Obiecałam sobie (i wręcz jest to chyba zrozumiałe), że podczas żadnego z moich wyjazdów nic nie opublikuję. To czas dla mnie i tak dalej..
Ale jakoś skończyłam tutaj. Potrzebowałam porządku z rozdziałami i myślami w głowie, więc bardzo proszę.
Nie zapewniam, że ten rozdział jest doskonały. Jest jednym z tych, które według mnie stylistycznie i w ogóle jest przeciętny, lub w ogóle kiepski. Ale lubię go.
Jest pozytywny, a taki miał być - zważywszy na jego numer: 23. Dużo dla mnie znaczy, no i dlatego nic nie zmieniam w rozdziale. Nie sprawdzam. Jest na żywca. Jest absolutnie w 100% mój.
Zachęcam Was do komentowania i zadawania pytań - to naprawdę pobudza do działania i daje nadzieję, że może ze mną nie jest aż tak źle. Miewam złe dni, więc potrzebna mi choć odrobina dobrych wrażeń - a tych Wy mi dostarczacie.
Dzięki, że jesteście!
Od czasu do czasu zdarza mi się mieć przeczucie, że to
będzie dobry dzień. Obudziłam się dosyć wcześnie z perspektywą kilkunastu
godzin szczerego odpoczynku, toteż uśmiech na twarzy był niemały. Mimo, że
miękka pościel przyciągała mnie do siebie na jeszcze przynajmniej pół godziny,
nie dałam się. Pragnęłam wykorzystać jak najlepiej mój czas, którego wciąż mi
ostatnio brakowało. Wyciągnęłam się słusznie i wysunęłam swoje nogi spod
kołdry, pod którą i tak robiło mi się gorąco. Spojrzałam w moją lewą stronę i zastałam
jedno oko na wpół otwarte, w przeciwieństwie do uśpionej całej reszty jego skulonego
ciała. Leniwie uniósł brew na widok mnie wstającej z łóżka bez ani krzty bólu.
-
Pogrzało cię? – wymruczał zaspany. Dźwięk jego porannego głosu zawsze był jednym
z moich ulubionych, dlatego chwilę poczekałam zanim cokolwiek zrobiłam.
Pozwoliłam sercu kilka razy mocniej zabić, opanowałam rosnące na policzkach
rumieńce i uśmiechnęłam się.
-
Nie. Mamy piękny dzień, Niall. Nie chcę go zmarnować. – odparłam. Skrzywił się
na tę odpowiedź i pojawił się jego znajomy grymas, który oddaje jego niechęć do
samotności.
Schyliłam
się w jego stronę i przeczesałam palcami bałagan, który miał na głowie.
Przymknął oczy zadowolony. Przysięgam, zachowywał się czasami jak wymagający i
kochany szczeniaczek, słowo. Odchrząknął zanim cokolwiek innego powiedział i
przetarł oczy tą ręką, która nie próbowała przyciągnąć do niego mojej talii.
-
I co ty niby chcesz robić, miałaś mieć dzień relaksu…
-
No to go będę miała. Pójdę teraz na basen na przykład. – ucałowałam go w czubek
nosa a później wywołałam małe iskierki miłości, cmokając go w usta. Wiedział,
że nie wygra tym razem, bo woda była jednym z moich żywiołów. Biorąc pod uwagę
fakt, że będzie już kilka miesięcy od ostatniej wycieczki do pływalni, nie
zaprotestowałby.
-
Tylko wróć do mnie. – uniósł jeden z kącików ust na widok mojego
podekscytowania. Mrugnęłam zalotnie okiem i wyrwałam się z jego uścisku
ciekawskich dłoni.
Gdy ciasny strój pływacki przywierał
już do mojego ciała, wsunęłam na biodra luźne szorty i wygrzebałam z szafy
świeżo wyprany podkoszulek. Pakowałam ostatnie rzeczy jedną ręką a drugą
wkładałam do ust suszone morele, jako pierwsze śniadanie. Pozbywałam się
kluczyków do samochodu w tej samej chwili, gdy Niall pojawił się w kuchni
całkowicie ubrany. Ziewnął przeciągle i rozprostował kręgosłup a gdy mijał mnie
po drodze do szafek, delikatnie dźgnął mnie palcem w bok.
