Manny

piątek, 25 lipca 2014

#23

Dobry!

Obiecałam sobie (i wręcz jest to chyba zrozumiałe), że podczas żadnego z moich wyjazdów nic nie opublikuję. To czas dla mnie i tak dalej..
Ale jakoś skończyłam tutaj. Potrzebowałam porządku z rozdziałami i myślami w głowie, więc bardzo proszę.
Nie zapewniam, że ten rozdział jest doskonały. Jest jednym z tych, które według mnie stylistycznie i w ogóle jest przeciętny, lub w ogóle kiepski. Ale lubię go.
Jest pozytywny, a taki miał być - zważywszy na jego numer: 23. Dużo dla mnie znaczy, no i dlatego nic nie zmieniam w rozdziale. Nie sprawdzam. Jest na żywca. Jest absolutnie w 100% mój.

Zachęcam Was do komentowania i zadawania pytań - to naprawdę pobudza do działania i daje nadzieję, że może ze mną nie jest aż tak źle. Miewam złe dni, więc potrzebna mi choć odrobina dobrych wrażeń - a tych Wy mi dostarczacie.

Dzięki, że jesteście!






            Od czasu do czasu zdarza mi się mieć przeczucie, że to będzie dobry dzień. Obudziłam się dosyć wcześnie z perspektywą kilkunastu godzin szczerego odpoczynku, toteż uśmiech na twarzy był niemały. Mimo, że miękka pościel przyciągała mnie do siebie na jeszcze przynajmniej pół godziny, nie dałam się. Pragnęłam wykorzystać jak najlepiej mój czas, którego wciąż mi ostatnio brakowało. Wyciągnęłam się słusznie i wysunęłam swoje nogi spod kołdry, pod którą i tak robiło mi się gorąco. Spojrzałam w moją lewą stronę i zastałam jedno oko na wpół otwarte, w przeciwieństwie do uśpionej całej reszty jego skulonego ciała. Leniwie uniósł brew na widok mnie wstającej z łóżka bez ani krzty bólu.    
- Pogrzało cię? – wymruczał zaspany. Dźwięk jego porannego głosu zawsze był jednym z moich ulubionych, dlatego chwilę poczekałam zanim cokolwiek zrobiłam. Pozwoliłam sercu kilka razy mocniej zabić, opanowałam rosnące na policzkach rumieńce i uśmiechnęłam się.
- Nie. Mamy piękny dzień, Niall. Nie chcę go zmarnować. – odparłam. Skrzywił się na tę odpowiedź i pojawił się jego znajomy grymas, który oddaje jego niechęć do samotności.
Schyliłam się w jego stronę i przeczesałam palcami bałagan, który miał na głowie. Przymknął oczy zadowolony. Przysięgam, zachowywał się czasami jak wymagający i kochany szczeniaczek, słowo. Odchrząknął zanim cokolwiek innego powiedział i przetarł oczy tą ręką, która nie próbowała przyciągnąć do niego mojej talii.
- I co ty niby chcesz robić, miałaś mieć dzień relaksu…
- No to go będę miała. Pójdę teraz na basen na przykład. – ucałowałam go w czubek nosa a później wywołałam małe iskierki miłości, cmokając go w usta. Wiedział, że nie wygra tym razem, bo woda była jednym z moich żywiołów. Biorąc pod uwagę fakt, że będzie już kilka miesięcy od ostatniej wycieczki do pływalni, nie zaprotestowałby.
- Tylko wróć do mnie. – uniósł jeden z kącików ust na widok mojego podekscytowania. Mrugnęłam zalotnie okiem i wyrwałam się z jego uścisku ciekawskich dłoni.

            Gdy ciasny strój pływacki przywierał już do mojego ciała, wsunęłam na biodra luźne szorty i wygrzebałam z szafy świeżo wyprany podkoszulek. Pakowałam ostatnie rzeczy jedną ręką a drugą wkładałam do ust suszone morele, jako pierwsze śniadanie. Pozbywałam się kluczyków do samochodu w tej samej chwili, gdy Niall pojawił się w kuchni całkowicie ubrany. Ziewnął przeciągle i rozprostował kręgosłup a gdy mijał mnie po drodze do szafek, delikatnie dźgnął mnie palcem w bok.
- Myślałam, że jest dla ciebie za wcześnie..?
- Myślałem, że miałaś normalnie jeść? – pokazał na mój mały woreczek z suszonymi owocami i zaczął sobie robić moje ulubione płatki śniadaniowe. Przewróciłam oczami.
- Idę na basen. Chcesz, żebym zwróciła zawartość mojego żołądka do wody? – cicho się zaśmiałam. – Nie martw się, jak wrócę to zjem coś jeszcze. – dodałam, żeby go upewnić. – Gdzie się wybierasz?
- Muszę podjechać na Oxford Street odebrać od Apple’a głupią przejściówkę. Amerykanie są beznadziejni z tymi swoimi kontaktami. – marudził.
- Przecież było ich kilka, nawet w szufladzie pod…
- No ale nie ma, albo pożyczyłem albo zgubiłem. Mieli przysłać pocztą, ale jakoś jej nie widzę. Może zdążę przed wielkim tłumem. – odparł i cicho westchnął. Nie lubił rano wstawać, to było jasne. – Podwieźć cię?
- Przejdę się, jest zbyt ładnie na klimatyzację i metalowe pudełko. – uśmiechnęłam się ze świadomością, że nie lubił gdy tak nazywałam jego czarnego Range Rovera. Tylko dla żartów, oczywiście – przecież gdybym mogła, jeździłabym nim sama.
- Niech ci będzie. – usłyszałam, a chwilę minut później kończyłam przekomarzać się z nim na temat czarnej koszulki, która dla niego nie była dobrym pomysłem w upalny dzień.

            Odkąd pamiętam uwielbiałam to uczucie resztek rześkiego z nocy powietrza na niemalże nagich nogach. Dzielnica, w której byłam dopiero budziła się do życia w przeciwieństwie do ścisłego centrum. Tutaj mogłam odetchnąć głęboko i nie czuć jeszcze spalin, którymi skażony był chyba cały Londyn. Moje różowe espadryle nie wydawały żadnego dźwięku na suchym chodniku, toteż nie burzyłam w ogóle spokojnej aury. Właściciele kilku przydrożnych sklepów otwierali drzwi, przyjmowali pierwsze dzisiaj towary. Z daleka wypatrzyłam po drugiej stronie ulicy mały stragan, na którym powoli pojawiały się kolorowe warzywa i owoce. Miałam w duchu nadzieję, że przyjdzie mi wrócić do domu z chociaż małą siateczką czegoś pysznego.
            Gdybym szła teraz od mojego poprzedniego mieszkania, nie byłoby tak swojsko i przyjemnie. Musiałabym wstać razem ze słońcem, żeby zaznać odrobiny spokoju na ulicy obleganej przez kierowców, pieszych i tych, którzy czekali na autobus. Cieszyłam się, że mogę pooddychać spokojną dzielnicą tego miasta, nauczyć się wręcz na pamięć i wspominać później przez długie lata. Nie ma nic wspanialszego niż wspomnienia, które wytworzyło się dzięki własnemu doświadczeniu i chęci.
            Powoli dochodziłam do pływalni. Kilkoro dzieci zostało wysadzonych z drogiego mercedesa przez jak mniemam ojca, który już odbierał służbową komórkę. Pobiegły ile sił w nogach do szerokich drzwi ośrodka sportowego, pewnie na coś w stylu polskiego „lata w mieście”. Nigdy nie zapisałam się na coś takiego, mama zawsze spędzała ze mną wakacje i ferie zimowe w domu, więc nie było potrzeby. Często zazdrościłam rówieśnikom świetnej zabawy, pamiętam to doskonale. Jednak z perspektywy czasu z niczego bardziej się nie cieszę jak z tego, że w dzieciństwie otrzymywałam ogromne dawki troski i miłości ze strony rodziców. Jest z czego się cieszyć.
            Pokonałam kilka płaskich schodków i już byłam pochłonięta przez uderzający zapach chloru. Może i nieprzyjemny, ale przywołujący na myśl odprężenie dla ciała, jakie zaraz mnie czeka. Rozprawiłam się z szatnią i innymi potrzebnymi przed wejściem sprawami w minuty. Tak bardzo nie mogłam doczekać się zanurzenia w wodzie, że nie dałabym rady w tej chwili stamtąd wyjść.
            W momencie, gdy czułam napierającą na moje ciało wodę, westchnęłam z ulgą. niebNigdy nie zapisałam się na coś takiego, mama zawsze spędzała ze mną wakacje i ferie zimowe w domu, więc nie było potrzeby. Często zazdrościłam rówieśnikom świetnej zabawy, pamiętam to doskonale. Jednak z perspektywy czasu z niczego bardziej się nie cieszę jak z tego, że w dzieciństwie otrzymywałam ogromne dawki troski i miłości ze strony rodziców. Jest z czego się cieszyć.
            Pokonałam kilka płaskich schodków i już byłam pochłonięta przez uderzający zapach chloru. Może i nieprzyjemny, ale przywołujący na myśl odprężenie dla ciała, jakie zaraz mnie czeka. Rozprawiłam się z szatnią i innymi potrzebnymi przed wejściem sprawami w minuty. Tak bardzo nie mogłam doczekać się zanurzenia w wodzie, że nie dałabym rady w tej chwili stamtąd wyjść.
            W momencie, gdy czułam napierającą na moje ciało wodę, westchnęłam z ulgą. Niebywałe, jak taka prosta rzecz może mnie wprawić w czysty błogostan. Mięśnie mimo koniecznego wysiłku z każdym ruchem jednocześnie odprężały się, z każdym pchnięciem czy machnięciem kończyn uchodziły ze mnie wszystkie negatywne emocje, jakie towarzyszyły mi w ostatnim czasie. Wiedziałam, że nie mogę przesadzić z wysiłkiem – byłoby samobójstwo na kolejny poranek. Pływałam spokojnie, bez nerwów i za dużego obciążenia. Miałam cały tor dla siebie, wokół mnie kręciło się jedynie kilku mężczyzn w tym dwóch ratowników. Nie miałam czym się przejmować, mogłam odpłynąć myślami niewyobrażalnie daleko.
            Minęło prawie pół godziny, więc postanowiłam przestać. Utrzymywałam się na wodzie przez kilka minut, by ogarnąć wszystko co było nieuporządkowane w głowie. Rozluźniłam mięśnie, pozwoliłam sobie na całkowity spokój wewnętrzny. Nie przeszkadzał mi płacz noworodka, którego rodzice zabrali po raz pierwszy na basen. Nie słyszałam jak panowie na torach obok rozmawiają i śmieją się. Nie obchodziło mnie to kompletnie. Byłam tylko ja, moje ciało i woda. Sposób na ratunek.
            Do kolejnych niezapomnianych chwil, które zawsze będę kochać muszę zaliczyć spacer powrotny do domu. Woda powoli kapie z mokrych włosów, których celowo nie suszyłam – bo po co? Słońce zaczynało mocno prażyć, więc skóra delikatnie łaskotała w niektórych miejscach. Okulary przeciwsłoneczne na nosie powstrzymywały przechodniów od komentowania moich dołków pod oczami, które wywołane zostały przez ciasne okulary pływackie. Woda wyssała ze mnie energię, ale to dobrze. Czułam się oczyszczona ze wszystkiego, co było dla mnie trudnym. Powoli szłam tym samym chodnikiem i na wysokości tej samej kamienicy z czerwonej cegły, ujrzałam przyjemny dla oka stragan. Upewniłam się, że nic nie stoi mi na przeszkodzie by przebiec na drugą stronę i już chwilę później dumnie kroczyłam z torebką pełną malin, kiwi i świeżych morel.
            W momencie gdy przekraczałam próg domu, na dworze powoli odczuwalny stawał się skwar. Zdjęłam buty, by schłodzić stopy zimną podłogą.
- Niall? – zawołałam i niedługo musiałam szukać. Weszłam do kuchni, by rozprawić się ze smacznym nabytkiem. Stał przy otwartej lodówce i opierał się o jej drzwi. Pozbył się swojej niekorzystnej koszulki, jego skórę pokrywała jedynie cieniutka warstwa lepiącego się potu, krótkie sportowe spodenki luźno zwisały na biodrach i odsłaniały górną część białych bokserek. Na nie niestety nie miałam wpływu, obojętnie jak bardzo nie podobał mi się jego zwyczaj wysokiego podciągania białej bielizny, mogłam temu zapobiegać tak samo jak nerwowemu obgryzaniu paznokci – bezskutecznie.
- Hej, jak było? – spytał. Odwrócił głowę od lodówki i zamknął ją lekkim trzaśnięciem. zabrał mi z ręki siatkę, zanurzył w niej rękę i wyciągnął morelę, w którą od razu się wgryzł. Uśmiechnęłam się na ten widok.     
- Bardzo dobrze. Cieszę się, że poszłam. – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie było dużo ludzi, więc mogłam spokojnie popływać. – dodałam.
            Oparłam głowę o jego ramię. Odgarnął mokre włosy z mojej twarzy i ucałował moje czoło a ja znów uśmiechnęłam się. Chwilę tak tuliłam się do jego boku, podczas gdy on podjadał maliny.
- Tylko zostaw coś dla mnie. – zaśmiałam się. Ochoczo i z zapewnieniem przytaknął i dalej przeżuwał.
            Rozluźniłam zmysły, by odetchnąć również w domu. Skupiłam się na spokojnym oddechu i zastanowiłam się, czy wciąż jest mi z czymś trudno. Zdawało się, że nic już mnie nie nęka, mogę być spokojna i całkowicie odpocząć dzisiejszego dnia. Kilka razy głębiej nabrałam powietrza do płuc i mówiąc szczerze byłam przekonana, że poczuję więcej efektu upału na jego skórze niż jakiegoś słodkiego zapachu. Skupiłam się przez moment i wiedziałam, że doskonale go znam. Na pewno nie były to nasze perfumy, ani nie pachniało mi to na cytrusowy żel pod prysznic. Powoli wertowałam myśli i szukałam w moim otoczeniu czegoś, co tak dusząco ładnie by pachniało, o ile to w ogóle jest możliwe. Odsunęłam się powoli by spojrzeć na niego i zmarszczyłam brwi. Odwzajemnił spojrzenie i patrzył, jak pociągam znów nosem zaciekawiona.
- Wiem, spociłem się. Zaraz pójdę pod prysznic. – mruknął, ale ja nie dawałam za wygraną. Coś mi świtało, kojarzyłam o co chodzi…
- Byłeś w Hollisterze? – wypaliłam. Mogłam przysiąc, że oczy świeciły mi się jak najjaśniejsze błyskotki u jubilera. Uśmiechnął się szeroko i nie odpowiedział nic. – Niall! – podniosłam głos z podekscytowania bo wiedziałam dokładnie co to znaczy.
            Hollister może i był popularnym i drogim sklepem, a dzieciaki robiły wszystko by mieć jakiekolwiek ubranie z jak największym znaczkiem firmowym. Hollister jest fajny – powiedziałaby połowa z nich (Och, tak samo jak mój chłopak kilka lat wcześniej, powiedzmy w 2010. roku, gdy dostał pierwszy przypływ większych pieniędzy i nie nosił nic innego jak wielki napis HOLLISTER albo JACK WILLS na nogawkach mało stylowych spodni dresowych i bluz. Taka dygresja kochającej dziewczyny J). Gdy zrobili pierwszy sklep w Warszawie ja chodziłam jeszcze do liceum, dzieci bogatych rodziców były w niebie. Ja sobie spokojnie żyłam we własnym świecie i po cichu marzyłam, że kiedyś sklep ten będzie mniej „mainstreamowy” i faktycznie kojarzony z Kalifornią, a nie byciem fajnym. Rodzice któregoś razu widząc mój ciągnący się za sklepem wzrok, zabrali mi do niego i postanowili kupić bluzę, która idealnie nadawała się wtedy na wspólny wypad nad morze, mający też uzmysłowić mi niektóre błędy jakie popełniłam (włączając w to toksyczny związek z moim byłym). Dostałam przecenioną o połowę, białą bluzę na chłodne wieczory na plaży. I tak, dołączyłam do ludzi z ubraniem z tego sklepu. Ale nie zrobiłam tego żeby się wpasować w otoczenie i wzbudzić podziw, ale by samej ze sobą dobrze się czuć. Rozmarzyć się o San Jose i Los Angeles, które są od zawsze dla mnie jak marzenie.
            Pragnęłam czuć Kalifornię nie tylko w swoich żyłach. Mieć świadomość, że chociaż moje ubranie jest takie „so cal”, co sprawiało mi to niemałą frajdę. Nie pamiętam, żebym w ciągu mojego życia więcej marzyła i planowała podróży na przyszłość, jak po otrzymaniu pierwszej rzeczy z Hollistera. Może to tylko sklep a ja jestem dziwna i płytka. Ale zdaje się, że Niall mnie zrozumiał i za to jestem mu wdzięczna. Moja sytuacja finansowa nie wygląda jak cztery lata temu, a mimo to nie mam połowy szafy z charakterystycznym logo, bo po prostu jest to dla mnie zbyt cenne, by na raz otrzymać całość. Raz na kilka miesięcy sprawię sobie prezent, a przez resztę roku jestem szczęśliwa i pielęgnuję nowe ubranie bardziej niż cokolwiek innego. Duszący i słodki zapach, jaki ogarnia całe płuca po wejściu do sklepu jest zapachem wolności, w której moje marzenia mają swobodę dryfowania jak deska surfingowa bez właściciela na otwartym morzu.
I’m so pathetic but I don’t care. Deal with me.
- W sypialni na łóżku. – powiedział, a ja już ciągnęłam go za rękę jak mała dziewczynka. Serce szybko biło mi z radości, uśmiech nie schodził z twarzy.
            Na pościelonym równo łóżku leżała charakterystyczna papierowa torebka z półnagim modelem, który nawet nie stał obok prawdziwego surfera, ale mniejsza o to. Drżącą ręką sięgnęłam po pakunek i wyciągnęłam z niego miękki, szaro-niebieski materiał, z którego zrobiony był luźny crop top. Utrzymany był w moim ulubionym, wygodnym stylu i był piękny, wymarzony. Otuchy jak zawsze dodawał mi mały rozmiar ze względu na krój oversize, co na niektórych modelkach marki wyglądało jak za duże worki. Bez zbędnych ceregieli zrzuciłam z siebie białą koszulkę i ubrałam nowe cudeńko, które zajmie jedno z honorowych miejsc w szafie. Rozmiar był więcej niż idealny, toteż w zamian Niall otrzymał słuszną porcję buziaków.
- Uwielbiam, gdy jesteś szczęśliwa. – zaśmiał się. Ja kilka kolejnych razy mu podziękowałam i cieszyłam się pełnią swojej radości.
- No dobra, już, jedziesz chlorem. – zaczął teatralnie machać dłonią przed nosem i odsuwać się ode mnie. – Lepiej chodź pod prysznic, bądźmy ekologiczni. – mrugnął do mnie zaczepnie. Pociągnął mnie za sobą i schłodził nas obydwoje zimnym, przyjemnym prysznicem.


            Podwójne, rodem z filmów gwizdnięcie przywitało mnie w drewnianej zamkniętej altanie ogrodowej. Leżał plackiem na kolorowych poduchach, w telewizji niedawno zaczął się mecz, którego ponoć nie mógł sobie odpuścić.
- Gwizdać to możesz na psa, nie na mnie. – odparłam, karcąc jego typowe zachowanie. Tylko czekałam na kilka zalotnych komentarzy pod adresem mojego bikini, które ubrałam ze względu na upalne, słoneczne popołudnie.
- No nie obrażaj się. – jęknął na moją reakcję i przyciągnął mnie do siebie za uda.
- Koktajl ci niosę, nie zachowuj się jak typowy Polak w dresie. – zażartowałam, ale po części faktycznie miałam to na myśli. Dałam mu do ręki zimną szklankę z owocowym, przed chwilą zrobionym napojem i wystającą słomką.
- Z alkoholem?
- Nie, przecież chłodzi ci się piwo. – przewróciłam oczami. W końcu upił kilka łyków i z mlaśnięciem ucałował moją nogę na wysokości swojej głowy i mruczał, że mu smakuje. Wyszłam na drewniany podest, na którym piekielnie prażyło słońce. Położyłam się prosto na nim i nie przejmowałam się gorącem, jedynie czułam jak każda komórka z osobna bogaci się w piękną barwę promieni słonecznych.
            Ciepło powoli wdzierało się w moją skórę, kropelki potu zaczynały spływać po dekolcie. Mogłabym tak leżeć godzinami, czułam jak cały organizm radował się ogromnymi ilościami witaminy D. Może i miało to przyczynić się do szybko starzejącej się skóry, no ale co z tego? Czemu miałabym odmawiać sobie przyjemności – żeby potem żałować? Co to, to nie. Rozkoszowałam się wolnym dniem, który jak dotąd sprawiał mi same przyjemności. Momentami sama do siebie się uśmiechałam, cieszyłam się każdym swoim oddechem gorącego powietrza.
            Donośny dzwonek do drzwi zaburzył moją zrelaksowaną aurę. Spojrzałam wyczekująco na Nialla, który robił to samo ze mną. W końcu zaczął podnosić się z kanapy, lecz niefortunnie kopnął się w stojący nieopodal stolik i zaczął masować obolałe miejsce i siarczyście kląć. Westchnęłam głośno i wstałam.
- Nie otwierasz w takim stanie.. – mruknął między syknięciami z bólu piszczela bodajże. Rzucił mi swoją koszulkę, która leżała blisko niego. Wywróciłam oczami na jego zachowanie, choć w duchu byłam z niego zadowolona. Wsunęłam na rozgrzane ciało jego biały, bardzo powycinany tank top i mało brakowało, a parsknęłabym śmiechem. Nie udało mu się tym razem, bo niewiele na pierwszy rzut oka przykrywał. Musiałam po drodze do drzwi chwilę się pogimnastykować, to coś podciągnąć, związać w supeł… by w końcu zasłonić większość mojej górnej części stroju kąpielowego.
- Lou! Luxie! – ucieszyłam się na widok dwóch blondynki i jej maleńkiej kopii.
- Hi auntie Annie! – Przywitała mnie mała wróżka – bo w taki strój była ubrana. Wymachiwała swoją zabawkową różdżką i uroczo wyglądała cała w różowych barwach. Na policzku miała resztki lodów czekoladowych, co tylko dodawało jej uroku.
- Nie przeszkadzamy? Ktoś tu się uparł, że musi się pochwalić nowym kostiumem. – uśmiechnęła się, gdy przytuliłam ją na powitanie.
- Nie, pewnie że nie. Nic dzisiaj nie robimy.
- Jak to nie? – usłyszałam za sobą jego głos. – Smażymy się na grillu z naszą małą wróżką. – zaskomlał do Lux i wziął ją do siebie na ręce. Mimowolnie uśmiechnęłam się i ucieszyłam z widoku, jaki przede mną się roztaczał.
            Gdy Niall za bardzo zainteresował się z powrotem swoim meczem, mała blondyneczka zaczęła bawić się w swoją mamę. Ze skupieniem i ogromną dokładnością przekładała i zawijała moje włosy, gdy obie z Lou siedziałyśmy na trawie w ogrodzie. Nie miałam serca rozplątywać czegoś na kształt jej autorskiego warkocza, który powstał po długich staraniach. Na koniec jeszcze „zaczarowała” moje jasne kosmyki kilkoma wymyślonymi na poczekaniu zaklęciami i była z siebie ogromnie dumna.
