Naprawdę, nie wiem co powiedzieć. Jestem świeżo po napisaniu czegoś, co wywołało najwięcej moich łez w historii TLM. Albo może tylko mi się tak wydaje?
Wydaje mi się, że na dobrą sprawę nikt poza mną nie zrozumie, jak bardzo to jest dla mnie ważne. Jak bardzo On i Jego życie są dla mnie ważne. Ktoś mógłby mnie sklasyfikować jako chorą psychicznie, ale nie biegam z aparatem po jego domu - to chyba jakaś różnica..
Boli, bardzo.
Zwłaszcza, gdy pojedyncze sceny z koncertu przypominają mi się nagle, a potem znikają. Cały dzień przestany w kolejce wymęczył mój organizm, nie raz byłam gotowa zemdleć. W momencie kryzysowym uratowało mnie usłyszenie Jego głosu, na żywo, po raz pierwszy, gdy zaczęli próbę dźwiękową. Nigdy jeszcze aż tak nie płakałam ze szczęścia, mimo że nogi odmawiały współpracy.
Zmontowałam film/relację z mojego wyjazdu na koncert, trwa jakieś pół godziny i jest dla mnie najcenniejszą rzeczą, jaką posiadam. Moje jedyne źródło wspomnień, których brak w głowie. Wyobraźcie sobie, jak potężnie we mnie uderzyło i ile emocji się przeze mnie przewijało, skoro nie powtórzę wszystkiego, co się działo?
Jeśli ktoś chce, opowiem więcej. Ale nie tutaj.
A może powinnam reaktywować mojego prywatnego bloga? Przynajmniej próbowałabym tłumaczyć, jak to Niall jest prawdziwy i widać mu mięśnie przez białą koszulkę.
Film: https://www.youtube.com/watch?v=OhzaD9Sjz1Q
To ważny dla mnie rozdział. No, jak każdy. Ale ten jest ważny inaczej.
Prognozy pogody zapowiadały pochmurny poranek, ale gorące
i słoneczne popołudnie. I tak właśnie to wyglądało – gdy wylądowaliśmy w
Brukseli, miasto już się nagrzewało a na ciepłą bluzę było stanowczo za ciepło.
Nikt nas nie widział. Nikt nie wiedział, kiedy
przylecieliśmy, czym dojechaliśmy w okolice stadionu. Byłam towarzystwem, ale
czułam się jednocześnie jak członek ekipy jak i ktoś, kto wraca po dłuższym
czasie do domu. Dziesiątki wspomnień z tego miasta nie pozwalają na dobre o nim
zapomnieć, dlatego spacer po okolicy był dla mnie obowiązkowym. Wsłuchać się
znów w język, zjeść gofra przy jednej z uliczek odchodzących od Grand Place,
powąchać odurzający zapach dochodzący z muzeum czekolady za rogiem. Bruksela to
miasto wolnych artystów, co dodawało mu jedynie uroku. Wspaniałe graffiti na
budynkach, ludzie kupujący kolejne pędzle u Shleipera. Gdzieś w środku tego
całego europejskiego molochu byłam ja, zagubiona między myślami o moim obecnym
miejscu pobytu oraz dzisiejszym koncercie, który wbrew pozorom znaczył dla mnie
bardzo, bardzo wiele. Bycie jego dziewczyną nie wykluczało emocjonalnego przywiązania
do miejsc i wspomnień, absolutnie nie.
Mimo częstych odwiedzin Brukseli, nigdy nie byłam na
żadnym z tutejszych stadionów. Dlatego zgodziłam się na pojechanie z nimi od
razu na arenę, gdzie wybierała się już od wczesnych godzin porannych cała ekipa
zespołu.
- Dobrze, że ci podcięłam
te włosy. – mówiła Lou, gdy rozstawiała powoli już swoje małe studio piękności
i spoglądała na siedzącego na kanapie obok Nialla. Odruchowo przeczesał rękoma
swoją grzywę i zrobił zamyśloną minę nie wiedząc wciąż, czy odrobinę krótsza
fryzura mu przypadała do gustu, czy nie. Osobiście byłam zakochana, ale mój
głos chyba się nie liczy. Nie, kiedy to mi miękły najczęściej nogi na jego
widok.
- Ciekaw jestem, jak dużo
ich tam już stoi. Pewnie zjechały się z okolicznych państw, to przecież nie
takie wielkie odległości. – Powiedział, chowając telefon do kieszeni. Wyciągnął
ramiona za kark i wypiął swoją klatkę piersiową, nogami oparł się o stolik obok
i wygodnie się ułożył.
- Co cię tak natchnęło?
To oczywiste, że od wczoraj tu siedzą tłumy. – zaśmiałam się lekko. Zawsze
sprawiał wrażenie wystarczająco świadomego, że aż nie wnikającego w cyferki. W
odpowiedzi wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle, tym samym otrzymując od
drzemiącego obok Liama fangę w nos za rozpychanie się na sofie. – Mogę się
przejść i zorientować. – dodałam ciszej i poprawiłam okulary przeciwsłoneczne,
które wsunęłam wcześniej między związane włosy.
- Chcesz iść podziwiać
tłumy dookoła stadionu, Ann? – uniósł brew i spojrzał na mnie, nie do końca
pewien tego co powiedziałam. Pokiwałam głową, bo była to prawda. Czułam, że
może być to ciekawa wycieczka, poza tym i tak tkwiłabym w jednym pokoju przez
kilka kolejnych godzin, chyba że wpuściliby mnie na trybuny stadionu przed ich
wejściem na scenę, w co szczerze wątpiłam. Poza tym, byłam szczęśliwą maskotką
tego skrzywionego Irlandczyka. – No nie wiem... – wyglądał na niezadowolonego z
mojego pomysłu.
- To nie tak, że zaraz ją
wszystkie poznają. – Wymruczał w półśnie Liam, uchylając kontrolnie jedno oko i
spoglądając na Nialla spostrzegawczo. – Pewnie, któraś na pewno, ale no proszę
cię. Ann ma naturalną zdolność do wmieszania się w tłum, jeśli tego bardzo
chce. – pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów. Blondyn westchnął i
spojrzał znów na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Westchnął głęboko i wręcz
jęknął bo wiedział, że i tak przegrał.
- Weź ze sobą Basa albo
kogoś. – powiedział zrezygnowany, więc obdarowałam go ciepłym uśmiechem.
Zamknęłam opakowanie sprayu do włosów, którym się bawiłam i odstawiłam je na prowizoryczną
toaletkę Lou. Ta wystawiła do mnie język pewnie z zazdrości, że mogłam wyjść na
światło dzienne.
Rzuciłam swoją małą torebkę na jego rozłożony brzuch i
spotkałam się z niezadowolonym jęknięciem.
- Krzywdzisz mnie! –
żachnął się, na co parsknęłam śmiechem. Upewniłam się, że mam włączony w razie
czego głos w telefonie i wyszłam z ich leniwego pokoju, na odchodne słysząc jak
Lou skomle do Nialla słowa:
- Awwwwwwwww, Niall!
Jesteś taki opiekuńczy! – Już wyobrażałam sobie jego minę. Wywrotka oczami i
westchnięcie, ale prawdziwie różowiące się policzki i nieśmiałe przytaknięcie
pod koniec.
Na dworze było już naprawdę gorąco. Sytuacji nie
poprawiało wczesne popołudnie, które jedynie nagrzewało betonowy teren dookoła
stadionu. Z okularami wsuniętymi na nos kroczyłam powoli razem z jednym z
ochroniarzy, który miał akurat chwilę wolną. Niósł ze sobą butelkę wody i
czułam się przy nim jak wychowanka, bo co chwila proponował mi łyk, bym się nie
odwodniła. Ktoś maczał palce w jego poleceniu służbowym.
Dobrych kilkanaście minut minęło aż obeszliśmy pół areny,
wyszliśmy z niej i ze schowanymi pod koszulki dla niepozoru przepustkami
przesuwaliśmy się wzdłuż metalowego, prowizorycznego płotu postawionego na
potrzeby zabezpieczenia jednej z wielu kolejek. Tłumy były naprawdę ogromne,
fani siedzieli w niewygodnych pozycjach poopierani o barierki lub siebie
nawzajem, cali pomazani symbolicznie markerami lub w koszulkach zespołu. Żar
lał się z nieba, niektórzy mieli aż zanadto energii ale byli też i tacy, którzy
bezsilnie czekali przyklejeni do betonu. Wszędzie mieszały się flagi, słychać
było wiele języków.
Dochodziliśmy
powoli do końca jednego z ogrodzeń, które tym razem towarzyszyło jednej z
części płyty stadionu. Ktoś przeskakiwał przez barierki, by dostać się do
toalety a jeszcze ktoś inny zapalał papierosa. Dla własnego wewnętrznego
spokoju nie wnikałam, czy grupka Francuzek robiła to legalnie. Jak to mówią, im
mniej wiesz tym lepiej śpisz, czy jakoś tak? Musieliśmy zwolnić przy stojących
w przejściu organizatorach całego ruchu wokół stadionu, więc gdy Andy zamieniał
z nimi kilka słów miałam chwilę, by lepiej się rozejrzeć. Długo mój wzrok nie
szukał, by znaleźć obiekt wart uwagi.
Siedziała
oparta plecami o krzywą barierkę, skulona pomiędzy ciałami innych dziewczyn.
Nogi niewygodnie zgięte, pewnie którąś godzinę w tej samej pozycji. Nie
rozmawiała z nikim, wtulała się wręcz w swoją koszulkę z jednym z najlepszych
zdjęć Nialla, jakie mu kiedykolwiek zrobiono oraz różową, śliczną flanelę.
Dziury na kolanach w czarnych spodniach rozciągały się od nacisku kończyn, cała
trwała niemalże w bezruchu. Jedyne co robiła, to chowała raz po raz twarz w
dłoniach, by uciec od palącego w jej głowę słońca, lub zerkała na ekran
telefonu, który leżał gdzieś obok. Gdybym była nią, sprawdzałabym ile jeszcze
potrwa to upalne piekło.
Mimowolnie
się uśmiechnęłam, gdy dojrzałam wystającą z jej kieszeni flagę Polski. Była
dzielna, gdy siedziała tam sama, znosiła nieprzyjazne warunki pogodowe i
tłoczną atmosferę. Skoro tutaj za barierkami było mi niemiłosiernie duszno, to
jak musiało być w tej zbitce ludzi? Młodzi ludzie dookoła niej pełni byli
entuzjazmu i energii, jednak ona się wyróżniała. Gdybym miała do tego
jakiekolwiek uprawnienia pewnie udzieliłabym szerszej pomocy niż pierwsza, bo
jeszcze chwila moment i pewnie mogłaby zemdleć. Tylko dlaczego tak przejmuję
się przypadkową osobą, kimś kto czeka w kolejce na koncert i cierpi na własne
życzenie?
Już
byłam ciągnięta za łokieć by wrócić na stadion, ale ze sceny dało się słychać
mocne struny gitar. Podniosła się wrzawa, piski i nieopanowany tłum
nieprzyjemnie się poruszył, więc siłą rzeczy Andy zatrzymał się i gestem
wskazał, bym stanęła za nim, z dala od niebezpiecznie ruszającej się kupy
ludzi. Wyjrzałam zza jego ramienia ciekawa, jak potoczy się sytuacja. Nie raz
widziałam jak dziewczyny reagowały na chłopców z zespołu, ba, czasami sama tak
reagowałam, gdy miałam odpowiedni do tego humor. Wiele nadgorliwych nastolatek
podniosło się ze swoich miejsc w nadziei, że to coś zmieni. Z wnętrza wielkiej
areny słychać było pierwsze nuty jednej z ich najważniejszych w trakcie
koncertu piosenek, czyli zabijali nudę w pożyteczny sposób i zaczęli próbę.
Niemalże cały przód kolejki skakał z podekscytowania, jedynie pojedyncze osoby
nie dały się aż tak ponieść fałszywemu alarmowi i zostały w, z dwojga złego,
wygodniejszych pozycjach na twardym betonie. Wśród nich była brunetka, na którą
wcześniej zwróciłam uwagę. Podniosła swoją bladą ze zmęczenia twarz, którą od
razu zaczęło atakować słońce i rozglądała się, szukała jakiegoś wsparcia. Wyglądała
na zagubioną, musiała nie rozumieć co się dzieje. Mimo że dzieliło nas kilka
dobrych metrów wydawało mi się jednak, że ja sama rozumiałam.
Wyraźnie
słyszałam, jak głos blondyna przedostawał się z mikrofonu do potężnych
głośników. Nie oszczędzał głosu aż tak jak reszta, więc mogłam łatwo rozpoznać
poszczególne słowa i zrozumieć, w którym fragmencie utworu są w danym momencie.
Barczysty ochroniarz dał mi znak, że powoli możemy iść w kierunku wejścia,
dlatego ostatni raz spojrzałam w moją lewą stronę. Wciąż ledwo się trzymała w
jakiejkolwiek pozycji na ziemi z tą różnicą, że łzy ciekły jej po policzkach
bez końca. Kilka razy mocniej zaszlochała i już myślałam, że może powinnam coś
krzyknąć i zwrócić innym uwagę na cierpiącą duszę, ale się powstrzymałam. W
zamian za to sama chciałam się wzruszyć, bo uśmiech przebijający się przez
zapłakany wyraz twarzy był tak prawdziwy i szczery, że nie pozostało mi nic
innego jak nadzieja. Nadzieja na to, że będzie wystarczająco silna by nie tylko
ich usłyszeć, ale i dojrzeć z jakiejkolwiek odległości.
Nigdy
zawczasu nie nazywam swoich emocji po imieniu. Nie lubię szufladkować tego, co
dzieje się w mojej głowie ani dzielić ze względu wagę. Staram się zachować
pewien balans, nie przesadzać w żadną stronę i umieć skupić się na tym, co w
danym momencie głowa i serce zgodzą się, by wziąć pod uwagę.
Nogi,
jak dziecku, zwisały mi ze stołu na którym siedziałam i pozwalałam, by jako
odruch bezwarunkowy machały raz po raz. Patrzyłam, jak zaraz po mojej lewej
stronie Lottie próbuje zatrzymać swojego brata od wiercenia się w fotelu. Żaden
mężczyzna nie lubi momentu, kiedy trzeba go potraktować odrobiną pudru ale
niestety, nie od nich to zależy. W ich wizerunek wpisany jest dobry wygląd, czyli
Lou razem z młodszą siostrą Tomlinson robią wszystko, by pryszcze były sprytnie
schowane, a włosy wyglądały wystarczająco dobrze.
- Znasz ten żart o
blondynkach? Nakładają makijaż wszystkim dookoła, myśląc że skoro one są
poprawione, to wszystko inne też musi być. – odezwał się, próbując zdenerwować
swoją drobniejszą wersję.
- Och, zamknij się. –
Odparła, na co się zaśmiał dość szyderczo. – Gdybyś chociaż był śmieszny..
- Chyba wolno mi narzekać
na to, że na siłę robicie mnie mniej męskim? – droczył się, specjalnie kręcąc
na boki głową i odganiając się od grubego pędzla. Myślałam, czy będę jakkolwiek
w stanie mu dociec, jednak myślałam stanowczo za wolno i ubiegły mnie przed
wszystkim dwie silne dłonie, które zatrzymały się na moich kolanach.
- Przestań nimi machać. –
Harry warknął stanowczo, krępując moje mimowolne ruchy. Spojrzałam na jego
twarz, która z trudem unikała uśmiechu i wyraźnie pokazywała kierującą nim
frustrację i zdenerwowanie tą niewinną rzeczą, której sekundy wcześniej nie
byłam w stanie opanować.
- Trzeba było nie
patrzeć, to by cię nie denerwowały. – odpowiedziałam i szeroko się
uśmiechnęłam, na co on pokręcił głową i pozwolił sobie na półuśmieszek. Zrobił
minę godną ludzkiego odpowiednika wściekłego niedźwiedzia i potrząsnął moimi nogami,
zanim je puścił i usiadł na kanapie niedaleko. Pogroził mi palcem gdy
delikatnie poruszyłam jedną z nóg, więc pokazałam mu jedynie język. Jak być
dzieckiem, to w każdym calu.
- Kochanie, jestem w
domu! – wyśpiewał Niall, który dołączył do nas w średniej wielkości pokoju.
Zabrał ze stolika przy ścianie sporą, jednostronną kanapkę i wgryzł się w nią,
zanim zaczął podchodzić do mnie.
Zawsze mu zazdrościłam tego, jak wyglądał. No jasne, że
niepotrzebnie – no bo dlaczego, skoro on jest facetem, a ja niekoniecznie? Mimo
wszystko, nie każdy ma aż tak dobrze wyglądające w obcisłych spodniach nogi,
nie każdy ma niepozorne mięśnie schowane pod białą koszulką i absolutnie nie
każdy jest moim stąpającym po ziemi, osobistym Bogiem. Tacy nie rodzą się
codziennie, tylko chyba raz na czyjeś życie.
Pachniał niedawno używanym płynem pod prysznic i odrobinę
wodą po goleniu. Zawsze karcony był przez Lou za to, że nie dawała rady
wytrzymać koło niego dłużej niż kilka minut, gdy przychodził do niej na włosy.
Powoli ograniczał swoją codzienną dawkę zapachu, co chyba działało mu na
korzyść, a przynajmniej dla moich zmysłów. Mogłam skupić się na większej ilości
zapachów, a nie jedynie intensywnej woni od Hugo Bossa.
Był już w połowie kanapki, gdy wcisnął się pomiędzy moje zwisające
nogi. Położył wolną rękę na moim biodrze ale nie na długo, bo zaczęła mu się
rozpadać duża kromka chleba i musiał sobie pomóc. Zaśmiał się z czegoś, co
dalej komentował Louis i odwrócił się już przodem do mnie, wgryzając się po raz
kolejny w swoje jedzenie.
- Słychać było z zewnątrz
waszą próbę. – stwierdziłam, na co nie ryzykował otwieraniem pełnej buzi i
uniósł jedynie zaskoczony brwi. Kilka razy poruszył szczęką, by przypadkiem nie
wyrzucić na mnie okruszków (co już miało niejednokrotnie miejsce) i dopiero
zdecydował się, by jakoś zareagować.
