Długo się zastanawiałam, jak długo będę to pisać. W końcu wszystkie plany szlag trafił i poszłam na żywioł - powstało więcej retrospekcji niż właściwego tekstu.. no dobra, prawie go nie ma.
To jest rozdział dla osób, które tak bardzo chciały wiedzieć, jak Niall i Ann się poznali. Dodałam też kilka rzeczy od siebie. Mam nadzieję, że zagorzałych czytelników zadowoli również jego długość.
Pragnę dodać, że od niedawna mam dwa zwiastuny: jeden i drugi.
Mam nadzieję, że przybędzie coraz więcej czytelników. Jeśli przeczytasz, będę wdzięczna za komentarz ;)
Przyszły tydzień mam wolny, dlatego jeśli tylko coś wpadnie do głowy, powstanie ósemka, na którą tak bardzo się napaliłam.
Rozdział powstawał głównie przy muzyce: Ellie Goulding "Dead in the water", Kanye West "No church in the wild" oraz Florence + The Machine "Strangeness & Charm"
Jak zwykle poszłam na żywioł i nie sprawdzałam.
Pozdrawiam, życzę miłej lektury ;)
- Już myślałam, że sama będę
musiała to z ciebie wyciągać. – uśmiechnęła się ciepło, ukazując swoje
zmarszczki od śmiechu. Wyjęłam jej z rąk bluzkę, odłożyłam i pociągnęłam ją za
ręce by usiadła wygodnie na łóżku. Ułożyłam się naprzeciwko niej i nerwowo
poprawiłam kilka kosmyków włosów.
- Bo ja… Wiesz… Bo chyba… - kilka
razy zaczynałam ale urywałam, bo nie byłam w stanie zakończyć swojej myśli.
Uniosłam ręce, by gestykulacja mi pomogła w przekazaniu wszystkiego, ale poszło
to na marne. Z plaskiem opadły dłonie na moje kolana. – Mamo, zakochałam się. I
on też mnie chyba kocha. I ja go kocham. I jesteśmy razem. – wydukałam, czując
jak się czerwienię. Zarzuciłam kaptur na głowę i pociągnęłam za białe sznurki,
by się schować w nim jeszcze głębiej.
- Hej, pokarz mi się. – odparła,
zdejmując mi materiał z głowy. Pogładziła mnie po policzku swoją delikatną
dłonią. – To nie jest to samo co z Patrykiem, prawda? – spytała. Automatycznie
pokiwałam głową. Zabrałam głęboko do płuc powietrza i spojrzałam na nią.
- To był czysty przypadek…
- Nie dzwoń do mnie więcej. – nagrałam się na pocztę głosową, po
zignorowaniu kilku przychodzących połączeń. Cicho warknęłam, przytłumiona
złością, smutkiem i żalem. Nie miałam najmniejszej ochoty na oglądanie jego
imienia, gdy dzwoni telefon. Zranił mnie kilkoma swoimi słowami równie mocno,
jak jeden z nauczycieli podczas wczorajszych zajęć. „Uroiłaś sobie, że te
zdjęcia mają jakiś głęboki sens. Zastanów się nad sobą.” – usłyszałam, po wręczeniu
mu kilku swoich prac, wydrukowanych na pięknym papierze fotograficznym.
Siłą powstrzymując łzy od pokonania przestrzeni oczu, przekroczyłam
próg supermarketu. Potrzebowałam czegoś, co sprowadzi do mnie ukojenie. Uspokoi
myśli, pozwoli lepiej spojrzeć na otaczający mnie teraz świat. Być może
przyniesie szczęście, a ja będę czciła ową rzecz już do końca moich dni – bo
tak też się może zdarzyć, prawda? Wszystko jest możliwe. A przynajmniej tak mi
się wydawało.
Mijałam kolejne alejki, nie widząc nic ciekawego, co wyglądałoby na
idealny lek podczas mojej chandry. W końcu jednak z daleka dostrzegłam znajome,
niebieskie opakowanie. Leżało samotnie na półce, jako ostatnie. Mimowolnie
uniosłam jeden kącik ust, ciesząc się z upolowania czegoś idealnego. Już czułam
ten zapach i smak, pragnęłam zatopić się
w nich od razu po zapłaceniu przy kasie. Odrobinę przyspieszyłam kroku,
wlepiając ślepia jedynie w niebieskie pudełko. Nie mogłam się doczekać, aż znów
poczuję ten chwilowy, jednakże błogi stan. Pogrążona we własnych rozmyślaniach
i marzeniach o skosztowaniu smakołyku, gwałtownie wyciągnęłam rękę i chwyciłam
za koniec paczuszki. To Oreo uśmiechało się do mnie. Zbladło jednak, gdy nie
mogłam go zdjąć z półki sama – napotkało ono drugą, nieznajomą dłoń, na drugim
końcu. Oboje próbowaliśmy przez ułamek sekundy przeciągnąć słodycz na swoją
stronę, ale minęło się to z celem. Dłonie
trwały w powietrzu, czekając na rozluźnienie i zapakowanie do koszyka
pudełka z ciastkami. Zaczęłam wędrować wzrokiem wzdłuż szarego, długiego rękawa
bluzy. „Chłopak” – pomyślałam, nim doszłam do twarzy. Moje usta ukształtowały
się w nieśmiały uśmiech, który zawsze towarzyszył mi podczas niezręcznych
sytuacji. Ta wydała mi się jeszcze bardziej niezręczna, gdy przypadkowo
natrafiłam na jego oczy. Ich błękit chwycił mnie za dłoń i zaprowadził w podróż
po przepięknym oceanie. Drobne iskierki drżących tęczówek miotały się, by potem
przejść na resztę twarzy. W kącikach oczu zagościły delikatne zmarszczki, co
oznaczało że się uśmiechnął, a ja wciąż tonęłam. Przelotnie zlustrowałam jego
niebywale rozpromienioną twarz, widząc piękny uśmiech. Spuściłam nieco głowę,
utkwiwszy wzrok w pudełku oreo. Poczułam palące ciepło na powierzchni
policzków, które bardzo zaczęło mnie denerwować. Jeszcze gorsze było moje
samopoczucie, gdy uświadomiłam sobie jak szybko bije mi serce. Usłyszałam
stłumiony huk, a mój nieobecny wzrok powędrował do ręki, w której nie było już
pudełka. Widziałam, jak zmierzwiona, blond czupryna schyla się ku podłodze.
Stałam oniemiała, wciąż czując narastające przerażenie i ekscytację.
Podciągnęłam rękawy czarnej ramoneski, czując przypływ gorąca. Wyrzuty sumienia
mną potrząsnęły, bo najwyraźniej przez moją nieuwagę musiał teraz podnosić
ciastka. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale nie uszedł z nich żaden
dźwięk. Blondyn wyprostował się, ukazując swój jeszcze piękniejszy uśmiech.
Dopiero teraz doceniłam wartość tego gestu. Przenikał mnie wzrokiem, jakby
próbował odczytać moje myśli. Nie miałam gdzie podziać oczu, dlatego spuściłam wzrok
na moje kolorowe trampki i zaczęłam pocierać dłonią czerwony policzek, udając
że swędzi.
- Proszę. – podał mi niebieskie pudełeczko, uśmiechając się
zachęcająco.
- Nie musisz… Możesz je wziąć. Są jeszcze inne ciastka, poradzę sobie
bez tych… - Mruknęłam, przyglądając się jego reakcji. Potarł wolną dłonią kark,
przejeżdżając nią wcześniej po chaotycznie ułożonych kosmykach włosów.
Normalnie użyłabym słów bardziej oschłych, nie zależałoby mi na ujrzeniu jego zachowania.
Ale tym razem nie mogłam tak, poczułam jak kilkadziesiąt postanowień i
przyzwyczajeń w moim umyśle znika, puściły mnie wolną od wszelkich
nieprzyjemnych odzywek. Co się ze mną działo?
