Manny

piątek, 9 września 2016

#44








The London Guy był jednym z mniej znanych i obleganych miejsc w centrum miasta. Kameralna atmosfera małego baru skutecznie mnie jednak do siebie przyciągnęła, nawet jeśli oznaczało to towarzystwo więcej niż kilku osób. Przyjaciele z irlandzkiej ekipy Nialla zabrali mnie na wcześniejsze świętowanie nadchodzących urodzin, na co nie śmiałam nawet narzekać. Mimo że miałam swoich znajomych, nic tak nie poprawiło mi nigdy humoru jak ich towarzystwo.
Kończyłam pierwszego Guinnessa i robiłam to z wielkim smakiem. Przyzwyczaiłam się do mocnego gorzkiego smaku bardzo szybko, nie chcąc na początku znajomości z Niallem podpaść niewłaściwym gustem w trunkach. Zależało mi na jak najlepszym wrażeniu, dzięki czemu dzisiaj pod jego nieobecność, byłam prawie jak obywatelka Irlandii. Dobre samopoczucie też robi za świetny prezent, jeśli dzięki niemu czuję się mniej samotnie. Willie był w domu i znikał, a Nialla miałam zobaczyć dopiero pod koniec miesiąca w Los Angeles, gdzie siedział już któryś tydzień. Cwaniak, ale podobno w dobrej wierze.
David, dobrze wyglądający jedynie przed czterema butelkami, wybuchł gromkim śmiechem jako odpowiedź do górnolotnych wypowiedzi komentatora meczu, który właśnie rozgrywał się na ekranie telewizora nad naszymi głowami. Laura z Natalią westchnęły ciężko, a Deo i Jake stłumili niewinne chichoty w swoich kuflach. Już chciałam zripostować jego nienaganny śmiech, kiedy po otwarciu buzi i nabraniu powietrza, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Odruchowo sięgnęłam po urządzenie, wyczulona na niespodziewane telefony od blondyna o każdej porze dnia. Spotkałam się jednak ze zdjęciem uśmiechniętej Charlie, które zrobiłam jej podczas naszego wieczoru filmowego kilka tygodni wcześniej. Chwilę się zawahałam, bo wolałam odebrać telefon od blondyna, ale i tak przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam smartfon do ucha.
- Hej, co tam?
- Annie, musisz chyba wyjść przed bar i nam pomachać, nie możemy go znaleźć! – Jej rozbawiony i piskliwy głos uderzył mnie w ucho. Nie dało się zapomnieć o tym, że na wieści z kim idę na piwo, chciała dołączyć z kimś znajomym i też uczcić moje urodziny. Nie chciałam być negatywnie nastawiona ale przeczuwałam, że robiła to tylko dla popisu. Taki miała już charakter a ja mimo wszystko nie miałam zamiaru jej zmieniać.
- Dobra, daj mi chwilę. – Odparłam. Nie wnikałam z kim ani gdzie jest, jedynie zrobiłam dwa potężne łyki piwa i kiwnęłam głową na barmana, który nas obserwował, prosząc jednym prostym gestem o dolewkę.
-A ty śliczna gdzie się wybierasz? Dopiero zaczynamy! – Odezwał się Darragh, na co pokazałam na niego palcem, żeby się uzbroił w cierpliwość.
- Ty zaczekaj, aż wrócę. Jeszcze cię przepiję i lepiej na tym wyjdę! – Zaśmiałam się, podniósłszy się z drewnianego krzesła. – Idę na dwór, Charles nie może trafić.
- Nie idź sama, jeszcze ktoś cię porwie! – Podniosły się głosy dookoła naszego prostokątnego stołu zaraz obok baru. Chłopaki śmiali się do swoich kufli, ale blondwłosa Laura podniosła się z krzesła zaraz za mną.
- Chodź, ze mną nie zginiesz. - Pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia, wymijając zwinnie przechodzących obok ludzi i krzątających się kelnerów z pełnymi tacami.
            Stanęłyśmy przed kamienicą, w której mieścił się bar. Nie wychodziłyśmy daleko na chodnik, jedynie wyglądałyśmy spod markizy obok szyldu z nazwą miejsca. Towarzystwo blondynki zawsze wprawiało mnie w nieco lepszy nastrój i pozwalało na lepsze samopoczucie. Cieszyłam się więc, że nie musiałam sama stać o zmierzchu na dworze. Niedawno zaszło słońce, dlatego nie było jeszcze przejmującego chłodu, który zdarzał się w nocy i prosił o jakąś bluzę czy sweter. Wystarczająco ciepło mi było w podartych jeansach, pasiastej koszulce na ramiączkach, związanej na brzuchu niczym w żeglarskim stylu i w lekkiej bomberce, której rękawy i tak podciągnęłam pod łokcie, bo w barze było dość duszno. Moje balerinki nie wydawały głośnych dźwięków na betonowym chodniku, a i Laura była dość cicha w swoich botkach.
- Charlie to ta blondynka, która wpadła do nas na Glastonbury? – Spytała, rozglądając się po ulicy w poszukiwaniu jakiejkolwiek zagubionej duszyczki. Póki co było pusto.
- Tak. Powiedziała, że kogoś jeszcze przyprowadzi. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza? – Spytałam, tak naprawdę sama nie zastanowiwszy się wcześniej, czy jest mi z tym dobrze. Wszyscy chcieli jak najlepiej, więc jak mogłam odmówić, skoro zależało im wszystkim na uczczeniu moich urodzin?
- No co ty, lalka! – Uśmiechnęła się i rozgrzała moje serce zdrobnieniem, którego użyła. –  Chłopaki będą mieli tylko więcej osób do picia, a to ty masz się czuć najlepiej.
- Dzięki. – Powiedziałam szczerze, unosząc kąciki ust. Poprawiła swoje rozpuszczone włosy i puściła mi oko, opierając dłonie na biodrach. Wyglądała zabójczo, z resztą jak zwykle, w kwiecistej sukience, rockowych botkach i skórzanej kurtce z nieco krótszymi rękawami. Nic dziwnego, że była twarzą tylu programów i kampanii reklamowych; była chodzącą pięknością i ideałem, na którym wszystko leżało wspaniale. Jednocześnie życzliwą osobą, która mimo przyjaźni z Niallem dużo wcześniej, nie miała problemu z przygarnięciem mnie w swoje ramiona. Żałowałam jedynie, że nie było aż tyle okazji do wspólnego spędzania czasu.
- Cały czas miałam ci powiedzieć, ale ciągle ktoś mi się wcina. Świetnie wyglądasz z tą szminką. To twój kolor, zdecydowanie. – Zauważyła z błyskiem w oku, na co się uśmiechnęłam nieśmiało.
- Tak myślisz? Nie zwracałam na to za bardzo uwagi, byle nie rzucała się aż tak w oczy jak czerwona. – Zaczęłam wracać myślami do mojego przygotowywania się do wyjścia, kiedy to chciałam czuć się jak najlepiej i najpewniej. Krwiste i wyeksponowane kolory były dla moich ust właściwe jedynie, kiedy miałam przy sobie swoją drugą połówkę i szliśmy w jakieś miejsce publiczne. Niall zawsze powtarzał, że gdy miał w planach całowanie się ze mną, nie lubił mażących się specyfików. Nie wiedział jednak jeszcze, że wynaleziono matowe pomadki…
- Jest śliczna. Niby nie dziewczęco różowa, ale ciepła i naturalna z tym różanym odcieniem. Dobrze się trzyma. – Mówiła. – Musiałam szturchać chłopaków, gdy za długo się gapili. – Uniosła zalotnie brwi. Zaśmiałyśmy się obie, tyle że ja pokręciłam głową w zażenowaniu i opuściłam głowę, wlepiwszy wzrok w chodnik.
            Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, czując się nad wyraz komfortowo we wspólnym towarzystwie, aż w końcu dzwonek mojego telefonu urwał nam wątek. Rozejrzałam się po ulicy gdy odbierałam, szukając wzrokiem zguby. Trochę zaczynałam żałować, że coś śmie przeszkodzić mi tak przyjemną chwilę. Mało koleżeńskie samopoczucie z mojej strony, ale nie raz powtarzano mi, że najważniejsze to dbać o samego siebie.
- Już wiem, skręciliśmy za wcześnie. – Odezwała się roześmiana Charlie. Ściągnęłam usta do środka i czekałam, aż kontynuuje. Słyszałam jak ciężko oddycha od marszu i śmiechu, w tle rozchodziły się dwa inne głosy, damski i męski. – Jesteś na zewnątrz?
- Tak, czekamy. – Odparłam, chcąc mieć to już z głowy. Nie lubiłam niezręcznych sytuacji, dlatego chciałam ominąć w myślach moment wzajemnego poznawania się przez dwie grupy znajomych i przejść do wspólnych toastów i uśmiechów.
- Widzę dwie zgrabne blondynki na wprost! – Ktoś w tle powiedział, na co odruchowo zerknęłam w lewo i w prawo. Ujrzałam w oddali znajomą burzę włosów, w towarzystwie dwóch innych postaci. Podniosłam rękę i pomachałam, rozłączając się i chowając telefon do małej torebki.
           
            Przygotowałam się z uśmiechem na twarzy i podniosłam głowę, chcąc w jak najlepszym nastroju powitać kolejne osoby, które chciały świętować moje urodziny. Unosiłam kąciki ust i czułam intensywne bicie mojego serca, pozwalając sobie w myślach na psychiczny odpoczynek. Wypuszczałam z siebie nerwy i wraz z zapachem kwiatowych perfum Laury, nabierałam pewności siebie. Odsłoniłam zęby w uśmiechu, gdy zobaczyłam równie duży na twarzy Charles. Nie sądziłam jednak, że serce będzie w stanie jeszcze bardziej przyspieszyć swój rytm. Nie spodziewałam się nawet takiej reakcji.
            Coś mnie zakłuło w środku, kiedy zobaczyłam tę brązową czuprynę i piwne oczy. Zabolało i musiałam przełknąć ślinę, żeby się nie zakrztusić w wyniku niekontrolowanej reakcji mojego organizmu. Czułam paraliż twarzy, który powoli rozprzestrzeniał się na resztę mojego ciała. Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko, nie wiedząc nawet, jak to robię. Dlatego też ściągnęłam po chwili brwi, absolutnie zmieszana i niepewna tego, co się dzieje.
- W porządku? Jesteś blada, zimno ci? – Usłyszałam od blondynki, która troskliwie położyła mi dłoń na ramieniu. Spojrzałam na nią, niepewna odpowiedzi. Otworzyłam usta i przez chwilę nic z nich nie wypływało, aż w końcu musiałam się ocknąć z transu. Nie mogłam wiecznie szukać ukojenia w jej komforcie, potrzebowałam stawić czoło rzeczywistości i temu, że Damian przyszedł na moje urodziny.
- Nie, wszystko dobrze. – Wykrzywiłam usta w uśmiechu, obojętnie jak bardzo fałszywym. Uniosła wnikliwie brew ale odpuściłam, gdy nic więcej jej nie powiedziałam.
- Jest i nasza królewna! Wczesne wszystkiego najlepszego! – Podniosła głos Charlie, rzucając się na mnie z otwartymi ramionami. Przyjęłam uścisk mimo ciężkich, wieczorowych perfum, którymi cała pachniała. – W końcu moje dwie najukochańsze mogą się poznać, to jest Emily! – Pokazała na ciemną blondynkę, która zaraz wyciągnęła do mnie rękę. Ciasno się uśmiechnęłam i podziękowałam, gdy uprzejmie złożyła mi proste życzenia i obdarzyła ciepłym spojrzeniem. Może nie będzie tak źle. – A to… - pokazała ręką na bruneta, którego oczy już mnie obserwowały. Nie dało się ich ominąć, szukały moich i więziły we wspólnym spojrzeniu.
- Damian. – Dokończyłam za nią. Widocznie przełknął ślinę i lekko uniósł jeden z kącików ust w delikatnym uśmiechu, gdy usłyszał jak wymawiam jego imię. Nie chciałam wyjść na wariatkę, więc próbowałam poskromić emocje. Odchrząknęłam więc i szybko uciekłam od niego wzrokiem, lądując na każdej z dziewczyn po kolei. – Znamy się.
- No właśnie, słyszałam coś tu i ówdzie, ale nie od źródła.. – Charles zaczęła narzekać, ale powoli wyłączałam swoją uwagę i odpływałam myślami.
- Nie wiedziałam, że znasz Charlie. – Burknęłam w jego stronę, co uciszyło naszą małą grupkę przed budynkiem. Czułam, że wszystkie spojrzenia wylądowały na mnie, która to z kolei bombardowałam wzrokiem bruneta. Obserwowałam jego twarde rysy twarzy, jego wyprasowaną koszulę, najzwyklejsze na świecie jeansy, jego oczy labradora.
- Byliśmy raz na tym samym koncercie, od tamtej pory czasami się spotykamy. Mój współlokator chodzi z jej kuzynką. – Tłumaczył się, choć nie musiał. Wzruszył niewinnie ramionami i znów zobaczyłam w nim tego swawolnego chłopaka, który wszystkich wszędzie znał i zapoznawał w najmniej przewidywalnych okolicznościach. Dziecko przypadku i dobrego losu, który zawsze mu zsyłał świetne oceny w szkole, mimo kompletnego braku starań.
- Mam taką propozycję, żebyśmy może przenieśli imprezę do środka. Chłopaki zaraz wypiją nam wszystkie drinki. – Wtrąciła Laura, za co poniekąd byłam jej wdzięczna. Zaprosiła dziewczyny do środka i weszła zaraz za nimi, gdy Damian przytrzymał ciężkie barowe drzwi.
            Zdałam sobie sprawę, że stałam jak wryta i patrzyłam na niego, bez opamiętania. On wciąż napinał bark i trzymał otwarte na oścież drzwi, ale odwzajemniał moje spojrzenie. Uśmiechał się do mnie tak szczerze, że świeciły mu się oczy. Biegały w nich iskry zadowolenia i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać.
- Miło, że przyszedłeś. – Mruknęłam. Podświadomość chciała podsunąć mi coś innego, coś mniej przyjemnego i chcącego go wygonić, bo mieszał mi w głowie. Padły jednak te ciepłe i przyjemne słowa, które tylko wywołały jego większą radość. Moje serce mocniej zabiło, bo poczułam się jak kilka lat wcześniej. Nie chciałam tego czuć, bo to było nie w porządku. Dlatego szybko zmarszczyłam czoło i z ciasnym uśmiechem weszłam do środka, hamując moje nozdrza od wdychania zapachu jego perfum, z ciekawości. Bo nie pamiętałam, jak pachnie.

*

- No proszę, to się nazywa duża dziewczynka. Trzeci Guinness i wciąż elegancko się trzyma! – Zagwizdał Martin, gdy byłam w połowie mojego trzeciego kufla. Spojrzałam na niego spode łba i pokręciłam głową.
- O tobie tego nie można powiedzieć, Devine. Najsłabsza głowa z całego rodu, nawet William jest lepszy! – wywołałam tym salwę śmiechu, w tym wszystkich kuzynów, którzy wspólnie pili i śmiali się przy każdej okazji.
            Śmialiśmy się i popijaliśmy gorzkie piwo już drugą godzinę. Alkohol nie uderzał mi do głowy, ale wystarczająco rozgrzał mój organizm, żebym musiała zawiązać sobie w pasie materiałową kurtkę i świecić nagimi ramionami. To, oraz palący we mnie dziury wzrok Damiana, nie pozwalało moim policzkom przybrać żadnej jasnej barwy. Dogadywał się ze wszystkimi, opowiadał dowcipy i całkiem mu się udawały, został ciepło przyjęty przez chłopaków z mojej i Nialla stałej ekipy. Nie wiedziałam, co to dla nas może znaczyć, ale nie zastanawiałam się nad tym więcej, niż powinnam. Jedyne na czym się koncentrowałam, to przyjemne towarzystwo i fakt, że dobrze było znów z nim rozmawiać.
- Oi, ostrożnie! – Odezwał się Willie, pokazując na mnie palcem w groźnym tonie. – Mam ci przypomnieć, że musiałem cię budzić po dwóch kieliszkach wina, bo łamałaś sobie kark na stole? – Śmiał się wyzywająco, na co oburzona otworzyłam buzię.
- Wypraszam sobie, byłam wtedy zmęczona! – Wszyscy dookoła parsknęli gromkim śmiechem. – Bez przesady, każdy się upije po byle czym, jeśli włączysz ten swój ulubiony serial. Jak on się nazywa? „Zakochane Wzgórza”? – Zaczepiałam go, na co dumna Laura dźgnęła mnie łokciem w żebra i prosiła się o przybicie głośnej piątki.
- Uroczo, jak stare małżeństwo! – Skomentowała, klepiąc podirytowanego Williama po ramieniu.
- Chyba znienawidzone rodzeństwo. – Burknął, kręcąc głową w dezaprobacie i rzucając mi groźne spojrzenia. Wydęłam dolną wargę w smutnym wyrazie twarzy i opuściłam ramiona, chcąc obudzić w nim jego żartobliwą stronę.
- Mieszkacie razem? – Padło pytanie ze strony Damiana. Nie mógł tego wiedzieć, dlatego pewnie wolał zwinnie wejść w rozmowę i dowiedzieć się kilku szczegółów. Inna sprawa, że mimo nie bycia pijaną, miałam coraz dłuższy język.
- Proszę cię, to nie jest mieszkanie. To katorga! – Podniósł głos. – Ale ktoś musi dbać o ten dom…
- I robimy to wszyscy, bez wyjątku. – Dodałam, unosząc do niego brew wyzywająco.
- Niech ci będzie. Ale i tak jestem zdominowany przez blondynki. I to we własnym domu! Boże, za jakie grzechy.. – Mówił, na co nie mogłam się nie zaśmiać.

            Przekomarzaliśmy się tak jeszcze przez jakiś czas. Od wymian zdań i śmiechów doszło do lokalnego karaoke z kuflami w dłoniach, aż w końcu barman zabrał nam mikrofon i postanowił sam zadbać o coś zdrowszego dla uszu, niż nasze kocie krzyki. Włączył głośniej muzykę i nie słysząc niezadowolenia reszty gości, ze względu na moje urodziny, zrobił nam małą imprezę. Martin i David zaczęli wywijać po środku baru, gdzie stało mniej stołów i krzeseł. Dziewczyny ruszały się nieco bardziej w rytm, z gracją i nieudawaną zabawą. Atmosfera była wesoła i niezakłócona niczym, co mogłoby mi popsuć humor. Tak powinno wyglądać moje święto.
            Nadszedł moment, kiedy brodaty Devine pociągnął mnie za rękę i z drugiej zabrał resztkę piwa, którą sam wypił duszkiem. Chciałam zaprotestować lub coś mu powiedzieć, ale zamknął mi buzię nagłym szarpnięciem za trzymaną rękę. Z dystansem, ale objął mnie w talii i zaczął mną kręcić, tańczyć ze mną i wykonywać wymyślone figury, na które nie byłam w stanie reagować inaczej, jak śmiechem. Cieszyłam się do łez, czując jak jestem oddawana od ramion do ramion, tańcząc z każdym z kuzynów i kolegów jednocześnie. W pewnym momencie wylądowałam nawet ramię w ramię z Williamem, ale w tym samym momencie zrobiliśmy zdegustowane i obrzydzone miny i odepchnęliśmy się od siebie ze śmiechem.
            Zderzyłam się z kolejną postacią, co mnie już nie dziwiło. Uśmiechałam się mimo wszystko, wiedząc że jestem w dobrym towarzystwie i nie mam o co się martwić. Zanim jednak zdążyłam się zorientować, do kogo dotarłam na prowizorycznym parkiecie, czułam już czyjeś usta na swoich. Znałam ten smak, znajome mi też było rozchodzące się od warg ciepło. Moją pierwszą reakcją było jednak trwanie w bezruchu i oczekiwanie, czy przypadkiem mi się to nie śni. Serce mocniej mi zabiło, bo sumienie zaczęło nagle do mnie krzyczeć. Podświadomość drapała mnie w żebra, żebym jakoś zareagowała. Wciągnęłam więc nosem powietrze i gdy spotkałam się z czymś innym, niż znajome piżmo, po omacku odepchnęłam się dłońmi od sprawcy.
            Szeroko otworzyłam oczy i próbowałam ogarnąć umysłem, co się właśnie stało. Opuściłam ręce z jego ciemnej koszuli i utkwiłam wzrok na wysokości jego ramion, nie śmiąc nawet zerkać wyżej. Krew pulsowała w moich żyłach szybciej, niż kiedykolwiek. Spojrzałam w końcu na jego twarz, pełną wyczekiwania i szoku.
- Co ty… - Zająknęłam się. – Co… Dlaczego? – Wykrztusiłam z siebie, widząc jak jego oczy nabrały jeszcze więcej światła.
            Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie byłam w stanie pojąć tego, że dałam się pocałować. Pamiętałam jego dotyk tak dobrze, że moją pierwszą reakcją nie była ucieczka, tylko chciałam się przekonać, co to jest. Czym to jest. Jak smakuje. A gdy już poczułam, pożałowałam.
- To był odruch.. – Odparł, szukając mojego wzroku. Zmarszczyłam brwi, denerwując się w środku. Czułam się bezradna, zagubiona, przykryta sporymi płachtami emocji, których nie mogłam poskromić.
Rozejrzałam się dookoła w obawie, że zwróciliśmy czyjąś uwagę. Z bólem patrzyłam, jak chłopaki wciąż piją i tańczą, a Natalia z Charlie i Emily śmieją się z jakiegoś zdjęcia w telefonie. Przełknęłam sporą gulę, gdy spotkałam się z uniesionymi brwiami i otwartymi ustami Laury. Momentalnie zaszkliły mi się oczy. Przymknęłam powieki, by powstrzymać tę niekontrolowaną reakcję. Łza jednak wypłynęła w momencie, kiedy poczułam jak chłopak próbuje dotknąć mojego ramienia.
- Damian, nie… - jęknęłam, kręcąc głową. Słone stróżki zaczęły ściekać mi po policzkach, gdy odsunęłam jego rękę i spojrzałam na niego. Tego samego, którego z chęcią całowałabym kilka lat wcześniej. Właśnie tego, który pojawił się znikąd i zaczął mi przypominać, czym jest normalność, której tak wówczas potrzebowałam. – To się nie mogło stać. Nie.. – Zaczynałam panikować. Kręciłam w niedowierzaniu głową, ścisnęłam palcami moje włosy i czułam rosnącą we mnie frustrację.
- Mimo wszystko nie żałuję, że się stało. – Mruknął. Próbował dosięgnąć do mnie dłonią, ale odsunęłam się. Nie chciałam, żeby mnie dotykał, bo nie wiedziałam czym to się skończy. Dlatego przyspieszyłam kroku w stronę wyjścia.

- Jak leci? – Spytałam w końcu, podnosząc wzrok znad parującej kawy. Bawił się łyżeczką, tworzył nią wzorki w piance na wierzchu gorącego napoju. Sytuacja była dla mnie nowa i nietypowa, ale przyzwyczajałam się do niej z każdą mijającą minutą. Lubiłam towarzystwo jego uśmiechu i skrzących się w śmiechu oczu. Czułam się inaczej, gdy mogłam swobodnie rozmawiać w swoim ojczystym języku i przy okazji nie martwić się, że ktoś obok podsłucha moje słowa i zacznie mnie oceniać. Wyjątek stanowili jedynie mieszkający w okolicy Polacy, jednak do tej pory nie zauważyłam ani jednego w naszej skromnej kawiarni.
- Małymi kroczkami i do przodu.. – Odparł. Nigdy nie był nazbyt wylewny, trzeba było trafić na właściwy temat, żeby rozciągnął język. – Będę bronił inżynierkę, ale najpierw trochę tutaj zarobię na lepszy garnitur. – Zaśmialiśmy się oboje, lekko i przyjaźnie, bez nieprzyjemnych podtekstów. – Ty mów, co się z tobą działo. Podejrzewam, że twoja historia jest bardziej rozbudowana.
            I tak się zaczęło. Spędziliśmy wspólnie kilka godzin po prostu rozmawiając. Zauważałam przy tym jego drobne i niezmienione przez czas cechy, dostrzegałam detale w jego mimice twarzy i przypominałam sobie, jak często i z jaką przyjemnością widywałam ją kilka lat wcześniej.
- Czasami tęsknię za liceum. – Padło w którymś momencie. Wywołało to nasze poczerwienione policzki, ze względu na wracające wspomnienia. Zalewały mnie, jak największy wodospad i nie pozwalały wypłynąć na powierzchnię, dlatego tkwiłam pod wodą emocji i topiłam się w nich.
- Brakuje mi twoich naturalnych, brązowych włosów. Co się z nimi stało?! – Śmiał się. Czerwieniłam w odpowiedzi policzki i wymijająco zostawiałam mu kilka słów, nie siląc się na szczegółowe wyjaśnienia.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek się jeszcze zobaczymy. – Stwierdziłam, patrząc na jego szczęśliwą buzię. Jeździłam po niej oczami i zapamiętywałam, jak wygląda. Wiedziałam ile tajemnic skrywa za swoimi oczami, ile o mnie wie i jak daleko sięga pamięcią.
- I jak wrażenia? Cieszysz się, czy mam sobie iść? – Znów się zaśmiał, ale tylko jako przykrywka. Jego tęczówki nie zaiskrzyły, przepełniony był niepewnością i szczerością, jaką uderzało to pytanie prosto w twarz.
            Czy chciałam, żeby został w moim życiu? Czy potrafiłam żyć z nim u boku, nie mając wątpliwości co do teraźniejszości? Miliony pytań błądziły w mojej głowie i nie potrafiły znaleźć właściwej drogi. Toksycznym było wracanie do przeszłości, nawet tej czasowo kolorowej. Utrzymanie balansu mogłoby graniczyć z cudem. Ale ile rzeczy już nie stało na tej granicy? Ile przyjaźni przetrwało, ile związków się uratowało?
- Nigdy nie powiedziałam, że masz iść.. – Zaczęłam ostrożnie. Obserwował moje usta, gdy to mówiłam, lekko uniósł wargi w półuśmiechu. – Miło jest się spotkać i porozmawiać po tak długim czasie. – Mówiłam zgodnie z prawdą. Bo nigdy tak naprawdę go nie odepchnęłam; pozbyłam się tylko mojej całej przeszłości i zostawiłam ją taką skumulowaną w Polsce.
