Manny

wtorek, 16 maja 2017

#52








I never came to the beach, or stood by the ocean
I never sat by the shore, under the sun with my feet in the sand

                Piasek pomiędzy palcami u stóp łaskotał mnie, ale nie był przy tym uciążliwy. Zwracałam uwagę na poszczególne ziarenka masujące moją skórę, a nie to w jaki sposób mnie drapały. Fale oceanu obijały się o podłoże, uspokajając swój bieg metr ode mnie. Ich szum uspokajał moje zlęknione myśli i ponaciągane do granic możliwości nerwy. Skórę miałam bladą na tle złocistego słońca i brązowego piachu, rozgrzewała się dopiero i przyzwyczajała do tak nie-londyńskiego ciepła.
                Nie miałam pojęcia, dokąd idę. Na plecach niedbale niosłam mój plecak, w którym miałam luzem rzucone losowe przedmioty. Nie miałam na nosie okularów przeciwsłonecznych, bo zapomniałam je zapakować. Nogawki jasnych jeansów podciągnęłam, żeby woda mogła swobodnie dotykać moich kostek co jakiś czas.
                Jedyne co byłam w stanie odczuć, w tym stanie emocjonalnej nieważkości, było bicie serca. Równomiernie wybijało swój rytm i nie dawało o sobie zapomnieć. Filtrowało ostatki ciepła, które przepływało przez cały mój organizm, potrzebne do przetrwania. Nie sądziłam, że tu wrócę. Nie wyobrażałam sobie momentu, w którym moja noga stanie na kalifornijskiej ziemi. Byłam emocjonalnym strzępkiem, skrawkiem materiału oderwanym od całego ubrania, podziurawionym i spranym przez niezliczone próby oczyszczenia z brudów. Ledwie trzymająca się w jednym kawałku szłam wzdłuż wybrzeża, zastanawiając się co dalej. Gdzie iść? W którą stronę? A co najważniejsze, kiedy stanąć twarzą w twarz z życiem?

                                            And sometimes I get so scared of what I can't understand

                Wiedziałam, że impreza miała jeszcze trwać w najlepsze. Dźwiękowcy zbierali swoje rzeczy, zamieniali się sprzętami, wymieniali potrzebne elementy. Fani jednego z wykonawców uparcie trwali przy barierkach, czekając na ostatnie melodie płynące z głośników. Gorące słońce suszyło wszystko, co spotkało na swojej drodze, łącznie z moją głową. Ale nie czułam nic.
Weszłam na teren legalnie – kupiłam bilet, jeden z ostatnich. Nie miałam na szyi opaski świadczącej, że jestem ważną osobą. Byłam zwykłą dziewczyną, w tych samych, lekko zamoczonych na końcach nogawek jeansach, luźnej koszulce i z plecakiem. Rozglądałam się dookoła, szukając jakiegokolwiek motywatora. Szukałam celu, szukałam potrzeby. Przeszłam się pomiędzy dalszymi rzędami areny, lądując na wprost sceny. Jedna z popowych piosenkarek kończyła swój utwór, nawet go znałam. Ale nie miałam ochoty śpiewać razem z nią, ani kiwać się w rytm.
Zatrzymałam się w momencie, gdy ktoś obok mnie przeszedł. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie imię, które padło z jej ust. Stanęłam o tyle niefortunnie, że wpadłam komuś pod nogi – zderzyłam się z parą ramion, ale nawet na siebie nie przeklęłam. Spodziewałam się, że jeszcze nie raz dzisiaj popełnię jakąś gafę. Ale nie przejmowałam się tym.
- Przepraszam. – Mruknęłam. Odwróciłam się lekko w stronę dwóch kobiet, z którymi miałam bliskie spotkanie. Wymusiłam uniesienie jednego z kącików ust w uprzejmym geście, ale zamienił się on zaraz w przerażenie.
- Och, Annie! Tyle czasu się nie widziałyśmy, kochanie! – Zostałam nagle wciśnięta w ciepłe ramiona blondynki.
- Helene. – Szepnęłam, doprowadzając imię do swojej świadomości. Kobieta odsunęła się ode mnie, wciąż trzymała jednak za ramiona i pozwoliła sobie zlustrować mnie spojrzeniem. Sama nigdy nie wyglądała na swój wiek, była energiczną kobietą i prawdziwie utalentowaną. Niejedna wspólnie spędzona trasa koncertowa była za nami, więc trudno żeby mnie nie poznała. Uśmiechnęłam się odrobinę szerzej, pełna już świadomości. Tęskniłam za nią.
- Ja, um… Nie wiedziałam, że jesteś w Ameryce? – Zaczęła niepewnie. Wciąż pamiętałam jej zajęcia z chłopakami, mozolne próby wyćwiczenia niektórych tonów z ich młodych głosów.
- Przyleciałam kilka godzin temu. – Odparłam. Zmęczona byłam okazywaniem emocji, więc pozbyłam się jakiejkolwiek barwy z mojej wypowiedzi. Ściągnęła brwi i otworzyła usta, ale minęła chwila, zanim cokolwiek powiedziała.
- To jest Sarah.. – Pokazała na śliczną szatynkę, która stała obok. Jej idealne loki wesoło prężyły się z każdym ruchem głowy, a czerwona szminka podkreślała urodę. Wyciągnęła do mnie rękę ze słabym uśmiechem, więc ją uścisnęłam.
- Cześć. Annie.
- Szłyśmy właśnie za kulisy, dołączysz do nas? – Zapytała. Nie winiłam ją za niezręczny ton, miała prawo mieć swoje przemyślenia i wątpliwości na mój temat.
- No nie wiem… - Mruknęłam. Zaczęłam rozglądać się dookoła, szukając właściwej podpowiedzi. Oczywiście jej nie znalazłam, jedynie przefiltrowałam wzrokiem najbliższe twarze fanów muzyki i dobrej zabawy oraz kilku ochroniarzy. Pokręciłam głową i opuściłam wzrok, rozumiejąc co się dzieje.
Dzieliły mnie od niego metry.
- Myślę, że się ucieszy. – Dodała po chwili. Widziała, jak zrezygnowana szukam ratunku wszędzie, tylko nie w prawdzie. Nie wiem, ile rozumiała, ale w tamtej chwili wystarczająco, by chcieć pomóc.

                Szurałam trampkami po zielonej, nieco wydeptanej trawie. Helene i Sarah kontynuowały swoją rozmowę o czymś, o czym nie miałam pojęcia. Doszłyśmy do bocznego wejścia za zabudowaną scenę, gdzie za barierkami widać było kilka kontenerów i przyczep kempingowych, które robiły za kulisy. Dwóch barczystych ochroniarzy stało przy przejściu. Zmalałam pod ich karcących wzrokiem, zdając sobie sprawę z kluczowej sprawy. Nie miałam wstępu za kulisy.
- Ona jest z nami, tylko nie dostała plakietki. – Odezwała się blondynka. Panowie spojrzeli na siebie, po czym sprawdzili przepustki dziewczyn i zerknęli na mnie.
- Hej, Sarah! – Ktoś krzyknął przed nami. Brunet w ciemnych okularach pomachał w naszą stronę wyraźnie pokazując, że nas zna. – Robert, wpuść je do nas. I tak się zbieramy! – Dopowiedział do jednego z ochroniarzy. Przepuścił nas w przejściu, ale nie obeszło się bez długiego, kontrolnego spojrzenia w moją stronę. Byłam dla nich nikim.
                Z odległości kilkunastu metrów, dostrzegłam grupkę kilku mężczyzn i dziewczyny. Kojarzyłam ją z okładki któregoś znanego singla, ale nie pamiętałam jej imienia. Zaśmiała się w głos razem z dwoma chłopakami. Serce, które do tej pory biło mi wyraźnie, zatrzymało na ten ułamek sekundy, gdy go usłyszałam. Nie pomyliłabym jego śmiechu, bo był najszczęśliwiej brzmiącą melodią w moim świecie. Popił wodę z małej butelki i oparł się barkiem o przyczepę, stojąc tyłem do mnie.
                Nie był już w ogóle blondynem, ale nie zwalniało mnie to z umiejętności rozpoznania go po najmniejszych detalach. Sposób, w jaki układały mu się nogi, jak szerokie ramiona chowały się pod koszulą. Jak dwa kosmyki zawijały się przy szyi w inną stronę, niż reszta. W lewej tylnej kieszeni telefon. Wszystko tak znajome, a tak odległe.
                Nawet się nie zorientowałam, gdy przestałam maszerować. Szatynka bez zawahania podeszła do grupki z szerokim uśmiechem, niczym się nie przejmując. Zacisnęłam zęby na dolnej wardze, gdy celowo zderzyła się z nim biodrem. On zaczepnie wbił jej palec w żebra i przez chwilę się tak przekomarzali, gdy ja nie wiedziałam co moje oczy widzą. Obraz zadrżał przez łzy, które uformowały się pod powiekami i za kolejnym mrugnięciem zaczęły spływać po policzkach. Helene rozejrzała się w poszukiwaniu mnie. Westchnęła cicho, widząc jak nie potrafię się ruszyć z odległości tych kilku metrów. Jeden z chłopaków odwrócił się w moją stronę i uniósł jedną z brwi. Nie znałam go, więc on też nie mógł mnie kojarzyć. Byłam dla nich intruzem, osobą obcą i niezaufaną. Po prostu mnie nie znali.
- Czuję, że cię skądś kojarzę, tylko nie pamiętam skąd. – Usłyszałam nagle z ust jednego, tego w kapeluszu. Miał irlandzki akcent, nietrudny do rozpoznania, ale po raz pierwszy widziałam człowieka na oczy.
                Jego głos zwrócił uwagę pozostałych, którzy zerknęli w moją stronę. Wszyscy, łącznie z nim. Musiał odwrócić się cały, nie tylko głową, żeby się upewnić. Szeroki uśmiech, który sekundę wcześniej widniał na jego pięknej twarzy, zniknął. Zamienił się w minę pełną szoku.
- Nie wierzę. – Szepnął po chwili. Zdjął z nosa ciemne okulary i położył je sobie na głowie. Niebieskie tęczówki intensywnie się we mnie wpatrywały, jakbym była duchem. – Annie..
                Pokiwałam głową. Nie wiedziałam jak inaczej zareagować, więc po prostu skinęłam głową. Widok jego, całego i zdrowego, uśmiechniętego i radosnego, łamał mi serce. Nie dlatego, że życzyłam mu źle. Cierpiałam, bo wydawał się szczęśliwy beze mnie.

But here I am, next to you
The sky's more blue in Malibu
Next to you in Malibu

                Kolejna, a właściwie jedyna rzecz jaką pamiętam, to jego ramiona. Szybko zamknął mnie w uścisku, gdy pokonał tę krótką dzielącą nas odległość. Moja twarz przyciskana była tuż pod jego brodą, w szyję. Ręce wczepiłam w jego plecy, gdy ten całym sobą obejmował mnie niesamowicie mocno. Kiedyś skarciłabym go za to, że zrobi mi przypadkiem krzywdę ze swoją siłą w ramionach. Teraz mnie to nie obchodziło. Choćbym miała umrzeć, zrobiłabym to w jego ramionach.
                Zaczęłam się trząść. Rozpłakałam się jak pięcioletnie dziecko, gdy zedrze sobie paskudnie skórę na kolanie podczas jazdy na hulajnodze.
- I’m so sorry… - Jęknęłam nieszczęśliwie. Pociągnęłam nosem, tłumiąc w sobie potężny szloch. Moja podświadomość dziwiła się, że mnie do siebie jeszcze tulił. Nie odepchnął, nie zesztywniał z niezręczności, nie zerwał kontaktu, gdy wylałam na niego swoje uczucia.
                Zamknęłam oczy, chcąc zatrzymać w pamięci tę chwilę. Połączyć ją ze wszystkimi wspomnieniami jak kropki czerwoną kredką, żeby mieć jasny obraz mojego domu. Lewą ręką przytrzymywał przy sobie moją głowę, nie za mocno i nie przeraźliwie lekko. Przypomniał mi tym, jak duże miał dłonie. Drugą ręką obejmował moje ramiona, zakleszczając tym samym nasz uścisk. Brodą opierał się o bok mojej głowy i owiewał mnie swoim oddechem. Znajomym ciepłem i zapachem, które koiły nerwy. Inne perfumy niż te, do których byłam przyzwyczajona – były nieco ostrzejsze, przypominały mi woń drzew iglastych, które rosły w skandynawskim lesie. Drapał mnie swoim zarostem, co przypomniało mi o naszej bliskości. Obezwładniona byłam jego obecnością i ledwie słyszałam świat wokół nas, przez swoje niekontrolowane szlochy i dudnienie serca w całym ciele.

And it'll be us, just for a while
Do we even exist?


- Musiałam cię zobaczyć… - Jęknęłam. Mój głos był krzykliwy, nieco zachrypnięty od płaczu. Wyraźnie poczułam, jak przesuwa rękę wzdłuż moich włosów i od nowa kładzie ją na mojej głowie. Westchnął głęboko i wciąż nic nie mówił. Czułam jedynie jak połyka ślinę, bo tak ciasno trwałam przy jego szyi. – Wiem, że zrobiliśmy to dla mojego dobra, ale wciąż jesteś moim domem, bezpiecznym miejscem, którego potrzebuję.
- Ciii, nie tłumacz się. Rozumiem. – Uciszył mnie konkretnym, ale cichym głosem. Obie ręce założył na moje ramiona i pozwolił mi tym samym mocniej się w niego wczepić, dotknąć jego pleców i przylegać do niego, jakby od tego zależało moje życie. Bo może zależało?

Next to you
Next to you
The sky's so blue in Malibu
Next to you

- Wiem, że minęło trzydzieści siedem miesięcy…
- Trzydzieści sześć. Nie przesadzaj. – Czułam, jak uśmiecha się w moich włosach. Składa na mojej głowie delikatny pocałunek. Oddychałam nim, nie chciałam przestawać. Odwróciłam się tak, by policzkiem oprzeć się o jego ramię. Czołem dotykałam jego żuchwy i mogłam kątem oka dostrzec jego łagodne rysy twarzy. – Złamałaś obietnicę. – Mruknął z lekkim uśmiechem, spoglądając na mnie. Serce mocniej mi zabiło ze strachu. Odsunęłam się o kilka centymetrów i szeroko otworzyłam oczy, bojąc się jego słów. – Powiedziałaś, że zobaczę cię z całkowicie naturalnymi włosami dopiero na ślubnym kobiercu. – Dodał, a ze mnie uszło powietrze. Zaśmiałam się cicho, rozluźniając kolejną warstwę wewnętrznego napięcia i opadając znów na jego ramię.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Przynajmniej wiem zawczasu, że wpakuję się kiedyś w przysięgi z najpiękniejszą brunetką, jaką widział wszechświat.


                   Nie wiem, ile czasu staliśmy przytuleni do siebie. Zdaję sobie jednak sprawę, że oddał mi swoje okulary przeciwsłoneczne i zabrał nas z rosnącego za kulisami tłumu. Zaprowadził do auta z wynajętym kierowcą i wywiózł z dala od zgiełku i hałasu. Wysiedliśmy dopiero w miejscu podobnym do tego, po którym dziś już spacerował. Chwycił moją dłoń i splótł ją ze swoją, przypominając mi jak idealnie do siebie pasowały. Nie puszczał mnie, nawet gdy chciałam podejść do mokrego piasku i zmoczyć stopy jako odruch, bo kochałam wodę.
                   Czułam, jak ciasne liny, które do tej pory ściskały moje serce, powoli się urywały. Oddychałam głębiej i spokojniej, a ciemne barwy w głowie zastąpiłam spokojnymi pastelami. Błękitem oceanu i różem zachodzącego słońca.
- Przeze mnie zostawiłeś przyjaciół pod sceną. – Mruknęłam w pewnej chwili, dokuczając wysokim falom, które chciały dominować w tej melodii. Niall wzruszył ramionami i spojrzał na mnie przelotnie, uśmiechając się lekko.
- Czy to ma znaczenie? – Zapytał nieporuszony. Chciałam już odpowiedzieć, podzielić się swoimi przesadnymi zmartwieniami. Skończyło się jedynie na otwarciu i zamknięciu buzi, bo on kontynuował. – Wiem, o czym myślisz. Nie przejmuj się. Jesteś ze mną teraz i to się liczy.
- Potrzebowałam cię.
- Rozumiem. Dlatego jestem. I nigdzie się nie wybieram.
                                                                                      
We are just like the waves that flow back and forth
Sometimes I feel like I'm drowning
And you're there to save me
And I wanna thank you with all of my heart
It's a brand new start
A dream come true in Malibu





______________________________

It's a fucking metaphor

2 komentarze:

  1. Kocham te piosenkę, kocham to opowiadanie, idealne połączenie!♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział złamał mi serce w jakiś sposób.

    OdpowiedzUsuń