Manny

czwartek, 18 lipca 2013

#11

Dobry wieczór!

BARDZO PROSZĘ, PRZECZYTAJ.

Otóż, jak niektóre z Was wiedzą, wyjeżdżam na trzy tygodnie. Nie będzie mnie dla świata, nawet trudno będzie o zasięg w komórce, a co dopiero wifi. Caluśkie dwa dni zastanawiałam się, co napisać. Jak napisać. O czym. I co? Zrobiłam to, czego się bałam najbardziej. Walnęłam z grubej rury. Ale chciałam zrobić sobie i Wam tę przyjemność, (zwłaszcza, że liczba czytelników rośnie!) i opublikować coś przed moim wyjazdem. No i oto macie, jak zwykle nie sprawdzany.

Piszcie komentarze, tweetujcie do mnie, pytajcie o cokolwiek (i kogokolwiek z bohaterów!) na asku, a ja prędzej czy później zdobędę na minutę internet i uśmiechnę się szeroko, dając Wam znak życia.
Oliś, pisz mi, co u chłopaków, przypominam Ci!



            Brak chmur – jedna z pierwszych rzeczy, która rzuciła mi się w oczy. Niebo było czyste, błękitne, zupełnie niepodobne do pogody na Wyspach. Oparta bokiem głowy o szybę samochodu wpatrywałam się w puste przestrzenie naokoło. Starałam się myśleć o wszystkim, albo o niczym. Byle tylko nie skierować toku myślenia na to, co wywołało odrętwienie moich wszystkich kończyn i potok łez, spływający w dół policzków.
- Annie? – usłyszałam, jak głośno wypowiedział moje imię. Brunet, który grzał miejsce kierowcy patrzył na mnie z widocznym zmartwieniem, namalowanym na zmarszczonym czole.
- Hmm? – mruknęłam, ściągając brwi. Może właśnie powinnam zająć się rozmową, a nie zamykaniem w sobie tego wszystkiego? Tylko się nie wygadaj, Ann.
- Mówiłem do ciebie. Gadać z wami, marzycielami… - zaśmiał się, kręcąc głową i spoglądając uważniej przed siebie, na drogę.
- Przepraszam, Jason. Zamyśliłam się. – zdołałam tyle z siebie wykrztusić. – Mógłbyś powtórzyć?
- W zasadzie nic istotnego. Miałaś po prostu szczęście, że byłem akurat w Dublinie. Zasuwanie taksówką do Mullingar jest rzeczą, której wszyscy nie lubimy. Kierowcy specjalnie zaczęli podnosić stawki. – odrzekł, a ja pokiwałam głową na znak zrozumienia. – Nie dziwię ci się.
- Co?
- Nie dziwię się, że jesteś taka zamyślona. Nie codziennie rodzi się kolejny Horan, nie? – zachichotał, a ja prowizorycznie uniosłam kąciki ust. Oczywiście, że się z tego cieszyłam. Byłam niesamowicie dumna z Grega i Denise, naprawdę na to zasłużyli. Ale… no właśnie, za chwilę w mojej głowie pojawiało się to wredne „ale”. Od tych kilku tygodni stawiałam je zbyt często. Wszystko przez niczyj błąd. Wszystko przez czysty przypadek, który w tym momencie ciążył na moim sercu tak bardzo, że wiedziałam o nim tylko ja. I nie byłam do końca pewna, czy ktokolwiek jeszcze powinien się dowiedzieć. Tęsknota za rodziną byłaby równie dobrym pretekstem do opuszczenia Londynu na jakiś czas. Cholera, o czym ty myślisz, Holmes?! Jedziesz zobaczyć małego Horana…

- Nie idziesz? – spytałam przez otwarte okno srebrnego Mercedesa, gdy wysiadłam.
- Jakby nie patrzeć, to rodzinne chwile.. Nie jestem tobą, Holmes. – zaśmiał się. – Ale nie zabraknie mnie na imprezie po chrzcinach, to masz jak w banku. – uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ciepły wyraz twarzy.
- Dzięki za podwózkę.
- Nie ma sprawy, pozdrów klan Horanów ode mnie. – machnął na pożegnanie, po czym odjechał.