            Kelnerka podeszła, by zabrać jego filiżankę i zaproponować coś jeszcze. W tej samej chwili, gdy dziękował ze swoim przez lata ćwiczonym, wdzięcznym akcentem, wróciłam do rzeczywistości. Torebka na moich kolanach zawibrowała. Korzystając z chwili oderwania się od rozmowy, wyjęłam z niej telefon pełen w trzy nowe wiadomości. Niewygodnie mi było kurcząc dłonie przy torebce, więc położyłam je na stole i swobodnie, już nieco mniej dyskretnie, zaczęłam czytać i mimowolnie się uśmiechać.
             Niall ICE: „When  ya gettin home?”
Niall ICE: „Thought ya might be in already. Ordered chinese on my way. We both know how you hate it cold.”
Niall ICE: „Please call me when ya get a chance”

            Zawsze wywoływał u mnie tę samą reakcję, gdy się troszczył. Uśmiechnęłam się na fakt, że myślał o mnie. Westchnęłam jednak wewnętrznie ze świadomością, że się martwił. Od dawna nie dałam mu znać co robię, a obiecałam. Bo mieliśmy wieczorem posiedzieć razem w domu, korzystając z okazji że nie mamy oboje planów, a William wyjechał do rodziców na kilka dni. Obudziło się we mnie poczucie winy, że nie byłam jeszcze nawet w drodze do domu. Z drugiej jednak strony nie było jeszcze aż tak późno, wiedział z kim i gdzie się spotkam (co oczywiście nie oznacza, że był z tego powodu zadowolony - nie winię go).
- Wszystko w porządku? – Podniosłam nagle głowę, słysząc słowa Damiana. Pokiwałam gwałtownie głową i uśmiechnęłam się szybko, wracając z powrotem wzrokiem do telefonu.
- Tak, przepraszam.. – Mruknęłam, szybko odpisując. Odłożyłam telefon na stolik i zanim go zablokowałam, ujrzałam drobny druczek z napisem „Odczytano”.
            Wpatrywał się we mnie. Gdy skupiłam się znowu na nim, zauważyłam to. Obserwował mnie intensywnie, myślał i nie wygłaszał tego głośno. Przeszywał mnie wzrokiem i nie przestawał, aż wskoczyły mi bardzo niechciane rumieńce na policzki. Coś, co zawsze przeznaczone było tylko dla jednej osoby. Coś, przez co poczułam się nagle bardzo, bardzo źle.
- Co? – Rzuciłam, odwracając od niego wzrok. Uśmiechnął się na moją reakcję.
- Jesteś szczęśliwa? – Padło z jego ust. Zagryzł wargę w oczekiwaniu na moją reakcję. Otworzyłam usta, chcąc od razu odpowiedzieć, jednak powstrzymałam się. Dlaczego pytał?
- Jestem. Zdobywam powoli wykształcenie, mam dom..
- Nie o to pytam. – Skomentował, przerywając mi w wyliczance. Domyślałam się, o co może mu chodzić. Uważałam jednak, że jest to zbyt niezręczny temat. Nie na miejscu biorąc pod uwagę to, jak dobrze nam się rozmawiało. – Jest bogaty. To oczywiste, że zapewnił ci podstawowe dobra, skoro ma w sobie choć trochę człowieczeństwa. Bycie znanym to też reputacja do utrzymania.
            Otworzyłam szeroko oczy na to, co powiedział. Serce mocniej mi zabiło, w ustach zaschło z wrażenia i przejęcia.
- Naprawdę myślisz, że jestem z nim tylko dlatego? – Zmarszczyłam brwi.
- Tego nie powiedziałem. Chciałem się tylko upewnić, że wiesz, w co się pakujesz. – Powiedział pewnie, lekko się uśmiechając na zachętę. Głos miał spokojny i wyciszony, niczym kojący dla pobudzonych nerwów. – Zależy mi na tym, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna.








#dramatime

1 komentarz:

  1. O mój Boże ile emocji jestem chyba załamana że ten idiota ją pocałował ona biedna musi być z Niallem nie z tym kretynem..co dalej powiedz że się nie rozstaną nie zniosłabym tego ������

    OdpowiedzUsuń