*ONE WEEK TO GO!!!*
Oddychał. Śmiał się
pełną piersią i uśmiechał od ucha do ucha. Dał się ponieść
wszystkim opowieściom i opowiastkom, słowa płynęły z jego ust
jak natchnione. Jakby uchodziło z niego długo trzymane powietrze,
podobnie jak z balonów urodzinowych. Obserwowałam jak jego głowa
mimowolnie odchylała się, gdy aż tak mocno się śmiał. Dwa łyki
piwa i kolejny temat rozmowy, kolejny mężczyzna z rodziny dołączył
do rozmowy, więc trzeba było nadrobić wszystkie zaległości.
Jeszcze zanim
wylecieliśmy do Mullingar, żeby spędzić tam trochę czasu przed
koncertami w Dublinie, wiedziałam na co się piszę. Biorąc pod
uwagę jego potrzebę bycia w domu, tęsknotę za rodzinnym spokojem
i ulgą byłam w pełni przygotowana na to, że mogę być przez ten
czas daleko poza podium jego uwagi. Naturalna kolej rzeczy,
potrzebował się oderwać od rzeczywistości, a ja gotowa byłam
pojechać za nim wszędzie, byle wszystko było w porządku.
Opierałam się biodrem
o ścianę oddzielającą jadalnię od salonu. Z pustym już kubkiem
po herbacie w ręku stałam zamyślona udając raz po raz, że
podziwiam widoki za oknem. Nic bardziej mylnego, kiedy to moim
głównym punktem zainteresowania była blond włosa garść radości
mówiąca już z tak silnym irlandzkim akcentem, że momentami miałam
trudności ze zrozumieniem. - Annie, skarbie, chodź pomożesz mi w
kuchni. - usłyszałam nagle za sobą tak podobny głos, tyle że
damski. Od razu się odwróciłam do jego mamy i ochoczo pokiwałam
głową, żeby już za chwilę iść za nią do jasnego
pomieszczenia.
Jeśli kiedykolwiek
miałabym mówić o bezgranicznej miłości do dziecka, nie mogłabym
pominąć przykładu jego rodziców. Nie zważając na okoliczności,
nie biorąc w ogóle pod uwagę przeszłości Maura była bez chwili
zawahania gotowa zostać na noc w domu Bobby'ego, przygotować
posiłki na cały dzień, ugościć wszystkich jak u siebie.
Oczywiście z ogromną pomocą byłego męża - za to ich
podziwiałam. Nigdy nie wnikałam ani nie chciałam być ciekawska,
ale pewien stereotyp rozwiedzionych małżeństw podpowiadał mi, że
nie tak to wyglądało. Cieszyłam się, że pozwalali mi spojrzeć
poza sztuczne opinie i wnioski.
Dostałam do ręki tarkę
i marchewkę, czyli dwa pensy do obiadowej surówki. Ostrożnie
ścierałam warzywa do miski i nawet nie zorientowałam się, że
przestałam gdy usłyszałam znów jego donośny śmiech. Musiałam
się do siebie wyraźnie uśmiechnąć, skoro Maura spojrzała na
mnie znacząco gdy stanęła obok.
- Chyba tęsknił za
domem. - westchnęła. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, dlatego
jedynie pokiwałam głową na "tak" i odwróciłam do niej
głowę, by poświęcić jej więcej uwagi. - Tyle czasu.. nawet
głupi by zatęsknił! - dodała. Ja wciąż nie byłam pewna swoich
słów, nie wiedziałam czy jest coś stosownego, co mogłabym
odpowiedzieć.
Czułam się
niezręcznie. Wiedziałam, że nie powinnam i robiłam to
bezpodstawnie, ale jednak. Mimo całkowitej świadomości i troski o
to, że Niall naprawdę potrzebował czasu z najbliższymi, właśnie
tam skąd pochodził, było mi nieswojo. Bo poniekąd tam gdzie jego
praca, tam gdzie jego dom w Londynie - tam byłam ja. Byłam z nim
prawie wszędzie, towarzysząc mu podczas wszystkich chwil bez
rodziny. Byłam jego "podręczną" rodziną. Teraz
potrzebował tej właściwej i rozumiałam to, ale czułam się.. nie
w porządku. Zbędna. Postawiona obok i przez pewien czas
nieistniejąca.
- Wszystko w porządku,
kochana? - spytała, gdy milczałam dłużej niż powinnam.
- Tak, przepraszam.
Zamyśliłam się. - uśmiechnęłam się od razu i starałam się ją
przekonać, że nie musi się niczym martwić.
- Na pewno masz dużo na
głowie...
- Ja naprawdę się o
niego troszczę, Maura. - wypłynęło z moich ust, zanim zdążyłam
je szczelnie zamknąć. Moja głowa krzyczała, więc żeby nic znów
nie rzucić bez sensu, przerwałam ścieranie tej nieszczęsnej
marchewki i zakryłam usta dłonią, drugą oparłszy się o blat.
Wzięłam głęboki oddech i zdałam sobie sprawę, że mam mokre
oczy. Zawsze, cholera. Zawsze.
-
Wiem, skarbie, oczywiście... - zaczęła niepewnie, gdy przez chwilę
się we mnie wpatrywała zaskoczona. Nie ma to jak przestraszyć mamę
swojego chłopaka swoim dziwnym zachowaniem, prawda? Way to
go, Annie. - położyła mi dłoń
na ramieniu i zaczęła masować w troskliwym geście.
-
Ja.. - zaczęłam, zbierając myśli i nie chcąc parsknąć jakiejś
nierozsądnej głupoty. - ..przepraszam, po prostu.. - głęboko
odetchnęłam, odwracając się i upewniając, że wciąż jesteśmy
same.
-
Hej, spokojnie. - mruknęła, widząc jak zaczynam się denerwować.
- Jesteś wśród swoich, przecież razem z Denise jesteście dla
mnie jak córki. No już, co jest? - drążyła, zrozumienie jej słów
zajmowało mi dwa razy więcej czasu niż zwykle.
I
co miałam jej powiedzieć? Zacząć bezcelowy wywód o tym, jak się
czuję? Narzekać na jej syna? Martwić się o jej syna na głos?
Nie, to nie wchodziło w grę. Dlatego starałam się o coś
zwyczajnego, niezbyt ekspresywnego ale i wystarczająco
informatywnego.
-
Nie zrozum mnie źle, naprawdę cieszę się, że tu jesteśmy.
Zależało mu na powrocie do domu. - Głęboki oddech, dobrze mi
szło. A przynajmniej wierzyłam, że jakoś szło. - Może to
kwestia zmęczenia, może naprawdę jedynie tego, że tak długo nie
był w Mullingar.. - snułam domysły nie wiedząc nawet konkretnie,
co powiedzieć. - Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni tak szczerze
się śmiał. - dokończyłam zgodnie z prawdą. Problem jedynie
polegał na tym, że to nie ja wywołałam jego śmiech.
Chłodne,
wieczorne powietrze owiewało delikatnie moje zawinięte w ciepłą
bluzę ciało. Usiadłam na werandzie, obok drzwi wejściowych, żeby
się trochę przewietrzyć. Duża ilość gości i głośna atmosfera
były przyjemne, bo w gronie bliskich, ale w pewnym momencie było to
dla mnie za dużo i potrzebowałam spokoju. Nie chciałam zostać
zgnieciona i zdeptana. Owszem, cieszyłam się na żarty z Bobbym,
ale gdy wszyscy na raz mówili i śmiali się, a ja potulnie
nasłuchiwałam i próbowałam zrozumieć, bo nie byłam aż tak
biegła w niemalże irlandzkim angielskim - gdy zebrali się wszyscy
Horanowie brzmiało to jeszcze trudniej, niż mogłam się
kiedykolwiek spodziewać. Dlatego odzywałam się jeszcze mniej -
próbowałam najpierw pochłonąć to, co się dzieje i zrozumieć.
Drewniane
drzwi obok zaczęły się otwierać, więc otrząsnęłam się z
myślenia o wszystkim i o niczym, zerwałam wzrok z domków
jednorodzinnych i skierowałam go na Nialla, który wyjrzał głową
na dwór.
-
Tu jest moja zguba. - mruknął wesoło. Słabo się uśmiechnęłam
i znów zaczęłam patrzeć przed siebie, gdy czułam jak siada obok
mnie na betonie. Objął swoje kolana i spokojnie oddychał, przez
chwilę milczał razem ze mną. - Coś się stało? - brzmiał na
zmartwionego. Pokręciłam od razu głową i uniosłam na
potwierdzenie kąciki ust, zerkając na chwilę na niego. Jeździł
wzrokiem po mojej twarzy, badał jej mimikę, tak jak zawsze gdy
wątpił.
-
Trochę było za głośno, chciałam chwilę tu posiedzieć. -
mruknęłam, na co skinął głową.
Siedzieliśmy
oboje w ciszy, wpatrując się cierpliwie w zasnute chmurami i nocą
niebo oraz okoliczne domki. Większość z nich miała pozapalane
światła, dawały przyjemne poświaty przez nieduże okna. Ulica
była spokojna, nie przejeżdżał żaden samochód, pewnie też z
uwagi na późną porę. Powietrze było chłodne, ale przyjemne.
Wprowadzało w błogi stan każde zmęczone ciało, dobrze lulało do
snu, o czym pewnie przekonałabym się w przeciągu kilku kolejnych
godzin.
Gdy
sądziłam, że oboje pochłonięci byliśmy głębokimi
rozmyślaniami, poczułam jego łokieć zaczepnie wbijający się
między moje żebra. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią i
zobaczyłam, jak zalotnie się uśmiecha. Oddałam mu więc tym
samym, co wywołało u niego lekki chichot. Ucieszyłam się na jego
próbę zaczepienia mnie, zwrócenia na niego uwagi. Czasem takie
"droczenie się" mogło całkowicie zmienić nastrój, co w
tamtej chwili się przydało.
-
Chodź. - Podniósł się nagle, podciągnął spodnie i odwrócił
przodem do mnie. Wyciągnął do mnie rękę i czekał, aż ją
chwycę i wstanę razem z jego pomocą.
-
Dokąd? - spytałam. Stanął dalej od drzwi dlatego wnioskowałam,
że nie zamierzał wchodzić ze mną do domu. Jeszcze nie.
Ujęłam
jego rękę i pozwoliłam się pociągnąć. Nie puszczał naszego
splotu palców, więc stanęłam obok niego i czekałam na jakiś
ruch. On jedynie zaczął iść w stronę ulicy, a ja rzecz jasna za
nim.
-
Nocne zwiedzanie Mullingar. - Powiedział z uśmiechem, na co
nieśmiało się uśmiechnęłam. Chciałam zapytać, czy im
powiedział, uprzedził o tym, że wychodzi. Chciałam wiedzieć, czy
się o niego nie martwi mama. Jednak w tej samej chwili, gdy moja
głowa zaczynała się przesadnie martwić, urwał mój tok myślowy.
- Nie przejmuj się tylko chodź, lalka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz