Manny

czwartek, 17 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 17! | #38 PART 2




*ONE WEEK TO GO!!!*






Oddychał. Śmiał się pełną piersią i uśmiechał od ucha do ucha. Dał się ponieść wszystkim opowieściom i opowiastkom, słowa płynęły z jego ust jak natchnione. Jakby uchodziło z niego długo trzymane powietrze, podobnie jak z balonów urodzinowych. Obserwowałam jak jego głowa mimowolnie odchylała się, gdy aż tak mocno się śmiał. Dwa łyki piwa i kolejny temat rozmowy, kolejny mężczyzna z rodziny dołączył do rozmowy, więc trzeba było nadrobić wszystkie zaległości.
Jeszcze zanim wylecieliśmy do Mullingar, żeby spędzić tam trochę czasu przed koncertami w Dublinie, wiedziałam na co się piszę. Biorąc pod uwagę jego potrzebę bycia w domu, tęsknotę za rodzinnym spokojem i ulgą byłam w pełni przygotowana na to, że mogę być przez ten czas daleko poza podium jego uwagi. Naturalna kolej rzeczy, potrzebował się oderwać od rzeczywistości, a ja gotowa byłam pojechać za nim wszędzie, byle wszystko było w porządku.
Opierałam się biodrem o ścianę oddzielającą jadalnię od salonu. Z pustym już kubkiem po herbacie w ręku stałam zamyślona udając raz po raz, że podziwiam widoki za oknem. Nic bardziej mylnego, kiedy to moim głównym punktem zainteresowania była blond włosa garść radości mówiąca już z tak silnym irlandzkim akcentem, że momentami miałam trudności ze zrozumieniem. - Annie, skarbie, chodź pomożesz mi w kuchni. - usłyszałam nagle za sobą tak podobny głos, tyle że damski. Od razu się odwróciłam do jego mamy i ochoczo pokiwałam głową, żeby już za chwilę iść za nią do jasnego pomieszczenia.
Jeśli kiedykolwiek miałabym mówić o bezgranicznej miłości do dziecka, nie mogłabym pominąć przykładu jego rodziców. Nie zważając na okoliczności, nie biorąc w ogóle pod uwagę przeszłości Maura była bez chwili zawahania gotowa zostać na noc w domu Bobby'ego, przygotować posiłki na cały dzień, ugościć wszystkich jak u siebie. Oczywiście z ogromną pomocą byłego męża - za to ich podziwiałam. Nigdy nie wnikałam ani nie chciałam być ciekawska, ale pewien stereotyp rozwiedzionych małżeństw podpowiadał mi, że nie tak to wyglądało. Cieszyłam się, że pozwalali mi spojrzeć poza sztuczne opinie i wnioski.
Dostałam do ręki tarkę i marchewkę, czyli dwa pensy do obiadowej surówki. Ostrożnie ścierałam warzywa do miski i nawet nie zorientowałam się, że przestałam gdy usłyszałam znów jego donośny śmiech. Musiałam się do siebie wyraźnie uśmiechnąć, skoro Maura spojrzała na mnie znacząco gdy stanęła obok.
- Chyba tęsknił za domem. - westchnęła. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, dlatego jedynie pokiwałam głową na "tak" i odwróciłam do niej głowę, by poświęcić jej więcej uwagi. - Tyle czasu.. nawet głupi by zatęsknił! - dodała. Ja wciąż nie byłam pewna swoich słów, nie wiedziałam czy jest coś stosownego, co mogłabym odpowiedzieć.
Czułam się niezręcznie. Wiedziałam, że nie powinnam i robiłam to bezpodstawnie, ale jednak. Mimo całkowitej świadomości i troski o to, że Niall naprawdę potrzebował czasu z najbliższymi, właśnie tam skąd pochodził, było mi nieswojo. Bo poniekąd tam gdzie jego praca, tam gdzie jego dom w Londynie - tam byłam ja. Byłam z nim prawie wszędzie, towarzysząc mu podczas wszystkich chwil bez rodziny. Byłam jego "podręczną" rodziną. Teraz potrzebował tej właściwej i rozumiałam to, ale czułam się.. nie w porządku. Zbędna. Postawiona obok i przez pewien czas nieistniejąca.
- Wszystko w porządku, kochana? - spytała, gdy milczałam dłużej niż powinnam.
- Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. - uśmiechnęłam się od razu i starałam się ją przekonać, że nie musi się niczym martwić.
- Na pewno masz dużo na głowie...
- Ja naprawdę się o niego troszczę, Maura. - wypłynęło z moich ust, zanim zdążyłam je szczelnie zamknąć. Moja głowa krzyczała, więc żeby nic znów nie rzucić bez sensu, przerwałam ścieranie tej nieszczęsnej marchewki i zakryłam usta dłonią, drugą oparłszy się o blat. Wzięłam głęboki oddech i zdałam sobie sprawę, że mam mokre oczy. Zawsze, cholera. Zawsze.
- Wiem, skarbie, oczywiście... - zaczęła niepewnie, gdy przez chwilę się we mnie wpatrywała zaskoczona. Nie ma to jak przestraszyć mamę swojego chłopaka swoim dziwnym zachowaniem, prawda? Way to go, Annie. - położyła mi dłoń na ramieniu i zaczęła masować w troskliwym geście.
- Ja.. - zaczęłam, zbierając myśli i nie chcąc parsknąć jakiejś nierozsądnej głupoty. - ..przepraszam, po prostu.. - głęboko odetchnęłam, odwracając się i upewniając, że wciąż jesteśmy same.
- Hej, spokojnie. - mruknęła, widząc jak zaczynam się denerwować. - Jesteś wśród swoich, przecież razem z Denise jesteście dla mnie jak córki. No już, co jest? - drążyła, zrozumienie jej słów zajmowało mi dwa razy więcej czasu niż zwykle.
I co miałam jej powiedzieć? Zacząć bezcelowy wywód o tym, jak się czuję? Narzekać na jej syna? Martwić się o jej syna na głos? Nie, to nie wchodziło w grę. Dlatego starałam się o coś zwyczajnego, niezbyt ekspresywnego ale i wystarczająco informatywnego.
- Nie zrozum mnie źle, naprawdę cieszę się, że tu jesteśmy. Zależało mu na powrocie do domu. - Głęboki oddech, dobrze mi szło. A przynajmniej wierzyłam, że jakoś szło. - Może to kwestia zmęczenia, może naprawdę jedynie tego, że tak długo nie był w Mullingar.. - snułam domysły nie wiedząc nawet konkretnie, co powiedzieć. - Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni tak szczerze się śmiał. - dokończyłam zgodnie z prawdą. Problem jedynie polegał na tym, że to nie ja wywołałam jego śmiech.



Chłodne, wieczorne powietrze owiewało delikatnie moje zawinięte w ciepłą bluzę ciało. Usiadłam na werandzie, obok drzwi wejściowych, żeby się trochę przewietrzyć. Duża ilość gości i głośna atmosfera były przyjemne, bo w gronie bliskich, ale w pewnym momencie było to dla mnie za dużo i potrzebowałam spokoju. Nie chciałam zostać zgnieciona i zdeptana. Owszem, cieszyłam się na żarty z Bobbym, ale gdy wszyscy na raz mówili i śmiali się, a ja potulnie nasłuchiwałam i próbowałam zrozumieć, bo nie byłam aż tak biegła w niemalże irlandzkim angielskim - gdy zebrali się wszyscy Horanowie brzmiało to jeszcze trudniej, niż mogłam się kiedykolwiek spodziewać. Dlatego odzywałam się jeszcze mniej - próbowałam najpierw pochłonąć to, co się dzieje i zrozumieć.
Drewniane drzwi obok zaczęły się otwierać, więc otrząsnęłam się z myślenia o wszystkim i o niczym, zerwałam wzrok z domków jednorodzinnych i skierowałam go na Nialla, który wyjrzał głową na dwór.
- Tu jest moja zguba. - mruknął wesoło. Słabo się uśmiechnęłam i znów zaczęłam patrzeć przed siebie, gdy czułam jak siada obok mnie na betonie. Objął swoje kolana i spokojnie oddychał, przez chwilę milczał razem ze mną. - Coś się stało? - brzmiał na zmartwionego. Pokręciłam od razu głową i uniosłam na potwierdzenie kąciki ust, zerkając na chwilę na niego. Jeździł wzrokiem po mojej twarzy, badał jej mimikę, tak jak zawsze gdy wątpił.
- Trochę było za głośno, chciałam chwilę tu posiedzieć. - mruknęłam, na co skinął głową.
Siedzieliśmy oboje w ciszy, wpatrując się cierpliwie w zasnute chmurami i nocą niebo oraz okoliczne domki. Większość z nich miała pozapalane światła, dawały przyjemne poświaty przez nieduże okna. Ulica była spokojna, nie przejeżdżał żaden samochód, pewnie też z uwagi na późną porę. Powietrze było chłodne, ale przyjemne. Wprowadzało w błogi stan każde zmęczone ciało, dobrze lulało do snu, o czym pewnie przekonałabym się w przeciągu kilku kolejnych godzin.
Gdy sądziłam, że oboje pochłonięci byliśmy głębokimi rozmyślaniami, poczułam jego łokieć zaczepnie wbijający się między moje żebra. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią i zobaczyłam, jak zalotnie się uśmiecha. Oddałam mu więc tym samym, co wywołało u niego lekki chichot. Ucieszyłam się na jego próbę zaczepienia mnie, zwrócenia na niego uwagi. Czasem takie "droczenie się" mogło całkowicie zmienić nastrój, co w tamtej chwili się przydało.
- Chodź. - Podniósł się nagle, podciągnął spodnie i odwrócił przodem do mnie. Wyciągnął do mnie rękę i czekał, aż ją chwycę i wstanę razem z jego pomocą.
- Dokąd? - spytałam. Stanął dalej od drzwi dlatego wnioskowałam, że nie zamierzał wchodzić ze mną do domu. Jeszcze nie.
Ujęłam jego rękę i pozwoliłam się pociągnąć. Nie puszczał naszego splotu palców, więc stanęłam obok niego i czekałam na jakiś ruch. On jedynie zaczął iść w stronę ulicy, a ja rzecz jasna za nim.
- Nocne zwiedzanie Mullingar. - Powiedział z uśmiechem, na co nieśmiało się uśmiechnęłam. Chciałam zapytać, czy im powiedział, uprzedził o tym, że wychodzi. Chciałam wiedzieć, czy się o niego nie martwi mama. Jednak w tej samej chwili, gdy moja głowa zaczynała się przesadnie martwić, urwał mój tok myślowy. - Nie przejmuj się tylko chodź, lalka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz