Manny

piątek, 25 grudnia 2015

#CHRISTMAS

*Jest 1:48, tekst nie był jeszcze edytowany (a będzie).*


Wesołych Świąt, Aniołki.








 Po raz ostatni przyjrzałam się swoim powiekom, które chwilę wcześniej przyozdobiłam złotym cieniem. Dla nadania świątecznego nastroju, jak i odrobiny kobiecości - nie malowałam się codziennie, nie uważałam tego za konieczność ale zawsze przyjemniej jest wyglądać o ten szczegół lepiej, gdy spędzało się dzień poza domem. Rzęsy delikatnie wyszczotkowałam tuszem, choć i tak mogłam cieszyć się naturalnie ciemnymi, odziedziczonymi po mojemu tacie. Mama zawsze nam zazdrościła ciemnej oprawy oczu.
W obszernym lustrze, przed którym stałam w łazience, zobaczyłam odbicie Nialla. Wciąż miał jeszcze odrobinę mokre po prysznicu włosy, z tą różnicą, że ubrał już na siebie czarne jeansy i biały t-shirt z długim rękawem. W klasykach wyglądał lepiej niż niejeden mężczyzna, więc uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. Odłożyłam kosmetyki na miejsce zaraz obok umywalki, by za chwilę poczuć jego ciepłe ręce obejmujące ciasno mój tułów. Ciasno przylgnął do moich pleców i oparł brodę na moim ramieniu, chowając na chwilę swoją twarz gdzieś w mojej szyi. Spoglądałam na niego w lustrze i ucieszyłam się, gdy podniósł wzrok i spojrzał na mnie w odbiciu.
- Ładnie pachniesz. - mruknął, jeszcze z odrobiną porannej chrypy w głosie.
- Tak jak zawsze. - odparłam, zgodnie z prawdą. Niczym nowym się nie popsikałam, nie użyłam innego żelu pod prysznic, wszystko było takie samo jak wczoraj, trzy dni temu, tydzień temu.
- I jesteś śliczna. - dodał, na co wypuściłam z siebie razem z oddechem cichy śmiech. Pocałował mój policzek z głośnym cmoknięciem, po czym dał nam obojgu skończyć poranną toaletę.

- Obudzisz dzieciaki? Zacznę robić śniadanie. - spytałam, gdy przyłożyłam do nadgarstka srebrną bransoletkę z grawerunkiem, niezmiennie tę samą od kilku lat. Mogłabym się pomartwić o to, że wypalone laserem symbole zniszczą się od ciągłego noszenia, ale bardziej zależało mi na tej radości, która mnie ogarnia za każdym razem kiedy spojrzę na słowa "Forever and always" otoczone serduszkami i naszymi inicjałami. I jak co ranek próbowałam sama ją zapiąć, ale kończyło się na moim bezwiednym maszerowaniu w jego stronę, do lustra w garderobie, gdzie poprawiał jeszcze swoją fryzurę.
- Mhm. - przytaknął. Wyciągnęłam do niego rękę i bez słów poprosiłam, żeby zamknął zatrzask bransoletki. Zrobił to umiejętnie i szybko, nawet nie pytając, bo robił to lepiej ode mnie. Poświęciłam kilka sekund na to, żeby mu się przyjrzeć. Włosy w idealnym nieporządku, odrobinę jedynie przypominające młodzieńczą blond grzywę. Oczy jak zwykle błyszczące, usta pięknie malinowe i wykrzywione w lekkim uśmiechu, policzki i broda pozbawione króciutkiego zarostu, bo zdołał dzisiaj się już ogolić. Ramiona szerokie, cała postura przez lata już dobrze i silnie zbudowana. Dłonie jak zwykle duże i o długich palcach, dzięki którym czarował swoją grą na gitarze i innych instrumentach.
- Co? - wtrącił się w moje myśli z uniesioną brwią. Wzruszyłam ramionami i słabo się uśmiechnęłam. Wsunął dłoń na mój kark i lekko mnie do siebie przysunął, by z zalotnym uniesieniem kącików ust ucałować moje czoło. Przylgnęłam bardziej do niego, ciesząc się z jego ciepła i uczucia, którym byłam obdarowywana codziennie.

Na parterze zostałam przywitana przez wesoło merdającego ogonem Becka. Stary już pies dostał ode mnie solidną porcję drapania za uchem i tak jak zwykle rano usiadł w kącie kuchni i obserwował, co chwila plącząc się między nogami, jak zaczynam nasz poranek. Podeszłam do lodówki i zanim cokolwiek z niej wyjęłam, zawiesiłam wzrok na dwóch kolorowych kartkach. Jedna zapisana czerwonym i zielonym flamastrem, druga pełna naklejek i brokatowych pisaków. Obie zaadresowane do jednej osoby, do Świętego Mikołaja. Nie słysząc jeszcze piętro wyżej ruchu na korytarzu, odczepiłam magnesy na których trzymały się dwa listy i przesunęłam w inne miejsce ciemnoszarych drzwi, delikatnie zginając w połowie obydwie kartki. Podeszłam do stołu w części jadalnianej, gdzie na jednym z krzeseł wisiała Nialla kurtka zimowa, którą zawsze zostawiał wieczorem po wyprowadzaniu Becka z lenistwa, żeby rano znów jej nie wyjmować z wielkiej otchłani, zwanej inaczej szafą przy drzwiach wejściowych. Wsunęłam ostrożnie rękodzieła dzieci do wewnętrznej kieszeni i zabezpieczyłam ją zamkiem, na wszelki wypadek.
Nasz pupil obdarowany już michą ulubionej karmy i świeżą wodą, zajął się "odpoczywaniem" na swoim kuchennym legowisku, z którego lubił mnie podglądać. Jak zwykle w dzień powszedni zabrałam się za robienie dwóch oddzielnych porcji lunchu. Lubiłam mieć pewność, że oboje mieli ze sobą właściwą ilość jedzenia i nie musieli martwić się o stanie w kolejce w szkolnej stołówce. W obydwu pudełkach śniadaniowych znalazły się już banany i po cukierku, zostało tylko powalczyć z jakąś interesującą kanapką i czymś wystarczająco pożywnym na pierwsze śniadanie.
Zapach świeżej kawy zaczął unosić się w kuchni, bo znając dzisiejsze poranne niewyspanie mojego męża potrzebował pomocy kofeiny, żeby przetrwać bez szwanku. Sama ograniczyłam się do szklanki soku – marzyłabym o gorącej herbacie, ale mając nie aż tak samodzielne dzieci trudnym byłoby pogodzić rozkoszowanie się gorącym piciem z przygotowaniem ich do wyjścia do szkoły.
Usłyszałam cięższe kroki po schodach i nie zaskoczył mnie, gdy pojawił się przy moim boku. Obejmując przyjemnie talię, przynosząc swój elegancki zapach męskich perfum, obdarował mnie ciepłym buziakiem w policzek i zabrał parujący i intensywnie pachnący kubek sprzed nosa.
- Wstali? – spytałam dla pewności, gdy zaczął nakładać na dużą bułkę plastry sera.
- Ledwo. – zaśmiał się, po czym oblizał palce z masła, którym zdążył się ubrudzić. Pokręciłam głową na ten znajomy i niezmienny przez lata widok: Nialla robiącego jedzenie, roześmianego. Obojętnie czym nie ubrudzony i jak dziwnej kanapki nie jedzący, był moim porannym spokojem.

Nie ważne, że wieczorem wszystkie zabawki i książki chowane były na miejsce. Nie miało znaczenia to, że zasypiała w idealnym porządku. Jej różowy pokój, jak co ranek, był jednym wielkim pobojowiskiem. Tym razem po podłodze walały się włochate sweterki i kilka pluszowych zabawek, częściowo ubranych w jej większe koszulki. Znalazłam ją obok biurka, wciągającą na stopy żółte skarpetki, poza tym prawie całkiem gołą i rozbawioną.
- Rosie, coś ci dzisiaj nie idzie. – zachichotałam, nie chcąc żeby zrobiło jej się przykro. Podniosłam z podłogi zbędne ubrania i zwinnie poskładałam, by schować zaraz w szafie.
- Bo Claire ostatnio mogła nie iść do szkoły i bawić się w dom z misiami. – wydęła usta i spojrzała na mnie, dużo wyżej nad nią. Westchnęłam cicho i kucnęłam obok, biorąc z szuflady nieopodal białą podkoszulkę i dałam jej, żeby się ubrała.
- A pamiętasz jak dostałaś największy dumny stempel na swoich ćwiczeniach z pisania? – przypomniałam, doskonale wiedząc jak obydwie byłyśmy szczęśliwe z jej żwawej nauki pisania. Ich nauczycielka, pani Potts, nagrodziła ją największym uśmiechniętym słońcem, co równało sie najlepszej ocenie w całej klasie. Jej twarz od razu rozświetliła się w uśmiechu, gdy energicznie zaczęła kiwać głową. – to dlatego, że byłaś na zajęciach i się starałaś w szkole. Jeśli zostaniesz w domu, stracisz kolejny dzień szansy na sukcesy w szkole, a misiami zawsze możesz pobawić się popołudniu jak odrobisz lekcje. – dokończyłam z uśmiechem, podając jej drobne i wąskie jak moje ramiona jeansy. Na wierzch postarałam się o znalezienie jej szarej bluzy z myszką Miki.
- Claire nie ma takich dobrych stopni jak ja!
- No właśnie. – potwierdziłam. –Na pewno też nie potrafi tak szybko sprzątać w pokoju jak ty.
Zaczęła równie sprawnie jak wywołała bałagan, sprzątać go – to była jej wielka zaleta. Nie zostawiała wszystkiego nam, nie nauczyła się tego. Albo raczej: my jej tego nie nauczyliśmy. Każdy od czasu do czasu może potrzebować swój własny bałagan, ale grunt to wiedzieć jak sprytnie się go pozbyć. Dzięki temu mogłyśmy spokojnie usiąść na jej łóżku i poświęcić chwilę na zawiązanie jej dwóch równych kucyków.
- Dobra, bierz plecak i leć jeść śniadanie, tata powinien być w kuchni.- poleciłam. Gdy zobaczyłam w korytarzu jak znika na schodach ze swoim różowym pakunkiem, jako przyzwyczajenie poszłam w kierunku zupełnie odmiennej sypialni. W tym samym momencie gdy chciałam zapukać i wejść, drzwi otworzyły się i stanął w nich zaspany Aiden.
Już idę.. – jęknął zmęczony. Poszłam więc krok w krok z nim, poprawiając jego rozwiane i zmierzwione włosy i przekrzywioną bluzę.



- Mamo, Mikołaj zabrał nasze listy! - usłyszałam podekscytowany krzyk, gdy zaraz za śpiochem weszłam do kuchni. Rosie stała obok lodówki i pokazywała podekscytowana palcem, wręcz skakała w miejscu i nie mogła opanować swojej radości. Aiden w ciszy ale z szerokim uśmiechem przyjął tę wiadomość, a ja nabrałam powietrza do płuc i postarałam się o najbardziej zszokowany wyraz twarzy.
- Wow! Wczoraj jeszcze tu były! Tato, widziałeś? - zwróciłam się do Nialla, który zrobił znad kubka wielkie oczy i wstał od stołu ze swoim pustym talerzem.
- O, faktycznie! - uśmiechnął się. - Sprytny, musiał chyba przekupić Becka, skoro nie szczekał na jego widok. - dodał, drapiąc rozbudzonego już staruszka po karku. - C'mon, buddy. Let's get ya outside for a bit. - Wziął z krzesła swoją czarną kurtkę i dał tym znak czworonogowi, że zbierają się do wyjścia. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie i szybko przekalkulowałam ile mamy czasu, w tym czasie podając Aidenowi paczkę płatków śniadaniowych, które miejmy nadzieję dodadzą mu energii.
- Tylko nie szalejcie za długo, musimy wyjść. - poprosiłam, na co stojąc już bliżej wyjścia, odwrócił się do mnie i zasalutował, nie pomijając puszczenia mi oka - nawet po trzydziestce lubił bawić się we flirtowanie. Pokręciłam głową z uśmiechem i wróciłam do robienia sobie kanapki.
- A tata nie idzie do pracy? - spytał Aiden, z niemalże pełną buzią Lucky Charms. Zawsze tylko ja zawoziłam dzieciaki do szkoły, Niall jechał w zupełnie inną stronę oraz, nie chcąc mówić o tym na głos ale ja wiedziałam w głębi duszy o co chodzi, lubił jeździć do studia małym, sportowym samochodem.
- Musimy sprawy pozałatwiać. Wszyscy dziadkowie i ciocie przyjeżdżają w tym roku do nas na święta. - odparłam, przypominając sobie ten szczęśliwy, ale równie przerażający fakt.
Od kiedy stworzyliśmy rodzinę robiłam wszystko tak, jak moja mama. Korzystałam z jej najlepszych nauk, starałam się dbać o moją najcenniejszą trójkę (czwórkę) bardziej niż o cokolwiek innego. Wiązało się to z opieką nad całym domem i generalnym spełnianiem się w roli matki i żony - również jeśli chodzi o gotowanie (to całe szczęście dzieliłam z Niallem, nie zostałam panią kuchni czy wykonywania domowych obowiązków) i bycie aktywną w życiu całej rodziny, na ile mi na to pozwalało własne przekonanie.
- Znowu trzeba będzie rozmawiać po polsku? Babcia używa za trudnych słów, wolę jak mówi po angielsku. - mówił, a ja uśmiechnęłam się i postawiłam im obojgu szklanki soku obok talerzy.
- To nie takie trudne, dasz radę. - powiedziałam w swoim ojczystym języku, czekając na ich reakcję. Rosie przekrzywiła główkę i patrzyła na mnie, a Aiden ściągnął brwi.
- To nie fair, ciebie rozumiem mamo. - jęknął
- A ja nie rozumiem. - Mała wydęła usta i zasmuciła się, ale zanim zdążyło się to przerodzić w coś gorszego, jej brat zainterweniował. Przypomnienie sobie, że on ma dopiero dziewięć lat nie pomagało w zrozumieniu jak udało nam się wychować tak wspaniałego, spokojnego i mądrego syna. Odwrotność swojej młodszej siostry, której wszędzie było pełno.
- Jeszcze się nauczysz, jesteś mała.



- Uważaj na siebie, przyjadę do ciebie ja albo tata. - pomachałam w korytarzu do jego rozwianej czupryny i zdążyłam tylko dostrzec jego odmachującą rączkę, zanim zniknął w tłumie dzieci w jego wieku. Odwróciłam się i idąc z Rosie za rękę, doszłyśmy do nieco "młodszej" części szkoły.
Pomogłam jej w szatni, widząc po drodze kilku rodziców robiących to samo ze swoimi pociechami. Upewniłyśmy się, że nic nie zostało w domu i doprowadziłam ją do sali pełnej jej małych kolegów i koleżanek, z którymi miała spędzić cały dzień. Ukucnęłam przed drzwiami i poprosiłam by spojrzała na mnie, tak jak to robiłam codziennie. Coraz większymi krokami zbliżał się czas, kiedy coraz bardziej się usamodzielniała, dlatego korzystałam z tych chwil jak tylko mogłam. Poprawiłam jej już rozczochrane kitki i bez proszenia, z zupełnego zaskoczenia dostałam wielkiego buziaka w policzek. Musiałam przytrzymać się podłogi dla równowagi, bo bardzo mocno się do mnie przytuliła swoim drobnym ciałem i nie puszczała przez chwilę. Można sobie wyobrazić, jak bardzo miękło mi w takich momentach serce. Na co dzień było wystarczająco topniejące dzięki miłości do nich, ale czułości nie da się zastąpić niczym innym.
- Bądź grzeczna, aniołku. - Mruknęłam w jej wątłą szyjkę i w nagrodę, już po chwili, dostałam szeroki i odrobinę szczerbaty uśmiech, który tak bardzo przypominał mi szczerą radość jej ojca.
- Będę, bo Mikołaj musi mi przynieść pluszową małpkę. Nie mam jeszcze małpki. - powiedziała du mnie, na co wysoko uniosłam kąciki ust.
- No dobra, małpko. Zmykaj. Przyjedziemy po ciebie. - ostatnie ponaglenie, dopilnowanie wzrokiem aż znajdzie się wśród innych dzieci i westchnięcie. Szczęśliwe westchnięcie.