- Chyba nie ma nic gorszego od jedzenia czegoś, co nie sprawi aż takiej
przyjemności, na jaką się liczyło. Są twoje. – uśmiechnął się intensywniej, a
kolejnych kilka myśli znów odpuściło. Mój umysł się oczyszczał, robił miejsce
dla coraz to liczniejszych neuronów, które rozwijały moją pamięć. Czyżby jego
uśmiech miał utkwić w niej na dłużej?
- Skoro tak mówisz, muszą dla ciebie równie wiele znaczyć.
- Będą znaczyły więcej, jeśli będę mógł ci je odstąpić. – odparł, a ja
lekko drżącą dłonią odebrałam je od niego. Z pełnym uśmiechem na twarzy zaczął
się cofać, aż wpadł na puste pudło po batonach. Przez chwilę próbował złapać
równowagę, aż w końcu mu się to udało. Oboje zachichotaliśmy. Boże, ja
zachichotałam… ze szczerym uśmiechem cieszyłam się, aż musiałam się powstrzymać
przygryzieniem dolnej wargi i spuszczeniem z niego wzroku. Czułam się wręcz
nieswojo z tak ogromną dawką radości w… sercu. I gdy już się odwracał i miałam
go stracić z oczu, coś mnie tknęło.
- Poczekaj! – zawołałam za nim, chwilę później zabijając siebie w
myślach za ten nieposkromiony odruch. Puls mi znacznie przyspieszył, gdy
zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w moją stronę. Ruszyłam w jego stronę, po
drodze zbierając tysiące myśli w głowie i odganiając te niepotrzebne. Zaczesałam
dłonią niesforne kosmyki za ucho i na zmianę wpatrywałam się w jego twarz i
własne stopy, by się w nich nie poplątać. Wystarczyła jednak chwila zatopienia
się w tym szczerym uśmiechu, którym rzadko kto mnie ostatnio obdarzał. Może
dlatego, że byłam dla wszystkich opryskliwa i niemiła, a teraz moja lepsza
strona sama rwała się do wyjścia na światło dzienne? Gdybym była psychologiem,
napisałabym na swój temat pracę doktorską, oj tak.
I właśnie ta chwila
nieuwagi spowodowała, że potknęłam się o to samo pudło. Stanęłam twardo na
jednej nodze, by nie zaliczyć bliższego
spotkania z ziemią. Musiało to wyglądać nadzwyczaj komicznie, bo przez chwilę
stałam w dość „bocianiej” pozycji. Czułam, jak moje poliki płoną ze wstydu.
Cholera, dlaczego? – pytałam sama siebie, podczas gdy pod nosem użyłam cichego
przekleństwa, by rozładować moje napięcie. Odetchnęłam głęboko i dostawiłam drugą
nogę, by swobodnie móc podnieść głowę. Lekko drgnęłam, bo okazało się że
blondyn stał tuż przede mną. Mogłabym przysiąc, że przestałam oddychać. Stałam
wpatrzona w niego, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- W porządku? – spytał, w sposób mało mi znany. Nie był Brytyjczykiem,
tylko…
„O Boże” – przemknęło mi przez myśl jakieś tysiąc razy, jeśli nie
więcej. Przede mną stał ten sam chłopak, którego kiedyś wydrukowałam na
zdjęciu, razem z czwórką innych jako przykład siły i determinacji. Tylko dlaczego
ja tego nie zauważyłam za pierwszym razem? Coś innego musiało przykuć moją
uwagę, tylko co?
- Tak… - odparłam drżącym głosem. – Chciałam tylko podziękować. –
wysiliłam się, by mój głos brzmiał naturalnie. Bo nie obchodziło mnie to, że
stałam przed bożyszczem nastolatek. Stałam przez chłopakiem, który sprowadził
na moją twarz szczery uśmiech, a w sercu rozpalił żar szczęścia.
- Nie ma za…
- Nie kończ. – urwałam, nerwowo się uśmiechając. – Jest za co.
- I co, i już? Chłopak oddał ci
ciastka, a ty już jego? – zaśmiała się, świecąc oczyma.
- Nieee… Chociaż… - mruknęłam,
przeciągając się. Podsunęłam się bliżej niej i wtuliłam mocno w jej wątłe
ciało. – To nie jest zwykły chłopak, mamo.
- No ja myślę, tylko nadzwyczajny
zawróciłby ci aż tak w głowie. – musnęła ustami moje czoło i zaczęła głaskać
moje ramię. Jej aksamitny dotyk sprawiał, że czułam się jeszcze bezpieczniej
niż mogłam. Chłonęłam zapach, znany mi z dzieciństwa.
- Mamusiu? – szepnęłam, gdy mnie
mocniej objęła. Usłyszałam ciche mruknięcie sygnalizujące, że mogę kontynuować.
– Wkopałam się z tą miłością, wiesz?
- Czemu aż wkopałaś? – spytała, a
ja delikatnie odsunęłam się od niej i sięgnęłam po telefon, który leżał
nieopodal. Odetchnęłam głęboko, czując ciepłe mrowienie w okolicach serca.
Przygryzłam delikatnie wargę, a mama uniosła brew. Odblokowałam telefon i
zaczęłam szperać po galerii zdjęć. Zorientowałam się jednak, że nie posiadam
żadnego idealnego, które ukazałoby jego postać. Włączyłam więc przeglądarkę i
wpisałam w Google to, co wystarczyło. Podsunęłam jej telefon z otwartą
fotografią pod nos, a sama schowałam się w zwałach materiału bluzy.
- Niall kazał cię pozdrowić.
- Czy to…
- Tak. Ten.
-Och, Anka… Ej, nie chowaj się
znowu. Bo uznam, że się go wstydzisz. – powiedziała, wzdychając głęboko. Wyprostowałam
się i spojrzałam na nią lekko oburzona. – To raczej znaczy, że mamy nie
wpuszczać Patryka do domu, mam rację? – spytała, a do moich oczu wpłynęło
przerażenie.
- A robiliście to?! Mamo… -
jęknęłam.
- Nie miej do nas pretensji,
przecież nie powiedziałaś ani pół słowa, że już nie jesteście razem… - w
odpowiedzi westchnęłam i spuściłam zrezygnowana głowę.
- Patryka już nie ma. Źle mnie
potraktował, a przecież wbrew woli nie stanę się czyjąś własnością. Dzisiaj
powiedział mi wiele bolesnych słów i teraz budzi we mnie jeszcze większą
odrazę, niż dotychczas. Nie rozmawiajcie z nim, proszę. – wydeklamowałam,
kreśląc wzorki palcem na pościeli. Starałam się utrzymać emocje na wodzy,
jednak nie było to łatwe. Moja kruchość emocjonalna ujawniała się z każdym
wydarzeniem, które brałam do siebie. Pech chciał, że ostatnio w moim sercu
siedziało zbyt wiele wydarzeń. A może od początku miałam tyle w głowie, tylko
skutecznie zabijałam myśli? Niszczyłam je obojętnością wobec ludzi, skupieniem
na własnych celach. Owszem, było mi to potrzebne jako pewien dopalacz, by
zacząć działać ale czy warto było kosztem naruszenia własnej warstwy
emocjonalnej, która jest taka ważna? Ta cieniutka linia, która płynie przez
umysły ludzi jest jedną z najważniejszych rzeczy, o jakie człowiek powinien
dbać, jeśli chodzi o własne zdrowie, chociażby psychiczne. Płat emocji, w
którym przechowywane są wszystkie najszczersze bóle, radości i zmartwienia.
Miejsce, gdzie rodzą się kolejne, nowe emocje, a człowiek próbuje na nowo się ich
nauczyć. Przesyła sygnały z umysłu do serca, by co jakiś czas wywołać
niepohamowane skutki uboczne.