            Stałam samotnie przed wejściem do miejskiego szpitala, ze sporą torbą przewieszoną przez ramię. Przełknęłam głośno jak na siebie ślinę i wzięłam głęboki oddech. Z każdym kolejnym krokiem w stronę sali na pierwszym piętrze w lewym skrzydle budynku, moje myśli toczyły coraz większą bitwę. Starałam się nakierować je na fakt, że do ich rodziny dołączył cudowny maluszek. Kwestią zapomnienia uznałam rzecz, która nie dała mi spać przez ani pół minuty w ciągu ostatnich kilku dni.
            Doszłam do przeszklonych drzwi oddziału, zza których co chwila słychać było płacz nowonarodzonych dzieci. Zanim sięgnęłam wzrokiem do klamki, moją uwagę przykuły w połowie otwarte, drewniane, umieszczone na końcu korytarza drzwi. Widziałam, jak w głębi pokoju wysoki brunet robi kilka kroków w odrobinę niższego blondyna i wręcza mu delikatnie dziecko w ramiona. Ten od razu starał się przyjąć jak najbezpieczniejszą dla malca pozycję, uśmiechał się szeroko do pozostałych, zgromadzonych razem z nimi. W moich oczach momentalnie stanęły łzy. Wzruszenia? Bólu? Sama nie wiem, czego. Najlepszym usprawiedliwieniem w tej sytuacji mogłoby być wzruszenie – przeczuwałam, że nie dam rady za kilka minut zwyciężyć z potokiem, spływającym po moich policzkach. W końcu zdobyłam się na odwagę i zaczęłam iść w kierunku roześmianych, uśmiechniętych i dobrze mi znanych osób. Za jedną z nich zwykłam dość mocno tęsknić – tak i było tym razem. Jednak nie odczuwałam tego aż tak silnie, ze względu na zaistniałą sytuację.
            Bezszelestnie pojawiłam się przy pełnym ciepłych głosów pokoju. Delikatnie zapukałam, zanim szerzej uchyliłam drzwi. Przed moimi oczyma pojawiło się mniej osób, niż się spodziewałam. Bobby Horan, razem ze swoimi dwoma synami. Jeden z nich trzymał na rękach maleństwo z przymkniętymi powiekami, niebywale spokojne. Obserwowała ich przez cały czas zmęczona blondynka, która leżała wśród śnieżnobiałej pościeli na szpitalnym łóżku. Zdaje się, że jako pierwsza mnie zauważyła. Obdarowała mnie pełnym uśmiechem, zabijającym każdą nutę zmęczenia z jej promieniejącej twarzy.
- Greg… - mruknęła do niego porozumiewawczo. Ten zaczął odbierał dziecko od swojego młodszego brata, którego mina nie była zbyt zadowolona z tego powodu. Czyżby naprawdę mnie nie zauważył?
Przywitałam się z ich ojcem, którego przyjazny uścisk dodał mi dużo otuchy. Postawiłam przy ścianie swój bagaż i zerknęłam w stronę braci, którzy wciąż byli zajęci delikatnym przekazywaniem sobie noworodka.
- Przecież nie umrze od mojej ręki, czemu mi go zabierasz? – zaśmiał się cicho niższy, a brunet z kolej uśmiechnął się z jego niewiedzy.  – No co? Nie śmiej się ze mnie, to nie ja jestem zbyt troskliwym ojcem.
To się jeszcze okaże…
- Synu, trochę klasy.. – wtrącił z przekąsem najstarszy z obecnych Horanów. – No odwróć się, ciapo.
- Tylko może wyjdźcie na korytarz, jeszcze syna mi zanadto wyedukujecie. – zaśmiał się Greg, a blondyn w końcu oderwał wzrok od bratanka i odwrócił się w moją stronę.
Na jego twarzy widać było wymalowany szok, ale zaraz później zastąpił go szereg pięknych zębów, ukazanych w szerokim uśmiechu. Serce mi mocniej zabiło, gdy jego wzrok wbił się wprost w mój. Mimowolnie również uśmiechnęłam się, mimo wszystkiego co przykrywało moje serce ciemnymi barwami.
- Hej.. – mruknęłam. Nim zdążyłam cokolwiek dodać lub zareagować w jakiś sposób, już byłam wypychana na korytarz, a jego usta łapczywie atakowały moje. Przycisnął mnie lekko do ściany, a ja odrywając się powoli od jego ciepłych ust zaczęłam mocno się w niego wtulać. – Kocham cię, Niall. – udało mi się wyszeptać, zanim musiałam odwrócić głowę w drugą stronę i pozwalać, by całował jej czubek, a nie czoło. Łzy zaczęły zbierać się w kącikach moich oczu, dlatego szybko zacisnęłam powieki. Jeszcze mocniej przylgnęłam do jego ciała, pragnąć poczuć jakiekolwiek wsparcie.
Jakie kurwa wsparcie, jeśli wszystko ukrywasz, Ann?
- Hej, nie płacz Annie. Też cię kocham, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – uśmiechnął się, odwracając moją twarz na wprost jego. Zaczął mnie lustrować wzrokiem, czego najbardziej się bałam. Zdążył się przez ten cały czas nauczyć czytać moje emocje. Dlatego też spróbowałam ponownie wyrzucić wszystko z głowy i zatopiłam się w jego pocałunku, z nadzieją na ukojenie złych myśli. Z bezpieczną aurą wokół siebie, chwyciłam go za rękę gdy wracaliśmy do pokoju.
- Twoja kolej, Annie. – usłyszałam od Denise, która ponownie obdarowała mnie ciepłym uśmiechem. Spojrzałam na nią zdekoncentrowana, a ona kiwnęła głową na swojego męża. Pojawił się przede mną, a ja byłam wystarczająco blisko by móc podziwiać tego bezbronnego malca w jego ramionach.
- Czyń honory, ciociu Annie. – uśmiechnął się i zaczął podawać mi chłopca.
- Ale..
- Na chwilę. Zobaczysz, to jest anioł, nie dziecko. – Niall się uśmiechnął pokrzepiająco, gdy próbowałam zaprotestować. W końcu moje palce dotknęły miękkiej faktury białego materiału, w którym smacznie spał jego bratanek. Oczy wszystkich zgromadzonych skupione były na mnie, kiedy ręce zaczęły mi się trząść z przerażenia. Brunet pomógł mi wygodnie ułożyć jego syna na moim ramieniu, a ja starałam się bezpiecznie i w miarę ciasno trzymać go przy sobie. Zrobiłam kilka głębszych oddechów, powstrzymując falę gorąca przepływającą przez moje wnętrzności. Trzymałam w rękach takie drobne, takie bezbronne istnienie. Małego człowieka, który został zaledwie kilka godzin temu urodzony. Dziecko, które jest prawdziwą, poważną rzeczą na całe życie. Potrzebuje rodziny, dobrze wychowujących je rodziców. Potrzebuje dobrej matki. Denise na pewno nią była, będzie zawsze. To widać po jej oczach..
- Jest… śliczny. – w końcu udało mi się wydukać. Mimo uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy, po policzku spłynęła pojedyncza łza. A za nią kolejna… - Przepraszam, ja się tylko trochę… wzruszyłam. – wytłumaczyłam się i machinalnie uśmiechnęłam przez kolejne słone krople, gdy usłyszałam coś na kształt „awww” od zgromadzonych wokół mnie. Poczułam ciepłe ramię Nialla, oplatające plecy i jego usta, ciepło całujące moją głowę.
Nie do wiary…

- Sam nie wiem, Greg. Czasami to wszystko jest naprawdę trudne.
Słowa wypowiedziane z irlandzkich ust zadzwoniły mi w uszach, gdy odzyskiwałam świadomość z zakończonego właśnie snu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i bezgłośnie ziewnęłam, przeciągając się w tym samym czasie. Szeroko rozstawione ręce, by naprężyć mięśnie wystarczająco utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten ranek spędzam sama w łóżku. A przynajmniej spędzałam, do pewnego czasu.
- Coś jest nie tak? Nie układa wam się? – drugi, również znany mi dobrze głos dołączył do poprzedniego.
- Co? Nie! Jest wspaniale.
- W takim razie coś musi być.
- Wiesz.. Ann jest osobą, która ma ogromne doświadczenia emocjonalne. Staram się jej pomagać jak tylko potrafię, gdy tylko sobie z czymś nie radzi. Szło mi do tej pory raczej dobrze, ale.. Ja mam kurwa dopiero dwadzieścia lat, a to wszystko sprawia, że czuję się jak facet już sporo starszy. To wszystko jest czasem takie przytłaczające.. I ja mam świadomość tego, że Annie jest sporo dojrzalsza ode mnie, mimo tego samego wieku. Ale… cholera, nawet nie wiesz jak mój umysł się męczy na samą myśl o tym, co dręczy moją dziewczynę.
            Nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Jedyne co zrobiłam, to szybkie zatrzepotanie rzęsami i ciche przełknięcie śliny. W pewnym sensie czułam się niezręcznie – podsłuchiwałam. Chociaż… przecież mówili dość głośno, drzwi są uchylone, a ja nie śpię…
- Może dzięki temu więcej będziesz później rozumiał..
- Ale co będzie do rozumienia? Greg, ja… wciąż czuję się czasami jak dzieciak, nastolatek. Ann sprawia, że momentalnie staję się dla niej kimś… jakby dojrzałym mężczyzną, gościem ze sporym doświadczeniem również uczuciowym. A prawda jest taka, że ja nie jestem aż taki dobry w te wszystkie klocki..
- Nie rozmawiacie ze sobą o tym wszystkim?
- Szczerze? Jak dochodzi do takiej rozmowy to albo się kłócimy, po czym zapominamy o sprawie i lądujemy w łóżku, albo ona ze mną nie rozmawia, albo tak czy siak, kończymy w łóżku. Martwię się, Greg. Od kilku dni Annie wygląda jak śmierć, nic mi chce powiedzieć.
            Przysłuchiwałam się tej rozmowie, a moje serce rosło w bólu. Czyli widział, że coś się dzieje? Powoli wstałam i weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, które wisiało na ścianie przede mną. Zobaczyłam potargane i wypłowiałe włosy z kilkoma odrostami, widoczne doły pod oczami i zmęczony wzrok. Usta nawet nie kierujące się ku górze, a kości obojczyków widoczne niemalże gołym okiem. Bałam się, co zastanę w okolicy żeber, dlatego szybko zabrałam się za mycie zębów i rozczesywanie włosów. Ubrana w szare, luźne spodnie i moją ulubioną, koszulkę Chicago Bulls weszłam do salonu z sennym wyrazem twarzy. Tak, jakbym nie słyszała rozmowy, która tu się toczyła chwilę temu.
- Cześć, kochanie. – zostałam powitana przez blondyna, który za chwilę ucałował mój policzek i zaczął przygotowywać kubek herbaty.
- Hej, Greg. Jak Denise się czuje? – spytałam, nie zwracając uwagi na jego baczny wzrok obserwujący niemalże każdy nasz ruch.
- Och, wspaniale. Wygląda na naprawdę szczęśliwą, z resztą mi niedaleko do niej. – uśmiechnął się, poklepując miejsce na kanapie obok siebie. Opadłam więc na miękkie poduchy, uprzednio podwijając jedną nogę.
- To dobrze. – uśmiechnęłam się ciepło.
Nie potrzebujesz dublerki do grania uśmiechów, Ann.
- Annie. – usłyszałam jego ciepły, ale poważny ton. Zatrzasnął drzwi wejściowe naszego mieszkania i odstawiwszy plecak na ziemię, spojrzał prosto na mnie.
- Wszystko w porządku? – spytałam, widząc jak jego mięśnie się napinają. Zaczęłam przesuwać się w głąb domu. Wciąż bałam się dłuższych spojrzeń prosto w oczy. Wystarczająco dużo mógł mieć pretensji. W odpowiedzi na moje pytanie niemalże prychnął, a ja zdezorientowana spojrzałam w końcu na niego.
- Może ja powinienem zapytać? Ach, nie. Pytam od prawie tygodnia i wciąż słyszę, że wszystko jest okej, mam się nie martwić. Ale jak ja mam się kurwa nie martwić, co Annie? – podniósł głos, a moje oczy utkwiły w jego ekspresyjnej twarzy. Emocje wręcz buchały od niego, zahaczając o moją warstwę emocjonalną. Nadszarpnął ją mocno, powodując wyciek kilku łez spod moich powiek. Niemalże czułam, jak ciągną za sobą czarne smugi tuszu do rzęs. To nie były jakieś tam słone kropelki. Krokodyle łzy to nie to samo. – Przepraszam. Wiem, że nie powinienem podnosić głosu i… kurwa, jestem jebanym idiotą, robiąc to. Przepraszam cię za to, Annie. Ale ja chcę wiedzieć, co się dzieje. Muszę to wiedzieć. – powiedział nieco spokojniej, próbując się opanować. Dorzucił do tego gestykulację rąk, która być może pomagała mu w wylaniu wszystkiego, co w nim siedziało. A siedziało z mojej winy. – Powiesz mi? – spytał, jeszcze spokojniej.
- Ja… Niall, po prostu nie chcę zniszczyć ci życia, marzeń… - zaczęłam drżącym głosem.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy, Ann.. – podszedł do mnie i objął ciasno ramionami. – Przecież to ty jesteś moim życiem i marzeniem, mała. Co ty w ogóle pieprzysz…
- Niall, uwierz mi. Jeśli ci powiem, to właśnie tak będzie. Zniszczę to wszystko. – powiedziałam, odwzajemniając uścisk. Nie chciałam, by wypuszczał mnie ze swoich ramion. Czułam się w nich zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie. Bałam się jednak, że to wszystko za chwilę zniknie.
- To mi powiedz a ja cię zapewnię, że wszystko będzie dobrze. – odparł, a ja pokręciłam głową. – Wiem, że nas dziś rano słyszałaś. – dodał smutno, a ja zamknęłam mocno oczy powstrzymując głośny szloch.
- Posłuchaj mnie. Naprawdę, bardzo cię kocham. Dzięki tobie stałam się inną i lepszą osobą. Ale ty masz trasy koncertowe, masz nastoletnie fanki, ciągle nowe kontrakty…
- Czy próbujesz ze mną zerwać? – spytał nagle, a moje mięśnie i kości momentalnie zastygły. Aż tak to zabrzmiało?
- Nie… To znaczy… Ja po prostu wiem… Spójrz, mamy dopiero po dwadzieścia lat. I przez to, że cię kocham chcę, żebyś był szczęśliwy i dążył do tego czego pragniesz, a nie marnował najlepszy okres młodości…
- Przestań kurwa pieprzyć, Annie… - wysyczał do mojego ucha, które chwilę później pocałował. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz, więc jeszcze ciaśniej oplótł swoje ramiona wokół mnie. A ja? Napawając się zapachem jego skóry zbierałam w sobie tę cholerną siłę. W końcu odsunęłam się od niego, a on się skrzywił na widok moich  czarnych, mokrych placków wokół oczu. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam prosto na niego, co zadało mi niemiłosierny ból.
- Jestem w ciąży.

            Odsunął się ode mnie o kilka kroków i zaczął krążyć w kółko, nie patrząc w żaden konkretny punkt. Z korytarza zaczął się przesuwać w stronę kuchni i salonu, co dało mi wystarczający powód by przestać hamować łzy. Serce, które połamało się doszczętnie na kawałeczki razem z jego odwracającym się wzrokiem poprowadziło mnie do szafy z ubraniami. Otworzyłam ją i wyciągnęłam spod wieszaków dużą, czerwoną walizkę. Wrzucałam do niej wszystko, co wyglądało na moją własność. Nawet już nie szlochałam. Zwyczajnie, bez emocji sączyły się ze mnie łzy, a moje ręce rzucały na dno spodnie, koszule, bluzy. Podeszłam do drugiej szafy, z której powyciągałam pokrowce ze sprzętem fotograficznym w środku. Gdzieś między ubrania rzuciłam laptopa, którego podniosłam ze stolika koło łóżka.
- Co ty kurwa robisz? – usłyszałam za moimi plecami, gdy sięgałam do półki z butami. Nie odpowiedziałam nic, tylko wrzuciłam kolejną parę trampek do prawie zapełnionej już walizki. – Annie przestań. – powiedział, chwytając od tyłu moje ramiona.
- Najlepiej będzie, jeśli się stąd wyniosę. Wszystko będzie dobrze, Niall. Jutro jedziesz dalej w trasę, zapomnij o tym. – odparłam, siląc się na beznamiętny ton głosu.
- Zostaw te buty. – powiedział stanowczo. Nie posłuchałam i sięgnęłam po parę czarnych espadryli. – Annie, przestań! – krzyknął i gwałtownie odwrócił mnie w swoją stronę. Objął dłońmi moją twarz i próbował się uspokoić. – Nigdzie się stąd nie ruszasz. Zostaniesz ze mną, słyszysz? Zostaniesz w Londynie, nigdzie nie wyjedziesz. Nie pozwolę ci na to, Ann. Kocham cię.
- Miałbyś problem z głowy. – powiedziałam oschle, zdając sobie sprawę z ciosu, jaki mu być może zadałam.
Ałć, czyżby budziła się stara Annie? Nie dobrze…
- Nie, nie miałbym.
- Przestań się oszukiwać, Niall! Kurwa, przecież nie będziesz w każdej wolnej chwili przylatywał na dwadzieścia minut, żeby nakarmić dziecko! Ja pierdziele, przecież to nie ma najmniejszego sensu!
- Od dawna wiesz? – nie zwrócił uwagi na moje krzyki.
- To nie ma najmniejszego znaczenia.
- Owszem, ma! Kurwa, aleś ty uparta, Holmes! – podniósł znów głos, a nasze oczy buchały piorunami na wszystkie strony.
- Ma? Bo co, chcesz sprawdzić, czy się nie przespałam z kimś innym? Śmiało, Niall. To było dokładnie cztery i pół tygodnia temu, w tym mieszkaniu! Nie zdradziłabym cię.
- Ufam ci, Annie! To ma znaczenie, bo chcę się o ciebie troszczyć, martwię się! Tak trudno to pojąć? Tak trudno zrozumieć, że chcę jak najlepiej dla mojej dziewczyny? Najlepiej dla niej i dla naszego dziecka? To naprawdę takie trudne do pojęcia? Stało się, owszem. Ale nie mam zamiaru być jakimś pierdolonym chujem i cię z tym zostawić! Kocham cię i nie pozwolę, by cokolwiek się stało tobie ani dziecku. Może sam jestem jak dzieciak, ale być może to jest znak, że muszę kurwa dorosnąć!
- Gdyby to samo powiedziała ci Hannah, fryzjerka albo długonoga kopia mnie, Laura… też byś tak zareagował?
Cios poniżej pasa, Ann. Nie kontrolujesz się.
Wkurzył się. Jego twarz poczerwieniała, a ręce niebezpiecznie wręcz gestykulowały. Moja pierś pulsowała, a oddech stawał się coraz bardziej niespokojny. W końcu zbliżył się do mnie. Ze złością wymalowaną w pociemniałych, granatowych wręcz tęczówkach przyciągnął mnie do siebie, jedną ręką obejmując mnie w talii a drugą delikatnie przykładając do policzka. Przez chwilę się przestraszyłam, ale przecież gorzej i tak nie mogło być, prawda? Już kiedyś zostałam uderzona przez faceta, którego kochałam.
- Nigdy, przenigdy nie doszło do niczego pomiędzy mną, a jakąkolwiek inną dziewczyną od momentu, kiedy cię zobaczyłem w Tesco przy półce z Oreo. Nigdy, przenigdy nie powinnaś się bać, że cię uderzę. Ups, dobrze czyta w myślach. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? Bo gdyby nie twoje stabilne myślenie byłbym gotów już teraz, zaraz oświadczyć ci się. Kocham cię, rozumiesz? Jakoś sobie poradzimy. Razem, słyszysz? Razem. – powiedział, po czym mocno mnie do siebie przytulił.
- Nie potrafię być matką. Jestem marzycielką, a nie dojrzałą kobietą, gotową na macierzyństwo.

