Manny

piątek, 4 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 4!

:)


Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie rzucić i siebie i Was na głęboką wodę.
Ale jeszcze nie! :)


*20 days to go*







- To było smaczne. - mruknął, gdy uderzyło w nas świeże powietrze.
Wyszliśmy z lokalnej, niedużej ale wyjątkowo dobrze zarabiającej knajpki w Los Angeles. Gdy schował już do kieszeni jeansów portfel, poprawił czapkę na swojej głowie by być choć trochę nierozpoznawalnym, skoro dał mi się namówić na spacer bez ochroniarza ani szpiegującego nas szofera. Miałam ogromną nadzieję, że ten chłodny wieczór na obrzeżach Beverly Hills przebiegnie spokojnie, bez potrzeby interwencji ani uciekania od fanów i paparazzich.
Wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić chodnikiem wzdłuż jednego z głównych bulwarów, który rozświetlany był ulicznymi latarniami i ostatnimi dziś podrygami w parterowych sklepach i butikach. Co kilkadziesiąt metrów z ziemi "wystawały" kolejne palmy, które tak bardzo nie pasowały mi do grudniowych widoków. Tak samo pogoda - bo kto by pomyślał, żeby na kilkanaście dni przed Świętami podziwiać tropikalną roślinność porozsadzaną w całym mieście? Na pewno nie ja.
Regularne tempo pozwalało nam na skupienie się na lekkiej rozmowie jak i podziwianiu szyb sklepowych, wzdłuż których maszerowaliśmy w niczym nie zakłóconej, przyjemnej atmosferze. Zbliżaliśmy się powoli do dużego deptaka, gdzie porozstawiane były stoliki kilku restauracji. Przeszliśmy obok dwóch z nich, Niall z nieco bardziej spuszczoną głową, więc nie zwrócił uwagi na tę samą sytuację, co ja.
Znałam tę knajpę z miejscowych billboardów. Promowała zdrowe, wręcz za bardzo, jedzenie, które spodziewałam się, że nawet nie miało smaku. Szaleństwo za nową modą na jedzenie wyraźnie widoczne, nawet w menu, które stało na stojaku i udało mi się do niego któregoś dnia zerknąć, gdy szłam tą samą drogą.
Owszem, byłam w Beverly Hills. Takie scenki nie powinny mnie szokować, ale jednak to robiły. Przy jednym ze stolików siedziało kilka mężczyzn i kobiet, niewiele starszych od nas, oraz mały chłopiec. Miał może z pięć lat, a na pewno nie więcej. Zniesmaczony grzebał w swoim talerzu i co chwila prosił brunetkę po jego lewej, prawdopodobnie swoją mamę, żeby zwróciła na niego uwagę. Ta jednak była bardzo zajęta rozmową, więc chłopiec sam poradził sobie z wyciągnięciem z jednej z kilku sporych toreb z zakupami, stojących na krześle obok, typowego lizaka w kształcie laski świątecznej. Wysoki ton jej głosu, ogrom złości i niezadowolenia, jakie siała z każdym kolejno wypowiedzianym słowem, gdy ujrzała dziecko jedzące słodycz.. przerażały mnie. Dostał na talerz kolejną porcję czegoś, co pewnie miało być makaronem z jakimś wegańskim sosem, mimo że poprzedniej nie zjadł. Zdołałam zrozumieć coś o "byciu niegrzecznym", "jedzeniu jak świnia" i "upodabnianiu się do swoich grubych rówieśników".
- Wszystko okej? Ann? - wyrwał mnie z zamyślenia gdy zdałam sobie sprawę, że za bardzo zwolniłam by obserwować tę nieprzyjemną scenę i wręcz ciągnęłam go do tyłu. Pokiwałam przekonana głową i słabo się uśmiechnęłam, zanim po raz ostatni odwróciłam się do ich stolika i zerknęłam na śmiejącą się grupkę znajomych i chłopca. Odwrócił twarz od pozostałych towarzyszy i wpatrywał się w ubraną, świecącą choinkę kilka stolików dalej.
- Hej, Niall? - zaczęłam, gdy ocknęłam się już z przygnębiającego widoku i znów szłam prosto, tym samym co on tempem.
- Hmm?
- Obiecaj mi, że nigdy nie zwariujemy.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz