Rozdział, który tak mocno wpłynął na moje emocje podczas ostatnich dwóch dni.
Okoliczności pewnie większości znane, ale to
Krótszy, niż myślałam. O wiele...
Przypominam, jeśli jeszcze nie widziałeś/aś - ZWIASTUN
Byłabym wdzięczna za komentarze/słowa krytyki. Nawet bardzo wdzięczna.
Podczas pisania, cholernie wczuwałam się w muzykę. Jeśli jesteście równie wrażliwi na brzmienia, jak ja - puśćcie sobie TĘ PIOSENKĘ
Z góry przepraszam za ewentualne błędy, niezbyt dokładnie sprawdzałam.
Dziękuję, zapraszam do czytania.
***
Nie mogłam się wyróżnić. Nie
mogłam wyjść z tego cholernego cienia. Znów musiałam ograniczyć swoje uczucia
na zewnątrz. Zwykły gość, ktoś z dalekiej rodziny, nieważna osoba. Bo w
zasadzie kim ja jestem? Jego nieistniejącą dziewczyną? Bo zacznę się gubić w
swoim istnieniu…
„- Niall, wychodzisz z kościoła sam. Bez nikogo, tam jest za duży tłum.
- Paul..
- Fanki coś podejrzewają, chcesz ryzykować?
- Kurwa, Paul…
- Rób co ci mówię, chyba że chcesz spędzić tu kolejne godziny w oczekiwaniu
aż zostawią ją w spokoju.”
Gorycz w najczystszej
postaci. Ból w tych jednych, jedynych oczach.
„- To moja wina.
- Zgłupiałeś? Wypluj te słowa. To nie jest twoja wina, niczyja. Stało
się, nic na to nie poradzimy.
- Greg, zniszczyłem ci ślub.
- Przestań pieprzyć.
- Nie widzisz…
- Masz rację, zniszczyłeś mi ślub. Bo są na nim dwie bardzo
nieszczęśliwe osoby.”
A może ja w ogóle nie istnieję?
Jestem fikcją? Nieistniejącą częścią czegoś, co tylko pozornie jest prawdziwe?
Nie, nie wolno mi tak myśleć…
Bo przecież siedzę tu. Na obitej
skórą ławie, wsparta łokciami na ogromnym stole. Podziwiając po kolei zawartość
każdego z kieliszków w zasięgu mojego wzroku. Sącząc resztki orzeźwiającego
drinku, który miał mi odświeżyć umysł. Obserwując wirujące na parkiecie pary,
tworzące kolorową, chwiejną, wesołą całość. Odpowiadając szerokim uśmiechem na
wszelkie przyjazne zaczepki, pogawędki, pozdrowienia.
Zza kilku innych stolików
wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny z poluźnionym, pasiastym krawatem.
Widoczny, kilkudniowy zarost mienił się wśród kolorowych światełek i świec,
którymi przyozdobiona była sala. W ręku trzymał, jak to Irlandczyk, kufel ze
złocistym piwem które najwyraźniej nie wpłynęło jeszcze na jego zachowanie.
Może i dobrze, panu młodemu nie przystoi oddawać się alkoholowi… Chociaż…
- Widzę, że najbardziej rozgadana
ciotka dała ci już spokój. – uśmiechnął się przyjaźnie, siadając obok i
obejmując mnie ramieniem. – Jak się masz?
- Dobrze, jeszcze ta cienizna nie
bardzo mnie pobudziła.. – wskazałam na szklankę z resztą trunku, która stała
przede mną. Odwzajemniłam uśmiech i zamrugałam kilka razy.
- Mówiłem, że nasze piwo lepsze?
Mówiłem. – zaśmiał się, upijając łyk. Przyglądał mi się przez chwilę, a ja
zrobiłam pytającą minę, poprawiając odruchowo jasną, beżową sukienkę.
- No dobra, przejrzałeś mnie..
Zrobiłam kilka zdjęć, nie mogłam się powstrzymać. – przyznałam, przypominając o
zakazie, jaki mi narzucono. Co bym się przypadkiem nie namęczyła, zamiast bawić.
- Wiedziałem. – znów dźwięcznie
się uśmiechnął, po czym spuścił głowę. Zbierał myśli. Uniósł twarz w moją
stronę i westchnął. – Mała, przecież ja widzę. – Jego twarz zmieniła odrobinę
wyraz. Postawił sobie kufel na kolanie, zmarszczył czoło.
- Co widzisz? – spytałam, zanim
ugryzłam się w język. To nie był czas na przeprowadzanie z nim takiej rozmowy,
nie czas i miejsce.
- Oboje się źle z tym czujecie.
- Greg, proszę…
- Nie martw się, nie prawię
kazań. Jestem od tego, żeby pomóc. Jesteśmy, razem z Denise. – dobitnie powiedział.
Wstał i przelotnie uśmiechnął się, zanim odszedł od stolika.
Czyli oczy mnie nie myliły, nie
było najlepiej. Zaraz, oczy? Oczy też… ale serce chyba bolało bardziej. Do tego
stopnia, że musiałam użyć wszystkich mięśni twarzy, by nie dopuścić do wycieku
łez.
Obraz już chciał się zamazać, już
kropla chciała spaść. Powstrzymywałam się ostatkami sił. Jednym łykiem
skończyłam kolorowy napój. Rozejrzałam się po sali. W jednym z rogów siedziały
głowy rodziny, zawzięcie o czymś gestykulując, ciesząc się, bawiąc. Gdzieś na
parkiecie wirowała panna młoda, zaciągnięta do tańca przez wszelkich możliwych
wujaszków. Miała dziewczyna szczęście, że na ratunek przyszedł jej świeżo
upieczony mąż, odstawiwszy wcześniej naczynie z tradycyjnym tutejszym trunkiem.
Kilku znajomych krzątało się po parkiecie, niektórzy podjadali co i rusz podstawiane
nowe zakąski. Kilku mężczyzn wyszło na papierosa, a jeszcze inni zwyczajnie
zajmowali się sobą, rozmawiając na tematy wszelakie.
Zwróciłam twarz w stronę
korytarza. Zatrzymałam wzrok, a serce mocniej zabiło. Wyglądał jak cień siebie.
Szedł ze spuszczoną głową, zaraz za nim pojawił się barczysty Paul. W pokrzepiający
sposób poklepał go po karku, niczym ojciec. Coś do niego mówił. Zaczęli
rozglądać się po ogromnej sali, więc odruchowo odwróciłam wzrok. Obawiałam się?
Że mnie znajdą? Wpatrzyłam się w Jego ojca, który do tej pory rozbawiony i
roześmiany spojrzał tam, skąd mój wzrok chwilę temu uciekł. Jego wesołe
zmarszczki się zmniejszyły, a mina odrobinę zrzedła. Jego usta wymówiły imię
młodszego syna. Chciał wstać, lecz jego sąsiadka powstrzymała go ręką. Zaczęła
cicho coś do niego szeptać. Przelotnie spojrzał raz jeszcze tam, gdzie
poprzednio i pokręcił głową.
Spokojną pozornie atmosferę
zniszczył damski, znany mi głos dochodzący z drugiego końca budynku. Rozejrzałam
się w poszukiwaniu drobnej brunetki, która zaczęła tłumaczyć się Higginsowi ze
swojego sporego spóźnienia. Wypytywała, gdzie państwo młodzi. Mówiła, jak jej
głupio i źle, ale ma nadzieję że zdążyła przed tortem. „Zdążyłaś” –
odpowiedziałam jej w myślach. Zamilkła, gdy spojrzała na nieobecnego duchem
blondyna. Nerwowo poprawiła czarny, uprasowany żakiet i zaczęła go wypytywać o
coś. Widziałam, jak gwałtownie podnosi głowę i przeszywa ją swoim błękitnym
wzrokiem, ale nie w ciepły sposób. Zadrżała. Obserwowałam, jak gestykulując
starał się ją uspokoić i odejść. Odszedł. Zaczął stąpać w moim kierunku,
wymijając kilku znajomych. Dziewczyna utkwiła wzrok w moich oczach. Gdy mrugnęłam,
jedna drobna kropla spłynęła po policzku. Zmuszona byłam gwałtownie odwrócić się
i ledwie zauważalnie zetrzeć ją wierzchem dłoni.
Starałam się wyrzucić z głowy
obraz Jego poważnej, smutnej twarzy. Myśl o tym tylko napawała mnie większym
bólem, każde uderzenie serca bolało coraz mocniej.
Mimo spuszczonych oczu na własne
kolana, widziałam jak ktoś dosiada się do stołu. Dolewał sobie wina do
kieliszka i uśmiechnął się.
- Cudowni są ci nowożeńcy, nie? A
jak pasuje jej nowe nazwisko… - zaczął i uśmiechnął się jeden z gości. Rozpiął marynarkę
i poluźnił krawat, obdarzając mnie jeszcze większym uśmiechem. – Chyba nie
mieliśmy jeszcze przyjemności… - spowodował, że musiałam na niego spojrzeć. Jego
ciemne oczy lustrowały mnie całą, nerwowo więc poprawiłam beżową sukienkę. –
Jestem Jake, znajomy z pracy Grega. – przeciągnął ramię ponad stołem i
wyciągnął ku mnie dłoń. Delikatnie ją uścisnęłam i wysiliłam się na uśmiech, z
którego musiał wyjść mało przekonujący grymas.
- Anne. – odparłam. Po raz
pierwszy od dawna nie zdrobniłam swojego imienia. Może podświadomość mówiła mi,
że nie powinnam?
- An, czy nie jesteś przypadkiem
tajemniczą siostrą Denise? Bo jesteś równie piękna jak panna młoda, a to ona
dziś bryluje. – uśmiechnął się zawadiacko, a ja uciekłam przed jego oczyma. Nie
chciałam pakować się w żadną bliższą znajomość, która przysporzyłaby mi tylko
niepotrzebnych zmartwień. Problem w tym, że byłam mało asertywna, a brunet
wyglądał na poszukującego swojej… drugiej połówki. Ale czy prawdziwa Annie była
aż tak słaba, żeby temu nie podołać? W tamtej chwili nie byłam pewna. Już
otwierałam usta by w jakikolwiek sposób zaprzeczyć jego domysłom, lecz
niespodziewanie przerwał mi ktoś trzeci.
Stanął tuż obok mnie. Wyczułam
charakterystyczne perfumy, które sama wybierałam. Serce znów przyspieszyło
rytm, a powieki wykonały kilka nerwowych mrugnięć.
- Widzę, że największy kobieciarz
Mullingar nawet na weselach szuka wolnej panny? – powiedział, siląc się na
żartobliwy ton. Jego głos nienaturalnie drżał, tak samo jak dłoń, którą
próbował odgarnąć moje niesforne kosmyki włosów, zakrywające część twarzy. Próbowałam
utrzymać oddech w całkowitym spokoju, co nie było łatwym zadaniem. Nie, kiedy
ktoś kto sunie delikatnie opuszkami palców po twoim karku i odkrytych plecach, wywołuje
taką falę emocji. Z jednej strony czułam niesamowitą ulgę, ale z drugiej czułam
się jakbyśmy byli od siebie niesamowicie daleko. Ta odległość przyćmiewała
wszystko i tylko starała się wycisnąć z moich oczu słone łzy. Pochłaniał mnie
wzrokiem, wiedziałam to. Błękitne tęczówki starały się przeniknąć przez moje
ciało, trzymać je tylko dla siebie. Nie musiałam w nie patrzeć, żeby wiedzieć
jak intensywnie zwrócone są w moją stronę.
- Oj, młody, co ty możesz
wiedzieć… - zaśmiał się brunet, popijając trunek z uśmiechem. – Dosiądziesz się?
– zaproponował. Ten uśmiechnął się, odsłaniając swoje piękne zęby. Spuścił wymownie
wzrok.
- Jake, jeśli pozwolisz, zabiorę
Ci na jakiś czas moją dziewczynę, co? – starał się uśmiechać serdecznie do
znajomego, podczas gdy kucał tuż obok moich nóg. Ujął moją dłoń i przyłożył do
niej swoje usta, by złożyć na niej ciepły pocałunek. Przeprosiłam towarzysza i
wstałam. Gdy splatał swoje palce z moimi, ogarnęło mnie ciepło. To przyjemne
uczucie, którego brakowało mi z pewnością przez cały dzisiejszy dzień.
Wykorzystał fakt, że DJ zmienił
muzykę z rozrywkowej na trochę wolniejszą, stonowaną. Zatrzymał się razem ze
mną za największym tanecznym zgiełkiem. I wtedy po raz pierwszy spojrzeliśmy
sobie w oczy. Wymienialiśmy się szczerymi spojrzeniami. Nie było mowy o
zamaskowaniu jakiegokolwiek uczucia, byliśmy zdolni zobaczyć wszystko co się
kryje w naszych sercach. Powoli starał się łamać odległość, barierę która nas
dzieliła. W końcu przylgnęłam do jego piersi, obejmowana silnymi ramionami. Niczym
w zwolnionym tempie wsunęłam ręce pod jego marynarką, na plecy oddając uścisk. Delikatnie,
z pewnością ledwie świadomie kołysał nami w rytm grającej muzyki. Lekko przesuwałam
stopami, pozwalając wprawić się w ruch. Jego zapach mnie otumanił, niemalże się
nim zachłysnęłam. Wywołało to drżenie mojego ciała i cichy szloch, którego tak
bardzo nie chciałam. Musiał to wyczuć, bo mocniej mnie do siebie przytulił. Pozwalał
mi ściskać swoje ciało, tak jakbym miała trzymać je w swoich ramionach po raz
ostatni. Jakby później miał rozpaść się na kawałeczki.
- Kocham cię, Niall.. –
wyszeptałam, ledwie panując nad głosem. Czołem opierałam się o jego tors i
starałam się jak najsilniej powstrzymywać łzy, które zaczęły spływać po moich
policzkach. Zacisnęłam mocno mokre już powieki. Usta same mi się rozchyliły, by
dać emocjom kolejne miejsce ujścia. Zagryzłam wargę licząc, że powstrzymam tym
szlochanie.
- To moja wi.. – zaczął ledwie słyszalnie,
prosto w moje włosy, owiewając je ciepłym oddechem.
- Przestań. – wysyczałam zza
zaciśniętych zębów, przerywając mu.
Jego mocno bijące serce
zagłuszało zmieniony już repertuar muzyczny. Mimo głośniejszej, żywszej melodii
wciąż trwaliśmy w powolnym, zawodzącym ruchu. Przylgnął twarzą do mojej głowy,
wdychając mocno powietrze. Zamarłam na kilka sekund, gdy poczułam między
włosami coś mokrego. Napiął wszystkie swoje mięśnie, co wyjaśniło sytuację.
Również płakał. Mój Niall uronił łzy, gdy tulił mnie do siebie.
Nigdy mnie nie przepraszaj za to, że płaczesz.
-
Ja ciebie też kocham, Annie. – wychrypiał.
Gdyby ktoś stał
niebezpiecznie blisko nas, usłyszałby mój kolejny szloch. Wyczulony słyszałby
nawet, jak krokodyle łzy kapią na jego koszulę. Ścisnęłam materiał opinający
jego plecy, próbując opanować drżenie ciała. On powoli przesunął dłonie z moich
pleców, by spleść znów nasze palce.
- Chodź stąd. –
szepnął, delikatnie próbując odwrócić mnie do siebie. Trzymając się jak najbliżej
niego spuściłam głowę, nie obserwując tego co się dzieje wokół. Pozwalałam się prowadzić
podczas kolejnych kroków.
Po ilości
świeżego powietrza rozpoznałam, że wyszliśmy do ogrodu. Skromnego, ale
zadbanego ogrodu. Nie było w nim nikogo poza nami – ten wieczór nie należał do
ciepłych. Zdjął z siebie szarą marynarkę i założył mi ją na ramiona. Znów zachłysnęłam
się tym zapachem, od którego byłam uzależniona. Zadrżałam, ale już po chwili
objął mnie szczelnie ramieniem. Staliśmy tuż przed tarasową barierką, każde z
nas wpatrywało się w inny punkt. Wiadomo było, że są to tylko pozory, bo tak
naprawdę zaglądaliśmy do swoich dusz. Odczuwałam prędkość uderzeń jego serca,
nierównomierny oddech, zmieniające się napięcie mięśni. To mi wystarczyło. Z
tym ogromnym bólem nie byłam sama.
- Jestem gotów
zrobić wszystko, żeby było łatwiej.
- Jak może być
łatwiej? – spytałam, znów wypuszczając łzy zza bram moich powiek. Musiałam
wtulić się w jego ciało raz jeszcze, by nie wybuchnąć. Zaczął głaskać dłonią
moje plecy przez materiał marynarki, by mnie uspokoić.
- Nie wiem. Ale
musi być. – westchnął, całując mnie w głowę.