Ta
właśnie warstwa emocjonalna wywołała moje delikatne drżenie rąk. Odruchowo
schowałam je głębiej w rękawy bluzy, by jak najsilniej ukryć swoje emocje. Nie
udało mi się, znowu. Widziałam, jak przysuwała swoją dłoń do mojej ręki.
Delikatnie podciągnęła mi rękaw, by chwycić ją. Przekazywała mi swoje ciepło,
głaszcząc lekko kciukiem powierzchnię skóry. Musiała widzieć w moim zachowaniu
ból, bo tylko wtedy tak robiła. Siedziałyśmy w zupełnej ciszy. Żadna z nas nie
zaryzykowała zakłócenia jej kojącego działania.
- Niall wie, dlaczego wyjechałaś?
– mruknęła w końcu, przyglądając się mojej twarzy zwróconej w nasze złączone dłonie. Pokiwałam twierdząco
głową.
- Wie tyle ile powinien, czyli
wszystko. Nie darowałabym sobie oszukiwania, nie jestem taka. Już nie. –
odparłam, zerkając na jej zmartwione, pełne miłości i troski oczy. Uniosła
jeden kącik ust, tworzący delikatny uśmiech.
- Czyli o nim też wie?
- Wie, chyba aż za dobrze. –
zaśmiałam się nerwowo. – Podejrzewam, że gdyby go spotkał to… No, nie
skończyłoby się to wesoło. – spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem i
przerażeniem. – To nie znaczy, że on taki porywczy jest, nie! –
zaprotestowałam, uśmiechając się na myśl o moim bohaterze. – Wręcz przeciwnie.
- To znaczy? – zaśmiała się,
próbując sobie zapewne wyobrazić jego temperament.
- To znaczy…
Widział, że jestem rozbita. Doskonale wiedział, że nie potrafię teraz
pohamować emocji. Między innymi dlatego skończyło się moim krzykiem. Bolało
podwójnie, bo na niego podniosłam głos. A tak nie miało być już nigdy, miałam
nie dać upustu starym emocjom. Wyżyłam się na nim, za co siebie w tej chwili
zaczęłam nienawidzić. Stałam przed nim z napiętymi wszystkimi mięśniami, sercem
bijącym szybko i uciążliwie oraz łzami ściekającymi po policzkach. Stworzyłam
gęstą aurę, która pochłonęła całe szczęśliwe powietrze. Nie byłam w stanie
spojrzeć mu w oczy, a już tym bardziej sobie. Kątem oka widziałam, jak przysuwa
się do mnie powoli. Nie mówił nic, tylko wykonywał drobne ruchy swoimi stopami
po ciemnej posadzce. Gdy zaczynałam swój kolejny żałosny monolog łamiącym się
głosem, a słone krople wciąż wyciekały spod moich powiek, poczułam delikatny
dotyk na nadgarstkach. Przez chwilę się przestraszyłam, co zamierza. Na lekkim
dotyku zakończył, próbując uspokoić moje szalone i ekspresyjne gesty. Jego
przyjemna w dotyku skóra zaczęła okalać moją swoim ciepłem, gdy przyciągnął
mnie do siebie. Przycisnął mnie do swojej piersi, zakładając moje ręce na jego
plecy. Jedną ręką zaczął powoli masować mój kark, a drugą wplótł w strąki
włosów, przysuwając moją głowę jeszcze bliżej. Ułożył swoje ciepłe, miękkie
usta na moim chłodnym czole i trwał w dotyku, pocałunku. Nie zakazał mi
dalszego mówienia, ale jego ruchy same przez siebie przemawiały do tego
stopnia, że mój głos ucichł. Drżałam od nadmiaru emocji, które wciąż jeszcze
mną targały wywołując szloch i krokodyle łzy. Uczepiłam się dłońmi jego
koszulki dając znak, że to mi pomaga. Wtulił mnie w siebie jeszcze mocniej, aż
mogłam uspokoić łapczywy oddech otulany coraz silniej wonią jego ciała. Zaciskałam
z całej siły powieki by pohamować kolejne kropelki, od których czerwieniały
policzki. Stłumiłam szloch, który pragnął wydostać się z mojej duszy. W końcu
ogarnął mnie całkowity spokój, przerywany jedynie bolesnym pulsowaniem serca.
- Jestem… - zaczęłam cicho, czując jak na język ciśnie mi się wiązanka
nieprzyzwoitych słów.
- Ciii.. – wymruczał, nie pozwalając mi na dokończenie. Przejechał ustami
w dół mojego czoła. Poczułam chłód na karku, co pokrywało się z delikatnym
dotykiem opuszków palców pod moją brodą. Lekko podniósł moją głowę, pozwalając
sobie na zjechanie ustami na czubek nosa. Ucałował gorące, czerwone policzki.
Nie odrywał swoich ust od mojej twarzy ani na centymetr, przekazując mi jak
najwięcej spokoju i ciepła. Jego oddech krążył wokół wszelkich zmysłów, tych
pobudzonych i uśpionych. Kilka dotyków niżej i znalazł się na moich wargach,
które skrupulatnie, kawałek po kawałku, niczym precyzyjny artysta muskał z
niesamowitą czułością i delikatnością.
- Bo grunt to zamknąć mi buzię, tak? – mruknęłam, korzystając „wolnej”
jednej z warg, co pozwoliło na ujście jakiemukolwiek słowu. Kończąc zdanie
chwyciłam w usta jego zaczepne narzędzie pieszczoty, łącząc je w całość.
- Nie, po prostu nie mogę patrzeć jak cierpisz. – wyszeptał, zmuszając
mnie tym samym do spojrzenia głęboko w oczy. Zatraciłam się w nich po raz
kolejny dziękując w duszy, że spotkałam go na swojej drodze.
- …że jest raczej spokojny, jeśli
chodzi o sprawy emocjonalne. Umie się troszczyć, jest wyrozumiały i zależy mu. –
odparłam z lekkim uśmiechem.
- Mam rozumieć, że trafiłaś na
nieobojętnego na krzywdę ukochanej? – spytała, a jej policzki delikatnie
uniosły się do góry poprzez usta wygięte w lekki łuk. W odpowiedzi nieśmiało
pokiwałam głową, a ona cicho westchnęła.
- Nie pozostaje mi nic innego jak
czekać aż tu przyjedzie, żebym mogła upiec mu sernik. – powiedziała, a jej oczy
się zaszkliły. Powieki zadrżały, a jedna łza skapnęła po jej policzku.
- Mamo.. – uśmiechnęłam się przez
łzy, po czym mocno ją do siebie przytuliłam.
***
Gdy przekroczyłam
próg, ogarnął mnie przyjemny, zbawienny zapach świeżo parzonej kawy.
Zaciągnęłam się nim, a siły od razu wróciły do mojego zmęczonego ciała.
Rozejrzałam się po niemalże pustym lokalu – no tak, tak wcześnie rano
przychodzą chyba tylko szaleńcy. Przetarłam delikatnie zaspane oczy podchodząc
do lady. Zwróciłam głowę ku drobnej sprzedawczyni, która ubrana w firmowy
fartuszek obdarzyła mnie porannym uśmiechem.
- Duże karmelowe macchiato na wynos. – poprosiłam. – Nie będę zła,
jeśli za dużo się pani naleje karmelu. – zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała,
kiwając głową. Zapłaciłam i stanęłam po drugiej stronie lady, gdzie już za
chwilę miałam odebrać mój zbawienny, pyszny napój. By zabić czas, zaczęłam
wpatrywać się w poczynania niskiej brunetki.
Z zamyślenia wyrwał
mnie cichy dzwoneczek, który zawieszony przy drzwiach oznaczał wejście lub
wyjście kolejnego klienta. Jako, że oprócz mnie znajdowało się tu jedynie kilku
mężczyzn, zawzięcie stukających w klawiatury laptopów, zaciekawiona zerknęłam
na nowego przybysza. Ciasne, czarne jeansy okalały jego nogi, a tors przykryty
był rockowym podkoszulkiem. Z ramion zwisał czarny, jesienny płaszcz, który
wręcz emanował swoją kosztownością. Gdy podchodził do lady, wykonał szybki ruch
głową i ręką, by po chwili jego gęsta burza loków ułożyła się w kolejnym
nieładzie. Zsunął z nosa ciemne okulary, a jego oczy od razu przykuły moją
uwagę. Do kasy podeszła inna dziewczyna od tej, która przed chwilą mnie
obsługiwała. Przeczesała zalotnie blond kosmyki, a złożył zamówienie, używając
do tego swojego ochrypłego głosu, którego seksowny akcent poznałabym wszędzie. „Chłopak
z Holmes Chapel” – nasunęło mi się na myśl, a gdy połączyłam wszystkie cechy
jego wyglądu w jego całość, przyspieszyło mi serce.
Moja głowa wróciła do
wspomnień z pewnego wyjątkowo ciepłego lata, gdy jako czternastolatka spędzałam
całe wakacje w hrabstwie Cheshire, razem z dziadkami u ich starych znajomych.
Całe dnie przechadzałam się po okolicznych miasteczkach, jeździłam na rowerze
pośród nieznanych mi ludzi, mówiących obcym dla mnie jeszcze językiem. Któregoś
dnia dołączył do mnie pewien niezbyt wysoki chłopiec o zabawnych, brązowych lokach
na głowie i szczerym uśmiechu. W momencie, gdy zaczął do mnie mówić patrzyłam
na niego oniemiała do tego stopnia, że wylądowałam razem z rowerem w drzewie.
Dopiero później zaczęłam kojarzyć językowe fakty wyniesione z lekcji w szkole i
starałam się rozumieć to, co mówił. Dzielnie słuchałam jego monologów,
osłuchując się jednocześnie z nietypowym dla mnie sposobem mówienia. Kiedy
mruknęłam pierwsze słowa po angielsku w jego stronę, szeroko się uśmiechnął i
wykonał triumfalny gest. Od tamtego momentu uczył mnie swojego języka,
jednocześnie ucząc mnie swojego towarzystwa. Przyzwyczajaliśmy się do siebie,
zawarliśmy wakacyjną przyjaźń. Następnie podczas Święta Bożego Narodzenia
otrzymałam pierwszy w swoim życiu list, w dodatku z nieznajomym znaczkiem,
napisany trudnym do odczytania pismem. To była przyjaźń na odległość, która
została zerwana gdy oboje zaczęliśmy mieć zbyt wiele problemów codziennego,
nastoletniego życia.
Ocknęłam się, gdy
usłyszałam skierowane w moją stronę pytanie „Zapomniałam zapytać, jak pani na
imię!”. Zwróciłam się w stronę właścicielki tego ciepłego głosu, która z
kubkiem i markerem w ręku czekała na moją reakcję.
- Annie. – odparłam, a chwilę później poczułam czyjś wzrok na mojej
twarzy. Nie odwróciłam się, by poszukać jego właściciela. Dlaczego? Może bałam
się konfrontacji? Przerażał mnie fakt, że mnie nie pamięta? Czy dlatego nie
krzyknęłam od razu do niego po imieniu? Głupia ja, przecież i tak by mnie nie
poznał. Jestem teraz blondynką. Jestem kilka lat starsza. Mówię płynnie w jego języku.
To nie ta sama dziewczyna..
- Annie? – doszło do moich uszu, wykonane przez szorstkie struny
głosowe bruneta. Powiedział to z pełnym niedowierzaniem, jednak chociażby za to
miałam ogromną ochotę rzucić się na niego i przytulić, że pamięć go nie zawodzi.
Szczęka mi zadrżała,
gdy chciałam cokolwiek odpowiedzieć. Nie byłam w stanie z nadmiaru emocji w
środku, dlatego odwróciłam swój wzrok w jego stronę. Zielone tęczówki
lustrowały moją twarz, a w policzkach zaczęły pojawiać się coraz większe
dołeczki. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ich widok, prawda?
I co ja miałam zrobić? Stać jak głupia i powiedzieć zwykłe „cześć”?
Nie. Moje serce już zaczęło działać, wypuszczając z moich oczu trzy drobne łzy.
Uśmiechnęłam się szczerze, a on to odwzajemnił.
- Jak to możliwe, że mnie poznałeś? – spytałam głosem stłumionym przez
materiał jego płaszcza, zaraz po tym jak do niego podbiegłam i mocno się
wtuliłam. Objął mnie swoimi ramionami, odwzajemniając niesamowicie ciepły i
pełen tęsknoty uścisk.
- Jest tylko jedna Annie na świecie, która ma taki uśmiech. – w odpowiedzi
radośnie się roześmiałam. – Co u ciebie? Co tu robisz? Myślałem, że nigdy nie
oswoisz się z tym cholernym językiem. – zaczął pytać, gdy odrobinę się od niego
odsunęłam.
- A.. no wiesz, tak wyszło… - tyle zdążyłam mruknąć, bo w tle
usłyszeliśmy donośne wołanie niskiej blondynki. Podeszliśmy do lady, by odebrać
zamówienia, a dziewczyna jedynie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jak to? Och, to twoja kawa? Słodko pachnie. – uśmiechnął się,
wskazując na wysoki, parujący kubek. Kiwnęłam głową twierdząco. Widocznie
pamiętał, że zawsze miałam słabość do słodyczy. Sięgnął po stojak na cztery
niskie kawy, chyba czarne. W drugą rękę wziął jeszcze jeden kubek, który nie
zmieścił się w papierowym opakowaniu.
- Pięć kaw? – spytałam, upijając łyk ze swojej. Od razu przyjemne
uczucie ciepłej słodyczy, która dodatkowo dostarczała mi kopa energetycznego
rozlało się po moim języku i podniebieniu.
- Tak, jadę zaraz do studia nagraniowego, chłopaki na mnie czekają… -
mruknął, ale zaraz potem nerwowo przyjrzał mi się. Wyglądał tak, jakby chciał
cofnąć swoje słowa. Twarz przyjęła zmieszany wyraz, a ja tylko łagodnie się
uśmiechnęłam.
- Spokojnie, trudno nie wiedzieć. – wypuścił powietrze z ulgą, śmiejąc
się.
- A jak twoja fotografia? Jeśli jesteś jeszcze lepsza niż jakiś czas
temu, to czapki z głów! – zaśmiał się, otwierając nogą drzwi wyjściowe. Stanęliśmy
na chodniku przed Starbucks Coffee, a on podszedł do stojącego tuż obok
czarnego mercedesa. Postawił napoje na dachu i zapukał do kierowcy, dając mu do
zrozumienia żeby jeszcze chwilę poczekał. Przestąpiłam z nogi na nogę, czując
lekkie skrępowanie.
- W zasadzie dlatego się wyniosłam, niedawno przyjęli mnie do szkoły
fotograficznej…
- Wow, brzmi imponująco. – odparł uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam Harry, ale trochę mi się spieszy… - musiałam to
powiedzieć. W istocie, za kilka minut musiałam być na zajęciach.
- Och, może cię podwieziemy? To żaden problem..
- Nie, nie trzeba.. To niedaleko… - mruknęłam z lekkim uśmiechem,
nerwowo poprawiając rękaw skórzanej kurtki. Na język cisnęło mi się jedno
pytanie. No dalej, zadaj je…
- Zobaczymy się jeszcze? – ubiegł mnie tym samym, co ja chciałam z
siebie wydusić. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Masz mój numer… - mruknął,
wyciągając z kieszeni płaszcza czarny marker. Delikatnie wyciągnął moją dłoń w
swoją stronę i zaczął pisać na niej szereg liczb. – Chodź tu do mnie. – dodał,
przyciągając mnie do siebie. Raz jeszcze wtuliłam się w niego, zaciągając się
zapachem drogich perfum. Emanował tym samym, bezpiecznym ciepłem, którym mnie
obdarowywał kilka lat temu. – Napisz do mnie dzisiaj wieczorem, dobrze? –
spytał, a ja pokiwałam głową. Starałam się ukryć moje łzy, które znów napłynęły
do moich oczu. Gdy obdarował ciepłym pocałunkiem moje włosy, odsunęłam się
powoli od niego i pociągnęłam nosem. – Hej, co jest? Zadzwoń do mnie, błagam.
Chcę wiedzieć, co się dzieje. – powiedział zatroskany, a ja odeszłam kilka
kroków i przytakując głową, pomachałam mu na pożegnanie.
Zadzwoniłam tego samego dnia.
Supermarket Tesco.
Godziny wieczorne. Pustki we wszystkich alejkach, które sprawiają wrażenie
zamkniętego sklepu. Tak jednak nie jest, bo przemierzam kolejne metry, w
poszukiwaniu upragnionej ulgi. Z ciężkim koszykiem pełnym produktów
spożywczych, dzielnie dążyłam do ulubionego miejsca w tym sklepie.
Nieposkromiona radość ogarniała moje serce na samą myśl, że ja jedyna będę
miała taki ogromny wybór, spośród dziesiątek półek. Uśmiech pojawił się na mej
twarzy w tej samej chwili, gdy przypomniałam sobie incydent sprzed kilku dni. Poliki
mi zaczerwieniały, a jedyne dźwięki jakie emitowały moje myśli, to był jego
głos. Błękit tych oczu był równie niepowtarzalny co uśmiech, za który gotowa
byłabym oddać wszystko, co przy sobie mam. Dawno nie czułam się taka
uskrzydlona na myśl o kimkolwiek. On jednak zapadł mi w głęboko w pamięci,
jeśli nie sercu… - nie, stop. Już tego doświadczyłam, wystarczy na razie.
Jestem tylko ja i moje słodycze. Całe szczęście, że mama obdarzyła mnie
nieskazitelnie szybką przemianą materii.
Przyspieszyłam kroku,
a razem z nim mój puls. Skręciłam w dokładnie tę samą, piątą alejkę po prawej stronie
od strony kas. Doszłabym tu z zamkniętymi oczyma. Z daleka widziałam stojące na
półce, niebieskie pudełka. Ich widok przysporzył mi niemiłosiernie gorącej
atmosfery, której nie mogłam się pozbyć. Starałam się nie zwracać uwagi na
czerwone wypieki, które zaczęły rosnąć na moich policzkach. Wzięłam głęboki
oddech, odgoniłam wszystkie myśli i trzęsącą dłonią sięgnęłam po dwa
opakowania.
- Poczekajcie, wezmę tylko.. – usłyszałam głos, który tak dobrze
rozpoznałam. Zadźwięczał w moich uszach, a mój puls przyspieszył do granic
możliwości. Odwróciłam głowę w prawą stronę, a moje serce zamarło.
Stał kilka metrów
przede mną. Niezbyt wysoki. Pofarbowane blond włosy. Obła twarz. Skrzące się,
błękitne oczy wpatrzone w moją postać. Usta otwarte. Te perfekcyjne usta,
których tak pragnęłabym dotknąć… - okej, nie. Ogarnij się, możesz opanować
emocje. Opanuj się…
Tylko jak tu się
opanować, jak czysta perfekcja, z szerzącym się na twarzy uśmiechem, czerwieniącymi
się policzkami i dłonią, która nerwowo drapie kark rusza w moją stronę? Ha,
dobre pytanie…
Rozejrzał się wokół siebie a ja zerknęłam, czy przypadkiem nie
ubrudziłam sobie czymś kurtki. Kroczył niepewnie w moją stronę, zerknąwszy
przelotnie na zawartość mojego koszyka. Uśmiechnął się szerzej na widok Oreo, a
ja poczułam palącą czerwień w obrębie całej twarzy. Serce łomotało, a powieki
musiałam częściej zamykać z niedowierzania.
- Ale zbieg okoliczności... – powiedział drżącym głosem, a mi zmiękły
nogi. Poczułam jak jeszcze mocniej (o ile to możliwe) czerwienię się, a on to
zauważył. Dotknęłam dłonią lewego policzka i poczułam jego wysoką temperaturę. Jego
oczy zaświeciły się jeszcze intensywniej, a ja wybuchłam niepohamowanym
śmiechem.
- No niee… - żachnęłam się, odwracając się do niego tyłem. Schowałam twarz
we włosach, próbując ukryć efekt działania moich emocji. Również się zaśmiał,
ale nie drwiąco – wesoło. Jego perlisty śmiech nie pomógł temperaturze mojej
twarzy, wręcz przeciwnie. Przestąpiłam z nogi na nogę, czekając aż choć trochę
zelżą.
- Hej, nie przejmuj się. Też tak mam. – powiedział, a ja delikatnie
odwróciłam się w jego stronę. Delikatnie pocierał swoje poliki, sprawiając że
ich kolor wzbierał na swojej intensywności. Zaśmiałam się cicho po raz kolejny.
- To nie to samo! – zwróciłam mu uwagę, a ten wzdrygnął ramionami i
zawtórował mi. Obserwowaliśmy wzajemnie swoje roześmiane, szczęśliwe twarze.
Wydawało mi się nawet, że przez kręgosłup przeszedł mi przyjemny prąd, gdy na
dłuższą chwilę spoglądaliśmy sobie w oczy. Dopuściłam go do tego - poprzez moje
szare, nijakie tęczówki mógł podziwiać moją duszę.
- Znów szukam tego samego, co ty. – powiedział cicho, lecz wyraźnie. Podszedł
krok do przodu, zbliżając się tym samym do mnie, jak i do półki z ciastkami. Nie
cofnęłam się ani pół kroku. Nie zrobiłam mu większego dostępu smakołyku. Podświadomość
mówiła mi, że robię to na własne ryzyko. Spojrzał mi raz jeszcze w oczy, gdy
wyciągał rękę. Tym razem przyciągały mnie jak magnes, nie chciały wypuścić z
objęć magicznego spojrzenia. Dosięgnięcie do ciastek równało się z niesamowicie
bliskim spotkaniem. Widziałam, jak się zbliża. Jego oczy wciąż wpatrujące się w
moje dawały różne sygnały. Zaczynałam wyczuwać elementy jeszcze bardziej
przyciągające, atmosfera zaczęła gęstnieć. Serce zaczęło bić jeszcze mocniej,
gdy był na tyle blisko, że poczułam jego zapach. Ledwie zauważalnie zaciągnęłam
się nim, od razu zapamiętując przyjemną woń perfum. Prawie niewidoczne
konwulsje przeszły przez moje ciało gdy zdałam sobie sprawę, że jego twarz jest
na wysokości mojej. Wciąż wpatrzona w moją. Z centymetra na centymetr coraz
bliżej, a ja nie ustępowałam. Wzięłam na siebie to ryzyko, które smakowało jak
zakazany owoc. Jakby zabronionym było zbliżanie się do niego, a jednak on sam
to robił, pod moim przymusem. Tak bardzo chciałam zapanować nad swoim ciałem,
ale było to silniejsze ode mnie i przygryzłam zębami dolną wargę. Coś w jego
oczach zaświeciło się jeszcze mocniej. Jego bliskość jednocześnie przerażała
mnie jak i dostarczała niezliczonych ilości emocji i wrażeń. Chciałam poczuć
coś nowego, czego dawno nie miałam okazji zasmakować. Uśmiech zmienił na taki,
pod wpływem którego nogi zamieniły się w strzępki waty, a serce rozpływało się
jak topiona czekolada. Widziałam z bliska jego usta, które w pożądliwym
uśmiechu tworzyły piękny łuk. Białe zęby wystawały delikatnie zza warg, tworząc
jeszcze większy obiekt intrygi.
W momencie
najmniejszej odległości między naszymi ciałami, wstrzymałam oddech. Powoli zaczęłam
wypuszczać z płuc powietrze, gdy szerzej się uśmiechnął i zaczął stawać
normalnie, z niebieskim pudełkiem w dłoni. „Czy to możliwe, pragnąć czyjejś
bliskości wbrew nieznajomości siebie?” – błądziły mi myśli. Podświadomość
mówiła mi, że przecież gdy tylko go widzę, smutki ulatują. Pojawia się słońce,
które rozjaśnia dnie. Ciepło w sercu, nieporównywalne z niczym innym.
- Miłość! – usłyszeliśmy oboje, co automatycznie wywołało nasze pół
kroku w tył. Zamarliśmy, z tętnami grubo powyżej normy. – Tylko miłość jest w
stanie przyciągnąć cię do tego regału. Ty kochasz słodycze, Niall. – uśmiechnął
się półgębkiem i odwrócił w poszukiwaniu właściciela morderczych słów.
- Umiesz wystraszyć, Harry. – powiedział w stronę bruneta, którego loki
tak dobrze znałam. Temperatura mojego ciała powoli spadała, jednak uczucie
podenerwowania nasilało się.
- No ile można ciastek szuk… Annie? – zdziwił się, gdy mnie dostrzegł. Uśmiechnął
się, ukazując swoje urocze dołeczki. Blondyn zdezorientowany spoglądał z
zaciekawieniem na przyjaciela, który podszedł do nas.
- Hej, Harry. – mruknęłam, obdarzając go delikatnym uśmiechem.
- Znacie się? – spytał ten, który wywołał moje drżenie serca.
- Przyjaźń z Cheshire. A wy nie?
Szybka sprawa, Annie, to jest Niall, nasz irlandzki bohater. Niall, poznaj
Annie. Najbardziej utalentowana i uczuciowa dziewczyna jaką znam. – uśmiechnął się,
a blondyn i ja zrobiliśmy to samo. Znów zarumieniłam się, a fanfary zaczęły swą
melodię w momencie, gdy wyciągaliśmy ku sobie dłonie. Dotyk jego dłoni sparzył
wszystkie zmartwienia, a zaczął wzbudzać nowe pragnienia i uczucia. Delikatnie ścisnęłam
ją i pozwoliłam się puścić, nie dając pola do popisu moim emocjom. Uśmiechnęłam
się, a w mojej głowie zaświeciło się światło nadziei. Nadziei, że jeszcze nie
raz spotka mnie to uczucie.
Światła, jaskrawe do
bólu oczu. Muzyka, elektryzująca do bólu w żyłach. Parkiet, rozgrzany do
czerwoności. Procenty, pożądane jak druga osoba.
Nigdy nie miałam w zwyczaju chodzić na masowe imprezy, pić nie wiadomo
ile i bawić się do upadłego. No właśnie, nie miałam…
Dziś wieczorem zmienił się ten zwyczaj. Byłam w trakcie kończenia
kolejnego kieliszka mojito. Czułam, jak krew płynie na zmianę szybciej i
wolniej przez mój organizm. Myśli się rozluźniły, nie wszystkie ruchy też były
kontrolowane. Po raz kolejny szukałam w oddali wesołej czupryny mojego
przyjaciela, ale już dawno zniknęła z mojego pola widzenia. Tłumaczył się
jutrzejszą ważną próbą. Niedługo po nim zmył się również Tomlinson, który był
takim wiernym kompanem podczas wznoszenia toastów tequillą. Zarzucił kilka
żartów o marchewkach, a potem również zniknął. Zostałam ja, kieliszek i
dziesiątki nieznanych mi ludzi, świetnie bawiących się tej nocy.
- I co, będziesz ta siedzieć i pić jak żałosna? Idź potańczyć, niejeden
będzie chętny. – usłyszałam słowa ciemnowłosego barmana, który mnie obsługiwał.
Najwidoczniej nie miał zamiaru słuchać moich monologów, jeśli jeszcze trochę
wypiję. Zerknęłam na niego spode łba, chwyciłam do ręki kieliszek i opróżniłam
go do końca, lekko się krzywiąc. Zeszłam z wysokiego, barowego krzesełka. Nie miałam
problemów ze złapaniem równowagi, więc triumfalnie się uśmiechnęłam. Poprawiłam
kolorową, cekinową sukienkę do połowy uda. Światła prowadzące na parkiet
przestały mnie oślepiać, gdy skupiłam się na dudniącej w uszach muzyce, o którą
postarał się nie byle jaki DJ. Przymknęłam na chwilę powieki, by móc się jej
oddać. Uwolniłam procenty, które
buzowały się we krwi i pozwoliłam im zacząć panować choć częściowo nad
moim ciałem. Zaczęłam iść w kierunku tłumu, który nie przestawał tańczyć ani na
minutę. Kobiety, mężczyźni, pary, kochankowie. Wszyscy dzielili się tą
wspaniałą nocą, cieszyli się chwilą obecną. Przez chwilę zastanowiłam się nad
możliwością zamówienia jeszcze jednego drinka, ale odeszłam od tej myśli. Musiałam
pójść na żywioł. Uwolnić się od wszystkiego, móc rozprostować ramiona i
korzystać z zabawy. Zapominałam o wszystkich zmartwieniach i problemach. Muzyka
zaczęła obejmować w swoje sidła moje żyły i kości, przechodząc powoli na
mięśnie, które pobudzały do ruchu całe kończyny. Nie myślałam o niewygodnych
obcasach na nogach. Przestałam krępować swoje ruchy, dając ujście rozrywkowej
duszy, wznieconej sporą dawką alkoholu.
Wcisnęłam się w tłum i w tanecznym geście uniosłam ręce, dając się ponieść
żywym rytmom. Moje ciało wirowało wśród innych, idealnie wpasowując się w
otoczenie. Kilkakrotnie przeczesałam palcami włosy, przejeżdżając dłońmi przez
całe ciało. Zaczęłam odczuwać kobiece pragnienie uwolnienia swojego seksapilu w
jakikolwiek sposób.
Serce mi zadudniło w piersi, gdy w oddali ujrzałam blond czuprynę, tak
idealnie zmierzwioną i postawioną na sztorc. Nie pomyślałabym, że oddałby się
aż tak muzyce, a jednak. Widoczne były jego umięśnione ramiona, dzięki jego
koszulce na cienkich ramionach, głęboko powycinanej. Zaczęło to niebezpiecznie
pobudzać moją wyobraźnię, więc odruchowo odwróciłam się i zagryzłam wargę
starając się myśleć, że to jedynie zwidy, że jego tu nie ma. Pomyliłam się, bo
po chwili znów go ujrzałam. Przejechał oczyma po moim ciele, ale zajęło mu to
jakąś sekundę, bo przez resztę czasu próbował złapać mój wzrok w swe oczy. Nogi,
które niosły mnie do tańca poniosły mnie w jego stronę. Również to zrobił,
pozwalając sobie na niczym zakazane, bliskie spotkanie. Dzieliły nas
centymetry, milimetry… Tańczyliśmy wspólnym rytmem, czując bijące ciepło za
każdym razem, gdy nasze ciała przypadkowo się spotkały. Nie mógł być zupełnie
trzeźwy, tak jak zresztą ja. Patrzyliśmy sobie w oczy, łapiąc kolejne iskry. Zbliżyłam
się do niego na tyle, bym mogła dostrzec w jego błękitnych tęczówkach
fajerwerki. Przygryzłam wargę raz jeszcze, przymykając delikatnie oczy. Poczułam,
jak jego ciepła dłoń ląduje na mojej talii. Zachęcił mnie tym do objęcia jego
karku, co chwila muskałam opuszkami palców jego miękkie kosmyki włosów, których
zawsze tak bardzo pragnęłam dotknąć. Jego dotyk elektryzował, ciało wirowało,
gorąco przechodziło z kończyny na kończynę. O ile było to możliwe, zbliżaliśmy
się do siebie jeszcze bardziej. Zaczęłam ciężej oddychać, nie wiedząc co zaraz
się stanie. Serce łomotało niemiłosiernie mocno, mimo zajęcia przez różnorakie
trunki. W tym samym momencie przełamaliśmy kolejną barierę, dołączając drugą
rękę do tej samej czynności. W ten sposób cała moja talia owiewana była
przejmującym ciepłem, a ja badałam dłońmi strukturę jego skóry, która w
połączeniu z drogimi perfumami tworzyła zapach godny arcydzieła. Wielokrotnie się
w nim zatracałam, przymykając oczy. Badaliśmy siebie nawzajem, łamiąc kolejne
bariery. Wciąż daleko od siebie były twarze, dlatego pozwoliliśmy sobie na
kolejny zakazany owoc. Zmniejszaliśmy odległość między nimi, obserwując iskry w
oczach. Biłam się z myślami, ale w końcu dopuściłam się do tego i spojrzałam na
jego malinowe, pełne usta. Musiałam przymknąć oczy, żeby za bardzo nie dać się
ponieść temu zabójczemu widokowi. Gdy uchyliłam powieki, nogi mi zmiękły. Był tak
blisko mnie, że wcześniej mogłam o tym jedynie marzyć. Chciał mnie tym zabić. Już
mnie zabijał swoją namiętnie bliską obecnością, ale mordował mnie jeszcze
silniej, gdy przysuwał swoje cudowne wargi do mojej skóry. W końcu niemalże
odpłynęłam, gdy dotknął nimi przeciągle mojego policzka. Parzyły swoim
dotykiem, pozwalały mi poczuć coś zupełnie nowego. Nie chciałam końca tej
chwili, tak bardzo pragnęłam ich bliskości. Nie zaprotestowałam, dlatego
przejechał swoim narzędziem pieszczoty nieco niżej, na moją żuchwę. Głębiej
objęłam jego szyję, niemalże czując jak jako jedność poruszamy się w rytm
muzyki. Delikatnie odsunął twarz ode mnie, by spojrzeć w moje pełne pragnienia
oczy. Uśmiechnął się, ukazując swoje perfekcyjne uzębienie, pokryte ledwie
widocznym w tym świetle aparatem ortodontycznym. Wiedziałam, co to znaczy. Zdążyłam
go poznać. To, co się za chwilę stało spowodowało dziki taniec szczęścia moich
wszystkich wnętrzności. Nie obchodziło mnie to, że nie byłam trzeźwa. Obchodził
mnie fakt, że zaczął z niewiarygodną czułością i dbałością o każdy szczegół
całować moje usta.
To był moment, w
którym chyba oboje wytrzeźwieliśmy. Oderwaliśmy się od siebie, zatrzymując
szaleńczy taniec naszych ciał. Spojrzeliśmy sobie w oczy, ciężko oddychając. I znów
pojawiły się czerwone policzki. Znów przygryzanie wargi, zabawa w kotka i myszkę
wzrokiem. Nie wiem jak to zrobiłam, ale wyślizgnęłam się z jego ramion. Wciąż patrząc
na niego cofałam się, opuszczając parkiet taneczny. W końcu bez żadnego
uśmiechu odwróciłam się i zahaczając o szatnię, wyszłam z lokalu.
Stanęłam przed
budynkiem, owiana rześkim, nocnym powietrzem. Zarzuciłam na ramiona czarny
sweterek z dzianiny, a ze stóp zsunęłam niewygodne, równie czarne obcasy. Chwyciłam
je w drugą dłoń i podeszłam do pobliskiego, niskiego parapetu, należącego do
jakiegoś butiku i usiadłam na nim. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zaczęłam
analizować to, co przed chwilą się wydarzyło. Z jednej strony panował mną lęk i
strach, z drugiej serce wciąż podrygiwało w szczęśliwym tańcu. „O co chodzi?” –
pytałam sama siebie. Drżącą ręką przejechałam po swojej twarzy, zatrzymując się
opuszkami palców na powierzchni warg. Zadrżałam na myśl, że On ich dotykał
swoimi. Ale to nie były dreszcze wywołane strachem, tylko raczej pragnieniem. Przymknęłam
powieki, zapominając o Bożym świecie. Co ja zrobiłam? Uwiodłam go? –
zastanawiałam się, gdy zerknęłam w małe lusterko i zaczęłam oglądać swoją
wymalowaną twarz. Zrobiłam to z przyzwyczajenia, że na imprezę tak wypada. Teraz
jednak sięgnęłam po chusteczkę higieniczną i zaczęłam sfrustrowana wycierać nią
całą twarz, rozmazując czarny tusz pod oczami. Rzuciłam na ziemię brudne
chustki i dałam upust nerwom, wypuszczając spod powiek kilka słonych kropel. Pociągnęłam
nosem a po chwili zorientowałam się, że nie jestem sama.
Podszedł do mnie, po
czym usiadł obok. Nie odwracałam głowy w jego stronę. Bałam się? Być może. Poczułam
jego delikatne palce, które odsłoniły moją twarz ze zbędnych kosmyków włosów i
założyły je za ucho.
- Wyglądam jak dziwka. Zachowuję się jak dziwka. Nie widzisz tego? –
powiedziałam, wpatrzona w kostkę brukową. Pociągnęłam raz jeszcze nosem, a on
delikatnie uniósł mój podbródek tak, bym mogła na niego spojrzeć.
- Nie mów tak o najpiękniejszej dziewczynie, jaką widziałem. – mruknął,
wycierając moją kolejną łzę. – W byle jakiej bym się nie zakochał. –
powiedział, a ja tym razem sama odwróciłam głowę jego stronę i spojrzałam na
jego lekko uśmiechniętą twarz.
- Jesteś pewien tego, co mówisz? Może jesteś pijany… - zaczęłam, wbrew
swojemu sercu. On jednak podniósł się i uklęknął przede mną.
- Jestem pewien w stu procentach, Annie. Kocham cię taką, jaką jesteś.
Nie zmieniaj się. – powiedział, a ja wtuliłam się w niego i zaczęłam jękliwie
płakać. Ten jedynie głaskał mnie po plecach, pozwalając bym moczyła mu ramię. –
Chodź, nie będziesz tu tak siedzieć. Odprowadzę cię do domu. – to mówiąc podał
mi rękę, a ja podniosłam się z chłodnego parapetu. Chwyciłam w dłonie buty i
małą torebkę, stąpając boso po ziemi. Uśmiechnął się, widząc mnie taką. Wiedział,
że nie lubię obcasów, jestem zwolenniczką trampek. – wskakuj na barana. –
mruknął, kucając przede mną.
- Co? Nie, nie ma mowy.. tak jest dobrze, nic mi nie będzie. – odparłam
odmawiając. On jednak nie dał za wygraną i sam chwycił mnie w odpowiedni sposób
i już po chwili szedł dumnie, z moim wiotkim ciałem uwieszonym na jego plecach.
Co chwila niepostrzeżenie muskałam ustami jego głowę, a on co chwila się
uśmiechał.
Ten wieczór zapamiętałam na zawsze.
- Tak, wszystko w porządku. –
mruknęłam do słuchawki, po chwili zamyślenia. Uśmiechnęłam się do siebie, a po
policzku skapnęła łza wzruszenia.
- Kocham cię Ann, pamiętaj. –
odrzekł, a ja się uśmiechnęłam.
- Ja ciebie też, Niall. Już
niedługo się zobaczymy.
zaglądałam tu tak praktycznie codziennie i czekałam na to kiedy pojawi się nowy rozdział. trafiłam na ten blog zupełnie przez przypadek i zakochałam się w nim. podczas czytania twojego bloga płakałam, śmiałam się i znowu płakałam. boże dziewczyno co ty ze mną robisz? masz taki styl pisania, że kjdasgdhsagsdkghsas ugh.
OdpowiedzUsuńKOCHAM CIĘ I KOCHAM TO OPOWIADNIE ♥
Po pierwsze: czy Ty chcesz mnie Mania o zawał serca przyprawić? Przecież ono biło w tak zawrotnym tempie podczas czytania, a jak dojechałam do końca (o dziwo nie wiem, kiedy to minęło i myślałam, że tekst jest dłuższy) to aż wstrzymałam powietrze i na moment mnie wmurowało. Widok Niallera w tank topie od pierwszego koncertu TMHTour mnie powala na kolana, a jak go widzę w czarnych ray banach, to mruczę cicho pod nosem, tak jest mi przyjemnie. I wcale nie myślę wtedy o czułym, spokojnym Niallu, tylko o zadziornych Horanie i wiem, że to jest złe, że moje myśli podążają w złym kierunku...
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie. Coraz częściej zdarza mi się nie wiedzieć, co chcę powiedzieć po przeczytaniu rozdziału u moich guru z blogsfery. Kiedy dzisiaj rano skończyłam czytać, nawet nie kliknęłam, żeby dodać komentarz, bo byłam oszołomiona i wiedziałam, że nic sensownego nie zdołam napisać. Do teraz czuję się nie do końca pewna, czy się uspokoiłam i myślę trzeźwo.
Prawda jest taka Mania, że ja z rozdziału na rozdział staję się jeszcze bardziej świadoma ogromu Twojego serca, Twojej duszy. I dostępuję co rusz zaszczytu, kiedy otwierasz dla mnie drzwi do niej i pozwalasz się poznać z tej najgłębszej strony, jaką są emocję. Jesteś niebywale odważna, dając upust swoim emocją, zachowując się przy tym, jakbyś nie obawiała się tego, że ktoś może Twoje słowa wykorzystać przeciwko Tobie. Patrząc na każde ze słów wypisanych powyżej, każde przemawia do mnie Tobą, Twoim serduszkiem, które jest tak wielkie i wygrywa tak piękną melodię. Powtórzę się, cieszę się, że weszłam tutaj i w końcu zabrałam się do przeczytania wszystkiego od początku. Dzięki temu zyskałam lekturę, która po każdym przeczytaniu (a wracam tu częściej, niż się spodziewasz) dociera w najgłębsze zakamarki mojego umysłu i serca jednocześnie, robiąc ze mnie chodzący chaos emocji. Właśnie po przeczytaniu tlm, stwierdzam bez wywijania się od tego, że przeżywam wiek dojrzewania i że jestem rozstrojona emocjonalnie, bo takiego mętliku nie wzbudza we mnie nikt oprócz Ciebie. I nie jestem za to zła, jestem Ci wdzięczna, że uświadamiasz mnie, ile potrafię jednak w sobie nosić uczuć i jak w nie jestem bogata, chociaż nie zawsze to pokazuję.
Oprócz Twojej osoby, którą mnie w sobie rozkochujesz (te pokłady miłości, które w sobie trzymasz, mogłabym samolubnie przeznaczyć tylko dla siebie), uświadamiasz mnie z rozdziału na rozdział jak wielką moc posiadają Twoje słowa i jak wiele jest w Tobie potencjału. Wiem, że życzeń nie powinno mówić się na głos, ale chciałabym kiedyś, w przyszłości mieć okazję do stworzenia czegoś razem z Tobą, aby z burzy naszych mózgów powstała historia, a praca nad nią nie sprawiałaby nam tylko wiele przyjemności, ale również umocniłaby naszą relację, była czymś tylko naszym, w co włożymy całe siebie i pokażemy więź, która w moim odczuciu, z dnia na dzień jest coraz silniejsza.
Mam to, czego chciałam. Znowu płaczę. Z radości, ze wzruszenia, sama już nie wiem. Zapisałam sobie, co chciałam przede wszystkim powiedzieć o rozdziale, o jego zawartości, żeby nie zapomnieć. Już wiem, jak wyglądało pierwsze spotkanie Annie i Nialla, już wiem, że niezłe było z niej ziółko i w duchu żałuję, że Nialler ją poskromił, że ujarzmił w niej buntowniczkę, połączenie wszystkich czterech żywiołów. Emocjonalna Ann jest wzruszająca, sprawia, że chciałabym być na jej miejscu. Byłabym w stanie znieść ból, jaki sprawiają jej myśli, dla tej chwili, w której Horan objąłbym mnie silnymi ramionami i rozproszył troski, wywołał uśmiech na mojej twarzy. Porywcza Anna wzbudza u mnie dreszczyk emocji, podekscytowanie. Jaka była przed wyjazdem do Londynu? Co się wtedy stało? Dlaczego zależało jej na zmianie? Annie Holmes to chodząca zagadka i chociaż wykładasz uczucia jak na dłoni, to ja wciąż mam wrażenie, że skrywa ona tajemnicę, że nie do końca chcę się przyznawać do tego, co było kiedyś i robi wszystko, byle nikt więcej nie poznał jej "polskiej" strony.
UsuńOch! To jest takie, takie, takie... No nie mam słów, żeby opisać to, co się ze mną dzieje. Ja wariuję. Podczas czytania, a kiedy czekam na kolejny rozdział to wariactwo się nasila. Nienawidzę czekać, ale na takie efekty warto i nauczę się cierpliwości dla Ciebie, Annie i Nialla, dla tej historii, abym potem mogła łapać te małe ulotne momenty z życia tej pary.
Ściskam Cię najmocniej jak potrafię i mówię Ci: "Jesteś WIELKA Maniu Wspaniała!"
Twoja Oli ♥
Szkoda, że nie da się tak jakoś pisać dźwiękiem. No wiesz, żebyś teraz mogła usłyszeć tą głuchą ciszę wokół mnie, przyśpieszony oddech i co jakiś czas głośne pociągnięcia nosem. Koniec nadszedł za szybko, o wiele za szybko.
OdpowiedzUsuńUgh, tak jak mówiłam - masz mnie. Postanowiłam napisać tylko jeden komentarz do wszystkich trzech części siódemki, bo w zasadzie to co chcę Ci przekazać odnosi się do całokształtu.
Oczy mnie szczypią od tych rodzinnych scen.
Jesteś niesamowita. Te dwa słowa same cisną mi się na usta (a może w tym przypadku na palce?). To jak sklejasz słowa, magicznie łącząc je w całość tak spójną, że emanującą wrażliwością... Boże, chciałabym być w Twojej głowie.
Spotkanie Nialla i Annie jest tak zwyczajne, przypadkowe i prawdopodobne, że aż wydaje się niemożliwe. Z kolei to, że spotkali się drugi raz przy tym samym regale, można już chyba nazwać przeznaczeniem.
Annie nie jest do końca grzeczną dziewczynką, prawda? Wydaje mi się, że żałuje czegoś, co kiedyś zrobiła. W Polsce była Anią, kimś zupełnie innym. Ania wciąż czai się gdzieś głęboko w niej, a Annie stara się z nią walczyć, bo chce być godną, dobrą dziewczyną. Stara się stłamsić w sobie tą swoją mroczną stronę. Na szczęście jest On. Jest jej prywatnym słońcem, nie gasnącym nawet w nocy. Chlip, chlip, jakie to piękne.
Mogłabym Cię o coś prosić? NIGDY, nigdy, nigdy nie przestawaj pisać.
Wszyscy piszą tak niesamowicie długie komentarze i ja też bym chciała przekazać Ci wszystkie emocje, które odczuwam w tej chwili. Ale nie mogę. Po prostu nie mogę bo... bo brak mi słów...
OdpowiedzUsuńPerfekcja <3
@aania46