7 komentarzy:

  1. łooo :O
    to żeś namieszała.
    Czytałam i tak się zastanawiałam czego Annie nie chce powiedzieć Niallowi, ale ciąża mi w ogóle nie przyszła na myśl.
    Bardzo, bardzo mi się podoba ♥
    Czytając miałam łzy w oczach.
    Czytając każdy kolejny rozdział coraz bardziej zauważam, że jestem podobna do Annie. Taka niepoprawna marzycielka. Nie dokońca wierząca w siebie, próbująca sobie wmówić same najgorsze rzeczy.
    Mieć kiedyś takiego wspaniałego, kochającego i opiekuńczego chłopaka jak Niall to marzenie ♥
    Bardzo Ci dziękuję, że piszesz to opowiadanie i za to, że jesteś ♥
    Kocham Cię ♥

    Pozdrawiam
    @13Martis

    PS Udanych wakacji ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej. Ufff..

    Musiałam chwilę zaczekać, aż emocje opadną, żeby napisać tu cokolwiek. Nie sądziłam, że potrafię tak długo nie oddychać. Te wszystkie wydarzenia - mały Horan, ciąża Ann...tyle w tym różnych emocji przez wzruszenie aż do złości. Dużo tego. Ostatnie linijki czytałam z rozdziawioną buzią - dziwnie musiało to wyglądać.
    Mam nadzieję, że włoskie krajobrazy będą dla ciebie dobrą inspiracją na kolejny rozdział. Oby tak dalej, Mania. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że Ci się udzielił wczorajszy nastrój ; ) Tak czy inaczej... mały Nialler? No pięknie. Nie wiem jak to jest możliwe, ale tak jakbym miała mini ciarki kiedy czytałam ten moment wyznania prawdy. I to chyba właśnie było w tym wszystkim magiczne.
    Bohaterowie sobie poradzą. Wierzę w to.

    Jeszcze raz udanych wakacji! xxx

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojoj nie spodziewałam sie tego . Niall jest taki opiekuńczy . :) Awww . *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba! I będę tu zaglądać częściej. ;)
    zapraszam do mnie. obserwujemy ? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluje ! Zostałaś nominowana do Liebster Award ;)
    Więcej u mnie : http://five-boys-one-band-one-dream.blogspot.com/2013/08/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  7. łoo jaki obrót sprawy
    :oo
    Haa!! Wiedziałam ze tak bd :333333 <3
    MAŁE Horanki :33

    OdpowiedzUsuń