Dobry!
Przede wszystkim pragnę życzyć wszystkim wesołych, ciepłych Świąt Bożego Narodzenia. Nie przejmujcie się niepotrzebnymi sprawami, cieszcie się z rodziną i jedzcie ile wlezie. To jest Wasz czas, nie zapomnijcie
o tym!
o tym!
Dajcie znać, czy się popłakaliście tak jak ja.
Nie sprawdzałam, więc mogą być błędy. To dla mnie za dużo.
Wysiadałam
z samolotu z niewyobrażalną złością. Po raz pierwszy stawiałam kroki na płycie
lotniska z aż taką niechęcią do tego miejsca. W tym momencie nawet uroki
pięknego języka nie były w stanie załagodzić moich uczuć, które mną targały. Nie
uśmiechałam się w odpowiedzi do przyjaznej obsługi. Jedyne co chciałam zrobić
to jak najszybciej odebrać swój bagaż i wyjść stąd.
Nie obchodziło mnie nic, co wokół
się działo. Wykrzykujący ludzie, podekscytowane twarze. Nic. Kompletna pustka
wypełniała moje serce przez cały czas, aż na parkingu dostrzegłam znajomego,
czarnego vana. Gdy tylko odwróciłam się w przeciwną stronę, słyszałam jak duże
drzwi otwierają się, a mimo głośnych ostrzeżeń barczystych ochroniarzy, pasażer
biegnie za mną.
- Annie, poczekaj! – usłyszałam
chrypliwy głos, a jego zasapany oddech pojawił się tuż obok mnie, gdy stukając
swoimi płaskimi obcasami dobiegł do mnie. – Przyjechaliśmy po ciebie, chodź. –
pokazał dłonią na samochód.
- Przyjechaliście? – uniosłam
brew, nie wiedząc co miał na myśli.
- No.. to znaczy ja i Dave, po
drodze zgarnęliśmy też Zayna z miasta. No chodź. - już łapał za ucho mojej
torby.
- Mogę sama pojechać, taksówki
tam stoją. – odparłam, a on od razu westchnął głęboko i spuścił na chwilę
wzrok. Wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń i czekał.
- Proszę?
Uległam.
Nie mogłam cały czas trwać w tym upartym uczuciu. Coś w środku mówiło mi, że
potrzebuję troski ze strony bliskiej mi osoby. Złapałam go więc za rękę, żeby
pociągnął mnie w stronę wozu. Poczułam się przez chwilę znów jak ta mała Annie,
która chadzała z kędzierzawym chłopcem w upalne dni po pustych terenach
Cheshire. Zasłonił mnie swoim ciałem, gdy kilka rozemocjonowanych dziewczyn
podbiegło do naszej dwójki. Zdążyłam zostać podtrzymana za plecy i posadzona na
skórzanym fotelu auta, zanim zdążyli dobiec do nas trzej mężczyźni z aparatami
fotograficznymi. Zatrzasnął za sobą rozsuwane drzwi i usiadł obok, prosząc
jednocześnie kierowcę-ochroniarza, żeby ruszał.
- Zadzwonię do ciebie później,
Wali. Pozdrów mamę. – zwróciłam uwagę, jak wytatuowany brunet przede mną
kończył rozmowę. Obdarował mnie słabym uśmiechem, gdy odsunął telefon do ucha.
Postarałam się odwzajemnić gest, jednak nie wiem na ile mi się to udało. – Jak
minął lot? – spytał delikatnym głosem. Dostrzegłam jak zagryzł wewnętrzną część
policzka, jakby zastanawiając się czy padło właściwe pytanie.
- Um… Trochę się dłużył. –
mruknęłam. Harry po raz drugi już w mojej obecności westchnął. Wyprostował
swoje długie ramię i położył je na oparciu fotela, za moimi plecami.
Atmosfera
wokół naszej trójki zgęstniała, a Dave w obawie przed naszą potrzebą ciszy,
zmniejszył głośność muzyki lecącej z radia.
- Ann, możesz myśleć i mówić co
chcesz, masz do tego pełne prawo a my nic z tym nie zrobimy. Ale jesteśmy z
tobą, mała. Wszystko jedno co się dzieje, masz nas. Nigdy o tym nie zapominaj,
okej? Masz ludzi wokół siebie. – usłyszałam pewny, ale spokojny głos prawie tuż
nad moim uchem.
- Nie daj złym emocjom zniszczyć
twojego wielkiego serca, piękna. Wszystko się wyjaśni, a twoje nerwy tylko
pobudzają cię w tę złą stronę. – Zayn dodał, a ja kilka razy mrugnęłam. –
Jesteś silna, nie zmieniaj tego.
Przełknęłam
ogromną gulę, która blokowała mi gardło. Musiałam przymknąć powieki i schylić
głowę, bo wszystkie mięśnie zaczęły nagle pulsować. Ręce zaczęły drżeć, a twarz
ukryłam we włosach, które zaczęły spływać na przód i zasłaniać mój widok. Duża,
ciepła dłoń zaczęła masować moje plecy okrężnymi ruchami.
- Ja tylko pojechałam robić
jebane zdjęcia… - wyszeptałam, kręcąc głową. Tak bardzo nie chciałam o tym
myśleć, ale nie byłam w stanie. Tego było za dużo. Zbyt nieprzewidywalne i zbyt
ciężkie, żeby od tak zapomnieć. Wymazanie z pamięci nie wchodziło w grę.
- Cii, Annie. – objął mnie
ciaśniej ramieniem, a Zayn położył rękę na moim kolanie. – Jeszcze z nim nie
rozmawiałaś. Nie spisuj wszystkiego na straty.
- Spójrz na nas, blondie. – Ze
smutnym uśmiechem na twarzy, Malik próbował rozjaśnić mnie swoimi skrzącymi się
oczami. – Oddychaj.
Wdech,
wydech. Wdech, wydech. Przekroczyłam z Harrym próg hotelu. Jasne światła tylko
zwiększyły mój ból głowy, a intensywny zapach kwiatów nie pomagał w skupieniu
się. Szybko przeleciałam wzrokiem po brązowo-złotych wykończeniach, które
pewnie miały nie wyglądać tandetnie. Recepcjonistka powitała nas szczerym
uśmiechem oraz powitaniem, na które nie widziało mi się odpowiadać. Od razu
weszliśmy do windy pełnej luster. Błędem było spojrzenie w jedno z nich i
ujrzenie zmęczonej, szarej twarzy. Zmęczonej porozrywanymi cząstkami duszy,
które walały się teraz po moim całym ciele. Założyłam kosmyki włosów za ucho i
zaczęłam wpatrywać się w podłogę. Winda zwolniła, ale jeszcze nie z uwagi na
nasze piętro. Drzwi rozsunęły się, a za nimi stały dwie szczupłe postacie,
które doskonale znałam.
- …Nie wiem, El. Ale niech nie
myśli, że będę jej robić włosy. Królewna się znalazła, w ogóle dlaczeg… -
urwała Lou, gdy zwróciła uwagę na naszą obecność.
- Cześć dziewczyny. – słabo
uśmiechnął się Styles, a one cicho odpowiedziały. Obydwie podeszły do mnie, by
przytulić mnie na przywitanie po tak długim czasie niewidzenia się. Czułam, że
wraz z każdym uściskiem dodawały do niego więcej przyjaźni, niż kiedykolwiek. –
Chyba musimy cię przytrzymać, wyglądasz jakbyś zaraz miała zemdleć. – ciepłym
głosem obdarzyła mnie blondynka, a Eleanor tylko stanowczo pokiwała głową.
Wiedziałam, że to pretekst żeby być blisko przy mnie. Bały się, że się złamię
za szybko. Brunet wystarczająco się odsunął, żeby moje obydwa przedramiona
zostały zamknięte w ciepłych objęciach. Prawdą było, że znajdowałam się nad
przepaścią. W każdej chwili mogłam pozwolić łzom powoli spływać po moich
policzkach. Używałam całej swojej silnej woli, by stłamsić najtrudniejsze do
zniesienia w efekcie emocje. Słyszałam doskonale jak moje serce wybija rytm,
gdy zatrzymaliśmy się na naszym piętrze. Niemalże wstrzymałam oddech, gdy
musiałam wyjść na korytarz wyłożony czerwoną wykładziną. W pewnej chwili
chciałam sięgnąć po moją torbę, ale w porę zauważyłam jak silna dłoń Harry’ego
ją trzyma.
- Zaopiekuję się nią. – lekko się
uśmiechnął, a ja przytaknęłam. Pomachałam Eleanor, gdy poszła w drugą stronę,
gdzie znajdował się pokój jej i Louis’ego. Czułam na sobie jej zmartwiony
wzrok, gdy coraz bardziej się od siebie oddalałyśmy.
- To ja.. – Lou zaczęła wskazywać
palcem na różne strony wokół siebie, kiedy stanęliśmy w połowie korytarza.
Przygryzła wargę; jasnym było, że bije się z myślami. Wycofała się o kilka
kroków, by znów do mnie podejść i cmoknąć mnie w czoło i pogłaskać przelotnie
po roztrzepanych włosach. Obdarzyła mnie pocieszającym uśmiechem i odeszła,
zostawiając nas przed mahoniowymi drzwiami. Nim się zorientowałam, jego palce
trzy razy zapukały. Panika przeniknęła przez moje wszystkie kości, a serce nie
przestawało głośno uderzać w mój mostek. Odchrząknęłam cicho i zapomniałam o
moich marznących z nerwów dłoniach.
- Harry.. – mruknęłam, gdy
zaczęła ze mną wygrywać moja słaba strona. Nie wiedziałam jak się zachowam,
widząc jego twarz. Niedbale ułożone włosy, błękitne tęczówki.. Nie mogłam
myśleć racjonalnie, byłam całkowicie zbita z tropu. Nagle przestały się liczyć
mój upór i wściekłość. Miałam ochotę powyrywać sobie wszystkie włosy z głowy,
drzwi się otworzyły.
- Stary, masz ważnego gościa. W
zasadzie to nie powinien być gość tylko tubylec, ale Twoje zach…
- Harry, zamknij się. – uciszyłam
go błagalnie. Tak bardzo nie lubiłam odprawiać szopek, tak bardzo nie
cierpiałam takich sytuacji.
- Ann? – próbował nie udawać
zdziwionego. Moje uszy wydłużyły się, pragnąc jak zwykle utonąć w przyjemnym
brzmieniu jego twardego akcentu. Tym razem jednak powstrzymałam się i skarciłam
swoją uległość w myślach. Nie podnosiłam wzroku a mimo to wiedziałam, że szerzej otworzył drzwi i stanął bokiem, żebym
mogła wejść do środka. Wahałam się. Moje ciało tak bardzo chciało jednocześnie
dotknąć jego skóry z tęsknoty, jak i również odsunąć się jak najdalej to
możliwe. – Powiedziałaś, że nie przylecisz do Cannes. Gdybym wiedział,
przyjechałbym… - spojrzałam w końcu na jego twarz, gdy drapał się dłonią po
karku. Spojrzałam mu w oczy raz. Jeden jedyny, zanim weszłam powoli do pokoju.
Jego wzrok był jakby mi nieznany, zupełnie inny od tego, do którego się
przyzwyczaiłam przez ponad dwa lata. Kolejna kula wbiła się w moje serce, gdy
przechodziłam obok jego smukłej sylwetki i stanęłam na szarej wykładzinie w
średniej wielkości pokoju. Słyszałam, jak zamknął za mną drzwi, zostawiwszy
przyjaciela na korytarzu. Nie było tu bałaganu. Ubrania przygotowane na
wieczorną galę leżały w pokrowcu na krześle obok stołu. Łóżko było całe
pościelone, jedynym śladem użytkowania była zmięta przykrywka, pewnie od
leżenia. Telewizor jeszcze chwilę temu włączony, zgasł za jednym kliknięciem
pilota. – Wszystko w porządku? – zapytał, a na dźwięk tych słów dwie łzy
wypłynęły z moich oczu. Nie mogłam ich powstrzymać, nóż wbity w plecy zbyt
mocno dał się we znaki. Odwróciłam się przodem do niego i odważyłam się znów
spojrzeć prosto w jego niebieskie tęczówki, w których brak było tego
charakterystycznego wyrazu.
