Manny

wtorek, 13 sierpnia 2013

#13

Dzień dobry!

Mój rekordowy - jeśli chodzi o czas pisania - shot czeka na Was bardzo niecierpliwie.
Stęskniłam się za Niallerem, wiecie? Bo on jest, cholera, czymś ogromnym w moim sercu.

Dziękuję za sporą pomoc Oli - gdyby nie Ona, wiele słów tutaj zostałoby pominiętych.

Nie wiem, co przyniosą kolejne dni - póki co, wyczerpałam swój limit wyobraźni, muszę się "odmóżdżyć" maratonem serialowym.

Dajcie znać w komentarzu, co sądzicie! Złapcie mnie też na twitterze (@maryb96) albo zapytajcie o coś mnie lub bohaterów na asku (ask.fm/manny96)

Enjoy!






            „Home, sweet home” – jak to mówią na filmach. rozprostowałem nogi, siedząc jeszcze w fotelu jasnego vana. Ziewnąłem przeciągle i wyjrzałem przez okno – szara pogoda jak zwykle, jednak tęskniłem za nią. Za bardzo przypominała mi mój dom.
- Miłego odpoczynku, Niall. Twój kuzyn właśnie przyjechał. – usłyszałem od kierowcy. Podziękowałem mu, po czym od razu wysiadłem z wozu. Wyciągnąłem się, ale nim zdążyłem zgarbić swoje zmęczone ciało, zostałem zatrzymany w niedźwiedzim uścisku.
- Amal, spokojnie! – wydusiłem z siebie. Niepozorny, ale znany w rodzinie za wrażliwość. – Cześć, brachu. – dodałem, klepiąc go po plecach. Był trochę wyższy ode mnie, ostatnimi czasy przypakował. Podkreślił to ciasnym, czarnym podkoszulkiem.
- Kopę lat, Nialler! Trzeba to uczcić! – uśmiechnął się. Zabrałem swój bagaż, raz jeszcze podziękowałem kierowcy i kierując się pamięcią, wszedłem do domu. Wreszcie.
            Już dawno otwieranie drzwi wejściowych nie zajęło mi tyle czasu. Ręce mi się trzęsły, a uśmiech z twarzy nie schodził – czarnowłosy wciąż opowiadał mi newsy rodzinne i nie tylko. Tak bardzo mi tego brakowało. W końcu udało mi się odblokować zamek. Gwałtownie szarpnąłem za klamkę i stanąłem w niedużym korytarzu. Znajomy zapach zaczął przewijać się przez mój nos, co pobudziło mnie od razu. Już nie byłem zmęczony. Wszystkie meble stały tak, jak pamiętałem. Jedynymi różnicami był brak kurzu  i świeży zapach niedawno pranych i prasowanych ubrań. Przymknąłem powieki, tak jakby mój organizm próbował mocniej uruchomić wyobraźnię. Wyostrzyłem słuch, jakbym poszukiwał najdelikatniejszych dźwięków. Uciszyłem dłonią Amala, który już otwierał usta, by skomentować moje zachowanie. Powitała mnie błoga cisza, której tak bardzo mi brakowało. Przerywana jedynie cichym pomrukiwaniem lodówki, które akurat było jednym z przyjemniejszych odgłosów, domowych odgłosów. Mimo wczesnego popołudnia, wciąż czułem intensywny zapach mocnej kawy, która parzona była najpóźniej koło dziewiątej rano. Uchyliłem powieki i powoli przechadzając się po mieszkaniu, chłonąłem utęskniony widok. Pod stolikiem kawiarnianym przy kanapie leżało dzisiejsze wydanie miejscowej gazety, a pod spodem wystawał kawałek jakiegoś damskiego magazynu. Konsola poskładana jak nowa, leżała na półce nieopodal telewizora, zaraz obok stosu gier. Uśmiechnąłem się na widok okładki tej nowej, której głównym bohaterem był Batman. Zerknąłem za rozsuwane okno tarasowe. Nieskażona brudem ławka i grill niemalże krzyczały, że są przygotowane na porządną ucztę. W kącie bardzo niewielkiego ogrodu zauważyłem też dwa nowe drzewka, których nazwy pewnie będę musiał sobie zapisać, albo wbić patyk z karteczką w ziemię. Przeszedłem przez kuchnię, w której pięknie zapachniało domowym obiadem. Zerknąłem pod jeszcze odrobinę ciepłą folię aluminiową, którą przykryty był duży, ceramiczny półmisek. Oblizałem językiem usta na widok spaghetti bolognese – idealne na mój spragniony żołądek. Przesunąłem wzrokiem po blacie i zauważyłem przygotowany na wierzchu duży kubek, a zaraz obok pudełko mojej ulubionej herbaty i słoik z miodem. Przygniatał on niedużą białą kartkę, na której z daleka rozpoznałem chaotyczne, lekko pochyłe pismo.

Witaj w domu, kochanie!
Mam nadzieję, że jesteś głodny. Tylko zostaw trochę dla kuzyna!
Wspominałeś o grillowaniu, więc znajdziesz coś w lodówce.
Jeszcze raz przepraszam, że mnie nie ma.
Obiecuję Ci to wynagrodzić!
Kocham,
Twoja Annie. xx

P.S. Będę najpóźniej o 8:30.


- Wynagrodziłaś mi już tym, co zastałem w domu. – powiedziałem do siebie półgębkiem, uśmiechając się.  Słyszałem, jak mój kuzyn coś mruczy zdziwiony, dlatego wskazałem na kartkę, którą odłożyłem z powrotem  na blat.
- Hej, w zasadzie dlaczego jej nie ma? – spytał, gdy ja dalej „odkrywałem” pomieszczenie.
- Dostała na dzisiaj poważne zlecenie.
- Poważne?
- Tak. – zamyśliłem się przez chwilę. – Bo pierwsze od.. dłuższego czasu. Kazałem jej od razu przyjąć. – odparłem. Byłem dumny z tego, że posłuchała mojej rady. Nareszcie.
- Byłem święcie przekonany, że nie ma problemów z pracą… - zaczął, a ja odrobinę wymijająco spojrzałem w sufit i uśmiechnąłem się do niego znacząco.
- Ale już nie ma. Wszystko idzie w dobrą stronę, jest więcej niż dobrze. – odparłem, zapewniając siebie tymi słowami, że nie chodzi tylko o jej pracę. Dowody na to, że było dobrze miałem wokół siebie. Były wystarczające.
            Minąłem drugie wejście do kuchni i zacząłem przesuwać się w stronę sypialni. Drzwi były na oścież otwarte – robiła tak zawsze po porannym wietrzeniu. Duże łóżko na środku pokoju było równo zaścielone. Spod kołdry wystawały duże i małe poduszki, przesunięte bardziej na lewą stronę. Lubiła mieć co przytulić, gdy mnie nie było. Żaluzja przed oknem była równo zasunięta, wpuszczała więc proste smugi lekkiego słońca do pomieszczenia. Świeży zapach ubrań zawrócił mi w głowie, kiedy delikatnie otworzyłem drzwi dużej szafy. Na wierzchu, poprasowane leżały duże koszulki, które kiedyś były moją własnością. Zgadzałoby się to z faktem, że sporo ostatniego czasu spędzała w domu, nie wychodząc nigdzie ani z nikim. Znów się jednak uśmiechnąłem, gdy nie zauważyłem nigdzie jej ulubionych, starych, podartych na kolanach czarnych spodni. Zakładała je zawsze, gdy chciała być jeszcze bardziej pewna siebie. Można nawet powiedzieć, że na nich czasem budowała swój silny charakter, potrzebny do sytuacji. Ucieszyło mnie to.  Wiedziałem, że nie muszę się już martwić. Przeszedłem obok drzwi do łazienki i poczułem lekko słodki zapach perfum. Zatęskniłem za wonią, która towarzyszyła mi swego czasu rano gdy jej skóra wchłaniała słodycz od Chloé.
- Niall, wyglądasz jak jakiś badacz, albo poszukiwacz skarbów. – zaśmiał się Amal, a ja mu nieco ciszej zawtórowałem.
- Wierz mi, czuję się o niebo lepiej.
- To chyba wybuchniesz z radości jak zjesz obiad, bo pachnie wyśmienicie! Zazdroszczę, stary. – zagwizdał a ja oczywiście, że czułem się szczęśliwy.

            Mój żołądek powinien być wdzięczny już zawsze, bo to co zjedliśmy było „fannemenalne”. Podczas trasy nie często jadałem takie proste, a jednocześnie błogie rzeczy. Moja bogini przeszła samą siebie.
- To jak, rundka w Fifę? – usłyszałem od kuzyna, który usiadł wygodnie na czarnej kanapie. Pokręciłem głową w tym samym czasie, gdy siadałem przy biurku i włączałem laptopa. – Och, no nie daj się prosić. Jesteś zmęczony, szybko wygram! – zaśmiał się, a ja tylko rzuciłem mu pilot od telewizora. Może
i wyglądałem na niewyspanego, ale zbyt wiele się we mnie działo, bym mógł już spokojnie opaść na kanapę
i bez celu gapić się w ekran. Postanowiłem więc zrobić coś, co jakiś czas temu było moim zwyczajem. Fani na twitterze z wielką aprobatą przyjęli moją propozycję twitcama, co mnie bardzo ucieszyło. Przeraziła mnie jednak ilość wejść, jaką zaliczyłem zanim jeszcze zdążyłem się psychicznie przygotować na to, co chcę przekazać.
- Pogięło cię? Dopiero wróciłeś ze Stanów, powinieneś odpocząć od nich. – żachnął się, a ja prychnąłem.
- To są moi fani, muszę im podziękować. – odpowiedziałem, nie zwracając nawet uwagi na jego kręcenie głową.
            Tego nie mogłem w sobie powstrzymać. Uważałem to za mój obowiązek, podtrzymać relacje z ludźmi, którzy tak nasz zespół wspierają. Wciąż trudnym do uwierzenia było, że jest ich aż tyle. Dodatkowo, mój nastrój psychiczny całkowicie pozwalał mi na chwilę dla nich.
Gdy po wielu długich próbach w końcu udało mi się przezwyciężyć przeciążone serwery, poczułem to znajome podekscytowanie w sercu, gdy miałem świadomość tak licznej widowni. Ogromnie cieszyło mnie to, że sprawiłem ponad setce tysięcy fanów taką radość. W pewnym sensie dzielenie się z nimi moim życiem było wklejone w postrzeganie mnie jako dobrego idola, na czym od zawsze mi zależało.
            W trakcie, gdy skupiony byłem na „występie na żywo”, jak zwykle nie mogłem poskromić mojej podzielnej uwagi i wciąż uśmiechałem się do telewizora, który zostawił włączony Amal. Sam poszedł do kuchni, najwidoczniej uznał, że jest wystarczająco dobrym kucharzem, żeby zacząć przygotowywać jedzenie na wieczór.
- …I będę się maksymalnie relaksował… - mówiłem do laptopa, gdy nagle przerwał mi dzwonek domofonu. – O, ktoś dzwoni. – stwierdziłem, po czym zaufałem barczystemu chłopakowi ze szmatką kuchenną przewieszoną na ramieniu i pozwoliłem mu otworzyć. Świadomy tego, że nie powinienem przyjmować gościa podczas relacji na żywo z fanami, zacząłem dziękować i żegnać się do kamery. Kiedy drzwi do mieszkania zaczęły się otwierać, ja jak najszybciej starałem się wyłączyć wszystko, co mnie nagrywało. Aplikacja powoli się wyłączała, a słyszałem kroki zbliżające się do otwartych przez ciemnowłosego drzwi. Nie trudziłem się więc pospieszaniem strony internetowej i wiedząc, że za chwilę się sama wyłączy wstałem z miękkiego, obrotowego krzesła i odwróciłem się w stronę wejścia. Stanąłem w połowie salonu i orientując się, kto idzie powiedziałem głośno:
- Annie! – mój wesoły głos spowodował, że jej wątła postać od razu uśmiechała się, gdy pojawiła się przede mną. Jej starannie ubrane czarne spodnie i biała bluzka – kontrastujące kolory od razu dały mi pewność, że wróciła do „żywych”. Tak samo jej włosy, mimo że już nie całkowicie pokryte bladym blondem, a jedynie prześwitujące jej charakterystycznym kolorem pozwalały mi na jeszcze szerszy uśmiech. Domyślałem się, że kolejne farbowanie było po prostu kwestią czasu. Jej uśmiech na mój widok omal mnie nie zabił, a oczy raziły szczęściem. Nie minęłam dłuższa chwila, a już tuliłem ją w swoich ramionach.
- O mój Boże… - jęknęła. Przysięgam, że w tym samym momencie pomyślałem dokładnie to samo. Jej zapach był dla mnie obłędem. Otuliłem ramiona wokół jej pleców, wciskając z sekundy na sekundę swoją twarz coraz niżej w jej szyję. Zaczęliśmy się oboje kołysać na boki, a ona cicho zaśmiała się. Drobne palce muskały kosmyki moich krótkich włosów, mierzwiąc je co chwila. Wreszcie czułem, że nic więcej w tym domu nie jest mi potrzebne.
- Powinni mi wpisać w dowodzie „Zawód: tragarz”. Najpierw twoje walizy, teraz jej różne dziwne torby… - zaczął narzekać ten członek mojej rodziny, który był z tego od zawsze znany.
- Tylko ostrożnie Amal, tam jest aparat… - mruknęła, a wibracje z jej ust uderzyły w moją skórę. Jezu, czy to możliwe, żeby nawet głos pachniał jej perfumami? Chyba jesteś zmęczony, Horan…
Po kilku chwilach zatrzymaliśmy się w miejscu, a ja uniosłem głowę, by spojrzeć jej w oczy. Idealnie błyszczały szarym odcieniem, na swój kolorowy sposób. Przygryzła dolną wargę, pokazując kilka prostych, białych zębów i również mi się przyglądała. Oboje lustrowaliśmy nasze twarze, zachowując przy tym kompletną ciszę. No, może niezupełnie – serce waliło mi jak młot. Widziałem, jak walczyła ze swoją wrażliwością. Zaszklony wzrok mówił wiele, ale Annie uparcie powstrzymywała się przed zmoczeniem policzków. Widziałem w niej zmianę, która uczyniła ją bardziej twardo stąpającą po ziemi dziewczyną. W jej wyrazie twarzy nie było ani cienia wątpliwości w to, czy aby na pewno tuliłem ją właśnie do siebie. Łzy w kącikach oczu nie były spowodowane brakiem wiary i zbyt dużym opanowaniem przez emocje, ale czystym szczęściem. Radością, którą starałem się z niej wydobyć na odległość, przez ostatni czas. Jak nigdy, pisałem jej wiadomości, na które nigdy nie odpowiadała. Nie musiała – odpowiedź stała przede mną. Już nie byłem dla niej wciąż niewiarygodnym marzeniem, co udowodniła magiczną aurą w domu. Stała się silniejsza, niż była do niedawna. Widziałem w jej minie, że odrzuciła wszystko co złe i niepewne, zastępując samym radosnym i prawdziwym światłem.
            W końcu moja lekka nadpobudliwość dała się we znaki i nie mogłem powstrzymać swoich ust od pocałowania jej pełnych, niepokaleczonych już warg. Jak najczulej starałem się kontynuować pieszczotę, ale tym razem to we mnie obudziła się jeszcze żywsza tęsknota. Już po chwili łapczywie atakowałem jej usta,
a ona tylko chichotała. Jej dźwięczny śmiech był piękniejszy od ciszy, jaką zastałem po powrocie do domu.
           
- Jak się ma moja ulubiona pani fotograf? – spytałem, ciągnąc ją ze sobą na kanapę. Opadliśmy na poduchy, a ja ciasno otuliłem ją ramieniem i ucałowałem jej czubek głowy.
- Chyba dobrze, w końcu mi się coś udało.. – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Jestem z ciebie dumny, mała. – powiedziałem, po czym skierowałem jej twarz w moją stronę
i pocałowałem, znów czując się jak w niebie. - Cały dzień robiłaś zdjęcia?
- Nie, od dwunastej. Rano Tom mnie poprosił, żebym przypilnowała Lux. – odparła, a ja zacząłem się obawiać, że spełzłem na ślisku grunt. Co prawda nie wyczuwałem w jej głosie pretensji ani żalu za to, o co zapytałem, jednak bałem się, jak potoczy się dalej ta rozmowa.
- A… jak się czujesz? – spytałem niepewnie, uważnie przyglądając się jej twarzy. Odrobinę spochmurniała, ale nie na tyle bym miał się obawiać jej załamania.
- Dobrze. Gorączka przeszła mi przedwczoraj. – mruknęła. Zapewne nie chciała, by mój kuzyn usłyszał temat rozmowy.
- Byłaś u lekarza, tak? – martwiłem się.
- Tak, Niall. Mówiłam ci, w zeszły piątek miałam wizytę. – uśmiechnęła się na moją nieuwagę.
- Och, tak. Racja, przepraszam. – wymamrotałem, a Annie obdarzyła mnie pokrzepiającym uśmiechem. – Czyli… - zacząłem, niepewnie przesuwając swoją dłoń na jej podbrzusze. – Tu naprawdę nie ma naszego dziecka? – spytałem. Zabrzmiałem z pewnością na odrobinę zawiedzonego, ale nie byłem w stanie kontrolować swojego głosu. Myśl o tym, że przygotowywałem się już psychicznie na tak potężne wyzwanie była nie do zapomnienia. Jej nagły telefon ze słowami „Niall, ja krwawię.” sprawił, że nie wiedziałem jak się czuć.
- Lekarz powiedział, że tak się zdarza. – wyprzedziła moje pytanie, jak do tego doszło.
- Annie wiem, że możesz się czuć…
- Kochanie, w porządku. To owszem, był dla mnie szok, nie planowałam tego, nie wiedziałam nawet jak może do tego dojść. Jak myślę o tym, że teraz miałabym w sobie rozwijające się dziecko czuję się więcej niż dziwnie, to prawda. Ale stało się, może tak miało być. – powiedziała, a ja ledwie zauważalnie westchnąłem.
Byłem pełen podziwu dla Ann za to, że się nie załamywała, nie płakała, była wobec mnie
w porządku. Cieszyłem się, że dzięki temu, że zwolniła swoje myśli od zmartwień i w końcu zrozumiała to, co do niej mówiłem poskutkowało. Miałem obok siebie prawdziwą Annie, która wyleczyła się z tego, co złe bądź nierealne w jej myślach. Może ciąża była dla nas testem? Sprawdzianem dla niej, jak sobie poradzi
i dla mnie, czy jej pomogę wyjść z dołka? Nie pozostawało mi nic innego jak być szczęśliwym, że nam się udało. Strata dziecka z pewnej perspektywy była, owszem, tragedią. Ale życie nam przecieka przez palce, a ja nie chcę stracić jej prawdziwej duszy po raz kolejny. Wiedziałem, że jeszcze przyjdzie taki czas, że będziemy wystarczająco dojrzali i gotowi, by zostać rodzicami.
- Niall? – spytała, gdy podnosiliśmy się z kanapy, żeby pomóc naszemu obecnemu kucharzowi
w przygotowaniach.
- Tak, słońce? – przyciągnąłem ją bliżej do siebie.
- Przepr…
- Shhh… - uciszyłem ją, nie chcąc słyszeć całości tego słowa. – Wszystko jest już w porządku, Annie. – Przylgnęła na chwilę do mojej klatki piersiowej, by zaraz potem zerknąć na mnie spode łba.
- Ale wiesz, że zanim ktoś przyjdzie do domu, powinieneś się przebrać? Trochę godzin leciałeś… - zmierzwiłem jej włosy, a drugą ręką połaskotałem nad biodrem. Zaśmiała się dźwięcznie i poszła do kuchni, gdy ja z przyjemnością otworzyłem szafę z ubraniami i wyciągnąłem z niej czystą, starannie wyprasowaną koszulkę bez rękawów. Nie dałem się prosić i uległem prośbom prysznica, bym wskoczył pod wodę
z kroplą szamponu i mydła.

- Hej, Devine! – zawołałem z tarasu, gdy zobaczyłem jak ubiera skórzaną kurtkę i ma zamiar wyjść, razem
z resztą znajomych, którzy doszli do wniosku że już ich pora.
- C-co? – zająkał się, a potem czknął. Zaśmiałem się w głos i wstałem z drewnianej ławy.
- Zostajesz i śpisz na kanapie, nie wypuszczę cię do miasta w takim stanie! – obaj się zaśmialiśmy. Zamknąłem okno tarasowe i odrobinę się zachwiałem, z uwagi na alkohol we krwi, wymieszany ze zmęczeniem.
- Tylko nie balujcie bez nas za bardzo! – usłyszałem od Amy, która obok kilku osób stała już za drzwiami wyjściowymi.
- Nie obiecuję! – odkrzyknąłem i zamknąłem za nimi drzwi. Szeroko ziewnąłem i widząc, jak Josh padł już na czarne poduchy znowu się zaśmiałem i przeszedłem obok kuchni, do sypialni. Rzuciłem się na miękkie łóżko i przymknąłem powieki. Czułem, że już odpływam. Przed oczyma śmignęła mi tylko drobna postać blondynki, która uparcie poszukiwała swoich spodni dresowych i paradowała po pokoju w samej koszulce
i majtkach.
- Przecież i tak idziesz spać. – wybełkotałem w tym samym momencie, jak zakładała na biodra czarne spodenki do koszykówki. – A nie grać w siatkówkę. – dodałem, odwracając się na plecy. Materac ugiął się po mojej prawej stronie. Ciepłe dłonie otuliły moją rękę, a jej głowa wcisnęła się tuż obok mojej szyi. – Śmierdzę piwem. – skomentowałem swój stan. Ann zaśmiała się cicho.
- Może dam radę. – mruknęła w odpowiedzi, ale po chwili zaśmiała się po raz kolejny
i odwróciła się ode mnie tyłem.
- Ej, ciepło mi było!
- Śmierdzisz piwem. – skwitowała mnie moimi słowami. Mruknąłem coś niezrozumiałego. Przekręciłem się w jej stronę, żeby przyciągnąć lewą ręką jej ciało do mojego i zamknąć w objęciach. Ucałowałem jej szyję
i usłyszałem damskie narzekanie oraz chichot. – Hej, Niall?
- Tak?
- Jak tam twój syndrom jetlag*? – zaciekawiła się.
- Och, no wiesz. Mój żołądek tańczy i jestem rozkolapiony..
- Rozkojarzony, tak? – jej śmiech znowu wypełnił pokój. Pokiwałem twierdząco głową. Już zamykałem oczy, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk niespokojnego hamowania
i przyspieszania samochodem na zmianę. – Czy oni nigdy nie idą spać? Dochodzi szósta…
- Tak, wiem, tweetnąłem o tym chyba do fanów… - powiedziałem zasypiając. – Po prostu śpij. I tak wiem, że pojeździłabyś z nimi. Nic przede mną nie ukryjesz. – zaśmiałem się
i mocniej wtuliłem głowę w zagłębienie między jej uchem, a ramieniem. W końcu zasnąłem, czując ogromną potrzebę odpoczynku.






*jetlag - zespół nagłej zmiany strefy czasowej


15 komentarzy:

  1. Boziuuuuuuu cudny !! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Łooj szkoda , że Niall i Ann nie bd mieli małego Horanka. Ale rozdział cudowny z niecierpliwością czekam na kolejną część . Życzę weny !! :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny rozdział. ! :) Troche szkoda , że Ann poroniła. Nie bd małego Horanka :( . Pisz szybko czekam na nexta !! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętasz, jak poprosiłaś mnie, abym przedstawiła Ci Annie oczami czytelnika? Zauważyłam dzisiaj jeszcze jedną cechę w niej. Jest zaprzeczeniem kobiecych cech. Brzmi mylnie, wiem. Mam na myśli to, że ona kusą spódniczkę i wysokie obcasy zastępuje wytartymi spodniami i rozklejonymi trampkami. Rezygnuje z tego, co kobiecie dodaje pewności, sama znajdując otuchę w ukrywaniu się pod materiałem, kroczeniem po równym gruncie. Kiedy myślałam nad tym, co zostawię pod #13, widziałam to ubrane w nieco inne słowa. Wiem jednak, że rozumiesz, w czym zauważam jej unikalność, cechę, którą nie każdy posiada, a sprawia to człowieka na tle tłumu wyjątkowym.
    Poza tym, potrafisz szybko i efektownie uspokoić rozbryzgane na kawałki serducho czytelnika. Uspokoiłaś moje nerwy po dwóch ostatnich rozdziałaś, rozświetliłaś twarz uśmiechem. Zapomniałam o bólu, jakiego doświadczyła Ann i złości, jaką we mnie wzbudziła swoim dziecinnym zachowaniem. Na nowo poczułam to gorące, pachnące bajką uczucie między tą dwójką. Spodziewałam się tego, że Holmes prędzej czy później poroni. Nie chciało mi się wierzyć, że wprowadzisz do ich życia jednocześnie kolejny ciężar i owoc ich miłości. Wiem, że lubisz skomplikowane pomysły, że lubisz mieszać, ale ten zamęt nastałby zbyt szybko. Za mało szczęścia i ostoi w nich, aby móc cokolwiek burzyć. Czekasz na moment, w którym nikt nie będzie się spodziewał, że ich spokój jest możliwy do zburzenia, prawda?

    Wiesz, do czego porównałam ostatnie dwa rozdziały i tę trzynastkę? Do szpilek, które zrzucasz z nóg na rzecz wygodnych kaloszy, w których będziesz brodziła przez kałuże. Do bólu zamienionego w beztroskę.

    Narzekałaś na perspektywę Nialla, ja uważam, że poszło Ci tak samo dobrze, jak radzisz sobie z wcieleniem Annie. Głowa do góry następnym razem, mam nadzieję, że częściej poznawać będziemy życie jego oczami.
    Kocham Cię, Twoja Oli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba powinnam Ci podziękować. Ten rozdział znacznie poprawił mi dzisiaj humor. Tak przyjemnie się go czytało, że to jest aż nierealne. Ta atmosfera, poszczególne słowa i ogarniający spokój. Jedyne co mnie zmartwiło to sytuacja z Annie. Ale to już poszło w niepamięć. (:
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  6. Twój blog jest genialny! Masz naprawdę ogromny talent którego Ci zazdroszczę. Rozdział jak zwykle świetny . Czekam co dalej potoczy sięw ich życiu . Mam nadzieję, że wreszcie im się ułoży i bd wszystko ok. Pisz szybko nexta. Pozdrawiam i życzę weny . <33333

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny ! ; ) /Nat.

    OdpowiedzUsuń
  8. kocham <3 czekma an następny przeczytałam wszystko :333 cudne ! :3 /K.Sz

    OdpowiedzUsuń
  9. Cccccccuuuuuudddddooooowwwwwwnnnnnyyyy !!!!!!!!!!! <3 ;****

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmmm, czytam, czytam, i trafiam na słowo 'fannemenalnie'. I morda mi się cieszy, bo ja to słowo wymyśliłam ;)
    @anulawis

    OdpowiedzUsuń
  11. Boskie. Kobieto jaki Ty masz talent. ! ; )) Pisz dalej ;** !

    OdpowiedzUsuń
  12. Brak słów !! <33 Po prostu zajeeee ;*

    OdpowiedzUsuń