Manny

piątek, 30 sierpnia 2013

#14

Dzień dobry!

Miałam nie małe problemy z napisaniem czternastki, mówiąc szczerze. Nie wygląda tak, jak wyglądać powinna ale liczę na to, że uruchomicie swoje wyobraźnie i dopowiecie sobie to, czego nie potrafiłam ubrać w słowa.
Nie mam pojęcia, kiedy uda mi się opublikować kolejny rozdział. Koncepcja w tej chwili jest, ale może zaraz zniknąć.
Idzie wrzesień, a co za tym idzie - rozdziały nie będą się pojawiały aż tak często. Będę miała sporo obowiązków ale zrobię wszystko, żeby historia Annie i Niallera ciągnęła się dalej.

Dziękuję mojemu maluchowi, który sprawił, że coś "zaskoczyło" w mojej głowie i udało mi się ruszyć z tym rozdziałem. Co ja bym bez Ciebie zrobiła, Oli? :')

Mam do wszystkich moich czytelników OGROMNĄ prośbę - nawet jeśli przez jakiś czas nie pojawi się nic, nie zostawiajcie mnie, dobrze? Zaufajcie mi, koniec tej historii nie nastąpi tak szybko!
Błagam, dajcie mi znać - na twitterze, asku, gdziekolwiek - że jesteście ze mną i czekacie na kolejne perypetie tej dwójki. To naprawdę dla mnie wiele!

Tyle z mojej strony. Zapraszam!



Soundtrack ;)




            Mój umysł parował od środka, jak podczas dobierania trudnych słów do nowej piosenki. Myślałem od kilku dni nad tym, jak właściwie zaplanować wieczór. Nasz wieczór. Wbrew pozorom, to nie było łatwe zadanie. To nie jest zwyczajna dziewczyna, więc i pomysł musi być nadzwyczajny.
- Holmes, co ty lubisz… - zastanawiałem się na głos wiedząc, że jestem sam w domu. Przejechałem palcami po moich i tak rozczochranych już włosach i głęboko westchnąłem. Nie mogłem pójść na łatwiznę i zamówić stolika w jakiejś eleganckiej restauracji, oj nie. Nigdy nie lubiła typowych, romantycznych zwyczajów,
to właśnie sprawiało, że była jedyna w swoim rodzaju.
Usiadłem przy biurku i zacząłem bezskutecznie przeszukiwać internet.
- No dawaj, Niall. Jesteś Niall Horan, wymyśl coś. – mruknąłem do siebie. Wszedłem na stronę internetową magazynu, dla którego robiła ostatnio zdjęcia. Otworzyłem odpowiednią zakładkę i przed moimi oczami pojawił się czarno-biały obraz. Nie znałem się na fotografii ale wiedziałem, że to zdjęcie było dobre. Tylko dlaczego takie smutne? Wszystkie postacie na niej miały niewzruszony wyraz twarzy. Nie było w tym ani krzty szczęścia, samo puste nastawienie do życia. Nawet dziewczynka, która szła ręka w rękę z mamą była przygnębiona, ginęła w tłumie szarych i zapracowanych ludzi. Brakowało jej tego dziecięcego uśmiechu, swawoli i radości.
Radość.
Szczęście.
- Jestem geniuszem! – krzyknąłem, a zaraz potem roześmiałem się jak głupi. Doszukiwałem się nie wiadomo jakich skomplikowanych pomysłów, a złoty środek leżał najbliżej. Z szerokim uśmiechem na twarzy sięgnąłem po telefon i zacząłem krótką wymianę zdań.




Wiedziałem, że to zostawi na jej twarzy szeroki uśmiech. Zamknąłem laptopa i zadowolony z siebie, wziąłem swój zielony plecak i poszedłem z nim do kuchni. Spakowałem do niego dużą paczkę chipsów i oreo.
            Usiadłem na kanapie i czekałem, aż przyjedzie. Zdążyłem przebrać się w parę dżinsowych szortów, a na ramiona zarzuciłem szaro-granatową bluzę. W końcu usłyszałem znajome przekręcanie kluczy w zamku i odwróciłem głowę w stronę drzwi.
- Już jestem! – powiedziała głośno. Uśmiechnęła się, a ja jej pomachałem. Zsunęła z pleców granatową marynarkę i rzuciła ją na oparcie kanapy, tuż obok mnie. – Czy zanim zabierzesz mnie w to tajemnicze miejsce, przytulisz mnie? – spytała, a ja uśmiechnąłem się i wyciągnąłem ręce. Podeszła do mnie, więc pociągnąłem ją za biodra tak, by usiadła na moich kolanach. Objąłem ją szczelnie ramionami i pocałowałem w policzek.
- Męczący dzień? – w odpowiedzi pokiwała głową i wtuliła głowę w moją szyję. Jej ciało powoli się rozluźniało.
- Nienawidzę tej roboty, kiedy ludzie celowo udają smutnych, zgorzkniałych, przygnębionych… Denerwuje mnie to. – westchnęła głęboko. Zdecydowanie brakowało jej dzisiaj uśmiechu, a ja miałem zamiar jej to wynagrodzić.
- W takim razie wychodzimy za pięć minut. – zaśmiałem się, a ona spojrzała na mnie z wysoko podniesionymi brwiami. – Dobra, zacznę inaczej. – odchrząknąłem, po czym zmieniłem natychmiast wyraz twarzy na śmiertelnie poważny. Wywołałem tym jej stłumiony chichot. Punkt dla mnie! – Panno Holmes, czy zechce pani udać się ze mną na randkę? Tak? Wyśmienicie, za pięć minut będę czekał przy drzwiach. – wyszczerzyłem się. Ann wpatrywała się w moją twarz swoimi świecącymi oczyma, próbując mnie rozgryźć. W końcu widziałem jak się poddaje, gdy zagryzła dolną wargę. – Czas ci ucieka. – zachichotałem w tym samym momencie, gdy zacząłem ją delikatnie kłuć palcami w delikatne miejsca między żebrami. Pisnęła głośno i gwałtownie podniosła się z moich kolan, by ze śmiechem pójść w stronę sypialni. Wykorzystałem moment, gdy szurała drzwiami od szafy i wyciągnąłem z jej pokrowca aparat. Razem z najnormalniej wyglądającym obiektywem przemyciłem go do plecaka. Modliłem się, żeby tylko nie ucierpiał.
W przeciwnym razie nie dożyłbym chyba rana…
- Jakaś podpowiedź co mam założyć? – usłyszałem i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Co się tak przejmujesz? – zacząłem iść w kierunku jej drobnego ciała, wpatrującego się w szeroko otwartą szafę. Spojrzała na mnie spode łba i podparła się dłońmi na biodrach. Uniosłem brew, a ona zaśmiała się i pokręciła głową.
- Jak mam się nie przejmować, kiedy sam Niall James Horan zabiera mnie nie wiadomo gdzie na randkę? Jeszcze zacznę się denerwować, że nieodpowiednio się ubrałam! – uśmiechała się.
- Weź przykład ze mnie.- mruknąłem, a ona zlustrowała moje ubranie wzrokiem.
- Pragnę przypomnieć, że koszulkę i bluzę nosisz prawie zawsze, bez względu na okazję…
- Ugh, kobiety i te ich problemy. – warknąłem i spojrzałem na zawartość półek.
- Może zostanę w marynarce i… - zaczęła, ale przerwałem jej w połowie zdania krótkim „Nie”. Zacząłem grzebać między ubraniami szukając czegoś, co wyglądało mi na wygodne i często noszone przez Ann. Wyciągnąłem z najwyższej półki pocięte na kolanach i wytarte, czarne spodnie.
- Wygodne? – rzuciłem, przekładając jej przez ramię parę jeansów. Pokiwała twierdząco głową, więc odwróciłem się z powrotem do szafy. Jako kolejną rzecz podałem jej jakąś dużą, białą koszulkę bez rękawów. Spod kilku swetrów wyjąłem ciemnoszarą rozpinaną bluzę, chyba z logo Bullsów. – Co tak patrzysz? Laska, czas ci leci! – zaśmiałem się i wyszedłem z pokoju, sięgając po drodze po jeden z moich snapbacków, jak się później okazało z takim samym logo, jakie widniało na jej bluzie.
            Minęło kilka minut jej krzątaniny, aż w końcu poczułem świeży zapach jej „najweselszych” perfum. Pojawiła się w korytarzu, podskakując nerwowo na jednej nodze, gdy na drugą próbowała wcisnąć zawiązanego trampka. Doskoczyła do mnie i oparła się o moje ciało, starając się nie upaść. W końcu głęboko westchnęła i wyprostowała się.
- Gotowa. – powiedziała, a ja zaśmiałem się z jej szybkiego, nieunormowanego jeszcze oddechu. Zmierzwiłem jej włosy, wziąłem do ręki plecak i klepnąłem ją w pośladek, poganiając do wyjścia za drzwi.

- Daleko jeszcze? – nieśmiało zapytała, gdy przerwała nerwowe stukanie palcami w kolano. Kątem oka widziałem jak przygryza wargę. Nie lubiła o to pytać, dlatego uśmiechnąłem się ciepło i na chwilę spuściłem wzrok z drogi przed nami.
- Nie, już dojeżdżamy. – powiedziałem zgodnie z prawdą. Zaczęła się dokładniej rozglądać po okolicy a ja po cichu liczyłem na to, że nie domyśli się dokąd ją zabrałem. Zaparkowałem na parkingu nie bezpośrednio obok obiektu, by nie zdradzić od razu całego planu. Zgasiłem silnik i uśmiechnąłem się do niej zachęcająco.
- Już? – niepewnie zwróciła się do mnie, unosząc przy tym zabawnie brew. Nie odpowiedziałem nic, tylko wysiadłem z auta i podbiegłem do jej drzwi, otwierając je jak dżentelmen. Ukłoniłem się przy tym lekko, na co zachichotała. Uwielbiałem w niej to, że tak proste gesty mogły doprowadzić ją do uśmiechu. Jej radość była tak szczera, że nie sposób było nie czuć tego samego ciepła rozsadzającego serce.
            Prowadziłem ją chodnikiem wzdłuż wysokiego ogrodzenia. Miałem nadzieję, że nie wyczuła mojego zdenerwowania – dłoń, którą obejmowałem jej drobne palce trzęsła mi się niemiłosiernie. Przeliczyłem się, bo już po chwili znacząco ścisnęła ją. Przez chwilę musiałem głębiej oddychać. Wbrew pozorom, faceci też się denerwują.
- Albo idealnie grasz, albo serio nie wiesz gdzie jesteśmy. – mruknąłem, a jej policzki delikatnie się zaczerwieniły. Boże, jaka ona piękna. – Obstawiam to pierwsze.
- Źle obstawiasz. Nigdy nie byłam w tej okolicy, szczerze mówiąc… - przygryzła dolną wargę, co doprowadziło moje serce do obrotu wokół własnej osi. Jak ona to robiła, że tak na mnie działała? Wciąż nie mogłem tego pojąć. Zależało mi teraz jedynie na jednym: nie schrzanić. Ten dzień mógł naprawdę się udać, dlatego trzymałem kciuki, żeby żaden pechowy obrót spraw nie miał miejsca. – Moment.. czy to… - zaczęła się rozglądać. Minęła nas rodzina z dwójką dzieci. Obydwoje z przywiązanymi do rąk, kolorowymi balonami. Buzie miały oblepione resztkami waty cukrowej, a ojciec trzymał w ręku papierek po orzeszkach. – Idziemy do zoo? – zapytała zdziwiona i zaczęła mi się przyglądać. Nie miałem pojęcia, czy zdziwienie było pełne zadowolenia, czy zażenowania. W tym momencie nie byłem w stanie myśleć racjonalnie, za bardzo zależało mi na powodzeniu randki.
- Jeśli wolisz iść gdzieś indziej, to… - zacząłem proponować, drapiąc się wolną ręką po karku.
- Niall. – zatrzymała się i stanęła naprzeciwko mnie. Objęła dłońmi moją twarz i zaczęła wpatrywać się
w moje oczy. – Nie myśl za dużo, tylko rób wszystko tak, jak chciałeś. – uśmiechnęła się. To mi wystarczyło, nie mogło się nie udać. Pociągnąłem ją za rękę i poszliśmy w kierunku wejścia.
            Moje nerwy powoli zamieniały się w radosne myśli równocześnie z iskrami, które niemalże wyskakiwały z jej szarych, świecących się oczu. Jej twarz niewiele różniła się od tych dziesięciolatków, które biegały po alejkach. Obowiązkiem zaraz po kupieniu biletów było zdobycie wielkich, różowych wat cukrowych na patyku. Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu ani na minutę, zwłaszcza że widok naszych obklejonych cukrem buź godzien był nagrody za kabaret roku. Ale kogo to obchodziło? Nie zwracałem uwagi na nikogo innego, jak na moją piękność. Mogli nawet nam zdjęcia robić, a ja bym tego nie zauważył. Poza tym, kto doniósłby paparazzim? Ci uśmiechnięci ludzie, którzy jedynie śmiali się razem z nami z naszych głupich żartów? Bez przesady.
            Jej śmiech otaczał mnie z każdej strony. Delikatne zmarszczki zaczęły tworzyć się po zewnętrznych stronach jej oczu. Idealnie równe zęby niemalże cały czas widoczne były zza pełnych, malinowych ust, które co chwila całowałem. Nie mogłem się przed tym powstrzymać, a Annie to tym bardziej nie przeszkadzało. No, może poza momentem, gdy mój nos obklejony był słodyczą i „przez przypadek” jej twarz również się ubrudziła. Obserwowałem, jak jej baczne oko artysty co chwila zauważa jakąś scenę, którą najchętniej uwieczniłaby aparatem. Jej charakterystyczna mimika twarzy w takich chwilach nie wskazywała na nic innego.
- Bardzo ci się kleją ręce od tego różowego ustrojstwa? – spytałem między gryzami waty. Jak ona to zrobiła, że zjadła ją szybciej ode mnie? Annie Niemożliwa. Obejrzała dokładnie swoje palce, po czym niedbale oblizała każdy z nich, na którym były jeszcze pozostałości cukru. Następnie jak mała dziewczynka, zaczęła wycierać ręce w spodnie. Uśmiechnąłem się na ten widok, który był bezcenny. Esencja Ann – pomyślałem.
- Już nie. – uśmiechnęła się, wachlując idealnie oblizanymi i wytartymi palcami przed moją twarzą. – Och, zobacz! Małe żyrafy wyszły! – krzyknęła, a ja się zaśmiałem w głos. Pociągnęła mnie ze sobą w stronę wybiegu. W oddali faktycznie, można było dostrzec nieśmiało wychylające się maluchy. Oparła się o płotek a ja stanąłem obok i przytrzymałem ją za biodro. W końcu nigdy nie wiadomo co Holmes przyjdzie do głowy, dlatego wolałem zachować jakikolwiek środek ostrożności. Już to widzę, nagłówki gazet: „Szalona dziewczyna przeskoczyła ogrodzenie i goniła żyrafy!”. Tak, to było jak najbardziej w stylu szalenie szczęśliwej Annie.
- Uch, coś ciąży mi w plecaku. Mogłabyś zerknąć, co to? – udałem minę zmęczonego. Zaśmiała się i uniosła brew, zanim otworzyła dużą kieszeń mojego pakunku na plecach.
- Zwariowałeś?! Nosiłeś cały czas mój aparat?! – naskoczyła na mnie, ale momentalnie zamieniła swój ton |w dźwięczny chichot. Ulżyło mi.
- Daj spokój, znam cię. Nie wytrzymałabyś dłużej, zaczęłabyś robić telefonem, a potem chodziłabyś smutna, że nie wzięłaś nic o lepszej jakości. – wytłumaczyłem, oblizując patyk po wacie cukrowej.
Ledwie zdążyłem odwrócić się do kosza na śmieci żeby wyrzucić drewniany kijek, a w tle już słyszałem charakterystyczne klikanie. Spojrzałem na nią z uśmiechem, a ona wycelowała we mnie obiektywem. Parsknąłem niepohamowanym śmiechem widząc jej próby zrobienia poważnej miny. Cukier zdecydowanie zmieniał jej nastrój na lepszy. O niebo lepszy. Zdziwiłem się, gdy już po chwili odsunęła urządzenie od swojej twarzy i powiesiła sobie na szyi.
- Już?
- Jestem na randce, a nie w pracy. – uśmiechnęła się i chwyciła moją dłoń.

- Popcorn czy orzeszki? – spytałem, gdy dochodziliśmy do niedużej budki ze wszystkim, co smaczne. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- Buziak. – usłyszałem. Wsunęła swoje drobne dłonie w moje włosy wystające spod czapki, a ja przysunąłem się do niej i objąłem ciasno w biodrach, drugą ręką przytrzymując jej szyję. Ciepłe usta zaczęły czule wędrować po moich, a gdy delikatnie zassałem jej dolną wargę, cicho jęknęła. Już dawno otumaniony jej perfumami, mocniej poczułem zapach jej skóry. Oderwała się ode mnie po chwili, by obdarzyć mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Raz jeszcze cmoknąłem jej usta i ponownie chwyciłem ją za rękę.
- To popcorn czy orzeszki?
- Orzeszki.
            Odebrałem duże zawiniątko z pachnącym smakołykiem. Alejka pełna różnych zapachów i kolorów zaprowadziła nas do hali, w której na wybiegu stały dwa młode słonie. A przynajmniej wyglądały na młode – nie znałem się nigdy aż tak dobrze na zwierzętach.
- Dałabym mu orzeszka, zobacz jak na nie patrzy. – powiedziała tonem zranionej pięciolatki, co mnie ponownie urzekło.
- Z tego co widzę, zakaz karmienia zwierząt tyczy się też tych olbrzymów. – zaśmiałem się, wskazując na wyraźną tabliczkę.
- Ale chyba nie otruję go orzeszkiem, nie?
- Nie znam się na słoniach. Ale chyba nie tylko ty na to wpadłaś. – zwróciłem głowę w stronę, gdzie jakiś nastolatek zaczął rzucać na wybieg pozostałości po swojej przekąsce.
- Nie jest wielbicielem, ale chętnie je fistaszki. – wtrąciła.
- Co?
- Oczy w garść, Niall. – zaśmiała się, a dopiero po chwili zauważyłem tablicę informacyjną obok nas.
            Już chowała rękę w paczce orzechów, ale powstrzymałem ją.  Podciągnąłem szybko rękawy bluzy
i odrobinę ukucnąłem, by z większą pewnością ją podnieść. Chwyciłem ją w biodrach i jedyne o co się modliłem to to, żeby nie wpadła na pomysł wierzgania nogami. Nie zwróciłem uwagi na jej pisk, tylko wyprostowałem się z jej drobnym ciałem w rękach i schyliłem jak najmocniej głowę, by zrozumiała o co mi chodzi i usiadła na moich ramionach. – Oszalałeś?!
- Tak, na twoim punkcie. – podniosłem wzrok, by zauważyła mój uśmiech. Trzymałem rękoma jej nogi, zwisające po obydwu stronach mojej głowy, a ona sama objęła ją swoją wolną ręką. – Nie martw się, nie upuszczę cię. – mruknąłem, czując jak odrobinę zadrżała. – Obiecuję.
- Ufam ci. – wyczułem uśmiech w jej tonie głosu, a już po chwili ciepło jej ust na moim czole. Nie było takiej możliwości, żeby spadła z moich ramion. Nawet, gdyby ważyła pięćdziesiąt kilo więcej niż teraz. To po prostu nigdy nie będzie miało miejsca.
            Opakowanie pełne przekąski zaszeleściło, a po chwili kilka orzeszków wylądowało obok wielkiego, szarego cielska.
- O, patrz patrz patrz, zaraz weźmie go… patrz jak wącha tą trąbą… - mówiła podekscytowana, a ja razem z nią obserwowałem zachowanie słonia. Jej radość, gdy podniósł jedzenie i zjadł była nie do opisania. Odruchowo mocniej złapałem jej nogi, dla bezpieczeństwa. – Puszczam cię, Niall.. – mruknęła, a jej ręka zniknęła z mojego snapbacka. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk kręcenia obiektywem i uśmiechnąłem się.
Boże, cały czas się uśmiechałem.

            Powoli opanowywałem oddech, który jeszcze chwilę temu non-stop był gwałtowny, przez ciągłe wybuchy śmiechu. Nasze klatki piersiowe zaczęły już miarowo unosić się w podobnym rytmie, gdy obydwoje leżeliśmy na trawie. Park, do którego przyszliśmy nie był aż tak oblegany przez ludzi. Odwróciłem głowę w lewą stronę, gdzie leżała blondwłosa, uśmiechnięta postać. Wpatrywała się w niebo, a gdy słońce delikatnie zaświeciło prosto na nią przymknęła powieki. Jej policzki delikatnie się zarumieniły od ciepłych promieni.
- Jestem cholernym szczęściarzem. – wyszeptałem, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że powiedziałem to na głos. Miałem zamiar zostawić to w swoich myślach, ale mój język zdecydował inaczej. Przekręciła twarz do mnie, a jej oczy świeciły i to nie z powodu zachodzącego słońca. Były w nich iskierki radości, które tak bardzo uwielbiałem. Rozsadzała mnie od środka myśl, że to ja byłem powodem tych jasnych światełek.
Przekręciła całe swoje ciało na bok tak, że bez problemu wyciągnęła dłoń w stronę mojej twarzy. Pogładziła mnie po policzku, a ja przesunąłem jej palce na moje usta i ucałowałem je. Zachichotała na widok mojej precyzji w muśnięciach każdego opuszka.
Leżeliśmy przez chwilę wpatrując się w siebie, aż w końcu Ann odwróciła wzrok. Jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone niż poprzednio. Uśmiechnąłem się na ten widok.
- Coś tu masz na policzku… - mruknąłem, po czym pocałowałem jej gorącą skórę. Przygryzła dolną wargę w odpowiedzi, co tylko rozgrzało mnie od środka.
            Podnieśliśmy się do pozycji siedzących. Wyciągnąłem z plecaka paczkę ciastek
i chipsów, a Annie zaśmiała się dźwięcznie.
- Widzę, że nieźle dbasz o nasze brzuchy.
- Zawsze i wszędzie. – odparłem, ciesząc się z jej reakcji. Ochoczo otworzyła pudełko
i zaczęła zajadać się ulubionymi, kakaowymi ciastkami przekładanymi mlecznym kremem. Sięgnąłem po jej aparat, który leżał nieopodal i zrobiłem jej kilka zdjęć, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować.
- Hej, to ja powinnam być po tamtej stronie obiektywu!
- Nie tym razem, słońce. – w odpowiedzi pokazała mi język, a ja zdążyłem to uchwycić na zdjęciu.
- Myślisz, że kaczki jedzą chipsy? – spytała, wpatrując się w staw, przy którym leżeliśmy. Na brzegu siedziały trzy nieduże, zajęte sobą i kwaczące ptaki. Wzruszyłem ramionami zaskoczony jej pytaniem, ale
w zasadzie nie powinno mnie już dzisiaj nic zdziwić – Annie była w swojej szczytowej formie, jeśli chodzi
o szaleństwo i radość. Zanim podniosła się z trawnika, zrobiła kilka głupich min, które oczywiście uchwyciłem jej sprzętem. Miałem przy tym nie mały ubaw, dlatego dostałem od niej z pięści w ramię. Ściągnęła ze stóp buty i skarpetki, a ciasne nogawki spodni próbowała jak najwyżej podwinąć. Patrzyłem na jej poczynania
i sam do siebie się cieszyłem z tego, co widziałem. Podniosła z ziemi paczkę paprykowych chrupek i poszła w kierunku tafli wody. Najpierw rzuciła co nieco kaczkom niemalże pod same skrzydła, ale te od razu uciekły. Wydała z siebie niezadowolony jęk, a ja wsparty na jednej ręce położyłem się przodem do niej. Podziwiałem, jak goni jedną z kaczek aż do samej wody. Zanurzyła nogi w stawie, by podejść bliżej ptaków, ale po raz kolejny od niej uciekały.
            Zrezygnowana po kilku próbach wróciła do mnie i usiadła obok. Sięgnęła po aparat i szukała obiektywem ciekawych kadrów wokół nas, kilka razy zatrzymując się na mojej twarzy, która układała się w dziwne miny. Gdy odwróciła twarz w drugą stronę, postanowiłem trochę się zabawić. Starając się zanadto nie szeleścić, zabrałem pudełko ciastek i schowałem za swoimi plecami. Jak się domyślałem, jedną ręką zaczęła błądzić po trawie w poszukiwaniu słodkości. Kiedy nic nie zastała, odwróciła się i zaczęła szukać wzrokiem.
- Gdzie oreo? – spytała, unosząc jedną brew.
- Zjadłaś.
- Nie możliwe, było tam jeszcze kilka… - zaczęła, ale widząc jak nie potrafię powstrzymać zdradliwego uśmiechu zrobiła większe oczy i odłożyła aparat. – Niall, daj mi oreo! – powiedziała tonem zrozpaczonego przedszkolaka, a ja nie zareagowałem. Zaczęła czołgać się w moją stronę w nadziei, że łatwo odbierze mi pudełko. Odsunąłem się o kilkadziesiąt centymetrów i wstałem, również cofając się. Cały czas trzymałem zgubę za plecami, a mój uśmiech ani na moment nie bledł. – Oddawaj! – zaśmiała się, idąc w moją stronę.
- Musisz zasłużyć. – odparłem, a jej twarz nie wyrażała nic więcej, poza zdaniem: „Żartujesz sobie
ze mnie?”.
- Dam ci buziaka, ale oddaj oreo. – zaśmiała się, a ja pokręciłem przecząco głową. Przyspieszyłem kroku by się przekonać, czy dalej nie da za wygraną. Tak jak się spodziewałam, cały czas szła za mną. W końcu zaczęła podbiegać do mnie, by zmniejszyć odległość między nami a ja byłem złośliwy i zacząłem uciekać. Oboje po chwili zaczęliśmy się śmiać. Nie biegłem zbyt szybko, żeby nie popsuć zabawy ale przez chwilę pożałowałem, bo poczułem jak wskakuje mi na plecy. Odruchowo złapałem ją za nogi by nie spadła
i powoli hamowałem swój bieg. Dopiero po chwili zorientowałem się, że pudełko już leżało w jej rękach.
- Hej, musisz na nie zasłużyć! – żachnąłem się, a ona jedynie triumfalnie zachichotała. Zatrzymałem się obok wysokiego drzewa i pozwoliłem jej zejść. Odwróciłem się w jej stronę i zacząłem wpatrywać się w jej oczy, co od razu odwzajemniła. To był idealny moment, bym mógł przejąć z jej rąk ciastka. Schowałem je za swoimi plecami i uśmiechnąłem się podstępnie.
- Niall!
- Miałaś zasłużyć, pamiętasz? – zaśmiałem się, a jej naburmuszona mina wcale nie pomagała mi przestać.
W końcu opanowałem się, by w pewnym momencie nie przekroczyć jakiejś granicy – w końcu z dziewczynami nigdy nie wiadomo, nie?
W jej oczach znów pojawiła się iskra, ale wyglądała nieco inaczej, niż przed kilkoma minutami. Zagryzła dolną wargę i zaczęła przybliżać się do mnie tak, że w końcu oparłem się o pień drzewa. Uśmiechnąłem się
z triumfem wymalowanym na twarzy, bo wiedziałem że za chwilę będę musiał przyznać, że zasłużyła. Nagle przywarła swoimi ustami do moich, stając odrobinę na palcach. Chwyciła mój kark, bym ułatwił jej pocałunek i schylił się. Zrobiłem to, o co prosiła i zacząłem powoli zatracać się w jej słodkich ustach. Jej zgrabna dłoń powędrowała na moją klatkę piersiową i zaczęła delikatnie masować najbardziej umięśnione miejsca mojego torsu. Uśmiechnąłem się między pocałunkami.
- Już zasłużyłam? – spytała, przerywając nasz trans.
- Nie. – zaprzeczyłem złośliwie. Mocno chwyciłem ją za biodro i odwróciłem nas tak, by to ona stała oparta o drzewo. Przycisnąłem ją swoim ciałem i delikatnie muskając językiem jej górną wargę, rozchyliłem jej usta by pocałunek stał się jeszcze bardziej namiętny. Cicho jęknęła, gdy złączyłem nasze biodra.
- Niall… - cicho zamruczała, gdy nie pozwalałem jej dojść do słowa.
- Hmm…
- Jesteśmy w miejscu publicznym… - zachichotała, gdy czubkiem nosa zacząłem wodzić po jej wrażliwej skórze twarzy.
- A kogo to obchodzi… - uśmiechnąłem się, a ona mi zawtórowała i objęła dłońmi moją twarz, by dać mi przeciągłego buziaka. Wręczyłem jej oreo do ręki, ale Ann bardziej była zapatrzona w moje oczy, które wciąż znajdowały się blisko niej. Nie odsuwając się od niej zanadto, sięgnąłem ręką do kieszeni bluzy
i uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy znalazłem w niej czarny marker. Spojrzała na mnie pytająco, a ja tylko otworzyłem go zębami i trzymając skuwkę między wargami, przeciągnąłem nim po drzewie tuż obok jej głowy.
- Co robisz? – spytała, a ja z racji zajętej buzi nie odpowiedziałem, tylko dalej zajmowałem się moim dziełem.

Annie + Niall =

Próbowałem jak najstaranniej napisać te słowa, a było to dla mnie nie lada wyzwanie. Zwłaszcza, gdy Ann obserwowała mnie z niewiarygodną uwagą. Problemem było jeszcze to, że nigdy nie potrafiłem rysować serduszek. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, kiedy musisz się postarać, prawda?
- Posądzą cię o wandalizm. – zaśmiała się, a ja zamknąłem marker uśmiechnąłem się.
- Przeszkadza ci to?
- Ani trochę. – przygryzła dolną wargę, a ja ucałowałem jej czoło.

            Z trudem otworzyłem drzwi do naszego mieszkania – nie jest to łatwa czynność, gdy w ramionach trzyma się swoje własne, uśpione zmęczeniem i radością królestwo. Starając się nie hałasować, zaniosłem ją do sypialni. Odsunąłem nogą kołdrę i położyłem ją na materacu. Ściągnąłem trampki z jej stóp i postawiłem obok szafy. Nie wyobrażałem sobie nawet, żeby spała w tych ciasnych jeansach, dlatego wykorzystałem fakt, że leżała na plecach i zacząłem powoli rozpinać guzik i rozporek. Wierzcie mi lub nie, mój „męski” instynkt nie miał w ogóle ochoty się obudzić. Jedyne czego pragnąłem, to żeby z uśmiechem na twarzy zasnęła i obudziła się jutro rano.
- Tyłek do góry. – powiedziałem cicho, a ona ostatkami sił uniosła pośladki. Pociągnąłem za nogawki
i zdjąłem jej spodnie, po czym przykryłem ją do połowy ciała kołdrą. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, gdy zasypiała. Blond włosy rozsypały się po poduszce, a ręce bezwładnie leżały obok jej wyczerpanego ciała.
            Odłożyłem jej spodnie do szafy a sam z siebie zdjąłem bluzę. Już miałem wychodzić z sypialni, kiedy usłyszałem cichy szept:
- Niall zostań.. – wciąż miała zamknięte oczy, a ja nie miałem serca jej odmówić. Cicho przytaknąłem i tylko na chwilę wyszedłem, by skorzystać z łazienki. Cieszyłem się, że ten dzień był tak idealny. Marzyłem o tym, żeby sprawić jej ogromną radość i udało mi się. Ani przez moment nie widziałem zwątpienia w jej uśmiechu, to wszystko było takie prawdziwe.
Wróciłem do sypialni w samych bokserkach, jednak mimo zmęczenia zmusiłem się do wyciągnięcia z szafy krótkich spodenek i jakiejś koszulki. Odwróciłem się do Annie, która teraz już leżała przykryta cała, a obok łóżka leżała bluza i stanik, który najwidoczniej zdjęła spod dużego t-shirta.
            Jak najdelikatniej ułożyłem się obok niej, wsuwając nogi pod kołdrę. Odwróciła się w moją stronę
i zwinęła się w kłębek, przysuwając się do mojego ciała. Pozwoliłem jej się wtulić w moją pierś rozumiejąc, że może tego potrzebować. Pocałowałem ją w głowę i uśmiechnąłem się widząc, jaki skarb mam obok siebie.
- Niall? – zamruczała, poprawiając swoją głowę na poduszce.
- Hmm?
- To była jedna z najlepszych randek w moim życiu.
- Tak? To było kilka tych najlepszych? – zaśmiałem się cicho, a Ann sennie się uśmiechnęła.
- Tak. Wszystkie były z tobą. – nie przestawała się uśmiechać mimo tego, że niemalże schowała twarz
w moim ciele. – Dziękuję ci.
- Wszystko dla mojej księżniczki. – mruknąłem, czując jak moje serce rośnie ze szczęścia.
- Kocham cię, Niall.









wtorek, 13 sierpnia 2013

#13

Dzień dobry!

Mój rekordowy - jeśli chodzi o czas pisania - shot czeka na Was bardzo niecierpliwie.
Stęskniłam się za Niallerem, wiecie? Bo on jest, cholera, czymś ogromnym w moim sercu.

Dziękuję za sporą pomoc Oli - gdyby nie Ona, wiele słów tutaj zostałoby pominiętych.

Nie wiem, co przyniosą kolejne dni - póki co, wyczerpałam swój limit wyobraźni, muszę się "odmóżdżyć" maratonem serialowym.

Dajcie znać w komentarzu, co sądzicie! Złapcie mnie też na twitterze (@maryb96) albo zapytajcie o coś mnie lub bohaterów na asku (ask.fm/manny96)

Enjoy!






            „Home, sweet home” – jak to mówią na filmach. rozprostowałem nogi, siedząc jeszcze w fotelu jasnego vana. Ziewnąłem przeciągle i wyjrzałem przez okno – szara pogoda jak zwykle, jednak tęskniłem za nią. Za bardzo przypominała mi mój dom.
- Miłego odpoczynku, Niall. Twój kuzyn właśnie przyjechał. – usłyszałem od kierowcy. Podziękowałem mu, po czym od razu wysiadłem z wozu. Wyciągnąłem się, ale nim zdążyłem zgarbić swoje zmęczone ciało, zostałem zatrzymany w niedźwiedzim uścisku.
- Amal, spokojnie! – wydusiłem z siebie. Niepozorny, ale znany w rodzinie za wrażliwość. – Cześć, brachu. – dodałem, klepiąc go po plecach. Był trochę wyższy ode mnie, ostatnimi czasy przypakował. Podkreślił to ciasnym, czarnym podkoszulkiem.
- Kopę lat, Nialler! Trzeba to uczcić! – uśmiechnął się. Zabrałem swój bagaż, raz jeszcze podziękowałem kierowcy i kierując się pamięcią, wszedłem do domu. Wreszcie.
            Już dawno otwieranie drzwi wejściowych nie zajęło mi tyle czasu. Ręce mi się trzęsły, a uśmiech z twarzy nie schodził – czarnowłosy wciąż opowiadał mi newsy rodzinne i nie tylko. Tak bardzo mi tego brakowało. W końcu udało mi się odblokować zamek. Gwałtownie szarpnąłem za klamkę i stanąłem w niedużym korytarzu. Znajomy zapach zaczął przewijać się przez mój nos, co pobudziło mnie od razu. Już nie byłem zmęczony. Wszystkie meble stały tak, jak pamiętałem. Jedynymi różnicami był brak kurzu  i świeży zapach niedawno pranych i prasowanych ubrań. Przymknąłem powieki, tak jakby mój organizm próbował mocniej uruchomić wyobraźnię. Wyostrzyłem słuch, jakbym poszukiwał najdelikatniejszych dźwięków. Uciszyłem dłonią Amala, który już otwierał usta, by skomentować moje zachowanie. Powitała mnie błoga cisza, której tak bardzo mi brakowało. Przerywana jedynie cichym pomrukiwaniem lodówki, które akurat było jednym z przyjemniejszych odgłosów, domowych odgłosów. Mimo wczesnego popołudnia, wciąż czułem intensywny zapach mocnej kawy, która parzona była najpóźniej koło dziewiątej rano. Uchyliłem powieki i powoli przechadzając się po mieszkaniu, chłonąłem utęskniony widok. Pod stolikiem kawiarnianym przy kanapie leżało dzisiejsze wydanie miejscowej gazety, a pod spodem wystawał kawałek jakiegoś damskiego magazynu. Konsola poskładana jak nowa, leżała na półce nieopodal telewizora, zaraz obok stosu gier. Uśmiechnąłem się na widok okładki tej nowej, której głównym bohaterem był Batman. Zerknąłem za rozsuwane okno tarasowe. Nieskażona brudem ławka i grill niemalże krzyczały, że są przygotowane na porządną ucztę. W kącie bardzo niewielkiego ogrodu zauważyłem też dwa nowe drzewka, których nazwy pewnie będę musiał sobie zapisać, albo wbić patyk z karteczką w ziemię. Przeszedłem przez kuchnię, w której pięknie zapachniało domowym obiadem. Zerknąłem pod jeszcze odrobinę ciepłą folię aluminiową, którą przykryty był duży, ceramiczny półmisek. Oblizałem językiem usta na widok spaghetti bolognese – idealne na mój spragniony żołądek. Przesunąłem wzrokiem po blacie i zauważyłem przygotowany na wierzchu duży kubek, a zaraz obok pudełko mojej ulubionej herbaty i słoik z miodem. Przygniatał on niedużą białą kartkę, na której z daleka rozpoznałem chaotyczne, lekko pochyłe pismo.

Witaj w domu, kochanie!
Mam nadzieję, że jesteś głodny. Tylko zostaw trochę dla kuzyna!
Wspominałeś o grillowaniu, więc znajdziesz coś w lodówce.
Jeszcze raz przepraszam, że mnie nie ma.
Obiecuję Ci to wynagrodzić!
Kocham,
Twoja Annie. xx

P.S. Będę najpóźniej o 8:30.


- Wynagrodziłaś mi już tym, co zastałem w domu. – powiedziałem do siebie półgębkiem, uśmiechając się.  Słyszałem, jak mój kuzyn coś mruczy zdziwiony, dlatego wskazałem na kartkę, którą odłożyłem z powrotem  na blat.
- Hej, w zasadzie dlaczego jej nie ma? – spytał, gdy ja dalej „odkrywałem” pomieszczenie.
- Dostała na dzisiaj poważne zlecenie.
- Poważne?
- Tak. – zamyśliłem się przez chwilę. – Bo pierwsze od.. dłuższego czasu. Kazałem jej od razu przyjąć. – odparłem. Byłem dumny z tego, że posłuchała mojej rady. Nareszcie.
- Byłem święcie przekonany, że nie ma problemów z pracą… - zaczął, a ja odrobinę wymijająco spojrzałem w sufit i uśmiechnąłem się do niego znacząco.
- Ale już nie ma. Wszystko idzie w dobrą stronę, jest więcej niż dobrze. – odparłem, zapewniając siebie tymi słowami, że nie chodzi tylko o jej pracę. Dowody na to, że było dobrze miałem wokół siebie. Były wystarczające.
            Minąłem drugie wejście do kuchni i zacząłem przesuwać się w stronę sypialni. Drzwi były na oścież otwarte – robiła tak zawsze po porannym wietrzeniu. Duże łóżko na środku pokoju było równo zaścielone. Spod kołdry wystawały duże i małe poduszki, przesunięte bardziej na lewą stronę. Lubiła mieć co przytulić, gdy mnie nie było. Żaluzja przed oknem była równo zasunięta, wpuszczała więc proste smugi lekkiego słońca do pomieszczenia. Świeży zapach ubrań zawrócił mi w głowie, kiedy delikatnie otworzyłem drzwi dużej szafy. Na wierzchu, poprasowane leżały duże koszulki, które kiedyś były moją własnością. Zgadzałoby się to z faktem, że sporo ostatniego czasu spędzała w domu, nie wychodząc nigdzie ani z nikim. Znów się jednak uśmiechnąłem, gdy nie zauważyłem nigdzie jej ulubionych, starych, podartych na kolanach czarnych spodni. Zakładała je zawsze, gdy chciała być jeszcze bardziej pewna siebie. Można nawet powiedzieć, że na nich czasem budowała swój silny charakter, potrzebny do sytuacji. Ucieszyło mnie to.  Wiedziałem, że nie muszę się już martwić. Przeszedłem obok drzwi do łazienki i poczułem lekko słodki zapach perfum. Zatęskniłem za wonią, która towarzyszyła mi swego czasu rano gdy jej skóra wchłaniała słodycz od Chloé.
- Niall, wyglądasz jak jakiś badacz, albo poszukiwacz skarbów. – zaśmiał się Amal, a ja mu nieco ciszej zawtórowałem.
- Wierz mi, czuję się o niebo lepiej.
- To chyba wybuchniesz z radości jak zjesz obiad, bo pachnie wyśmienicie! Zazdroszczę, stary. – zagwizdał a ja oczywiście, że czułem się szczęśliwy.

            Mój żołądek powinien być wdzięczny już zawsze, bo to co zjedliśmy było „fannemenalne”. Podczas trasy nie często jadałem takie proste, a jednocześnie błogie rzeczy. Moja bogini przeszła samą siebie.
- To jak, rundka w Fifę? – usłyszałem od kuzyna, który usiadł wygodnie na czarnej kanapie. Pokręciłem głową w tym samym czasie, gdy siadałem przy biurku i włączałem laptopa. – Och, no nie daj się prosić. Jesteś zmęczony, szybko wygram! – zaśmiał się, a ja tylko rzuciłem mu pilot od telewizora. Może
i wyglądałem na niewyspanego, ale zbyt wiele się we mnie działo, bym mógł już spokojnie opaść na kanapę
i bez celu gapić się w ekran. Postanowiłem więc zrobić coś, co jakiś czas temu było moim zwyczajem. Fani na twitterze z wielką aprobatą przyjęli moją propozycję twitcama, co mnie bardzo ucieszyło. Przeraziła mnie jednak ilość wejść, jaką zaliczyłem zanim jeszcze zdążyłem się psychicznie przygotować na to, co chcę przekazać.
- Pogięło cię? Dopiero wróciłeś ze Stanów, powinieneś odpocząć od nich. – żachnął się, a ja prychnąłem.
- To są moi fani, muszę im podziękować. – odpowiedziałem, nie zwracając nawet uwagi na jego kręcenie głową.
            Tego nie mogłem w sobie powstrzymać. Uważałem to za mój obowiązek, podtrzymać relacje z ludźmi, którzy tak nasz zespół wspierają. Wciąż trudnym do uwierzenia było, że jest ich aż tyle. Dodatkowo, mój nastrój psychiczny całkowicie pozwalał mi na chwilę dla nich.
Gdy po wielu długich próbach w końcu udało mi się przezwyciężyć przeciążone serwery, poczułem to znajome podekscytowanie w sercu, gdy miałem świadomość tak licznej widowni. Ogromnie cieszyło mnie to, że sprawiłem ponad setce tysięcy fanów taką radość. W pewnym sensie dzielenie się z nimi moim życiem było wklejone w postrzeganie mnie jako dobrego idola, na czym od zawsze mi zależało.
            W trakcie, gdy skupiony byłem na „występie na żywo”, jak zwykle nie mogłem poskromić mojej podzielnej uwagi i wciąż uśmiechałem się do telewizora, który zostawił włączony Amal. Sam poszedł do kuchni, najwidoczniej uznał, że jest wystarczająco dobrym kucharzem, żeby zacząć przygotowywać jedzenie na wieczór.
- …I będę się maksymalnie relaksował… - mówiłem do laptopa, gdy nagle przerwał mi dzwonek domofonu. – O, ktoś dzwoni. – stwierdziłem, po czym zaufałem barczystemu chłopakowi ze szmatką kuchenną przewieszoną na ramieniu i pozwoliłem mu otworzyć. Świadomy tego, że nie powinienem przyjmować gościa podczas relacji na żywo z fanami, zacząłem dziękować i żegnać się do kamery. Kiedy drzwi do mieszkania zaczęły się otwierać, ja jak najszybciej starałem się wyłączyć wszystko, co mnie nagrywało. Aplikacja powoli się wyłączała, a słyszałem kroki zbliżające się do otwartych przez ciemnowłosego drzwi. Nie trudziłem się więc pospieszaniem strony internetowej i wiedząc, że za chwilę się sama wyłączy wstałem z miękkiego, obrotowego krzesła i odwróciłem się w stronę wejścia. Stanąłem w połowie salonu i orientując się, kto idzie powiedziałem głośno:
- Annie! – mój wesoły głos spowodował, że jej wątła postać od razu uśmiechała się, gdy pojawiła się przede mną. Jej starannie ubrane czarne spodnie i biała bluzka – kontrastujące kolory od razu dały mi pewność, że wróciła do „żywych”. Tak samo jej włosy, mimo że już nie całkowicie pokryte bladym blondem, a jedynie prześwitujące jej charakterystycznym kolorem pozwalały mi na jeszcze szerszy uśmiech. Domyślałem się, że kolejne farbowanie było po prostu kwestią czasu. Jej uśmiech na mój widok omal mnie nie zabił, a oczy raziły szczęściem. Nie minęłam dłuższa chwila, a już tuliłem ją w swoich ramionach.
- O mój Boże… - jęknęła. Przysięgam, że w tym samym momencie pomyślałem dokładnie to samo. Jej zapach był dla mnie obłędem. Otuliłem ramiona wokół jej pleców, wciskając z sekundy na sekundę swoją twarz coraz niżej w jej szyję. Zaczęliśmy się oboje kołysać na boki, a ona cicho zaśmiała się. Drobne palce muskały kosmyki moich krótkich włosów, mierzwiąc je co chwila. Wreszcie czułem, że nic więcej w tym domu nie jest mi potrzebne.
- Powinni mi wpisać w dowodzie „Zawód: tragarz”. Najpierw twoje walizy, teraz jej różne dziwne torby… - zaczął narzekać ten członek mojej rodziny, który był z tego od zawsze znany.
- Tylko ostrożnie Amal, tam jest aparat… - mruknęła, a wibracje z jej ust uderzyły w moją skórę. Jezu, czy to możliwe, żeby nawet głos pachniał jej perfumami? Chyba jesteś zmęczony, Horan…
Po kilku chwilach zatrzymaliśmy się w miejscu, a ja uniosłem głowę, by spojrzeć jej w oczy. Idealnie błyszczały szarym odcieniem, na swój kolorowy sposób. Przygryzła dolną wargę, pokazując kilka prostych, białych zębów i również mi się przyglądała. Oboje lustrowaliśmy nasze twarze, zachowując przy tym kompletną ciszę. No, może niezupełnie – serce waliło mi jak młot. Widziałem, jak walczyła ze swoją wrażliwością. Zaszklony wzrok mówił wiele, ale Annie uparcie powstrzymywała się przed zmoczeniem policzków. Widziałem w niej zmianę, która uczyniła ją bardziej twardo stąpającą po ziemi dziewczyną. W jej wyrazie twarzy nie było ani cienia wątpliwości w to, czy aby na pewno tuliłem ją właśnie do siebie. Łzy w kącikach oczu nie były spowodowane brakiem wiary i zbyt dużym opanowaniem przez emocje, ale czystym szczęściem. Radością, którą starałem się z niej wydobyć na odległość, przez ostatni czas. Jak nigdy, pisałem jej wiadomości, na które nigdy nie odpowiadała. Nie musiała – odpowiedź stała przede mną. Już nie byłem dla niej wciąż niewiarygodnym marzeniem, co udowodniła magiczną aurą w domu. Stała się silniejsza, niż była do niedawna. Widziałem w jej minie, że odrzuciła wszystko co złe i niepewne, zastępując samym radosnym i prawdziwym światłem.
            W końcu moja lekka nadpobudliwość dała się we znaki i nie mogłem powstrzymać swoich ust od pocałowania jej pełnych, niepokaleczonych już warg. Jak najczulej starałem się kontynuować pieszczotę, ale tym razem to we mnie obudziła się jeszcze żywsza tęsknota. Już po chwili łapczywie atakowałem jej usta,
a ona tylko chichotała. Jej dźwięczny śmiech był piękniejszy od ciszy, jaką zastałem po powrocie do domu.
           
- Jak się ma moja ulubiona pani fotograf? – spytałem, ciągnąc ją ze sobą na kanapę. Opadliśmy na poduchy, a ja ciasno otuliłem ją ramieniem i ucałowałem jej czubek głowy.
- Chyba dobrze, w końcu mi się coś udało.. – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Jestem z ciebie dumny, mała. – powiedziałem, po czym skierowałem jej twarz w moją stronę
i pocałowałem, znów czując się jak w niebie. - Cały dzień robiłaś zdjęcia?
- Nie, od dwunastej. Rano Tom mnie poprosił, żebym przypilnowała Lux. – odparła, a ja zacząłem się obawiać, że spełzłem na ślisku grunt. Co prawda nie wyczuwałem w jej głosie pretensji ani żalu za to, o co zapytałem, jednak bałem się, jak potoczy się dalej ta rozmowa.
- A… jak się czujesz? – spytałem niepewnie, uważnie przyglądając się jej twarzy. Odrobinę spochmurniała, ale nie na tyle bym miał się obawiać jej załamania.
- Dobrze. Gorączka przeszła mi przedwczoraj. – mruknęła. Zapewne nie chciała, by mój kuzyn usłyszał temat rozmowy.
- Byłaś u lekarza, tak? – martwiłem się.
- Tak, Niall. Mówiłam ci, w zeszły piątek miałam wizytę. – uśmiechnęła się na moją nieuwagę.
- Och, tak. Racja, przepraszam. – wymamrotałem, a Annie obdarzyła mnie pokrzepiającym uśmiechem. – Czyli… - zacząłem, niepewnie przesuwając swoją dłoń na jej podbrzusze. – Tu naprawdę nie ma naszego dziecka? – spytałem. Zabrzmiałem z pewnością na odrobinę zawiedzonego, ale nie byłem w stanie kontrolować swojego głosu. Myśl o tym, że przygotowywałem się już psychicznie na tak potężne wyzwanie była nie do zapomnienia. Jej nagły telefon ze słowami „Niall, ja krwawię.” sprawił, że nie wiedziałem jak się czuć.
- Lekarz powiedział, że tak się zdarza. – wyprzedziła moje pytanie, jak do tego doszło.
- Annie wiem, że możesz się czuć…
- Kochanie, w porządku. To owszem, był dla mnie szok, nie planowałam tego, nie wiedziałam nawet jak może do tego dojść. Jak myślę o tym, że teraz miałabym w sobie rozwijające się dziecko czuję się więcej niż dziwnie, to prawda. Ale stało się, może tak miało być. – powiedziała, a ja ledwie zauważalnie westchnąłem.
Byłem pełen podziwu dla Ann za to, że się nie załamywała, nie płakała, była wobec mnie
w porządku. Cieszyłem się, że dzięki temu, że zwolniła swoje myśli od zmartwień i w końcu zrozumiała to, co do niej mówiłem poskutkowało. Miałem obok siebie prawdziwą Annie, która wyleczyła się z tego, co złe bądź nierealne w jej myślach. Może ciąża była dla nas testem? Sprawdzianem dla niej, jak sobie poradzi
i dla mnie, czy jej pomogę wyjść z dołka? Nie pozostawało mi nic innego jak być szczęśliwym, że nam się udało. Strata dziecka z pewnej perspektywy była, owszem, tragedią. Ale życie nam przecieka przez palce, a ja nie chcę stracić jej prawdziwej duszy po raz kolejny. Wiedziałem, że jeszcze przyjdzie taki czas, że będziemy wystarczająco dojrzali i gotowi, by zostać rodzicami.
- Niall? – spytała, gdy podnosiliśmy się z kanapy, żeby pomóc naszemu obecnemu kucharzowi
w przygotowaniach.
- Tak, słońce? – przyciągnąłem ją bliżej do siebie.
- Przepr…
- Shhh… - uciszyłem ją, nie chcąc słyszeć całości tego słowa. – Wszystko jest już w porządku, Annie. – Przylgnęła na chwilę do mojej klatki piersiowej, by zaraz potem zerknąć na mnie spode łba.
- Ale wiesz, że zanim ktoś przyjdzie do domu, powinieneś się przebrać? Trochę godzin leciałeś… - zmierzwiłem jej włosy, a drugą ręką połaskotałem nad biodrem. Zaśmiała się dźwięcznie i poszła do kuchni, gdy ja z przyjemnością otworzyłem szafę z ubraniami i wyciągnąłem z niej czystą, starannie wyprasowaną koszulkę bez rękawów. Nie dałem się prosić i uległem prośbom prysznica, bym wskoczył pod wodę
z kroplą szamponu i mydła.

- Hej, Devine! – zawołałem z tarasu, gdy zobaczyłem jak ubiera skórzaną kurtkę i ma zamiar wyjść, razem
z resztą znajomych, którzy doszli do wniosku że już ich pora.
- C-co? – zająkał się, a potem czknął. Zaśmiałem się w głos i wstałem z drewnianej ławy.
- Zostajesz i śpisz na kanapie, nie wypuszczę cię do miasta w takim stanie! – obaj się zaśmialiśmy. Zamknąłem okno tarasowe i odrobinę się zachwiałem, z uwagi na alkohol we krwi, wymieszany ze zmęczeniem.
- Tylko nie balujcie bez nas za bardzo! – usłyszałem od Amy, która obok kilku osób stała już za drzwiami wyjściowymi.
- Nie obiecuję! – odkrzyknąłem i zamknąłem za nimi drzwi. Szeroko ziewnąłem i widząc, jak Josh padł już na czarne poduchy znowu się zaśmiałem i przeszedłem obok kuchni, do sypialni. Rzuciłem się na miękkie łóżko i przymknąłem powieki. Czułem, że już odpływam. Przed oczyma śmignęła mi tylko drobna postać blondynki, która uparcie poszukiwała swoich spodni dresowych i paradowała po pokoju w samej koszulce
i majtkach.
- Przecież i tak idziesz spać. – wybełkotałem w tym samym momencie, jak zakładała na biodra czarne spodenki do koszykówki. – A nie grać w siatkówkę. – dodałem, odwracając się na plecy. Materac ugiął się po mojej prawej stronie. Ciepłe dłonie otuliły moją rękę, a jej głowa wcisnęła się tuż obok mojej szyi. – Śmierdzę piwem. – skomentowałem swój stan. Ann zaśmiała się cicho.
- Może dam radę. – mruknęła w odpowiedzi, ale po chwili zaśmiała się po raz kolejny
i odwróciła się ode mnie tyłem.
- Ej, ciepło mi było!
- Śmierdzisz piwem. – skwitowała mnie moimi słowami. Mruknąłem coś niezrozumiałego. Przekręciłem się w jej stronę, żeby przyciągnąć lewą ręką jej ciało do mojego i zamknąć w objęciach. Ucałowałem jej szyję
i usłyszałem damskie narzekanie oraz chichot. – Hej, Niall?
- Tak?
- Jak tam twój syndrom jetlag*? – zaciekawiła się.
- Och, no wiesz. Mój żołądek tańczy i jestem rozkolapiony..
- Rozkojarzony, tak? – jej śmiech znowu wypełnił pokój. Pokiwałem twierdząco głową. Już zamykałem oczy, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk niespokojnego hamowania
i przyspieszania samochodem na zmianę. – Czy oni nigdy nie idą spać? Dochodzi szósta…
- Tak, wiem, tweetnąłem o tym chyba do fanów… - powiedziałem zasypiając. – Po prostu śpij. I tak wiem, że pojeździłabyś z nimi. Nic przede mną nie ukryjesz. – zaśmiałem się
i mocniej wtuliłem głowę w zagłębienie między jej uchem, a ramieniem. W końcu zasnąłem, czując ogromną potrzebę odpoczynku.






*jetlag - zespół nagłej zmiany strefy czasowej


czwartek, 8 sierpnia 2013

#12

Dobry wieczór!

Dzisiejsza dwunastka to taki aperitive przed czymś większym, o numerze 13. Zejście z burzliwego wątku na... inny. Czy dobrze robię? Nie wiem. Ale chcę się tym podzielić, bo tak mi moje szufladki w głowie podpowiadają. Mam nadzieję, że na dniach pojawi się kolejny rozdział.

Tymczasem pozdrawiam Was bardzo gorąco i korzystam z chwili. Oto krótkie, znaczące coś. Nie jest pięknie napisane, ale chodziło mi głównie o... przekaz? Szybki, prosty. Dobra, koniec gadania.

Enjoy!


            Unikałam wszelkich spojrzeń. Zagniatając rękawy różowej, bawełnianej koszuli uciekałam wzrokiem od wszystkich, którzy siedzieli ze mną na korytarzu. Znałam ich, lepiej lub gorzej, ale nie chciałam żadnej konfrontacji. Pociągnęłoby to za sobą kolejne myśli, które potęgowałyby mój poziom zdenerwowania. Usiłowałam zerknąć na ekran telefonu, jednak po chwili dopiero się zorientowałam, że go wyłączyłam. Potarłam dłonią powierzchnię moich czarnych, wąskich jeansów, starając się opanować drżenie nóg. Serce mi niemal stanęło, gdy zostałam wywołana z imienia i nazwiska przez niską brunetkę, wyglądającą zza ogromnych, drewnianych drzwi. Pospiesznie więc wzięłam głęboki oddech i patrząc przed siebie, zniknęłam w sali rozpraw.
            Rozejrzałam się po zgromadzonych. Prokurator, sędzia, ławnicy, obrońca, lecz brak oskarżonego. Na mój wniosek. Publiczności nie było w ogóle, ale nie wnikałam dlaczego. Stanęłam przed barierką, wykonaną z ciemnego drewna, tak jak wszystkie meble rozstawione w pomieszczeniu.
- Proszę się przedstawić, podać wiek, miejsce zamieszkania i zawód. – zwróciła się do mnie sędzina, której podsiwiałe włosy upięte były w misterny kok. Spojrzała na mnie znad swoich okularów i czekała, aż zacznę mówić.
- Anne Olivia Holmes, dwadzieścia lat, Londyn, jestem fotografem. – powiedziałam na wydechu czując, jak moje mięśnie się niezręcznie napinają.
- Nie jest pani spokrewniona z oskarżonym, prawda?
- Nie, nie jestem.
- W takim razie pouczam o obowiązku mówienia prawdy. – przymknęłam powieki i przełknęłam głośniej ślinę. – Proszę powiedzieć, jakie relacje łączą panią z oskarżonym.
- Byłam jego dziewczyną. Obecnie nie łączy mnie z nim nic.
- Jak długo trwał państwa związek?
- Mniej więcej dwa lata.
- Zgodnie z zeznaniami Patryka Roweckiego, trwało znacznie dłużej. Chciałaby się pani do tego ustosunkować? – skrzywiłam się pod nosem.
- Dwa lata były do momentu, kiedy opuściłam kraj. On nie uznał tego za koniec naszych relacji, w przeciwieństwie do mnie.
- Rozumiem. Podam teraz pani kilka znaczących dla sprawy dat i prosiłabym, żeby pani powiedziała wszystko, co wie na ten temat. – powiedziała, wpatrując się we mnie. Kiwnęłam głową choć wiedziałam, że ten gest niewiele wniesie.

- Dwunasty marca dwa tysiące dziesiątego roku. Oskarżony został zatrzymany za posiadanie dużej ilości środków odurzających. Pamięta pani okoliczności?
Jakby to było wczoraj.
- Tak. Patryk przyszedł po mnie wieczorem, koło dwudziestej pierwszej. Jak zwykle powiedział, że chce się ze mną przejść. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale był pod wpływem mieszanki jakichś narkotyków. Myślałam, że się po prostu wygłupia. Gdy już byliśmy w jego garażu, gdzie zwykle spędzaliśmy wieczory, jak zrzucał z siebie kurtkę to wypadło mu z kieszeni kilka torebek z białym proszkiem. Nic sobie z tego nie zrobił, schował wszystkie do szafki, wcześniej otwierając jedną i częstując mnie. Później przyszło do niego kilku kolegów, których nie znałam. Kłócili się o nie, Patryk nie chciał oddać jednemu z nich pieniędzy i… - zawiesiłam się, próbując uspokoić oddech.
- Spokojnie. Co się dalej działo? – ponaglił mnie prokurator.
- Wyciągnął zza spodni nieduży pistolet i strzelił mu w kolano. Potem wszyscy trzej uciekli.
- Wiedziała pani wcześniej, że posiadał broń?
- Wiele razy mówił, żebym się z nim niczego nie bała, jak ktoś będzie chciał mi coś zrobić to mnie obroni, mówił że ma na to dobre sposoby… ale nie, nie wiedziałam. To był pierwszy raz, kiedy ujrzałam go z bronią.
- Czyli później też się to zdarzało? – spytał brodaty mężczyzna po mojej lewej stronie, a ja znów musiałam na chwilę urwać.
-  Tak. Chociaż ja nigdy nie chciałam o tym wiedzieć, dlatego pewnie mi nie zawsze o tym mówił.
- Czy kiedykolwiek użył jej przeciwko pani? – spuściłam wzrok. Wiedziałam, że nagle moje palce mogą stać się interesujące, ale musiałam stawić temu czoło.
- Śmiał się, że jeśli kiedyś będę dla niego niemiła, a on będzie miał zły humor, postraszy mnie. – powoli zaczęłam. – Nie skrzywdził mnie bronią, jedynie groził. – Przez chwilę nikt nie zadawał pytania, ani ja nic nie mówiłam. Sędzia z zainteresowaniem obserwowała mnie, między przeglądaniem akt sprawy.
- Proszę powiedzieć, jak panią traktował oskarżony? – spytała, a mnie aż zmroziło.
- Ja… - zaczęłam, nie wiedząc co powiedzieć. - …On nie był księciem z bajki. Akceptowałam to jaki był, bo byłam zaślepiona miłością.
- Proszę mówić dalej.
- Chciał, bym była jego własnością. Takim zapewnieniem, że ktoś stanie po jego stronie, obojętnie co zrobi. – Wszyscy zebrani wiercili we mnie dziury swoimi prawniczymi oczyma. Musiałam powiedzieć więcej. – Byłam głupia i pozwalałam na wszystko.
- To znaczy?

- Zdradzał mnie z przydrożnymi prostytutkami. Jak chciałam mu powiedzieć co o tym sądzę, czarował i uwodził. A ja się dawałam. Jeśli byłam asertywna, kończyło się to inaczej. – powiedziałam po kilku minutach. Schyliłam na chwilę głowę, by uporządkować myśli.
- Pani Holmes, wszystko w porządku? Może pani mówić dalej? To naprawdę ważne. – powiedziała kobieta naprzeciwko mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową. Cicho pociągnęłam nosem, gdy jedna łza ściekła po moim policzku.
- Jeśli mu się sprzeciwiałam, kończyło się to jego pięścią na moim brzuchu, albo gdziekolwiek indziej. Później o wszystkim zapominałam, bo dosypywał mi środków odurzających do napoju.
- Czyli stosował wobec pani przemoc. Czy pamięta pani jakiś jeszcze incydent, o podobnym charakterze? – zawahałam się. Pociągnęłam mocniej nosem, a moje ręce mocniej zacisnęły się na barierce.
- Gwałcił mnie. Świadoma byłam przy trzech razach, mogło to być też częściej. Robił wszystko, żebym uważała go za centrum mojego świata. Prześladował mnie nawet jak wyjechałam. Pisał, dzwonił. Bałam się go. Gdy tylko wracałam na kilka dni do Polski, on znów się pojawiał. Był wulgarny wobec mnie, doszło też do bójki między nim a moim obecnym chłopakiem. Za każdym razem powtarzał, że nasza miłość jest wciąż prawdziwa. Ubzdurał sobie, że wciąż go kocham. Zapewnienia, że mnie więcej nie zdradzi… to były czyste kłamstwa. Dlatego przestałam wracać na święta do domu, bo nie chciałam mieć z nim do czynienia.

- Dlaczego nie wniosła pani oskarżenia?
- Wystarczająco zniszczył mi życie. Niszczy mi je wciąż, bo przez niego nie potrafię żyć normalnie, wszczynam kłótnie, boję się. Związek z Patrykiem zmienił całe moje spojrzenie na świat.
- Nie może pani przelewać ewentualnych zaburzeń psychicznych na mojego klienta, panno Holmes. – usłyszałam od obrońcy. Spojrzałam w jego stronę z rozżaleniem.
- Z całym szacunkiem, ale nie był pan wykorzystywany seksualnie, kaleczony, otępiany ani prześladowany przez niezrównoważonego sukin…
- Panno Holmes. – upomniała mnie sędzina, a ja zamilkłam.
- Przepraszam. To wszystko, co mam do powiedzenia.
Czyli to koniec?