-
Myślałam, że jest dla ciebie za wcześnie..?
-
Myślałem, że miałaś normalnie jeść? – pokazał na mój mały woreczek z suszonymi
owocami i zaczął sobie robić moje ulubione płatki śniadaniowe. Przewróciłam
oczami.
-
Idę na basen. Chcesz, żebym zwróciła zawartość mojego żołądka do wody? – cicho
się zaśmiałam. – Nie martw się, jak wrócę to zjem coś jeszcze. – dodałam, żeby
go upewnić. – Gdzie się wybierasz?
-
Muszę podjechać na Oxford Street odebrać od Apple’a głupią przejściówkę.
Amerykanie są beznadziejni z tymi swoimi kontaktami. – marudził.
-
Przecież było ich kilka, nawet w szufladzie pod…
-
No ale nie ma, albo pożyczyłem albo zgubiłem. Mieli przysłać pocztą, ale jakoś
jej nie widzę. Może zdążę przed wielkim tłumem. – odparł i cicho westchnął. Nie
lubił rano wstawać, to było jasne. – Podwieźć cię?
-
Przejdę się, jest zbyt ładnie na klimatyzację i metalowe pudełko. –
uśmiechnęłam się ze świadomością, że nie lubił gdy tak nazywałam jego czarnego
Range Rovera. Tylko dla żartów, oczywiście – przecież gdybym mogła, jeździłabym
nim sama.
-
Niech ci będzie. – usłyszałam, a chwilę minut później kończyłam przekomarzać
się z nim na temat czarnej koszulki, która dla niego nie była dobrym pomysłem w
upalny dzień.
Odkąd pamiętam uwielbiałam to
uczucie resztek rześkiego z nocy powietrza na niemalże nagich nogach.
Dzielnica, w której byłam dopiero budziła się do życia w przeciwieństwie do
ścisłego centrum. Tutaj mogłam odetchnąć głęboko i nie czuć jeszcze spalin,
którymi skażony był chyba cały Londyn. Moje różowe espadryle nie wydawały
żadnego dźwięku na suchym chodniku, toteż nie burzyłam w ogóle spokojnej aury.
Właściciele kilku przydrożnych sklepów otwierali drzwi, przyjmowali pierwsze
dzisiaj towary. Z daleka wypatrzyłam po drugiej stronie ulicy mały stragan, na
którym powoli pojawiały się kolorowe warzywa i owoce. Miałam w duchu nadzieję,
że przyjdzie mi wrócić do domu z chociaż małą siateczką czegoś pysznego.
Gdybym szła teraz od mojego
poprzedniego mieszkania, nie byłoby tak swojsko i przyjemnie. Musiałabym wstać
razem ze słońcem, żeby zaznać odrobiny spokoju na ulicy obleganej przez
kierowców, pieszych i tych, którzy czekali na autobus. Cieszyłam się, że mogę
pooddychać spokojną dzielnicą tego miasta, nauczyć się wręcz na pamięć i
wspominać później przez długie lata. Nie ma nic wspanialszego niż wspomnienia,
które wytworzyło się dzięki własnemu doświadczeniu i chęci.
Powoli dochodziłam do pływalni.
Kilkoro dzieci zostało wysadzonych z drogiego mercedesa przez jak mniemam ojca,
który już odbierał służbową komórkę. Pobiegły ile sił w nogach do szerokich
drzwi ośrodka sportowego, pewnie na coś w stylu polskiego „lata w mieście”. Nigdy
nie zapisałam się na coś takiego, mama zawsze spędzała ze mną wakacje i ferie
zimowe w domu, więc nie było potrzeby. Często zazdrościłam rówieśnikom świetnej
zabawy, pamiętam to doskonale. Jednak z perspektywy czasu z niczego bardziej
się nie cieszę jak z tego, że w dzieciństwie otrzymywałam ogromne dawki troski
i miłości ze strony rodziców. Jest z czego się cieszyć.
Pokonałam kilka płaskich schodków i
już byłam pochłonięta przez uderzający zapach chloru. Może i nieprzyjemny, ale
przywołujący na myśl odprężenie dla ciała, jakie zaraz mnie czeka. Rozprawiłam
się z szatnią i innymi potrzebnymi przed wejściem sprawami w minuty. Tak bardzo
nie mogłam doczekać się zanurzenia w wodzie, że nie dałabym rady w tej chwili
stamtąd wyjść.
W momencie, gdy czułam napierającą
na moje ciało wodę, westchnęłam z ulgą. niebNigdy nie zapisałam się na coś
takiego, mama zawsze spędzała ze mną wakacje i ferie zimowe w domu, więc nie
było potrzeby. Często zazdrościłam rówieśnikom świetnej zabawy, pamiętam to doskonale.
Jednak z perspektywy czasu z niczego bardziej się nie cieszę jak z tego, że w
dzieciństwie otrzymywałam ogromne dawki troski i miłości ze strony rodziców.
Jest z czego się cieszyć.
Pokonałam kilka płaskich schodków i
już byłam pochłonięta przez uderzający zapach chloru. Może i nieprzyjemny, ale
przywołujący na myśl odprężenie dla ciała, jakie zaraz mnie czeka. Rozprawiłam
się z szatnią i innymi potrzebnymi przed wejściem sprawami w minuty. Tak bardzo
nie mogłam doczekać się zanurzenia w wodzie, że nie dałabym rady w tej chwili
stamtąd wyjść.
W momencie, gdy czułam napierającą
na moje ciało wodę, westchnęłam z ulgą. Niebywałe, jak taka prosta rzecz może
mnie wprawić w czysty błogostan. Mięśnie mimo koniecznego wysiłku z każdym
ruchem jednocześnie odprężały się, z każdym pchnięciem czy machnięciem kończyn
uchodziły ze mnie wszystkie negatywne emocje, jakie towarzyszyły mi w ostatnim
czasie. Wiedziałam, że nie mogę przesadzić z wysiłkiem – byłoby samobójstwo na
kolejny poranek. Pływałam spokojnie, bez nerwów i za dużego obciążenia. Miałam
cały tor dla siebie, wokół mnie kręciło się jedynie kilku mężczyzn w tym dwóch
ratowników. Nie miałam czym się przejmować, mogłam odpłynąć myślami niewyobrażalnie
daleko.
Minęło prawie pół godziny, więc
postanowiłam przestać. Utrzymywałam się na wodzie przez kilka minut, by ogarnąć
wszystko co było nieuporządkowane w głowie. Rozluźniłam mięśnie, pozwoliłam
sobie na całkowity spokój wewnętrzny. Nie przeszkadzał mi płacz noworodka,
którego rodzice zabrali po raz pierwszy na basen. Nie słyszałam jak panowie na
torach obok rozmawiają i śmieją się. Nie obchodziło mnie to kompletnie. Byłam
tylko ja, moje ciało i woda. Sposób na ratunek.
Do kolejnych niezapomnianych chwil,
które zawsze będę kochać muszę zaliczyć spacer powrotny do domu. Woda powoli
kapie z mokrych włosów, których celowo nie suszyłam – bo po co? Słońce
zaczynało mocno prażyć, więc skóra delikatnie łaskotała w niektórych miejscach.
Okulary przeciwsłoneczne na nosie powstrzymywały przechodniów od komentowania
moich dołków pod oczami, które wywołane zostały przez ciasne okulary pływackie.
Woda wyssała ze mnie energię, ale to dobrze. Czułam się oczyszczona ze
wszystkiego, co było dla mnie trudnym. Powoli szłam tym samym chodnikiem i na
wysokości tej samej kamienicy z czerwonej cegły, ujrzałam przyjemny dla oka
stragan. Upewniłam się, że nic nie stoi mi na przeszkodzie by przebiec na drugą
stronę i już chwilę później dumnie kroczyłam z torebką pełną malin, kiwi i świeżych
morel.
W momencie gdy przekraczałam próg
domu, na dworze powoli odczuwalny stawał się skwar. Zdjęłam buty, by schłodzić
stopy zimną podłogą.
-
Niall? – zawołałam i niedługo musiałam szukać. Weszłam do kuchni, by rozprawić
się ze smacznym nabytkiem. Stał przy otwartej lodówce i opierał się o jej
drzwi. Pozbył się swojej niekorzystnej koszulki, jego skórę pokrywała jedynie
cieniutka warstwa lepiącego się potu, krótkie sportowe spodenki luźno zwisały
na biodrach i odsłaniały górną część białych bokserek. Na nie niestety nie
miałam wpływu, obojętnie jak bardzo nie podobał mi się jego zwyczaj wysokiego
podciągania białej bielizny, mogłam temu zapobiegać tak samo jak nerwowemu
obgryzaniu paznokci – bezskutecznie.
-
Hej, jak było? – spytał. Odwrócił głowę od lodówki i zamknął ją lekkim
trzaśnięciem. zabrał mi z ręki siatkę, zanurzył w niej rękę i wyciągnął morelę,
w którą od razu się wgryzł. Uśmiechnęłam się na ten widok.
-
Bardzo dobrze. Cieszę się, że poszłam. – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie było
dużo ludzi, więc mogłam spokojnie popływać. – dodałam.
Oparłam głowę o jego ramię. Odgarnął
mokre włosy z mojej twarzy i ucałował moje czoło a ja znów uśmiechnęłam się.
Chwilę tak tuliłam się do jego boku, podczas gdy on podjadał maliny.
-
Tylko zostaw coś dla mnie. – zaśmiałam się. Ochoczo i z zapewnieniem przytaknął i
dalej przeżuwał.
Rozluźniłam zmysły, by odetchnąć
również w domu. Skupiłam się na spokojnym oddechu i zastanowiłam się, czy wciąż
jest mi z czymś trudno. Zdawało się, że nic już mnie nie nęka, mogę być
spokojna i całkowicie odpocząć dzisiejszego dnia. Kilka razy głębiej nabrałam
powietrza do płuc i mówiąc szczerze byłam przekonana, że poczuję więcej efektu
upału na jego skórze niż jakiegoś słodkiego zapachu. Skupiłam się przez moment
i wiedziałam, że doskonale go znam. Na pewno nie były to nasze perfumy, ani nie
pachniało mi to na cytrusowy żel pod prysznic. Powoli wertowałam myśli i
szukałam w moim otoczeniu czegoś, co tak dusząco ładnie by pachniało, o ile to
w ogóle jest możliwe. Odsunęłam się powoli by spojrzeć na niego i zmarszczyłam
brwi. Odwzajemnił spojrzenie i patrzył, jak pociągam znów nosem zaciekawiona.
-
Wiem, spociłem się. Zaraz pójdę pod prysznic. – mruknął, ale ja nie dawałam za
wygraną. Coś mi świtało, kojarzyłam o co chodzi…
-
Byłeś w Hollisterze? – wypaliłam. Mogłam przysiąc, że oczy świeciły mi się jak
najjaśniejsze błyskotki u jubilera. Uśmiechnął się szeroko i nie odpowiedział
nic. – Niall! – podniosłam głos z podekscytowania bo wiedziałam dokładnie co to
znaczy.
Hollister może i był popularnym i
drogim sklepem, a dzieciaki robiły wszystko by mieć jakiekolwiek ubranie z jak
największym znaczkiem firmowym. Hollister jest fajny – powiedziałaby połowa z
nich (Och, tak samo jak mój chłopak kilka lat wcześniej, powiedzmy w 2010.
roku, gdy dostał pierwszy przypływ większych pieniędzy i nie nosił nic innego
jak wielki napis HOLLISTER albo JACK WILLS na nogawkach mało stylowych spodni
dresowych i bluz. Taka dygresja kochającej dziewczyny J).
Gdy zrobili pierwszy sklep w Warszawie ja chodziłam jeszcze do liceum, dzieci
bogatych rodziców były w niebie. Ja sobie spokojnie żyłam we własnym świecie i
po cichu marzyłam, że kiedyś sklep ten będzie mniej „mainstreamowy” i
faktycznie kojarzony z Kalifornią, a nie byciem fajnym. Rodzice któregoś razu
widząc mój ciągnący się za sklepem wzrok, zabrali mi do niego i postanowili
kupić bluzę, która idealnie nadawała się wtedy na wspólny wypad nad morze,
mający też uzmysłowić mi niektóre błędy jakie popełniłam (włączając w to
toksyczny związek z moim byłym). Dostałam przecenioną o połowę, białą bluzę na
chłodne wieczory na plaży. I tak, dołączyłam do ludzi z ubraniem z tego sklepu.
Ale nie zrobiłam tego żeby się wpasować w otoczenie i wzbudzić podziw, ale by
samej ze sobą dobrze się czuć. Rozmarzyć się o San Jose i Los Angeles, które są
od zawsze dla mnie jak marzenie.
Pragnęłam czuć Kalifornię nie tylko
w swoich żyłach. Mieć świadomość, że chociaż moje ubranie jest takie „so cal”,
co sprawiało mi to niemałą frajdę. Nie pamiętam, żebym w ciągu mojego życia
więcej marzyła i planowała podróży na przyszłość, jak po otrzymaniu pierwszej
rzeczy z Hollistera. Może to tylko sklep a ja jestem dziwna i płytka. Ale zdaje
się, że Niall mnie zrozumiał i za to jestem mu wdzięczna. Moja sytuacja
finansowa nie wygląda jak cztery lata temu, a mimo to nie mam połowy szafy z
charakterystycznym logo, bo po prostu jest to dla mnie zbyt cenne, by na raz
otrzymać całość. Raz na kilka miesięcy sprawię sobie prezent, a przez resztę
roku jestem szczęśliwa i pielęgnuję nowe ubranie bardziej niż cokolwiek innego.
Duszący i słodki zapach, jaki ogarnia całe płuca po wejściu do sklepu jest
zapachem wolności, w której moje marzenia mają swobodę dryfowania jak deska surfingowa
bez właściciela na otwartym morzu.
I’m so pathetic but I don’t care.
Deal with me.
-
W sypialni na łóżku. – powiedział, a ja już ciągnęłam go za rękę jak mała
dziewczynka. Serce szybko biło mi z radości, uśmiech nie schodził z twarzy.
Na pościelonym równo łóżku leżała
charakterystyczna papierowa torebka z półnagim modelem, który nawet nie stał
obok prawdziwego surfera, ale mniejsza o to. Drżącą ręką sięgnęłam po pakunek i
wyciągnęłam z niego miękki, szaro-niebieski materiał, z którego zrobiony był
luźny crop top. Utrzymany był w moim ulubionym, wygodnym stylu i był piękny,
wymarzony. Otuchy jak zawsze dodawał mi mały rozmiar ze względu na krój
oversize, co na niektórych modelkach marki wyglądało jak za duże worki. Bez
zbędnych ceregieli zrzuciłam z siebie białą koszulkę i ubrałam nowe cudeńko,
które zajmie jedno z honorowych miejsc w szafie. Rozmiar był więcej niż
idealny, toteż w zamian Niall otrzymał słuszną porcję buziaków.
-
Uwielbiam, gdy jesteś szczęśliwa. – zaśmiał się. Ja kilka kolejnych razy mu
podziękowałam i cieszyłam się pełnią swojej radości.
-
No dobra, już, jedziesz chlorem. – zaczął teatralnie machać dłonią przed nosem
i odsuwać się ode mnie. – Lepiej chodź pod prysznic, bądźmy ekologiczni. –
mrugnął do mnie zaczepnie. Pociągnął mnie za sobą i schłodził nas obydwoje
zimnym, przyjemnym prysznicem.
Podwójne, rodem z filmów gwizdnięcie
przywitało mnie w drewnianej zamkniętej altanie ogrodowej. Leżał plackiem na
kolorowych poduchach, w telewizji niedawno zaczął się mecz, którego ponoć nie
mógł sobie odpuścić.
-
Gwizdać to możesz na psa, nie na mnie. – odparłam, karcąc jego typowe
zachowanie. Tylko czekałam na kilka zalotnych komentarzy pod adresem mojego
bikini, które ubrałam ze względu na upalne, słoneczne popołudnie.
-
No nie obrażaj się. – jęknął na moją reakcję i przyciągnął mnie do siebie za
uda.
-
Koktajl ci niosę, nie zachowuj się jak typowy Polak w dresie. – zażartowałam,
ale po części faktycznie miałam to na myśli. Dałam mu do ręki zimną szklankę z
owocowym, przed chwilą zrobionym napojem i wystającą słomką.
-
Z alkoholem?
-
Nie, przecież chłodzi ci się piwo. – przewróciłam oczami. W końcu upił kilka
łyków i z mlaśnięciem ucałował moją nogę na wysokości swojej głowy i mruczał,
że mu smakuje. Wyszłam na drewniany podest, na którym piekielnie prażyło
słońce. Położyłam się prosto na nim i nie przejmowałam się gorącem, jedynie
czułam jak każda komórka z osobna bogaci się w piękną barwę promieni
słonecznych.
Ciepło powoli wdzierało się w moją
skórę, kropelki potu zaczynały spływać po dekolcie. Mogłabym tak leżeć
godzinami, czułam jak cały organizm radował się ogromnymi ilościami witaminy D.
Może i miało to przyczynić się do szybko starzejącej się skóry, no ale co z
tego? Czemu miałabym odmawiać sobie przyjemności – żeby potem żałować? Co to,
to nie. Rozkoszowałam się wolnym dniem, który jak dotąd sprawiał mi same
przyjemności. Momentami sama do siebie się uśmiechałam, cieszyłam się każdym
swoim oddechem gorącego powietrza.
Donośny dzwonek do drzwi zaburzył
moją zrelaksowaną aurę. Spojrzałam wyczekująco na Nialla, który robił to samo
ze mną. W końcu zaczął podnosić się z kanapy, lecz niefortunnie kopnął się w
stojący nieopodal stolik i zaczął masować obolałe miejsce i siarczyście kląć.
Westchnęłam głośno i wstałam.
-
Nie otwierasz w takim stanie.. – mruknął między syknięciami z bólu piszczela
bodajże. Rzucił mi swoją koszulkę, która leżała blisko niego. Wywróciłam oczami
na jego zachowanie, choć w duchu byłam z niego zadowolona. Wsunęłam na
rozgrzane ciało jego biały, bardzo powycinany tank top i mało brakowało, a
parsknęłabym śmiechem. Nie udało mu się tym razem, bo niewiele na pierwszy rzut
oka przykrywał. Musiałam po drodze do drzwi chwilę się pogimnastykować, to coś
podciągnąć, związać w supeł… by w końcu zasłonić większość mojej górnej części
stroju kąpielowego.
-
Lou! Luxie! – ucieszyłam się na widok dwóch blondynki i jej maleńkiej kopii.
-
Hi auntie Annie! – Przywitała mnie
mała wróżka – bo w taki strój była ubrana. Wymachiwała swoją zabawkową różdżką
i uroczo wyglądała cała w różowych barwach. Na policzku miała resztki lodów
czekoladowych, co tylko dodawało jej uroku.
-
Nie przeszkadzamy? Ktoś tu się uparł, że musi się pochwalić nowym kostiumem. –
uśmiechnęła się, gdy przytuliłam ją na powitanie.
-
Nie, pewnie że nie. Nic dzisiaj nie robimy.
-
Jak to nie? – usłyszałam za sobą jego głos. – Smażymy się na grillu z naszą
małą wróżką. – zaskomlał do Lux i wziął ją do siebie na ręce. Mimowolnie
uśmiechnęłam się i ucieszyłam z widoku, jaki przede mną się roztaczał.
Gdy Niall za bardzo zainteresował
się z powrotem swoim meczem, mała blondyneczka zaczęła bawić się w swoją mamę.
Ze skupieniem i ogromną dokładnością przekładała i zawijała moje włosy, gdy
obie z Lou siedziałyśmy na trawie w ogrodzie. Nie miałam serca rozplątywać
czegoś na kształt jej autorskiego warkocza, który powstał po długich
staraniach. Na koniec jeszcze „zaczarowała” moje jasne kosmyki kilkoma
wymyślonymi na poczekaniu zaklęciami i była z siebie ogromnie dumna.
-
Masz, zrób Annie zdjęcie. – mała dostała od mamy jej telefon i sprytnie
uwieczniła swoje dzieło. Przybiłyśmy sobie piątki, a ona znów zaczęła
majstrować w moich włosach. Nie mogłam jej nie pozwolić, prawda?
Malutkie rączki uparcie pracowały
przy mojej głowie. Dopijałam kolejny łyk schłodzonego napoju a w domu znów
rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Kątem oka widziałam, jak Niall walczy ze sobą.
Jako wymówki próbował użyć jakiejś wciągającej akcji podczas meczu, jednak ja
jedynie wygodniej rozsiadłam się na ziemi i zachęcająco połaskotałam Lux, by
dalej się ze mną bawiła. Lou wyczuła atmosferę i uśmiechnęła się złośliwie.
-
Niall, ktoś dzwoni. – wystawiła mu język i wiedziała, że tym zwyciężyła. Byłam
jej ogromnie wdzięczna za idealne odnalezienie się w sytuacji. Z niemałą
radością obserwowałyśmy, jak podnosi swoje szanowne literki z kanapy i wchodzi
do domu.
Dało się słyszeć podniesione męskie
głosy, które zaraz zamieniły się w śmiech. Przed moimi oczami pojawił się
Harry, który na widok samych blondynek udawał, że dostaje oczopląsu.
-
A co to za blond impreza? Czuję się dyskryminowany! – narzekał. Lou przewróciła
oczami. Za to mała Lux nie wiedziała już gdzie ma oczy podziać – nagle wszyscy
wyrażali ochotę na zabawianie małej, co było absolutnie na korzyść jej mamy.
Wreszcie widziałam jak odpoczywa na trawie, nabiera słońca i jeszcze większego
wigoru. Jej córka była w dobrych rękach a jej należała się chwila dla siebie,
mimo że w naszym towarzystwie.
-
Jak się ma moja pracoholiczka? – spytał Styles, gdy dziewczynka wskakiwała mu
na ramiona.
-
Bardzo dobrze, dziękuję. – odparłam dumnie i uśmiechnęłam się. – Niall mówi, że
mam dzień relaksu więc czekam aż zrobi mi obiad i przyniesie schłodzone piwo. –
powiedziałam nieco głośniej tak, by usłyszał. Lou uśmiechnęła się kąśliwie a on
uniósł zaciekawiony brew. Harry wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi,
więc jak tylko spojrzał na blondyna ten niemalże od razu pomaszerował do
kuchni. No patrzcie, wystarczy posiadać protekcyjnego przyjaciela, by chłopak
ruszył swoje dumne siedzenie. Nie, żebym narzekała – po prostu wyglądało to
komicznie. Niall najwyraźniej nie chciał wejść w konflikt ze mną ani z nim,
więc stosował się do wszystkiego, co kończyło się Harry’ego aprobatą.
-
Proszę, schłodzone irlandzkie piwo –
odrobinę wycedził – dla mojej księżniczki. – mruknął, gdy schylał się do mnie z
zimną butelką. Podziękowałam mu szerokim uśmiechem i dałam do zrozumienia, że
czuję się z tym dość błogo.
-
Mamusiu, jeść! – głośno domagała się Lux. Wisiała na ramionach bruneta, który
udawał że jest samolotem. Wiedziałam, że jest stworzony do opieki nad małymi
dziećmi, zwłaszcza ze swoim niecodziennym poczuciem humoru.
-
Nie martw się, skarbie. Wujkowie zaraz zrobią pyszności z grilla. – odpowiedziała,
a głowa loczka momentalnie powędrowała w naszą stronę.
-
Wujkowie? – oburzył się, ale było za
późno. Mała wróżka na jego barkach już cieszyła się z otrzymanego zapewnienia.
-
Chodź, wujaszku. Pokażemy tym paniom dobrą
szkołę barbecue. – Niall pociągnął go w stronę domu, więc ten nawet nie zdążył
zaprotestować. To spowodowało, że tylko szerzej się uśmiechnęłam.
Mogłabym
tak spędzać każde popołudnie.
*Nie przyzwyczajać się do w miarę krótkich przerw między rozdziałami, błagam! Mam swój czas! :)
Jejuu, taki pozytywny rozdział, że z kazdym słowem moj uśmiech rósł coraz bardziej :3 Uwielbiam szczęśliwą Annie, Nialla, a gdy mieszasz do ich życia jeszcze ich przyjaciół to jestem w niebie! Nie moge doczekac sie nastepnego rozdzialu i coz zycze zeby dobry nastroj Cie nie opuszczal. - K
OdpowiedzUsuńTEN ROZDZIAŁ JEST TAKI SŁODKI!!!!!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!!!/
buziaki xx