Chcielibyście przeczytać jakieś świąteczne akcenty? A może tęsknicie za blogmas? Dajcie znać, opowiedzcie, jakie są Wasze grudniowe życzenia. Kto wie, czy się nie spełnią? :)
- Dobry wieczór,
chciałbym złożyć zamówienie.. – Zacząłem równolegle z donośnym odgłosem, który
wydał z siebie mój żołądek. Facet po drugiej stronie słuchawki miał szczęście,
że zapewnił dostawę do godziny. Więcej bym nie zniósł.
Włoska kuchnia była tym, na co zgodnie pokiwaliśmy
głowami, zastanawiając się nad menu na dzisiejszy wieczór. Żadne z nas nie
miało w sobie tyle werwy, żeby coś przygotować. Dlatego zamówienie czegoś
pysznego wydawało się rozsądnym rozwiązaniem dla naszych wygłodniałych
brzuchów.
Opowiadając pracownikowi knajpy kilka kilometrów od domu
o przystawkach i daniach głównych, które chcieliśmy, błądziłem po kuchni.
Zatrzymałem się przy lodówce i otworzyłem ją, znajdując wzrokiem ostatni
kawałek tortu sprzed weekendu. Ułamałem kawałek i wrzuciłem do buzi, gdy
powtarzał dokładnie składniki na pizzy, którą tak bardzo chciałem już zjeść.
- Jeszcze jakbym mógł
poprosić nazwisko i numer telefonu do zamówienia?
- Jasne. Niall Horan,
numer… -
- Niall Horan? –
Powtórzył z niedowierzaniem w głosie. Zaśmiałem się razem z nim i pokręciłem
głową na sytuację, którą znów musiałem jakoś strategicznie rozegrać, skoro na
samym początku nie użyłem wymyślonej postaci. – Jest pan pewien?
- Masz mnie! – Dobra, a
tak na poważnie, James Holmes…
Zapach ciepłego powietrza po gorącej kąpieli zaczął
unosić się dookoła mnie, gdy otworzyła drzwi od łazienki po raz pierwszy od
kilkudziesięciu minut. Wszystko słyszałem, bo byliśmy tylko we dwoje w domu i
nie musieliśmy zamykać wszystkich drzwi po kolei – nie było Willie’go, który
przez przypadek mógłby zobaczyć to, czego nie powinien. I tak nie martwiłem się
o jego intencje bo był dobrym przyjacielem, ale prywatność jest jednak podstawą
gdy żyje się z innymi ludźmi pod jednym dachem.
Przyjemnym było usiąść na mojej wygodnej, czarnej kanapie
przed tym samym telewizorem, za którym nie raz tak bardzo tęskniłem. Powrót do
Londynu z wielu powodów był zwyczajnie konieczny, ale był też sporą ulgą dla
serca. Po kilku miesiącach pobytu w Ameryce zwyczajnie zaczęło mi brakować
domu, który stworzyłem dla siebie w Anglii. Londyn był duży i zatłoczony, ale
nie aż tak bardzo jak Los Angeles.
LA było trudnym tematem. Zapewne jeden z powodów, dla
których z pokerową twarzą przeszła obok salonu w swoich wygodnych spodniach od
piżamy i luźnej koszulce. Zerknęła jedynie w moją stronę upewniając się, czy
aby na pewno czekam na nią przed telewizorem, tak jak się umawialiśmy. Zniknęła
w kuchni i tylko owiała mnie zapachem swojego słodkiego płynu pod prysznic.
Praca nad moim solowym albumem w Kalifornii i ciepłe
przywitanie w świecie solistów na rynku amerykańskim były rzeczami, które
skłoniły mnie do wysnucia jednego, dość ważnego pytania.
-
Co byś powiedziała, gdybyśmy się tutaj przeprowadzili?
Zamilkła. Wciąż miała uśmiech na
twarzy, ale już jako pozostałość śmiechu sprzed kilku chwil. Podniosła wzrok
znad klawiatury laptopa i spojrzała na mnie, robiąc wielkie oczy.
-
Pytasz poważnie? – Spytała, drobnym głosem. Jej rysy twarzy złagodniały i
oczekiwały na moją odpowiedź. Skinąłem pewnie głową, zanim odłożyłem zegarek i
telefon na szafkę nocną. Chwilę nic nie mówiła, a ja zdążyłem usiąść obok niej
na łóżku. Otworzyła buzię, ale nic z niej nie wypłynęło.
-
Po prostu.. – Zacząłem, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Lada dzień
wracamy do Londynu, ale prędzej czy później będę musiał tu wrócić. Kim dostała
już maile od producentów telewizyjnych, dostałem zaproszenia do programów i na
Jingle Ball w kilku miastach. Jeśli zrobię promocję płyty w przyszłym roku, nie
ominę Stanów. – Mówiłem, myśląc o najbliższej przyszłości, która mnie czeka. –
Nie mówię, że nie wrócilibyśmy już w ogóle do Londynu. Ale przez jakiś czas
będę musiał być tutaj. I chciałbym, żebyś była ze mną. W końcu ten dom.. –
Rozejrzałem się po przestronnej sypialni, którą dopiero niedawno poznała. –
Wybrałem go z myślą o nas obojgu.
Milczała. Wiedziałem, że z jednej
strony proszę o wiele. To była rezygnacja z jej własnych osiągnięć, na rzecz
moich.
-
Niall.. – Zaczęła, bardzo niepewnie. Pokręciła głową, zbierając myśli. – Ja..
Nie wiem. To znaczy.. Zdaję sobie sprawę z tego, co robisz. I wierz mi,
wyprzedzam nawet pierwszy rząd twojego wsparcia i gdybym mogła, wszędzie bym ci
towarzyszyła.. Ale.. – Wypuściła z siebie sporą dawkę powietrza. – Wow, to jest
wielka rzecz.
-
Wiem, kochanie… Chciałem żebyś wiedziała, że myślę o tym. Takie decyzje powinny
być podjęte wspólnie, dlatego poruszyłem temat. – Dokończyłem, lekko się do
niej uśmiechając. Odwzajemniła gest, ale z dużo mniejszym przekonaniem.
Pokiwała głową i głęboko odetchnęła.
-
Pomyślę o tym.
Myślała aż za
dużo. I cholera, był to trudny temat. Zaczynała kolejny rok studiów w Londynie,
dzięki którym mogła się w jakiś sposób realizować. Sporadycznie dostawała jakąś
pracę. Od domu dzieliły ją nieco ponad dwie godziny lotu. Wszystko miała w
zasięgu ręki. Odebranie jej tego było karygodnym czynem. Ale nie chciałem znowu
nas narażać na miesiące życia na różnych kontynentach, tygodnie rozłąki,
zabójcze różnice w strefach czasowych. Była to nieprzyjemna myśl, ale równie
mocna jak moje pragnienie rozwijania się jako solowego artysty. Skoro miałem
szansę, chciałem ją należycie wykorzystać. I teraz bądź mądry i pisz wiersze.
Weszła do salonu z parującym kubkiem. Postawiła go na
stoliku przy kanapie, zaraz obok kilku świeczek, które zapaliłem specjalnie dla
niej. Polubiła zapachowe afrodyzjaki i czuła się przy nich bardziej
zrelaksowana, ale jedynie jeśli nie była sama. Wciąż czuła się niepewnie jeśli
chodzi o własne zdolności do przewrócenia czegoś albo wykonania zbyt
gwałtownego ruchu. Dlatego sama na dłuższą metę nie igrała z ogniem.
- Co tak pachnie? –
Pociągnąłem nosem i poczułem słodki, waniliowy aromat. Nachyliłem się nad jej
kubkiem i raz jeszcze powąchałem parujący napój.
- Kawa z syropem
waniliowym. – Mruknęła, zdejmując gumkę z włosów. Zaczęła masować palcami skórę
głowy, co miała w zwyczaju po długim noszeniu ich wysoko upiętych. Twierdziła,
że boli ją od tego głowa, dlatego przeważnie wieczorem miałem okazję podziwiać
jej brązowo-złociste kosmyki w całej okazałości.
- Ten, który kupiłaś
ostatnio? – Spytałem, wracając myślami do jej ostatnich zakupów po przylocie do
Londynu. Pokiwała w odpowiedzi głową i wygodniej usadowiła się na kanapie,
opadając swobodnie plecami na poduszki.
Sam położyłem się na dłuższej części kanapy, podłożywszy
sobie wcześniej odpowiednią warstwę miękkich poduch pod głowę. Zacząłem
przełączać kanały i szukać aprobaty swojej jak i Annie, odnośnie tego co
będziemy oglądać.
- Zamówiłeś jedzenie? –
Zapytała, gdy zatrzymałem się na kanale kulinarnym. Jamie był w trakcie
zawijania mięsnych roladek, co musiało obudzić jej głód.
- Tak, będzie pewnie za
jakieś czterdzieści minut. – Odparłem. – Tym razem mów mi James Holmes.
- James Holmes? –
Zmarszczyła czoło i cicho parsknęła. – Mało oryginalne. – Uśmiechnąłem się,
wzruszając ramionami.
Kilka kanałów dalej, znalazłem mecz Chelsea z jakimś
mniej znanym klubem. Zawiesiłem na nim dłużej wzrok, zanim zdążyła jęknąć
niezadowolona. Przełączyłem.
Zaczęliśmy oglądać od mniej więcej połowy, nagranie z
koncertu Justina Timberlake’a. Ten człowiek niesamowicie ruszał się na scenie,
współgrał ze swoimi wszystkimi tancerzami i muzykami. Tworzył przedstawienie,
musical, którego fabułą była cała jego postać. Poprowadził moje myśli w jego
przeszłość, kiedy to jeszcze należał do znanego na całym świecie boybandu. Ba,
nawet ja ich słuchałem. Jako dzieciak słuchałem wszystkich topowych zespołów, w
tym muzyków, za którymi szalały młode dziewczyny. Bo chciałem być taki sam jak
oni. I w pewnym stopniu udało mi się to, jednak nie odkryłem jeszcze w całości
swojej wersji Justina solo. Na pewno nie zrobiłbym tak wielkiego i
spektakularnego show jak on. Jesteśmy bez porównania, jeden z monarchów
dzisiejszej muzyki pop nie da mi szans w pojedynku jeden na jednego.
Gdy wyobraźnią wędrowałem głębiej w jego występ,
wyobrażając sobie siebie z gitarą przed takimi tłumami, poczułem ruch na
kanapie. Przesuwając się na kolanach, z kocem na plecach, wylądowała okrakiem
nad moimi nogami i czekała, aż zrobię jej miejsce. A przynajmniej tak mi się
wydawało.
- Co tam? – Spytałem,
łącząc nogi i ułatwiając jej ruch. Usiadła na moich biodrach i zaciągając
daleko za sobą przyjemny i ciepły materiał, opadła tułowiem na mój tors,
oparłszy głowę na moim ramieniu. Wzruszyła swoimi i zaciągnęła się moim
zapachem, co miała czasami w zwyczaju.
- Nic. Chcę się tulić. –
Mruknęła w materiał mojej koszulki. Uśmiechnąłem się, mimo że nie mogła tego
zobaczyć. Podkurczyłem nogi w kolanach, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie i
objąłem ją ciasno jednym ramieniem.
- Niech będzie, misiu
koala. – Zażartowałem, wyobrażając sobie te pocieszne zwierzaki, które swój
czas spędzały na jedzeniu i spaniu.
- Słyszałeś? Mały słonik
urodził się w Dublińskim Zoo. – Zauważyła cicho. Jak najspokojniej westchnąłem.
Nie chciałem za bardzo poruszać jej ciałem, jak i wzbudzać niechcianych emocji.
- Naprawdę? Uroczo.
Pewnie mają dużo wycieczek. – Odparłem. Domyślałem się, do czego zmierzała, a
nie chciałem znowu burzyć jej zapału.
- Polećmy do Irlandii. –
Rzuciła. Wciąż patrzyła przed siebie, teoretycznie w telewizor ale wiedziałem,
że myślami jest gdzieś zupełnie indziej. – Zrobilibyśmy sobie najprawdziwszą
wycieczkę po Dublinie. Widziałam tylko tyle, co podczas drogi z i na lotnisko.
– Mówiła. – Chowalibyśmy się wieczorami w małych pubach, pokazałbyś mi
najbardziej urokliwe miejsca.. Może pojechalibyśmy zobaczyć klify? Pamiętasz
ten film, „Oświadczyny po Irlandzku”? – Podniosła głowę i oparła brodę na mojej
piersi, z uśmiechem na twarzy. Spoglądałem na nią i widziałem czyste szczęście
wymalowane w jej oczach, gdy pozwalała swoim myślom uciec do radosnej, zielonej
krainy. Mruknąłem w odpowiedzi, pozwalając jej kontynuować. – W ostatniej
scenie, kiedy on się jej oświadczył, właśnie na klifie.. To były jedne z
najpiękniejszych zdjęć jakie widziałam. Przebijały niektóre dokumenty BBC! –
Mówiła podekscytowana.
- To prawda, kawał dobrej
roboty. – Skomentowałem, pamiętając doskonale o której scenie mówi. Film sam w
sobie aż tak mnie nie powalił na kolana, ale jego atmosfera i zdjęcia już
bardziej. No i oczywiście radość jaką emanowała Ann, gdy go oglądała.
- No właśnie. Chciałabym
tam pojechać. Wypożyczylibyśmy samochód i pojechali gdzieś na wycieczkę poza
Dublin. – Snuła pomysły, znów położywszy policzek na moim podkoszulku.
- Jeszcze będzie do tego
mnóstwo okazji. – Powiedziałem. Przesunąłem dłoń z jej tułowia do głowy,
delikatnie masując skórę jej głowy i błądząc pomiędzy włosami. Nie
odpowiedziała nic, trwała w ciszy. Był to dla mnie jasny znak, że zakończyłem
tym zdaniem temat. Z bólem, bo nigdy nie było dla mnie frajdą gaszenie jej
entuzjazmu i zmazywanie uśmiechu z jej pięknej twarzy.
Czułem, jak serce zaczyna jej mocniej bić. Wczepiła
również swoje dłonie w mój tułów, całkowicie się do mnie przyklejając.
Przełknęła głośniej niż zwykle ślinę i domyślałem się, że zbiera się do
powiedzenia czegoś ważnego. Czegoś, co wzbudzało nerwy nas obojga.
- To będzie trudne.. –
Zaczęła po kilku minutach. Spojrzałem odruchowo na czubek jej głowy, i tak niewiele
z tego widoku wynosząc. Więcej czułem na swoim torsie. – Nie móc się do ciebie
codziennie przytulić. – Dodała. Zrzuciła cegłę z wyrytą dłutem informacją i
potwierdzeniem moich skrytych myśli i obaw.
Trwaliśmy
kilka minut w bezruchu, wciąż chwytając koniuszkami zmysłów fakty. Nabrałem
sporo powietrza do płuc i poprawiłem swoje nogi, podciągając je bliżej siebie i
tym samym zamykając ją w jeszcze ciaśniejszym uścisku. Obiema rękoma objąłem
jej tułów i skinąłem głową, by dosięgnąć ustami jej czoła i ucałować, zanim
znów westchnę. Poprawiła się i mocno przywierała do mnie, pozwalając mi
zanurzyć mój nos w jej świeżo pachnących włosach. Zaciągnąłem się jej zapachem
i zamknąłem oczy, starając się go zapamiętać.
- Przepraszam. –
Szepnęła. Głos jej drżał, musiała być pełna poczucia winy i lęku.
- Nie, nie masz za co.
Rozumiem.
- Nie chcę, żebyśmy się
rozpadli tylko dlatego, że wymyśliłam sobie studia. – Dodała żałosnym tonem.
Jęknąłem niezadowolony na te słowa, marszcząc czoło.
- Hej, co to za pomysł? –
Spytałem, unosząc odrobinę głowę. Nie spojrzała na mnie, jedynie wzruszyła
ramionami i nie wypuszczała mnie ze swoich objęć. - To samo mógłbym powiedzieć
o moim śpiewaniu. – Zauważyłem. – Ale nie mówię, bo związek to też decydowanie
się na kompromisy, nie tylko poświęcenie.
- Trafne spostrzeżenie. –
Mruknęła gdzieś w moją pierś. – Rozmawiałam dzisiaj z mamą.
- Tak? Jak się czuje? – Uniosłem
brew, zaciekawiony. Z jednej strony zaskoczyła mnie szybka zmiana tematu, z
drugiej jednak chyba zaczynałem rozumieć jej tok myślenia. Zwłaszcza po tym,
jak zawahała się przed odpowiedzią.
- Jest z nią coraz
gorzej. – Szepnęła. – Cukrzyca jeszcze bardziej męczy jej organizm, jest
generalnie wyczerpana i lekarze coś znów podejrzewają. Pozostaje tylko kwestia,
która część ciała podda się pierwsza się podda. – Dodała smutno.
- Naturalnym jest więc,
że powinnaś zostać jak najbliżej niej. – Skomentowałem do siebie, ale oboje
usłyszeliśmy. Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z jej przywiązania do rodziny.
Wciąż pamiętałem wieczory, kiedy zaczęliśmy się spotykać i chodziliśmy na
wieczorne spacery. Dużo opowiadała o swoich rodzicach oraz o tym, jak w gruncie
rzeczy stąpa po kruchym lodzie odkąd opuściła dom. Bo była to jedna z
najtrudniejszych decyzji, jakie musiała podjąć w życiu.
Dwa kwadranse później, kiedy wciąż nie mogliśmy się
doczekać naszej kolacji, to ja byłem traktowany jej objęciami. Leżałem z głową
na jej kolanach i poddawałem się jej masującym palcom.
- Pamiętasz tę moją
błękitną bluzkę zapinaną na guziki? – Spytała nagle. Przed oczami mignęła mi
reklama proszku do prania, więc miała dość adekwatne i szybkie skojarzenie.
Ściągnąłem brwi i zacząłem się zastanawiać, o czym mówi. Spojrzałem na nią od
dołu z niezbyt przekonanym wyrazem twarzy.
- Błękitna bluzka.. –
Mruknąłem. Na pewno miała taką, skoro o niej mówiła. Ale za nic w świecie nie
byłem w stanie jej sobie przypomnieć.
- Tak. Chodziłam w niej w
zeszłym roku na rozmowy w dziekanacie. – Dodała, jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie. Westchnęła na mój spowolniony proces myślenia i
poklepała mnie dłonią po policzku, zanim znów wsunęła palce między moje włosy.
- No dobra. Co z nią? – Zagryzła wargę,
gdy spoglądałem na nią wyczekująco. Od dołu miała nieco zniekształcone
proporcje, bo na pierwszym planie miałem jej biust i podbródek, a dopiero
później twarz i szare, przenikliwe oczy. Jednak był to widok, którego nie
żałowałem. Bo moje ślepia i tak wędrowały tam, gdzie chciały.
- Ledwo się dopina i jest
już niesmacznie obcisła. – Odwróciła ode mnie wzrok, jakby wstydziła się swoich
słów.
- Skurczyła się w praniu?
– Rzuciłem najprostszą możliwość. Za to spojrzenie, jakim mnie potraktowała, nie
wyrażało aprobaty. Parsknęła cicho i pokręciła zrezygnowana głową.
- Nie widać, że
przytyłam? – Spytała. Zacząłem się więc zastanawiać nad tym, jak wygląda. Nie
przychodziło mi jednak do głowy nic innego jak to, że od momentu kiedy się
poznaliśmy, jej wygląd ani razu mnie nie odrzucał. Jedyne co ulegało zmianie to
stopień, w jakim ją adorowałem. Zawsze wzrastał.
- Nie wiem czy widać, ale
wciąż jesteś śliczna. – Postawiłem na strategiczną, zgodną z prawdą odpowiedź.
Nie chciałem nadepnąć na odcisk. Tym bardziej, że kwestia wagi i wyglądu często
i mocno jej doskwierały.
- Niall… Nie… Pytam poważnie. – Westchnęła,
granicząc już z frustracją.
- A ja mówię poważnie!
Lalka, kilogram w jedną czy w drugą… Rozmiar bluzki inny niż zazwyczaj… Dla
mnie nie ma to znaczenia. Jesteś Annie, Annie jest śliczna, a jeśli narzeka na
swój brzuch to nie powinna, bo pełen jest miłości i ciepełka do mnie. –
Odparłem, chcąc przemówić jej do rozsądku.
- A dla mnie ma, bo nie
mieszczę się w moje ubrania i wyglądam na coraz większą! A nienawidzę diet cud,
nie mam zamiaru rozstawać się z czekoladą i najchętniej schowałabym się.. –
Dała upust słowom, które wypływały coraz szybciej z jej ust. W połowie zdania
przerwał jej jednak dźwięk domofonu, po którym wpatrywałem się w nią
wyczekująco i ostrożnie się uśmiechnąłem. Bo westchnęła i była w głębi duszy
szczęśliwa, że przyjechało jej pyszne (miejmy nadzieję) jedzenie. – Tak. Ale
jednocześnie powinnam być wdzięczna, że jestem zdrowa i mam dostęp do
najpyszniejszych rzeczy na świecie, które uszczęśliwiają jak mało co. –
Dokończyła z pozytywnym akcentem. Często potrafiła zachłysnąć się negatywnymi
myślami, dlatego później potrzebowała sekundy na oddech.
- That’s my
girl! Now go get them boxes full with food, James is starving!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz