Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie rzucić i siebie i Was na głęboką wodę.
Ale jeszcze nie! :)
*20 days to go*
- To było smaczne. -
mruknął, gdy uderzyło w nas świeże powietrze.
Wyszliśmy z lokalnej,
niedużej ale wyjątkowo dobrze zarabiającej knajpki w Los Angeles.
Gdy schował już do kieszeni jeansów portfel, poprawił czapkę na
swojej głowie by być choć trochę nierozpoznawalnym, skoro dał mi
się namówić na spacer bez ochroniarza ani szpiegującego nas
szofera. Miałam ogromną nadzieję, że ten chłodny wieczór na
obrzeżach Beverly Hills przebiegnie spokojnie, bez potrzeby
interwencji ani uciekania od fanów i paparazzich.
Wziął mnie za rękę i
zaczął prowadzić chodnikiem wzdłuż jednego z głównych
bulwarów, który rozświetlany był ulicznymi latarniami i ostatnimi
dziś podrygami w parterowych sklepach i butikach. Co kilkadziesiąt
metrów z ziemi "wystawały" kolejne palmy, które tak
bardzo nie pasowały mi do grudniowych widoków. Tak samo pogoda - bo
kto by pomyślał, żeby na kilkanaście dni przed Świętami
podziwiać tropikalną roślinność porozsadzaną w całym mieście?
Na pewno nie ja.
Regularne tempo
pozwalało nam na skupienie się na lekkiej rozmowie jak i
podziwianiu szyb sklepowych, wzdłuż których maszerowaliśmy w
niczym nie zakłóconej, przyjemnej atmosferze. Zbliżaliśmy się
powoli do dużego deptaka, gdzie porozstawiane były stoliki kilku
restauracji. Przeszliśmy obok dwóch z nich, Niall z nieco bardziej
spuszczoną głową, więc nie zwrócił uwagi na tę samą sytuację,
co ja.
Znałam tę knajpę z
miejscowych billboardów. Promowała zdrowe, wręcz za bardzo,
jedzenie, które spodziewałam się, że nawet nie miało smaku.
Szaleństwo za nową modą na jedzenie wyraźnie widoczne, nawet w
menu, które stało na stojaku i udało mi się do niego któregoś
dnia zerknąć, gdy szłam tą samą drogą.
Owszem, byłam w Beverly
Hills. Takie scenki nie powinny mnie szokować, ale jednak to robiły.
Przy jednym ze stolików siedziało kilka mężczyzn i kobiet,
niewiele starszych od nas, oraz mały chłopiec. Miał może z pięć
lat, a na pewno nie więcej. Zniesmaczony grzebał w swoim talerzu i
co chwila prosił brunetkę po jego lewej, prawdopodobnie swoją
mamę, żeby zwróciła na niego uwagę. Ta jednak była bardzo
zajęta rozmową, więc chłopiec sam poradził sobie z wyciągnięciem
z jednej z kilku sporych toreb z zakupami, stojących na krześle
obok, typowego lizaka w kształcie laski świątecznej. Wysoki ton
jej głosu, ogrom złości i niezadowolenia, jakie siała z każdym
kolejno wypowiedzianym słowem, gdy ujrzała dziecko jedzące
słodycz.. przerażały mnie. Dostał na talerz kolejną porcję
czegoś, co pewnie miało być makaronem z jakimś wegańskim sosem,
mimo że poprzedniej nie zjadł. Zdołałam zrozumieć coś o "byciu
niegrzecznym", "jedzeniu jak świnia" i "upodabnianiu
się do swoich grubych rówieśników".
- Wszystko okej? Ann? -
wyrwał mnie z zamyślenia gdy zdałam sobie sprawę, że za bardzo
zwolniłam by obserwować tę nieprzyjemną scenę i wręcz ciągnęłam
go do tyłu. Pokiwałam przekonana głową i słabo się
uśmiechnęłam, zanim po raz ostatni odwróciłam się do ich
stolika i zerknęłam na śmiejącą się grupkę znajomych i
chłopca. Odwrócił twarz od pozostałych towarzyszy i wpatrywał
się w ubraną, świecącą choinkę kilka stolików dalej.
- Hej, Niall? - zaczęłam,
gdy ocknęłam się już z przygnębiającego widoku i znów szłam
prosto, tym samym co on tempem.
- Hmm?
- Obiecaj mi, że nigdy
nie zwariujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz