Pierwszy grudnia!
Dzisiaj mam dla Was taki ciepły fragment, sneak peak do sypialni Niannie o wczesnym poranku. ;)
*23 days to go*
Żadne z nas nie czuło
się na siłach, żeby się ruszyć. Na dworze panowała niemalże
zimowa już aura, ledwie kilka stopni powyżej zera, o ile nie mniej.
Wczesna godzina poranna jeszcze bardziej nas przykuwała do łóżka,
byłam w tym znanym na pewno nie tylko mi stanie, kiedy to nie ma się
ochoty na wystawienie ani jednej kończyny poza kołdrę, pod którą
i tak jest odrobinę chłodno, ciało samo wtula się bardziej w
pościel a oczy otwarte jedynie z przypływu silnej woli.
Wiedział, że mi zimno,
dlatego obejmował swoim ramieniem moje zawinięte w ciasny pakunek
pościeli ciało. Było koło szóstej, oboje nie spaliśmy od
jakiegoś czasu ze względu na wcześniejsze, nieco inne, próby
rozgrzania się. Może i najłatwiej byłoby wyciągnąć z szafy
dodatkowy koc lub podkręcić ogrzewanie, ale kto o tym myślał? Na
pewno nie my, skoro na wyciągnięcie ręki było kolejnych
trzydzieści sześć stopni.
Poprawiłam swoją twarz
tak, żeby wygodniej mieściła się w zgięciu między jego barkiem
a szyją. Oparłam się brodą o jego nagie ramię i sennie
westchnęłam, przesuwając rękę głębiej na jego pierś i mocniej
go do siebie przytulając. Nogi na zmianę prostowałam i plotłam z
razem z nim, albo kurczyłam tuż przy brzuchu.
- Top pięć ulubionych
piosenek świątecznych, dawaj. - Powiedział po chwili ciszy,
zaczepnie zacisnął swoje ramię jeszcze mocniej wokół mojej
chłodnej postury. Mruknęłam cicho w odpowiedzi i zmarszczyłam
czoło w zastanowieniu.
- Pięć? - odrobinę
przesunęłam głowę, by dojrzeć jego twarz tuż nad moją. Pokiwał
na potwierdzenie głową, zanim cicho odchrząknął i poprawił się
tak, by jedną nogę zgiąć i podpierać się na niej. Odwrócił
się nieco bardziej na bok, więc byliśmy niemalże twarzą w twarz.
Przesunęłam głowę bardziej na poduszkę i zaczęłam myśleć,
bezwiednie błądząc palcami po włosach na jego torsie. - Niech no
pomyślę.
- Jak masz jakąś polską
na myśli, to też może być. Posłucham kiedyś. - dodał.
- I'm A Little
Christmas Cracker. - zaczęłam.
- Ta stara wersja, brzmi tak zabawnie i dziecinnie. - Uśmiechnęłam
się do siebie na myśl o damskim głosie śpiewającym do melodii,
która kojarzyła się z pozytywką lub świątecznymi dzwoneczkami.
-
You're my lil' Christmas Cracker. - mocno
mnie ścisnął i pocałował w czoło i policzek. Zaczęłam nawet
chichotać, gdy mocne buziaki lądowały na mojej szyi i ramionach,
co wręcz łaskotało.
-
No, co tam jeszcze... - mruknęłam, gdy dał mi odetchnąć. - Na
pewno Jingle Bells.
-
Klasyk.
-
Klasyk, ale nie widziałeś wersji śpiewanej przez Królika Buggsa!
- wypomniałam mu, wskazując na niego palcem. - Jak byłam młodsza
to ciągle puszczałam to tacie, na YouTube było karaoke nawet. -
dokończyłam, na co zaśmiał się w głos. Tym pięknym, dźwięcznym
śmiechem.
-
No dobra, lalka. Co dalej?
-
Hmm, Winter Wonderland.
Jest taka.. pełna świątecznego nastroju, taka zimowa... - mówiłam
powoli, w zasadzie myślałam na głos.
-
Zgoda, jest trochę jak z "Alicji z Krainy Czarów".
-
Może nie do końca, ale jest magiczna. - droczyłam się z nim,
zanim pokazał mi język. - Oh, wiem! Fairytale of New
York. Ta Irlandzka. -
uśmiechnęłam się do niego szczenięcymi oczyma, zanim to
odwzajemnił razem z zalotnym uśmieszkiem.
-
Zawsze wiedziałem, że masz słabość do Irlandczyków. -
wychrypiał z pewnością siebie i tym kokieteryjnym uniesieniem
brwi. Przewróciłam oczami ale nie mogłam się nie uśmiechnąć,
bo miał całkowitą rację i oboje o tym wiedzieliśmy.
-
Dobra, jeszcze jedna.. sama nie wiem. Lubię wszystkie świąteczne
utwory, nie bez powodu ciągle je puszczają w radiach przez cały
grudzień.
-
Już myślałem, że powiesz Last Christmas..
-
Dlaczego? - spytałam ze zdziwionym wyrazem twarzy. - Lubię jej
słuchać, wpada w ucho, ale jest smutna.
-
Może trochę.. - zastanowił się. Oboje przez chwilę się nie
odzywaliśmy i czułam, że to właściwy moment do zrujnowania. Nie
złośliwie, ale z zakochania.
- Co
nie znaczy, że nie lubię jej śpiewać. - uśmiechnęłam się
szeroko, zanim zaczęłam o ton głośniej i ze śmiechem, -
Laaaaaast Christmaas, I gave you my heaaart... - jęknął
zirytowany i próbował położyć dłoń na mojej twarzy, żebym
przestała.
Poranek
pierwszego grudnia spędziliśmy na moim kaleczeniu muzyki paskudnym
głosem, tuzinach salw śmiechu i setkach skradzionych buziaków. W
jednym splocie, pod ciężką kołdrą, bez ubrań ale z radosnym
nastrojem. Bo mieliśmy siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz