Manny

poniedziałek, 4 lutego 2013

#2

Ekhm, zawiera treść seksualną. I jest długi. Tak tylko mówię...


Sennym krokiem wstałam z łóżka. Umywszy zęby, zamknęłam kosmetyczkę i wpakowałam ją do walizki, która już po chwili stała zapięta. Wsunęłam na siebie szare, ciepłe dresy, o których mówiono że należą do Niego – byli w błędzie. Należały. Ubrałam białą podkoszulkę na koronkowych ramiączkach, a z włosów zaplotłam delikatnego warkocza, który po jakimś czasie miał się rozpaść, biorąc pod uwagę śliską fakturę moich grubych, już nie o jednolitym kolorze włosów.
Mijając próg salonu, powitana zostałam pożądliwym wzrokiem już prawie rozbudzonego blondyna. Uśmiechnął się, lustrując mnie wzrokiem, co musiało być wywołane przez jakiś element mojego ubioru. Nie miałam siły się jednak nad tym zastanawiać, biorąc pod uwagę zabójczą porę dnia, jaką była piąta rano. Mimo naszego, nazwijmy to, zawodowego przyzwyczajenia, wciąż nie była to godzina dziesiąta czy jedenasta. Wstał z kanapy, zabierając z kawiarnianego stoliczka kluczyki do samochodu i telefon, które wrzucił do tylnej kieszeni spodni. Wystarczająco mnie znał, żeby wiedzieć jaka jest teraz moja potrzeba, dlatego rozłożył swoje ramiona, żebym mogła się w niego wtulić. Zamknęłam oczy, napawając się mieszanką zapachów jego skóry i perfum. Położył mi swoje ciepłe dłonie na biodrach, już po chwili zjeżdżając odrobinę niżej, tym samym drażniąc opuszkami palców nagą skórę ponad spodniami. Delikatnie pociągnął do góry szary materiał, opierając je pewniej na wystających kościach biodrowych. Poza terenem owych spodni został jeszcze skrawek koronkowego, bieliźnianego materiału, który usilnie chciał przykryć grubymi dresami, jednak widocznie nie miał siły dłużej walczyć ze swoją wyobraźnią i dał za wygraną.
- Jedziemy? – mruknął gdzieś pomiędzy kosmykami moich włosów, pachnących z pewnością moim owocowym szamponem. Delikatnie pokiwałam w odpowiedzi głową. Odsunął mnie delikatnie od siebie i czule pocałował w usta, wkładając w to mnóstwo troski i tęsknoty. Tego drugiego aż tyle, bo przecież, jak Martha twierdzi, nie chce zostać przedwcześnie ciocią, dlatego wolała wybrać środek zapobiegawczy. A raczej dosyć silnie działający antykoncepcyjnie, żeby nie powiedzieć – ulokowała go w hotelu. Z dala ode mnie. Ma się to nadopiekuńcze rodzeństwo, nie powiem. Ale co ja mam do gadania?
Gdy zaczęliśmy się zbierać, na pożegnanie przyszły nam moja siostra i jej współlokatorka, Caroline. Gdy wysoka blondynka wypowiedziała do nas kilka słów, używając swojego rodowitego francuskiego, spłonęłam delikatnym rumieńcem i uśmiechnęłam się.
- Co powiedziała? – usłyszałam nad uchem. Bo to przecież oczywiste, że umiejąc wypaplać tylko jedno zdanie po francusku, nie był w stanie zrozumieć. A szkoda.
- Caro jest bardzo… zdziwiona, że potrafimy tworzyć tak uroczą, a zarazem wybuchającą seksem parę. Tak mniej więcej. – cicho wytłumaczyłam, a mój kolejny rumieniec został pokryty jego delikatnym buziakiem. Francuska uśmiechnęła się, westchnęła i zaczęła żałować, że nie znalazła jeszcze nikogo, kto zawróciłby jej aż tak w głowie.
Wyściskana przez blondwłosą, obwiązałam wokół szyi mój ulubiony, czarny szalik, dający maksimum ciepła i pachnący w zasadzie wszystkimi moimi bliskimi osobami. Mieszanka perfum była zadziwiająco piękna i przywoływała każde najwspanialsze wspomnienie. Tworzył całość razem z wełnianym, szarym swetrem Amiry, którego brak w jej szafie nie zrobił różnicy w jej milionowej kolekcji, ale za to pozwolił mi czuć się bezpiecznie, niemalże jak w jej objęciach, ze względu na przesiąknięcie zapachem jej i Harry’ego perfum. A Amira zawsze pachnie też Haroldem, co już stało się chyba nieodłącznym elementem jej zapachu.
Zaciągnęłam się różnorakim powietrzem z ton wełny, którymi się okryłam i wsunęłam stopy w trampki, nawet ich nie zawiązując.
- Trzymaj się, kochana. – usłyszałam od Marthy,  gdy mnie przytulała. – A ty dbaj o nią, potrzebuje tego. – zwróciła się do Niego, również go przytulając.
- Będę, obiecuję. – odparł z uśmiechem.
Wsiedliśmy do dużego, czarnego Range Rovera i odjechaliśmy. Opuszczaliśmy Brukselę.
            Pierwsze kilkadziesiąt minut minęło na moim przekonywaniu go, że jeśli tylko poczuje odrobinę zmęczenia, mogę usiąść za kierownicą. Ten tylko uśmiechał się do mnie czule i jechał dalej, nie zważając na potok moich tłumaczeń, że przecież ja też umiem jeździć, a on może się zdrzemnąć. W końcu spał krócej ode mnie, późnym wieczorem mimo braku moich reakcji, wciąż do mnie pisał wiadomości. Ja sobie już od godziny smacznie chrapałam, a on wciąż pisał…
Nastała w końcu godzina, kiedy senność całkowicie nas opuściła. Kontrolnie zapytałam, czy nie czuje się zmęczony, na co znów się uśmiechnął i posłał mi buziaka.
- Monotonny się robisz. – mruknęłam. Złożyłam nogi jak w tureckim siadzie, korzystając z dużej przestrzeni w jego aucie. Wyprostowałam się, napinając mięśnie kręgosłupa i pozwalając kilku kościom lekko strzelić.
- Zaraz będziemy w porcie. – odparł, kładąc mi jedną rękę na nodze. Gdy dotknął mojego uda przez materiał spodni, poczułam coś, co można porównać do lekkiego porażenia prądem, tyle że przyjemnego. Przez dłuższą chwilę nie zdejmował swojej dłoni, a moje motyle w brzuchu rozpoczęły swój taniec. Kilka dni minęło, zanim zorientowałam się że jego brak w nocy, tuż obok mnie, może odznaczyć na mnie takie piętno tęsknoty. Zwłaszcza, jeśli przyzwyczaiłaś się do jego częstego dotyku. Dobra, bardzo częstego. Ehh, niech wam będzie! Bardzo bardzo częstego. Musiałam nabrać do płuc sporo powietrza, by stłumić kumulujące się we mnie emocje.
- Co tak wzdychasz? – mruknął, spoglądając na mnie zza przeciwsłonecznych okularów. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przejechaliśmy przez kilka nierówności na drodze, które wprawiły jego dłoń w delikatne drgania. – Hmm? – mruknął znów, gdy najwidoczniej nabrałam głęboko w płuca powietrza po raz drugi. Stanęliśmy w kolejce do pociągu, który miał nas bezpiecznie przeprowadzić przez Eurotunel aż do Dover. Spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić ze wzrokiem. Przeleciałam oczyma z jego twarzy, na dłoń, potem znów twarz, aż w końcu czując palące policzki nieśmiało się uśmiechnęłam i odwróciłam głowę w stronę okna. Słyszałam, jak odkrywa ustami swoje śnieżnobiałe zęby. Jak jego wargi układają się w uśmiechu. Delikatnie odchrząknął, pozbawiając mnie dodatkowego ciepła na moim udzie i wskazując palcem na schowek przed moim fotelem. – Mogłabyś? – poprosił nieco głośniej, wyrywając mnie z prób opanowania emocji. Popatrzyłam na niego pytająco, a potem zorientowałam się że znajdujemy się obok budki z mężczyzną, który z pewnością sprawdza, czy aby legalnie próbujemy się dostać na teren pociągu. Z ust wymsknęło mi się ciche „Och”, po czym sięgnęłam do schowka pełnego płyt, różnych papierów i innych niepotrzebnych rzeczy. Znalazłam wzrokiem odpowiednie dokumenty i podałam mu, gdy ciepło się uśmiechnął. Nie muszę już chyba dodawać, że to już totalnie wybiło z rytmu mój puls, buzowało się we mnie od nadmiaru poirytowania, emocji… wszystkiego naraz.
Wjechaliśmy do zatłoczonego już pociągu pełnego pasażerów. Stanęliśmy, zgasł silnik. Powietrze stało się jakby cięższe, a do tego w wagonie pełnym samochodów były zapalone tylko światła przy przejściach do kolejnych wagonów. Czułam jak serce mi wali. Nie byłam w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Bałam się, że cały czar pryśnie. A w pewnym sensie byłam zaczarowana… jego obecnością. Idiota – pomyślałam, gdy kątem oka zobaczyłam jak jego ręka wędruje ku drzwiom. Dlaczego mi to robił? Widział, że doprowadza mnie do istnego szaleństwa. Chciał tak po prostu wyjść? Nie mogłam mu na to pozwolić. Moja pulsująca w żyłach krew i szaleńczo skaczące serce nie mogły mu na to pozwolić. Już chciał wyjść, ale zatrzymał go mój szept, który z trudem wydostał się z oniemiałego gardła. Wyszeptałam jego imię z taką dokładnością i precyzją, jakby bojąc się, że mnie nie zrozumie. Odwrócił swoją twarz w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Zatopiłam się w ich błękitnej jak ocean głębi, niemalże widząc odbijające się w nich iskierki tych moich, szarych. Nie mogłam znieść ilości motyli w moim brzuchu, więc gwałtownym ruchem dłoni przyciągnęłam jego twarz do mojej, ciągnąc delikatnie za jego blond kosmyki. Pozwolił mi się wpić w jego usta z niewiarygodną namiętnością. Gdy odwzajemnił mój pocałunek, wplatając dłoń między włosy, pozwoliłam mojemu językowi rozpocząć taniec w jego ustach. Tak bardzo byłam stęskniona za każdą pieszczotą, że bałam się samej siebie. Drugą ręką dosięgnął do mojej talii, by wsunąć ją pod cienki materiał białej koszulki. Momentalnie na skórze pojawiła się gęsia skórka, wywołana jego gorącym dotykiem. Napierałam na jego usta, starając się odzwierciedlić moją potrzebę. Błądził ręką po moich plecach, zalotnie zaczepiając o zapięcie stanika. Cicho mruknął, gdy zsunęłam jedną dłoń z jego głowy i zaczęłam ciągnąć go za koszulkę na całej jej długości. Byłam gotowa zebrać w sobie tyle siły, by przejść na miejsce kierowcy i usiąść mu na kolanach. Tak, byłam. Gdy usta zaczęły mnie mrowić z przyjemności, usłyszałam damski krzyk. W zasadzie był to pisk. Gwałtownie oderwaliśmy się od siebie, głośno sapiąc. Zaczęliśmy się rozglądać za posiadaczką drażniącego głosu i krótko mówiąc, zamarliśmy. Od strony jego drzwi stała dziewczyna, na oko w wieku piętnastu lat. Oczy miała wielkie jak medaliony. W ręku trzymała telefon komórkowy, którym mam nadzieję, nie zrobiła przed chwilą zdjęcia. Z dumnie wypiętą piersią, na której spoczywała koszulka z napisem „I LOVE ONE DIRECTION”, patrzyła na niego z istnym uwielbieniem.
- Niall Horan, Niall.. – zaczęła jąkać. Spojrzał na mnie zmieszany, po czym niepewnym ruchem otworzył okno. – Dasz mi swój autograf? Mogę mieć z Tobą zdjęcie? Super samochód! Czy to twoja dziewczyna? Jak to jest być w 1D?... – zaczęła zasypywać go milionem pytań. Krótko odpowiedział na kilka z nich, wymijając się od konkretów. Podpisał jej się na rękawie koszulki, zrobił zdjęcie, na którym widniało pół jego twarzy, akurat poza samochodem, po czym, delikatnie mówiąc, spławił ją, mówiąc że musi wykonać ważny telefon.
Gdy dziewczyna zniknęła nam z zasięgu wzroku, znów nastała cisza. Patrzyliśmy oboje przed siebie, na bliżej nieokreślony obiekt.
- Tak, właśnie… - podsumował, po czym pociągnął nosem. Niczym otumaniona, kierowana tylko i wyłącznie przez własne kończyny ze względu na szok, pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi, żeby wysiąść. W międzyczasie poczułam nieustające wibracje w kieszeni. Zerknęłam na ekran czarnego iphona i dostrzegłszy imię „Bethany” uniosłam brwi. Gdy odebrałam, usłyszałam od razu ciepłe powitanie młodszej koleżanki ze studiów, której zdarzało mi się pomagać. No co, Annie ma dobre serce, a jej tak kiepsko idzie na tym pierwszym roku…
- To mogłabym wpaść dzisiaj? Dosłownie na chwilę, bo kompletnie nie wiem jak się ustawia… - słyszałam jej słowa jak przez mgłę, wciąż zszokowana obecną sytuacją i faktem, że ona dzwoni. W odpowiedzi, między jej potokiem słów mruknęłam zwykłe „Tak, jasne.”. Nawet nie wiedziałam, czy jeszcze o czymś mówiła, gdy się rozłączałam.
Byłam kompletnie rozbita. Z trudem zamknęłam czarne drzwi samochodu i skierowałam się do kolejnego wagonu. Słyszałam jak za mną szedł. Niektóre motyle w moim brzuchu wciąż wariowały, ale wariowała też głowa, od natłoku zdarzeń w tak krótkiej chwili. Poprawiłam opadający z ramion, luźny sweter i już po chwili siedziałam na twardym fotelu, ze wzrokiem wbitym w szybę, za którą nie było nic innego, jak betonowe mury tunelu..
Trwająca niecałą godzinę droga minęła na niespokojnych spojrzeniach z oczu do oczu, odwracaniu wzroku na szybę i słuchaniu rozmowy telefonicznej, którą prowadził pewien biznesmen, siedzący przed nami. Bałam się nawet patrzeć na resztę wagonu, w obawie przed milionami spojrzeń kierowanymi w moją stronę. Jedyne czego pragnęłam, to uspokojenie myśli i… wiadomo, co. Coś, czego nawet  nie zaczęliśmy. A mogło być tak pięknie, cholera.
- Moje mieszkanie jest bliżej. – mruknęłam, gdy dojeżdżaliśmy do Londynu. Wiedział, o czym myślę przez całą drogę z Dover. Przecież specjalnie odwracałam wzrok od jego pociągającego uśmiechu, specjalnie starałam się nie zwracać uwagi na jego chrypę, gdy po dłuższej przerwie zaczynał coś mówić.. tę seksowną chrypę…
I gdy usłyszał moje słowa, chyba pierwsze od incydentu w pociągu, uśmiechnął się szeroko. Niemalże zachichotał. Wyciągnęłam się w fotelu i przeciągle pocałowałam go w policzek. A do końca drogi tylko nerwowo stukałam o swoje kolano, albo pustym wzrokiem przesuwałam po odebranych wiadomościach, nawet nie zwróciwszy uwagę na ich prawdopodobne, głębokie przesłanie.
Dojechaliśmy pod budynek apartamentowca, w którym znajdował się mój mały świat. Było może koło południa, albo nawet to nie. Czułam na sobie jego przeszywający wzrok. Wysiedliśmy, przywitani przez słabe promienie słońca. Do ręki wziął moją walizkę i zamknął samochód. Splótł swoją dłoń z moją, po czym weszliśmy do budynku. Portier nawet nas nie zauważył, tak zaczytany był w swoją gazetę. Chwilę poczekaliśmy na windę i weszliśmy do niej, pełnej luster i poręczy. Najwidoczniej chciał dać upust emocjom już tutaj, bo delikatnie przylgnął do mnie, przyciskając mnie do ściany. Zaczął zbliżać swoje usta do moich, a ja uśmiechnęłam się tryumfalnie. Z intymnej chwili wyrwał nas jednak wpadający jak burza do windy Kyle, mój sąsiad. Odchrząknęłam, a Niall odrobinę odsunął się ode mnie, robiąc to z niemałym trudem.
- O, hej. O tej porze? Tutaj? – spytał, mierzwiąc swoje brązowe włosy. Podciągnął opadające dżinsy i nacisnął guzik z numerem trzy.
- Tak wyszło. – słabo się uśmiechnął blondyn, spoglądając na mnie. Musiałam się lekko zarumienić, bo odrobinę poszerzył swój uśmiech.
- Ja właśnie urwałem się  z pracy, bo brat do mnie zaraz przyjeżdża, muszę go czymś zająć… jak chcecie możecie wpaść. Niall, kupiłem tę grę, o której mi wspominałeś, może chcesz… - zaczął swój wywód, a winda się zatrzymała. Już chciałam pociągnąć dłużej tę rozmowę, głupio mi było ją przerywać… To był naprawdę w porządku chłopak. Jednak blondyn widząc jak już otwieram usta, wyprzedził mnie.
- Wybacz, Kyle, ale mamy coś do zrobienia… - powiedział, po czym pociągnął mnie za rękę w stronę korytarza. Przepraszająco na niego spojrzał i zaczął obmacywać kieszenie moich spodni w poszukiwaniu kluczy, gdy już postawił pod drzwiami walizkę.
- No nie, znowu? – zaśmiał się brunet, kręcąc głową w niedowierzaniu. Tamten mu zawtórował
- Aż tak słychać? – zażartował Horan, znajdując klucze i śmiejąc się.
- Jakie znowu, wcale nie tak znowu, przecież.. – zaczęłam się wypierać, ale on zdążył wepchnąć mnie do mieszkania i zamknąć mi przed nosem drzwi.
I tak przez dobrych kilkadziesiąt sekund staliśmy i głupio na siebie patrzyliśmy. W amoku próbowałam odczytać myśli z jego oczu, jednak nic z tego nie wyszło. Poza tym, że już po chwili czułam jego ręce, błądzące po całym moim ciele. Objęłam ramionami jego szyję, całując namiętnie jego słodkie usta. Pozwoliłam mu mnie unieść, gdy chwycił mnie za pośladki, delikatnie wbijając palce w fakturę mojej skóry. Oplotłam nogami jego biodra, jeszcze mocniej napierając na jego gorące wargi. Do walki włączyły się nasze języki, które w szalonym tańcu zaczęły wirować i przyprawiać mnie o niepohamowane jęki rozkoszy. Czułam jak opada razem ze mną na łóżko, wgniatając mnie w materac swoim ciałem. Niemalże zerwał ze mnie koszulkę, wcześniej pozwalając szalikowi i swetrowi opaść gdzieś na podłogę. Jego oczy zabłysły, gdy spojrzał na moje piersi, przykryte tylko powłoką biustonosza. Zaczęłam się jeszcze silniej rumienić na twarzy. Gdy pomogłam mu zdjąć koszulkę, pozwoliłam moim ustom na wydanie cichego jęku, widząc jego nagi tors. Do tego szarmancko się uśmiechnął, wykorzystując moją nieuwagę i zaczął zsuwać ze mnie spodnie, które chwilę później opadły na ziemię razem z moimi butami i skarpetkami. Momentalnie pozbył się swojej dolnej części garderoby, a ja czułam jak napływam rumieńcem godnym prawdziwego pomidora, buraka, czegokolwiek o tak intensywnym kolorze, jak moje policzki teraz. Całował na zmianę moje wargi z szyją i obojczykiem, wsuwając gorące dłonie pod koronkowy materiał moich majtek na pośladkach. Buzowało się we mnie, a jeszcze goręcej mi się zrobiło, gdy przez materiał jego bokserek dotykający moich ud, poczułam coś niebywale twardego. Pozbawił mnie również biustonosza, przez co leżałam pod nim zupełnie naga, niemalże wijąc się z pragnienia i rozkoszy. Zaczął muskać ustami mój dekolt i zsuwał się coraz niżej, ale go powstrzymałam, ciągnąc za włosy.
- Daj spokój, grę wstępną zaliczyłeś w samochodzie. – uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie, pragnąc znów poczuć jego usta na moich. – Pragnę cię, Niall… - wyszeptałam. Ciężko oddychając wsunęłam dłoń pod jego ostatnią część garderoby, ściskając jego pośladek. Moje podbrzusze wariowało, a skóra nie mogła znieść tak delikatnych i drażniących dotyków, jakimi raczył moją talię. – Błagam… - jęknęłam, a on szybkim ruchem wyciągnął plastikowe opakowanie spod mojej poduszki. Potem słyszałam tylko rozrywanie zębami i jego ciężki oddech. Wpił się gwałtownie w moje usta w tym samym momencie, gdy miałam ochotę krzyknąć z rozkoszy. Miażdżył je swoim gorącym, dyszącym oddechem. Przesunął swoje usta na moje zagłębienie tuż za uchem, które było moim słabym punktem. Mocniej przywarł do mnie ciałem, a ja przejechałam paznokciami po jego plecach, uwalniając głośne jęki z mojego gardła. Stanowczo poruszał biodrami, pozwalając mi doznać jak największej przyjemności. Czułam, że zaraz obleje mnie fala gorąca. Objęłam jego głowę, a druga dłonią odnalazłam pośladek, którego dotykanie mnie tak mocno intrygowało. Przeniósł znów usta na moje wargi, a ja delikatnie przygryzłam je zębami. Po chwili nie kontrolowałam mojego krzyku, który wydobywał się z mojego gardła. Nie wiedziałam co krzyczę – jego imię, wulgaryzmy, czy po prostu, pozwalam dźwiękom wylatywać z ust, tuż obok jego ciężkiego, chrypliwego oddechu. Moje ciało wygięło się w łuk, jeszcze mocniej przylegając do jego elektryzującej dotykiem skóry. Gdy moje mięśnie się rozluźniły, próbowałam uspokoić szalejący oddech. Potrzeba usłyszenia naszych spazmatycznych oddechów była równie silna, jak pragnienie wody na środku pustyni.
- Ktoś tu tęsknił… - wyszeptał prosto do moich ust, uśmiechając się szeroko.
- No co ty nie powiesz? A komu w muzeum chciało się… - zaczęłam, a on nie pozwolił mi dokończyć, zamykając moje usta pocałunkiem. Na tyle, na ile byłam w stanie zachichotałam i nie pozwoliłam naszym oddechom zwolnić, oddając silniej pieszczotę. Przypomniałam sobie moment w jednym z brukselskich muzeów i zaśmiałam się cicho, wspominając moje ostatecznie udane próby okiełznania jego nieprzyzwoitych myśli.
Delikatnie zsunął się na poduszki obok mnie, ułożył głowę tuż nad moim ramieniem i muskając ustami moją nagą skórę, łaskocząc lekko oddechem objął mnie swoim ramieniem. Ja za to wsunęłam łagodnie swoje palce między kosmyki jego włosów, mierzwiąc je.
- To jest szalone… - mruknęłam, kierując te słowa bardziej do siebie niż w ogólną przestrzeń.
- Wszystko jest szalone, na tym polega miłość. – usłyszałam, nie wiedząc czy to głos w mojej głowie, czy może ten blondyn, który zgniatał mi ręką żebra…
- Skąd ta pewność? – wypuściłam znów z ust, patrząc w sufit. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka spokojnych oddechów, napawając się ciszą panującą w mieszkaniu. Byłam niemalże przekonana, że rozmawiałam sama ze sobą. Poczułam się tak odizolowana od świata, jakbym była we śnie. Czułam się pięknie, o ile można tak nazwać mój stan. Słowa, które do mnie powiedziała przestrzeń, zadziałały na mnie kojąco i rozpaliły drobne ogniki w całym ciele. A już w szczególności pod mostkiem.
Ledwie wyczułam, jak przesuwa nosem po moim policzku i uchu, odsłaniając je z nieokiełznanych kosmyków, które wydostały się spod gumki trzymającej skrawki warkocza. Spokojnym oddechem owiał je szepcąc, a właściwie nucąc jakieś słowa. Znałam go na tyle by wiedzieć, że pragnie bym była idealnym słuchaczem. Dlatego przymknęłam powieki raz jeszcze i oddałam się całkowicie drganiom z jego ust.
- You'll never love yourself half as much as I love you.. You'll never treat yourself right, darlin' but I want you to… If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you. Ooh.. I'm in love with you and all these little things…
To mi dało do zrozumienia, że nie prowadziłam otwartej rozmowy z przestrzenią i moimi myślami, tylko z Nim. I to jego usta ucałowałam, w jego objęciach oddałam się w drogę ku krainie Morfeusza. Budzona co chwilę przez jego troskę i opatulenie ciepłym kocem, lub przez własną potrzebę poczucia bliskości, czułości i pieszczoty.
Tak, czułam się pięknie.
Nawet wtedy, gdy z naszej półsennej nostalgii wyrwał nas dzwonek do drzwi. Z nieustającym, lekkim uśmiechem na twarzy podniosłam się, wcześniej obdarowana pocałunkiem z Jego strony. Ubrawszy wszystko to, co należało do mnie, a znajdowało się gdzieś w zasięgu mojego wzroku koło łóżka, delikatnie przymknęłam oczy, bo obraz zaczął mi się kołować. Uśmiechnęłam się tylko bo wiedziałam, że to normalne gdy za dużo czasu przebywam w pozycji.. leżącej. Bosą stopą potknęłam się o jakiś zwitek materiału, którym jak się okazało była Jego koszulka.
- Ubieraj się. – zachichotałam, rzucając w niego białą, bawełnianą częścią garderoby. W odpowiedzi parsknął wesołym śmiechem. Sięgnęłam do kieszeni spodni, w których znalazłam swój telefon i po drodze do drzwi zaczęłam sprawdzać wiadomości i nieodebrane połączenia.
W momencie gdy otworzyłam drzwi, przeraziłam się. Nie wiem, czy było to spowodowane sklerozą, czy może bardziej faktem osobnika płci męskiej w pokoju obok. Stała przede mną niewysoka, wątła czarnowłosa dziewczyna, o której całkowicie zapomniałam. Ściskająca w ręku torbę z aparatem w środku, uśmiechała się do mnie od ucha do ucha mimo mojej prawdopodobnie widocznej dezorientacji. Dla niepoznaki lekko odwzajemniłam uśmiech i podrapałam się po głowie. Z włosów opadła mi czerwona gumka, którą szybko podniosłam i założyłam na ręku, przeczesując pukle włosów zmęczonych farbowaniem.
- Przeszkadzam? – spytała niepewnie, widząc u mnie brak ewidentnego entuzjazmu. Pokiwałam przecząco głową, zmieszana widokiem wciąż nierozpakowanej walizki przy ścianie korytarza.
- Wejdź. – zaprosiłam ją do środka prowadząc do salonu, który najpewniej nie został tknięty od chwili naszego przyjazdu. – W czym tkwi problem? – spytałam, pokazując na aparat. W tym samym momencie nie dałam jej dojść do słowa, bo przeszkodził nam dźwięk smsa, dochodzący z mojej kieszeni. – Oh, wybacz. – mruknęłam i szybko odblokowałam, sprawdzając czy jest to coś niecierpiącego zwłoki. Widząc jedynie wiadomość o wysokości rachunku za telefon, przeklęłam w duchu i odłożyłam czarnego iphona na stolik obok kanapy.
-  Twój chłopak nie jest zazdrosny, że na tapecie masz wciąż zdjęcie Horana z One Direction? – zachichotała, spoglądając na ekran. Odchrząknęłam delikatnie.
- Jakoś nie bardzo… dobra, co my tu mamy? – próbowałam kontynuować temat, znów pokazując na aparat. Wyciągnęła go i poprosiła o kilka porad twierdząc, że coś zepsuła. Zaczęłam jej tłumaczyć, że nie ma w tym jej winy, tylko odrobinę przesadziła z ustawieniami, gdy jak skaranie boskie usłyszałyśmy dźwięk telefonu.. tym razem, dochodzący z sypialni obok.
- Zabiję go. – wymsknęło mi się, jednak na tyle głośno by szatynka usłyszała.
- Nie wiedziałam, że nie jesteś sama.. Oh, czy to twój sekretny chłopak? – zaśmiała się ze szczerym uśmiechem. Boże, dlaczego ja zawsze muszę wymiękać, gdy ludzie się tak uśmiechają? Jestem beznadziejna. Teraz już raczej nie było mowy o odwrocie, a Beth musiała się zetknąć z zatajaną przed wszystkimi rzeczywistością. Dokończyłam sprawę z aparatem, żeby nie rozproszyć za bardzo naszego skupienia. Poprosiłam żeby odłożyła aparat, a sama podniosłam się ze skórzanego mebla i podeszłam kawałek w kierunku jasnej sypialni. Nie chciałam ryzykować zniszczeniem jej pięknego sprzętu, bo widziałam ile dla niej znaczył. Niestety jest ona osobą impulsywną, która w wolnym czasie jest jedną z ich fanek.
Boże, dlaczego mnie to spotkało?
- Jesteś martwy. – wysyczałam cicho, widząc go wpół ubranego, siedzącego w fotelu przy oknie.
- Przepraszam. – uśmiechnął się. Znowu. Kolejna uśmiechająca się szczerze i od serca osoba. I jak zwykle, Annie zmiękły nogi. Chyba już taki mój los. Westchnęłam i zrezygnowana machnęłam na niego ręką, żeby poszedł za mną. Po drodze chwycił koszulkę, której jeszcze nie ubrał i w korytarzu ubrał ją.
- Beth, błagam. Zachowaj to dla siebie. – powiedziałam, wchodząc jako pierwsza do dużego salonu. Wstała, uśmiechnęła się i kiwnęła głową. – To mój chłopak, Niall.
I wtedy po raz pierwszy widziałam w jej oczach takie przerażenie…




5 komentarzy:

  1. Boskie *.* Pisz dalej ;D

    Zapraszam do mnie ;D
    http://is-one-way-or-another.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś genialna. Czy Ty rozumiesz, zdajesz sobie chociażby sprawę z tego jaki masz talent? Jak niesamowite jest to co piszesz? Przecież tu każe słowo kipi jakimiś uczuciami! Żebym tylko nie zapomniała polecić tej historii każdej możliwej osobie, ogólnie nie robię reklam na @kimjestes ale tu naprawdę warto to zrobić. Wiesz jak dawno nie czytałam czegoś dobrego, domagałam się, żeby ktoś mi podrzucił coś dobrego i w końcu znalazłam sama, przez Twój komentarz. Pisz, pisz, bo czekam. I to ja chcę przeczytać Twoją książkę, z takim talentem do kreowania postaci, opisów miejsc czy gorących sytuacji (dzięki za wypieki na policzkach!) to pewnie Ty za jakiś czas wydasz książkę.

    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiem, jak Ci na to odpowiedzieć! Bardzo dziękuję za te miłe słowa, bardzo mnie podbudowały i mam nadzieję w niedługim czasie napisać kolejny fragment. Aż mam rumieńce na twarzy! :)

      Usuń
  3. Jak ty genialnie piszesz! Czysta perfekcja :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Uczucie buzujące między Niallem i Annie buzuje także we mnie. Kiedy czytam, czuję każdy jego uśmiech, ciepło bijące od jego ciała i ten jego słodki zapach. Niesamowite. Twoje postacie żyją, to nie tylko namalowane słowami zarysy charakterów, to żywi ludzie, z krwi i kości, przepełnieni emocjami po czubek głowy, że aż się z nich wylewa. Myślę, że na razie tyle wystarczy, w każdym razie wybacz, że piszę tylko kilka słów, ale muszę czytać dalej. Mam nadzieję, że zrozumiesz.

    OdpowiedzUsuń