Manny

czwartek, 23 marca 2017

#51




            Słoneczny Londyn od zawsze był czymś, co wywoływało mój uśmiech na twarzy. Wyspy Brytyjskie z założenia były ponurym miejscem ze względu na pogodę przez większość roku. Dlatego gdy wraz z pierwszymi dniami wiosny pojawiały się ciepłe promienie z witaminą D, niemalże w podskokach wychodziłam z domu i chciałam chłonąć ten naturalny antydepresant. Tęskniłam już za latem. Za dniami, kiedy nie trzeba było wpychać w kieszenie czapki i rękawiczek na wszelki wypadek. Potrzebowałam ciepłej i promiennej radości, którą dawała mi wspaniała pogoda.
            Po raz kolejny zajadałam szczęście. Celebrowałam pojawienie się słońca obfitym lunchem, do którego planowałam dokupić później deser. Wierzyłam, że skoro chcę kochać siebie i to jaka jestem, nie mogę odmawiać sobie przyjemności. Niedopinające się spodnie i opięte w brzuchu i biuście bluzki stopniowo zastępowałam nowymi, rozmiar większymi. Bo skoro w tej chwili nie wchodzę w stare ubrania, nie mogę trwać tylko i wyłącznie z nimi w szafie. Większe i niekrzywdzące mnie w pasie jeansy poprawiały mój komfort w ciągu dnia, a nowa kolorowa bluzka, która nie chciała rozerwać guzika na wysokości moich piersi, krzyczała do wiosny o zbawienie. Zrzucenie „pozimowego” rozmiaru to u mnie proces, zwłaszcza przy napiętym harmonogramie życia. Ale gdy z każdym dniem uczyłam się miłości do swojego ciała, uczyłam się też akceptacji niektórych mechanizmów. Gdy organizm czegoś potrzebuje, spełniam jego zachcianki i nie działam wbrew sobie. Czuję, że za dużo trzęsie mi się nad biodrami? Pójdę się przebiec kilka kilometrów, będę pewniejsza siebie. Potrzebuję wewnętrznego oczyszczenia? Znajduję na to swój sposób. Ale przede wszystkim, kocham siebie. Bo jeśli jutro umrę to przynajmniej ze świadomością, że nauczyłam się żyć ze sobą w zgodzie.
- Dawno nie byłam w kinie, może pójdziemy na coś? Zrobimy sobie babski wieczór któregoś dnia. – Charlie przełknęła kawałek naleśnika, który wcześniej umoczyła w słodkim miodowym sosie. Starałyśmy się budować naszą relację mimo wszystkich drobnostek (niektórych wielkości słonia afrykańskiego), które zdążyły stanąć nam na drodze.
- Masz jakiś pomysł na film? Ostatnio trochę obejrzałam w domu. – Powiedziałam nieelegancko, z pełną buzią. Ale równie mocno chciałam jej odpowiedzieć, jak i dalej jeść moje truskawki.
- Widziałaś drugą część Greya? – Uniosła sugestywnie brwi, oblizując potem usta. Sięgnęła po filiżankę cappuccino i upiła łyk, wciąż oczekując mojej reakcji. Z zalotnym uśmieszkiem.
- W zasadzie.. – Mruknęłam, zapychając sobie znów buzię kęsem placka. Wiedziała, że robię to specjalnie, żeby uniknąć odpowiedzi. Oboje wiedziałyśmy, o co chodzi. Śmiałyśmy się do siebie oczami, czego od dawna mi brakowało.
- Przetrwał to chłopaczyna?
- Oglądaliśmy w dzień kobiet, nie miał wyjścia. – Uśmiechnęłam się, kręcąc głową na wspomnienie tego istnie damskiego dnia.
- Świętowaliście w końcu jakoś? Pamiętam twoją silnie feministyczną wiadomość z rana.
- Bez fajerwerków, bo to nie Nowy Rok, ale było miło. – Rozgrzałam swoje serce na myśl o jego trosce. – Dostałam kwiaty, zawiózł mnie na zajęcia, a popołudniu wrócił szybko ze studia z dobrym jedzeniem.
- I ochotą na oglądanie pornosa dla mamusiek? – Parsknęła.
- Och, cicho bądź. Byłam ciekawa, jak to wygląda!
- Wiedziałaś, bo przeczytałaś książkę, niczym napalona nastolatka! – Zaśmiała się znów. – Jak bardzo niezręcznie było, kiedy dawał jej klapsy?
- Charles! – Zachichotałam, ale na policzkach poczerwieniałam.
            Rozejrzałam się dookoła, kontrolując czy bardzo głośno rozmawiamy i się wyróżniamy. Całe szczęście gwar w knajpce był wystarczająco zagłuszający. Wszyscy dookoła zajęci byli swoimi przekąskami i kawą, której zapach unosił się w całym lokalu. Zrobiło mi się ciepło, więc zsunęłam z ramion szarą kaszmirową bluzę, której dodatkowe stopnie komfortu w tej chwili nie były mi potrzebne.
- Jesteśmy dorosłe, Annie. Duże dziewczynki mogą już na te tematy rozmawiać, wiesz? – Żartowała sobie ze mnie, więc spojrzałam na nią spode łba. Spaliłam jeszcze większego buraka i utkwiłam wzrok w moim talerzu z drugą połową placków.
- Charlie. To, że jedną z twoich głównych rozrywek w tej chwili jest aktywne współżycie z twoim seks partnerem nie oznacza, że na śniadanie zaserwuję Ci porcję wydarzeń z naszej sypialni. – Zauważyłam ostrożnie. Skrzętnie omijając fakty, których wciąż nie była świadoma.
- Wiem, słodka. – Uśmiechnęła się szczerze. – Ale pamiętaj, że jestem też twoją przyjaciółką. W razie czego możesz uderzyć do mnie ze wszystkim. – Mrugnęła zaczepnie, zanim zaczęła znów kroić kawałek swojego naleśnika.
            „Przyjaciółka” – słowo proste, ale o jakże głębokim znaczeniu. Nie pamiętałam, kiedy po raz ostatni z pełną premedytacją i świadomością, użyłam go. Zbyt wiele razy przejechałam się na jego stosowaniu w sytuacjach, gdy nie było to wcale potrzebne.
            Zanim jakkolwiek zareagowałam, ekran telefonu, który leżał obok mojego talerza, zaświecił się. Jako pierwszy ujrzałam wykrzyknik, że zostało pięć procent baterii. Zignorowałam go, po czym krzyczało do mnie zdjęcie uśmiechniętego Nialla, który dzwonił.
- Śmiało. – Mruknęła blondynka zachęcającym tonem, pokazując dłonią na telefon. Przesunęłam więc palcem po ekranie i odebrałam.
- Hej.
- Hey doll, need a ride home? – Zapytał. Kilka godzin nie słyszenia jego głody przypomniało mi, jak wiele straciłam. Uśmiechnęłam się mimowolnie na tę drobną przyjemność.
- Przyda się, żeby Charles nie musiała mnie odwozić specjalnie. – Odparłam. Cały dzień ktoś inny dbał o moje bezpieczne podróżowanie, podczas gdy moje auto stało cierpliwie w garażu i czekało, aż nikt nie będzie chciał mnie gdzieś podwieźć. – Tyle że jeszcze jemy. A ty gdzie jesteś?
- Wychodzę ze studia. Na zewnątrz czeka kilka fanek, więc może podejdę na minutę. Ale zaraz potem mogę do was przyjechać.
- No dobra, napiszę ci adres zaraz.
- Nie spiesz się, królewna ma jeszcze do zjedzenia trzy placki! – Charlie podniosła głos, na co Niall się zaśmiał lekko.
- W porządku dziewczyny, do zobaczenia.


            Domyślałam się, że źle robię, nie mówiąc jej do końca prawdy. Nie wiedziałam też, co powiedział jej Damian – i czy w ogóle poruszył mój temat. Czy powinna wiedzieć, co nas kiedyś łączyło? O pocałunku? Było to jedno z moich zmartwień za każdym razem, gdy się spotykałyśmy. Zawsze jednak było to o różnej mocy, bo bywały rzeczy o wiele ważniejsze do przedyskutowania, niż jakiś tam prowizoryczny związek w tajemnicy, który skończył już dawno swój żywot.
            Lemoniada już dawno przesiąkła kwaśnym sokiem z kawałków limonki, którą wrzuciła kelnerka do mojej szklanki. Dlatego skrzywiłam się, gdy brałam ostatnie dwa pociągnięcia rurką. Złotowłosa opadła plecami na oparcie krzesła i odpoczywała po jedzeniu, a ja dogryzałam ostatnie kawalątki placków. Mój brzuch jednak miał ochotę się poddać, pękał w szwach od wypełnienia.
- Śledzisz trochę London Fashion Week? – Spojrzałam na nią, wyrwana z zadumy nad moim niedokończonym jedzeniem. Było takie dobre, że nie mogło się zmarnować.
- Nie, ale ty na pewno tak. – Uśmiechnęłam się lekko. – A co?
- Widziałam nową kolekcję Elie Saab. – Na nazwisko tego projektanta moje ręce na ułamek sekundy zamarły, a serce przyspieszyło z podekscytowania. – Znowu zrobili cudeńka, które swoją drogą, idealnie by do ciebie pasowały. Mnóstwo kwiatów i pasteli. – Mówiła, a ja raz jeszcze popiłam ostatni kęs jedzenia. Poddałam się, nie byłam w stanie dokończyć mojej porcji.
- On robi najśliczniejsze suknie na świecie. – Przyznałam. – Pokazywałam ci…? – Mruknęłam, sięgając odruchowo po telefon. Otworzyłam aplikację ze zdjęciami i zaczęłam szukać jednego sprzed kilku miesięcy.
- Co? O czymś nie wiem? – Dopytywała nerwowo. Zdążyłam się jedynie uśmiechnąć, gdy nagle czyjeś dłonie zasłoniły mi oczy. Zamarłam na ułamek sekundy, pamiętając do czego doprowadziła moja nieuwaga podczas urodzin. Rozluźniłam się wyraźnie, z głębokim oddechem, gdy poczułam nad uchem znajomy oddech, a zaraz potem szept:
- Zgadnij kto to. – Nie umiałam pomylić jego akcentu z żadnym innym. Szeroko się uśmiechnęłam, a wraz z buzią całe moje serce. Powędrowałam dłońmi na moją twarz, żeby złapać jego palce i rozluźnić ich splot. Nim odwróciłam głowę, jego usta już przykleiły się do mojego policzka i zostawiły na nim soczystego całusa.
Zagryzłam dolną wargę, by powstrzymać usta od nadmiernego szczerzenia się, ale bezskutecznie. Jego widok i tak drobne, czułe gesty zawsze sprawiały, że czułam się jak w chmurach. Jakieś aniołki doczepiły mi skrzydełka i unosiłam się, fruwałam dookoła. Wyglądał tak samo domowo i wspaniale, jak rano. W luźnej koszulce z długim rękawem i cienkiej kurtce z materiału, bo nie dało mu się przemówić do rozsądku, że jeszcze nie ma lata i się rozchoruje. Na głowie miał granatową czapkę z daszkiem, która sprytnie załatwiała sprawę kamuflażu. Zarost na stałe już przyklejony do policzków, który potwierdzał jego wiek.
Przysunął sobie krzesło, które stało koło wolnego stolika obok i usiadł pomiędzy nami, witając się jednocześnie z Charlie.
- O czym rozmawiamy? – Wyjął z kieszeni jeansów telefon i położył go przed sobą, żeby wygodniej się ułożyć. Jego ręka powędrowała pod stołem na moje kolano, przyjemnie je ogrzewając i traktując to jako dłuższą i intymniejszą, ale mniej widoczną formę powitania.
- Ann miała mi coś pokazać, ale ją zdekoncentrował jakiś Irlandczyk. – Mruknęła, puszczając do mnie oko. Ściągnęłam usta do wewnątrz i zerknęłam znów na telefon, który trzymałam. Niestety tylko po to, żeby ujrzeć kręcącą się ikonkę ładowania i gasnący ekran.
- Właśnie mi padł telefon, chyba zostawimy to na inny raz. – Wzruszyłam ramionami.
- O nie, kochana. To było coś ważnego! – Uniosła się oburzona. Tak, jakbym zabrała jej dostęp do ulubionego serialu. Przewróciłam oczami. Po co w ogóle zaczynałam temat?
- Daj swój telefon. – Mruknęłam do Nialla. – Masz jeszcze zdjęcia z przymiarki? Przed twoim balem charytatywnym? – Spytałam, gdy podawał mi swojego iPhone’a w masywnym pokrowcu z dodatkową baterią.
- Mhm.. – Przytaknął. – Będziesz to jadła? – Kiwnął w stronę mojego talerza, na co pokręciłam przecząco głową. Przysunęłam mu pod nos talerz z resztkami lunchu i przeniosłam swoją uwagę na urządzenie.
- Chodzi ci o tę zieloną sukienkę, w której poszłaś? – Dopytywała. Spojrzałam na nią i tajemniczo się uśmiechnęłam, kręcąc głową na boki.
            Odblokowałam jego telefon, znając na pamięć kod. Spodziewałam się, że otworzą mi się mapy z adresem, pod który przyjechał, albo wiadomości, których nie zamknął. Nie w moim interesie było przeglądanie jego korespondencji, więc chciałam szybko przejść do albumu ze zdjęciami. Przed oczami jednak ukazało mi się jedno zdjęcie, ale z aplikacji Instagram. Musiał go przeglądać niedawno. Co jednak zamroziło mój wzrok, było zawartością. Zdjęcie, pod którym czerwone serduszko polubienia wyraźnie do mnie krzyczało. Należało ono do osoby, o której nauczyłam się nie myśleć i omijać we wszystkich wiadomościach ze świata celebrytów. Barbara Palvin. I o ile nie wzburzyłoby mnie byle jakie zdjęcie, tak na jej widok w samej spódniczce i zasłaniającej nagie piersi dłońmi, coś mnie zabolało.
            Przełknęłam ślinę i zamrugałam kilka razy, szybko wychodząc z aplikacji. Serce biło mi szybciej, odrobinę się wyłączyłam. Moje myśli biegły teraz w kilka stron, usiłując przedrzeć się do mnie z informacją o tym, że mój chłopak wciąż lubił ciało dziewczyny, z którą „spotykał się” za moimi plecami.
- Ya alright? – Pytanie wyrwało mnie z zamyślenia, gdy powiedział je pod koniec przeżuwania pełnego widelca bananów i truskawek. Ściągnął brwi w pytającej minie. Musiałam przez dłuższą chwilę odpłynąć.
- Tak! – Uśmiechnęłam się szybko. – Zastanawiam się tylko, czy na pewno mogę jej pokazać tę specjalną sukienkę. – Wytłumaczyłam się. Spojrzałam przed siebie, na blondynkę, która przekrzywiła głowę w niedowierzaniu. Nie wiem tylko, czy wątpiła w moją szczerość, czy miała już dość cierpliwości.
- Jeśli chcesz… - Wciąż miał ściągnięte brwi, obserwując mnie ostrożnie.
- Serio teraz będziecie o tym dyskutować? – Żachnęła się, tracąc swój spokój. – Co to za suknia?
            Szybko otworzyłam album ze zdjęciami i powoli wypuszczając wstrzymywane przez siebie powietrze, zaczęłam sprawnie szukać mojego różowo-złotego cuda. Z przodu krótsza, odsłaniająca fragment mojego waloru, czyli nóg, a z tyłu sięgająca ziemi. Przydymiona, jasna różowa suknia ze zwojów cienkich materiałów, siateczek, skrawków tkanin, przeplatana złotymi nićmi, które tworzyły efekt pięknego blasku. Po doszywane ręcznie kwiaty z cienkiego tiulu w tym samym kolorze, jeden na drugim, działające jako złudzenie optyczne zwiewnej kurtynki. Materiał wspinający się po mojej talii i piersiach, zawiązany w literę „X” na plecach. Tam łączył się on z misternie uszytą koronką w tych samych różowo-złotych barwach, którą narysował i wyhaftował dla mnie sam projektant. Bo byłam „Księżniczką Nialla Horana”.
- Nie chwal się nikomu, że taką mam, okej? – Pokazałam jej zdjęcie. Zrobiła wielkie oczy i otworzyła usta ze zdumienia.
- To wygląda jak…
- Elie Saab.



            Włączone radio działało jak tło do naszej ciszy. Często w zwyczaju miałam milczenie podczas jazdy samochodem, dlatego miałam nadzieję nie zwrócić tym jego uwagi. Choć na zewnątrz siedziałam bez słowa, w środku jednak krzyczałam i rzucałam swoimi myślami na lewo i prawo. Czy to było żałosne? Być może. Ale z pewnością miałam swoje własne, lepsze lub gorsze, uzasadnienia. Bycie w związku pełnym zaufania i miłości nie powinno zostawiać miejsca na zazdrość i niedomówienia. Mimo wszystko, moja podświadomość próbowała mnie przekonać do swoich podejrzeń i delikatnych wątpliwości. Gdy próbowałam odpuścić myśli o zdjęciu półnagiej Palvin, na moment oddychałam. Zaraz potem przypominałam sobie jednak o tym, co przez kilka nocy spędziło mi sen z powiek.
            Kilka dni przed Walentynkami byłam już z nim w Los Angeles. Gdy musiał wyjść do studia na sporą część dnia, ja przyzwyczajałam się do domu, okolicy, zwiedzałam ciekawsze zakamarki słonecznego stanu. Gdy był już wolny, zajmowaliśmy się sobą i naszym codziennym życiem. Tak samo jak wtedy, kiedy wracaliśmy z przejażdżki do Long Beach, żeby zobaczyć wspólnie kawałek innej plaży niż w Santa Monica. Powrót do domu oznaczał również zatrzymanie się na stacji benzynowej, żeby nakarmić jego dużego Jaguara. Zostałam w aucie, gdy poszedł zapłacić za paliwo. Niefortunnie oblałam się mrożoną herbatą, kupioną w przydrożnym punkcie. Nie miałam na wierzchu chusteczek, dlatego zaczęłam rozglądać się po schowkach w drzwiach, między fotelami z przodu, aż w końcu w desce rozdzielczej. Otworzyłam dużą, wysuwaną szufladkę i po przesunięciu z widoku kilku nieinteresujących mnie szpargałów, ściągnęłam brwi. Z tyłu, za kilkoma plikami dokumentów i niepotrzebnymi ładowarkami, leżała krwistoczerwona torebeczka. Na jej środku mienił się złoty napis znanego, piekielnie drogiego sklepu z biżuterią. Zerknęłam przed siebie, szukając Nialla wzrokiem – wciąż stał w kolejce do kasy. Zagryzłam dolną wargę, czując się niekomfortowo. Znajdowanie czegoś, co na pewno miało być schowane i nieznalezione przeze mnie, przepełniało mnie poczuciem winy. Rodziło się jednak również coś podobnego do ciekawości, gdy dłużej wpatrywałam się w torebeczkę. Pudełko, które widoczne było w środku, miało podejrzanie kwadratowy kształt. Ale było też nieco obszerniejsze, co w pewnym sensie zrzuciło ciężar z mojego serca. Za duże na pierścionek. Domyślałam się, że było to dla mnie, bo byliśmy szczerzy w opowiadaniu o zakupach dla siebie i naszych bliskich. Nie pochwalałam wydawania majątku na prezenty, bo zupełnie inne wartości się dla mnie liczyły. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że ukochany o mnie pamiętał.
            Świadomość, że w samochodzie leżała biżuteria od Cartiera przez pewien czas została stłumiona przez mój umysł. Ożywiła się jednak po święcie zakochanych. Nie oczekiwałam od niego niczego w ten dzień, bo sama nie pochwalałam potężnych dawek romantyzmu. Walentynki były dla mnie jedynie symbolem miłości celebrowanej przez cały świat w tym samym dniu. Miło było spędzić go razem z nim, bez pośpiechu, w zwojach pościeli, z otwartym na piękny ogród oknem, pysznym jedzeniem. Dostałam piękny bukiet kwiatów i fragment piosenki, wpisany w kartkę walentynkową.
            Po Walentynkach wrócił do studia i wciąż pracował. Dwa dni później, wieczorem, gdy postanowiłam zająć się częścią mojej obowiązkowej na studia nauki, on przygotowywał się do wyjścia. Wspomniał wcześniej o kilku piwach ze znajomymi, czego nie zamierzałam mu zabronić. Wręcz zachęcałam go do psychicznego odpoczynku, w obliczu tak dużego wysiłku podczas tworzenia albumu. Postarał się o swój wygląd, dwa razy zmieniał koszulkę. Użył żelu do włosów i mocniej się poperfumował. Pocałował mnie na dobranoc i obiecał, że wróci stosunkowo szybko. Wziął kluczyki do samochodu i wyszedł.
            Kochałam go. Wiedziałam też, że to odwzajemniał. W takiej sytuacji nie mogło się znaleźć miejsce na zazdrość, ja jednak ją wpuściłam. Nie chodziło o wartości materialne – Niall mógłby pracować za najniższą krajową, tonąć w długach i nie mieć szansy na zrobienie zakupów do domu, a ja i tak bym go równie mocno wielbiła. Nie zmieniało to faktu, że czegoś mi brakowało. Jakaś część mnie oczekiwała, że czerwone pudełko wyląduje w moich dłoniach. Złamie obietnicę braku fajerwerków w święto zakochanych i pozwoli mi kręcić głową w niezadowoleniu, że wydał na mnie fortunę. Tak się jednak nie stało, a ja od tamtej pory nie ujrzałam nigdzie czerwonego pakunku. Zniknął.
            Dlatego, gdy zobaczyłam jego prowizoryczne uwielbienie dla ciała swojej „byłej”, trochę bardziej się tym przejęłam. Miałam wątpliwości co do jego wiarygodności w każdym calu mojej głowy. Starałam się to przezwyciężyć i przez długie minuty mi się to udawało. Jednak nie wtedy, gdy moja wewnętrzna, ciekawska kobieta, nie dawała mi żadnego wyboru. Doświadczenie mi podpowiadało, że Niall był skłonny zająć kimś innym myśli na chwilę. Przeszłość krzyczała do mnie i żywo gestykulowała. Serce z każdą myślą bardziej się rysowało i łamało, ale samo przedstawiało mi swoją wersję zdarzeń: nie zdradziłby mnie.
            Wtedy też tak myślałam. Byłam o tym wręcz przekonana, a i tak przejechałam się na swoim bezgranicznym zaufaniu. To wydarzenie należało jednak do przeszłości, która po sobie przyniosła niezliczone słowa i czyny, nadrabiające i łatające tę bolesną dziurę. Obietnice i przyrzeczenia, które trudno podważyć. Chyba, że jest się wykształconym oszustem. Niall nim nie był i wierzyłam w to.
- Co jest, Ann? – Jego głos przerwał mój strumień myśli. Samochód stał już na podjeździe ze zgaszonym silnikiem, muzyka skończyła grać.
- Nic. – Odpowiedziałam. Nieobecnym wzrokiem powędrowałam do niego. Zauważyłam, z jakim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, wpatrywał się we mnie. Zmarszczył czoło i zamknął ciasno usta, obserwując moje nerwy. – Zamyśliłam się, przepraszam. – Dodałam, trochę żywiej. Pokręciłam głową i ciasno się uśmiechnęłam, przekonując go do siebie. Nachyliłam się nad podłokietnikiem między przednimi fotelami i cmoknęłam jego usta, po czym zaczęłam wysiadać z auta.
            Kilka sekund trwał jeszcze w bezruchu, zanim do mnie dołączył. Ja w tym czasie zdążyłam ciężko odetchnąć. Musiałam się pozbierać i zdecydować na jedną wersję zdarzeń w moim umyśle, bo nieporadne myśli potrzebowały konkretów. Wstyd mi było przyznawać się do zazdrości, dlatego póki dawałam radę, chciałam poradzić sobie z tym sama.
- Masz klucze na wierzchu? – Zapytałam w przestrzeń, nie patrząc na niego. Usłyszałam znajomy szelest za swoimi plecami.
- Wszystko w porządku z tobą i Charlie? – Dociekał, mijając mnie przed drzwiami wejściowymi. Spojrzał na mnie, gdy przekręcał klucz w drzwiach.
- Tak, jak najbardziej. – Pokiwałam pewnie głową. Wpuścił mnie do domu. – Całkiem dobrze nam idzie powrót na dawne tory.
- Okej. – Westchnął ciężko. Oboje weszliśmy w głąb budynku, ja drepcząc powoli do kuchni.
Gdy wyjmowałam szklankę z szafki, dołączył do mnie. Otwierałam lodówkę w poszukiwaniu butelki wody, ale moja ręka została odwiedziona od opakowania. Splótł nasze palce, ramieniem oparłszy się o drzwi lodówki i zamknąwszy je szczelnie.
- Jesteś pewna, że wszystko gra? – Drugą ręką objął troskliwie mój policzek. Przymknęłam oczy i zaciągnęłam się ciepłem, czując jak mój puls przyspiesza. – W samochodzie nie odezwałaś się ani słowem, nawet nie zwróciłaś uwagi na mój wybór piosenek. Nie mruczałaś słów pod nosem. To mi nie wygląda w porządku. – Tłumaczył cierpliwie, ale już z mniejszym opanowaniem westchnął. Znoszenie humorów kobiety, a zwłaszcza moich, musiało być czasami męczące.
- I just… - Zaczęłam, opuszczając zrezygnowana głowę. – Nie, nie.. – Zaczęłam nią kręcić, prychając na samą siebie za swoje myśli. – To jest głupie. Przejdzie mi do jutra, nie ważne. – Miotałam się i próbowałam wyjść z jego objęć. Zatrzymał mnie jednak, łapiąc mnie tym razem za obydwie dłonie. Spojrzałam na ich splot, nie gotowa do spotkania jego błękitnych oczu. Wolałam skupić się na geście, który miał być dowodem na naszą wspólną siłę.
- Już raz ostatnio zmieniałaś tak szybko i uciekałaś, ale przemilczałem to. Coś jest na rzeczy i chciałbym wiedzieć, co. Obiecywaliśmy sobie szczerość. – Mówił. Podziwiałam go za stoicki spokój, który mi samej by się w tamtej chwili przydał.
            Spróbowałam więc sobie przypomnieć taktykę, o której mówiła mi psycholog, gdy rozmawiałyśmy o moich lękach i nie radzeniu sobie z emocjami. Jeśli mam jakiś problem, który dotyczy bliskiej mnie osoby, rozmowa jest potrzebna. Nie mogłam jednak potoczyć jej w negatywny sposób i zrzucić ciężaru na kogoś bliskiego. Musiałam tak rozegrać sprawę, by spokojnie i logicznie wyjaśnić jak się czuję i z jakiego powodu. Nie należało do mnie wskazywanie winowajcy i obarczanie go wszystkimi grzechami, jakie byłabym w stanie wymyślić. Wtedy rozmówca poczuje się zaatakowany i rozmowa przekształci się w spór, czego nie chciałam. Dlatego potrzebowałam zebrać swoje myśli i jak najodpowiedniej ubrać je w słowa. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam do szczęścia było kłócenie się z Niallem.
- Wiem, że to irracjonalne. – Zaczęłam w końcu, nabrawszy do płuc sporą dawkę powietrza. Podniosłam wzrok na jego twarz, chcąc wykazać się jak największą szczerością. – Ale poczułam się zazdrosna o ciało Barbie z jej nowego zdjęcia. – Czułam, jak robię się czerwona. Chciałam jakoś obrócić to w żart, ale nie potrafiłam, brakowało mi umiejętności. Zbyt dobrze pamiętałam ból zdrady, żeby się z tego śmiać. Być może za dwadzieścia lat byłabym w stanie to zrobić, ale nie teraz.
            Niall ściągnął brwi. Za chwilę je rozluźnił, żeby opuścić głowę i przyciągnąć swoje dłonie, razem z moimi, do twarzy. Stanowczo ucałował wierzch każdej z nich i głęboko westchnął.
- Petal, - Urwał, zbierając się w sobie. Zmniejszył dystans pomiędzy naszymi głowami i przeciągle pocałował moje czoło, oddychając głęboko. – Jesteś dla mnie idealna i błagam, uwierz mi, że nie wymieniłbym Twojego ciała na żadne inne. – Powiedział, spoglądając mi w oczy.
- Wierzę ci, dajesz mi to do zrozumienia, ale… – Mruknęłam, nie wiedząc jak dokończyć myśl. Druga część wisiała w powietrzu i oboje o tym wiedzieliśmy.
- Ale fakt, że raz wybrałem coś innego, nie daje ci spokoju. – Dopowiedział za mnie, nie dokładnie to co chciałam.
- To nie tak… - Pokręciłam głową i spojrzałam na niego zatroskanym, błagalnym tonem. Bo wyczuwałam rosnącą w tonie jego głosu irytację.
- Kochanie, myślałem że już jesteśmy daleko za tym, co się stało. – Jęknął niezadowolony. –
- Bo jesteśmy, ale gdy widzę jak lubisz jej zdjęcie…
- Faceci nie myślą, tylko robią. Okej? Zjeżdżam palcem po stronie głównej, coś w jakimś sensie zwróci moją uwagę, klikam „lubię to”. Nie tworzę do tego długich scenariuszy ani podtekstów. Zwyczajnie podoba mi się zdjęcie. Nie odzwierciedla to moich uczuć ani żadnych potrzeb.. – Tłumaczył, ale w bardzo sfrustrowany sposób. Tłumaczył jak dziecku, które nie rozumiało. – Kocham Cię, najmocniej na świecie. I nie rozliczam cię z polubionych zdjęć ani wpisów na twitterze, nie szpieguję wszystkich kolesi na twojej uczelni…
- Niall, nie szpieguję cię przecież.
- Boże, wiem! – Podniósł ręce, puszczając tym samym moje. Przejechał dłońmi po swojej twarzy, zanim przeczesał jedną swoje brązowe włosy. – Chodzi mi tylko o zaufanie. Zaufaj mi, że polubienie jednego czy dwóch zdjęć, a nawet skomentowanie, nie oznacza od razu przystąpienia do czynów.
- Ufam ci, Niall. – Powiedziałam pewnie, obejmując ramionami swój tułów. – Po prostu poczułam się niepewnie i zaczęłam za dużo myśleć. – Tłumaczyłam się. Serce mi szybko biło, bo nie lubiłam się z nim w ten sposób spierać. Dotyczyło to bezpośrednio naszych relacji i obojętnie jak bardzo potrzebne by nie były te rozmowy, do łatwych nie należały.
- Czy jest coś jeszcze, co ci nie daje spokoju? – Zapytał, podpierając się łokciami w biodrach. Oczekiwał szybkiego zaprzeczenia, ale zawahałam się. Spojrzałam na niego, a potem szybko uciekłam wzrokiem. Czasami nie potrafiłam kłamać. – Czyli jest. – Odchrząknął, dużo bardziej podirytowany. Zaczął zdejmować z siebie kurtkę, widocznie się rozgrzał nie tylko od temperatury w pomieszczeniu. Czułam rosnący we mnie wstyd, że doprowadzam chłopaka do złości przez zazdrość. Ale nie mogłam już dalej uciekać, bo tylko pogorszyłabym sytuację.
- Komu kupowałeś biżuterię? – Wydusiłam z siebie. Ściągnęłam usta do wewnątrz, bo zaczęły nieprzyjemnie drżeć. Wiercił we mnie dziury wzrokiem, wpatrując się tak we mnie przez kilka dobrych sekund z ostrym wyrazem twarzy. Wypuścił z siebie powietrze, gdy odwrócił się z uniesioną brwią i żwawym krokiem wyszedł z kuchni.
            Mój puls przekraczał wszelkie normy. Słyszałam jak otwiera drzwi od naszej sypialni, ale nie trzasnął nimi za sobą. Traktowałam to jako dobry znak. Coś otwierał, później zamykał. We mnie rosły nerwy i poczucie winy, że doprowadziłam nas do czegoś takiego. Czułam się głupio, ale sieć zazdrości przykrywająca moje serce wciąż nie była do końca przejrzysta. Odwróciłam się do lodówki i w końcu nalałam sobie szklankę wody, upijając z niej dwa łyki na ukojenie nerwów.
            Po chwili wrócił. Wpatrzona byłam w przejrzystą wodę, gdy obok butelki postawił czerwoną torebeczkę. Serce mi biło niemiłosiernie szybko, a policzki już dawno zapomniały jak to jest mieć bladą barwę. Spojrzałam na niego ostrożnie, widząc jak opiera się biodrem o szafkę i zakłada ręce na piersi.
- Myślałaś, że kupiłem coś jakiejś innej Annie? – Zapytał, unosząc brew. Opuściłam wzrok, raz jeszcze obejmując nim nazwę salonu jubilerskiego. – Niespodzianka. – Brzmiał na zdenerwowanego. Nie dziwiłam mu się. Byłam głupia i pełna niepotrzebnych wątpliwości.
- Niall, przepraszam.. – Zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie dałem ci w Walentynki, bo nie chciałaś spędzać ich przesadnie romantycznie. Dlatego stwierdziłem, że może poczekać do twoich urodzin albo naszej rocznicy. – Mówił.
- Ja… Nie wiem, co powiedzieć. Jest mi potwornie głupio. – Przyznałam, kręcąc głową.
- Wiem, że możesz mieć podstawy do tego by myśleć, że cię zdradzam. Ale jeśli choć trochę mnie znasz to zdajesz sobie sprawę, że drugi raz tego nie zrobię. Owszem, mogą podobać mi się czyjeś krągłości. Tak samo jak tobie męskie kaloryfery. Ale to nie oznacza, że od razu wskoczyłem z jakąś dziewczyną do łóżka i wyznałem jej miłość. Zazdrość jest głupia, bo naturalna i sam nie jestem święty, jeśli o nią chodzi. Ale jest różnica pomiędzy zazdrością, a brakiem zaufania.
- Wiem, Niall. Przepraszam.. – Próbowałam.
- Jedyne za co możesz mnie teraz przepraszać, to za zepsucie prezentu. – Obdarzył mnie półuśmiechem. – I przestań się tyle martwić, bo będę musiał przejść przyspieszony kurs kochania kobiety z siwymi włosami. – Parsknęłam na to nieśmiałym śmiechem.
- To było głupie z mojej strony. – Mruknęłam. – Nie zasługuję na żaden prezent.
- Ha, no to teraz będziesz żyć w poczuciu winy, bo go otworzysz. – Zaśmiał się złośliwie, ale zwieńczył to delikatnym uśmiechem.
- Nie, nie mogę! Schowaj go gdzieś… - Pokręciłam głową. Odwróciłam się, żeby schować butelkę wody do lodówki i jak najzwinniej pozbyć się tematu biżuterii.
- I co, przez pół roku teraz będziesz i sobie i mi nie dawać spokoju? – Rzucił. Podszedł bliżej i zatrzymał mnie w miejscu, żebym nigdzie się znów nie przemieszczała. Jedną ręką trzymał moją talię, w drugiej miał czerwoną torebeczkę. – Miało wylądować u ciebie, to niech ląduje już teraz. Może nawet i lepiej, bo to dobra obrona na oskarżenie o zdradę.
- Nie oskarżam Cię przecież o nic!
- Wiem, lalka. Droczę się z tobą. – Odparł. Przysunął się do mnie i ucałował moje czoło jako konkretny sygnał, że wszystko między nami w porządku. Przyłożył pakunek do mojego tułowia i czekał, aż go chwycę. Ostrożnie przejęłam od niego torebeczkę, wciąż wpatrując się w jego błękitne oczy.
            Spokojnie odetchnęłam i zajrzałam do środka. Powoli wyjęłam krwistoczerwone pudełeczko, które do najlżejszych nie należało. Postawiłam je sobie na blacie kuchennym, żeby nic nie upuścić. Z bijącym mocno sercem podniosłam wieczko z napisem Cartier, po czym ujrzałam kolejne opakowanie. Tym razem drewniane, sztywne. To, co zastałam w środku, przerosło moje wszelkie oczekiwania.
            Na welurowej poduszeczce leżały bransoletka i malutki, idealnie dopasowany śrubokręcik. Doskonale wiedziałam, co to jest. Znałam kolekcję „LOVE” z niejednej opowieści. Był to dowód największej miłości, którego nie zdejmowało się z nadgarstka – właśnie po to dołączone było mini narzędzie. Aby założyć to cudeńko, potrzebna była druga osoba i wprawiona ręka, która zapnie biżuterię na Amen.
            Bransoletka była w kolorze różowego złota. I o ile napatrzyłam się na bilbordach na wersje czyste, bez żadnych upiększeń – ta była jedyna w swoim rodzaju. Na całej swojej długości miała kamienie szlachetne, każdy o innej, żywej barwie. Różowe, czerwone, zielone, niebieskie. Było ich mnóstwo i kolorowały klasyczny, elegancki element biżuterii odrobiną wielobarwnego szczęścia.
- Are you serious? – Zapytałam, przyciągając dłonie do ust. Zerknęłam na niego z paniką, po czym znów na szczere złoto, diamenty, rubiny…
- Jesteś warta każdego jubilera, a do tej pory jest to jedyny element biżuterii poza obrączką, który krzyczy, że cię kocham. I zawsze będę. – Skomentował, ze szczerością wymalowaną w głosie.
- Ja… - Urwałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Brak mi słów. Mogę ją założyć?
- Nie, możesz tylko patrzeć. – Zaśmiał się. Spojrzałam na niego ze ściągniętymi ustami, ale za chwilę się uśmiechnęłam. Obserwowałam jak bez zbędnego rozpracowywania, wyjmuje bransoletkę z pudełeczka. Wystawiłam do niego mój lewy nadgarstek, na którym leżały już dwa cienkie sznureczki z zawieszkami. Podciągnęłam rękaw bluzy i zwolniłam miejsce w najwęższym miejscu dla pewności, że się zmieści. Przełożył ją przez moją rękę i przytrzymując, lewą ręką sięgnął po śrubokręt i zaczął ją zapinać. – Sprzedawca w salonie nauczył mnie zapinać, żeby nie było komedii. – Mruknął z uśmiechem, ostrożnie dokręcając śrubkę.
- Jest piękna. Dziękuję.
- Cieszę się, że ci się podoba. – Odparł. Odłożył złoty patyczek i pozwolił mi rozluźnić nadgarstek. Leżała idealnie, nie była za ciasna ani za luźna. – Happy?
- Embarassed. – Mruknęłam, spuszczając wzrok. Wsunął ręce na moje biodra i pozwolił mi objąć swoją szyję. Zmusił mnie tym do spojrzenia mu w oczy. – But happy. – Dodałam. Stanęłam na palcach, by dosięgnąć do jego ust i pocałować go.
- Nie ma więcej teorii spiskowych? – Zapytał, gdy odsunęłam się na kilka milimetrów. Tylko tyle, bym mogła objąć wzrokiem jego malinowe usta. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, a on skończył za mnie rozmowę. – Świetnie. Koniec z dramatami. – Zbliżył znów nasze wargi i przez kilka chwil mnie całował, a ja rozpływałam się w uczuciu.
            W miłości, która pulsowała razem z moją krwią, głaskała skórę jego ust z każdym muśnięciem i obijała się o mój nadgarstek, schowana w symbolu z różowego złota.









_______________
Na Wattpadzie znajdziecie już całe TLM, łącznie z tym rozdziałem. Będę publikować w dwóch miejscach, jednak tutaj zawartość będzie.. większa :) 


1 komentarz:

  1. Omg, myślałam juz ze przegapiłam jakieś rozdziały, co to się podzialo ������

    OdpowiedzUsuń