- Masz, zrób Annie zdjęcie. – mała dostała od mamy jej telefon i sprytnie uwieczniła swoje dzieło. Przybiłyśmy sobie piątki, a ona znów zaczęła majstrować w moich włosach. Nie mogłam jej nie pozwolić, prawda?
            Malutkie rączki uparcie pracowały przy mojej głowie. Dopijałam kolejny łyk schłodzonego napoju a w domu znów rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Kątem oka widziałam, jak Niall walczy ze sobą. Jako wymówki próbował użyć jakiejś wciągającej akcji podczas meczu, jednak ja jedynie wygodniej rozsiadłam się na ziemi i zachęcająco połaskotałam Lux, by dalej się ze mną bawiła. Lou wyczuła atmosferę i uśmiechnęła się złośliwie.
- Niall, ktoś dzwoni. – wystawiła mu język i wiedziała, że tym zwyciężyła. Byłam jej ogromnie wdzięczna za idealne odnalezienie się w sytuacji. Z niemałą radością obserwowałyśmy, jak podnosi swoje szanowne literki z kanapy i wchodzi do domu.
            Dało się słyszeć podniesione męskie głosy, które zaraz zamieniły się w śmiech. Przed moimi oczami pojawił się Harry, który na widok samych blondynek udawał, że dostaje oczopląsu.
- A co to za blond impreza? Czuję się dyskryminowany! – narzekał. Lou przewróciła oczami. Za to mała Lux nie wiedziała już gdzie ma oczy podziać – nagle wszyscy wyrażali ochotę na zabawianie małej, co było absolutnie na korzyść jej mamy. Wreszcie widziałam jak odpoczywa na trawie, nabiera słońca i jeszcze większego wigoru. Jej córka była w dobrych rękach a jej należała się chwila dla siebie, mimo że w naszym towarzystwie.
- Jak się ma moja pracoholiczka? – spytał Styles, gdy dziewczynka wskakiwała mu na ramiona.
- Bardzo dobrze, dziękuję. – odparłam dumnie i uśmiechnęłam się. – Niall mówi, że mam dzień relaksu więc czekam aż zrobi mi obiad i przyniesie schłodzone piwo. – powiedziałam nieco głośniej tak, by usłyszał. Lou uśmiechnęła się kąśliwie a on uniósł zaciekawiony brew. Harry wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi, więc jak tylko spojrzał na blondyna ten niemalże od razu pomaszerował do kuchni. No patrzcie, wystarczy posiadać protekcyjnego przyjaciela, by chłopak ruszył swoje dumne siedzenie. Nie, żebym narzekała – po prostu wyglądało to komicznie. Niall najwyraźniej nie chciał wejść w konflikt ze mną ani z nim, więc stosował się do wszystkiego, co kończyło się Harry’ego aprobatą.
- Proszę, schłodzone irlandzkie piwo – odrobinę wycedził – dla mojej księżniczki. – mruknął, gdy schylał się do mnie z zimną butelką. Podziękowałam mu szerokim uśmiechem i dałam do zrozumienia, że czuję się z tym dość błogo.
- Mamusiu, jeść! – głośno domagała się Lux. Wisiała na ramionach bruneta, który udawał że jest samolotem. Wiedziałam, że jest stworzony do opieki nad małymi dziećmi, zwłaszcza ze swoim niecodziennym poczuciem humoru.
- Nie martw się, skarbie. Wujkowie zaraz zrobią pyszności z grilla. – odpowiedziała, a głowa loczka momentalnie powędrowała w naszą stronę.
- Wujkowie? – oburzył się, ale było za późno. Mała wróżka na jego barkach już cieszyła się z otrzymanego zapewnienia.
- Chodź, wujaszku. Pokażemy tym paniom dobrą szkołę barbecue. – Niall pociągnął go w stronę domu, więc ten nawet nie zdążył zaprotestować. To spowodowało, że tylko szerzej się uśmiechnęłam.
Mogłabym tak spędzać każde popołudnie.








*Nie przyzwyczajać się do w miarę krótkich przerw między rozdziałami, błagam! Mam swój czas! :)


2 komentarze:

  1. Jejuu, taki pozytywny rozdział, że z kazdym słowem moj uśmiech rósł coraz bardziej :3 Uwielbiam szczęśliwą Annie, Nialla, a gdy mieszasz do ich życia jeszcze ich przyjaciół to jestem w niebie! Nie moge doczekac sie nastepnego rozdzialu i coz zycze zeby dobry nastroj Cie nie opuszczal. - K

    OdpowiedzUsuń
  2. TEN ROZDZIAŁ JEST TAKI SŁODKI!!!!!
    Super rozdział!!!/
    buziaki xx

    OdpowiedzUsuń