- Naprawdę? Nieźle. –
odparł, biorąc do ust ostatni kęs. – W ogóle, - zaczął, jeszcze nie do końca
gotów do wypowiedzenia całego zdania. Wyciągnęłam rękę po stojącą za mną
butelkę wody i podałam mu, co od razu z chęcią przyjął. – jak było? Dużo ludzi
się kręciło? – wypił kilka sporych łyków na raz, poddając tym samym moje
możliwości szybkiego picia wody pod wątpliwość.
- Bardzo. Chyba nie
skłamałabym mówiąc, że cały stadion siedział wzdłuż ogrodzenia. – odpowiedziałam,
uzyskując od niego kiwanie głową w zrozumieniu. – Wiesz, widziałam też jedną
dziewczynę z Polski. – dodałam, próbując jakkolwiek poruszyć temat. Nie
przemyślałam go wcześniej, słowa same napływały na mój język i czułam, że mam
ogromną potrzebę podzielenia się z nim tym, co uformowały moje myśli.
- No proszę, jakie
poświęcenie! – uśmiechnął się, odstawiwszy wodę na swoje miejsce. Przejechał
językiem po swoich zębach i sprawdzał, czy żaden kawałek sałaty nie utknął w
widocznym miejscu. Wyszczerzył się do mnie i wskazałam na jego lewą stronę,
gdzie pomiędzy równymi i pięknymi zębami znalazła się niechciana resztka
jedzenia.
- I chyba jesteś jej
ulubieńcem. Miała taką koszulkę, że aż pozazdrościłam. – zaśmiałam się lekko,
na co się uśmiechnął. – One naprawdę się dla was nieźle katują tam na dworze,
jest potworny upał. – dodałam. Westchnął, wyraźnie nie wiedząc co ma
odpowiedzieć.
- Co ja mogę, Annie? –
spojrzał na mnie i już wiedziałam, miałam to przeczucie, że wie do czego dążę.
Nie bardzo mu się to chyba podobało.
- Nie wiem, Niall. Mówię
tylko, że jeszcze trochę a wezwałabym dla niej karetkę i z przykrością
skończyła jej najważniejszy dzień w życiu. – Odparłam, ale zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć podniosłam palec na znak, że mam jeszcze ważny punkt w
swojej wypowiedzi. – Ale jak usłyszała waszą próbę, to wyglądała na taką
szczęśliwą, że trudno o drugiego takiego człowieka. – słabo się uśmiechnęłam,
gdy to mówiłam.
- Nie od dziś wiemy, że
One Direction spełniają marzenia. – zaśmiał się. – Fajnie, że przyjechała. Tłum
fanów oznacza jeszcze większy wrzask. – oczy mu się odrobinę zaświeciły zapewne
na myśl o tym, że jeszcze kilkadziesiąt minut dzieli go od wejścia na scenę.
- Zawsze… - zawahałam
się. – Zawsze możesz spróbować spełnić o jedno więcej. – mruknęłam powoli i
spokojnie, obserwując jego reakcję. Uniósł brew, w głębi duszy na pewno wiedząc
o co mi chodzi. Nie jest taki głupi, na jakiego czasami wygląda.
- No przykro mi, ale nie
wyjdę do kolejki pełnej moich fanek i nie zabiorę jednej tylko po to, żeby
mogła mnie zobaczyć z bliska.. – zaczął tak, jak się spodziewałam.
- Nie, Niall… -
westchnęłam.
- Ja wiem Annie, ty byś
najchętniej ocaliła cały świat i spełniła wszystkim marzenia. – pocałował moje
czoło i lekko uniósł kąciki ust, obserwując moją lekko poddenerwowaną twarz. –
Mam moją ulubioną fankę tutaj, obok siebie. Tyle wystarczy.
- Nie mówię, że zaraz
masz nie wiadomo co robić… - wymamrotałam, poddając się w połowie zdania. Nawet
nie wiem, na czym mi zależało. Nie wiedziałam dlaczego, po prostu szłam za
instynktem, potrzebowałam jakiejkolwiek akcji.
- Tylko co, Annie? –
spytał łagodnym tonem mimo, że na pewno go to trochę irytowało. Opanował jednak
swoją mimikę gdy zauważył jak bardzo mi z tym nieswojo.
- Pomachałbyś jej
chociaż, czy coś… - Tym razem to on westchnął. Oparł się dłońmi o rant stołu
tuż obok moich nóg i na moment spuścił głowę. – Niall, ona ma flagę, na pewno
ją gdzieś zobaczysz..
- Kochanie, tam będą
dziesiątki tysięcy ludzi. Mam szukać jednej, drobnej dziewczyny? To graniczy z
cudem. Rozumiem twoje dobre intencje, no ale.. – urwał, nie wiedząc co dalej
powiedzieć.
- Popatrz na to z innej
strony. Wyobraź sobie, że się nie poznaliśmy. – poprosiłam, na co zaczął już
kręcić głową. – No dawaj, Niall. Pewnie dalej co kilka dni słuchałabym jakiejś
waszej piosenki, siedziałabym u siebie w domu w moim pokoju i na pewno, jestem
nawet więcej niż w stu procentach przekonana, że byłabym twoją największą
fanką. – mówiłam i jedynie patrzyłam, jak cierpliwie wzdycha i kiwa głową na
znak, że śledzi mój tok rozumowania. – I kto wie, może pojechałabym na wasz
jakiś koncert? Może tak jak ona mdlałabym w kolejce tylko po to, żeby cię
zobaczyć? I co, nie chciałbyś mnie zobaczyć w tłumie? – pytałam, próbując coś
mu uzmysłowić.
- Jeśli sugerujesz, że
mam zakochać się w fance na koncercie..
- Och, myśl Niall. –
zdenerwowałam się, ale z uśmiechem. – Może ona jest taką młodszą wersją mnie?
Daj jej spełnić marzenie, naprawdę nie chciałbyś stać cały dzień w kolejce,
zwłaszcza w takich warunkach, tylko po to żeby ktoś ci potem zasłaniał niezły
widok. – uszczypnęłam go zaczepnie w pośladek i miałam nadzieję, że cokolwiek
wskóram. Jęknął niezadowolony i przycisnął swoje czoło do mojego, przymykając
na kilka sekund oczy.
- To jaką miała tę
koszulkę?
Różowa flanela. Moja twarz. Flaga. Gdzieś te wszystkie
słowa umykały mi z głowy z każdym krzykiem fanów. Stadion nie był wielki, za to
wrzask owszem. Było głośno i prawdziwie. Mieszanka narodowości musiała zdziałać
swoje, to było jak międzynarodowy koncert. Fani się spisali, genialne śpiewali
i absolutnie zasłużyli na dwie, zupełnie nowe w setliście piosenki. Momentami
bałem się, co zastanę za kulisami – miałem całkowitą świadomość tego, jak
bardzo emocjonalna robi się Annie w takich chwilach. Nie raz widziałem ją
płaczącą po naszym koncercie i minęło trochę czasu zanim przyzwyczaiłem się, że
wcale nie schrzaniłem, tylko wręcz przeciwnie.
Gdzieś po naszej lewej stronie kręciła się flaga, ale nie
było to z przodu. Mimo tego, że byłem absolutnie oddany byciu na scenie i
podzieleniu się swoją radością z całym stadionem postanowiłem na moment się
wyłączyć, gdy któryś z chłopaków po raz kolejny dziękował za przyjście.
Rozejrzałem się po jednym ze stojących sektorów i nie widziałem nigdzie flagi,
jedynie wystające plakaty i ręce trzymające telefony komórkowe. Trudno mi było
się skupić w tym całym wrzasku i zamieszaniu, szukanie poszczególnych osób nie
było łatwym zadaniem do wykonania podczas takiego wydarzenia. Po raz ostatni
przed kolejnym utworem rozejrzałem się i przez moment, dosłownie chwilę
myślałem, że chyba znalazłem. Stała w luźniejszej, dalszej części sektora więc
widziałem, że miała na piersi moje zdjęcie. Gdzieś z boku przewieszony
biało-czerwony materiał, ręka pewnie trzymająca aparat fotograficzny w ręku.
Tommo już zapowiadał utwór a ja nawet nie wiedziałem, kim jest ta dziewczyna,
może była z zupełnie innego kraju. Wpatrywała się w ekran aparatu i nawet nie
było mowy o tym, żeby mnie dostrzegła. Zaaferowana zaczęła nagrywać Liama,
który szedł w stronę głównej sceny ale jej wzrok został bliżej tej drugiej,
ruchomej. Prześledziłem więc jej okolicę i uśmiechnąłem się, nie wiedząc co
innego zrobić.
Nadchodziła piosenka, więc nie mogłem poświęcać całej
swojej uwagi jednej przypadkowej fance. Ale w głębi duszy miałem nadzieję, że i
tym razem mój uśmiech ją uratował. Bo gdy raz jeszcze spojrzałem tam, gdzie
wydawało mi się że stała, na twarzy miała najszerszy uśmiech jaki widziałem, a
policzki świeciły się od płaczu.
- Jasna cholera! –
krzyknął Louis, kiedy wbiegliśmy za kulisy i zostaliśmy od razu zaatakowani
przez Caroline z nowym zestawem koszulek. Wokół nas zaczęli kręcić się
dźwiękowcy, odpinali i przypinali baterie od mikrofonów, jedno wielkie
zamieszanie do którego teoretycznie powinienem być przyzwyczajony. Mimo
wszystko chciałem wykorzystać fakt, że nie byłem tutaj sam i obniżyć swój
poziom stresu, mimo że budował on moją adrenalinę.
- Gdzie jest Holmes?! –
podniosłem głos, gdy wziąłem od ciemnoskórej dziewczyny mój szary t-shirt.
Użyłem jej nazwiska bo jak na złość, jej imię lubiło się wtapiać w tłum.
- Tutaj jestem, jestem! –
Dotruchtała do mnie z drugiej strony i pozwoliła, bym o chociaż kilka
centymetrów odsunął się od największego zgiełku i Liama, który nie radził sobie
z nękającą go sprayem do włosów Lou.
Pomogła
mi szybko ściągnąć ze mnie białą, spoconą już koszulkę i wcisnęła mi do ręki
ręcznik, którym wytarłem mokry kark i twarz. Rzuciłem go do stojącego nieopodal
ochroniarza i czekałem, aż skończy podwijać materiał mojego przebrania i
przełoży mi go przez głowę. Przeciągnąłem ramiona przez krótkie rękawy i
patrzyłem, jak przesuwa się do mojego boku i zaczyna zawijać materiał na moich
bicepsach tak, jak lubiłem i ustępuje miejsca Lottie z kolejną porcją pudru na
moje czoło.
- Jak włosy Nialla? –
Gdzieś słyszałem blondynkę, która była odpowiedzialna głównie za nasze fryzury.
- Niall nie widzi. –
Burknąłem z zamkniętymi oczami, kiedy łaskoczący pędzel przejeżdżał po moich
powiekach.
- Mała poprawka
wystarczy! Annie? Bo muszę jeszcze dopaść mojego brata. – odezwała się, gdy
skończyła z moją twarzą. W mgnieniu oka przede mną pojawiła się znów ta
najwłaściwsza blondynka, której kosmyki już coraz mniej przypominały blond.
- Zasłoń oczy, kochanie.
– mruknęła, delikatnie wsuwając palce między moje kudły. Zrobiłem to, o co
poprosiła i cierpliwie czekałem, aż skończy traktować mnie jakimś aerozolem.
- Dobra, macie jakieś pół
minuty żeby odetchnąć i wchodzicie! – Ktoś krzyknął, na co któryś z chłopaków
zaczął wiwatować. To, co się działo dookoła przechodziło wszelkie pojęcie o
pośpiechu i zgiełku.
- Potrzebujesz czegoś,
Niall? – spytała łagodnym głosem i zabrała dłonie z mojej twarzy. W końcu
dobrze na nią spojrzałem i widziałem delikatną zmarszczkę między brwiami,
czerwone ślady pod oczami i odrobinę spuchnięty nos. Już miałem otworzyć buzię,
by cokolwiek powiedzieć ale wyprzedziła mnie, odkręcając mi butelkę wody i
podstawiając pod nos. Z upragnieniem wypiłem kilka łyków i wytarłem usta
wierzchem dłoni, żeby nie wyglądać jak jakiś flejtuch. – Spokojnie, bardzo
szybko ci bije serce. – uśmiechnęła się lekko, kładąc dłonie na mojej piersi. Poprawiła
jeszcze kilka kosmyków moich włosów i zabrała ode mnie prawie wypitą wodę.
- To jest kurewsko
niesamowite, pewnie dlatego. – uśmiechnąłem się szeroko, byłem ogromnie
podekscytowany i napalony na ostatnią część koncertu. – Słyszałaś te krzyki?
Słyszysz je teraz?
- Tak, Niall. – zaśmiała
się cicho, uspokajająco gładząc moje ramię. Wziąłem kilka głębszych wdechów i
sprawdziłem, czy nie zgubiłem żadnej z części mojego dźwiękowego osprzętu.
Wrzaski jako reakcja na spokojną drę na gitarze Dana były tak głośne, że nie
mogłem nie pokręcić głową ze zdumienia.
- Niewiarygodne. Kto by
pomyślał, że Bruksela, hmm? – Usłyszeliśmy od Louis’ego, któremu udało się
odgonić od „upiękrzającej” go Lottie.
- Piętnaście sekund!
Niall, twoje solo jest pierwsze! – Ktoś krzyknął, więc przytaknąłem i po raz
ostatni odwróciłem się twarzą do Ann.
- Jesteś niesamowity. –
powiedziała mi prosto w oczy, gdy ujęła dłońmi moje policzki. Oczy jej się
szkliły, ale uśmiech był potężny.
- Ale i tak się
popłakałaś! – zaśmiałem się. Przewróciła oczami i uśmiechnęła się raz jeszcze.
- ‘cause I have
loved you since we we’re eighteen. And
I’m all yours, I’ve got no control. – odparła, co było
wystarczającą reakcją. Była szczęśliwa. Wiedziałem, ile radości mogło jej
przynieść wyśpiewanie tych utworów, a zwłaszcza pierwszego. Bo dawno nic nie
było tak adekwatne do naszego związku, jak właśnie „18”.
- To daj mi jeszcze mój
telefon, muszę nagrać jedną z najlepszych publiczności na świecie. – ucałowałem
szybko jej czoło i wziąłem iphona, którego wyciągnęła ze swojej tylnej
kieszeni. Zaczęła się odliczanie a ja nie miałem innej możliwości jak wyjść i
popłynąć. Razem z muzyką i tłumem. Dać się ponieść mojemu życiu. Z pewnością,
że po zejściu ze sceny czeka na mnie szczęście dorównujące temu pomnożonemu
przez dziesiątki tysięcy, na stadionie w Brukseli.
*
Weszłam do domu z uśmiechem na twarzy, czując zapach nie
tak dawno przygotowanego obiadu. Żwawy, czworonożny przyjaciel doskoczył do
moich nóg i zaczął się łasić w nadziei, że przejdę się z nim na spacer. Miałam
to w planach, jednak ważniejszym dla mnie w tamtej chwili było wypełnienie
pustego żołądka i zaspokojenie pragnienia.
Dom był pełen światła, na dworze jeszcze przez dłuższy
czas miało świecić słońce. Na blacie w kuchni stało naczynie pełne makaronu z
warzywami, którego kolory pobudzały moje ślinianki do pracy. Nawet nie
rozbierając się ze swetra i jedynie umywszy ręce, zabrałam się za nakładanie
sobie porcji do głębokiego talerza i poszukiwanie mojego ulubionego widelca.
Wgryzłam się w pierwszy kęs i mimowolnie jęknęłam z przyjemności, po czym wciąż
wcinając cudowny obiad, pokierowałam się do salonu, skąd dochodziły odgłosy
włączonego telewizora. Na skórzanej kanapie siedział długowłosy już Harry, a na
fotelu nieopodal ułożył się mój pupil, zajmując tym samym moje ulubione
miejsce.
- Harry? Co cię tu
przywiało? – zdziwiłam się, gdy uśmiechnął się do mnie szczerze. Byłam pewna,
że zastanę w domu co najwyżej blondyna, ale on? – Nie mówiłeś, że przyjedziesz?
- Przecież miałem otwarte
zaproszenie, to skorzystałem. – Powiedział, jakby to była najbardziej oczywista
rzecz na świecie. Uśmiechnął się i wskazał na miejsce obok siebie, bym mogła
spokojnie zjeść obiad w jego towarzystwie.
- No jasne, jadłeś? –
spytałam, kiwając głową na mój talerz. Przeniosłam wzrok na duży telewizor,
który nie od tak dawna wisiał na ścianie. Lada moment miały zacząć się
wiadomości wieczorne, mimo to lokalny komik lubił zabawiać swoich widzów do
ostatniej minuty.
- Tak, dzięki. – odparł,
znów wyciągając się na kanapie. – Co w pracy? Urządziłaś już do końca swoje
studio? – pytał, a ja się szeroko uśmiechnęłam.
- Tak, już kończę.
Zostały drobne poprawki i wszystko będzie pięknie. – odpowiedziałam z dumą.
Posiadanie własnego kąta, który nie znajdował się w domu i był całkowicie mój,
było niewyobrażalnie cudowne. Mogłam we własnym zakresie zatrudniać pomoc,
pracować nad zdjęciami, przygotowywać sesje i artykuły. Czego chcieć więcej?
- Naprawdę jestem z
ciebie dumny. – zmierzwił moje włosy, zanim zdążyłam uciec przed jego
niszczycielską dłonią. Dojadłam kilka ostatnich kęsów makaronu i odstawiłam
talerz na stolik koło naszych nóg, po czym wyciągnęłam na nim stopy i
przeciągle ziewnęłam.
- Gdzie Niall? – spytałam
w końcu, nie przypominając sobie żadnej wiadomości od niego. Ze względu na porę
byłam wręcz przekonana, że Harry przyszedł razem z nim po długiej, monotonnej
pracy w studiu nagraniowym.
- Słucham? – dopytał. Nie
dosłyszał? Może lata pracy nad muzyką niestety przyniosły skutki uboczne?
- Pytałam, gdzie jest
Niall. – powtórzyłam, a on odwrócił swoją głowę do mnie. Zmarszczył czoło i
patrzył na mnie, jakbym zaczęła mówić w nieznanym mu języku. – Myślałam, że
przyjechałeś z nim? – dodałam, w ramach upewnienia.
- Nie no, dałaś mi kiedyś
w razie czego zapasowe klucze.. o czym ty mówisz, Annie? – zwrócił już całą
swoją uwagę na mnie. Czy ja mówiłam po chińsku?
- Harry, zadałam ci
proste pytanie. Możesz znać odpowiedź, albo nie. Gdzie jest Niall? – pytałam,
lekko się uśmiechając. Może się ze mną bawił? To byłoby w jego stylu.
- Chciałbym na nie
odpowiedzieć, ale nie znam żadnego Nialla, z którym mógłbym przyjechać do
ciebie do domu. – powiedział bardzo spokojnie, zmartwienie widoczne na jego
twarzy. O czym on do cholery mówił?
- Żartujesz sobie ze
mnie, prawda? – podniosłam głos, zaczynając się z tego śmiać. To było
niewiarygodne. – Harry, nie gadaj głupot. Nie nabiorę się na to.
- Przysięgam, Annie. Nie mam
pojęcia, o kim mówisz. Może pomyliłaś imiona? O kogo ci chodzi? – drążył,
wyraźnie nie zadowolony z tego, jak toczyła się nasza rozmowa. Próbował jakoś
ratować sytuację, jak to miał w naturze, ale panika powoli zasłaniała moją
wizję.
- Styles, to nie jest
śmieszne. Siedzimy w naszym wspólnym domu, on sam wieszał ten gówniany
telewizor na ścianie, o której kolor sprzeczaliśmy się całe popołudnie. Gdzie
jest mój mąż? Gdzie jest Horan? – zaczęłam krzyczeć i wyciągnęłam do niego moją
prawą dłoń, na której od ledwie kilku miesięcy leżał skromny pierścionek z
pięknym kamieniem i grawerunkiem od środka. Zrobiłam jednak wielkie oczy, gdy
na serdecznym palcu nie miałam żadnej biżuterii. Co się działo?
- Annie, mieszkasz sama.
Pamiętałbym, gdybym był na twoim ślubie. Dobrze się czujesz? – położył dłoń na
moim ramieniu, ale strząsnęłam ją. Wstałam z kanapy i zaczęłam krążyć po
salonie nie rozumiejąc kompletnie, o co chodzi.
- Nie, Harry. Mieliśmy
podróż poślubną w tajemnicy, żeby nikt go nie znalazł. Zgodziłam się na kościół
w Irlandii, bo bardzo tego chciał. Kupił mi psa, gdy zaczęliśmy żyć jako
małżeństwo w nadziei, że zdąży z niego urosnąć obrońca do czasu, gdy będę w
ciąży. On ma na końcu korytarza swój pokój muzyczny, w szafie powinny stać jego
buty.. – mówiłam, a łzy zaczęły ściekać po moich policzkach. Czyżby całe moje
życie było kłamstwem?
- Annie, nie masz męża.. –
próbował się wciąć.
- Oświadczył mi się tego
samego dnia, kiedy kupił sobie nowego Gibsona! – krzyknęłam, nie mogąc się
opanować. – Harry, gdzie jest Niall?! – krzyczałam, zaczynałam powoli zanosić
się szlochami. Jak mogło go nie być? A co z moimi wspomnieniami? Co z
wczorajszym pocałunkiem na dobranoc? Co z jego koszulkami, które niedawno
prasowałam i układałam w szafie? A czarny krawat, który utopił w bitej
śmietanie? Bałagan nut i tekstów na podłodze w drugim pokoju na końcu
korytarza?
- Przykro mi, ale Niall
nie istnieje. – odparł, a mój świat się zawalił. Upadłam na podłogę, nie byłam
w stanie opanować krzyków i przepływających przez moją głowę wspomnień. Jak?
Dlaczego? To jakiś żart, prawda?
W momencie gdy otworzyłam oczy, z mojego gardła wciąż
wydobywał się krzyk. Do ust spływały moje łzy, jeszcze chwila i gotowa byłam
się nimi krztusić. Nie mogłam ruszyć rękoma, coś mnie przytrzymywało do
materaca. Równie silny nacisk czułam na swoim tułowiu, moje nogi miały
przeraźliwą potrzebę kopania i wyrzucania z siebie smutku, ale nie miałam jak. Mimo
że miałam otwarte oczy, wciąż miałam przed nimi przykry wyraz twarzy bruneta
gdy dawał mi do zrozumienia, że miłość mojego życia nie istnieje.
Zaczęłam przeraźliwie szlochać, z trudem mi się
oddychało. Chciałam wytrzeć twarz rękoma ale nie mogłam, bo wciąż coś trzymało
mnie w przegubach i nie mogłam uciec. Serce mi stanęło i przez moment nie
chciało ruszyć, gdy poczułam ciepłe usta na swoim czole.
Świadomość doszła do mojego wzroku i powoli docierała do
reszty mojego ciała. Leżałam w łóżku, przygwożdżona do materaca przez silne,
męskie ciało. Przytrzymywał mnie, bym nie wykonywała więcej gwałtownych ruchów
i trwał w ciepłym i kojącym pocałunku, który rozrzedzał moje myśli. Na moment
przestałam szlochać, by móc usłyszeć i skojarzyć bicie jego serca z tym
znajomym. Wyraźnie odetchnął, gdy zwolniłam nieco napięcie w moich
wierzgających kończynach. Głęboko oddychałam, wymęczona ciągłymi krzykami i
potrzebą oddania nieprzyjemnej energii powietrzu dookoła siebie. Gdy westchnął,
owiał mnie jego oddech i wiedziałam, po prostu wiedziałam. Był przy mnie.
- No już, Annie. –
wyszeptał, w zasadzie wychrypiał. Na pewno był środek nocy, albo bardzo wczesny
ranek, jak zdołałam między uderzeniami serca wywnioskować z jego głosu. Fakt,
że się ode mnie odezwał, czułam na sobie jego dotyk, oddech i całą bliskość –
to było zbyt wiele. Zbyt potężna dawka bodźców w obliczu koszmaru, jaki
wytworzyła moja wyobraźnia.
Istniał. Był mój. Koił moje zbolałe serce i cierpiał
razem ze mną, bo go obudziłam ze spokojnego snu. Delikatnie zwolnił uścisk na
moich rękach i przeniósł swoje łokcie koło mojej głowy, by wygodniej się
oprzeć. Odwrócił na moment głowę, by nieprzyjemnie kilka razy kaszlnąć. Tym razem
naprawdę. Kilka dni temu, po powrocie z Barcelony. Przeziębił się, dostał
zapalenia górnych dróg oddechowych. Docierało do mnie, że działo się to
naprawdę. Byłam niedowiarkiem, ale nie mogłam na to zbyt wiele poradzić. Nie,
kiedy łzy na nowo zaczęły wypływać z oczu, a zamiast sennego uśmiechu
wykrzywiałam się w płaczliwym grymasie.
- To tylko sen, już nie
płacz. – mówił, a ja mimowolnie zaczęłam przytakiwać głową. Przymknęłam powieki,
by pozwolić kilku łzom się wydostać i pociągnęłam nosem. Przeniósł ciężar
swojego ciała na jedną stronę i delikatnie podciągnął górę koszulki, w której
spałam, żeby dosięgnąć do moich policzków i wytrzeć je miękkim materiałem. Znów
przycisnął usta do mojego czoła a ja to skrzętnie wykorzystywałam, próbując
uspokoić się zapachem jego skóry. Uderzyło we mnie zbyt mocno, sen był za
bardzo prawdziwy i nie mogłam przestać płakać. Nie mogłam wyobrazić sobie życia
bez niego, zbudowanego na fałszywej świadomości i nieprawdzie. Zagryzłam mocno
wargę, by powstrzymać nadchodzące szlochy i cicho płakałam, zaciskając coraz
silniej oczy. – Przykro mi, kochanie. –
mówił, próbując mnie uspokoić. – Zamieńmy się tylko, dobrze? – spytał sennie,
cmokając raz jeszcze linię moich włosów.
Chwycił mnie lewą ręką w talii i pomógł powoli przewrócić
się na drugi bok tak, bym wylądowała na jego tułowiu. Musiały go boleć już
ręce, od przytrzymywania i siebie i mnie. Podciągnął się odrobinę wyżej, by być
w bardziej siedzącej pozycji i pozwolił, bym usiadła na nim okrakiem powoli
opadła na klatkę piersiową. Moja twarz wylądowała tuż pod jego, więc mogłam
swobodnie na niego spojrzeć, gdy zadarłam głowę do góry. Przyciągnął kołdrę na
moje plecy i próbował tym ciepłem uspokoić drżenie moich kończyn, które jeszcze
się nie uspokoiły. Ułożyłam się wygodnie na jego piersi i pociągnęłam nosem,
powoli już hamując cieknące z oczu łzy. Położył jedną z rąk na moich lędźwiach
i delikatnie masował, co chwila sięgał ustami do moich włosów i posyłał mi
pocałunki.
- Przepraszam. –
wydusiłam z siebie, mocniej przytulając twarz do jego skóry. Potrzebowałam jego
ciepła, jego obecności, po prostu Jego.
- To tylko sen, Ann. Nic ci
nie grozi. – zapewniał, coraz bardziej sennym głosem. – Musiałaś naprawdę się
zdenerwować, co? – mruknął.
- A jak miałam
zareagować, skoro ciebie nie było? – wypłakałam, znów się zanosząc. Dołożył drugą
rękę na moje plecy i mocno mnie objął, starając się uciszyć.
- Przykro mi, mała. Nie
płacz. – mówił, po czym starał się jak najbardziej stłumić swój kaszel. Delikatnie
oboje się poruszyliśmy ale na pewno nie było to tak silne, żeby trzeba było go
przytrzymywać na siłę przy materacu. – Nigdzie się nie wybieram, jestem z tobą.
– dodał, co paradoksalnie wywołało największe łzy. Zaniosłam się potwornym
szlochem, tłumiłam go w jego skórze i nie widziałam nawet sensu w odsłanianiu
swojej twarzy. Byłam bałaganem, to co się działo w głowie było straszne a fakt,
że Niall naprawdę był ze mną – ratował mnie.
- Bardzo cię kocham. –
wypłakałam, trzęsąc się z każdym słowem.
- Hej, spójrz na mnie. –
poprosił, a ja ostatkami sił podniosłam głowę i zerknęłam. Przeszywał mnie
swoim pięknym, błękitnym wzrokiem. Patrzył na mnie z miłością, wspaniałym
uczuciem którego potrzebowałam bardziej, niż powietrza. Wytarł kciukami moje
policzki i przesunął niesforne kosmyki za ucho. – Kocham cię. – uśmiechnął się
sennie, ale jak ciepło. – I nie zamierzam przestać. Nie spieszy mi się też
nigdzie, chyba że z tobą. A teraz proszę, przestań płakać. Jesteś ze mną
bezpieczna, możesz spokojnie zasnąć. – cmoknął czubek mojego nosa.
- Wygodnie ci tak? –
spytałam, pociągając po raz ostatni nosem. Ułożyłam głowę pod jego obojczykiem
i spróbowałam się uspokoić, wdychając mocno zapach jego skóry.
- Możesz na mnie spać,
jeśli o to chodzi. – zachichotał, by rozluźnić atmosferę i udawało mu się to. Przeciągle
ziewnął i wrócił ze swoją ręką na moje plecy. Poprawiłam się raz jeszcze i
objęłam jego tors ramieniem, potrzebując jak najbliższego kontaktu. – Tylko możesz
się mniej wiercić, bo rano będziesz miała twardo pod tyłkiem. – zaśmiał się
sennie, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć. Ba, nawet po chwili znalazłam
energię na uderzenie go w bark.
- Nie wiem, co bym bez
ciebie zrobiła.
____________________________________________
@maryb96
@annieoholmes
mannien.tumblr.com
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments
ask.fm/manny96
Każdy komentarz mile widziany ;)