Manny

wtorek, 1 grudnia 2015

#BLOGMAS DAY 1!

:)

Pierwszy grudnia!

Dzisiaj mam dla Was taki ciepły fragment, sneak peak do sypialni Niannie o wczesnym poranku. ;)




*23 days to go*






 Żadne z nas nie czuło się na siłach, żeby się ruszyć. Na dworze panowała niemalże zimowa już aura, ledwie kilka stopni powyżej zera, o ile nie mniej. Wczesna godzina poranna jeszcze bardziej nas przykuwała do łóżka, byłam w tym znanym na pewno nie tylko mi stanie, kiedy to nie ma się ochoty na wystawienie ani jednej kończyny poza kołdrę, pod którą i tak jest odrobinę chłodno, ciało samo wtula się bardziej w pościel a oczy otwarte jedynie z przypływu silnej woli.
Wiedział, że mi zimno, dlatego obejmował swoim ramieniem moje zawinięte w ciasny pakunek pościeli ciało. Było koło szóstej, oboje nie spaliśmy od jakiegoś czasu ze względu na wcześniejsze, nieco inne, próby rozgrzania się. Może i najłatwiej byłoby wyciągnąć z szafy dodatkowy koc lub podkręcić ogrzewanie, ale kto o tym myślał? Na pewno nie my, skoro na wyciągnięcie ręki było kolejnych trzydzieści sześć stopni.
Poprawiłam swoją twarz tak, żeby wygodniej mieściła się w zgięciu między jego barkiem a szyją. Oparłam się brodą o jego nagie ramię i sennie westchnęłam, przesuwając rękę głębiej na jego pierś i mocniej go do siebie przytulając. Nogi na zmianę prostowałam i plotłam z razem z nim, albo kurczyłam tuż przy brzuchu.
- Top pięć ulubionych piosenek świątecznych, dawaj. - Powiedział po chwili ciszy, zaczepnie zacisnął swoje ramię jeszcze mocniej wokół mojej chłodnej postury. Mruknęłam cicho w odpowiedzi i zmarszczyłam czoło w zastanowieniu.
- Pięć? - odrobinę przesunęłam głowę, by dojrzeć jego twarz tuż nad moją. Pokiwał na potwierdzenie głową, zanim cicho odchrząknął i poprawił się tak, by jedną nogę zgiąć i podpierać się na niej. Odwrócił się nieco bardziej na bok, więc byliśmy niemalże twarzą w twarz. Przesunęłam głowę bardziej na poduszkę i zaczęłam myśleć, bezwiednie błądząc palcami po włosach na jego torsie. - Niech no pomyślę.
- Jak masz jakąś polską na myśli, to też może być. Posłucham kiedyś. - dodał.
- I'm A Little Christmas Cracker. - zaczęłam. - Ta stara wersja, brzmi tak zabawnie i dziecinnie. - Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o damskim głosie śpiewającym do melodii, która kojarzyła się z pozytywką lub świątecznymi dzwoneczkami.
- You're my lil' Christmas Cracker. - mocno mnie ścisnął i pocałował w czoło i policzek. Zaczęłam nawet chichotać, gdy mocne buziaki lądowały na mojej szyi i ramionach, co wręcz łaskotało.
- No, co tam jeszcze... - mruknęłam, gdy dał mi odetchnąć. - Na pewno Jingle Bells.
- Klasyk.
- Klasyk, ale nie widziałeś wersji śpiewanej przez Królika Buggsa! - wypomniałam mu, wskazując na niego palcem. - Jak byłam młodsza to ciągle puszczałam to tacie, na YouTube było karaoke nawet. - dokończyłam, na co zaśmiał się w głos. Tym pięknym, dźwięcznym śmiechem.
- No dobra, lalka. Co dalej?
- Hmm, Winter Wonderland. Jest taka.. pełna świątecznego nastroju, taka zimowa... - mówiłam powoli, w zasadzie myślałam na głos.
- Zgoda, jest trochę jak z "Alicji z Krainy Czarów".
- Może nie do końca, ale jest magiczna. - droczyłam się z nim, zanim pokazał mi język. - Oh, wiem! Fairytale of New York. Ta Irlandzka. - uśmiechnęłam się do niego szczenięcymi oczyma, zanim to odwzajemnił razem z zalotnym uśmieszkiem.
- Zawsze wiedziałem, że masz słabość do Irlandczyków. - wychrypiał z pewnością siebie i tym kokieteryjnym uniesieniem brwi. Przewróciłam oczami ale nie mogłam się nie uśmiechnąć, bo miał całkowitą rację i oboje o tym wiedzieliśmy.
- Dobra, jeszcze jedna.. sama nie wiem. Lubię wszystkie świąteczne utwory, nie bez powodu ciągle je puszczają w radiach przez cały grudzień.
- Już myślałem, że powiesz Last Christmas..
- Dlaczego? - spytałam ze zdziwionym wyrazem twarzy. - Lubię jej słuchać, wpada w ucho, ale jest smutna.
- Może trochę.. - zastanowił się. Oboje przez chwilę się nie odzywaliśmy i czułam, że to właściwy moment do zrujnowania. Nie złośliwie, ale z zakochania.
- Co nie znaczy, że nie lubię jej śpiewać. - uśmiechnęłam się szeroko, zanim zaczęłam o ton głośniej i ze śmiechem, - Laaaaaast Christmaas, I gave you my heaaart... - jęknął zirytowany i próbował położyć dłoń na mojej twarzy, żebym przestała.
Poranek pierwszego grudnia spędziliśmy na moim kaleczeniu muzyki paskudnym głosem, tuzinach salw śmiechu i setkach skradzionych buziaków. W jednym splocie, pod ciężką kołdrą, bez ubrań ale z radosnym nastrojem. Bo mieliśmy siebie.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz