Manny

sobota, 6 czerwca 2015

#33

Hey there!



To, że dzisiaj jest już nowy rozdział wcale nie oznacza, że kolejny również będzie za tydzień - o nie!
Cieszcie się z mojej chwilowej weny, tak Wam powiem.

Napisałam raz na twitterze i powtórzę po raz kolejny: pisanie tego bolało mnie tak bardzo, że radzę docenić moje poświęcenie i starania. Naprawdę nie pamiętam, kiedy rozdział dotknął mnie AŻ TAK bardzo. Płakałam, bardzo.
Swoją drogą uważam, że jak dotąd jest to jeden z moich lepszych rozdziałów, choć opinie mogą być podzielone. Jestem fanką tego, jak wybrnęłam z punktu widzenia Nialla. (sama dla siebie wznosi toast ostatnią puszką Guinessa)

Pamiętacie jak wspominałam, że TLM to takie moje własne przemyślenia z życia, w formie historii? Tak? To dobrze. Nie? To już wiecie.


Za dokładnie tydzień, będę już na stadionie w Brukseli. Za dokładnie tydzień i dwie godziny usłyszę świetnych panów z McBusted (Tom Fletcher jest Bogiem, just sayin), a za TYDZIEŃ I TRZY GODZINY będę wrzeszczeć tak, że usłyszycie mnie tutaj, w Polsce. I wiecie co? Kurwa, należy mi się.








- Mówiłam, żebyś tego nie jadł! – Podniosłam ze śmiechem głos na widok Harry’ego, trudzącego się z przeżuciem piekielnie ostrego kawałka mięsa, które oblane zostało sosem
z papryczek jalapeno. Ostatnie kęsy jego dania tonęły już w niemalże żarzącym się dodatku, ale on oczywiście nie mógł zmarnować nic, co zostało na talerzu. Typowe.
- Ty się nie śmiej, tylko daj wodę.. – wysyczał, wskazując na moją w połowie pełną szklankę. Żeby ocalić jego buzię zgodziłam się i już po chwili patrzyłam, jak w kilka łyków znika jej zawartość.
            Dzisiejszy wieczór należał do przyjemnych. Po dostarczeniu do jednego z wydawnictw moich wydrukowanych zdjęć, w końcu udało mi się wstrzelić w lukę w kalendarzu tego oto gwiazdora, pod pseudonimem mojego przyjaciela. Zabrał mnie do tej przyjemnej, skromnej restauracji na uboczu, której ogródek i wspaniałe menu pobudzały kupki smakowe i zachęcały do zjedzenia wszystkich świeżych sałatek i zestawów obiadowych, proponowanych przez szefa kuchni.
- Może poproszę kelnerkę o mleko? Albo kefir? – uniosłam troskliwie brew, mimo że wciąż buzia mi się śmiała. Oparł się łokciami o okrągły, szklany stolik i schował na moment twarz
w dłoniach, podejmując swoją męską decyzję.
- Dobra, dam radę. – skomentował, gdy mimo czerwonych policzków westchnął i zagryzł nieprzyjemny smak kromką świeżo upieczonego chleba, która została jeszcze w niewielkim koszyczku obok naszych talerzy. Poprawił rękawy swojej luźno zapiętej koszuli i przejechał ręką po długich włosach, które jeszcze trochę i dogonią długością moje farbowane kudły.
            Chwilę jeszcze dochodził do siebie po pikantnym kęsie, gdy poprosił przechodzącą obok kelnerkę o rachunek. Powoli dopijałam swoją lemoniadę i zerknęłam na ekran telefonu, który nagle się zaświecił. Pojawiło się na nim zdjęcie uśmiechającego się do mnie blondyna, więc westchnęłam i spojrzałam wymownie na Harry’ego.
- To Niall. – mruknęłam, na co kiwnął głową. Zajął się chwilowo restauracyjnym menu, które wciąż leżało na naszym stoliku i pozwolił mi odebrać. – Hej, co tam? – powiedziałam, w tle słyszałam jego oddech i nieprzyjemne klikanie pomieszane z męskim przekrzykiwaniem. Znowu dał się złapać paparazzim?
- Zaraz podjeżdża po mnie auto, pamiętasz ile piwa mamy jeszcze w domu? – mówił szybko, nieskładnie. Zmarszczyłam brwi zdziwiona jego bezpośredniością.
- Nie wiem, ty ostatnio piłeś, ja się nie dotykałam do tej półki. – odparłam. – Nie możesz sam sprawdzić? Przecież nie masz daleko, zaraz będziesz w domu. Najwyżej pójdziesz do nocnego. – mówiłam, ale ostatnie słowa zostały chyba zagłuszone przez głośne krzyki domagających się zdjęć mężczyzn oraz kilku młodych dziewczyn. – Wiesz co, zadzwoń jak będzie spokojniej..
- Dobra, coś wymyślę. Czekam na resztę i zaraz ruszam. – po jego tonie głosu wnioskowałam, że już chciał kończyć rozmowę ale nie, coś mi się nie podobało.
- Czekaj, Niall. Myślałam, że sam poszedłeś na koncert?
- Bo poszedłem. Spotkałem Alfreda i zaproponowałem, żeby wpadli na posiadówę. – mówił. Krzyki odrobinę ucichły, za to normalna rozmowa i śmiechy uaktywniły się w jego tle.
- No.. dobra.. – nie byłam pewna tego, co mówię. Wciąż byłam odrobinę zdziwiona jego zachowaniem, myślałam że skończył już z nadmiernym imprezowaniem zwłaszcza z ludźmi, których ledwo zna. – ..ale ja nie będę tak szybko, dopiero skończyliśmy jeść z Harrym. – dodałam. Jakeś maniery musiałam zachować, odkąd mieszkamy razem to raczej są nasi wspólni goście, prawda?
- Nie przejmuj się, to nic. Na razie. – i tyle go słyszałam. Odsunęłam telefon od ucha i bez słowa odłożyłam go z powrotem na stolik.
            Nie było mnie przy nim więc nie miałam pojęcia w jakim tym razem był nastroju. Mogłam być jedynie pewna, że nie spieszy mi się do domu a tym bardziej nie do towarzystwa, z którym nie mam nic wspólnego. Wolałam powoli mówiącego i rozważnego Harry’ego, którego eleganckie buty na delikatnym męskim obcasie stukały o wszystkie chodniki,
a niedopięte koszule odważnie falowały na lekkim, londyńskim wietrze. Dbałam o swoje dobre psychiczne samopoczucie psychiczne i niestety, w tym momencie wygrywał spokojny wieczór z długowłosym przyjacielem
- Wszystko w porządku? – z zamyślenia wyrwał mnie jego odrobinę zachrypnięty głos. Zdałam sobie sprawę, że bez celu wpatrywałam się w mój pusty talerz i nie zdążyłam się do niego odezwać jeszcze ani słowem, gdy wysoka brunetka przyszła z naszym rachunkiem i zaczęła zbierać brudne naczynia. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i machnęłam ręką cierpliwie czekając, aż zostaniemy znów na chwilę sami. Harry poinformował dziewczynę, że będzie płacił kartą i spróbowałam wykorzystać moment by zabrać mu sprzed nosa skórzane etui na pieniądze i rachunki. Już je chwytałam w dłoń, ale mocno pacnął moją dłoń i syknęłam z bólu jak i niezadowolenia. – Nawet o tym nie myśl.
- Ale..
- Oddasz mi swoim uśmiechem, dobra? – uniósł przyjaźnie kąciki ust, więc postarałam się jak najszerzej oddać ten miły gest.
            Kilkanaście minut później wyszliśmy już z restauracji i stanęliśmy na chodniku nieopodal jego samochodu. Zwrócił się do mnie i widząc, jak strapioną i niechętną do rozstania miałam minę parsknął śmiechem i wyciągnął do mnie swoje ramię, prowadząc mnie do parku kilka przecznic dalej.           Szliśmy w ciszy co chwila uśmiechając się, gdy któreś z nas mruknęło coś interesującego. Zaczęliśmy mówić o muzyce, której ostatnio słuchał i byłam jak w zupełnie innym świecie, z ciekawością obserwując jego fascynację wykonawcami starszej daty. Trudził się ze słowami, często nie potrafił znaleźć tych właściwych i okrążał temat tak długo, aż nie kręciłam z rozbawienia głową.
- Rozmawiałem niedawno z Gemmą. – stwierdził po chwili bez żadnych słów, gdy nasze stopy maszerowały już po udeptanych ścieżkach wśród zielonej trawy i drewnianych ławek. Westchnęłam cicho, ale nie niezauważalnie, bo odwrócił do mnie głowę i wyczekiwał mojej reakcji. Łagodność jego głosu mogła wskazywać tylko na jeden temat, który chciał poruszyć.
- Dlaczego to zawsze musi wyglądać tak, że nasza przyjaźń polega tylko na udzielaniu mi rad i wspieraniu? – jęknęłam niezadowolona. Spojrzałam nieco wymownie w ciemne niebo
i wcisnęłam dłonie do kieszeni swetra. Zaśmiał się z tego, co powiedziałam więc i ja się uśmiechnęłam. Tutaj nie było miejsca na smutek non-stop, nie z nim.
- Póki co tylko ty jesteś w stałym związku, może dlatego. – uśmiechnął się serdecznie, uwydatniając swoje dołeczki w policzkach.
- Pff, dzięki. – nabrałam więcej powietrza do płuc i przymknęłam oczy, ciesząc się
z otaczającego nas spokoju. Nie zakłócał go żaden hałas ani nieprzyjazne osoby, mijały nas jedynie spieszące się gdzieś na zabawę, poszczególne postaci i nikt więcej.
- Trzeci raz nie zapytam. Chociaż pewnie zapytam, jeśli mnie do tego zmusisz. Wszystko
w porządku? – rozglądał się po koronach drzew niedaleko.
- Wiesz, że nie. – mruknęłam. Była to szczera ale i bolesna prawda.
            Wieczór w kinie zbyt wiele nie zdziałał. Upojny i piękny czas w Kalifornii – tylko na pewien okres czasu. Wraz z powrotem do Londynu wróciły imprezy z nieznanymi wcześniej ludźmi, zapominanie na siłę o problemach i uciekanie do nieprzyjemnych rozrywek. Owszem, to jego życie. Ale mógłby czasem posłuchać rozsądku, zastanowić, zatrzymać na minutę przed podjęciem decyzji.
- Wiesz Annie, wszystkie gazety wypytują nas, czy się rozpadamy. Ba, wszystkie dają nam
co najwyżej rok, nie więcej. Każdy z nas radzi sobie z tym w inny sposób.
- Poleciałeś do Los Angeles, Styles. – zauważyłam, na co oboje zachichotaliśmy.
- Ten fakt pomijamy. – uśmiechnął się i zakasłał kilka razy, by ukryć swoje lekkie zażenowanie. – Niall potrzebuje być aktywny w życiu, nie może cały czas siedzieć na dupie i gapić się
w telewizor.
- Już wolałabym to. Przynajmniej uczę się więcej o sporcie, a nie drogich klubach w Londynie. – mruknęłam. Przez chwilę znów spacerowaliśmy w ciszy, drobny i zbity piasek jedynie odrobinę chrzęścił pod naszymi butami.
- Zawsze lubiłem na was patrzeć. Oboje zarażacie siebie nawzajem tą.. ja wiem? Miłością
w oczach. – uśmiechnęłam się na te słowa. – Z drugiej strony, jesteście ciekawym obiektem obserwacji.
- Harry, nie jesteś naukowcem.
- Za to wy nie jesteście tacy sami. Jesteście przeciwieństwami, które łączy pasja do niektórych aspektów życia i umiejętność wzajemnej komunikacji. Patrzę na was od samego początku i nie mogę dojść, jak to się stało. – mówił dokładnie, przemyślanie.
- Sugerujesz, że nie chciałeś żebyśmy byli razem? – spytałam, próbując się więcej dowiedzieć. Jego punkt widzenia mógł być przydatny, często pomagał mi zdać sobie sprawę z różnych istotnych rzeczy.
- To tak zabrzmiało? Nie, nie to miałem na myśli. – zreflektował się. – Po prostu nigdy nie przypuszczałem, że będzie wam razem tak dobrze. Przecież zobacz, ile ty przeszłaś i ile on musiał znieść. Kobieto, zrobiłaś z niego mężczyznę! – podniósł głos, na co się zaśmiałam. Miał w tym trochę racji.
- Ale ile razy miał już tego dosyć?
- Nie liczyłem, ale spójrz na to inaczej. Miał dosyć, ale został. On cię zna na pamięć, tak jak ty jego. Ja sam nie byłbym w stanie pewnie pomóc ci podczas ataku paniki, bo podobno wołałaś tylko jego. Czy wyglądam jak krótki Irlandczyk? No właśnie. – znów się uśmiechnęliśmy.
- Ja po prostu nie wiem już co zrobić, żeby choć trochę się obudził. Jak tak dalej pójdzie, będę jedynie dodatkiem do mieszkania za comiesięczne płacenie rachunków.
- Nie poniżaj siebie do rangi Williama. – przewróciłam oczami.
- Harry, ostatnim razem miało już być lepiej. Co było potrzebne? Musiałam się poryczeć, narzekać i wyglądać jak jeden wielki bałagan. To było żenujące. Wiem, jak on bardzo nie lubi borykać się z takim lamentem na dłuższą metę, to go po prostu wkurza i tego nie rozumie, albo nie próbuje. – mówiłam, przewijając w tym samym czasie wspomnienia z naszych nieprzyjemnych rozmów. Przynajmniej zaliczały się do wspólnej historii, mam rację?
- Annie.. – zatrzymał się i odwrócił przodem do mnie. – Nie jesteś najgorsza w te klocki, coś wymyślisz. Uwierz mi gdybym mógł skrzywdziłbym go, ale nie stosuję przemocy. – dźgnęłam go palcem między żebra. – Poza tym, skoro oboje tworzycie ten związek, to musi być jakieś równouprawnienie. Nie tylko ty powinnaś wszystko naprawiać, on też potrafi trzymać śrubokręt.
- Jesteś dzisiaj okropnie refleksyjny. – uniosłam brew i patrzyłam, jak oczy mu się świecą od przyjemnej atmosfery.
- Zawsze taki jestem, nie znasz mnie? – uśmiechnął się i oblizał językiem wargi. Poprawił swoje długie loki i położył mi rękę na ramieniu. – Chodź, zawiozę cię do domu. Damska ręka czasami jest potrzebna w domu.
- A ty skąd to niby wiesz? – spytałam ze śmiechem, gdy powiesił na mnie swoje ramię i zaczął mnie prowadzić w stronę parkingu.
- Przeczucie.
           

            Gdy wchodziłam do domu przekonywałam samą siebie, że przecież nie może się skończyć bardzo źle. W końcu wchodzę do mojego bezpiecznego miejsca, w którym jestem zadomowiona i nazywam je bez ani chwili wahania moim przyjemnym, ciepłym domem. Miałam nadzieję nie denerwować się, bo lada moment zobaczę moją ulubioną twarz, być może nawet dotknę tej dłoni, która jest dla mnie wybawieniem gdy drżę ze zdenerwowania. Nie powinna się liczyć sytuacja a gest, prawda?
            Światła w salonie były pozapalane, rolety odsłonięte. Od razu gdy wyjrzałam
z krótkiego korytarza zobaczyłam małą grupkę zgromadzoną na tarasie w ogrodzie. Postanowiłam przybrać dobrą minę do złej gry, choć odrobinę się uśmiechnąć i spróbować nie oceniać tego, co być może będzie miało miejsce w ciągu najbliższych minut. Nie lubię dedykować nieznajomym cech ani znaczników „lubię” lub „nie lubię”, jednak mój brak zdecydowania i wystarczające już zmęczenie wszystkim dookoła nie pozwalało mi na nic innego, jak właśnie działanie wbrew równości wszystkich.
            Alfreda nigdy nie poznałam. Niall często o nim mówił z uwagi na to, że też jest fotografem. Myślał zawsze, że ciekawym będzie opowiedzenie o kimś, kto dzieli ze mną pasję. To było zawsze przyjemne, troszczył się o moje zainteresowanie i byłam mu wdzięczna za tę dbałość o szczegóły. Jednak czy kiedykolwiek robił z nim coś poza bawieniem się na imprezie po gali muzycznej? Nie byłam w stu procentach przekonana.
- Oi! Ktoś do nas przyszedł! – usłyszałam znajomy podniesiony głos. Uśmiechnęłam się lekko na jego dźwięk, bo brakowało mi go. Wyszedł przez kuchnię z ogrodu i wyciągnął szeroko ramiona z tym podejrzanie wielkim uśmiechem na twarzy. Podeszłam powoli do niego
i pozwoliłam się przyciągnąć do jego ciała, mimo wszystko potrzebując jego bliskości zawsze i wszędzie, jako lekarstwo na całe zło. – Moja śliczna! – był bardzo zadowolony, pewnie po kilku dobrych piwach albo i więcej. Przytulił mnie mocno do siebie i tak bardzo, ale to bardzo nie chciałam się wiercić w jego ramionach, ale nie mogłam się powstrzymać. Jego koszulka pachniała zbyt wieloma zapachami, gdzieś zgubiła ten mój ulubiony. Było na niej wszystko – od okropnie słodkich damskich perfum, których nie znałam, po zapewne rozlany mocny alkohol i papierosy. W normalnych okolicznościach nie przeszkadzałoby mi to, ale nie potrzebowałam wąchać czyichś innych perfum ani zawartości szklanki. Chciałam mojego Nialla, wszystko jedno w jakim stanie trzeźwości.
            Przesunęłam twarz wyżej, gdzie skończył się już dekolt jego koszulki i mogłam odetchnąć zapachem jego skóry. Był łagodniejszy niż wybuchowa mieszanka na jego ubraniu, dlatego choćby w dowód wdzięczności za chociaż tyle, pocałowałam jego szyję zaraz na zgięciu z klatką piersiową. Jego ręce powędrowały na moje biodra, były pewne swoich czynów i chwilę później leżały już wygodnie na moich pośladkach, przykrytych materiałem ciasnych jeansów. Spojrzałam na niego spode łba nie chcąc się jeszcze odsuwać, a on jedynie się uśmiechał i wręcz cieszył swoje dłonie nową zdobyczą. Uniosłam brew, na co on się zaśmiał cicho.
- Też powinnaś usiąść na ławeczce z Obamą. – wymruczał, po czym zaczął dość czule całować moją szyję. Odsunęłam się delikatnie od jego piersi i musiałam powtórzyć sobie w głowie raz jeszcze, co do mnie powiedział.
- Słucham? – zaśmiałam się, spoglądając na stan w jakim się znajdował. Było z nim nieciekawie.
- To ich nowy przyjaciel, a gdybyś ty tam jeszcze była, to przedstawienie wyglądałoby jeszcze seksowniej. – byłam zdziwiona, że w ogóle radził sobie z wymawianiem pełnych i logicznych zdań.
- Niall, jesteś pijany. – zaśmiałam się, ale niezbyt szczęśliwie. Odsunął twarz od mojej szyi
i spojrzał na mnie, uśmiechając się jak niewinny baranek.
- Nie jest pijany, tylko wypił trochę za dużo. Jest różnica! – usłyszałam z ogrodu, czemu zawtórowały gromkie damskie śmiechy.
- Zamknij się Fredo, pogrążasz mnie! – zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem i prowadząc ze sobą na taras. – Mojej muzy nie denerwuj, jest zbyt śliczna. – wybełkotał, jego akcent był już całkowicie wyraźny i nietrudny do zidentyfikowania. Słabo się uśmiechnęłam gdy to mówił, bo zwróciły się na mnie wszystkie cztery, nieznane mi pary oczu. Niall zanurzył swoje usta gdzieś w moich włosach, czułam jedynie jak co chwila zaciąga się ich zapachem i całuje mnie w głowę.
- Tak, pewnie mu zazdrościsz! Lepiej pytaj skąd bierze te swoje sztunie, a nie jeździj po nim! – Ten głos również znałam, ale wcale nie poprawiło mi to humoru po słowach, które padły
z jej ust. Słyszałam ją w radiu, widziałam wywiady, ale nigdy nie zagłębiałam się w jej postać. Była dla mnie zupełnie odmiennym światem, myślałam że dla blondyna również.
- To jest ich więcej? I ja o tym nie wiem? – próbowałam się zaśmiać, choć odrobinę wtapiając się w pijaną i zabawną atmosferę. W środku się gotowałam, na zewnątrz uczyłam się trzymać nerwy na wodzy i uśmiechać się przez zaciśnięte zęby. Spojrzałam na niego i w miarę pewnie uniosłam kąciki ust, uniosłam brew tak samo jak robił to często on i czekałam na jakąkolwiek reakcję. – Myślałam, że jestem jedyną „sztunią”. – podkreśliłam ostatnie słowo, niemalże cedząc je z niechęcią.
- Nie jesteś sztunią, jesteś Annie. – kiwnął głową na potwierdzenie moich słów. Będę wredna? Będę.
- To wciąż nie odpowiada na moje pytanie, kochanie.  – zawachlowałam rzęsami, które i tak nie były aż tak długie jak Ariany. Przez chwilę myślałam, że momentalnie otrzeźwiał i dziwił się moim słowom, ale tylko przez chwilę. Skończyło się, gdy Fredo i dziewczyny, których nie znałam zaczęły na niego gwizdać za bycie głupszym ode mnie, przynajmniej w tamtej chwili.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? – spytał i znów, tak przez moment odnosiłam wrażenie, że wytrzeźwiał. Nie bełkotał, powiedział to trochę ciszej niż krzyczał wcześniej, skupił swój wzrok na jednym miejscu, którym były moje oczy. Chciałam coś odpowiedzieć, ale brunetka mnie ubiegła.
- O mój Boże, jesteś jego dziewczyną?! – spytała, robiąc wielkie oczy. Zagryzłam wargę, zanim cokolwiek powiedziałam, jednak znów nie zdążyłam. – Ale to było głupie, przepraszam! – zaczęła się motać, wciąż niedowierzając w swoje własne słowa. Przynajmniej się zorientowała, a nie ciągnęła dalej temat, który mógł się skończyć inaczej, niż bym sobie tego życzyła.
- Nie przejmuj się, to pewnie alkohol. – Sztucznie się uśmiechnęłam, ale nikt raczej tego nie wyczuł. No, poza obejmującym mnie Niallem, który mocniej ścisnął moje biodro.


            Moja ręka zbyt długo błądziła po pościeli obok, żebym mógł dalej spać spokojnie.
Z całych sił uchyliłem jedno oko i tym samym upewniłem się, że leżałem w łóżku sam.  
W sypialni panowała cisza, która była kojąca dla mojego okropnego bólu głowy. Nie pamiętałem nawet, o której wróciłem. Jedyne co utkwiło mi w głowie to kupująca buty Ariana i Alfredo, który pokazywał mi swoją hotelową lodówkę pełną alkoholu. To by było na tyle.
            Pozycja, w której leżałem niewygodnie zgniatała moją rękę, więc zebrałem się w sobie i przewróciłem na plecy, stękając przy tym. Musiałem po drodze do łóżka uderzyć o coś biodrem, bo wołało o pomoc. Zerknąłem na stolik nocny przy mojej stronie łóżka i nie znalazłem na nim nic poza bałaganem ładowarek, więc spojrzałem w drugą stronę. Obok kremowej lampki leżał mój telefon, szklanka wody i dwie aspiryny na równo pozaginanej, papierowej serwetce w kwiatki.
            Kolejne łyki wody jeszcze bardziej mnie rozbudzały, za co nie wiem czy byłem taki wdzięczny. Im szerzej otwierałem oczy tym więcej do mnie docierało, być może była to kwestia połkniętego leku. W ostatnich dniach nie dostałem rano takiej pomocy, bo nie umiałem nigdzie w domu znaleźć pełnego opakowania. Przetarłem oczy i przeciągle ziewnąłem, zanim zerknąłem w stronę niedokładnie zasłoniętego okna. Za nim roztaczał się widok na piękne niebo, jak nie londyńskie, w akompaniamencie jaskrawego słońca. Musiało być ciepło, bo odczuwałem powoli potrzebę uchylenia jednej z szyb i wpuszczenia do siebie świeżego powietrza. Sięgnąłem po telefon, któremu umierała bateria i zerknąłem na zegarek. Godzina, którą na nim zobaczyłem odrobinę mnie przeraziła. Dochodziła pierwsza popołudniu, a ja byłem jednym wielkim bałaganem. O co chodzi?
            Głęboko westchnąłem i próbowałem spokojnie przeanalizować swoją sytuację, czego od kilku dobrych dni nie robiłem. Wstawałem, jadłem jakiekolwiek śniadanie, wychodziłem. Wracałem wcześnie albo nie. Potrzebowałem się bawić, ale skutki tego zacząłem odczuwać dopiero teraz. W tym momencie, gdy ta pochrzaniona serwetka z aspiryną wyglądała na bardzo dokładnie i równo poskładaną. Gdy mój telefon miał wyłączone nawet wibracje, żeby mnie nie obudziły. Gdy drzwi od sypialni były zamknięte, a nie jedynie uchylone. Dopiero wtedy dochodziło do mnie gówno, w którym się taplałem.
            Nie zwróciłem uwagi na żadne wiadomości z serwisów społecznościowych, stworzyłem jedynie prostego tweeta, który zdawał się podsumowywać moją beznadziejną sytuację. Podniosłem się do pozycji siedzącej na łóżku i schowałem twarz w dłoniach, wciąż nie mogąc w pełni pojąć umysłem tego, co się dzieje. Wiedziałem, że straciłem nad tym kontrolę. Szedłem za każdym, za wszystkim, byle nie było nudno, byle nie musieć rozmawiać. Niestety wiedziałem też, że rozmowa to jedyna rzecz, która według pewnej osoby pomaga. A na niej zależało mi najbardziej.
            Udało mi się znaleźć w miarę świeże spodenki i koszulkę, równo poskładane na jednej z moich półek w szafie. Mycie zębów zajęło mi dobrych kilka minut więcej niż zwykle, bo
z trudem przyzwyczajałem się do palącego moje oczy światła znad lustra. Prysznic podziałałby na mnie jak terapia wstrząsowa, dlatego wolałem najpierw skonfrontować się z wyrocznią, zanim doszłoby do prania mózgu.
            W całym domu panowała cisza. Słyszałem moje własne stopy na posadzce, a z korytarza nawet dostrzegałem cicho pracującą w kuchni zmywarkę. Wszędzie było jasno, w salonie panował porządek. Poduchy wyglądały jak nietknięte, piloty od telewizora otrzepane z resztek chipsów i równo położone na stoliku. W przedpokoju nie walały się żadne buty, lustro było idealnie czyste. Wszedłem do kuchni i zaciągnąłem się zapachem pieczonego w piekarniku mięsa, na blacie leżały  dopiero co umyte części maszynki do robienia koktajli. Wszędzie było pusto, panował idealny ład. Zupełne przeciwieństwo tego, co po sobie zawsze zostawiałem
i z czym budziłem się kolejnego dnia, bo była zbyt zajęta by posprzątać więcej, niż stawało jej na drodze. Dlaczego ja tego nie robiłem? To już inna kwestia.
            Zerknąłem w swoją lewą stronę, gdzie otwarte było okno tarasowe. Piękna pogoda zawitała w naszym ogrodzie, co aż wołało o wykorzystanie i cieszenie się kawałkiem zielonego spokoju, który mieliśmy. Westchnąłem cicho i do siebie, gdy ją zobaczyłem. Siedziała na trawie ze skrzyżowanymi nogami, bokiem do świecącego słońca. Pojedyncze włosy wypadały z jej koczka na czubku głowy, okulary przeciwsłoneczne leżały dobry metr dalej, pod jednym
z mniejszych krzaczków, które kiedyś postanowiła posadzić, by czuć się bardziej jak w swoim rodzinnym, domowym ogrodzie. Miała przed sobą dwie rozłożone książki, zębami zagryzała koniec długopisu którym co chwila zapisywała coś na białych kartkach. Niedaleko stał talerzyk, pewnie po drugim śniadaniu, oraz w połowie pełna jeszcze szklanka z czymś, co wyglądało mi na owocowe smoothie. Wyglądała na zamyśloną i spokojną, jedynie w swoich najwygodniejszych krótkich spodenkach i luźnej koszulce bez rękawów. To było coś, co powoli traciłem. Przejechałem dłońmi po swojej twarzy by zebrać się w sobie i cicho, bo nie miałem na stopach kapci, wyszedłem na obity brązowymi deskami taras. Albo mnie nie zauważyła, albo po prostu nie odwróciła do mnie swojej głowy. Rozejrzałem się dookoła w nadziei, że chociaż tutaj znajdę bałagan po nocnej zabawie kilka dni temu, ale również bezskutecznie. Wszędzie było idealnie, czysto, na stoliku leżały jedynie jej aparat i dwa obiektywy, przykryte ciemną szmatką. Nie korzystała nawet z telefonu, widziałem go wcześniej na stole w kuchni. Wyłączyła się od świata, była sama ze sobą i bałem się, że jedynie zburzę jej spokojną atmosferę.
            Wszedłem na zielony trawnik, który delikatnie łaskotał moje ciepłe stopy. Musiałem bardzo zmrużyć oczy, by nie wpaść w zbyt wielki konflikt z promieniami słonecznymi. Powoli szedłem w jej stronę, przeczesując palcami swoje bardzo zabałaganione włosy. Widziałem, jak na moment odrywa wzrok od swoich notatek, zapewne wyczuwając moją obecność. Mimo wszystko wróciła do swojego zajęcia i przewróciła kolejną stronę czegoś, co mi wyglądało na podręcznik, lub coś podobnego. Nie wpadłem na żaden lepszy pomysł, więc położyłem się na plecach kilkanaście centymetrów przed jej książkami, dając jej wciąż swobodę. Nie byłem pewien czym mnie powita i czy w ogóle, więc postanowiłem zostawić jej jakaś sferę spokoju. Zgiąłem nogi w kolanach i zignorowałem strzelające kości. Odwróciłem się twarzą do niej
i zmrużyłem oczy, nie chcąc oglądać oślepiającego światła, a jedynie jej skupiony wyraz twarzy.
- W lodówce zostało trochę mojego koktajlu, pomoże ci na kaca. – powiedziała cicho, nawet nie zachrypniętym głosem. Nie patrzyła na mnie, wciąż zaczytywała się w kolejnych wersach tekstu i zapisywała pojedyncze słowa na kartce.
- Co robisz? – uznałem, że będzie to najbardziej odpowiednie, pierwsze zdanie z mojej strony. No bo co innego mogłem powiedzieć? O co zapytać? Walnąć z grubej rury? Absolutnie nie, bo chyba wyczerpałem już swój limit. Mimo wszystko wciąż bałem się, że lada dzień wrócę do tego, co ją najbardziej irytuję i znów zapomnę o jakimkolwiek zdrowym rozsądku.
- Przygotowuję się na rozmowę rekrutacyjną na studia. – odparła, wciąż zajęta i obojętna wobec tego, że do niej przyszedłem. Nie oczekiwałem, że będzie cała w skowronkach, ale marzyłem o zobaczeniu jej szarych oczu chociaż na moment mimo przekonania, że nie mają w sobie iskry i są smutne.
- Myślisz, że cię przyjmą? – Próbowałem ciągnąć temat, coś musiałem robić. Westchnęła ciężko, musiała pomasować swoją skroń i dwa razy włączyć i wyłączyć długopis.
- Nie wiem. Trudno powiedzieć. Nie wiem nawet, czy dobrze robię. – mruknęła, wyraźnie zdenerwowana. Przymknąłem na chwilę oczy i przełknąłem ślinę, zanim cokolwiek więcej powiedziałem.
- I fucked up.  – pozwoliłem wydostać się właśnie tym słowom. Byłem ich pewien, mimo że bardzo nie chciałem, żeby były prawdziwe. Jednak chcieć nie zawsze znaczy móc, tym razem naprawdę musiałem się postarać, żeby coś dobrego z tego wyszło.
- Yep, you did. – odpowiedziała krótko, wciąż na mnie nie zerkając. Może ja wcale nie zasługiwałem na to, żeby oglądać jej piękne, delikatne rysy twarzy? Ostre tylko wtedy, gdy umiejętnie podkreślała je swoim makijażem?
- Annie… - próbowałem zacząć ale nawet nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Jej imię brzmiało tak pięknie, ale okoliczności jego wymawiania zmieniały rytm bicia mojego serca na ten żałosny, pełen tego nieprzyjemnego uczucia porażki.
- Słucham? – spytała stanowczo, w końcu podnosząc głowę znad książki. Otworzyłem buzię, by coś powiedzieć ale nic z ust się nie wydostało, gdy dobrze jej się przypatrzyłem. Oczy miała spuchnięte, kiedy dłuższą chwilę się w nią wpatrywałem musiała zagryźć wargę, która nerwowo zaczęła drżeć. Była bliska płaczu, jej policzki przybrały delikatnie czerwoną barwę
i wiedziałem, że w każdej chwili może wybuchnąć jakąkolwiek negatywną emocją. Pochyliła się znów i udawała zajętą, gdy zebrała się w sobie i zaczęła znów mówić. – Rozumiem, że lubisz się bawić. Naprawdę to rozumiem, bo sama przecież mam czasami taką potrzebę. To ludzkie. – mówiła przeraźliwie spokojnym i przyjaznym tonem głosu. Ten jednak powoli łamał się. – Ale są jakieś granice. Na przykład wtedy, kiedy jest środek nocy i ja nie mam pojęcia, gdzie jesteś. Z kim jesteś. Mówisz tylko, że wychodzisz. Może zrobimy taki eksperyment, co? Przez tydzień będę dla ciebie oschła, będę traktować cię jak chłopca na posyłki, a ty będziesz znosił moje zachcianki, dopiero poznanych ludzi, z którymi się bawię w klubach i cierpliwie czekał pół nocy aż wrócę, bo zapomnę do ciebie zadzwonić albo napisać. Może być? – patrzyła znów na mnie, marszcząc nieprzyjemnie czoło. Głęboko westchnąłem i podniosłem się do pozycji siedzącej, nie wiedząc co robić. Oparłem łokcie na zgiętych kolanach i schowałem twarz w dłoniach, próbując powstrzymać nieprzyjemny ból głowy i opanować swoje myśli.
W ogóle, zrozumieć wszystko to, co ma miejsce. Jej racja, jej cholerna racja i prawo do tego, by być nieszczęśliwą.
- To wszystko jest tak pochrzanione, nie mogę zostać z tym sam. – powiedziałem bardziej do siebie, analizując każdą sytuację, przypominając sobie po kolei pijane szczegóły. Była moją dobrą stroną, nie mogłem jej stracić przez tak dziecinne zachowanie.
- Nikt nie powiedział, że zostaniesz. – mruknęła, pociągając nosem. Spojrzałem na nią
i widziałem, jak wierzchem dłoni wyciera jedną, jedyną łzę. Więcej nie wypuściła, trzymała się ostatkami sił i jedynie spoglądała co chwila na chmury, by się uspokoić. – Po prostu sam się ode mnie odsuwasz… - zaczęła, ale już dłużej nie mogłem.
- Ja wiem, wiem Annie. – przerwałem jej, ciągnąc się za włosy. Czułem rosnącą frustrację, ilość docierających do mnie powoli informacji przeważała nad możliwością racjonalnego myślenia.
- Skoro wiesz, to zrób coś z tym.  – powiedziała odważnie i w duchu dziękowałem wszystkim żywym istnieniom, że nie dodała nic do tego. Nie postawiła ultimatum, nie zagroziła końcem naszego wspólnego życia.
- Próbuję, ale jak widzisz nie udaje mi się. – broniłem się, nie wiedząc co innego powiedzieć.
- Gdybyś próbował, Niall, nie rozmawialibyśmy teraz w ten sposób. Próbować, to zaczniesz dopiero teraz. Nie starałeś się za bardzo, gdy po pijaku chciałeś, żebym zabawiała się z tym jebanym Obamą, tak jak twoje nowe przyjaciółki. Również nie do końca, gdy postanowiłeś pokłócić się z Basilem. – rzucała hasła, które widocznie ją bolały przynajmniej raz tak bardzo, jak mnie zaczynały w tamtej chwili.
- Dobra, rozumiem Ann.. – próbowałem ją zahamować, nie mogłem już tego słuchać. Uświadamiała mi zbyt wiele rzeczy, to przerastało moją świadomość.
- Niall, nie mówię ci tego wszystkiego na złość. Chcę ci pomóc, ale to musi działać w dwie strony. Kiedy ostatni raz skupiłeś się na czymś? – mówiła spokojnie, mimo ściekających jej po policzkach łez. Musiała widzieć jak zaczynam się denerwować, jak bardzo to wszystko mnie wykańcza.
- Nie wiem.. – kręciłem głową zrezygnowany.
- Niall, spójrz na mnie. – poprosiła, a nagle jej ręka znalazła się na moim kiwającym się kolanie. Byłem tchórzem, ale bałem się. Miała pewnie zaczerwienione policzki, oczy całe mokre, na całej twarzy wyrysowany żal do mnie.. – Proszę, Niall.
- Wiesz, jak bardzo mnie to boli jak widzę, że przeze mnie jesteś w takim stanie? – mówiłem do trawy, nie do niej. W tej chwili byłem słaby, słabszy niż pamiętam. Mózg mi zapewne parował, wszystko kręciło się dookoła serca i nie poluźniało splotu.
- Niall James Horan.. – zaczęła. Wstała ze swojej wcześniejszej pozycji i gniotąc kolanami książki przyczołgała się do mnie, stanowczo chwytając mnie w policzkach i podnosząc moją twarz na odpowiednią wysokość. Nie mogłem nie spojrzeć na jej załzawione oczy, pełne determinacji i odrobiny nadziei. Nie poddawała się, ten gest był dowodem na jej niesamowitą wiarę we mnie i moje możliwości. – Jesteś utalentowanym muzykiem. Wypisz to, wyśpiewaj, wygraj na gitarze. Wyciągnij mnie na boisko i karz patrzeć, jak kopiesz z całej siły piłkę do bramki. Rzucaj piłeczkami golfowymi w moje książki, zabieraj mi moje cukierki. Możesz robić cokolwiek, byle ci to pomogło pozbyć się tego gówna, które masz w głowie. Opinia publiczna jest i będzie. Radzimy sobie z nią razem, bo jak sam powiedziałeś, chcesz chronić nasz związek i trzymać mnie z daleka od fanów, reporterów i innych męczących rzeczy. Dotrzymuj tej obietnicy, Niall. Podaj mi rękę, a nie otwieraj nią kolejne piwo. Napisz do mnie wiadomość,
a nie wypytuj znajomych czy chcą kolejną kolejkę tequili. Rób wszystko tylko błagam, wróć. – z każdym słowem jej głos łagodniał, a kciuki zaczynały delikatnie masować moje policzki. Łzy ciekły jej strumieniami, ledwo trzymała się na swoich kolanach. – Jutro zaczynasz od nowa trasę, Niall. To jest to, co kochasz najbardziej. Występowanie przed tysiącami ludzi, dzielenie się swoim szaleństwem i pasją. Skup się na tym, proszę. Nie musisz myśleć o mnie non-stop, nie mogę ci tego nakazać. Ale kieruj swoje myśli na bardziej pożyteczny tor, niż ucieczka. Właśnie przez twoje niewłaściwe zachowanie może dojść do rozpadu wszystkiego, na co tak silnie pracowaliście przed i po odejściu Zayna. Jesteś częścią zespołu, oni są twoimi braćmi. Każdy z nich jakoś, lepiej lub gorzej, zmaga się z naciskiem ze strony fanów i mediów. Ale nie daj się zakopać, nie daj się utopić w tym, co złe i nieprzyjemne. Uwierz mi, nie chcesz.. – urwała, by opuścić na moment głowę i pociągnąć nosem, nie mogła powstrzymać szlochu
i drżących ust. - ..Nie chcesz zamienić się w lepszą wersję Patryka. – dokończyła, a mnie potwornie kłuło.
Oparła swoje czoło o moje i tak się rozpłakała, nie mogąc się w ogóle uspokoić. Co chwila dodawała jakieś słowa, przekonywała mnie o moich wartościach i o tym, że mogę być znowu sobą. Nie są mi potrzebne noce w towarzystwie skąpo ubranych, znanych dziewczyn. Nie potrzebuję dziesiątek nowych znajomych co noc. Nie muszę codziennie wypić popołudniu dwóch piw, żeby się przygotować na wieczorne wyjście.
- Chcę mojego Nialla z powrotem. Chcę, żebyś się cieszył jak dziecko na kolejny koncert. Chcę długich i nie przespanych nocy, bo masz nagle wenę na nową piosenkę i grasz ją na gitarze, by wbić sobie do głowy. – mówiła dalej, gdy wytarłem jej policzki. Rozprostowałem odrobinę nogi, by mogła mi usiąść na kolanach i odciążyć je od ciągłego nacisku na twardą ziemię. Objęła mój tułów swoimi nogami i przytuliła się mocno, pozwalając mi pewnie objąć jej wątłą postać. Zaczęła się trząść i potwornie płakać, więc w pewnym momencie po prostu nie wytrzymałem. Oparłem się ustami o jej ramię i pozwoliłem, żeby kilka słonych kropel wyleciało z moich oczu. – Przedwczoraj byliście naprawdę wstawieni, nie chcę znowu znosić głupich komentarzy dziewczyn takich, jak Lexie czy Chantel. Byłeś niemiły, a popisywanie się przed Arianą i dziewczynami wcale ci nie pomagało. – dodała już trochę ciszej, a potem ciasno objęła ramionami moją szyję. Poprawiłem swoje ręce na jej tułowiu i mocno odetchnąłem, pociągając nosem i czując, że moczę jej szarą koszulkę.
- Nie chcę tego powtarzać. – powiedziałem szczerze. Lubiłem i zawsze będę lubił zabawę, śmiech i odrobinę alkoholu, bo to leży w mojej naturze. Ale nigdy więcej nie chciałem powtórzyć tych błędów, nie chciałem przekraczać granic i doprowadzać do sytuacji takich, jak ta.
- Kocham cię, Niall i nie chcę, żeby to się zmarnowało. – dodała, jeszcze mocniej wczepiając się w moje ciało. – Rozumiesz? – w odpowiedzi mocno pokiwałem głową i bardziej schowałem się w jej szyi, nie chcąc jej nigdy wypuszczać ze swoich objęć. Brakowało mi tego, zawsze mnie przyzwyczajała do ogromnej czułości i przytulania a teraz? Teraz potrzebowałem tego jak powietrza, bo w ciągu ostatnich dobrych kilku dni kompletnie zaniedbałem naszą wspólną,
w zasadzie bardziej psychiczną niż fizyczną, potrzebę.
            Odsunąłem się w końcu od niej, po dłuższej chwili. Spojrzała na mnie swoimi mokrymi oczyma i słabo się uśmiechnęła, po czym zaczęła układać moje brudne włosy w coś sensownego. Wciąż ją ciasno obejmowałem ramionami nie wyobrażając sobie co by było, gdybym nie mógł już zatopić swoich kończyn w jej miękkiej skórze.
- You’re my favorite munchkin. – użyłem zdrobnienia, które jakiś czas temu wywołało u niej serię uroczych uśmiechów i chichotów z podekscytowania. Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, tym razem włączając w to swoje oczy. Mimo łez, mimo czerwieni pod oczami była piękna.
I nie chciałem, żeby ktokolwiek inny mógł ją widzieć taką piękną, jak ja.
- Postarasz się? – spytała dla pewności.
- Będę próbował. – przytaknąłem zdecydowanie. – Ale sam nie dam rady.
- Nigdy nie jesteś sam, Niall.  – pocieszający uśmiech i masujące moją głowę palce powoli mnie uspokajały. – I pomyśleć, że miałam zamiar nie płakać i w ogóle się do ciebie nie odzywać.
- Najlepsze plany zawsze szlag trafi.




            W pomieszczeniu nie było gorąco, ale atmosfera przekraczała jakiekolwiek dopuszczalne temperatury na termometrach. Harry jeździł już językiem po swoich zębach by upewnić się, że są idealnie czyste, Liam już włączał swój taneczny, sceniczny tryb a Louis przerzucał mikrofon z jednej ręki do drugiej. Poprawiłem podciągnięte rękawy białej koszulki i jako czysta formalność, odchrząknąłem kilka razy. Kilku technicznych już używało specyficznej terminologii, ostatnie hasła i komendy przed wielkim wejściem. Jeden wielki pisk, krzyk, ogłuszający wrzask gdy zgasła większość świateł na stadionie w Cardiff. Pierwsze rytmy naszego intro, krew od razu płynęła szybciej a serce biło tak, jak dawno nie.
- O kurwa. – Przekląłem na głos, gdy ktoś poprawiał osprzęt mojego mikrofonu. Jeszcze ktoś inny przewiesił mi przez ramię mojego pięknego, bordowego Fendera i przypomniał mi, gdzie mam kostki.
            Budujący napięcie rytm muzyki wstępnej zawsze działał na mnie pobudzająco, chyba równie mocno jak na przeraźliwie głośno krzyczące tłumy na widowni. Ekipa zaczęła nam życzyć powodzenia, Lou kopnęła mnie na szczęście w tyłek i dwa razy przejechała pudrem po spoconym już z ekscytacji czole. Szukałem wzrokiem drugiej blondynki, która już przybijała piątkę Tomlinsonowi i szła do mnie z ogromnym uśmiechem na twarzy. Uważając na moją gitarę, objęła mnie mocno w ramionach i ścisnęła dwa razy, dla poprawy adrenaliny. Odsunęła się na kilka centymetrów i widziałem, jak skrzą się jej oczy ze szczęścia. Na piersi dumnie wisiała jej plakietka, dzięki której mogła stać ze mną tuż przed wejściem na scenę. Uśmiechała się szeroko i objęła dłońmi moją twarz, złączając nasze czoła. Przymknąłem oczy by zaciągnąć się jej zapachem, ona zdaje się zrobiła to samo.
- You got this, Niall. – zaczęła, mocno całując moje usta. Zaskoczyła mnie tym, ale nie mogłem narzekać. Odsunęła się gwałtownie i spojrzała mi głęboko w oczy. – Jesteś świetny, - kolejne sekundy jej warg przyklejonych do moich, zakończone cichym plaśnięciem – wyglądasz okropnie seksownie, - znów zaczęła masować swoimi ustami moje, doprowadzając mnie tym do istnego obłędu. – i idziesz robić to, co kochasz. Te dziewczyny cię kochają, nie zawiedź ich. – skończyła, po raz ostatni składając mi kilka pojedynczych buziaków na każdej z warg. Obdarzyłem ją szerokim uśmiechem i gdy już się odwracała, chwyciłem jej rękę
i przyciągnąłem do siebie jeszcze na chwilę. Spojrzałem jej prosto w oczy i zanim Liam krzyknął na mnie coś nieprzyzwoitego, zdążyłem powiedzieć najważniejszą rzecz.
- You’re my lucky charm.
            Jej uśmiech był jedyny w swoim rodzaju, tak samo jak narastające okrzyki skandujące nazwę naszego zespołu.
            Jestem częścią One Direction. Częścią czegoś wielkiego.
            Jestem Bogiem, który ratuje siebie i swoje upadłe anioły.
            Jestem Niall. I muszę być szczęśliwy.








          
_____________________________________
www.mannien.tumblr.com
www.twitter.com/maryb96
www.twitter.com/annieoholmes
www.ask.fm/manny96
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments


Z chcęcią sobie z Wami porozmawiam, gdziekolwiek!
Bądź tak miły i zostaw komentarz, będę Cię wielbić jeszcze bardziej!


34 TYSIĄCE WYŚWIETLEŃ, MOI DRODZY! TO ZASŁUGUJE NA KAWAŁEK CZEKOLADY!


M





4 komentarze:

  1. Przeczytałam notatkę o tym, jak ciężko Ci było pisać i że się połakałaś i zastanawiałam się, co musi byc w tym rozdziale takiego, co wzrusza.. Przeczytałam i sama na końcu miałam łzy w oczach.
    Uwielbiam to jak świetnie potrafisz opisać uczucia i Annie i Niall'a, normalnie CUDO!
    Świetny rozdział ♥♥♥♥
    Tydzień huh? Szybko minie, u mnie tylko 4 dni ♥♥♥
    buziaki,
    @nivllx ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. MANIA MANIA MANIA! kocham cie <3 bardzo! piękne , najpiekniejszy, moze inaczej, jeden z piekniejszych!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Tylko tyle. Wow. Chylę kapelusza 🙊

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest na prawdę długi, barwo dla Ciebie :) jak zwykle mnie poruszył i cieszę się że między nimi już dobrze :) dobra a wręcz wspaniała twoja robota BRAWO :)
    Karola

    OdpowiedzUsuń