Wesołych Świąt, Aniołki.
Po raz ostatni
przyjrzałam się swoim powiekom, które chwilę wcześniej
przyozdobiłam złotym cieniem. Dla nadania świątecznego nastroju,
jak i odrobiny kobiecości - nie malowałam się codziennie, nie
uważałam tego za konieczność ale zawsze przyjemniej jest wyglądać
o ten szczegół lepiej, gdy spędzało się dzień poza domem. Rzęsy
delikatnie wyszczotkowałam tuszem, choć i tak mogłam cieszyć się
naturalnie ciemnymi, odziedziczonymi po mojemu tacie. Mama zawsze nam
zazdrościła ciemnej oprawy oczu.
W obszernym lustrze,
przed którym stałam w łazience, zobaczyłam odbicie Nialla. Wciąż
miał jeszcze odrobinę mokre po prysznicu włosy, z tą różnicą,
że ubrał już na siebie czarne jeansy i biały t-shirt z długim
rękawem. W klasykach wyglądał lepiej niż niejeden mężczyzna,
więc uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. Odłożyłam
kosmetyki na miejsce zaraz obok umywalki, by za chwilę poczuć jego
ciepłe ręce obejmujące ciasno mój tułów. Ciasno przylgnął do
moich pleców i oparł brodę na moim ramieniu, chowając na chwilę
swoją twarz gdzieś w mojej szyi. Spoglądałam na niego w lustrze i
ucieszyłam się, gdy podniósł wzrok i spojrzał na mnie w odbiciu.
- Ładnie pachniesz. -
mruknął, jeszcze z odrobiną porannej chrypy w głosie.
- Tak jak zawsze. -
odparłam, zgodnie z prawdą. Niczym nowym się nie popsikałam, nie
użyłam innego żelu pod prysznic, wszystko było takie samo jak
wczoraj, trzy dni temu, tydzień temu.
- I jesteś śliczna. -
dodał, na co wypuściłam z siebie razem z oddechem cichy śmiech.
Pocałował mój policzek z głośnym cmoknięciem, po czym dał nam
obojgu skończyć poranną toaletę.
- Obudzisz dzieciaki?
Zacznę robić śniadanie. - spytałam, gdy przyłożyłam do
nadgarstka srebrną bransoletkę z grawerunkiem, niezmiennie tę samą
od kilku lat. Mogłabym się pomartwić o to, że wypalone laserem
symbole zniszczą się od ciągłego noszenia, ale bardziej zależało
mi na tej radości, która mnie ogarnia za każdym razem kiedy
spojrzę na słowa "Forever and always" otoczone
serduszkami i naszymi inicjałami. I jak co ranek próbowałam sama
ją zapiąć, ale kończyło się na moim bezwiednym maszerowaniu w
jego stronę, do lustra w garderobie, gdzie poprawiał jeszcze swoją
fryzurę.
- Mhm. - przytaknął.
Wyciągnęłam do niego rękę i bez słów poprosiłam, żeby
zamknął zatrzask bransoletki. Zrobił to umiejętnie i szybko,
nawet nie pytając, bo robił to lepiej ode mnie. Poświęciłam
kilka sekund na to, żeby mu się przyjrzeć. Włosy w idealnym
nieporządku, odrobinę jedynie przypominające młodzieńczą blond
grzywę. Oczy jak zwykle błyszczące, usta pięknie malinowe i
wykrzywione w lekkim uśmiechu, policzki i broda pozbawione
króciutkiego zarostu, bo zdołał dzisiaj się już ogolić. Ramiona
szerokie, cała postura przez lata już dobrze i silnie zbudowana.
Dłonie jak zwykle duże i o długich palcach, dzięki którym
czarował swoją grą na gitarze i innych instrumentach.
- Co? - wtrącił się w
moje myśli z uniesioną brwią. Wzruszyłam ramionami i słabo się
uśmiechnęłam. Wsunął dłoń na mój kark i lekko mnie do siebie
przysunął, by z zalotnym uniesieniem kącików ust ucałować moje
czoło. Przylgnęłam bardziej do niego, ciesząc się z jego ciepła
i uczucia, którym byłam obdarowywana codziennie.
Na parterze zostałam
przywitana przez wesoło merdającego ogonem Becka. Stary już pies
dostał ode mnie solidną porcję drapania za uchem i tak jak zwykle
rano usiadł w kącie kuchni i obserwował, co chwila plącząc się
między nogami, jak zaczynam nasz poranek. Podeszłam do lodówki i
zanim cokolwiek z niej wyjęłam, zawiesiłam wzrok na dwóch
kolorowych kartkach. Jedna zapisana czerwonym i zielonym flamastrem,
druga pełna naklejek i brokatowych pisaków. Obie zaadresowane do
jednej osoby, do Świętego Mikołaja. Nie słysząc jeszcze piętro
wyżej ruchu na korytarzu, odczepiłam magnesy na których trzymały
się dwa listy i przesunęłam w inne miejsce ciemnoszarych drzwi,
delikatnie zginając w połowie obydwie kartki. Podeszłam do stołu
w części jadalnianej, gdzie na jednym z krzeseł wisiała Nialla
kurtka zimowa, którą zawsze zostawiał wieczorem po wyprowadzaniu
Becka z lenistwa, żeby rano znów jej nie wyjmować z wielkiej
otchłani, zwanej inaczej szafą przy drzwiach wejściowych. Wsunęłam
ostrożnie rękodzieła dzieci do wewnętrznej kieszeni i
zabezpieczyłam ją zamkiem, na wszelki wypadek.
Nasz pupil obdarowany
już michą ulubionej karmy i świeżą wodą, zajął się
"odpoczywaniem" na swoim kuchennym legowisku, z którego
lubił mnie podglądać. Jak zwykle w dzień powszedni zabrałam się
za robienie dwóch oddzielnych porcji lunchu. Lubiłam mieć pewność,
że oboje mieli ze sobą właściwą ilość jedzenia i nie musieli
martwić się o stanie w kolejce w szkolnej stołówce. W obydwu
pudełkach śniadaniowych znalazły się już banany i po cukierku,
zostało tylko powalczyć z jakąś interesującą kanapką i czymś
wystarczająco pożywnym na pierwsze śniadanie.
Zapach
świeżej kawy zaczął unosić się w kuchni, bo znając dzisiejsze
poranne niewyspanie mojego męża potrzebował pomocy kofeiny, żeby
przetrwać bez szwanku. Sama ograniczyłam się do szklanki soku –
marzyłabym o gorącej herbacie, ale mając nie aż tak samodzielne
dzieci trudnym byłoby pogodzić rozkoszowanie się gorącym piciem z
przygotowaniem ich do wyjścia do szkoły.
Usłyszałam
cięższe kroki po schodach i nie zaskoczył mnie, gdy pojawił się
przy moim boku. Obejmując przyjemnie talię, przynosząc swój
elegancki zapach męskich perfum, obdarował mnie ciepłym buziakiem
w policzek i zabrał parujący i intensywnie pachnący kubek sprzed
nosa.
-
Wstali? – spytałam dla pewności, gdy zaczął nakładać na dużą
bułkę plastry sera.
-
Ledwo. – zaśmiał się, po czym oblizał palce z masła, którym
zdążył się ubrudzić. Pokręciłam głową na ten znajomy i
niezmienny przez lata widok: Nialla robiącego jedzenie,
roześmianego. Obojętnie czym nie ubrudzony i jak dziwnej kanapki
nie jedzący, był moim porannym spokojem.
Nie
ważne, że wieczorem wszystkie zabawki i książki chowane były na
miejsce. Nie miało znaczenia to, że zasypiała w idealnym porządku.
Jej różowy pokój, jak co ranek, był jednym wielkim pobojowiskiem.
Tym razem po podłodze walały się włochate sweterki i kilka
pluszowych zabawek, częściowo ubranych w jej większe koszulki.
Znalazłam ją obok biurka, wciągającą na stopy żółte
skarpetki, poza tym prawie całkiem gołą i rozbawioną.
-
Rosie, coś ci dzisiaj nie idzie. – zachichotałam, nie chcąc żeby
zrobiło jej się przykro. Podniosłam z podłogi zbędne ubrania i
zwinnie poskładałam, by schować zaraz w szafie.
-
Bo Claire ostatnio mogła nie iść do szkoły i bawić się w dom z
misiami. – wydęła usta i spojrzała na mnie, dużo wyżej nad
nią. Westchnęłam cicho i kucnęłam obok, biorąc z szuflady
nieopodal białą podkoszulkę i dałam jej, żeby się ubrała.
-
A pamiętasz jak dostałaś największy dumny stempel na swoich
ćwiczeniach z pisania? – przypomniałam, doskonale wiedząc jak
obydwie byłyśmy szczęśliwe z jej żwawej nauki pisania. Ich
nauczycielka, pani Potts, nagrodziła ją największym uśmiechniętym
słońcem, co równało sie najlepszej ocenie w całej klasie. Jej
twarz od razu rozświetliła się w uśmiechu, gdy energicznie
zaczęła kiwać głową. – to dlatego, że byłaś na zajęciach i
się starałaś w szkole. Jeśli zostaniesz w domu, stracisz kolejny
dzień szansy na sukcesy w szkole, a misiami zawsze możesz pobawić
się popołudniu jak odrobisz lekcje. – dokończyłam z uśmiechem,
podając jej drobne i wąskie jak moje ramiona jeansy. Na wierzch
postarałam się o znalezienie jej szarej bluzy z myszką Miki.
-
Claire nie ma takich dobrych stopni jak ja!
-
No właśnie. – potwierdziłam. –Na pewno też nie potrafi tak
szybko sprzątać w pokoju jak ty.
Zaczęła
równie sprawnie jak wywołała bałagan, sprzątać go – to była
jej wielka zaleta. Nie zostawiała wszystkiego nam, nie nauczyła się
tego. Albo raczej: my jej tego nie nauczyliśmy. Każdy od czasu do
czasu może potrzebować swój własny bałagan, ale grunt to
wiedzieć jak sprytnie się go pozbyć. Dzięki temu mogłyśmy
spokojnie usiąść na jej łóżku i poświęcić chwilę na
zawiązanie jej dwóch równych kucyków.
-
Dobra, bierz plecak i leć jeść śniadanie, tata powinien być w
kuchni.- poleciłam. Gdy zobaczyłam w korytarzu jak znika na
schodach ze swoim różowym pakunkiem, jako przyzwyczajenie poszłam
w kierunku zupełnie odmiennej sypialni. W tym samym momencie gdy
chciałam zapukać i wejść, drzwi otworzyły się i stanął w nich
zaspany Aiden.
- Już
idę.. – jęknął zmęczony. Poszłam więc krok w krok z nim,
poprawiając jego rozwiane i zmierzwione włosy i przekrzywioną
bluzę.
-
Mamo, Mikołaj zabrał nasze listy! - usłyszałam podekscytowany
krzyk, gdy zaraz za śpiochem weszłam do kuchni. Rosie stała obok
lodówki i pokazywała podekscytowana palcem, wręcz skakała w
miejscu i nie mogła opanować swojej radości. Aiden w ciszy ale z
szerokim uśmiechem przyjął tę wiadomość, a ja nabrałam
powietrza do płuc i postarałam się o najbardziej zszokowany wyraz
twarzy.
-
Wow! Wczoraj jeszcze tu były! Tato, widziałeś? - zwróciłam się
do Nialla, który zrobił znad kubka wielkie oczy i wstał od stołu
ze swoim pustym talerzem.
-
O, faktycznie! - uśmiechnął się. - Sprytny, musiał chyba
przekupić Becka, skoro nie szczekał na jego widok. - dodał,
drapiąc rozbudzonego już staruszka po karku. - C'mon, buddy.
Let's get ya outside for a bit. - Wziął z krzesła swoją
czarną kurtkę i dał tym znak czworonogowi, że zbierają się do
wyjścia. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie i szybko
przekalkulowałam ile mamy czasu, w tym czasie podając Aidenowi
paczkę płatków śniadaniowych, które miejmy nadzieję dodadzą mu
energii.
-
Tylko nie szalejcie za długo, musimy wyjść. - poprosiłam, na co
stojąc już bliżej wyjścia, odwrócił się do mnie i zasalutował,
nie pomijając puszczenia mi oka - nawet po trzydziestce lubił bawić
się we flirtowanie. Pokręciłam głową z uśmiechem i wróciłam
do robienia sobie kanapki.
-
A tata nie idzie do pracy? - spytał Aiden, z niemalże pełną buzią
Lucky Charms. Zawsze tylko ja zawoziłam dzieciaki do szkoły, Niall
jechał w zupełnie inną stronę oraz, nie chcąc mówić o tym na
głos ale ja wiedziałam w głębi duszy o co chodzi, lubił jeździć
do studia małym, sportowym samochodem.
-
Musimy sprawy pozałatwiać. Wszyscy dziadkowie i ciocie przyjeżdżają
w tym roku do nas na święta. - odparłam, przypominając sobie ten
szczęśliwy, ale równie przerażający fakt.
Od
kiedy stworzyliśmy rodzinę robiłam wszystko tak, jak moja mama.
Korzystałam z jej najlepszych nauk, starałam się dbać o moją
najcenniejszą trójkę (czwórkę) bardziej niż o cokolwiek innego.
Wiązało się to z opieką nad całym domem i generalnym spełnianiem
się w roli matki i żony - również jeśli chodzi o gotowanie (to
całe szczęście dzieliłam z Niallem, nie zostałam panią kuchni
czy wykonywania domowych obowiązków) i bycie aktywną w życiu
całej rodziny, na ile mi na to pozwalało własne przekonanie.
-
Znowu trzeba będzie rozmawiać po polsku? Babcia używa za trudnych
słów, wolę jak mówi po angielsku. - mówił, a ja uśmiechnęłam
się i postawiłam im obojgu szklanki soku obok talerzy.
-
To nie takie trudne, dasz radę. - powiedziałam w swoim ojczystym
języku, czekając na ich reakcję. Rosie przekrzywiła główkę i
patrzyła na mnie, a Aiden ściągnął brwi.
-
To nie fair, ciebie rozumiem mamo. - jęknął
-
A ja nie rozumiem. - Mała wydęła usta i zasmuciła się, ale zanim
zdążyło się to przerodzić w coś gorszego, jej brat
zainterweniował. Przypomnienie sobie, że on ma dopiero dziewięć
lat nie pomagało w zrozumieniu jak udało nam się wychować tak
wspaniałego, spokojnego i mądrego syna. Odwrotność swojej
młodszej siostry, której wszędzie było pełno.
-
Jeszcze się nauczysz, jesteś mała.
-
Uważaj na siebie, przyjadę do ciebie ja albo tata. - pomachałam w
korytarzu do jego rozwianej czupryny i zdążyłam tylko dostrzec
jego odmachującą rączkę, zanim zniknął w tłumie dzieci w jego
wieku. Odwróciłam się i idąc z Rosie za rękę, doszłyśmy do
nieco "młodszej" części szkoły.
Pomogłam
jej w szatni, widząc po drodze kilku rodziców robiących to samo ze
swoimi pociechami. Upewniłyśmy się, że nic nie zostało w domu i
doprowadziłam ją do sali pełnej jej małych kolegów i koleżanek,
z którymi miała spędzić cały dzień. Ukucnęłam przed drzwiami
i poprosiłam by spojrzała na mnie, tak jak to robiłam codziennie.
Coraz większymi krokami zbliżał się czas, kiedy coraz bardziej
się usamodzielniała, dlatego korzystałam z tych chwil jak tylko
mogłam. Poprawiłam jej już rozczochrane kitki i bez proszenia, z
zupełnego zaskoczenia dostałam wielkiego buziaka w policzek.
Musiałam przytrzymać się podłogi dla równowagi, bo bardzo mocno
się do mnie przytuliła swoim drobnym ciałem i nie puszczała przez
chwilę. Można sobie wyobrazić, jak bardzo miękło mi w takich
momentach serce. Na co dzień było wystarczająco topniejące dzięki
miłości do nich, ale czułości nie da się zastąpić niczym
innym.
-
Bądź grzeczna, aniołku. - Mruknęłam w jej wątłą szyjkę i w
nagrodę, już po chwili, dostałam szeroki i odrobinę szczerbaty
uśmiech, który tak bardzo przypominał mi szczerą radość jej
ojca.
-
Będę, bo Mikołaj musi mi przynieść pluszową małpkę. Nie mam
jeszcze małpki. - powiedziała du mnie, na co wysoko uniosłam
kąciki ust.
-
No dobra, małpko. Zmykaj. Przyjedziemy po ciebie. - ostatnie
ponaglenie, dopilnowanie wzrokiem aż znajdzie się wśród innych
dzieci i westchnięcie. Szczęśliwe westchnięcie.
Gdy
wsiadłam do naszego samochodu, powitana zostałam przez świąteczną
muzykę. Uśmiechnęłam się mimowolnie i spojrzałam na Nialla,
który nucił już pod nosem, jednocześnie pisząc coś na
telefonie.
-
Wszystko w porządku? - spytał kontrolnie, więc od razu
przytaknęłam głową i zapięłam się pasem. Wyjechał z miejsca
parkingowego pod szkołą, zrobił odrobinę głośniej i przycisnął
pedał gazu, pozwalając wszystkim dookoła usłyszeć warkot mocnego
silnika. - Gdzie najpierw?
-
Wczoraj sporo jedzenia kupiłam, więc potrzebuję tylko przyprawy do
pierniczków i mięsa. Zrobisz faktycznie pieczeń twojej mamy? -
spytałam, wyciągając z portfela listę wszystkich spożywczych
zakupów.
-
Zrobię. - odparł. - Wątpisz w moje zdolności? - dodał z
uśmiechem.
-
Ja? Nigdy. - Wychyliłam się ze swojego fotela przez konsolę i
cmoknęłam go w policzek.
Jechaliśmy
przez Londyn mrucząc cicho słowa najpiękniejszych świątecznych
utworów. Jak tylko stawaliśmy w korku, Niall robił z kierownicy
perkusję i wczuwał się w muzykę, a ja szczęśliwie nuciłam
najbardziej wyróżniające się wersy. Było jak dawniej, tak samo i
niezmiennie po wielu latach bycia razem. Wciąż z muzyką, wciąż z
uśmiechem i radością, bez ani krzty rutyny.
Pierwszym
punktem naszej wyprawy okazał się lokalny supermarket. Nie tylko
najpotrzebniejsze rzeczy wylądowały w naszym koszyku, ale taki już
był urok zakupów: jeśli nie dzieci, to któreś z nas zawsze miało
ochotę na coś spoza listy, tak po prostu. W ten sposób pakowaliśmy
reklamówki do bagażnika, jednocześnie podjadając ciastka
korzenne.
Znajome
dźwięki bożonarodzeniowego utworu zaczęły rozbrzmiewać w jego
rozbudowanym systemie głośników samochodowych. Oboje
porozumiewawczo się uśmiechnęliśmy, ja zagryzłam również wargę
- wiedziałam, że głos Michaela Buble wiązał się ze śpiewaniem
Nialla i wczuwaniem się w słowa tak mocno, że kończył dedykując
utwór tylko i wyłącznie mnie.
-
I don't want a lot for Christmas.. There is just one thing I
need... - Śpiewał, spoglądając
co chwilę na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, jak ta zakochana
dziewczyna sprzed lat. Niezmienna, bo wciąż pełna poczucia
młodości dzięki niemu i jego uczuciu. Patrzył na mnie z takim
rozbawionym ale i kochanym wyrazem twarzy, że od razu spaliłam
rumieńca nie dbając o to ile miałam lat, czy może o fakt, że
jesteśmy już od długiego czasu małżeństwem, jeszcze dłużej
parą. Na tym polegało nasze uczucie, że nigdy nie gasło. -
All I want for Christmas is You. -
chwycił mnie za dłoń i przysunął ją sobie do ust, zanim splótł
nasze palce i położył na wolnym miejscu między naszymi fotelami.
Tysiące
dekoracji i całe mnóstwo zachęcających reklam świątecznych
powitały nas wraz z wejściem do jednego z większych domów
towarowych w centrum Londynu. O tej porze ludzie przeważnie zajęci
byli pracą, dlatego nie musieliśmy martwić się tłumami; nie
byliśmy też późnymi szukającymi, nie zależało nam
przedświątecznym pośpiechu i w spokoju mogliśmy zastanowić się
nad tym, co kupimy.
-
Pokaż te śliczne listy. - poprosiłam, gdy zbliżaliśmy się do
sekcji z zabawkami. Stanął w miejscu i odwrócił się do mnie z
dość sceptycznym wzrokiem.
-
Myślałem, że je wzięłaś.. - zaczął ostrożnie, na co
westchnęłam. Oh, Niall.
Sięgnęłam
do jego kurtki i odpięłam suwak wewnętrznej kieszeni. Wyciągnęłam
dwie kolorowe kartki i pomachałam nimi przed jego twarzą, po czym
odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku pełnych dziecięcej
radości alejek. Dogonił mnie i objął mnie swoim ramieniem,
całując mocno w bok głowy.
-
I co ja bym bez ciebie zrobił? - spytał, śmiejąc się cicho.
-
Z każdym rokiem czuję się coraz mniej męsko. - usłyszałam kilka
kroków za sobą. Dookoła nas rozpościerały się półki z lalkami
i wieszaki z dziewczęcymi ubrankami, jedna z alejek prowadziła do
prowizorycznego zamku księżniczek Walta Disneya a jeszcze inna
prezentowała komnatę z nowym, największym domkiem dla lalek
Barbie. Raj dla małej królewny, krótko mówiąc.
-
Nie powinieneś raczej się przyzwyczajać? - spytałam, zatrzymując
się przy jednej z moim zdaniem ładniejszych kolekcji słynnych
lalek. Jako mama, musiałam być na bieżąco. - W końcu to twoja
ukochana córunia. - dodałam pół żartem, pół serio. Stanął
niedaleko, bezmyślnie przebierając wzrokiem wśród dodatków do
teoretycznie dziewczęcych zabawek. Miałam przed sobą już wybór
między dwiema; jedna w przebraniu fryzjerki i z pełnym ekwipunkiem,
druga gotowa na podbój sceny z mikrofonem w ręku. - Która lepsza?
-
Mnie pytasz? - spytał ze śmiechem. Spojrzałam na niego błagalnie,
co jednak przywołało go trochę na ziemię. Wiedział, jak ważnym
dla mnie było obdarowanie dzieci najwspanialszymi prezentami. Miał
świadomość tego, jak bardzo chciałam wszystkich uszczęśliwić.
Miałam stu procentową pewność, że był w stanie mi pomóc, tylko
musiał chcieć poczuć tę samą atmosferę, w której ja żyłam.
-
Niall, to Boże Narodzenie..
-
Wiem, wiem. - zreflektował się, po czym podszedł do mnie i
faktycznie stanął przed obydwoma pudełkami i zaczął się
zastanawiać. - Erm... może fryzjerka? Nie widzę póki co Rosie
bawiącej się w karaoke, szczerze mówiąc. - dodał, pokazując na
właściwą zabawkę.
-
Mogłoby to ją skłonić do tego, żeby zechciała się nauczyć
sama czesać. - mruknęłam, mając w głowie wciąż tę czynność,
której nie lubiła robić sama, ani nawet przy tym pomagać. Nie
zmuszałam jej do bycia zainteresowaną fryzjerstwem, chciałam
jedynie podsunąć jej pomysł, że może mieć swoje zdanie na temat
tego, jak mają wyglądać jej włosy.
-
Tak, weźmy ją. - zdjął z półki i włożył do ręcznego
koszyka. Odwróciłam się, by iść dalej alejką ale złapał mnie
za przedramię i zatrzymał. Stanął przede mną i lekko się do
mnie uśmiechnął, jakby przepraszał za zbyt dużą ilość humoru
i nie brania rzeczy na poważnie.
-
Chodźmy znaleźć pluszową małpę.
Zamarłam,
jak zaczarowana. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia wszystkich
Gwiazdek jako dziecko czy nastolatka, albo nawet i później, kiedy
moi rodzice dbali o wzór tego najmilszego, w czerwonym kubraku i z
siwą brodą. Rozsiewał magię, tworzył magię, sklejał wszystkie
puzzle szczęścia podczas Bożego Narodzenia. Był ikoną, ale dla
mnie niezwykle ważną. Bo gdy mama najgorzej znosiła chorobę, ja
opowiadałam jej o wszystkich moich ulubionych filmach ze Świętym
Mikołajem w roli głównej. To ja mówiłam, jak to widziałam
dzieci szukające w sklepie tego wesołego starca. To ja dbałam o
to, by znać imiona wszystkich jego reniferów, bo ktoś musiał w
tym domu, gdy czasy nie były wesołe. Byłam jak ten mały elf,
który uparcie wierzy i czuje się dzięki temu szczęśliwszy, mimo
że przekroczył pewien wiek zrozumienia.
Dlatego
uderzyły we mnie małe dzwoneczki, które leżały na półce. Jako
dziecko zawsze podziwiałam wszystkie filmy i opowieści, w których
to pojawiał się motyw dzwoneczka z sani Mikołaja. Jedna z
najpiękniejszych kreskówek mojego dzieciństwa opierała swoją
fabułę na wierze w moc Świąt i trwaniu w niej właśnie dzięki
temu dzwonkowi, który mogli usłyszeć jedynie ci faktycznie
wierzący w magię. Zależało mi na tym, żeby moje dzieci jak
najdłużej wierzyły w te czary a nawet jeśli dorosną, nie
przestawały widzieć jej w Świętach. Nie sztuka wiedzieć, kto
faktycznie kupił prezent. Sztuka wierzyć i widzieć, mimo suchych
faktów. Nie bez powodu Aiden i Rosaleen piszą piękne listy do
Mikołaja. Nie bez przyczyny oglądamy świąteczne kreskówki i
czytamy bajki na dobranoc z Rudolfem w roli głównej. Nie
przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w czasie Świąt odniosła się
do kogoś, od kogo dostałam prezent inaczej, niż Mikołaj.
Komercyjne
i tanie - tak zostały przedstawione na półce dzwoneczki świętego
mikołaja. Małe, pomalowane bardzo kiepską złotą farbą, wydające
bardzo głośny dźwięk. Ale moje wewnętrzne dziecko widziało w
tym więcej i pozwoliło, bym się wzruszyła. Nie chciałam, żeby
kiedykolwiek zabrano moim pociechom tę radość Gwiazdki i chyba
dlatego tak bardzo we mnie to uderzyło. Szybko starłam pojedynczą
łzę, bo byłam dorosłą kobietą, matką i żoną. Ale nie
zwalniało mnie to od prawa do płaczu i bycia dumną z tego, jak
prowadzę życie i niektóre jego elementy. Jak tworzę magię w
rodzinie. I chciałam, żeby ta magia trwała. Dlatego wzięłam
ostrożnie dwa dzwoneczki i zaczęłam szukać Nialla, by zerknął
na moje serce na talerzu.
Znalazłam
go obok gier. Mieliśmy w planach kupienie dwóch różnych dla
Aidena, jak i dla naszej wspólnej zabawy na konsoli, która nowa
niedawno pojawiła się pod telewizorem w salonie. Zobaczył kątem
oka, że się zbliżam, więc ruszył w moją stronę i od razu
chciał mi coś pokazać.
-
Patrz, znalazłem tę z limitowanej serii, o której mówili wtedy w
telewizji. Ma pierwszą część, więc będzie działała jako
dodatek. - tłumaczył, a ja jedynie kiwałam głową. Zgadzałam się
ze wszystkim co do mnie mówił. - Annie? - spytał, widząc moje
monotonne reakcje. Spojrzałam na niego i czułam, że oczekuje
odpowiedzi, dlatego podniosłam dłoń i pokazałam mu, co w niej
ściskam.
Jego
wyraz twarzy przez chwilę wyrażał czyste zdziwienie i
konsternację, ale po chwili złagodniał. Rozluźnił ramiona. Wziął
ode mnie jeden z dzwoneczków i poobracał chwilę w dłoni, zanim
przyłożył sobie do ucha. Zadzwonił kilka razy, tuż przy
policzku, mimo że swobodnie i ja go słyszałam, stojąc kawałeczek
dalej.
-
Dzwoni. - powiedział cicho i z uśmiechem. Tak szerokim i
szczęśliwym, nie kpiącym i żartobliwym. Uśmiechnęłam się
szeroko i pokiwałam ochoczo głową, bo miał rację. Oboje
słyszeliśmy sanie Świętego Mikołaja, bo oboje wierzyliśmy.
-
Ostrożnie, żeby się nie połamały.. - mruknęłam do Rosie, gdy
przekładała kilka kruchych ciasteczek i pierniczków, kolorowo
udekorowanych, na talerzyk z twarzą Mikołaja. Musiała stanąć
odrobinę na palcach, żeby dobrze widzieć ponad stołem i trafić w
odpowiednie miejsce.
-
Oj, mama, czepiasz się. Nawet połamane zje, takie są piękne. -
usłyszałam wesoły ton mojej mamy, dumnej babci, która uśmiechem
traktowała swoje wnuki za każdym razem.
Gdy
zapełniła talerzyk wybranymi przez siebie wypiekami, Aiden postawił
obok szklankę w połowie pełną mleka. Tradycja jak najbardziej nie
polska, tak samo jak przybycie Mikołaja w Boże Narodzenia - to były
chyba jedyne zwyczaje, które w stu procentach przejęłam po obecnym
miejscu zamieszkania. Uprzedziłam o tym rodzinę - nie chciałam
przyzwyczajać dzieciaków do tego, że za pstryknięciem palca mogą
dostać prezent wcześniej, niż zwykle, bo w Wigilię.
Naczynia
zostały położone niedaleko kominka, na stoliku kawiarnianym. W tle
widać i słychać było grający telewizor, mój szwagier z
siostrzeńcem szukali czegoś sensownego w telewizji. Siostry
kończące swoje rozmowy w kuchni, reszta zajęta swoimi sprawami
gdzieś w kątach domu. Zawsze odnosiłam wrażenie, że miejsce
gdzie mieszkamy jest pełne gwaru i życia, ale to poczucie wzrosło
jak najbardziej się dało, gdy cała moja rodzina, tak zjednoczona
jak nigdy i wyglądająca na szczęśliwą, odwiedziła nas podczas
tegorocznych Świąt. Rodzice Nialla, Greg z rodziną i kilku kuzynów
miało pojawić się dopiero jutro, bo mieli znacznie łatwiejszą
sytuację z dotarciem do sąsiedniego miasta lub pokonania odległości
jedynie godzinnym lotem.
-
Dobra, małe co nieco dla Mikołaja gotowe, można iść spać. -
powiedziałam, co oczywiście spotkało się z niezadowolonymi
jękami. Byłam jednak nieugięta i zaprowadziłam ich obojga na
górę, dopilnowałam ciepłego zawinięcia w kołdry.
Ucałowałam
czoło Aidena i już odchodziłam od jego łóżka, kiedy po raz
ostatni zawołał mnie.
-
Mamo?
-
Hmm? - pogłaskałam go po głowie i ciepło uśmiechnęłam się.
Ziewnął przeciągle, tak samo jak Niall, ukazując przy tym podobną
ilość zmarszczek na czole i łzawiące oczy po chwili.
-
Źle się czuję. - powiedział cicho, ledwie go usłyszałam.
Ściągnęłam brwi i przyłożyłam dłoń do jego czoła jako
odruch; nie czułam nic niepokojącego. Nic do mnie nie mówił,
tylko patrzył swoimi błękitnymi, dużymi oczyma, więc usiadłam
na skraju jego łóżka.
-
Co się dzieje, kochanie?
-
Głośno jest w domu. - szepnął, zakrywając się szczelniej
kołdrą. Sposób, w jaki to powiedział zmartwił i zasmucił mnie,
wyglądał na przestraszonego i niepewnego samego siebie.
-
Och, Aiden.. - zaczęłam. - ..to tylko rodzina, moi, twoi, taty i
Rosie najbliżsi. - Dodałam, ale w głębi serca rozumiałam, o co
mu chodzi.
-
Wiem, ale zawsze byliśmy tylko my. I tylko ja mieszałem sos, a pod
choinką było zawsze dużo miejsca, a teraz będzie dużo osób
które też będą chciały swój prezent. - mówił. To było tak,
jakbym słyszała siebie w jego wieku i później. Sama nie byłam
pewna jak czuję się z tym, że aż tyle osób odwiedziło nas w
tegoroczne Boże Narodzenie, ale skupiałam się na moich pociechach
i przygotowaniach i do tej pory nie uderzył we mnie jeszcze fakt, że
mam do opieki nie troje, ale więcej osób.
-
Chodź do mnie. - Rozłożyłam ramiona w zapraszającym geście bo
wiedziałam, że ja bym tego potrzebowała. Chętnie przytulił się
do mnie, znacznie mocniej niż się spodziewałam. - Wiesz, że cię
kocham? - spytałam, na co pokiwał pewnie głową. - I wiesz, że
nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym, żeby ktoś zajął twoje
miejsce? Jesteś dla mnie bardzo ważny. - mówiłam dalej, ciasno go
do siebie przyciskając. - Pamiętasz jak babcia mówiła, że
Mikołaj w Polsce już ich odwiedził i dlatego postawili prezenty
pod choinką? - odsunął się troszkę ode mnie, by spojrzeć w górę
na mnie i pokiwać główką. - Oni wszyscy już mają swoje prezenty
i tylko czekają, aż do naszego komina trafi Mikołaj i przyniesie
coś dla nas. - tłumaczyłam cierpliwie. - Co ty na to, jeśli mocno
poprosimy w myślach Świętego, żeby pozwolili nam oddzielnie
otworzyć? Będzie tak jak zawsze, zejdziemy w czwórkę rano
zobaczyć, czy trafiły do nas jego sanie, podzielimy się trochę
czasem.
-
Ja myślałem, że otworzą już dzisiaj swoje prezenty, ja bym
otworzył. Mogą otworzyć, wtedy będziemy rano sami. - mówił, a
ja uśmiechnęłam się do siebie.
-
Zobaczymy, kochanie. Wiesz, bardzo babci zależało, żebyśmy
wszyscy wszystko robili razem.
-
Ja też chcę, żeby je otworzyli! To nie fair, bo już mogą a nie
mogą. - Usłyszeliśmy oboje w drzwiach, w których pojawiła się
moja mała księżniczka, a zaraz za nią Niall. Obdarzyłam ich
pytającym wzrokiem, pamiętając doskonale jak chwilę temu dawałam
Rosie buziaka na dobranoc, a Niall jeszcze się rozbierał po
wieczornym spacerze z Beckiem, w którym towarzyszył mu mój tata.
-
Co o tym myślisz, tato? - rzuciłam do niego, nie wiedząc co o tym
wszystkim sądzić.
-
Myślę, że Mikołajowi bardzo zależy na tym, żeby każdy
dotrzymał swojej własnej tradycji. - powiedział, na co uzyskał od
małej brunetki ochocze kiwanie głową.
-
Dobra, wy idźcie spać, bo jeszcze trochę i nie zaśniesz. -
zwróciłam się do małej, po czym mocniej ścisnęłam Aidena i
jeszcze raz poprawiłam jego kołdrę, gdy się położył. - Nie
martw się, coś wymyślimy. Jedna rzecz, której możesz być pewien
to to, że jesteśmy wszyscy z Tobą, jesteś u siebie w domu i nie
masz czym się martwić. Zawsze możesz przyjść i mi powiedzieć,
jeśli z czymś się źle czujesz. Jasna sprawa?
-
Jasna sprawa, mamo. Dzięki.
Ostatnie
papiery po prezentach wyrzucone do śmieci, tak samo jak ostatnie
ziewnięcie mojego szwagra rozbrzmiało w pomieszczeniu. Wszyscy z
mojej części rodziny uśmiechnięci po otworzeniu swoich prezentów,
powoli zbierali się do swoich tymczasowych sypialń.
Gdy
zapadła w końcu cisza, a jedynymi osobami w pokoju poza mną były
Niall i moja mama, głęboko westchnęłam. Uderzał we mnie fakt, że
są Święta. Biły we mnie emocje, odpowiedzialność i chęć, by
wszystko przebiegało pomyślnie. Momentami żałowałam, że
zobowiązałam się do zorganizowania Gwiazdki - wiem, że źle to
brzmi. Ale znając moją skłonnośc do panikowania, do nadmiernego
przejmowania się i brania wszystkiego do siebie, nie było to zdrowe
posunięcie. Jednak nie dbałam o to, gdy się decydowaliśmy na taki
ruch, bo chciałam się wykazać. Pokazać wszystkim jak faktycznie
potrafię wyczarować Święta.
-
Jestem bardzo z was dumna. - w pewnym momencie odezwała się mama,
do nas obojga. Siedziała obok mnie na kanapie i z zadowoleniem
wymalowanym na twarzy, mówiła. - To, co się w tym domu dzieje,
działa na każdego jak plasterek. Julia dawno tak otwarcie nie
mówiła o tobie i tym, jak za tobą tęskniła. - dodała, a moje
oczy ze zmęczenia, z emocji i ze wszystkiego innego, co jest w
stanie wyciskać łzy, właśnie to zrobiły. Mama przytuliła mnie
mocno, czułam że chciała coś więcej powiedzieć, poprawić mój
tracący stabilność nastrój, ale powstrzymała się. Przytuliła
się mocno do Nialla, który wstał za nią i zaczął odprowadzać
do schodów na piętro.
Rozpłakałam
się. Łzy ciekły mi po policzkach strumieniami, musiałam odsunąć
od siebie białe kartki, na których miał pojawić się list
dołączony do dwóch pięknych dzwoneczków. Płakałam bo
wiedziałam, jak zależało mi na sukcesie tych Świąt. Płakałam,
bo byłam szczęśliwa. Płakałam, bo jednocześnie denerwowałam
się jak i pełna byłam nerwów, bo podjęłam się tak
odpowiedzialnej czynności.
-
Nie płacz, kochanie. - Usłyszałam obok siebie, gdy usiadł i mocno
mnie do siebie przytulił. Tak mocno, jak ja przyciskałam do siebie
Aidena kilka godzin wcześniej. Byłam w jego ciepłych ramionach i
wszystko inne znikało. Uspokajałam się jego zapachem i oddechem,
takim samym sposobem od -nastu lat. Niesamowite, jak silnym uczuciem
jest miłość.
-
Musisz zjeść te ciastka i wypić mleko. - wypłakałam w jego
ramię, na co zaczął tak w kochający sposób śmiać się i
całować moją całą głowę.
-
Jesteś najlepsza, wiesz o tym? - spojrzał mi w oczy. Tymi swoimi,
najpiękniejszymi.
Czułam
się jak we śnie. W zasadzie, dopiero co z niego wyszłam. Obudziłam
się jednak, leżałam nieruchomo w zwojach jasnej pościeli i
wyczekiwałam. Cały poranek był dla mnie jak w zwolnionym tempie.
Znacie to uczucie? Kiedy słuchacie najpiękniejszej piosenki,
oglądacie najwspanialszą świąteczną reklamę? Jest wzruszająca,
wywołuje u was niespodziewanie kapiące łzy, wyglądasz na
przygnębioną ale tak naprawdę przekaz jest najszczęśliwszy na
świecie? Tak się czułam. A nie grała w domu muzyka.
Od
momentu, gdy ujrzałam jego senną twarz. Jeszcze spowitą
marzeniami, jeszcze nie gotową do rozpoczęcia dnia. Przez chwilę,
kiedy tupanie małych stóp pojawiło się w naszej sypialni. Gdy jej
malutkie rączki ściągały z nas przykrycie i na siłę wyciągały
z łóżka. Gdy mój nie do końca obecny wzrok wędrował po moim
synu, tak szczęśliwym na widok zapalonych lampek na choince, pod
którą stała cała masa prezentów. Uśmiechającym się, gdy zdał
sobie sprawę że nie ma na talerzu ciastek ani w szklance mleka.
Oboje tak podekscytowanie rozrywający papier do pakowania, ostrożnie
oglądający wszystkie nowe zabawy i dziecięce przyjemności.
Czułam
się tak cały czas.
W
pewnej chwili emocjonującego rozpakowywania prezentów, ich
dziadkowie jedynie cicho zeszli po schodach i obserwowali radość
swoich wnuków. Poza tym, nie zwracałam na nich uwagi. Poświęcałam
całe swoje skupienie moim dzieciom, które tego potrzebowały. Rosie
chciała, żeby ktoś z nią cieszył się z nowych kredek,
przebrania wróżki i innych śliczności, Aiden miał nadzieję na
szczęśliwe dzielenie się z nami, czym Mikołaj go obdarował. Bo
kto lepiej zrozumie sens wymarzonych figurek, jak nie tata?
Myślałam,
że śnię, bo byli aż tacy szczęśliwi. Musiałam wtedy mocniej
przylgnąć bokiem do ciała mojego męża, który wtedy troskliwie
obejmował mnie i całował w czubek głowy.
Ostatnimi
prezentami dla ich obojga były malutkie, czerwone pudełeczka.
Związane były razem wstążką, do której również przyczepiona
była ciasno poskładana kartka. Ostrożnie rozłączyli pakunki, ale
zanim je otworzyli, moje usta nie potrafiły się zamknąć.
-
Może najpierw przeczytajcie list.
Aiden
rozłożył kawałek papieru i powoli, uważnie, zaczął czytać na
głos:
Dla
Rosaleen i Aidena,
Abyście
nigdy nie wątpili w Święta.
Rudolf
często gubi swoje dekoracje.
~
Święty Mikołaj.
Tych
uśmiechów nie da się powtórzyć. Moich cichych łez również
nie. Musiałam schować twarz głęboko w ramieniu Nialla i dać
sobie moment, zanim cieszyłam się razem z nimi. Nie było do
wychowawcze, płakać przy dzieciach, ale nie mogłam tego nie robić.
Nie, kiedy moi rodzice, którzy nauczyli mnie najpiękniejszej magii
na świecie, na to patrzyli. Nie, kiedy moje dzieci cieszyły się
bardziej, niż na wszystkie inne prezenty. Ona głośniej, on ciszej,
ale równie mocno.
-
I love you Annie. Thank you for being in my life. -
szepnął, zanim zaczął pocieszająco pocierać moje plecy dłonią.
Pokiwałam głową, bo nie byłam w stanie inaczej zareagować.
Dawałam
od siebie miłość i ją dostawałam w zamian.
Niczego
więcej nie potrzebowałam w życiu.