Gdy wsiadłam do naszego samochodu, powitana zostałam przez świąteczną muzykę. Uśmiechnęłam się mimowolnie i spojrzałam na Nialla, który nucił już pod nosem, jednocześnie pisząc coś na telefonie.
- Wszystko w porządku? - spytał kontrolnie, więc od razu przytaknęłam głową i zapięłam się pasem. Wyjechał z miejsca parkingowego pod szkołą, zrobił odrobinę głośniej i przycisnął pedał gazu, pozwalając wszystkim dookoła usłyszeć warkot mocnego silnika. - Gdzie najpierw?
- Wczoraj sporo jedzenia kupiłam, więc potrzebuję tylko przyprawy do pierniczków i mięsa. Zrobisz faktycznie pieczeń twojej mamy? - spytałam, wyciągając z portfela listę wszystkich spożywczych zakupów.
- Zrobię. - odparł. - Wątpisz w moje zdolności? - dodał z uśmiechem.
- Ja? Nigdy. - Wychyliłam się ze swojego fotela przez konsolę i cmoknęłam go w policzek.
Jechaliśmy przez Londyn mrucząc cicho słowa najpiękniejszych świątecznych utworów. Jak tylko stawaliśmy w korku, Niall robił z kierownicy perkusję i wczuwał się w muzykę, a ja szczęśliwie nuciłam najbardziej wyróżniające się wersy. Było jak dawniej, tak samo i niezmiennie po wielu latach bycia razem. Wciąż z muzyką, wciąż z uśmiechem i radością, bez ani krzty rutyny.
Pierwszym punktem naszej wyprawy okazał się lokalny supermarket. Nie tylko najpotrzebniejsze rzeczy wylądowały w naszym koszyku, ale taki już był urok zakupów: jeśli nie dzieci, to któreś z nas zawsze miało ochotę na coś spoza listy, tak po prostu. W ten sposób pakowaliśmy reklamówki do bagażnika, jednocześnie podjadając ciastka korzenne.

Znajome dźwięki bożonarodzeniowego utworu zaczęły rozbrzmiewać w jego rozbudowanym systemie głośników samochodowych. Oboje porozumiewawczo się uśmiechnęliśmy, ja zagryzłam również wargę - wiedziałam, że głos Michaela Buble wiązał się ze śpiewaniem Nialla i wczuwaniem się w słowa tak mocno, że kończył dedykując utwór tylko i wyłącznie mnie.
- I don't want a lot for Christmas.. There is just one thing I need... - Śpiewał, spoglądając co chwilę na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, jak ta zakochana dziewczyna sprzed lat. Niezmienna, bo wciąż pełna poczucia młodości dzięki niemu i jego uczuciu. Patrzył na mnie z takim rozbawionym ale i kochanym wyrazem twarzy, że od razu spaliłam rumieńca nie dbając o to ile miałam lat, czy może o fakt, że jesteśmy już od długiego czasu małżeństwem, jeszcze dłużej parą. Na tym polegało nasze uczucie, że nigdy nie gasło. - All I want for Christmas is You. - chwycił mnie za dłoń i przysunął ją sobie do ust, zanim splótł nasze palce i położył na wolnym miejscu między naszymi fotelami.

Tysiące dekoracji i całe mnóstwo zachęcających reklam świątecznych powitały nas wraz z wejściem do jednego z większych domów towarowych w centrum Londynu. O tej porze ludzie przeważnie zajęci byli pracą, dlatego nie musieliśmy martwić się tłumami; nie byliśmy też późnymi szukającymi, nie zależało nam przedświątecznym pośpiechu i w spokoju mogliśmy zastanowić się nad tym, co kupimy.
- Pokaż te śliczne listy. - poprosiłam, gdy zbliżaliśmy się do sekcji z zabawkami. Stanął w miejscu i odwrócił się do mnie z dość sceptycznym wzrokiem.
- Myślałem, że je wzięłaś.. - zaczął ostrożnie, na co westchnęłam. Oh, Niall.
Sięgnęłam do jego kurtki i odpięłam suwak wewnętrznej kieszeni. Wyciągnęłam dwie kolorowe kartki i pomachałam nimi przed jego twarzą, po czym odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku pełnych dziecięcej radości alejek. Dogonił mnie i objął mnie swoim ramieniem, całując mocno w bok głowy.
- I co ja bym bez ciebie zrobił? - spytał, śmiejąc się cicho.


- Z każdym rokiem czuję się coraz mniej męsko. - usłyszałam kilka kroków za sobą. Dookoła nas rozpościerały się półki z lalkami i wieszaki z dziewczęcymi ubrankami, jedna z alejek prowadziła do prowizorycznego zamku księżniczek Walta Disneya a jeszcze inna prezentowała komnatę z nowym, największym domkiem dla lalek Barbie. Raj dla małej królewny, krótko mówiąc.
- Nie powinieneś raczej się przyzwyczajać? - spytałam, zatrzymując się przy jednej z moim zdaniem ładniejszych kolekcji słynnych lalek. Jako mama, musiałam być na bieżąco. - W końcu to twoja ukochana córunia. - dodałam pół żartem, pół serio. Stanął niedaleko, bezmyślnie przebierając wzrokiem wśród dodatków do teoretycznie dziewczęcych zabawek. Miałam przed sobą już wybór między dwiema; jedna w przebraniu fryzjerki i z pełnym ekwipunkiem, druga gotowa na podbój sceny z mikrofonem w ręku. - Która lepsza?
- Mnie pytasz? - spytał ze śmiechem. Spojrzałam na niego błagalnie, co jednak przywołało go trochę na ziemię. Wiedział, jak ważnym dla mnie było obdarowanie dzieci najwspanialszymi prezentami. Miał świadomość tego, jak bardzo chciałam wszystkich uszczęśliwić. Miałam stu procentową pewność, że był w stanie mi pomóc, tylko musiał chcieć poczuć tę samą atmosferę, w której ja żyłam.
- Niall, to Boże Narodzenie..
- Wiem, wiem. - zreflektował się, po czym podszedł do mnie i faktycznie stanął przed obydwoma pudełkami i zaczął się zastanawiać. - Erm... może fryzjerka? Nie widzę póki co Rosie bawiącej się w karaoke, szczerze mówiąc. - dodał, pokazując na właściwą zabawkę.
- Mogłoby to ją skłonić do tego, żeby zechciała się nauczyć sama czesać. - mruknęłam, mając w głowie wciąż tę czynność, której nie lubiła robić sama, ani nawet przy tym pomagać. Nie zmuszałam jej do bycia zainteresowaną fryzjerstwem, chciałam jedynie podsunąć jej pomysł, że może mieć swoje zdanie na temat tego, jak mają wyglądać jej włosy.
- Tak, weźmy ją. - zdjął z półki i włożył do ręcznego koszyka. Odwróciłam się, by iść dalej alejką ale złapał mnie za przedramię i zatrzymał. Stanął przede mną i lekko się do mnie uśmiechnął, jakby przepraszał za zbyt dużą ilość humoru i nie brania rzeczy na poważnie.
- Chodźmy znaleźć pluszową małpę.

Zamarłam, jak zaczarowana. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia wszystkich Gwiazdek jako dziecko czy nastolatka, albo nawet i później, kiedy moi rodzice dbali o wzór tego najmilszego, w czerwonym kubraku i z siwą brodą. Rozsiewał magię, tworzył magię, sklejał wszystkie puzzle szczęścia podczas Bożego Narodzenia. Był ikoną, ale dla mnie niezwykle ważną. Bo gdy mama najgorzej znosiła chorobę, ja opowiadałam jej o wszystkich moich ulubionych filmach ze Świętym Mikołajem w roli głównej. To ja mówiłam, jak to widziałam dzieci szukające w sklepie tego wesołego starca. To ja dbałam o to, by znać imiona wszystkich jego reniferów, bo ktoś musiał w tym domu, gdy czasy nie były wesołe. Byłam jak ten mały elf, który uparcie wierzy i czuje się dzięki temu szczęśliwszy, mimo że przekroczył pewien wiek zrozumienia.
Dlatego uderzyły we mnie małe dzwoneczki, które leżały na półce. Jako dziecko zawsze podziwiałam wszystkie filmy i opowieści, w których to pojawiał się motyw dzwoneczka z sani Mikołaja. Jedna z najpiękniejszych kreskówek mojego dzieciństwa opierała swoją fabułę na wierze w moc Świąt i trwaniu w niej właśnie dzięki temu dzwonkowi, który mogli usłyszeć jedynie ci faktycznie wierzący w magię. Zależało mi na tym, żeby moje dzieci jak najdłużej wierzyły w te czary a nawet jeśli dorosną, nie przestawały widzieć jej w Świętach. Nie sztuka wiedzieć, kto faktycznie kupił prezent. Sztuka wierzyć i widzieć, mimo suchych faktów. Nie bez powodu Aiden i Rosaleen piszą piękne listy do Mikołaja. Nie bez przyczyny oglądamy świąteczne kreskówki i czytamy bajki na dobranoc z Rudolfem w roli głównej. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w czasie Świąt odniosła się do kogoś, od kogo dostałam prezent inaczej, niż Mikołaj.
Komercyjne i tanie - tak zostały przedstawione na półce dzwoneczki świętego mikołaja. Małe, pomalowane bardzo kiepską złotą farbą, wydające bardzo głośny dźwięk. Ale moje wewnętrzne dziecko widziało w tym więcej i pozwoliło, bym się wzruszyła. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek zabrano moim pociechom tę radość Gwiazdki i chyba dlatego tak bardzo we mnie to uderzyło. Szybko starłam pojedynczą łzę, bo byłam dorosłą kobietą, matką i żoną. Ale nie zwalniało mnie to od prawa do płaczu i bycia dumną z tego, jak prowadzę życie i niektóre jego elementy. Jak tworzę magię w rodzinie. I chciałam, żeby ta magia trwała. Dlatego wzięłam ostrożnie dwa dzwoneczki i zaczęłam szukać Nialla, by zerknął na moje serce na talerzu.
Znalazłam go obok gier. Mieliśmy w planach kupienie dwóch różnych dla Aidena, jak i dla naszej wspólnej zabawy na konsoli, która nowa niedawno pojawiła się pod telewizorem w salonie. Zobaczył kątem oka, że się zbliżam, więc ruszył w moją stronę i od razu chciał mi coś pokazać.
- Patrz, znalazłem tę z limitowanej serii, o której mówili wtedy w telewizji. Ma pierwszą część, więc będzie działała jako dodatek. - tłumaczył, a ja jedynie kiwałam głową. Zgadzałam się ze wszystkim co do mnie mówił. - Annie? - spytał, widząc moje monotonne reakcje. Spojrzałam na niego i czułam, że oczekuje odpowiedzi, dlatego podniosłam dłoń i pokazałam mu, co w niej ściskam.
Jego wyraz twarzy przez chwilę wyrażał czyste zdziwienie i konsternację, ale po chwili złagodniał. Rozluźnił ramiona. Wziął ode mnie jeden z dzwoneczków i poobracał chwilę w dłoni, zanim przyłożył sobie do ucha. Zadzwonił kilka razy, tuż przy policzku, mimo że swobodnie i ja go słyszałam, stojąc kawałeczek dalej.
- Dzwoni. - powiedział cicho i z uśmiechem. Tak szerokim i szczęśliwym, nie kpiącym i żartobliwym. Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam ochoczo głową, bo miał rację. Oboje słyszeliśmy sanie Świętego Mikołaja, bo oboje wierzyliśmy.



- Ostrożnie, żeby się nie połamały.. - mruknęłam do Rosie, gdy przekładała kilka kruchych ciasteczek i pierniczków, kolorowo udekorowanych, na talerzyk z twarzą Mikołaja. Musiała stanąć odrobinę na palcach, żeby dobrze widzieć ponad stołem i trafić w odpowiednie miejsce.
- Oj, mama, czepiasz się. Nawet połamane zje, takie są piękne. - usłyszałam wesoły ton mojej mamy, dumnej babci, która uśmiechem traktowała swoje wnuki za każdym razem.
Gdy zapełniła talerzyk wybranymi przez siebie wypiekami, Aiden postawił obok szklankę w połowie pełną mleka. Tradycja jak najbardziej nie polska, tak samo jak przybycie Mikołaja w Boże Narodzenia - to były chyba jedyne zwyczaje, które w stu procentach przejęłam po obecnym miejscu zamieszkania. Uprzedziłam o tym rodzinę - nie chciałam przyzwyczajać dzieciaków do tego, że za pstryknięciem palca mogą dostać prezent wcześniej, niż zwykle, bo w Wigilię.
Naczynia zostały położone niedaleko kominka, na stoliku kawiarnianym. W tle widać i słychać było grający telewizor, mój szwagier z siostrzeńcem szukali czegoś sensownego w telewizji. Siostry kończące swoje rozmowy w kuchni, reszta zajęta swoimi sprawami gdzieś w kątach domu. Zawsze odnosiłam wrażenie, że miejsce gdzie mieszkamy jest pełne gwaru i życia, ale to poczucie wzrosło jak najbardziej się dało, gdy cała moja rodzina, tak zjednoczona jak nigdy i wyglądająca na szczęśliwą, odwiedziła nas podczas tegorocznych Świąt. Rodzice Nialla, Greg z rodziną i kilku kuzynów miało pojawić się dopiero jutro, bo mieli znacznie łatwiejszą sytuację z dotarciem do sąsiedniego miasta lub pokonania odległości jedynie godzinnym lotem.
- Dobra, małe co nieco dla Mikołaja gotowe, można iść spać. - powiedziałam, co oczywiście spotkało się z niezadowolonymi jękami. Byłam jednak nieugięta i zaprowadziłam ich obojga na górę, dopilnowałam ciepłego zawinięcia w kołdry.
Ucałowałam czoło Aidena i już odchodziłam od jego łóżka, kiedy po raz ostatni zawołał mnie.
- Mamo?
- Hmm? - pogłaskałam go po głowie i ciepło uśmiechnęłam się. Ziewnął przeciągle, tak samo jak Niall, ukazując przy tym podobną ilość zmarszczek na czole i łzawiące oczy po chwili.
- Źle się czuję. - powiedział cicho, ledwie go usłyszałam. Ściągnęłam brwi i przyłożyłam dłoń do jego czoła jako odruch; nie czułam nic niepokojącego. Nic do mnie nie mówił, tylko patrzył swoimi błękitnymi, dużymi oczyma, więc usiadłam na skraju jego łóżka.
- Co się dzieje, kochanie?
- Głośno jest w domu. - szepnął, zakrywając się szczelniej kołdrą. Sposób, w jaki to powiedział zmartwił i zasmucił mnie, wyglądał na przestraszonego i niepewnego samego siebie.
- Och, Aiden.. - zaczęłam. - ..to tylko rodzina, moi, twoi, taty i Rosie najbliżsi. - Dodałam, ale w głębi serca rozumiałam, o co mu chodzi.
- Wiem, ale zawsze byliśmy tylko my. I tylko ja mieszałem sos, a pod choinką było zawsze dużo miejsca, a teraz będzie dużo osób które też będą chciały swój prezent. - mówił. To było tak, jakbym słyszała siebie w jego wieku i później. Sama nie byłam pewna jak czuję się z tym, że aż tyle osób odwiedziło nas w tegoroczne Boże Narodzenie, ale skupiałam się na moich pociechach i przygotowaniach i do tej pory nie uderzył we mnie jeszcze fakt, że mam do opieki nie troje, ale więcej osób.
- Chodź do mnie. - Rozłożyłam ramiona w zapraszającym geście bo wiedziałam, że ja bym tego potrzebowała. Chętnie przytulił się do mnie, znacznie mocniej niż się spodziewałam. - Wiesz, że cię kocham? - spytałam, na co pokiwał pewnie głową. - I wiesz, że nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym, żeby ktoś zajął twoje miejsce? Jesteś dla mnie bardzo ważny. - mówiłam dalej, ciasno go do siebie przyciskając. - Pamiętasz jak babcia mówiła, że Mikołaj w Polsce już ich odwiedził i dlatego postawili prezenty pod choinką? - odsunął się troszkę ode mnie, by spojrzeć w górę na mnie i pokiwać główką. - Oni wszyscy już mają swoje prezenty i tylko czekają, aż do naszego komina trafi Mikołaj i przyniesie coś dla nas. - tłumaczyłam cierpliwie. - Co ty na to, jeśli mocno poprosimy w myślach Świętego, żeby pozwolili nam oddzielnie otworzyć? Będzie tak jak zawsze, zejdziemy w czwórkę rano zobaczyć, czy trafiły do nas jego sanie, podzielimy się trochę czasem.
- Ja myślałem, że otworzą już dzisiaj swoje prezenty, ja bym otworzył. Mogą otworzyć, wtedy będziemy rano sami. - mówił, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
- Zobaczymy, kochanie. Wiesz, bardzo babci zależało, żebyśmy wszyscy wszystko robili razem.
- Ja też chcę, żeby je otworzyli! To nie fair, bo już mogą a nie mogą. - Usłyszeliśmy oboje w drzwiach, w których pojawiła się moja mała księżniczka, a zaraz za nią Niall. Obdarzyłam ich pytającym wzrokiem, pamiętając doskonale jak chwilę temu dawałam Rosie buziaka na dobranoc, a Niall jeszcze się rozbierał po wieczornym spacerze z Beckiem, w którym towarzyszył mu mój tata.
- Co o tym myślisz, tato? - rzuciłam do niego, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić.
- Myślę, że Mikołajowi bardzo zależy na tym, żeby każdy dotrzymał swojej własnej tradycji. - powiedział, na co uzyskał od małej brunetki ochocze kiwanie głową.
- Dobra, wy idźcie spać, bo jeszcze trochę i nie zaśniesz. - zwróciłam się do małej, po czym mocniej ścisnęłam Aidena i jeszcze raz poprawiłam jego kołdrę, gdy się położył. - Nie martw się, coś wymyślimy. Jedna rzecz, której możesz być pewien to to, że jesteśmy wszyscy z Tobą, jesteś u siebie w domu i nie masz czym się martwić. Zawsze możesz przyjść i mi powiedzieć, jeśli z czymś się źle czujesz. Jasna sprawa?
- Jasna sprawa, mamo. Dzięki.



Ostatnie papiery po prezentach wyrzucone do śmieci, tak samo jak ostatnie ziewnięcie mojego szwagra rozbrzmiało w pomieszczeniu. Wszyscy z mojej części rodziny uśmiechnięci po otworzeniu swoich prezentów, powoli zbierali się do swoich tymczasowych sypialń.
Gdy zapadła w końcu cisza, a jedynymi osobami w pokoju poza mną były Niall i moja mama, głęboko westchnęłam. Uderzał we mnie fakt, że są Święta. Biły we mnie emocje, odpowiedzialność i chęć, by wszystko przebiegało pomyślnie. Momentami żałowałam, że zobowiązałam się do zorganizowania Gwiazdki - wiem, że źle to brzmi. Ale znając moją skłonnośc do panikowania, do nadmiernego przejmowania się i brania wszystkiego do siebie, nie było to zdrowe posunięcie. Jednak nie dbałam o to, gdy się decydowaliśmy na taki ruch, bo chciałam się wykazać. Pokazać wszystkim jak faktycznie potrafię wyczarować Święta.
- Jestem bardzo z was dumna. - w pewnym momencie odezwała się mama, do nas obojga. Siedziała obok mnie na kanapie i z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, mówiła. - To, co się w tym domu dzieje, działa na każdego jak plasterek. Julia dawno tak otwarcie nie mówiła o tobie i tym, jak za tobą tęskniła. - dodała, a moje oczy ze zmęczenia, z emocji i ze wszystkiego innego, co jest w stanie wyciskać łzy, właśnie to zrobiły. Mama przytuliła mnie mocno, czułam że chciała coś więcej powiedzieć, poprawić mój tracący stabilność nastrój, ale powstrzymała się. Przytuliła się mocno do Nialla, który wstał za nią i zaczął odprowadzać do schodów na piętro.
Rozpłakałam się. Łzy ciekły mi po policzkach strumieniami, musiałam odsunąć od siebie białe kartki, na których miał pojawić się list dołączony do dwóch pięknych dzwoneczków. Płakałam bo wiedziałam, jak zależało mi na sukcesie tych Świąt. Płakałam, bo byłam szczęśliwa. Płakałam, bo jednocześnie denerwowałam się jak i pełna byłam nerwów, bo podjęłam się tak odpowiedzialnej czynności.
- Nie płacz, kochanie. - Usłyszałam obok siebie, gdy usiadł i mocno mnie do siebie przytulił. Tak mocno, jak ja przyciskałam do siebie Aidena kilka godzin wcześniej. Byłam w jego ciepłych ramionach i wszystko inne znikało. Uspokajałam się jego zapachem i oddechem, takim samym sposobem od -nastu lat. Niesamowite, jak silnym uczuciem jest miłość.
- Musisz zjeść te ciastka i wypić mleko. - wypłakałam w jego ramię, na co zaczął tak w kochający sposób śmiać się i całować moją całą głowę.
- Jesteś najlepsza, wiesz o tym? - spojrzał mi w oczy. Tymi swoimi, najpiękniejszymi.


Czułam się jak we śnie. W zasadzie, dopiero co z niego wyszłam. Obudziłam się jednak, leżałam nieruchomo w zwojach jasnej pościeli i wyczekiwałam. Cały poranek był dla mnie jak w zwolnionym tempie. Znacie to uczucie? Kiedy słuchacie najpiękniejszej piosenki, oglądacie najwspanialszą świąteczną reklamę? Jest wzruszająca, wywołuje u was niespodziewanie kapiące łzy, wyglądasz na przygnębioną ale tak naprawdę przekaz jest najszczęśliwszy na świecie? Tak się czułam. A nie grała w domu muzyka.
Od momentu, gdy ujrzałam jego senną twarz. Jeszcze spowitą marzeniami, jeszcze nie gotową do rozpoczęcia dnia. Przez chwilę, kiedy tupanie małych stóp pojawiło się w naszej sypialni. Gdy jej malutkie rączki ściągały z nas przykrycie i na siłę wyciągały z łóżka. Gdy mój nie do końca obecny wzrok wędrował po moim synu, tak szczęśliwym na widok zapalonych lampek na choince, pod którą stała cała masa prezentów. Uśmiechającym się, gdy zdał sobie sprawę że nie ma na talerzu ciastek ani w szklance mleka. Oboje tak podekscytowanie rozrywający papier do pakowania, ostrożnie oglądający wszystkie nowe zabawy i dziecięce przyjemności.
Czułam się tak cały czas.
W pewnej chwili emocjonującego rozpakowywania prezentów, ich dziadkowie jedynie cicho zeszli po schodach i obserwowali radość swoich wnuków. Poza tym, nie zwracałam na nich uwagi. Poświęcałam całe swoje skupienie moim dzieciom, które tego potrzebowały. Rosie chciała, żeby ktoś z nią cieszył się z nowych kredek, przebrania wróżki i innych śliczności, Aiden miał nadzieję na szczęśliwe dzielenie się z nami, czym Mikołaj go obdarował. Bo kto lepiej zrozumie sens wymarzonych figurek, jak nie tata?
Myślałam, że śnię, bo byli aż tacy szczęśliwi. Musiałam wtedy mocniej przylgnąć bokiem do ciała mojego męża, który wtedy troskliwie obejmował mnie i całował w czubek głowy.
Ostatnimi prezentami dla ich obojga były malutkie, czerwone pudełeczka. Związane były razem wstążką, do której również przyczepiona była ciasno poskładana kartka. Ostrożnie rozłączyli pakunki, ale zanim je otworzyli, moje usta nie potrafiły się zamknąć.
- Może najpierw przeczytajcie list.
Aiden rozłożył kawałek papieru i powoli, uważnie, zaczął czytać na głos:

Dla Rosaleen i Aidena,
Abyście nigdy nie wątpili w Święta.
Rudolf często gubi swoje dekoracje.

~ Święty Mikołaj.

Tych uśmiechów nie da się powtórzyć. Moich cichych łez również nie. Musiałam schować twarz głęboko w ramieniu Nialla i dać sobie moment, zanim cieszyłam się razem z nimi. Nie było do wychowawcze, płakać przy dzieciach, ale nie mogłam tego nie robić. Nie, kiedy moi rodzice, którzy nauczyli mnie najpiękniejszej magii na świecie, na to patrzyli. Nie, kiedy moje dzieci cieszyły się bardziej, niż na wszystkie inne prezenty. Ona głośniej, on ciszej, ale równie mocno.

- I love you Annie. Thank you for being in my life. - szepnął, zanim zaczął pocieszająco pocierać moje plecy dłonią. Pokiwałam głową, bo nie byłam w stanie inaczej zareagować.
Dawałam od siebie miłość i ją dostawałam w zamian.
Niczego więcej nie potrzebowałam w życiu.








1 komentarz:

  1. Święta czas odpoczynku, a Ty nie śpisz po nocach I piszesz dla Nas rozdział. Świetny jest, wiesz? Jak tylko wstałam rank pierwsza rzecza która zrobiłam było wejście tutah I zabranie się za czytanie! Kaźdego dnia czekałam na jakiś blogmas of Ciebie I za każdym razem byłam niesamowicie ucieszona jak tylko dostałam to powiadomienie;) Czy to dziwne, że właśnie tak wyobrażam sobie święta w domu tego blondasa? :D świrtny, magiczny rozdział, jak każdy w sumie więc w ten kwestii muszę się za każdym razem powtarzać x poprawiasz mój humor za każdym razem jak coś wstawiasz!!
    Wesołych Świat dla Nannie, bo Tobie składałam wczoraj! <3
    PS. Czy nie myślałaś o wydaniu tej historii jako ksiażkę? :)
    @nivllx 💜💜

    OdpowiedzUsuń