Manny

niedziela, 17 sierpnia 2014

#25

Wey hey!

Dla odmiany, dzisiaj podzieli się czymś z Wami Niall. Pasuje?





                Tłum, jaki widziałem przed sobą nie był czymś nowym. Z daleka dostrzegałem jakieś trzydzieści, może mniej dziewczyn z aparatami, telefonami i kartkami w rękach. Na widok dwóch ochroniarzy idących przede mną zaczęły piszczeć bo był to oczywisty znak, że zaraz mnie zobaczą. Oceniałem, że zajmie mi to w szybkim tempie około dziesięć minut, chyba że zostanę popędzony albo grupka będzie zbyt wymagająca. Poprawiłem zsuwające się z mojego nosa ciemne okulary i przygotowałem się na falę hałasu po cichym locie.
            Na czarno ubrany mężczyzna idący krok w krok ze mną odruchowo złapał mnie za ramię próbując w ten sposób dać mi do zrozumienia, że muszę być skoncentrowany. Pokiwałem głową i zwolniłem odrobinę kroku, gdy fanki zaczęły do nas podbiegać. Krzyczały do mnie po imieniu, wyznawały do mnie swoje uczucia. Na początku było to dla mnie ekscytujące, teraz jest albo męczące albo śmieszne. Nie dlatego, że wyśmiewam się z moich fanów, nie! Po prostu fakt, że krzyczą bez opanowania i nie kontrolują tego co mówią bywa w efekcie zabawny. Wierzcie mi lub nie, słuchanie po raz tysięczny tych samych wyznań, również niekoniecznie adekwatnych do ich wieku, może się znudzić. Mimo tego, że doceniam je i cieszę się, że
w jakiś sposób przyczyniłem się do tego wszystkiego, mimo robienia niezłego show na scenie i podniecenia z uwagi, jaką na mnie zwracają miewam czasem dość. To chyba normalne.
            Wciśnięto mi do ręki czarny marker, z ramienia zdjęto torbę. Podciągnąłem jeansy i słabo uśmiechnąłem się do siebie, dla dodania otuchy. Harry był gdzieś z zupełnie innej strony, nawet pewnie nikt go nie dopadł. Nie zdążyłem dobrze się wpatrzeć w rajską pogodę wokół mnie a kilka dziewczyn już było tuż obok. Zacząłem pracować intensywnie nadgarstkiem, co chwila odpowiadając coś na słowa którejś z nich. Pozowałem do zdjęć, ale wciąż nie zdejmowałem okularów. To się robiło powoli moim nawykiem, poza tym zmęczenie byłoby zbyt widoczne pod moimi oczami, więc uniknąłem wnikliwych pytań.
            Momentami działałem jak maszyna, nie przywiązywałem szczególnej uwagi do wyglądu czy tonu głosu osoby, która do mnie mówiła. Raz na jakiś czas rozglądałem się szerzej i oceniałem sytuację, w jakiej jestem. Wolałem mieć wszystko pod kontrolą, znając moją skłonność do paniki w klaustrofobicznych warunkach. Wciąż czułem obok siebie obecność ochroniarza, który tym razem parsknął śmiechem i zaklął, ale nie był zdenerwowany. Chciał być, ale zamiast tego uśmiechnął się. To sprawiło, że i ja się rozluźniłem.
- Co jest? – rzuciłem przez ramię do niego, jednocześnie po raz kolejny pisząc swoje imię na kartce papieru.
- Mówiłem jej, że bez sensu będzie przyjeżdżać na lotnisko. – zwrócił się do mnie, starając się uniknąć zbyt wielu słuchaczy. Ściągnąłem brwi w zastanowieniu. Ten zakasłał kilka razy, teatralnie chowając śmiech. – Twoja panna, idioto.
            Uśmiechnąłem się szeroko, nie mogłem nie. Z różnych względów wyleciała z Barcelony wcześniej - wczoraj wieczorem. Wiedziałem, że chciała przejść się po Madrycie późnym wieczorem, a że my mieliśmy jeszcze kilka spraw do załatwienia zaproponowałem, żeby zabrała się z chłopakami z bandu i technikami. Mimo mojej nieobecności wyszło jej to na korzyść, bo gdy w końcu padnięty zasypiałem, dostałem w wiadomości pełne uśmiechu zdjęcie ze wspaniale oświetlonym miastem w tle.
            Z mniejszą uwagą wykonywałem prośby zgromadzonych wokół mnie nastolatek, bo zacząłem jednocześnie szukać jej wzrokiem. Kilka razy zostałem złapany na byciu nieuważnym, więc nadrabiałem jednym z tych uśmiechów, który ponoć zwalał z nóg płeć przeciwną. Ręka jeszcze mnie nie bolała, ale powoli miałem dość. Kochałem dawać im radość, ale nie w pośpiechu. Znów rozejrzałem się dookoła. Z każdym moim krokiem przesuwał się również zgromadzony mały tłum. Przed oczami przeleciał mi gdzieś charakterystyczny blond, którego nie pomylę z żadnym innym. Powoli przesuwałem się w tamtą stronę, lecz wciąż nie pozbywałem się licznego zgromadzenia.
- Wiem co robisz, Horan. Jesteś równie szalony jak ona. – śmiał się barczysty mężczyzna, który co chwilę dawał mi znać o swojej obecności pewną asekuracją mojego ramienia.
- I tak kochasz pracę z nami, stary. – odparłem do niego i znów zrobiłem kilka kroków w przód.
Zauważyłem, jak posiadaczka okularów przeciwsłonecznych na nosie jako przeciwieństwo do całej reszty zgromadzonych, zaczęła cofać się o kilka kroków w obawie przed nadciągającą chmurą ludzi. Miałem ogromną nadzieję, że gdy zwróci uwagę na moje uparte próby dotarcia do niej, ułatwi mi choć trochę sprawę. Owszem, nie chciałem w żaden sposób naruszyć jej bezpieczeństwa. Jednak wiedziałem, że nie mogła się doczekać mojego przylotu. Musiało ją niesamowicie korcić, żeby od razu nie wyprzedzić całego tłumu i wyściskać mnie jako pierwszą. Znałem ją doskonale i zdawałem sobie sprawę, jak bardzo jej zależy na naszych wspólnych chwilach w miejscach, w których już kiedyś była i gdzie ukształtowała swoją kolorową duszę największej marzycielki. Poza tym, obojętnie na jak długo byśmy się nie rozdzielili, zawsze chciała skrócić ten czas. Byłem dopełnieniem jej dobrego samopoczucia, z czego byłem niesamowicie dumny.
Inna sprawa, że ta dziewczyna miała słabość do lotnisk. Idę o zakład, że była tu już godzinę wcześniej, w dodatku na tarasie widokowym i zdążyła zrobić setki zdjęć oraz zakodować sobie w głowie kolejnych kilka marzeń i celów do zrealizowania.
            Z daleka widziałem, że kilka osób zaczęło i do niej podchodzić. Nie byłem w stanie wiele zrobić w tamtej chwili, bo po prostu nie miałem jak. Z każdej strony stało kilka fanek, grupa wręcz powiększała się. Towarzyszyło mi niezbyt komfortowe przeczucie, że mam wokół siebie coraz mniej miejsca. Przestałem czuć silną dłoń na ramieniu, więc odrobinę zdenerwowany odwróciłem się za siebie. Nie byłoby korzystnym dla nikogo, gdybym teraz zaczął panikować. Uspokoiłem się odrobinę, gdy po chwilowym boju z powiększający się tłumem złapałem kontakt wzrokowy z moim ochroniarzem. Musiał wyczuć niesmak rodzący się z całej tej sytuacji. Pokazał gestem, że wszystko jest pod kontrolą. Z powrotem zerknąłem przed siebie mimo uporczywie dającej o sobie znać brunetce obok, która trzymała przed nami swój telefon i starała się zrobić zdjęcie. Lekko się uśmiechnąłem dla niepoznaki. By zająć czymś myśli znów podpisałem kilka płyt, ze trzy notesy i nawet parę telefonów. Trudno było nazwać to podpisem, bo powoli robiła się to tylko kiepska czarna maziaja. Mimo wszystko one to kochały a ja nie miałem wyjścia, by zrobić cokolwiek innego.
            Starałem się za każdym razem zamówić dwa słowa z każdą kolejną dziewczyną, która w mniej uporczywy sposób prosiła o jakąkolwiek pamiątkę po spotkaniu się ze mną. Wciąż jednak nie dawał mi spokoju fakt, że do Ann podchodziło coraz więcej ludzi. Na pewno nie czuła się z tym dobrze, tak samo jak ja. Głosy jeszcze bardziej się podnosiły i powoli traciłem moją wewnętrzną równowagę. Nie mogłem pozwolić panice na przejęcie kontroli nade mną, ale byłem naprawdę blisko. W końcu przez zupełny przypadek złapałem z nią kontakt wzrokowy i ciągnąłem go jak najdłużej się dało, czyli dosłownie sekundy, albo i to nawet nie. Jej znajome, szare tęczówki zaiskrzyły się na mój widok a to dodało mi dużą porcję siły. Błagałem w duchu, żeby użyła swojego kobiecego przewrażliwionego instynktu i zrozumiała, że coś jest na rzeczy.
- Niall, jak się masz?
- Wszystko w porządku?
- Kocham cię, Niall!
- Mogę się przytulić?
            Te i cała masa podobnych pytań rosły w siłę. Wcale nie pomagały mi ich głośna troska i zaciekawienie, wręcz przeciwnie. Czułem, że jeszcze chwila i oczywistym będzie, że dostanę ataku paniki. Nie chciałem, żeby głośno o tym było przez kolejne dni. Robiło się coraz ciaśniej, coraz mniej powietrza, coraz ciemniej. Kilka twarzy odwróciło się ode mnie i przestało krzyczeć moje imię. Widziałem, jak jasne włosy wyróżniają się obok hiszpanek o ciemnych karnacjach i zbliżają się do mnie. Przeciskała się przez tłum, zaczęła używać do tego swoich łokci i rozpraszających tłum komentarzy. Kilka razy traciła równowagę a ja byłem wdzięczny jej za to, że zareagowała obojętnie czym kierowana – swoją tęsknotą czy szóstym zmysłem, że czuję się jak w puszce pełnej drobnych anchois.
            Próbowałem uspokoić swój oddech i wciąż zachowywać się normalnie. Chyba udawało mi się, bo kolejna brunetka bez zawahania pojawiła się tuż przed moim nosem i ze łzami w oczach zaczęła po hiszpańsku wyznawać mi miłość. Podpisałem jej koszulkę i podziękowałem za wszystko co dopiero powiedziała, starając się przy tym o godny Hiszpana akcent. Wzbudziłem tym jej i kilku innych osób zachwyt. Znów odrobinę się przerzedziło i widziałem trudy wytrwałej blondynki, ale gdy dwie niższe od niej o głowę fanki zaczęły do niej piszczeć i mówić z ogromną prędkością w swoim rodowitym języku, straciła równowagę i nie miała siły nic do nich odpowiedzieć. Bezskutecznie próbowała je zbyć w jakikolwiek sposób. Była w odległości zaledwie dwóch, może trzech metrów ode mnie więc zebrałem w sobie siłę. Potrzebowałem jej obok siebie.
            Zrobiłem kilka pewnych kroków przed siebie, co kosztowało mnie niemało zdrowia. Tłum dookoła zrobił się ciaśniejszy, wszyscy byli zaaferowani moim nagłym ruchem. Starałem się głęboko oddychać i nie robić nic innego, jak szukać wzrokiem mojej ostoi. W końcu wyłoniła się zza kurtyny fanek a ja wyciągnąłem przed siebie rękę. Oczywiście została kilka razy złapana nie przez mój cel, ale w końcu chwyciłem znajomą dłoń. Odrobinę rozluźnił się ścisk wokół mnie, toteż swobodniej mogłem przyciągnąć ją do siebie. Nie patrzyłem jak wygląda, co ubrała, co trzyma w rękach. Po prostu przytuliłem się i przymknąłem oczy. Ciepło powoli zajmowało moje ręce, które zaczynały już drżeć jako oznaki lęku klaustrofobicznego. Nos powoli zanurzyłem w jej szyję i nawdychałem się ile mogłem zapachu jej słodkiej skóry. Czułem się jak u siebie, mogłem więc być spokojny. Stopniowo przestawiałem się na myśl, że ona również potrzebowała mojej obecności. Mimo, że mi pomogła to jednak miała z tego korzyści. Delikatnie masowała moje plecy i oboje przez chwilę nie przejmowaliśmy się jednym wielkim krzykiem, jaki wywołaliśmy. W końcu poczułem silne męskie ramię na wysokości moich łopatek, które zaczęło nas wypychać poza tłum. Odsunęliśmy się od siebie ale jedynie na tyle, żeby iść krok w krok razem. Obejmowałem ją w talii, by była bezpieczna wśród masy ludzi, która lubiła pożerać. Trzymałem dłoń na jej nagiej skórze co oznaczało, że miała na sobie krótką bluzkę. Wiedziałem, że to niemożliwe ale starałem się schować ją w swoim ciele, żeby jak najmniej osób ją widziało, czy mogło cokolwiek jej zrobić.
            Zostaliśmy w końcu wypchnięci z największej chmary ludzi i wciśnięci do czarnego samochodu razem z kilkoma ochroniarzami. Trzymałem ją przez cały czas mocno za rękę, by mi nigdzie nie zaginęła. Przejechałem wolną dłonią po twarzy i odetchnąłem ze świadomością, że jest o wiele ciszej i spokojniej. Na chwilę wzmocniła uścisk naszych dłoni i zwróciła tym moją uwagę na siebie.
- Wszystko w porządku? – szepnęła. Uśmiechnęła się pocieszająco, ale mimo to był to piękny uśmiech.
- Tak, już dobrze. – pokiwałem głową. Przyciągnąłem ją bliżej siebie i pozwoliłem, żeby jej głowa opadła na moje ramię. Objąłem ją i uspakajałem swoje bijące serce z każdym wdechem znajomego, domowego zapachu. – Jak tam Madryt?
- Piękny. – oczy jej się świeciły, gdy odpowiedziała. Nie potrafiły kłamać, uwierzyłem im na słowo. Pozostało mi jedynie przekonać się na własnej skórze, że razem z Annie jest jeszcze piękniejszy.






2 komentarze:

  1. Jak zwykle cudowny rozdział!!
    Jejusiu, ta historia tak bardzo mi się podoba, serio.
    Nie ma żadnego Niall'a buntownika, jest Niall jest One Direction i jest piękne uczucie haha :)
    Uwielbiam to opowiadanie x

    OdpowiedzUsuń
  2. jeju jeju jeju cuuudneeee <3 ten rozdział jest genialny, to opowiadanie jest genialne, ty jesteś genialna! <33333

    OdpowiedzUsuń