Manny

wtorek, 16 sierpnia 2016

#43


I'm not saying I'm back
Because I've never been gone
Just held hostage by reality





Dajcie temu rozdziałowi trochę czasu
serca
cierpliwości

Posłuchajcie jego muzyki

Zrozumcie mnie










            Leżała przede mną umowa, którą jeszcze kilka godzin wcześniej skłonna byłam podpisać. Miałam nadzieję dostać normalną pracę. W firmie, która zajmowała się dystrybucją informacji do serwisów społecznościowych, na strony internetowe i do magazynów. Moje zdjęcia miały być reklamą. Nikt jednak nie uprzedzał, że to ja stanę się reklamą. Ja i moje życie prywatne.
            Siedziałam przy szklanym, dużym stole. Starałam się trzymać fason, w swoich czarnych spodniach i białej, idealnie wyprasowanej bluzce. Miałam założoną nogę na nogę i kończyłam po raz kolejny śledzić wzrokiem ostatnie paragrafy czegoś, co wykraczało poza moje chęci i zainteresowania. Nabrałam do płuc trochę powietrza i delikatnie odsunęłam od siebie kilka kartek na znak, że już przyswoiłam zawartość umowy. Delikatnie odchrząknęłam i spojrzałam na moich potencjalnych pracodawców - kobietę i mężczyznę, około dziesięć lat starszych ode mnie, zaznajomionych idealnie z całym systemem showbiznesu.
- Więc, jakie jest pani zdanie? - zaczęła ciemnowłosa Julia. Nie lubiłam jej, bo zaczęła zdanie od "więc". Nie odpowiadała mi, bo chciała ze mnie zrobić maszynkę do zarabiania pieniędzy i tworzenia hałasu dookoła tego, co tworzy.
- Obawiam się, że tego nie podpiszę. Nie o takiej umowie rozmawialiśmy. Miała być na innych warunkach. - Siliłam się na jak największą asertywność. Owszem, to ja chciałam zarobić i dostać jakąś pracę, ale to również im zależało na korzyściach z zawarcia ze mną jednostronnie niekorzystnej umowy.
- Oczywiście to nie musi być jej ostateczna wersja, jest to jedynie sugestia. - ciasno się uśmiechnęła, żeby mnie do siebie zachęcić.
- Sugestia, która jasno mi daje do zrozumienia, że chcą państwo wykorzystać moje życie prywatne. - odparłam dobitnie. - Uważam, że wzmianka o mojej sytuacji życiowej powinna zostać w tylko i wyłącznie do mojej wiadomości. Nie będę tego rozpowszechniać w publikowanych przeze mnie zdjęciach, nie zgadzam się na to. - Rudy facet, Travis, poluzował swój krawat i poprawił marynarkę. Nerwowy ruch.
- Proszę się zastanowić. Proponujemy pani dużo szybszy zysk i możliwość kontaktu z wieloma sponsorami. Na dobrą sprawę otwieramy tutaj drzwi do dobrze rozwijającej się kariery. Nie chciała pani przypadkiem wyjść na swoje? - drążyła Julia, unosząc brew i oczekując mojej chwili zawahania. Zagotowało się we mnie, delikatnie zacisnęłam palce lewej ręki w pięść i policzyłam do dziesięciu, zanim cokolwiek odpowiedziałam.
- Wyjście na swoje niekoniecznie równa się robieniu kariery na byciu czyjąś dziewczyną. Myślę, że poradzę sobie bez waszej oferty.
- Naprawdę nie chcesz pokazać światu, że potrafisz robić zdjęcia, Annie? - przechyliła głowę, zaciekawiona. Obdarzyłam ją szerokim, całkowicie nieszczerym uśmiechem.
- Dzięki za troskę, Julia. - podkreśliłam zwrot po imieniu. - Ale wolałabym nie pokazywać światu, jak korporacje takie jak wasza, psują ludzi.


           
            Kostki lodu zabawnie obijały się o siebie, gdy mieszałam grubą rurką resztkę mojej mrożonej kawy. Schładzały ostatki słodkiego napoju, który miał poprawić mi humor i dodać choć odrobinę przyjemności do moich mieszanych uczuć dnia dzisiejszego. Nie chciałam siedzieć w kawiarni w towarzystwie jej pięknych blond loków. Nie, kiedy nawet ona miała lepsze zainteresowania, niż martwienie się o mnie. Ale wewnętrzna potrzeba posiadania kogoś bliskiego poza rodziną i chłopakiem, kogoś z kim od czasu do czasu można od serca porozmawiać i zajeść żale i smutki czekoladą. Znałyśmy się trzy lata, w ciągu których przeszłyśmy przez chyba wszystkie stadia koleżeństwa, czy tak zwanej "przyjaźni". Inna sprawa, że od dłuższego czasu większą uwagę przywiązywała do uwiecznienia pięknej kawiarni na zdjęciu na Instagramie, niż na faktycznym uraczeniu mnie swoją obecnością i poprawieniu nastroju.
            Nieobecnym wzrokiem wędrowałam po słonecznej ulicy Londynu. Taksówki się spieszyły, czerwone autobusy zatrzymywały na przystanku po drugiej stronie szosy, a ludzie zamyśleni wędrowali do najbliższej stacji metra. Wystawiałam twarz do słońca, by zaraziło mnie choć trochę swoim przyjemnym ciepłem. Oczy miałam zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi, które miały charakterystyczne, różowe lustrzane szkła. Mówiłby kto, że patrzę na świat przez różowe okulary - starałam się, naprawdę. Ale nie do końca mi się to udawało.
- Annie, słuchasz mnie? - Charlie wyrwała mnie z zadumy i przyjemnego prażenia swoich myśli w niecodziennym słońcu.
- Tak. Spotkałaś Matta w klubie i miło spędziliście noc. Cieszę się. - uśmiechnęłam się do niej, chcąc wyglądać na szczerze zadowoloną. Zaczęłam znów kręcić rurką w plastikowym kubku, zanim przysunęłam ją sobie do ust i upiłam kolejny łyk.
- Nie powiedziałaś mi, jak poszła rozmowa rekrutacyjna. - zachęciła, kiwając do mnie głową. Poprawiła ramiączko stylowej, czarnej bluzki na ramiączkach, które razem z długą spódnicą odkrywały jej idealnie umięśniony brzuch.
- Nie poszła. Oferta pracy jako fotograf zmieniła się w specjalistę do spraw reklamy w mediach. Krótko mówiąc chcieli, żebym razem z Niallem promowała ich produkty. - odparłam, wzruszając ramionami. Znów wyjrzałam na ulicę, chcąc jak najszybciej zbyć temat.
- To słabo. Chociaż wiesz, że szybko byś zarobiła? - spytała, jednocześnie otwierając jeden z serwisów społecznościowych w telefonie i przeglądając stronę główną. Zacisnęłam zęby, nie chcąc o tym rozmawiać. To był jej świat, nie mój. Ja ledwo korzystałam z Facebooka, a co dopiero zarabianie na "istnieniu".
- Może i tak. Ale wiesz, że te tematy mnie nie przyciągają.. - mruknęłam, rozglądając się znów po ruchliwej okolicy. Nie było sensu spoglądać na Charlie, skoro wzrok miała przyklejony do telefonu. Uwielbiałam ją i zrobiłabym dla niej wiele, naprawdę. Ale..
- Jak chcesz, Annie. Mówię to tylko, bo wiem jak bardzo chciałaś znaleźć jakąś robotę na stałe. Czasami warto dwa razy się nad czymś zastanowić. - mówiła, a ja wciąż wyczekiwałam, aż czerwony autobus odjedzie i pokaże mi ludzi, którzy z niego wysiedli. Rozmyślania nad nimi były o wiele prostsze i przyjemniejsze, mogłam snuć swobodne domysły na temat ich życia, czy nawet nie pasujących, różowych skarpetek, które wystawały z czyichś butów.
- Mogę pracować z ludźmi, ale nie sprzedam swojego życia. - odparłam powoli, nie odrywając oczu od szarego chodnika po drugiej stronie jezdni.
- To może po prostu zajmij się robieniem tego, co chcesz, a pieniędzmi się nie przejmuj? - spytała, na co od razu odwróciłam twarz do niej. Myślałam, że to już przerabiałyśmy. - Czytałam nawet ostatnio artykuł, w którym pisali o zarobkach najbogatszych Londyńczyków. Wierząc temu, co pisali o Niallu, na pewno dalibyście sobie radę bez twojego wsparcia finansowego. Jeszcze by wam zostało na długie lata po śmierci! - zauważyła. Zacisnęłam zęby, bo naprawdę nie lubiłam rozmawiać o pieniądzach.
- Charlie.. - zaczęłam, kręcąc niezadowolona głową. - Mówiłam..
- Wiem, że nie lubisz żyć na czyjeś konto, ale tylko podsuwam ci pomysł. - wzruszyła ramionami, dopijając swój koktajl truskawkowy.
- Rozumiem, Charles. - odparłam. Nie mogłam się na nią złościć, próbowała mi jakoś pomóc wybrnąć z sytuacji. - Muszę po prostu wszystko przemyśleć. - dodałam.
            Kilka minut siedziałyśmy w ciszy. Nie czułam potrzeby mówienia o czymkolwiek, co często mi wytykała. Śmiałyśmy się wtedy z mojego milczenia, ale tak naprawdę nie rozumiałam, dlaczego było w tym coś śmiesznego. Normalnym dla mnie było milczenie od czasu do czasu, kiedy to chętniej rozmawiałam sama ze sobą w myślach, niż dzieliłam się czymkolwiek ze światem zewnętrznym. Cisza była mi potrzebna do przetrwania. Ciszą też komentowałam opowieści Charlotte o jej planowanym wyjeździe na wakacje, o szalonych imprezach i wypadach co weekend na festiwale muzyczne z jej gronem wspaniałych przyjaciół. Mnie nigdy nie zapytała, czy chcę z nią pojechać.
            Czasami zastanawiałam się, czy mój związek był tego przyczyną. A może po prostu nie pasowałam do jej świata? Nie nadawałam się do zakrapianej zabawy, spełniania najróżniejszych marzeń i goli? Być może bez przyczyny robiło mi się przykro, gdy słuchałam rozmów o wyjeździe do dla nas obu rodzinnej Polski na znany w Europie Heineken Open'er Festiwal? Gdzie usłyszy moich ulubieńców? Jasne, mam wiele możliwości, w zasadzie niczym dla mnie powinien być taki wypad. Ale wiązałby się on z potrzebą dobrego samopoczucia psychicznego, którego nie zaznałabym w gronie jej koleżanek modelek. Wyciąganie Nialla, kiedy już od tygodni miał zarezerwowane miejsca na trybunach Wimbledonu, nie wchodziło w grę.
            Byłam bez stałej pracy, zmęczona tą dorywczą i życiem, które kopało mnie w dupę. Z "przyjaciółką", która mimo szczerych intencji szczerze dawała też do zrozumienia, że nic ze swoim życiem nie robię. Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie wiedziałam czy powinnam walczyć. Jeśli tak, o co?




            Charlie zmyła się z kawiarni pod pretekstem zaplanowanego wcześniej wyjścia z jedną z koleżanek, dlatego ja spędziłam popołudnie na szukaniu miejsca parkingowego przy supermarkecie i robieniu potrzebnych naszemu domu zakupów. Z pokerową twarzą i stoickim spokojem zdejmowałam z półek zgrzewki wody, opakowania jogurtów, papier toaletowy i mięso. Wybierałam najdłużej ważne wędliny, sery i mleko, oraz dwa smaki Actimela. Chemia do sprzątania i baterie do pilotów  - jednym słowem pełne zakupy.
            Przyniosłam je do kuchni w kilku turach, nie mogąc zabrać wszystkich siatek na raz, ani nie mając przy sobie nikogo do pomocy. Kończyłam je dopiero uporządkowywać, gdy Niall wszedł do domu późnym popołudniem. Przywitał mnie ciepłym i wdzięcznym buziakiem oraz ciesząc się niezmiernie na widok pełnej lodówki. Próbował dopytać mnie o szczegóły mojego dnia i jak poszła moja rozmowa kwalifikacyjna, ale wymijająco zmieniłam temat. Chciałam zostawić sobie jeszcze trochę czasu na przemyślenie tego, co się dzieje w moim życiu.
            Nigdy nie grzebałam w internecie ze spokojem. Zawsze miałam otwartych kilka stron jednocześnie, nie mogąc skupić się konkretnie na jednej czynności, lub nie chcąc stracić jakiejś bieżącej informacji, która niekoniecznie była potrzebna. Tak było i tym razem, bo jednocześnie przeglądałam uaktualnione portfolio Charlie, jak i szukałam informacji o kilku studiach fotograficznych i wydawnictwach, w poszukiwaniu kontaktu lub informacji o ewentualnej rekrutacji. Leżałam przy tym na naszym łóżku, wtulona bokiem w poduszki i dawno bez pamięci o tym, co się dzieje na świecie. Biała koszulka na ramiączkach już jakiś czas temu zsunęła mi się i przekrzywiła, nieskromnie odsłaniając fragmenty mojego czarnego biustonosza. Włosy miałam zabałaganione, co chwila poprawiałam swój niesforny koczek, który i tak doprowadzał mnie do szału. Jedyną ludzką rzeczą, którą siebie potraktowałam było zmycie makijażu zanim poległam na łóżku.
- Masz pozdrowienia od taty. - usłyszałam nagle jego ciepły głos, gdy wszedł do naszej sypialni. Lekko odwróciłam głowę do niego i obdarzyłam go półuśmiechem.
- Dzięki. - mruknęłam, widząc jak przymyka za sobą drzwi. Przeciągle ziewnął, drapiąc się ręką z tyłu głowy. Odkrył przy tym skrawek swojego brzucha spod sportowej koszulki, co nie umknęło mej uwadze. - Jak się ma Bobby? - spytałam, ciekawa. Przynajmniej zabrałoby to moje myśli na trochę inną trasę.
- Wszystko gra. Stary Cahl, sąsiad, zabrał go w poniedziałek na ryby. Podobno złowili kilka pstrągów i szczupaka. - zaczął opowiadać. Nie rozumiałam dokładnie, o które ryby mu chodziło; nie miałam aż tak dobrej pamięci do terminów wędkarskich w angielskim, więc po prostu to zostawiłam i przyjęłam do wiadomości, nie chcąc komplikować sytuacji.
            Poczułam, jak materac opada tuż za mną. Sekundy później, ciepłe ramię mocno przytuliło mnie pod piersiami, a jego głowa wylądowała na mojej, tuż przy zgięciu szyi. Cmoknął mnie dwa razy w policzek, zanim wygodniej się ułożył. Wiedziałam, że przez chwilę się nie odzywał, bo miał zbyt dobry widok na moje odsłonięte wręcz piersi. Dopiero gdy westchnął i wtulił swoją twarz we mnie, odezwał się znowu.
- Co oglądasz? - zerkał na ekran laptopa, z którego korzystałam.
- Nowe zdjęcia Charlie. - odparłam, przesuwając wciąż kursorem myszki w dół strony, odkrywając kolejne charakteryzacje i gry świateł.
- Ty robiłaś? - dopytywał.
- Nie. Nigdy mnie o to nie poprosiła. - przyznałam bez ewidentnych w głosie emocji. Zaczęłam przesuwać myszką dalej, zatrzymując się po drodze tylko na jednym zdjęciu, gdzie odkryła dużo więcej ciała, niż dotychczas.
- Zawsze myślałem, że będziecie nierozłączne nawet w pracy. - zauważył z uśmiechem, ale ten też nie był już taki szczęśliwy. Musiał rozumieć, że nie mam nastroju. Czułam to po tempie w jakim biło jego serce, przyklejone do moich pleców. Mocniej też zacisnął ramię dookoła mnie i co i rusz muskał ustami moją odsłoniętą szyję oraz ramię. Gdy w odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami, zdecydował brnąć dalej. Zebrał się w sobie i westchnął lekko. - No a jak poszło spotkanie rano?
            Utkwiłam wzrok w ekranie, nie mogłam na niego spojrzeć. Wiedziałam, że tego chciał. Ba, podczas każdej rozmowy przydałaby się choć odrobina kontaktu wzrokowego. Byłam jednak do tego stopnia zdołowana i niepewna siebie, że nie potrafiłam. Moment szczerego spojrzenia w oczy zdradziłby moją słabość, przed którą tak bardzo się broniłam. Póki milczałam, byłam w stanie jakoś funkcjonować. Emocje zaczynały spadać na mnie jak woda z wodospadu, kiedy miałam poruszyć temat lub nawet stanąć z nim twarzą w twarz.
- Porozmawiaj ze mną, kotku. - mruknął, składając motyle pocałunki na moim barku. Ich ciepło wkradało się do mojego organizmu przez barierę ochronną, która trzymała moje emocje na wodzy. Dostawał się nimi do mojego serca, które potrzebowało oczyszczenia. Było mi już ciężko ze wszystkimi myślami i uczuciami, ważącymi sporo pod moim mostkiem. - No dalej. Zapomnij o Charlie i rozluźnij się. Odetchnij. - Mówił. Powtarzał słowa, którymi to ja zawsze go uspokajałam, gdy był zdenerwowany.
- Znowu chcieli, żebym robiła dla nich reklamę. - zaczęłam, siląc się na normalny ton głosu. Miałam ochotę rzucić w cholerę każde zdjęcie, które widziałam i każdą stronę internetową, którą przeglądałam. Dlatego gwałtownie zamknęłam laptop i wiercąc się przy tym niemiłosiernie, odwróciłam się na plecy. Schylał się odrobinę nade mną, podparty w łokciu. Wolną ręką zaczął przekładać moje ramiączko od stanika ponad to od podkoszulki i odwrotnie. Dawał mi czas na zebranie myśli bo wiedział, że skoro zdecydowałam się poświęcić mu uwagę, to prędzej czy później się wygadam. Jego przepiękne, błękitne oczy nie zasługiwały na bycie pomijanym czy oszukiwanym. Przejechałam dłonią po swojej twarzy, sfrustrowana i niezadowolona. - Pamiętasz, że zgłosiłam się do nich, bo potrzebowali fotografa? - potwierdził kiwnięciem głowy. - Zaproponowali, że zapłacą mi za prowadzenie własnej rubryki. Wszystko byłoby świetnie i pięknie, gdyby nie tematyka. Chcieli zdjęć mojego życia prywatnego, w zasadzie naszego. Coś na kształt zrobienia ze mnie "Annie w wielkim mieście". - mówiłam, przetwarzając raz jeszcze w głowie zawartość umowy, której nie podpisałam. - Zrobiliby ze mnie maskotkę, obiekt pożądany dla łowców plotek, bo po kolei oddawałabym im naszą codzienność, jakie są moje przyzwyczajenia...
- Czyli zależało im jedynie na dostaniu się do czyjegoś życia? - upewnił się, ściągając brwi i marszcząc czoło w zastanowieniu.
- Mniej więcej. - mruknęłam. Wcięłam drżący oddech i przestałam na chwilę na niego patrzeć, bo zaczęły mi się szklić oczy na myśl o tym, co miało wypłynąć z moich ust. - Naprawdę nie wiem już, co mam robić. Potrzebna mi jest praca, chciałabym się jakoś rozwijać.. - Nie mogłam dłużej tego w sobie trzymać. Wyleciały dwie łzy, które od razu starłam choć wiedziałam, że je zauważył. Śledził je wzrokiem, zanim znów utkwił go we mnie. - Ale póki co wszyscy chcą mnie jedynie wykorzystać, bo jestem twoją dziewczyną. - dokończyłam. Było mi przykro; byłam zła i zmęczona.
            Zniżył głowę na tyle, by cmoknąć mnie przeciągle w policzek i westchnąć smutno. Przesunął ciężar ciała żeby pochylić się bezpośrednio nade mną. Oparł swoje czoło o moje i spojrzał mi w oczy, co kompletnie mnie złamało. Rozpłakałam się widząc jego przeszklone, błękitne iskierki.
- I'm so sorry. - Szepnął ze smutną szczerością w głosie. Zaczęłam pociągać nosem i najzwyczajniej w świecie płakać, czując tylko jak łzy zasłaniają mi jego widok. Oparł się łokciem koło mojej głowy, drugą rękę ciasno wciskając pode mnie i obejmując mnie mocno. Przesunął czoło do boku mojej głowy i mocno do mnie przywierał, całując co chwilę wrażliwą skórę. Potrzebowałam jego bliskości. W tamtej chwili czułam, że nic poza nim nie miałam. Moje życie by nie istniało, gdyby nie on. Dlatego gdy przycisnęłam go mocno do siebie i nie wypuszczałam, a jego usta wykrzywiły się w wyraźnych słowach: "I love you so, so much", już nie powstrzymywałam swoich emocji. Wypływały ze mnie jak krew ze świeżej rany.



           Jajecznica wyszła zbyt mdła. Próbowałam z dosypywaniem soli ale pech chciał, że jedynie przesadziłam. Kawa smakowała w porządku, ale mogłaby mieć w sobie więcej mleka. Tak było dzisiaj z każdą rzeczą – wszystkiemu czegoś brakowało, coś było nie tak, nie współpracowało ze mną. Wstałam złą nogą, ba – wstawałam od dłuższego czasu – i nie potrafiłam pozbyć się tego ciążącego, nieszczęśliwego nastroju. Wiem, że był budowany przez myślenie o nim. Nie umiałam jednak zapomnieć, gdy wszyscy stawiali przede mną mury i pułapki, które ściągnęłyby mnie na jeszcze głębsze dno.
            Wstając od stołu, upuściłam z hukiem sztućce z talerza. Przeklęłam głośno, ledwie trzymając już nerwy na wodzy. Zamiast delikatnie odstawić naczynia na blat, obiłam nimi mebel i w sumie żałowałam, że nic się nie ukruszyło. Być może choć trochę by mi ulżyło. Zdecydowałam się wziąć dwa głębsze oddechy i policzyć do dziesięciu, zanim cokolwiek znów zrobiłam.
            Słyszałam ciężkie powietrze wychodzące z moich ust, a gdzieś w oddali pozostałości zrobionego przeze mnie hałasu. Czułam, jak duszę się sama w sobie, razem z każdą myślą i uczuciem. Byłam związana liną niepowodzeń, która za nic nie chciała rozluźnić splotu. Spotkałam się z powrotem z rzeczywistością w momencie, gdy Niall pojawił się w wejściu do kuchni. Przestał na chwilę rozmawiać przez telefon, który wciąż trzymał przy uchu od kilku dobrych minut. Nawet wyszedł do innego pomieszczenia, zostawiając mnie samą z moim wewnętrznym bałaganem.
- Wszystko w porządku? – zapytał, ściągnąwszy smutno brwi. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co najprawdopodobniej wywołało serię nieprzyjemnych dźwięków. Zagryzłam dolną wargę i powoli pokiwałam głową, przytakując. Czułam na sobie jego wzrok nawet, gdy zaczęłam już znacznie delikatniej wkładać talerze i sztućce do zmywarki, nie chcąc wzbudzać kolejnych podejrzeń. Wyprostowałam się, żeby sięgnąć po resztę brudnych naczyń i zerknęłam na niego. Unosił podejrzliwie lewą brew, nie wierząc mi. Nie miałam zamiaru martwić go jeszcze bardziej, dlatego lekko się uśmiechnęłam i posłałam mu buziaka, starając się zamaskować większość zła, dziejącego się w mojej głowie. – Tak, tak. Słucham cię. – mówił dalej do słuchawki. Mrugnął do mnie zalotnie w odpowiedzi i przyciągnął palce do buzi, odruchowo szukając czegoś do odgryzienia. – Naprawdę, nie ma już miejsc na lot bezpośredni? W żadnej klasie? – kontynuował, wycofawszy się już z kuchni. Słyszałam, jak zamyka za sobą drzwi do sypialni w drugiej części domu. Stałam chwilę w bezruchu zastanawiając się, o co tym razem chodzi.
            Gdzie znowu leci? Na jak długo zostanę sama?


            Studio, w którym zostawiłam swój folder ze zdjęciami, mieściło się zaraz obok ścisłego centrum Londynu. Dlatego też postanowiłam wykorzystać południowe słońce i przejść się na Oxford Street. Najlepiej przecież wydaje się pieniądze, których nie ma. Bezwiednie przemierzałam alejki sklepu z kosmetykami w poszukiwaniu czegoś, co zwróci moją uwagę. Wystarczająco, by choć na chwilę przestać się martwić.
            Stanęłam przy kasie z brzoskwiniową pomadką do ust i kilkoma innymi niezbędnymi rzeczami (bo paznokcie muszą się zapoznać z kolejnym odcieniem różowego). W momencie, gdy wyjmowałam z portfela kartę płatniczą, zaczął wydzwaniać mój telefon. Ściągnęłam brwi w zastanowieniu, nie spodziewając się całkiem przypadkowego telefonu od Basila.
- Hej, wszystko w porządku? – odezwałam się. Przyłożyłam do terminala moją kartę i poczekała na znajomy odgłos przyjętej płatności.
- Cześć. Jesteś jeszcze w studiu przy Frodds? Przyjechałem po ciebie.
- Nie.. – mruknęłam. Nie umawialiśmy się, że mnie odbierze, dlatego mnie to zastanowiło. – Myślałam, że wezmę taksówkę do domu? Jestem na Oxford Street, zaraz wychodzę z Boots.
- To poczekaj na mnie na zewnątrz, co? Zaraz podjadę.
- Basil, o co chodzi? – dopytywałam. Sam z siebie nie byłby tak stanowczy w stosunku do mnie i mojego powrotu. Chyba, że… - Wszystko dobrze z Niallem?
- Wierz mi, więcej niż dobrze. Za dwie minuty będę.

            Faktycznie, chwilę później wsiadałam do jego dużego Mercedesa. Zapięłam pas i zerknęłam jeszcze raz na ekran telefonu, w poszukiwaniu jakiejkolwiek wiadomości od blondyna. Gdy nic nie znalazłam, zwróciłam się do ochroniarza.
- Jedziemy do domu?
            Miał twardy wyraz twarzy, jak zwykle gdy nie była przełamana uśmiechem. Siwiejące włosy i dwudniowy zarost, zmarszczki dookoła oczu. Spojrzał na mnie przelotnie, zanim zerknął na zegarek. Pewnie pokonywał kilometry, wręcz spieszył się. Nie jechał nieuważnie, więc nie miałam czym się martwić, jednak wciąż czułam się niepewnie. Nigdy nie przyjeżdżał po mnie bez uprzedzenia, zawsze uzgodnione to było między nami albo między mną a Niallem, który go bardziej i znacznie częściej potrzebował, niż ja.
- Mam nadzieję, że nie panikujesz? Wierz mi, jest to naprawdę ostatnia rzecz, której chciałbym być przyczyną.. – zaśmiał się niepewnie, kontrolnie na mnie zerkając. Wjechał na drogę szybkiego ruchu i zmienił pas na skrajnie prawy, przyspieszając co nieco.
- Szczerze? Niewiele mi brakuje. – słabo się uśmiechnęłam, choć nie było mi wcale do śmiechu. Wciąż nie wiedziałam, o co chodzi ani gdzie jadę, więc jak mogłam być spokojna? – Bas, co jest grane? Wszystko w porządku? – pytałam. Lubiłam odrobinę adrenaliny, ale tej zdrowej. Niepewność jej się nie równała.
- Zaufaj mi, wszystko gra. Za kilka minut wszystkiego się dowiesz, ja tylko spełniam obowiązek bezpiecznego dostarczenia cię na miejsce. – odparł, z łagodnym i przyjaznym wyrazem twarzy.
Ten człowiek miał trochę tajemnic schowanych w rękawach, ale nikt nie mógł mu odjąć bycia życzliwym i troskliwym w stosunku do naszej dwójki.
            Dojechaliśmy do znajomego mi wiaduktu. Niemalże na pamięć znałam rozjazdy i drogowskazy. Co więcej, w uszach co chwilę rozbrzmiewał ten charakterystyczny szum. Samoloty nisko nad nami podchodziły do lądowania, a moje oczy jedynie zamieniały się w skrzące iskierki z podekscytowania. Przez moment zaczęłam się martwić tym, jak wyglądam i co mam ze sobą, bo wszystko wskazywało na to, że niedługo wsiądę do samolotu. Gdy jednak myśli były zbyt intensywne, zamknęłam na chwilę oczy. Wzięłam trzy głębokie oddechy i poprosiłam mojego kierowcę, żeby zrobił głośniej radio. Słysząc Coldplay w głośnikach, silniki dużych Airbusów w powietrzu i czując tę odrobinę podekscytowania w żyłach, nie powinnam się aż tak przejmować. Wszystko będzie w porządku. Serce mi mocniej zabiło i nie mogłam się doczekać, co tym razem zabierze moją uwagę od czarnych myśli i niepowodzeń.

            Droga przez lotnisko przebiegła w tak zawrotnym tempie, że przestałam logicznie myśleć. Kilka osób zwróciło swoją ciekawską uwagę na to, kim muszę być, skoro idę z eskortą dwóch pracowników przez wszystkie przejścia. Nerwowo rozglądałam się dookoła siebie i mocniej zaciskałam ręce na ramionach mojego plecaka, żeby się uspokoić. Nie prowadziliby mnie na pewną śmierć, prawda? Chociaż po thrillerach, które oglądałam w ciągu ostatnich tygodni, mogłabym spodziewać się wszystkiego.
            Za kontrolą bezpieczeństwa, w oddzielonej strefie, która wyglądała jak „tajne przez poufne”, kazano mi usiąść na ławce i poczekać. Dwa miejsca dalej usiadła pracownica lotniska, która mnie odprowadzała, a ochroniarz odszedł kawałek dalej i zaczął rozmawiać ze strażnikiem granicznym.
- Na co czekamy? – spytałam brunetkę, która pilnowała radia przypiętego do jej kieszeni marynarki.
- Na Pani dokumenty. – obdarowała mnie półuśmiechem, na co uniosłam brew. Sama nie wręczałam żadnych dokumentów, musiał to ktoś zrobić za mnie. W tej samej chwili mój telefon zaczął wibrować w tylnej kieszeni czarnych szortów. Gdy zobaczyłam na ekranie znajome zdjęcie, odetchnęłam z ulgą. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
- Niall, co się dzieje? – rzuciłam od razu niecierpliwie. Niemalże słyszałam jego uśmiech. W tle ktoś rozmawiał, nie był sam.
- Zabieram cię na wycieczkę. Zapomniałem tylko o jednej praktycznej rzeczy.. – zaczął, a mi stanęło serce. Co tym razem? – Masz ze sobą jakąś bluzę albo kurtkę?
- Nie.. Mam to, w czym mnie rano widziałeś. Krótkie spodenki i mój t-shirt w paski.. – mruknęłam powoli. – Coś ty wymyślił? Niall, denerwuję się… - głos zaczął mi się trząść.
- Spokojnie, lalka. – westchnął. – O nic się nie martw, oboje jesteśmy na Heathrow. Jak tylko sprawdzą twój paszport to ta panienka z obsługi cię odprowadzi. Przyjechałaś w trampkach, tak?
- Tak, ale Niall..
- Daj mi kwadrans. Nie denerwuj się. – powiedział, po czym się rozłączył. Zostawił mnie z ciszą w słuchawce i głową pełną myśli, co zamierzał tym razem.

            Siedziałam w poczekalni z przeszkloną ścianą, wychodzącą na płytę lotniska. Byłam pilnowana przez konsjerża, dwóch pracowników i ochroniarza. Czułam się jak w klatce, nie miałam pewności co się dzieje a tym bardziej, gdzie jest sprawca całego zamieszania. Minęło dwadzieścia minut, odkąd rozmawiałam z nim przez telefon. Czekałam na jakikolwiek znak albo sygnał od niego. Jeżeli myślał, że jeszcze bez niego wsiądę do samolotu Bóg wie dokąd, to się grubo mylił.
            Z zamyślenia wyrwała mnie konkretna rozmowa w korytarzu. Pojawił się nagle z jednym z pracowników, który na widok mojej wielkiej obstawy wręczył blondynowi torbę, którą trzymał i pożegnał się z uściśnięciem dłoni.
            Na mój widok uśmiechnął się. Schował telefon do kieszeni jeansów i przełożył papierową torbę do drugiej ręki, żeby swoją lewą wyciągnąć do mnie. Skinął głową do moich „nianiek” i splótł swoje ciepłe palce z moimi, co od razu poprawiło moje samopoczucie. Wciąż nie wiedziałam, co się dzieje, ale przynajmniej nie byłam sama. Pociągnął mnie kawałek dalej, do pilnowanego przez ochronę wyjścia. Ilość osób pilnujących nas coraz bardziej mnie otumaniała, dlatego zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej, obijając się o jego ramię. Rozsuwane drzwi rozsunęły się przed nami, wpuszczając do środka gwałtowny podmuch powietrza. Po lewej stronie stał wypolerowany Lexus, którego kierowca wysiadł i otworzył nam tylne drzwi. Zwolniłam ile mogłam, by móc rozejrzeć się po płycie. Widziałam w oddali potężne maszyny, które aż prosiły się o zabranie na podróż w nieznane. W powietrzu unosił się zapach paliwa lotniczego. Zabrano mi go jednak w momencie, gdy zamknęły się za nami drzwi auta.
            Podjechaliśmy pod nieduży, prywatny samolot. Westchnęłam i nie kryłam się z tym. Wciąż zachodziłam w głowę, dlaczego właśnie mi się to przytrafia. Jak ja to zrobiłam, że wpadłam do jego świata? Sama pracy nie mogę znaleźć, a mój chłopak zabiera mnie w podróż prywatnym samolotem. Jak bardzo żałośnie to brzmi?
- Horan, co ty wyprawiasz.. – mruknęłam do siebie, ale usłyszał. Puścił do mnie oko, po czym wysiadł pierwszy z samochodu i poczekał, aż zrobię to samo.
            Uścisnął dłonie z jednym z pilotów, który skończył właśnie przegląd białej maszyny. Zaprosił nas przyjaznym gestem ręki do środka, wchodząc po otwieranych schodkach. Niall wskoczył na nie pierwszy i kiedy miałam zrobić to samo, wejść na pokład.. Zatrzymałam się. Stałam w bezruchu pod samolotem i przygryzłam wargę. Nie wiedziałam gdzie lecę, na jak długo, w jakim celu. Ba, wsiadałam do prywatnego samolotu. Nie pierwszy raz, ale debiutując ze świadomością, że sam za wszystko zapłacił i nie dzielił się kosztami z chłopakami z zespołu. Byliśmy tylko my we dwoje i nikt inny. Zabierał mnie w tajemnicze miejsce a ja nie miałam pewności, jak to się skończy. Co najbardziej we mnie uderzało to fakt, że był gotów wydać na mnie tyle pieniędzy z dnia na dzień.
- Annie, co jest? – usłyszałam, gdy odwrócił się do mnie. Zmarszczył brwi i zszedł do połowy schodów, wyciągając do mnie swoją dłoń. Patrzyłam na niego i mimo, że odpowiedź była oczywista, nie wiedziałam co mam robić.
- Nie możemy… Tak po prostu… - zaczynałam, nie mogąc sformułować żadnego konkretnego zdania. Zaczęłam kręcić na boki głową i wycofywać się z mojego podekscytowania na lot samolotem, na rzecz nerwów i teoretycznie racjonalnego myślenia.
- Owszem, możemy. No dawaj, mała. – zachęcał. – Zaraz startujemy.
- Dokąd mnie zabierasz? – zapytałam, zmartwiona.
- Mówiłem, to niespodzianka. – odparł, niezadowolony że wciąż zadaję pytania i nie chcę po prostu wsiąść i polecieć. – Nie przejmuj się, spędzisz noc we własnym łóżku. Tylko chodź, bo się spóźnimy.
- Spóźnimy?! – podniosłam nieco głos. – Niall, to ty masz jutro rano to coś.. tego golfa.. – mówiłam, plącząc się w słowach.
- Annie, - westchnął ciężko. Przejechał dłonią po twarzy i wiedziałam, że jest zły na mój tok rozumowania. Pewnie zakładał, że wszystko przejdzie bez komplikacji z mojej strony. – Chcę ci sprawić przyjemność i wynagrodzić ostatnie paskudne dni. Mogę? – spytał, opierając się o barierkę i patrząc na mnie wyczekująco.
- No tak, ale…
- Ufasz mi? – przerwał mi i rzucił tym hasłem, które było pułapką. Nie lubiłam tego, bo łatwo wtedy manipulował moimi uczuciami. Wiedział, że ma mnie w garści, bo mu ufałam bezgranicznie.   
- Nienawidzę cię. – powiedziałam niezadowolona, chowając z całych sił uśmiech. Bo szczęście mnie ogarniało, gdy widziałam jego skrzące się tęczówki i radosny wyraz twarzy zadedykowany właśnie mnie.


            Usiadłam w dużym, miękkim fotelu, zaraz przy jednym z okien. Uważnie rozglądałam się dookoła, obserwując jeszcze przynajmniej pięć dodatkowych miejsc i kanapę z tyłu kabiny. Zaraz za kokpitem pilotów lśnił podróżny aneks kuchenny, przy którym kręciła się elegancko ubrana stewardessa. Nie miałam pojęcia, że wynajął nawet stewardessę.
            Nie mówił mi, dokąd lecimy. Kapitan zamknął drzwi do kokpitu, żeby nie było słychać rozmowy z wieżą. Ekrany nie wyświetlały statusu podróży, więc nawet nie mogłam podpatrzeć, w którą stronę zmierzamy. Ufałam mu, ale denerwowałam się. Dlatego gdy usiadł w fotelu obok i położył na podłokietniku rękę, mocno ścisnęłam jego dłoń w ciasnym splocie. Uśmiechał się do mnie i posyłał buziaki, ale ja nie byłam aż tak wylewna. Nie mogłam być, kiedy nie wiedziałam co mnie czeka. Niewiele się odzywałam i jedynie spoglądałam za okno, szukając jakichś wskazówek.
            Czułam, że zaczęliśmy się zniżać. Widziałam to po chmurach za oknem i łagodnym ruchu samolotu. Niall wyszedł z pokładowej toalety i po drodze wziął ze sobą brązową torbę, którą widziałam już na lotnisku. Położył mi ją na kolanach, zanim usiadł obok i zapiął pas.
- Mam nadzieję, że będzie dobre. Zapomniałem, że wieczorem może być chłodno i nie wziąłem nic z domu. – mówił, a ja ściągnęłam brwi. Zajrzałam do środka i znalazłam szary, przyjemny w dotyku materiał. Wyjęłam tajemnicze ubranie i rozłożyłam przed sobą. Ciepła, kaszmirowa bluza w mysim kolorze była czymś, co wyglądało jak najprzyjemniejsze lekarstwo na dyskomfort i panikę. Atak serca chciał mnie dopaść, gdy ujrzałam na widniejącą nazwę Burberry na metce, ale przełknęłam głośno ślinę i starałam się uspokoić.
- Jesteś szalony. – Stwierdziłam, przytulając do siebie bluzę. Oparłam głowę na jego ramieniu i zaciągnęłam się zapachem jego wody kolońskiej, czując się od razu jak w domu. Zaśmiał się cicho w odpowiedzi, co wskazywało na zbliżającą się ripostę z jego strony.
- Jestem, ale na twoim punkcie. – już w głos się zaśmiał, a ja pokręciłam głową z uśmiechem.
            Lecieliśmy już ponad dwie godziny. Przez okno widziałam, że minuty dzieliły nas od lądowania. Próbowałam rozpoznać, gdzie jesteśmy; zastanawiałam się ile czasu leci się tu i ówdzie, myślałam nad najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Coś w środku, jakiś szósty zmysł podpowiadał mi, że znam to miejsce. Nie byliśmy jednak daleko od morza, dlatego mnie to zastanowiło.
            Splótł nasze dłonie w momencie, gdy mieliśmy przyziemić. Był to jeden z naszych rytuałów: rozpoczynanie i kończenie podróży razem. Nie baliśmy się latania, ale lubiliśmy to robić razem. Czułam się pewniej, gdy miałam go przy sobie nawet w przestworzach. Przyłożył wierzch mojej dłoni do swoich ust w tej samej chwili, gdy pilot delikatnie dotknął kołami ziemi i zaczął hamować. Niall wiedział, że już się wydał. Każde lotnisko jest oznaczone również od strony płyty, dlatego jedynie doszukiwałam się jakiegokolwiek dużego napisu. Nie zapadł jeszcze zmrok, co ułatwiało sprawę. Bez najmniejszego problemu przeczytałam nazwę…
- Gdańsk? – spytałam, odwracając się od razu do niego. Skinął głową z uśmiechem i głęboko odetchnął, nie widząc z mojej strony niezadowolenia. Uniosłam kąciki ust, wciąż nie rozumiejąc o co chodzi ale ciesząc się z miejsca, w którym byliśmy.
- To nie koniec wycieczki. Czeka nas jeszcze dojazd na miejsce. – dodał, mrugając do mnie zalotnie.
            Co ten chłopak wymyślił?



            Czułam to w kościach. Wiedziałam, co się święci, ale bałam się to powiedzieć na głos. Widziałam autokary jadące w to samo miejsce, billboardy i reklamy. Nasz kierowca miał włączone lokalne radio, co jedynie potwierdzało moje ciche przypuszczenia.
            Zatrzymaliśmy się na ogromnym parkingu, zaraz przy wejściu. Niall umówił się z kierowcą na telefon i pociągnął mnie za rękę w stronę tłumów.
- Nie mów, że idziemy na Opener’a. – burknęłam, nie mogąc tego dłużej w sobie trzymać. Zerknął na mnie z podstępnym uśmiechem i przyciągnął do siebie, zawieszając rękę na moich ramionach.
- Dobra, nic nie mówię. – mruknął, ale zaśmiał się chwilę później. Poprawił swoją szarą czapkę z daszkiem i poprowadził mnie do dużego stoiska przed głównym wejściem na wydarzenie.
            Serce mi w piersi dudniło. Z radości, z podekscytowania ale i z niepewności, dlaczego to wszystko ma miejsce i jak to się stało, że tu jesteśmy. Próbowałam wszystko ogarnąć umysłem, gdy stałam kilka kroków dalej, cierpliwie na niego czekając aż załatwi coś przy kasie. Rozglądałam się dookoła i widziałam roześmianych ludzi, kolorowe ubrania, słyszałam coraz wyraźniej muzykę w oddali. Kilka metrów dalej zauważyłam dużą mapę i plan imprezy więc widząc, że Niall jeszcze potrzebuje chwilę, podeszłam w tamtą stronę. Musiałam zerknąć na telefon by się upewnić, jaka jest dzisiejsza data, po czym zaczęłam poszukiwania wzrokiem w dużej tabelce.
            Obok mnie przebiegły dwie uradowane dziewczyny, podskakując i piszcząc jednocześnie. Pospiesznie przeszły przez bramki i niecierpliwie czekały, aż ochroniarze wpuszczą je na teren festiwalu. Gdy w końcu przepuścili je, niemalże pofrunęły w środek muzycznego tłumu. Z nieśmiało uniesionym kącikiem ust, wróciłam wzrokiem na plakat. Moje oczy wylądowały na nazwie, która w którymś z równoległych wymiarów zatrzymała moją akcję serca. Zrobiłam wielkie oczy i otworzyłam usta przekonana, że śnię. Spojrzałam wyżej na datę, kiedy miałabym potencjalnie zginąć z radości. W ciągu tych ułamków sekundy kilkanaście razy zabiło mi serce i nie pozwoliło spokojnie oddychać. Czułam, jak moje usta wykrzywiają się w ogromnym uśmiechu; takim, od którego od razu bolą policzki.
- No fucking way! – wymsknęło mi się z ust, zupełnie niekontrolowanie. Odwróciłam się w stronę kasy, gdzie minuty wcześniej zostawiłam Nialla. Już się do mnie zbliżał, chowając coś do portfela. Ściskał w rękach dwa plastikowe identyfikatory na smyczach i kilka materiałowych bransoletek, w zębach ściskał bilety.
            Ruszyłam do niego i gotowa byłam skakać, krzyczeć, płakać i śmiać się. Ogarnęło mnie nieposkromione szczęście, które nie sądziłam, że we mnie drzemało. Wystarczyło je odpowiednio wywołać, pobudzić do życia i przypomnieć mi, że faktycznie tam jest. Istnieje. Szczęście we mnie żyje, nawet jeśli tego nie dostrzegam. Wystarczy jeden bodziec, by zdać sobie z tego sprawę.
- Masz, załóż to na.. – zaczął, gdy schował już portfel i przełożył bilety do ręki. Wyciągał do mnie tę drugą z plakietkami, ale moim priorytetem było co innego. Nie pozwoliłam mu na dokończenie zdania, bo obiema dłońmi mocno objęłam jego policzki i gwałtownie przyciągnęłam go do siebie, by móc wyładować swoją wdzięczność z radością na jego ustach. Czułam, jak niespodziewanie zaciąga się powietrzem, nie spodziewał się tak silnej reakcji z mojej strony. A ja całowałam jego usta jak szalona i nie mogłam przestać. Serce biło tak mocno, że pewnie widoczne było na moim podkoszulku. Zaśmiał się cicho i odsunął na kilka sekund, oddychając ciężko. Wdychałam przez nos mój ulubiony zapach jego skóry, zapatrzyłam się z szerokim uśmiechem w jego oczy i błądziłam w jego spojrzeniu, nie mogąc poradzić sobie z ilością przyjaznych emocji, które nagle się we mnie skumulowały.
- Idziemy na Red Hot Chili Peppers? – Niemalże zapiszczałam, trzęsąc nim za ramiona z podekscytowania.
- Owszem. – Powiesił mi dużą, zalaminowaną kartkę z napisem: „VIP” na szyi, po czym zaczął wsuwać mi na nadgarstek jedną z bransoletek. Ja wciąż przysuwałam się do niego, by całować jego usta w geście wdzięczności i nie raz zawodziłam, nie dosięgając albo zderzając się z jego ręką po drodze. Nie obchodziło mnie to jednak, kiedy w perspektywie dzisiejszego wieczoru miałam jeden z najlepszych koncertów w moim życiu.
            Minuty później ciągnęłam go już za rękę do przodu, w stronę głównej sceny. Czułam się jak małe dziecko w parku rozrywki, które prosi rodzica o jeszcze jedną przejażdżkę i trzeba za nim biec, żeby nadążyć. W momencie, gdy zaczęłam przedzierać się przez coraz ciaśniejsze grupki ludzi, poczułam delikatne szarpnięcie. Zwolniłam i odwróciłam się do niego, widząc jak lekko się uśmiecha i obserwuje mnie.
- Zatrzymaj się na moment, uparciuchu. – powiedział, na co ściągnęłam do wewnątrz usta z zawstydzenia, że aż tak się napaliłam na nadchodzące godziny. Stanęliśmy przodem do siebie, on przysuwając powoli dłoń do mojej twarzy. Odgarnął za ucho trochę włosów i zatrzymał się na policzku, głaszcząc go lekko kciukiem. Wpatrywał się we mnie intensywnie, przybrał na moment zmartwiony wyraz twarzy.
- Co? – spytałam nagle.
- Dziś wieczór jesteśmy tylko my dwoje i muzyka. – odparł. – Ty, ja, wszystkie gitary i perkusje. Nie ma żadnych przykrości, żadnych zmartwień, ani żadnych znajomych, na których mogłabyś się bać wpaść. Zrozumiano? – spytał, na co ochoczo pokiwałam głową. Utkwiłam w nim moje zaszklone ślepia i patrzyłam z miłością na mężczyznę, który robił dla mnie tak wiele.

            Staliśmy w wydzielonej części z lewej strony, pod sceną. Razem z innymi ludźmi, którzy z mniejszym lub większym zaaferowaniem oczekiwali na tę samą czwórkę szaleńców. W całym ciele czułam wibracje spowodowane głębokimi basami i wysokimi notami z głośników o wielkiej mocy. Wraz z pierwszymi szarpnięciami strun i uderzeniami w bębny, momentalnie dostałam gęsiej skórki. Trzęsłam się z podekscytowania i krzyczałam jak szalona, kiwając się w rytm, tańcząc i machając rękami. Niall na początku po prostu stał, rozbawiony moją reakcją, jednak z każdą mijającą sekundą i uniesieniami tłumu gdy intro dobiegało końca, poddawał się muzyce. Czułam się jak pod wpływem najbardziej uzależniających narkotyków, których świeża porcja wchłaniała się w moje całe ciało. Słowa piosenek wylewały się ze mnie bez najmniejszej chwili zawahania, gardło krzyczało z całej siły, nogi nie przestawały chodzić. Gdy rytm nie pozwalał na jedynie śpiewanie, skakałam dookoła i tańczyłam. Uśmiechałam się jak głupia, kiedy widziałam jak Niall z piwem w dłoni kiwa się na boki i śpiewa słowa znanych mu lepiej piosenek. Ten widok był mój, osobisty i najwspanialszy. Serce biło zgodnie z rytmem basów, nieposkromione łzy ciekły po policzkach. Byłam w domu.



            Na moim ulubionym zespole wszech czasów się nie skończyło. Ignorując telefony i wiadomości od Charlie, której znajomy znajomego któregoś ze znajomych podobno „dostrzegł dobrze wyglądającego Irlandczyka gdzieś w sekcji VIP”, pojawiliśmy się w tym samym miejscu i dzień później. Tym razem już wiedziałam, dokąd lecimy i w jakim celu. Miałam jednak przeczucie, że dzisiaj spotkam się z jeszcze innymi emocjami i wrażeniami.
            Po moim języku rozchodził się słodki smak grejpfrutowej lemoniady, po którą Niall uśmiechnął się przy jednym ze stoisk z jedzeniem. Sam kończył już swoje piwo i oszczędzał ze świadomością, że nie tak chętnie będę przerywać wczuwanie się w muzykę dla pójścia z nim po kolejną szklankę. Zawsze gdy byliśmy gdzieś razem w tłumie ludzi staraliśmy się nie rozdzielać, ale zdarzały się wyjątki od reguły. Tym razem nawet te się nie zapowiadały, a na pewno nie kiedy pożerał mnie wzrokiem. Zapowiadał się parny dzień, dlatego moje czarne szorty i krótka, zwiewna biała bluzka na ramiączkach poszły w ruch. Nocą i tak nikt nie zauważy, więc nawet nie zmieniałam biustonosza na biały i póki nie zaszło słońce, świeciłam czarną koronką pod spodem. Przez pierwsze minuty na terenie festiwalu przejmowałam się tym, ale szybko minęło. W końcu należałam do tej „ubranej” części widowni, czego nie mogłam powiedzieć o wszystkich uczestniczkach wydarzenia.
            Łaskotanie w brzuchu nie mijało ani na moment, czułam się tak samo jak po kolorowym drinku w klubie, gdzie rozkojarzenie i głębokie basy budziły we mnie wciąż nowe uczucia i pragnienia. Tego dnia odstawiłam alkohol, ale soczyście różowa lemoniada dodawała mi sto punktów do przyjemnego samopoczucia. Było już dawno po północy czasu lokalnego, co wiązało się ze zbliżającym się koncertem znanego DJ’a.
            Niall wyglądał zabójczo dobrze. Nic specjalnego ze sobą nie zrobił, po prostu wrzucił na siebie biały t-shirt i kraciastą koszulę, z tyłka zwisały mu podarte spodnie, w których jego nogi były lepsze od tych należących do najlepszych modelek. Włosy ułożone kilkanaście godzin wcześniej, teraz już trzymające się na słowo, kiedy poprawiał grzywę ręką i zaczesywał ją na bok. Jego duża dłoń trzymała prawie już pustą szklankę, druga nieskromnie ogrzewała mój odkryty fragment pleców, zaraz nad pasem moich szortów. Ja, centymetr za centymetrem, przysuwałam się do niego, zagryzając wciąż różową rurkę. W końcu objął całą moją talię i przysunął usta do mojego ucha, przedzierając się swoim głosem przez hałas otwartej imprezy.
- Podoba mi się, jak dzisiaj wyglądasz.
            Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi, potwierdzając swoje przypuszczenia o jego wygłodniałych oczach, zjadających mnie całą od momentu gdy się przebrałam w domu przed wyjściem. Stanęłam na palcach i dałam mu sygnał, że chcę dosięgnąć do jego malinowych ust, na co chętnie przystał. Udał, że mnie tym samym podtrzymuje, ale zwyczajnie chwycił mnie za pośladek i trzymał przy sobie, gdy nie przejmując się nikim innym pozwoliliśmy sobie na chwilę zapomnienia. Opadłam z powrotem na pięty i oparłam się o jego tors, przez co jego broda wygodnie mogła się oprzeć na mojej głowie. Czułam, jak kontrolnie rozgląda się dookoła i lekko kręci na boki. Zawsze musiał mieć wszystko pod kontrolą i zgodnie z planem, więc dałam mu na to chwilę. Jednak gdy z przyjemnością zaczął obejmować moją pupę, wiedziałam co to znaczy. Teren był czysty, a ja się cicho dla nas dwojga zaśmiałam. Nic mi nie mogło popsuć nastroju. A w momencie, gdy pierwsze dźwięki rozbrzmiały w głośnikach, a tłum zaczął krzyczeć ile sił w płucach, doszły do tego gęsia skóra i podwójna dawka zdrowej, muzycznej adrenaliny.
            Unosiłam ręce do góry, tańczyłam, kręciłam się na boki. Bawiłam się w najlepsze, oczyściłam umysł i oddałam się w ręce porywającej muzyki. Jej, oraz wędrujących i chwytających mnie dłoni blondyna. Miało to jednak nieco inny wydźwięk i zwróciło moją uwagę, gdy pierwsze nuty kolejnego utworu nie były mocnymi uderzeniami w elektryczną perkusję, lecz pociągnięciami strun i delikatnym naciskaniem w klawisze fortepianu.


            Przyciągnął mnie do siebie i objął pewnie w biodrach, przyciskając mnie do siebie. Patrzył mi prosto w oczy z uśmiechem i zaczął bujać nami na boki, więc jak na szkolnej potańcówce, objęłam dłońmi jego kark i zaśmiałam się. Zmienił się jednak mój wyraz twarzy, gdy zaczął śpiewać słowa. Zamarłam i patrzyłam jak zaczarowana.

Crazy to think that a man can’t hurt
Love takes its toll every time it don’t work
One door closes and another opens
But it’s hard to let go when your heart is broken
I give you my trust, can you give me your word?

Come take my heart of glass
And give me your love
I hope you’ll still be there
To pick the pieces up
Cause baby I’m fragile, fragile, fragile
Cause baby I’m fragile, fragile, fragile

            Oparł swoje czoło o moje i kontynuował, mając na myśli każde wyśpiewane słowo. Na niektóre z nich oboje się uśmiechaliśmy, znajdując do nich idealne sytuacje z naszej wspólnej historii. Tempo zaczęło powoli rosnąć i rytm się zmienił, budując we mnie nieposkromiony słup emocji. Nie mogłam pojąć umysłem tego, co miało miejsce. Przymknęłam na chwilę oczy gdy przypomniałam sobie, co jest dalej w piosence. Jak zmienia się refren. Jak powinnam zrobić to razem z nim. Nie przejmowałam się więc tym, że nie potrafiłam z siebie wydobyć żadnej przyjemnie brzmiącej melodii, o śpiewie nie wspominając. Po prostu pozwoliłam swojemu sercu mówić razem z nim, gdy rytm się podniósł ze swojej całkowicie przygnębiającej aury i połowa widowni zaczęła klaskać.

I got your heart of glass
And you’ve got my love
I know we’ll still be there
To pick the pieces up
Cause baby we’re fragile, fragile, fragile
Baby we’re fragile, fragile, fragile


            Uśmiechnął się, gdy zorientował się, co robię. Chwilę później zaśmiał się wbrew scenariuszowi, jako reakcja na głównego niszczyciela nastroju: deszczu, który zaczął padać jak podczas najgorszej burzy. Krople leciały strumieniami, mocząc od razu wywołując moje dreszcze i niezadowolony grymas na twarzy, pełen zdziwienia. Wiedzieliśmy jednak oboje, że to nic złego. Nic nam się nie stanie. Niall jedynie zamartwił się ilością mojego odkrytego ciała i kiwając się ze mną ciągle w rytm, zdjął z siebie kraciastą flanelę i pomógł mi ją ubrać. Przyciągnął mnie do swojego torsu i mocno przytulił, nie puszczając.

                                                                                *

            Byliśmy już upojeni muzyką. Koncert dobiegał końca, miałam tego świadomość przez ilość utworów, do których zdążyliśmy się świetnie bawić. Deszcz zelżał, zostawiając nasze rozgrzane ciała na pastwę lepiących się do skóry, przemoczonych ubrań. Nie przeszkadzały nam one jednak w dalszym śpiewaniu i tańczeniu, bo jakimi fanami muzyki byśmy byli, gdybyśmy poddali się jakiejś chmurze?



            Gitara akustyczna i jej znajome brzmienia wywołały nasze, jak i reszty publiczności, okrzyki radości i podekscytowania. Dobrze znaliśmy zespół, z którym nagrany został utwór, dlatego tym bardziej spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Przymknęłam oczy, z przyjemnością wsłuchując się w nową piosenkę. Powoli zaczęłam podnosić ręce, czując potrzebę wachlowania nimi we wszystkie strony, do rytmu. Byłam na muzycznym haju, nie kontrolowałam już swojej radości. Wiedziałam, że pewnie zaraz zostanę przysunięta do niego, bo zaraz przypadkiem się z kimś zderzę z tej euforii. To co zobaczyłam jednak przez uchylone powieki, przyspieszyło moje bicie serca.
            Niall nigdy nie pozbywa się połowy piwa. Zawsze dopija albo komuś oddaje, ale nigdy po prostu nie rzuca kubka na trawnik. Tym razem to zrobił, po czym przyciągnął mnie do siebie za wiszący materiał rozpiętej flaneli. Odsłonił tym samym moją lepiącą się do piersi bluzkę i nie omieszkał spojrzeć w tamtą stronę, zanim pokazał swoje tęczówki mnie. Wsunął dłonie pod bawełniany materiał i na moje lędźwie, paląc dotykiem wrażliwą skórę. Przyciskał mnie wręcz do siebie, zetknął ze sobą nasze głowy i zachowywał się tak, jakby był pijany. Nie był, bo znałam jego limit. Miał za to w oczach te charakterystyczne iskry, które przewracały wszystkie moje wnętrzności do góry nogami. Miałam ochotę wciąż tańczyć i się bawić, rytm zmieszał się razem z moją krwią w żyłach. Zaczęłam więc ocierać się o niego, wyczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Uchylił usta i szukał czegoś w moich oczach, próbował dojrzeć. Mój wzrok powędrował jednak nieco niżej, tam gdzie jego pełne wargi. Podniosłam jedną rękę, chcąc dalej bawić się do piosenki, drugą zawiesiłam na jego karku. Wdychałam zapach jego oddechu i wilgotnej od deszczu skóry. Mój umysł mimo wszystko potrzebował więcej bodźców, więc nie przestając tańczyć do piosenki Kodaline, zaczęłam badać teren. Zbliżyłam usta do jego twarzy i cieszyłam się, że nie podejmuje żadnej akcji. Dał mi tym pole do gry i manewru, których potrzebowałam jak powietrza. Zaczęłam od zahaczenia nosem o jego bronę, przejechania nim wyżej i ułożenia go tuż obok jego, zostawiając między naszymi ustami przestrzeń kilku milimetrów. W końcu zdecydowałam na delikatne, zaczepne ugryzienie jego dolnej wargi, a później jej pocałowanie. Kolejne szczypnięcie, następny buziak. Zrobiłam tak kilka razy, aż przy kolejnym całusie nie pozwolił się oderwać, więc przechylił się do mnie i użył siły, bylebyśmy nie skończyli tej pieszczoty zbyt szybko. Czułam na wargach wibracje, które nie były spowodowane basami, a naszymi wspólnymi westchnięciami. Mocniej chwycił mnie w talii, drugą rękę zsuwając bezwstydnie na mój tyłek. Rozłączył nasze usta tylko po to, żeby przenieść je na moją żuchwę, a następnie szyję. Zaczął z nią robić to samo, czym traktowałam jego usta, tyle że mocniej. Zasysał moją skórę z dokładnością i robił wszystko, żeby zostawić po sobie niemały ślad. Ingerował w moje unerwione miejsce, więc przez całe ciało przeszedł delikatny dreszcz, zmuszając mnie do jęknięcia.
We’ve got a wild love raging, raging
           






            W drodze na lotnisko czułam się jak zahipnotyzowana. Nie ruszałam się, nie odzywałam. Jedyne, co robiłam to wdychałam i wydychałam powietrze z płuc. Głowę miałam pełną basów, muzyki i uczuć. Tych właściwych. Przepełniona byłam miłością i szczęściem, mój umysł potraktowany został jedyną w swoim rodzaju magią.
            Wchodziłam po schodach do samolotu jak zaczarowana. Jedynie słabo się uśmiechnęłam do kapitana, który przywitał nas na płycie. Słyszałam, jak stewardessa proponowała nam suche ubrania po wieczornej ulewie, ale nie odpowiadałam. Przeszkadzała mi wręcz jej obecność i chciałam zostać sama z tym jak się czuję. Usiadłam w fotelu przy oknie, zapięłam pas. Siedziałam bez ruchu i wpatrywałam się w ciemność za szybą.
            Z zamyślenia wyrwała mnie prosta czynność. Często to robił, więc nie powinno mnie to dziwić. Jednak odwróciłam do niego gwałtownie głowę, gdy splótł nasze dłonie. Czułam obok siebie jego wysoką temperaturę, jego obecność, jego oddech. Był obok i ściskał moją rękę.
- Wszystko w porządku? Nie odzywasz się. – Mruknął. Kapian zamknął swój kokpit, brunetka przekładała coś w szafce w pokładowej kuchni. Wyczulona byłam na każdy ruch dookoła mnie, nawet najmniejszy szelest. Po raz pierwszy miałam aż tak pobudzone zmysły i nie wiedziałam, jak się zachować.
- Ja.. – zaczęłam. Nie wiedziałam nawet, jak dokończyć. Miałam pustkę w głowie mimo wyostrzonej uwagi i reakcji mojego układu nerwowego. Wiedziałam, czego chciałam. Nie potrafiłam tylko tego nazwać. – Ludzie patrzyli. Wiem to. Ale bardziej mnie zajmuje fakt, jak się czułam dzisiaj, niż kto to oglądał. – powiedziałam cicho. Nie chciałam, żeby nieznana mi kobieta poznała moje przemyślenia, nawet jeśli przez zupełny przypadek czy zbieg okoliczności.
- A jak się czułaś? – wpatrywał się we mnie intensywnie i mówił cicho. Brzmiało to jak intymna rozmowa, głowę miał przechyloną w moją stronę, żeby dobrze słyszeć nawet mój szept. Oglądałam jego lekko opuchnięte, mocno malinowe usta. Zabałaganione włosy, jeszcze momentami mokre. Podkoszulka przyklejona do piersi i brzucha, bo nie zdążyła całkiem wyschnąć. Wyciągnęłam wolną dłoń do niego i położyłam mu na karku, skupiając jego uwagę jeszcze bardziej na mnie. Działałam samolubnie, ale tego właśnie potrzebowałam. Żeby rozumiał, ile dla mnie znaczy.
- Nigdy nie czułam się bardziej żywa. – szepnęłam, szczerze. Wystarczyło później tylko jedno jego spojrzenie na moje usta. Jedno rzucenie okiem w dół, a ja już przyciągałam go do siebie i masowałam swoimi wargami, jego. Oboje zaciągnęliśmy się powietrzem, bo musieliśmy skończyć. Nie było mowy o tym, żebym obnażała swoje słabości przed zatrudnioną na dwa razy stewardessą. Moją słabością a jednocześnie mocną stroną była miłość do blondyna, a w chwili kompletnej nagości emocjonalnej, ryzykowałam wiele.
            Gdy tylko unieśliśmy się na pewną granicę wysokości, Niall wypiął się z pasa i wstał, podchodząc do kabiny pilotów. Wiedzieliśmy, że była większa od tych tradycyjnych i mieściła w sobie jeszcze jedno miejsce, właśnie dla obsługi pokładu. Zamówił z nimi kilka przyciszonych słów, pokazując przy tym na mnie kciukiem. Wspomniał też coś do brunetki, po czym ta ze zrozumieniem pokiwała głową i zniknęła za drewnianymi drzwiami, gdzie siedziało dwóch pilotów. Wracając do mnie zasłonił jeszcze zasłonę oddzielającą wejście od części prywatnej i usiadł znów obok, w głębokim zastanowieniu.
- O czym im mówiłeś? – spytałam.
- Poprosiłem o trochę prywatności, bo się nie najlepiej czujesz. – odparł, zerkając na mnie. Uniosłam brew, w zastanowieniu. Gdy on zrobił to samo, usłyszałam w głowie charakterystyczne kliknięcie. Lampka zaświeciła się, a zęby zagryzły dolną wargę z zawstydzenia, że nie od razu zrozumiałam.
- Can we join the club? – szepnęłam, szukając odpowiedzi w jego oczach. W tym samym czasie rozpięłam swój pas i poprawiłam się w fotelu.
- What club?- uśmiechał się, gdy pytał. Wyszczerzył się w ten zalotny i zmiękczający kolana sposób, który mówił mi, że doskonale wie o jaki klub mi chodzi. Chciał tylko usłyszeć, jak to mówię. Chciał się przekonać, jak to jest. Słyszał z moich ust wiele, nawet za wiele słów, ale nigdy go jeszcze o to nie prosiłam.
- The Mile High Club. – odparłam cicho, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego. Przełknął widocznie ślinę i oblizał usta, nie wiedząc jak zareagować. Skinął w końcu głową, porozumiewając się ze mną bez słów. Bo nie zawsze były nam potrzebne.

            To co się działo później, nigdy mi się nawet nie śniło. Nie wyobrażałam sobie, że znajdę w sobie tyle odwagi. Pierwsza wstałam i zaprowadziłam go do kanapy z tyłu samolotu. Kazałam mu usiąść i z bijącym ciężko sercem, sama usiadłam na nim okrakiem. Zaczęliśmy się całować bez opamiętania, ręce wędrowały gdzie chciały. Moje ciągnęły go za włosy i zabraniały mu zdjąć koszulkę, która tak idealnie przyklejała się do jego torsu. Zsunęły się do jego krocza i bezwstydnie masowały je, czując satysfakcję z jego każdego mruknięcia. Flanela wylądowała na podłodze, zaraz obok niej moja bluzka. Zimna od deszczu skóra na dekolcie dostała dreszczy, bo kontakt z jego gorącymi ustami niemalże parzył. Potrzebowałam od niego więcej, chciałam jeszcze. Był zbyt idealny. Doprowadził mnie do zbyt dużej ekstazy zabierając mnie na festiwal muzyczny i dbając o mnie lepiej, niż sama zadbałabym o siebie. Zasługiwał na to, żebym ocierała się o niego. Należał mu się mój każdy pocałunek, każdy dotyk, każde muśnięcie opuszkiem lub wargą. Zasługiwał na to, żeby oglądać mnie w moim najbardziej wrażliwym stanie. Był godzien tego wszystkiego, przez co jego oczy nie wiedziały już, gdzie patrzeć, więc się zamykały z bezsilności. Mógł mi nawet zasłaniać dłonią usta, żebym nie była za głośna. Mógł robić ze mną, co tylko chciał. A wszystko to w zamian za to, że mnie kochał.
           







Tell me you're here with me

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz