Manny

niedziela, 13 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 13!



*11 days to go!*




Dzisiaj odrobinę dłuższy fragment niż ostatnio.
I inny.
Nie mniej ważny.








- Jeśli się nie poprawi, będzie potrzebny przeszczep. - usłyszałam, na co moje ciało zamarło w bezruchu, przestałam przebierać palcami w swetrze, zatrzymałam wzrok na ekranie komputera.
Kiedy dziesięć minut wcześniej zadzwoniłam do mamy przez Skype, nie sądziłam że rozmowa przerodzi się w coś tak przykrego. Cieszyłam się, że spokojnie siedziałam na krześle przy stole a Niall oraz okazjonalnie Willie dostarczali mi odrobiny domowego, niedzielnego dobrego samopoczucia, gdy krzątali się w kuchni tuż obok.
- Ale póki co jesteś pod okiem lekarza, tak? - upewniałam się. Już po jej tonie głosu na początku rozmowy wiedziałam, że nie jest zbyt ciekawie, dużo rzeczy nie wiem, mama nie ma swojego najwspanialszego humoru.
- Tak, jeździmy zawsze w piątki na badania. - odparła. Światło u niej było słabe ale swobodnie mogłam widzieć jej zatroskaną o mnie twarz, która rozświetliła się gdy mnie zobaczyła.
- To dobrze. A jak tata?
- Ciągle szuka pracy. - westchnęła smutno. - Wiesz, wszędzie by go przyjęli od razu, ale nikt nie chce mu dać potrzebnej nam pensji. Nie jest łatwo. - mówiła. Podciągnęłam jedną nogę na siedzenie krzesła i przytuliłam ją do siebie, by mieć gdzie odrobinę schować trzęsącą się ze smutku brodę. - Nie za bardzo mam jak zakupy na Święta zrobić, ciągle trzeba na coś wydać pieniądze. A jeszcze dzisiaj rano zepsuł nam się piec do ogrzewania..
- Jak to zepsuł się?
- Ja się nie znam, to tata wie dokładnie co się stało.. - wzruszyła ramionami. - Ja wiem tylko, że w domu jest zimno, nie ma ciepłej wody, a naprawa będzie nas kosztowała jakieś trzy tysiące. - dodała, na co moja dłoń powędrowała do ust, żeby się zasłonić. Nie mogłam aż tak szybko się rozkleić, bo mama straciłaby już jedną z ostatnich desek ratunku.
Znów westchnęła i przez moment siedziałyśmy w ciszy. Zamyślona starałam się wpaść szybko na jakikolwiek sposób by uratować sytuację, zmienić nastrój, zrobić cokolwiek przyjemniejszego niż ostatnie wydarzenia w domu, ale myśli miałam zamglone. Mimo wszystko uśmiechnęłam się słabo, gdy po mojej lewej stronie pojawił się Niall z parującym kubkiem w ręku. Postawił mi go koło laptopa i schylił się za mną, opierając się policzkiem na moim ramieniu, jak mały chłopiec.
- Och, cześć robaczku! - pieszczotliwie na niego mówiła, na co oboje się uśmiechnęliśmy. Wydukał, kiepsko bo kiepsko, ale odpowiedź po polsku, na co mama się ożywiła i nieco szerzej uśmiechnęła.
- You look lovely today. - uśmiechnął się do niej, na co moje policzki odrobinę się zaczerwieniły. Wiedziałam, że mama była bardzo szczęśliwa, gdy zasypywał i mnie i ją komplementami. Była wdzięczna, że znalazłam kogoś tak otwartego i szarmanckiego, gotowego do obdarowania najpiękniejszymi słowami w każdej sytuacji.
- Niall już ma wolne? - pytanie skierowała do mnie. Ostatnio nie miała siły ćwiczyć swojego angielskiego, więc jeśli rozmawiali to z moją pomocą.
- Generalnie już tak, dzisiaj jeszcze mają występ w finale programu muzycznego, poza tym raczej drobne rzeczy.
- No to dobrze, w końcu spędzicie trochę spokojniej razem czas. - dodała z lekkim uśmiechem. - Dobrze, cieszę się że wam się tak układa.
Po moim nieśmiałym uśmiechu rozpoznał, że powiedziała coś od serca, więc uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek zanim wyprostował się i wrócił do kuchni. Nie zrobił tego jednak bez poczochrania moich włosów, na co nie zdążyłam uciec głową i skończyło się moim bezsilnym warknięciem i jego głośnym śmiechem.
- Nie rozmawiałam ostatnio z Martą, przyjedzie do domu na Święta? - spytałam, gdy chwilę jeszcze zamieniłyśmy słowa o tym, co u mnie i Nialla.
- Niestety nie, nie ma pieniędzy na bilet, no a my też nie mamy jak jej pomóc. - skrzywiła się smutno, na co zaszkliły mi się oczy.
- Myślałam, że może Weronika pomoże? Przecież im się dobrze powodzi. - zauważyłam. Mama odwróciła ode mnie wzrok na chwilę, zanim zebrała się w sobie na odpowiedź.
- Weronika dużo rzeczy nie rozumie, żyje w swoim świecie. Nie będzie ich w Wigilię, bo jadą do rodziców Kuby. Tutaj przyjadą w pierwszy, może drugi dzień Świąt. - wytłumaczyła, a we mnie mieszały się zdenerwowanie z rozczarowaniem. Wiem, że balansowanie między rodzinami nie zawsze jest łatwe, ale chyba powinno się pomagać wszystkim, jeśli ma się możliwość?
- Nie przejmuj się, królewno. Będzie skromnie, ale damy sobie radę. Zadzwonimy może do niej wieczorem, będzie jak z nami, w Warszawie.
- Wymyślę coś, mamo. - powiedziałam pewnie. Nie tylko mamie potrzebna była rodzina w te Święta, mnie również. Wszystko jednak wskazywało na to, że moje i Nialla plany odnośnie tegorocznej Gwiazdki znowu szlag trafi, wszystkie informacje uderzały we mnie jak szalone i skumulowały się w momencie, gdy padło to raniące wszystkich pytanie.
- A wy będziecie?
Przymknęłam na chwilę oczy, spod których bez mojej kontroli wyleciały dwie, drobne łzy. Kilka dni temu zaplanowaliśmy, że polecimy do Irlandii. Niall bardzo chciał spędzić pierwsze, prawdziwe i nie przerywane niczym Święta z rodziną od pięciu lat, również ze mną. Obiecałam mu, że będę z nim. Obiecałam, że do domu jeśli polecę, to później, przed styczniem. W głowie miałam jego uśmiech gdy mu powiedziałam, że się zgadzam.
Z drugiej strony kuły mnie wiadomości, którymi podzieliła się ze mną mama przez ostatnie pół godziny. Jedna z trudniejszych od lat sytuacja finansowa, kiepskie rokowania zdrowotne, mało rodzinnie zapowiadające się Święta - to wszystko bolało mnie równie mocno, jak ją. Nie chciałam, żeby było jej źle w ten szczęśliwy czas. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby ją ucieszyć. Nie zasługiwała na samotność, gdy wychowała czwórkę dorosłych ludzi, odpowiedzialnych za własne decyzje.
- Porozmawiam z Martą, jeśli nie ma jeszcze żadnych planów to kupię jej bilet do Polski. - ominęłam pytanie, tak niegrzecznie i wbrew sobie. Nigdy tego nie robiłam.
- Zastanów się, nie chcę żebyś aż tak nadwyrężała swoich oszczędności, skoro ostatnio jesteś skupiona na studiach, a nie pracy. Sama mówiłaś, że dawno nie sprzedałaś żadnych zdjęć. - tłumaczyła.
- Zastanowiłam się. Najwyżej pożyczę od Nialla. Zrobimy wam prezent świąteczny. - powiedziałam, wycierając rękawem bluzy słone krople, które ciekły po moim policzku.
- Co ja? - uaktywnił się, podchodząc do mnie. Ściągnął brwi na widok mojego wyrazu twarzy i stanął znów za moim krzesłem, schylając się i tuląc swój nos do mojej szyi. - Co się dzieje? - szepnął, nie zważając na "obecność" mojej mamy.
- Mówię właśnie, że najwyżej pożyczę od ciebie pieniądze, żeby pomóc rodzicom. - powiedziałam, zanim pokręcił przecząco głową.
- Jeśli jest potrzeba, po prostu pomożemy. - powiedział do ekranu laptopa, na co mama smutno westchnęła. Nabrałam powietrza, żeby coś powiedzieć, ale cmoknął mnie w policzek zanim zdążyłam. - Nie ma moich i twoich pieniędzy, są tylko nasze. - dodał, zanim podniósł się i wrócił do sprzątania po robieniu późnego śniadania.
Mama patrzyła na mnie i najwyraźniej myślała nad wszystkim, co się dzieje, co zostało powiedziane. Patrzyła chwilę w dół, aż spokojnie podniosła wzrok i podparła swoją brodę na dłoni.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - cicho zauważyła, na co tym razem ja odwróciłam wzrok.
Zerknęłam na jego kontrolującą moją sytuację posturę, tak zrelaksowaną w domowych ubraniach i bez przewyższającej wszystko ilości obowiązków. Ten uśmiech, gdy Willie coś zabawnego do niego krzyknął z salonu. Te nieporadne dłonie, gdy wypadł mu z dłoni pomidor. Ta irlandzka, cicha wiązanka pod nosem, bo był na siebie zły. A na koniec tego wszystkiego moje rozdarte serce, bo moje usta już wiedziały co chcą powiedzieć.
- Tak, przylecę do domu na Święta.

W momencie gdy zakończyłam połączenie, czułam się jak martwa. Ilość zabójczych emocji i przykrych informacji przetaczających się przez mój umysł była zbyt duża, żeby od tak sobie śmiać się ze wszystkiego. Wiedziałam, że im dłużej będę zwlekać z czynami i słowami, tym gorzej będzie dla obydwu stron, dlatego z ciężkim oddechem podniosłam się z krzesła i zaczęłam szukać blondyna.
Liczyłam, że zastanę go w salonie, ale jedynie Willie siedział na kanapie i oglądał telewizję; nie było po nim śladu nawet przy komputerze na biurku.
- Gdzie Niall? - spytałam, na co zerknął na mnie.
- Szedł chyba do sypialni. - wzruszył ramionami, na co kiwnęłam ze zrozumieniem głową i dalej snułam się po domu, zanim go znalazłam.
Stał w garderobie, do której wejście było w naszym pokoju. Był przodem do półek ze spodniami i swetrami, na których namiętnie czegoś szukał.
- Widziałaś mój szary sweter? Ten cienki? - musiał usłyszeć, jak wchodzę do pomieszczenia. Nabrałam głęboko powietrze do płuc, zanim uspokoiłam oddech i podeszłam do niego, uważniej przeglądając prawą stronę półki. - O, znalazłem. - wyciągnął materiał spod dwóch granatowych bluz, które były równo przeze mnie złożone po ostatnim prasowaniu. Już chciał odejść, iść gdzieś indziej, ale nie zniosłabym włóczenia się za nim przez kolejne minuty.
Pociągnęłam go za rękę i nie zerkając na jego twarz, mocno wtuliłam się w jego tors i ciasno objęłam jego ciało.
- Przepraszam, Niall. Bardzo, bardzo przepraszam. - wypłakałam, nie mogąc dłużej tego w sobie trzymać. Czułam jak napięte miał ciało, nie wiedział co się dzieje.
- Woah, spokojnie, lalka. Co jest? - Objął moje przygnębione i skulone ciało, odrobinę zmuszając mnie przy tym do spojrzenia na niego.
- Rodzice są w trudnej sytuacji, tata wciąż nie ma pracy, nie mają pieniędzy na święta, nikt też z nas prawie nie spędzi z nimi tego czasu, jest taka przybita i zdołowana tym wszystkim.. - szlochałam, nie mogłam przestać. Uderzała we mnie sytuacja w domu, przeważała nade mną odpowiedzialność słów, które wypowiadałam. - Nie mogę spędzić Świąt w Mullingar wiedząc, że w domu jest źle i pusto. Przepraszam, nie polecę z tobą. - powiedziałam, co bolało bardziej, niż cokolwiek innego.
Nie ciężko ale lekko westchnął, co oznaczało że był smutny. Spojrzałam na jego twarz i zobaczyłam to przygnębione skupienie, intensywne myślenie nad wszystkim, co powiedziałam. Milczał, spuścił wzrok i chwilę tak stał.
- Wiesz co mnie złości, Ann? - zaczął, a moje serce przyspieszyło. Nigdy nie wiedziałam jak zareagować, gdy był na mnie zły. Obawiałam się, że zaraz zacznie mnie obarczać za wszystko winą i podejrzewam, że przyznałabym mu rację co do wszystkiego, co mi zarzuca. - Złości mnie to, że to na tobie zawsze wisi szczęście twojej rodziny. Nikt poza tobą aż tak się nie martwi, ci którzy mogą nie widzą tego, że powinni pomóc. To jest cholernie nie fair. - powiedział zirytowany, zanim przejechał dłońmi po swojej twarzy i założył je za szyją, zanim znów ociężale spuścił na moje ramiona. - Ale doceniam to i rozumiem. - mruknął, zakładając delikatnie kosmyk moich włosów za ucho. Spojrzałam na jego już nieco łagodniejszy wyraz twarzy i czekałam, aż skończy swoją myśl. - Wiem, jak ci zależy. Masz wielkie serce i, cholera, byłbym głupi gdybym tego nie widział. Owszem, przykro mi, że nie polecimy razem.. - urwał, żeby nabrać powietrza. Na te słowa łamało mi się bardziej serce, ale nie mogłam nic poradzić. - ..ale nie mogę cię zmusić, żebyś postawiła mnie ponad mamą. Oboje cię potrzebujemy, ale twoja mama o tę odrobinę bardziej na ciebie zasługuje.
- Przepraszam, Niall. Wiem, że obiecałam.
- Nie martw się, kochanie. Coś wymyślimy. - cmoknął mnie w czoło i mocno, bardzo mocno do siebie przytulił. Napawałam się jego ciepłem jak tylko mogłam bo nie wiedziałam, czy niedługo znów nie będzie mi chłodno. 



1 komentarz: