*11 days to go!*
Dzisiaj odrobinę dłuższy fragment niż ostatnio.
I inny.
Nie mniej ważny.
- Jeśli się nie poprawi, będzie
potrzebny przeszczep. - usłyszałam, na co moje ciało zamarło w
bezruchu, przestałam przebierać palcami w swetrze, zatrzymałam
wzrok na ekranie komputera.
Kiedy dziesięć minut
wcześniej zadzwoniłam do mamy przez Skype, nie sądziłam że
rozmowa przerodzi się w coś tak przykrego. Cieszyłam się, że
spokojnie siedziałam na krześle przy stole a Niall oraz
okazjonalnie Willie dostarczali mi odrobiny domowego, niedzielnego
dobrego samopoczucia, gdy krzątali się w kuchni tuż obok.
- Ale póki co jesteś
pod okiem lekarza, tak? - upewniałam się. Już po jej tonie głosu
na początku rozmowy wiedziałam, że nie jest zbyt ciekawie, dużo
rzeczy nie wiem, mama nie ma swojego najwspanialszego humoru.
- Tak, jeździmy zawsze w
piątki na badania. - odparła. Światło u niej było słabe ale
swobodnie mogłam widzieć jej zatroskaną o mnie twarz, która
rozświetliła się gdy mnie zobaczyła.
- To dobrze. A jak tata?
- Ciągle szuka pracy. -
westchnęła smutno. - Wiesz, wszędzie by go przyjęli od razu, ale
nikt nie chce mu dać potrzebnej nam pensji. Nie jest łatwo. -
mówiła. Podciągnęłam jedną nogę na siedzenie krzesła i
przytuliłam ją do siebie, by mieć gdzie odrobinę schować
trzęsącą się ze smutku brodę. - Nie za bardzo mam jak zakupy na
Święta zrobić, ciągle trzeba na coś wydać pieniądze. A jeszcze
dzisiaj rano zepsuł nam się piec do ogrzewania..
- Jak to zepsuł się?
- Ja się nie znam, to
tata wie dokładnie co się stało.. - wzruszyła ramionami. - Ja
wiem tylko, że w domu jest zimno, nie ma ciepłej wody, a naprawa
będzie nas kosztowała jakieś trzy tysiące. - dodała, na co moja
dłoń powędrowała do ust, żeby się zasłonić. Nie mogłam aż
tak szybko się rozkleić, bo mama straciłaby już jedną z
ostatnich desek ratunku.
Znów westchnęła i
przez moment siedziałyśmy w ciszy. Zamyślona starałam się wpaść
szybko na jakikolwiek sposób by uratować sytuację, zmienić
nastrój, zrobić cokolwiek przyjemniejszego niż ostatnie wydarzenia
w domu, ale myśli miałam zamglone. Mimo wszystko uśmiechnęłam
się słabo, gdy po mojej lewej stronie pojawił się Niall z
parującym kubkiem w ręku. Postawił mi go koło laptopa i schylił
się za mną, opierając się policzkiem na moim ramieniu, jak mały
chłopiec.
- Och, cześć robaczku!
- pieszczotliwie na niego mówiła, na co oboje się uśmiechnęliśmy.
Wydukał, kiepsko bo kiepsko, ale odpowiedź po polsku, na co mama
się ożywiła i nieco szerzej uśmiechnęła.
- You look lovely
today. - uśmiechnął się do
niej, na co moje policzki odrobinę się zaczerwieniły. Wiedziałam,
że mama była bardzo szczęśliwa, gdy zasypywał i mnie i ją
komplementami. Była wdzięczna, że znalazłam kogoś tak otwartego
i szarmanckiego, gotowego do obdarowania najpiękniejszymi słowami w
każdej sytuacji.
-
Niall już ma wolne? - pytanie skierowała do mnie. Ostatnio nie
miała siły ćwiczyć swojego angielskiego, więc jeśli rozmawiali
to z moją pomocą.
-
Generalnie już tak, dzisiaj jeszcze mają występ w finale programu
muzycznego, poza tym raczej drobne rzeczy.
-
No to dobrze, w końcu spędzicie trochę spokojniej razem czas. -
dodała z lekkim uśmiechem. - Dobrze, cieszę się że wam się tak
układa.
Po
moim nieśmiałym uśmiechu rozpoznał, że powiedziała coś od
serca, więc uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek zanim
wyprostował się i wrócił do kuchni. Nie zrobił tego jednak bez
poczochrania moich włosów, na co nie zdążyłam uciec głową i
skończyło się moim bezsilnym warknięciem i jego głośnym
śmiechem.
-
Nie rozmawiałam ostatnio z Martą, przyjedzie do domu na Święta? -
spytałam, gdy chwilę jeszcze zamieniłyśmy słowa o tym, co u mnie
i Nialla.
-
Niestety nie, nie ma pieniędzy na bilet, no a my też nie mamy jak
jej pomóc. - skrzywiła się smutno, na co zaszkliły mi się oczy.
-
Myślałam, że może Weronika pomoże? Przecież im się dobrze
powodzi. - zauważyłam. Mama odwróciła ode mnie wzrok na chwilę,
zanim zebrała się w sobie na odpowiedź.
-
Weronika dużo rzeczy nie rozumie, żyje w swoim świecie. Nie będzie
ich w Wigilię, bo jadą do rodziców Kuby. Tutaj przyjadą w
pierwszy, może drugi dzień Świąt. - wytłumaczyła, a we mnie
mieszały się zdenerwowanie z rozczarowaniem. Wiem, że balansowanie
między rodzinami nie zawsze jest łatwe, ale chyba powinno się
pomagać wszystkim, jeśli ma się możliwość?
-
Nie przejmuj się, królewno. Będzie skromnie, ale damy sobie radę.
Zadzwonimy może do niej wieczorem, będzie jak z nami, w Warszawie.
-
Wymyślę coś, mamo. - powiedziałam pewnie. Nie tylko mamie
potrzebna była rodzina w te Święta, mnie również. Wszystko
jednak wskazywało na to, że moje i Nialla plany odnośnie
tegorocznej Gwiazdki znowu szlag trafi, wszystkie informacje uderzały
we mnie jak szalone i skumulowały się w momencie, gdy padło to
raniące wszystkich pytanie.
-
A wy będziecie?
Przymknęłam
na chwilę oczy, spod których bez mojej kontroli wyleciały dwie,
drobne łzy. Kilka dni temu zaplanowaliśmy, że polecimy do
Irlandii. Niall bardzo chciał spędzić pierwsze, prawdziwe i nie
przerywane niczym Święta z rodziną od pięciu lat, również ze
mną. Obiecałam mu, że będę z nim. Obiecałam, że do domu jeśli
polecę, to później, przed styczniem. W głowie miałam jego
uśmiech gdy mu powiedziałam, że się zgadzam.
Z
drugiej strony kuły mnie wiadomości, którymi podzieliła się ze
mną mama przez ostatnie pół godziny. Jedna z trudniejszych od lat
sytuacja finansowa, kiepskie rokowania zdrowotne, mało rodzinnie
zapowiadające się Święta - to wszystko bolało mnie równie
mocno, jak ją. Nie chciałam, żeby było jej źle w ten szczęśliwy
czas. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby ją ucieszyć. Nie
zasługiwała na samotność, gdy wychowała czwórkę dorosłych
ludzi, odpowiedzialnych za własne decyzje.
-
Porozmawiam z Martą, jeśli nie ma jeszcze żadnych planów to kupię
jej bilet do Polski. - ominęłam pytanie, tak niegrzecznie i wbrew
sobie. Nigdy tego nie robiłam.
-
Zastanów się, nie chcę żebyś aż tak nadwyrężała swoich
oszczędności, skoro ostatnio jesteś skupiona na studiach, a nie
pracy. Sama mówiłaś, że dawno nie sprzedałaś żadnych zdjęć.
- tłumaczyła.
-
Zastanowiłam się. Najwyżej pożyczę od Nialla. Zrobimy wam
prezent świąteczny. - powiedziałam, wycierając rękawem bluzy
słone krople, które ciekły po moim policzku.
-
Co ja? - uaktywnił się, podchodząc do mnie. Ściągnął brwi na
widok mojego wyrazu twarzy i stanął znów za moim krzesłem,
schylając się i tuląc swój nos do mojej szyi. - Co się dzieje? -
szepnął, nie zważając na "obecność" mojej mamy.
-
Mówię właśnie, że najwyżej pożyczę od ciebie pieniądze, żeby
pomóc rodzicom. - powiedziałam, zanim pokręcił przecząco głową.
-
Jeśli jest potrzeba, po prostu pomożemy. - powiedział do ekranu
laptopa, na co mama smutno westchnęła. Nabrałam powietrza, żeby
coś powiedzieć, ale cmoknął mnie w policzek zanim zdążyłam. -
Nie ma moich i twoich pieniędzy, są tylko nasze. - dodał, zanim
podniósł się i wrócił do sprzątania po robieniu późnego
śniadania.
Mama
patrzyła na mnie i najwyraźniej myślała nad wszystkim, co się
dzieje, co zostało powiedziane. Patrzyła chwilę w dół, aż
spokojnie podniosła wzrok i podparła swoją brodę na dłoni.
-
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - cicho zauważyła, na co tym
razem ja odwróciłam wzrok.
Zerknęłam
na jego kontrolującą moją sytuację posturę, tak zrelaksowaną w
domowych ubraniach i bez przewyższającej wszystko ilości
obowiązków. Ten uśmiech, gdy Willie coś zabawnego do niego
krzyknął z salonu. Te nieporadne dłonie, gdy wypadł mu z dłoni
pomidor. Ta irlandzka, cicha wiązanka pod nosem, bo był na siebie
zły. A na koniec tego wszystkiego moje rozdarte serce, bo moje usta
już wiedziały co chcą powiedzieć.
-
Tak, przylecę do domu na Święta.
W
momencie gdy zakończyłam połączenie, czułam się jak martwa.
Ilość zabójczych emocji i przykrych informacji przetaczających
się przez mój umysł była zbyt duża, żeby od tak sobie śmiać
się ze wszystkiego. Wiedziałam, że im dłużej będę zwlekać z
czynami i słowami, tym gorzej będzie dla obydwu stron, dlatego z
ciężkim oddechem podniosłam się z krzesła i zaczęłam szukać
blondyna.
Liczyłam,
że zastanę go w salonie, ale jedynie Willie siedział na kanapie i
oglądał telewizję; nie było po nim śladu nawet przy komputerze
na biurku.
-
Gdzie Niall? - spytałam, na co zerknął na mnie.
-
Szedł chyba do sypialni. - wzruszył ramionami, na co kiwnęłam ze
zrozumieniem głową i dalej snułam się po domu, zanim go
znalazłam.
Stał
w garderobie, do której wejście było w naszym pokoju. Był przodem
do półek ze spodniami i swetrami, na których namiętnie czegoś
szukał.
-
Widziałaś mój szary sweter? Ten cienki? - musiał usłyszeć, jak
wchodzę do pomieszczenia. Nabrałam głęboko powietrze do płuc,
zanim uspokoiłam oddech i podeszłam do niego, uważniej
przeglądając prawą stronę półki. - O, znalazłem. - wyciągnął
materiał spod dwóch granatowych bluz, które były równo przeze
mnie złożone po ostatnim prasowaniu. Już chciał odejść, iść
gdzieś indziej, ale nie zniosłabym włóczenia się za nim przez
kolejne minuty.
Pociągnęłam
go za rękę i nie zerkając na jego twarz, mocno wtuliłam się w
jego tors i ciasno objęłam jego ciało.
-
Przepraszam, Niall. Bardzo, bardzo przepraszam. - wypłakałam, nie
mogąc dłużej tego w sobie trzymać. Czułam jak napięte miał
ciało, nie wiedział co się dzieje.
-
Woah, spokojnie, lalka. Co jest? - Objął moje przygnębione i
skulone ciało, odrobinę zmuszając mnie przy tym do spojrzenia na
niego.
-
Rodzice są w trudnej sytuacji, tata wciąż nie ma pracy, nie mają
pieniędzy na święta, nikt też z nas prawie nie spędzi z nimi
tego czasu, jest taka przybita i zdołowana tym wszystkim.. -
szlochałam, nie mogłam przestać. Uderzała we mnie sytuacja w
domu, przeważała nade mną odpowiedzialność słów, które
wypowiadałam. - Nie mogę spędzić Świąt w Mullingar wiedząc, że
w domu jest źle i pusto. Przepraszam, nie polecę z tobą. -
powiedziałam, co bolało bardziej, niż cokolwiek innego.
Nie
ciężko ale lekko westchnął, co oznaczało że był smutny.
Spojrzałam na jego twarz i zobaczyłam to przygnębione skupienie,
intensywne myślenie nad wszystkim, co powiedziałam. Milczał,
spuścił wzrok i chwilę tak stał.
-
Wiesz co mnie złości, Ann? - zaczął, a moje serce przyspieszyło.
Nigdy nie wiedziałam jak zareagować, gdy był na mnie zły.
Obawiałam się, że zaraz zacznie mnie obarczać za wszystko winą i
podejrzewam, że przyznałabym mu rację co do wszystkiego, co mi
zarzuca. - Złości mnie to, że to na tobie zawsze wisi szczęście
twojej rodziny. Nikt poza tobą aż tak się nie martwi, ci którzy
mogą nie widzą tego, że powinni pomóc. To jest cholernie nie
fair. - powiedział zirytowany, zanim przejechał dłońmi po swojej
twarzy i założył je za szyją, zanim znów ociężale spuścił
na moje ramiona. - Ale doceniam to i rozumiem. - mruknął,
zakładając delikatnie kosmyk moich włosów za ucho. Spojrzałam na
jego już nieco łagodniejszy wyraz twarzy i czekałam, aż skończy
swoją myśl. - Wiem, jak ci zależy. Masz wielkie serce i, cholera,
byłbym głupi gdybym tego nie widział. Owszem, przykro mi, że nie
polecimy razem.. - urwał, żeby nabrać powietrza. Na te słowa
łamało mi się bardziej serce, ale nie mogłam nic poradzić. -
..ale nie mogę cię zmusić, żebyś postawiła mnie ponad mamą.
Oboje cię potrzebujemy, ale twoja mama o tę odrobinę bardziej na
ciebie zasługuje.
-
Przepraszam, Niall. Wiem, że obiecałam.
-
Nie martw się, kochanie. Coś wymyślimy. - cmoknął mnie w czoło
i mocno, bardzo mocno do siebie przytulił. Napawałam się jego
ciepłem jak tylko mogłam bo nie wiedziałam, czy niedługo znów
nie będzie mi chłodno.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń