..
Więcej nie mogłam powiedzieć, bo przygwoździł mnie swoim niebezpiecznie gorącym ciałem do samochodu. Szorstkimi ustami zaczął obłapywać moje, co było bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Starałam się wyrwać z całej siły. Jego ciężar nie pozwalał mi wykonać żadnego ruchu, a papieros zaczął dotykać mojego karku, boleśnie paląc. Wiedziałam, że robił to celowo. Z premedytacją sprawiał mi ból myśląc, że jestem taka jak kiedyś. Mylił się. I tym sprawił mi jeszcze większy zawód i ból. Nie mogłam odetchnąć, by wypuścić z siebie szloch. Jego nieprzyjemny zarost drapał mój policzek. Nie odrywając się od mojej twarzy, zaczął wsuwać rękę pod warstwę mojego ubrania. Każdy jego dotyk powodował coraz silniejszą odrazę oraz strach. Mimo cieknących łez słabości znalazłam w sobie ostatki energii, by kolanem uderzyć go w krocze. Skulił się i przeklął siarczyście, robiąc mi dostęp do przejścia. Czym prędzej pognałam w stronę domu, po drodze trzaskając furtką i kilkukrotnie potykając się o własne nogi.
- Szmata! – usłyszałam, zanim zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. Oparłam się o nie i wzięłam kilka głębokich oddechów. Serce wyznaczało bolesny rytm, a ręce drżały. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie, w poszukiwaniu telefonu. Nie chciałam znów go spotykać, dlatego odetchnęłam, gdy znalazłam go w głębokiej kieszeni bluzy. Wytarłam rękawami mokre policzki i pociągnęłam nosem, zsuwając ze stóp buty. W progu salonu pojawiła się mama, z kubkiem herbaty w ręku. Wciąż zapatrzona w ekran telewizora, zaczęła mówić:
- Ostatnio Patryk o ciebie pytał, może ty mu przemówisz do rozsądku, narkoman się z niego zrobił…
- Za późno… - cicho mruknęłam i żwawym krokiem ruszyłam po schodach, po drodze chwytając torbę z moimi rzeczami.
            Delikatnie nacisnęłam klamkę, o opływowym kształcie. Uchyliłam drewniane drzwi i zapaliłam światło. Przed oczyma miałam mój dawny pokój w nienaruszonym porządku, taki jakim go zostawiłam. Duże, pełne poduszek łóżko stało na środku jednej ze ścian, dając do siebie dostęp z obydwu stron. Prawie pusta szafa z ubraniami tuż obok wejścia, biurko przy przeciwległej ścianie i kilka regałów z książkami. To mi przypomniało, jak bardzo podobna jest moja sypialnia, która czeka na mnie w Londynie.
Położyłam swoje rzeczy na ciemnej narzucie łóżka, w amoku wyjmując niemalże całą ich zawartość, łącznie z ubraniami. Momentalnie powstał chaos, w porządku który jeszcze chwilę temu tutaj panował. Znalazłam na dnie torby białego laptopa, którego postanowiłam od razu włączyć. Nerwowo, połykając przy tym kapiące łzy zaczęłam rozbierać się z ciasnych jeansów i reszty ubrania. Chwyciłam rzucone na podłogę spodnie od dresu i jakąś białą podkoszulkę, którą prawie podarłam przy ubieraniu. Zrzuciłam z łóżka wszystko poza laptopem i telefonem, w którego ekran tępo się wpatrywałam. Kilkanaście nieodczytanych wiadomości, w większości od jednego adresata. Odpisałam jednym, krótkim i w miarę treściwym słowem – „skype”. Rzuciłam się na poduszki, wciąż czując jak powieki nie schną. Zaczęło mi czegoś brakować. Brakować do bólu, który był równy rozrywaniu wszystkich wnętrzności. Leżałam na brzuchu, z głową jedynie przekrzywioną w stronę ekranu komputera. Policzki mnie parzyły od emocji, których słone krople wcale nie ochładzały. Wykonałam kilka machinalnych kliknięć, by już po chwili słyszeć dźwięk wykonywanego połączenia. Nie miałam pojęcia, czy dobrze robię. Nie wiedziałam po co to robię. Nie widziałam dlaczego akurat do niego… A może wiedziałam, że tylko ten widok przyniesie mi całkowite ukojenie? Uspokoi myśli, lub tylko je wzburzy – możliwości było tak naprawdę wiele. Nie minęło kilka chwil, a już przed moimi oczyma ukazał się On. Uśmiechnięty, ze zmierzwioną czupryną, którą tak bardzo pragnęłam przeczesać chudymi palcami. W podkoszulku i krzywo założonej bluzie, wyglądał tak… normalnie. Gdybym o tej porze była w Londynie, miałabym identyczny widok tuż obok siebie. W rzeczywistości, a nie na ekranie. Nie obchodziło mnie to, jak wyglądam. Liczyło się to, że widzę jego. I gdy zmartwiony moim wyrazem twarzy i mokrymi oczami wypowiedział moje imię, kilka kropelek znów wypłynęło.
- Poczekaj chwilkę. – mruknęłam ledwie zrozumiale, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podrapałam się po głowie i zaczęłam szukać czegoś, co pomogłoby mi w lepszym samopoczuciu. Przekopałam rękami stertę ubrań, którą utworzyłam na podłodze. Chwyciłam za rękaw mój ostatnimi czasy ulubiony kawałek materiału, zakończony suwakiem i kapturem. Moją tarczę ochronną, przenośny schron, który pozwala na chwilę zapomnienia. W drodze powrotnej do łóżka, uderzyłam stopą w wystające spod niego pudełko. Przeklęłam z boleści, a z komputera dobiegł mnie stłumiony chichot. – Hej, nie śmiej się ze mnie. – mruknęłam, a on zamilkł. Podniosłam z ziemi metalowe pudełko, przyozdobione kilkoma kokardami. Usiadłam po turecku przed laptopem, kładąc skrzyneczkę obok. Starannie owinęłam się ciepłą bluzą, wdychając jego zapach. Chciałam się w nim zatracić jak najsilniej, byle poczuć w sercu przyjemne ciepło. Przymknęłam powieki, zasłaniając przez chwilę twarz miękkimi rękawami. W końcu stanowczo pociągnęłam nosem na znak, że muszę się opanować. Odsłoniłam swą twarz i spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie z uwagą, zainteresowaniem. Podejrzewał, że coś jest nie tak ale nie poruszał tematu.
- Chyba dobrze zrobiłem, dając ci ją. – mruknął, lekko się uśmiechając. Pokiwałam głową i cicho westchnęłam. Tak bardzo pragnęłam wtulić się w jego ciepłe, miękkie ciało. W pierś, która idealnie wpasowywała się w moje ciało. Chciałam, żeby objął mnie ramionami, lekko kołysał na boki i całował każdy skrawek mojej twarzy. W tym momencie, brakowało mi tego jak powietrza. Patrzyłam na niego z utęsknieniem. Mimowolnie przysunęłam dłoń do ekranu i przejechałam palcami po miejscu, gdzie widziałam jego włosy, policzek, ramiona. Uśmiechnął się i posłał mi całusa. Ukrywając skapującą łzę, złapałam go i przyłożyłam do miejsca, gdzie boleśnie biło serce.
- Opowiedz mi, jak minął dzień. – mruknęłam, chcąc usłyszeć jego głos. Zatracić się w nim, jak w najpiękniejszej melodii. Zachowałam się nie w porządku, bo wsłuchiwałam się w samo brzmienie, a nie treść. Słuchałam sercem, oczy wbiwszy w kolorowe pudełeczko. Kojąc uszy ciepłym dźwiękiem uchyliłam jego wieczko. Zmarszczyłam brwi, widząc kilka zdjęć i zapisanych kartek. Na jednej z pierwszych widniał napis: „Before I die”. Poniżej, kolorowymi flamastrami wypisane zostały wszystkie moje marzenia, jakie chciałam wtedy spełnić. Znalazła się tam moja obecna praca, podróżowanie, szczęście, przyjaźnie, wolność, miłość…
Więcej nie musiałam czytać. Sięgnęłam po kolorowy ołówek, który leżał pod zdjęciami i zaczęłam powoli wykreślać to, czego dokonałam.
Skończyłam ze skreślonymi wszystkimi punktami.
            Odłożyłam kartkę na bok, by przejrzeć pozostałą zawartość magicznego pudełka. Znalazły się w nim głównie zdjęcia tego, czego pragnęłam dokonać. Stare ulotki o kursach fotograficznych, reklamy promocji na tanie bilety lotnicze. Kilka starych monet w różnych walutach, breloczek od siostry przywieziony z Włoch. Na samym dnie, złożona kilka razy, duża kartka, zdaje się że sporego formatu. Przyklejona do niej została żółta, mniejsza, ze słowami: „Im się udało, to dlaczego mi nie może?”. Drżącymi rękoma zaczęłam rozwijać pieczołowicie poskładany papier. Położyłam sobie ją na kolanach i utkwiłam w niej wzrok. Drobny, ale szczery uśmiech zagościł na mojej twarzy, mimo spływających ciurkiem po policzkach łez.
            Zorientowałam się, że on jedynie obserwuje moje poczynania. Dawno przestał mówić, albo mówił cokolwiek, byle wydawać jakieś dźwięki.
- Pokażesz mi, co tam znalazłaś? – spytał. Zaśmiałam się cicho, odrobinę powątpiewając, czy nie był to szloch, z uwagi na ilość łez. Zaczęłam kręcić głową, jednocześnie wycierając dłonią słone kropelki.
- Nie zrozumiesz, jest po polsku. – zaśmiałam się, a on się uśmiechnął.
- Trudno. Chcę zobaczyć, co cię doprowadziło do takiego uśmiechu przez łzy. Ja widzę wszystko. – powiedział, uśmiechając się pięknie. Westchnęłam cicho. Wyprostowałam się i podniosłam kartkę, odwracając treść w stronę laptopa.
            Podziwiał zdjęcia niejakiego Harry’ego Styles’a, Liama Payne’a, Zayna Malika, Louisa Tomlinsona i samego siebie. Fotografie dokumentujące ich największe osiągnięcia, momenty przełomowe w karierze. Chwile upadku, pogromu plotek i fali emocji. Wszystko otoczone moimi komentarzami, mówiącymi że doszli do tego wszystkiego goniąc marzenia. Sprostali wszystkiemu, bo nie chcieli żeby to upadło. Brnęli dalej, nie powstrzymali się.
- Zrobiłam to już jakiś czas temu. Nie byłam super fanką, ale podziwiałam was za to, że do tego wszystkiego doszliście. Spełniliście marzenia, byliście dla mnie wzorem idealnym. – wytłumaczyłam się, chowając twarz za kartką. Po chwili opuściłam ją, patrząc na jego skrzące się, wesołe oczy. Szczery uśmiech, który tak bardzo uwielbiałam.
- Jesteś wspaniała. – mruknął. – Widziałem twoją smutną twarz i łzy, przed tym się nie schowałaś. Boli mnie, gdy cię taką widzę. Ale kocham cię jeszcze mocniej, gdy widzę szczęście wymalowane na twojej zarumienionej twarzy. – powiedział, a ja uśmiechnęłam się szerzej niż sądziłam, że umiem i wytarłam rękawem kolejne łezki. Rozgrzał tymi słowami moje serce do granic możliwości.
- Jak wrócę, to mnie przytulisz?
- Co za pytanie! Myślałem, że to oczywiste. – uśmiechnął się, przeczesując swoje włosy palcami. Po chwili kaszlem próbował zagłuszyć swoje donośne burczenie w brzuchu.
- Zjedz coś.
- Wolę ciebie. – puścił mi oczko, a ja się uśmiechnęłam.
- Pustą masz lodówkę, mam rację? – spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi tylko krzywą minę. – Nie zgrywaj bohatera, idź do sklepu. Tylko zadzwoń do mnie jeszcze.
- Nic mi się nie stanie, mogę zostać.
- Zrób to dla mnie i idź. Tylko wróć. – powiedziałam, po czym rozłączyłam się. W tym samym momencie, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Charakterystyczne trzy stuknięcia, na których dźwięk od razu rzekłam „Proszę”.
            Weszła powoli, rozglądając się po pomieszczeniu. Wytarłam mokre policzki szarymi rękawami i obdarzyłam ją lekkim uśmiechem. Zamknęłam laptopa i odstawiłam go na niedużą szafkę nocną.
- Już zapomniałam, jak to jest widzieć twój bałagan. – spojrzała na stertę ubrań, leżącą przy łóżku. Skrzywiłam się nieco i podrapałam po głowie. Ciepło i troska biły z jej spojrzenia. Podniosłam się, gdy zobaczyłam jak zaczyna podnosić je z podłogi i składać w kostki na krześle. Schylałam się razem z nią, robiąc to samo. Zebrałam wysypane z kosmetyczki kosmetyki i ułożyłam je na prawie pustym biurku. – A cóż to… - zaczęła, wyciągając spod błękitnej koszuli beżowy, jedwabny materiał.
- Sukienka, założyłam ją raz. – odparłam.
- Musiała to być specjalna okazja… Jest piękna. – rozłożyła ją na łóżku, oglądając każdy jej skrawek.
- Przedwczoraj byłam na weselu. – mruknęłam w odpowiedzi, czując że zaczynam się czerwienić.
- Ktoś dla ciebie bliski brał ślub? – Nie zdziwiło mnie to pytanie. Nie miała w zasadzie pojęcia o moich znajomych, o relacjach, o życiu… rozmowa skupiała się zawsze na tym, czy wszystko u mnie dobrze, czy sobie radzę, czy cieszę się z życia. Nie schodziłyśmy nigdy na dalsze tematy, co teraz uważałam za błąd.
 - Brat… - zaczęłam, ale urwałam. Onieśmielona uśmiechnęłam się i schowałam twarz w materiale bluzy, sięgając po parę jeansów, by ułożyć je zgrabnie na kupce. - … Znajomy. Tak, znajomy.
- Hej, co to za pąsy? – zaśmiała się, pokazując na moje poliki.
- Jakie pąsy? Nie ma pąsów, ciepło jest tutaj i tyle…
- Jak żeś ubrała się w grubą bluzę to masz. – zachichotała.
- Dobrze mi w niej.
- W to ja nie wątpię. Myślisz, że nie nosiłam kiedyś ubrań twojego ojca? – zaśmiała się, stając obok. Westchnęłam głęboko, czując jak ręce mi się trzęsą. Nie potrafiłam ukryć nerwowego uśmiechu. Uśmiechu, do którego dołączyły ogniki w oczach na myśl o pewnej osobie.
- Mamo, chyba jest coś, o czym ci muszę opowiedzieć…








3 komentarze:

  1. To jest niesamowite, bo czytając Twoje opowiadanie czuję wszystkie emocje Annie. Zawsze utożsamiam się z bohaterami, ale w tym opowiadaniu jest inaczej. Tak jakby.. czuję co ona przeżywa, a przez to po części czuję co Ty przeżywasz więc to.. to jest cudowne <3

    Fajnie, że Annie powie mamie o Niallu. Już się nie mogę doczekać trzeciej części :)
    Dziękuję za świetny rozdział, buziaki xx

    @aania46

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Mania!
    Tak bardzo uwielbiam Twoje imię, że piszę je (w myślach wypowiadam) przy każdej nadarzającej się okazji. Wiem, że to może być drażniące, ale wybacz mi, nie potrafię się powstrzymywać, uch!

    Napisałaś, że ten rozdział jest chaotyczny, że mogę mieć problem z nadążeniem, jednak ja wpasowałam się w niego idealnie i myślę, że to, co najważniejsze, to tego nie przeoczyłam. Chociaż! Z Twoimi rozdziałami, tak jak z zwiastunem, jest tak, że za każdym razem, jak do nich wracam, to dopatruję się czegoś, czego nie dostrzegłam wcześniej.
    Jestem ogromną fanką tego, jak piszesz i co piszesz. Zastanawiam się często, od czego zależy ilość czytelników danego opowiadania i dlaczego pojawia się tutaj o wiele za mało dusz, niż powinno. Ludzie powinni poznawać Twój talent, karmić wyobraźnię Twoimi pomysłami. Powinni poznać, jak wartościową osobą jesteś i jak potrafisz ujmować człowieka za serce.

    Jestem ostatnio rozstrojona emocjonalnie, bo wielkimi krokami zbliża się tych kilka dni katorgi, o czym przypomniała mi mama, wręczająca mi zielone opakowanie z ratunkiem na gorsze dni. Prawdopodobnie też dlatego, wybuchnęłam płaczem, gdy przeczytałam na górze publiczne podziękowania, uśmiechając się przez łzy, kiedy uświadomiłam sobie, że Mańka postanowiła w następnym rozdziale udobruchać Oli i przedstawić jej pierwsze spotkanie Nialla i Annie. Och, jestem spoilerem dla tych, którzy nie są zorientowani. Przepraszam!
    Tak czy siak, nie masz mi za co dziękować. To dla mnie sama przyjemność, móc Cię wspierać i być przy Tobie, gdybyś kiedykolwiek tego potrzebowała. Wystarczy mi dać znać, a ja jestem do Twojej dyspozycji. Pamiętaj o tym, kochanie!

    Moich łez nie było końca, bo moment, w którym Ania weszła do swojego domu i przywitała się z zaskoczoną mamą, a potem z ojcem, robiąc im ogromną niespodziankę, był przedstawiony tak, jak ja wyobrażam sobie moje powroty do rodzinnego domu, do Polski, na święta, gdy po skończeniu szkoły spróbuję swojego szczęścia zagranicą. Mój tata, co prawda, nigdy pewnie nie będzie miał wąsa, ani brody, ani nie obdarzy mnie taką czułością, bo to nie w jego stylu, ale to nie psuje mojej wizji. Mam dowód na to, że rozumiemy się bez słów, a ta atmosfera radości na widok córki była na tyle rozczulająca, że wróciłam wspomnieniami do dzieciństwa i świąt, które wydawały mi się wtedy barwniejsze.

    Kim jest Patryk? Co się wydarzyło między nim a Anią, kiedy mieszkała jeszcze w Polsce? Co Holmes zostawiła za sobą, opuszczając kraj i wyprowadzając się do Londynu? Co nią kierowało, oprócz chęci spełniania marzeń?
    Czułam strach o Annie, kiedy Patryk był uparty i nie dopuszczał do siebie myśli o szczęściu An bez niego. Pamiętam, że wstrzymałam kilkakrotnie oddech, a wypuściłam go z ulgą, kiedy dziewczyna potraktowała jego czuły punkt i wyrwała się z jego uścisku. I wtedy zaintrygowała mnie zadziorna i zdemoralizowana strona An. Jestem wielką fanką jej przemiany, jej wielkiego serca i burzy emocji, którą w sobie nosi, ale nie przestaję się zastanawiać, jaka była kiedyś. I czy poznanie Nialla się przyczyniło do jej przejścia na stronę Dobra?

    Kiedy dostałam powiadomienie, o nowym rozdziale i weszłam na stronę, to z ciekawości przesunęłam suwak po prawej stronie, by sprawdzić długość rozdziału. Cieszyłam się jak małe dziecko na widok cukierka, widząc obszerność posta, ale zmartwiłam się, gdy przypadkowo ostatnie zdanie przykuło moją uwagę i nie powstrzymałam się od jego przeczytania. Cały rozdział czytałam z cichą nadzieją, że An przypadkiem nie będzie chciała powiedzieć matce, że jest w ciąży. To śmieszne, ale bałam się, że Niall i dziewczyna mają zostać rodzicami. Odetchnęłam dopiero, kiedy zdałam sobie sprawę, że jej rodzina nie ma pojęcia, z kim w związku jest ich córka. Teraz nie mogę przestać wymyślać scenariuszy trzeciej części siódemki i reakcji matki na wieść, że An jest z światowej sławy gwiazdorem. Tak się podekscytowałam, że moja wyobraźnia się zapędziła i widziałam przed oczami pierwsze spotkanie Horana i rodziców Holmes.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas rozmowy Nialla i Annie również płakałam. Uwielbiam wyobrażać sobie jego pełen miłości i ciepła wzrok, jego niski głos i gardłowy śmiech, jego troskliwy i czuły uśmiech kierowany tylko dla niej.
      I sama nie wiem, dlaczego, ale miałam takie przeczucie, że na tej wielkiej kartce papieru znajdują się właśnie oni, chłopacy z One Direction. Pojawia się kolejny powód, dla którego uważam, że jestem podobna do Ann, do Ciebie. Patrzę na ich karierę i osiągnięcia, na nich samych w ten sam sposób, co Ty. Napawają mnie siłą do walki, wiarą w swoje marzenia. I cieszę się, że zawitali do mojego życia, że mnie zmienili, nauczyli, co robić, by być szczęśliwą.

      Mam tak wiele wyobrażeń, tak wiele pytań, że ledwo je mieszczę w głowie. Mam nadzieję, że wiążesz długie plany z tym opowiadaniem i nie przerwiesz go, kiedy ja wciąż będę niespełniona, a moja niewiedza nie dopieszczona. Potrzebuję tej historii chociażby z tego powodu, że mimo wzbudzających we mnie emocji, to jednak po przeczytaniu rozdziału czuję się uspokojona i zrelaksowana. Tworzysz dla mnie lek na stres, wiesz? Każdy rozdział jest nagrodą za wycierpiany tydzień w szkole. Aż chce mi się do niej chodzić, byle czas szybciej mijał i coraz mniej dni pozostawało do nowości na those lovely moments.

      Dziękuję Ci za to, że piszesz, że mnie wzruszasz, że pokazujesz mi siebie, że mogę Cię rozdział po rozdziale coraz bardziej cenić i poznawać, dziękuję Ci za wylane łzy i uśmiechy, które pojawiają się u mnie podczas czytania. Dziękuję Ci za Anne Olivie Holmes. Dziękuję Ci za wszystko.
      Twoja, @highwaytosmile

      Usuń