- Ty mnie pytasz, czy wszystko w
porządku? – mój głos był tak cichy i łamliwy, że cieszyłam się w ogóle z jego
wydobycia.
- Co…
- Nie było mnie jeden cholerny
dzień, Niall. Pojechałam robić zdjęcia do projektu, a ty… - próbowałam
wytłumaczyć, zbierając w sobie coraz więcej siły. Kolejne mokre stróżki
pojawiały się na moich policzkach, a serce nie kontrolowało swojego rytmu.
- Pojechałem na golfa, Annie. Co
w tym złego? – wzruszył ramionami, a moje oczy powiększyły się na tyle, na ile
było to możliwe. Jego dwa kroki w przód spotkały się z moimi dwoma w tył.
Obserwował moje reakcje, jakby nie był w ogóle świadom, co miało miejsce.
- Co w tym złego? Oczywiście, że
nic. Uwielbiasz grę w golfa, okej. Ale dlaczego znalazłeś sobie inną na moje
miejsce? – spytałam, a moje całe ciało zaczęło drżeć.
- Jest moją przyjaciółką, to
wszystko! – bronił się, a jego twarz wyrażała czyste oburzenie. – Annie, daj
spokój.
- Jeśli nic między wami nie ma,
to dlaczego ją całowałeś? – Nie odpowiedział. Spiął mięśnie, zacisnął szczękę i
podparł się jedną ręką w pasie, a drugą przejechał po swojej twarzy. Świat mi
się na jego oczach walił, a on jedyne co to nic nie mówił. To było gorsze od
kłótni. Cisza zawsze sprawiała więcej bólu, niż jakiekolwiek słowa.
- Przesadzasz. – powiedział
poważnym tonem, a z mojego gardła wydostał się niekontrolowany szloch.
- Przesadzam? Naprawdę, Niall? –
wydusiłam z siebie, nie ocierając nawet łez z policzków. – Co ci się stało? –
szepnęłam, a jego twarz znów wpatrzyła się w moją.
Przez
ułamki sekundy odnosiłam wrażenie, że coś w jego oczach się złamało. Pusty
wzrok przez tamtą chwilę był przepełniony zmieszaniem, uświadomieniem i
skruchą. Wtedy miałam nadzieję, że to się inaczej potoczy. Jednak nie trwało to
wszystko długo, bo jego oczy znów przybrały obojętny wyraz. Szczęka znów się
napięła, a wzrokiem jak najdalej uciekał. Moje serce wydało z siebie kolejny
cichy trzask.
- Jeszcze nigdy nie byłeś aż tak
wyłączony z emocji. Perfekcyjne ciało musiało zawrócić ci w głowie. – Nie wiem,
dlaczego to zrobiłam, ale słabo się uśmiechnęłam. Nie miałam w sobie siły na
walkę. Nie wtedy, kiedy to o co chciałam walczyć, zamieniało się w chłód i
obojętność. Przede mną nie stał chłopak,
który wyznawał mi zawsze miłość, był czuły i wrażliwy. Zastąpiło go puste ciało
bez żadnych uczuć, które nie zdawało sobie z niczego sprawy. Albo perfekcyjnie
udawało. Czyżby był z niego aż tak dobry aktor? Szczerze wolałam chwilowe
zaćmienie.
Moje
mięśnie się napięły, a ciało zaczęło zbliżać się do niego. Nie chciałam tego
robić, ale coś mi mówiło, że muszę. Chciałam go wyminąć, ale zatrzymałam się
ramię w ramię z nim. Odwrócił głowę w moją stronę, a ja swoją spuściłam, nie
chcąc czuć się jeszcze gorzej przez bliskość naszych twarzy.
- Pewien chłopak powiedział mi
kiedyś, że nie może patrzeć, jak cierpię. – wyszeptałam i przełknęłam jak
najciszej ślinę. – Powiedział to z serca. A ten, który obok mnie stoi zgubił
je. I nie chcę wnikać, kiedy.
Ze
strzępkami zamiast serca, gdy znów odpowiedział mi ciszą, opuściłam jego pokój.
Ponownie znalazłam się na jasno oświetlonym korytarzu. Nie miałam siły na wykonanie
żadnego kroku. Powoli ogarniałam umysłem, co się działo. Prawie nie oddychałam,
a puls był bardzo niewyrównany. Drżącą ręką wyciągnęłam telefon z kieszeni.
Ostatkiem racjonalnego myślenia znalazłam wśród numerów telefonu potrzebne imię
i wysłałam wiadomość. Jedyne czego potrzebowałam, to znaleźć moją torbę i
pojechać na lotnisko. Nie czekać na nic, po prostu zniknąć stąd.
„412”
– mówiła wiadomość zwrotna, a ja załzawionym wzrokiem zaczęłam nerwowo szukać
potrzebnego numeru na drzwiach. Przemierzyłam pół korytarza, nie mogąc znaleźć
tych drzwi. Denerwowałam się, a po kilkudziesięciu sekundach zaczęłam płakać
jak mała dziewczynka, która zgubiła się wśród nieznanych jej regałów
sklepowych.
- Annie, tu jestem. – jego głos
rozbrzmiał z drugiego końca korytarza. Odwróciłam się natychmiast, by w oddali
zobaczyć jego powoli idącą w moją stronę posturę. Niemalże biegłam do niego,
czując jak emocje przejmują nade mną kontrolę. Zniknęła odważna, twarda Holmes.
Byłam mała pośród tego wszystkiego, co się we mnie działo. Potknęłam się po
drodze do niego, co tylko zwiększyło częstotliwość moich szlochów. Byłam w
jednej wielkiej rozsypce, moja emocjonalna warstwa była całkowicie zniszczona.
Potrzebowałam, żeby ktoś mnie podtrzymał. Nie mogłam być sama. Nagle poczułam
jego znajomy zapach, a już po chwili jego ciepłe ramiona przyciskały mnie mocno
do siebie. Twarz przycisnął do mojej głowy i starał się szeptać uspokajające
słowa. Jakby w jakiś sposób wyczuł i zrozumiał, że jedyne czego nie mogę znieść
to cisza, po tym co przed chwilą zniosłam. Chwyciłam w pięści materiał jego
czarnej koszulki, a ciało jedynie drżało od zanoszenia się płaczem. Duże dłonie
obejmowały moje plecy ciasno, żebym w razie czego nie upadła.
- Nie jesteś sama. Jestem tutaj.
– szepcząc, złożył kilka buziaków na czubku mojej głowy, jak troskliwy ojciec
lub brat. – Jesteś moją małą Annie, pomogę ci. Wszyscy ci pomożemy. Jesteś
wspaniała, nie zasługujesz na nic złego. – mówił, a ja tylko zacieśniałam
uścisk.
- Harry, jeszcze nigdy mnie tak
nie bolało.. – powiedziałam między szlochami, a jego mięśnie mocniej się
spięły.
- Wiem, mała. Rozumiem.
Za
co byłam mu dozgonnie wdzięczna to to, że nie pocieszał mnie typowymi słowami
„będzie dobrze” czy „wszystko się ułoży”. Wiedział, że byłyby to słowa rzucone
na wiatr, dlatego zastępował je tymi, które łagodziły moje zranione uczucia.
Powoli czułam się bezpieczniej, lepiej. Jednak nic nie było w stanie całkowicie
stłumić pulsującego serca ani wspomnień. Wyobraźnia też nie pozwalała mi
zapomnieć o pustym wyrazie twarzy osoby, która była w stanie zrobić dla mnie
wszystko. Nie mogłam znieść myśli, że zmienił się w tak krótkim czasie. Nie
potrafiłam w to uwierzyć, co jeszcze bardziej mnie raniło.
- On był taki…
- Ciii.. nie musisz nic mówić,
jeśli nie chcesz. Rozumiem.
Nie
odsuwał mnie od siebie. Pozwalał na płacz, szlochanie i gniecenie koszulki.
Szeptał jedynie przyjazne dla ucha słowa, co chwila gładził mnie po plecach i
przykładał usta do czubka mojej głowy. W końcu ja odkleiłam swoją twarz od jego
klatki piersiowej, a on od razu zaczął ścierać kciukami spływające po
policzkach resztki łez.
- Harry, muszę wrócić do Londynu.
Nie chcę tu dłużej być. – mruknęłam. Westchnął cicho i poprawił moje
roztrzepane kosmyki włosów.
- W porządku. Kupimy ci bilet i
zawiozę cię na lotnisko. Jeśli chcesz, poproszę Amirę, żeby po ciebie
przyjechała. Dobrze? – spytał, podnosząc lekko moją głowę. Pokiwałam nią w
odpowiedzi i pociągnęłam nosem. – Przytulę cię jeszcze raz i idziemy po rzeczy,
okej? – ponownie przytaknęłam i po chwili znów przyciskałam policzek do jego
mokrej już od łez koszulki.
- Co ja mam robić, Harry? –
mruknęłam, łamiącym się głosem. Siłą powstrzymywałam kolejne łzy od
wypłynięcia.
- Przede wszystkim oddychać.
Musisz oddychać, Annie. – odparł, po czym delikatnie zwolnił uścisk i obejmując
mnie jednym ramieniem, zaczął prowadzić mnie przez korytarz.
- Don’t
let me fall, Harry. Please.
- I won’t, I promise.
Nie
przeszkadzał mi przenikliwy chłód powietrza. Mimo twardej kostki, którą
wykończone było zejście na taras nie wstawałam. Co chwila mocniej przyciskałam
do siebie nogi, a rękawy bluzy bardziej zaciągałam na dłonie. Wolną ręką
założyłam granatowy kaptur na głowę, gdy kilka kropli deszczu spadło z nieba. W
końcu pociągnęłam nosem, starając się powstrzymać nadpływającą falę
nieprzyjemnych łez. Wzięłam głęboki oddech, zanim rozłożyłam nogi, by usiąść po
turecku. Otworzyłam trzymane w lewej ręce pudełko. Przeprosiłam samą siebie w
myślach za to, co właśnie miałam zamiar zrobić. Drżącymi palcami wyciągnęłam
długiego papierosa z opakowania i wetknęłam go między wargi. Zapaliłam go
czarną zapalniczką, którą wyjęłam z kieszeni czarnych, opiętych spodni.
Zaciągnęłam się dymem, który był dla mnie niczym. Sądziłam, że przyniesie mi
ulgę. Gdy po kilku głębszych wdechach jedyne co nastąpiło to pobudzenie
płuc i wypełnienie pustych przestrzeni
dymem, spuściłam głowę. Wraz z wydychanym powietrzem wypuściłam z siebie łzę,
która zaczęła ściekać powoli wzdłuż lewego policzka. Nie ścierałam jej celowo.
Wypalała w mojej skórze ślad, który
sprawiał mi choć odrobinę ulgi. Płacz nie pomagał mi w pozbieraniu siebie,
natomiast przynosił bolesne ukojenie, którego potrzebowałam.
Niestety
w raz z pierwszą łzą, musiały nadejść kolejne. Wypływały jak krew z mojego
serca, zostawiając je coraz bardziej suche, pełne boleści i braku dostępu do
wytchnienia. Każde wypełnienie płuc dymem tytoniowym tylko zakrywało swoją
warstwą największe rany powstałe pod mostkiem.
Poczułam
jej obecność kilka kroków za mną. Byłam pewna, że stoi oparta o ramę okienną,
zawinięta w jeden ze swoich grubych swetrów. Mimo uderzającego w nią mrozu,
obserwuje mnie uważnie, jak przystało na kogoś, kto uczył się chociaż podstaw
psychologii.
- Przeziębisz się. – powiedziała
cicho, ale słyszalnie. Jej delikatny głos uciekł w przestrzeń ogrodu, który z
uwagi na porę roku nie wyglądał kolorowo. Przymknęłam powieki i pokręciłam
głową, nie odwracając się w jej stronę. Od razu zauważyłaby mokre policzki, z
których tak bardzo nie chciałam się tłumaczyć. Wiem, że nie musiałabym. Ale jej
pełen troski i zmartwienia wzrok przeszywałby mnie na wskroś do tego stopnia,
że musiałabym wylać z siebie kilka słów.
- Daję radę. Jeszcze muszę tu
posiedzieć. – odparłam, starając się na niezbyt łamliwy głos. – Wracaj do
środka. Zaraz przyjdę. – dodałam, lekko odchylając głowę w jej stronę.
Pokazałam swoją twarz na tyle, by spomiędzy moich blond włosów zauważyła słaby
uśmiech formujący się z ust, mający zachęcić ją do swojego przeglądania książki
z chwil, gdy odpływałam w głębokie zadumy.
Jej
równie drobna, co moja postura pojawiła się tuż obok mnie, gdy lekko dygocąc z
zimna usiadła obok. Wcisnęła rękę pod moje ramię i przytuliła się do mnie,
przyciskając głowę do mojego ramienia. Starała mi się przekazać jak najwięcej
ciepła, którego teoretycznie potrzebowałam. W praktyce było mi wszystko jedno,
bo jedyną rzeczą którą udawało mi się odczuwać, był chłód. Wypuściłam dym z
ust, odkręcając się w lewą stronę, by jej delikatnych rysów nie skazić
nieprzyjemnymi oparami.
- Słyszałam jak się śmiałaś, gdy
spieprzył swoją solówkę. – mruknęła powoli, czekając na moją reakcję.
Parsknęłam cicho, kręcąc głową na wspomnienie sprzed kilkunastu minut. Prawdą
było, że jego popis był fatalny. Nie ułatwiało mi to myślenia, ale pozwalało
się odrobinę wyżyć na jego nieumiejętności poradzenia sobie z czymś, nad czym w
każdej chwili mógł stracić kontrolę. – Czy to ci pomaga? – spytała, patrząc na
moją dłoń trzymającą papierosa. Wzdrygnęłam lekko ramionami, nie wiedząc jak
sformułować swoją odpowiedź. Pociągnęłam nosem i przyciągnęłam swoje dawne
przyzwyczajenie do ust, zanim cokolwiek powiedziałam.
- Nie wiem. Czuję chyba mniejszą
pustkę, bo przesyca mnie śmiercionośny dym. A ból prowadzący do śmierci jest
przyjemniejszy od tego, który mi zadał. – zerknęłam w jej stronę, by zobaczyć
jak bawi się moimi sznurówkami. Wyciągała je i chowała z powrotem do buta, po
czym rozwiązywała i wiązała ponownie pętelki. Robiła to nieuważnie, sprawiała
wrażenie skupionej nad tym, co siedziało mi w głowie. Mimo wszystko, jej mimika
twarzy nie wyrażała nic poza łagodnością.
- Jesteś pewna, że poradzisz
sobie na tej imprezie? - spytała poważnym tonem.
- Nie wiem, Ami. Naprawdę nie
wiem. Ale Harry obiecał, że mi pomoże. – odparłam, a ona w geście zrozumienia
uniosła jeden z kącików ust.
- Myślę, że jesteś silniejsza,
niż byś się tego mogła spodziewać. Każdy byłby słaby w takiej chwili, to
naturalne. – mruknęła, a ja pokiwałam głową. Nie wiedziałam, czy zgodzić się z
jej słowami dlatego nie skomentowałam. – Zobacz, siedzimy w waszym mieszkaniu,
Ann. Nie uciekłaś nigdzie, zostałaś tu.
- Zostałam, bo to mój dom. –
odpowiedziałam, a cichy szloch opuścił moje usta. Zmuszona byłam przymknąć
powieki, bo oczy piekły za bardzo od nadchodzącej fali łez. Zaczęły spływać
ponownie po moich policzkach, tym razem nie zatrzymując się ani na moment. – I
dzielę go z chłopakiem, z którym się nie rozstałam mimo, że nie wiem o co tu
kurwa chodzi..
Objęła
mnie swoim ramieniem, a ja pozwoliłam łkaniu na uwolnienie się z mojego serca.
Zgasiłam papierosa, wgniatając go w tarasową kostkę. Zostanie po nim ślad,
który zniknie szybciej, niż każdy szew założony przez walczących o mnie i ze
mną osób. Nie od dziś wiadomo, że serce leczy się najwolniej.
Wysiadłam
tuż za nim z czarnego wozu. Zatrzasnęłam drzwi i wzięłam dwa głębsze oddechy.
Odwrócił się w moją stronę i zaoferował swoje ramię, pod które wsunęłam swoją
rękę. Trzymał mnie mocno i blisko siebie. Przywitani przez kilku paparazzich
podążaliśmy w kierunku wejścia do klubu, w którym miało się odbyć after party
po finale muzycznego programu. Byłam absolutnie świadoma tego, kto razem z nami
miał się na nim pojawić. Mogło być to dla mnie punktem przewagi, lub
samobójstwem.
- Ładna sukienka, Ann. – próbował
rozproszyć moje myśli, admirując czarny materiał, jaki miałam na sobie. Lekko
się uśmiechnęłam, ale gest ten nie trwał długo. – Będę miał na ciebie oko, tak
jak obiecałem. – mruknął, zacieśniając splot naszych rąk zanim otworzył mi
przeszklone drzwi.
Muzyka
rozbrzmiewała w głośnikach, ludzie z kieliszkami w rękach błąkali się od grupki
do grupki, rozmawiając i śmiejąc się. Przesuwaliśmy się powoli wzdłuż
pomieszczenia, witając niektórych spośród obecnych szerszymi uśmiechami.
Starałam się jak mogłam, by nie myśleć o tym, co niewłaściwe. Musiałam pokazać
swoją siłę, którą swego czasu tak zwiększyłam. Nie wolno mi było się złamać,
jednak mimo tych obietnic jakaś część mnie czuła, że nie potrwa to długo.
Przyjaznym gestem wskazał na półkę pełną alkoholi zaraz za barmanem, do którego
oboje podeszliśmy. Aby orzeźwić myśli, poprosiłam o pełne lodu mojito. Mój
dzisiejszy kompan odebrał szklankę złocistego piwa, które miało go utrzymać
przy stanie trzeźwości. To on dzisiaj miał czuwać.
W
pewnym momencie dostrzegłam ich, a moje całe ciało się spięło. Serce
przyspieszyło swój niespokojny rytm, gdy jego postura była idealnie przede mną,
w odległości kilkunastu metrów. Niebieskie jeansy, w których często bywał.
Biały podkoszulek i czarno-burgundowa baseballówka, która kontrastowała z jego
naturalnie jasną barwą skóry. Przełknęłam ślinę na widok jego uśmiechu.
Skierowany był do brunetki, która stała obok. W obcisłej, czarnej sukience
wyglądała na jeszcze bardziej pewną siebie, niż zapewne wystarczająco była w
rzeczywistości. Jego perlisty śmiech rozbrzmiał w moich uszach, więc całą siłę
włożyłam w opanowanie emocji.
Dostrzegł
mnie. Twarz, jeszcze chwilę temu pełna radości zamarła na kilka sekund.
Wpatrywał się we mnie długo i dokładnie. Mogłam dać sobie rękę uciąć, że
właśnie chciał zrobić krok w moją stronę, nie zważając na towarzyszącą mu
osobę. Jednak zdążyła go ubiec swoim ciekawskim wzrokiem, a on odwrócił swój i
zanurzył usta w alkoholu.
- Nie lubię jej. – wymamrotał
brunet tuż nad moim uchem, na widok świecącej w internecie biustem modelki,
która zauważywszy mojego przyjaciela zaczęła zbliżać się do nas, ciągnąc
blondyna za sobą. Ogarniały mnie złość i zazdrość. Dlaczego ona mogła pójść z
moim chłopakiem na imprezę? Dlaczego w ogóle się spotkali? Po co to wszystko?
- Harry, czy ja właśnie mam
okazję poznać twoją dziewczynę, którą tak wszyscy uwielbiają? – spytała
rozbawiona, lustrując mnie swoim ciekawskim wzrokiem. Mówiąc szczerze, miałam
ochotę zobaczyć, jak na jej twarzy pojawia się czerwony ślad po mojej dłoni.
Ale zaraz potem spojrzałam, jak Irlandczyk udaje niezorientowanego w sytuacji.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem i krzyknąć kilka sarkastycznych haseł na jego
temat, ale powstrzymałam się.
- Nie, to jest Annie. Moja
przyjaciółka. – uśmiechnął się słabo, obejmując mnie ramieniem. Poczułam się
nieco pewniej wiedząc, że wciąż jest obok mnie. Czułam na sobie palący wzrok
stojącego naprzeciw mnie chłopaka, któremu odważyłam się spojrzeć w oczy. Byłam
ciekawa, co w nich znajdę.
Tęczówki
na moment zaświeciły się, gdy spotkały moje. Przybrały pewniejszy, błękitny
kolor a ja odniosłam wrażenie, że jego prawdziwa strona wróciła. Wzrok, którym
go obdarowałam był pełen bólu i zawodu. Starałam się poprzez ten krótki gest
zadać mu pytanie, co tu się właściwie dzieje. Do tej pory nie otrzymałam jasnej
odpowiedzi, co powoli wyniszczało każdą ludzką cząstkę mnie. Gdy znalazłam w
sobie cień nadziei, że wróciła w nim osobowość, która gdzieś po drodze się
zgubiła, dłoń brunetki powędrowała w moją stronę, przerywając mój ówczesny
kontakt wzrokowy.
- Miło cię poznać, Annie. Jestem
Barbara. – odparła, a ja z udawaną chęcią uścisnęłam jej dłoń. Odwróciła się do
blondyna, który wciąż wpatrywał się we mnie. Przełknął dużą gulę, którą trzymał
w gardle, co widać było po ruchu jego jabłka Adama. Jego oczy wyglądały w
tamtym momencie na wyrażające skruchę i smutek, ale nic nie było w stanie
zrekompensować tego, co do tej pory zadziało się we mnie.
- Tak. I w zasadzie Ann jest też…
- zaczął, ale ja mu przerwałam. Zrobiłam to z wielkim trudem, lecz znalazłam w
sobie resztki odwagi.
- Jestem też bardzo
podekscytowana, że mogę poznać tak piękną i wspaniałą dziewczynę jak ty. Jestem
pod wrażeniem twoich sukcesów na wybiegu, naprawdę. – wypowiedziałam te słowa
prosto w jego stronę, jedynie ostatnich kilka zwracając do niej. – Racja,
Niall? – spytałam, a mój głos zadrżał wraz z wymówieniem jego imienia.
- Och, to bardzo miłe z twojej
strony! – wyglądała na poruszoną tym, co przed chwilą usłyszała. Nie wierzyłam
w to, ale musiałam chociaż stwarzać dobre pozory.
Rozmowa
zaczęła się w jakiś leniwy sposób toczyć. Mimo fałszywego uśmiechu, coraz
większy ból rozsadzał moją klatkę piersiową. Było to równoczesne z tym, jak
wzrok Nialla stawał się znów pusty i bezuczuciowy, jego kolejne szklanki z
alkoholem się opróżniały, a wzrok błąkał się po „idealnej” figurze jego
dzisiejszej partnerki. Bycie wstawionym wcale go nie tłumaczyło z bycia
raniącym egoistą. I gdzie w tym wszystkim zgubił się mój Nialler? Tak po
prostu, zniknął bez śladu?
Powoli
umierałam, gdy prowadziła jego dłoń po swoim ciele. Oczy mnie piekły
niemiłosiernie, więc jedyne co zdążyłam zrobić to odwrócić się w momencie, gdy
wybuchł śmiechem, w reakcji na żart któregoś ze znajomych. Łzy zbierały się pod
powiekami, dusząc mnie i dławiąc od nadmiaru emocji. Pustka w sercu zwiększała
się, a ręce ponownie drżały. Był mi tak bliski i jednocześnie obcy, że to nie
mieściło się w głowie. Pozwalał oczom na lawirowanie wśród materiału jej
sukienki tuż przede mną. Nie wytrzymałam i odsunęłam się kilka kroków, tracąc
tym samym bliskość swojego opiekuna. Zaczęłam się łamać, szloch chciał wydostać
się z mojego wnętrza, dając duszy ukojenie. Po kilku chwilach samotnej wędrówki
między rozweselonymi gośćmi, poczułam dużą dłoń chwytającą mnie za przedramię.
Odwróciłam się i ujrzałam bujne loki, które kołysały się nerwowo.
- Annie, on jest jak typowy
samiec. Jedyne na co patrzy, to walory zewnętrzne. – tłumaczył, a ja kręciłam
głową.
- W takim razie dlaczego traktuje
mnie jak powietrze? Tak nagle zapomniał, że dopiero co obchodziliśmy drugą
rocznicę związku? Z dnia na dzień nie może sobie przypomnieć, kim jestem? –
wyliczałam, a on spojrzał na mnie smutnymi oczyma. Moje były załzawione, pełne
bólu i rozpaczy. Ściągnęłam brwi i wpatrywałam się przez chwilę w podłogę.
- Jest kompletnym dupkiem, Annie.
Nie mam pojęcia, dlaczego. Okropnie mi przykro, mała. – powiedział cicho,
zbliżając się do mnie. Objął mnie swoimi ramionami, by mokra twarz mogła
spocząć na jego piersi, przykrytej czarnym materiałem koszuli.
Nie
obejmowałam go, tylko robiłam wszystko żeby moje ciało się uspokoiło. Nie
miałam zamiaru robić sceny na dużej imprezie. Wiedziałam, że jeśli dłużej tego
już nie zniosę, po prostu wyjdę i zostawię wszystko takim, jakie jest. Nie będę
miała na nic wpływu, skoro do tej pory nie miałam. Nic nie wskóram i będę
musiała się z tym pogodzić.
Odsunęłam
się od niego delikatnie w momencie, gdy potrzebowałam zaczerpnąć ostrego,
dusznego powietrza, a nie wdychać kojący zapach męskich perfum. Musiałam się
zahartować, sprawdzić jak sobie dam radę. Przesunął kciukami po moich
policzkach, ścierając mokre ślady. Wyczyścił również czarne smugi, które
zaczynały się tworzyć pod oczami. Słabo się uśmiechnął, próbował mnie jakoś
udobruchać. Doceniałam to, bardzo.
Kątem oka
spojrzałam w kierunku, gdzie powinni stać. Zamieniłam to jednak w proste
wpatrywanie się, bo coś mi nie odpowiadało. Jego klatka piersiowa szybko się
poruszała. Dłoń z alkoholem drżała, nie zwracał uwagi na zgromadzonych wokół
siebie ludzi. Skupiony był na tym, że spomiędzy uchylonych warg zamiast
oddechu, wydobywał się świst. Lekko kaszlnął, co spowodowało tylko kolejne
skurcze jego klatki piersiowej i pokasływanie. Widziałam to już wcześniej.
Byłam również święcie przekonana, że nikt wokół niego nie miał pojęcia, co się
dzieje.
Moje serce
jeszcze bardziej przyspieszyło rytm. Biłam się z myślami, co mam robić.
Wyglądało na to że tylko ja miałam świadomość, jak mu pomóc. Zaczął przykładać
pięść do ust, udając że się zakrztusił. Nie pomogło mu rozbawienie spowodowane
żartem jednego z kolegów. Barbara podała mu swój niegazowany drink, co było
błędem. Nie pomoże mu popicie, bo przecież nie złagodzi tym podrażnionych płuc.
Idiotą był myśląc, że zaraz mu przejdzie. Nie mogłam nie zareagować. Zniszczyłaby mnie
świadomość, że patrzyłam jak moja miłość powoli dusi się, a nikt mu nie pomógł.
Ja mu nie udzieliłam pomocy.
Zaczęłam
przepychać się przez rosnące tłumy ludzi, nie zatrzymując się na zawołania
przyjaciela. Może jeszcze nie zrozumiał, co mam zamiar zrobić. Niemalże
podbiegłam do małej grupki, a błękitny wzrok przeszył mnie całkowicie, jakby
czuł wybawienie. Nie protestując, wcisnął brunetce do ręki swoją szklankę z
piwem i ujął moją dłoń. Czułam, jak złość mnie ogarnia, ale nie mogłam się
poddać. Pociągnęłam go w stronę drzwi co chwila zerkając przez ramię, czy daje
jeszcze radę. Jego uścisk stawał się coraz cieplejszy i mocniejszy. Znowu łzy
zaczęły ściekać po moich policzkach. Wydałam z siebie kilka pojedynczych
szlochów i przepchnęłam nas przez kilku ochroniarzy, którzy pilnowali tylnego
wejścia. Z hukiem otworzyłam drzwi i podtrzymałam je, żeby mógł wyjść na świeże
powietrze. Chwyciłam mocno jego ramię. Pomogłam mu zsunąć się w dół ściany,
żeby znalazł się w pozycji półsiedzącej. Upewniłam się, że nic nie uciska jego
szyi ani klatki piersiowej. Zaczął pomiędzy kaszlnięciami i świstami, nabierać
w coraz bardziej zrównoważonym tempie powietrza. Patrzyłam na jego mizerną
twarz i starałam się myśleć racjonalnie.
- Okej, Niall. Posłuchaj mnie. –
zwróciłam się do niego, chowając głęboko łamiący się głos i mówiąc bardziej
przekonująco. Chciałam postawić do pionu siebie, jak i jego. Oboje w tym
momencie nie mogliśmy się poddać, obojętnie jak bardzo byłam na niego zła i
bolało mnie serce. – Słuchasz mnie? Nic nie mów, tylko pokaż kciukiem do góry
albo w dół. – dodałam, a jego palec pokazał, że na słuch mu nic nie padło. A
mogło, gdyby się przeraził. – Super. Nie denerwuj się, poradzisz sobie.
Potrzebuję tylko wiedzieć, czy masz ze sobą inhalator. – pokiwał przecząco
głową. Gdy nie przestawał kaszleć, a jego oddech coraz bardziej świszczał,
złapał mnie za rękę. Patrzyłam, jak męskie palce delikatnie oplatają moje,
drobne. Jego oczy wyrażały czysty ból i żal. Znów pojawił się pełen emocji,
dbający o wszystko Niall. Ten, którego tak bardzo kochałam. Darzyłam go takim
uczuciem, że mimo igieł wbijanych głębiej w moje wnętrze, nie byłam w stanie
zwolnić naszego dotyku. Potrzebowałam tego tak samo, jak i on. Bał się, jego
oczy szkliły się. – Nie myśl o niczym nieprzyjemnym, niczym się nie przejmuj.
Postaraj się jeszcze bardziej uspokoić oddech, to nie będę wzywała karetki. –
mocniej związał nasze palce, a ja zmoczyłam je kapiącymi łzami. Kolana zdarte
miałam od klęczenia na ostrym betonie, ale nie przeszkadzało mi to. Nie czułam
bólu z krwawiącej skóry. – Jeśli ci to pomoże, pochyl głowę bardziej do przodu.
Tylko uważaj, nie chcemy żeby twoje płuca miały ciasno. – powiedziałam
spokojnie, a on jedynie o kilka milimetrów przechylił swoją głowę. Wzrok
przenosił to z naszych dłoni, to na moją twarz.
- Ja.. – wydusił z siebie,
pomiędzy kolejnymi oddechami.
- Niall, nic nie mów. Spokojnie.
Zaraz ci przejdzie, wszystko będzie w porządku. – zatrzymałam go od rozwinięcia
zdania. Nie chciałam, żeby sam sobie zaszkodził. Uniósł palec wolnej ręki,
jakby prosił o więcej uwagi. Przysunął nasze splecione dłonie do swojej drżącej
klatki piersiowej, do miejsca gdzie znajdowało się jego serce.
- Nawet, jeśli.. ledwo oddycham..
– zaczął skrzypieć cicho, powstrzymując mnie gestem od przerwania mu. Przez
kilka sekund ponownie zbierał w sobie siłę, żeby dokończyć zdanie. - .. chcę
żebyś wiedziała… że kocham cię.. – skończył, a jego pierś znów niespokojnie
zaczęła się trząść. Spuściłam wzrok i wydałam z siebie jękliwy szloch. Zacisnęłam
powieki, a jego dłoń jeszcze mocniej ścisnęła moją. Nie miałam pojęcia, co się
działo między nami. Doprowadzało mnie to do jeszcze gorszego stanu mimo tego,
że jego słowa były w pewnym sensie i nożem, i miodem na moje rany. Uniósł dłoń
do mojego policzka, obejmując go delikatnie. Starł jedną z łez, którą napotkał
jego kciuk. Znów zaczął niespokojnie oddychać, mimo chwilowego ustabilizowania.
Musiałam zapomnieć na moment o złości, jaką tłumiłam w sobie. Bo ważnym dla
mnie było utrzymanie go przy życiu. Kochałam go, dlatego w takiej chwili nie
potrafiłam nie oddać mu swojego serca. Z bólem ucałowałam jego dłoń, którą
tulił do mojej twarzy. Po tym geście, jego oddech powoli zaczął wracać do
normalności. Powoli przestawał się trząść, a z ust wydobywał się coraz mniejszy
świst.
Odsunął
swoją dłoń, gdy oboje usłyszeliśmy gwałtownie otwierające się drzwi budynku. Niemalże
wypadła z nich Barbara, która zakryła dłonią twarz na widok mizernego chłopaka.
- Mój Boże, co się stało?! –
wzrok Nialla niechętnie powędrował w jej stronę. Przesłał mi jedno, pełne
wszystkiego spojrzenie. Ból, cierpienie, tęsknota, żal, podziękowanie, miłość –
wszystkie uczucia, które wwierciły się we mnie przez jego niebieskie, zaszklone
oczy. Gdy odwrócił je do niej, zniknął z nich błysk, który jeszcze chwilę temu
widziałam. – Niall, chcesz wstać? Co ci jest? – zasypywała go pytaniami, a on
zwyczajnie nie był w stanie odpowiedzieć. Wciąż starał się unormować swój
oddech, a wypowiedzenie kilku nawet słów nie pomogłoby mu. Próbowała go
podnieść, ale ten jęknął.
- Nie zmieniaj jego pozycji. –
powiedziałam ostrym tonem głosu, walcząc ze łzami spływającymi spod powiek. Dopiero
chyba zauważyła, że faktycznie siedzę obok niego. Czuwałam nad nim przez tę
całą najtrudniejszą chwilę, a ona pojawia się znikąd i liczy, że wszystko jej
tak łatwo przyjdzie?
- Co? Dlaczego?! Nic nie rozumiem…
- bąknęła, poprawiając jego zgnieciony kawałek kurtki.
- Miał jebany atak jebanej astmy.
– wycedziłam, czując jak morka strużka wypala kolejny fragment mojej skóry. Widząc,
jak dziewczyna zaczyna miotać się przy nim, nie wiedząc o co chodzi, znów mnie
zakłuło. Podniosłam się z kolan, nawet nie oczyszczając ich z krwi i kurzu. Nie
syknęłam z bólu, gdy owiało je chłodne powietrze. Po chwili jednak uderzyła we
mnie fala kolejnej świadomości. Powstrzymałam się od łkania, natomiast
skierowałam się do siedzącej na ziemi pary. – Musi odpocząć, nie może też
zostać teraz sam. Ktoś musi sprawdzać, czy nie będzie nawrotu, albo nie zacznie
go coś boleć. – powiedziałam chyba bardziej do siebie, niż do nich.
Nagle
obok mnie pojawił się Harry, obserwując wszystko, co się tu działo. Ogarniał powoli
wzrokiem usytuowanie każdego z nas, aż w końcu spojrzał na mnie.
- Czy mogę go podnieść? –
zapytał, a ja lekko wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że muszę choć odrobinę
się wykazać, bo żadne z nich poza blondynem nie wiedziało, co w takiej chwili
należy zrobić.
- Jeśli uzna, że ma dość siły. –
odparłam, a on bez chwili zawahania pokiwał głowę w stronę Harry’ego. Wyglądał,
jakby irytowała go obecność Palvin. Pozwolił pomóc sobie, gdy brunet delikatnie
udzielał mu wsparcia podczas wstawania. Wiedziałam, co chciał zrobić. Miałam doskonałą
świadomość tego, że miał zamiar zabrać go do domu. Do naszego domu.
Pierwsza
przekroczyłam próg białych drzwi i od razu otworzyłam kilka okien, żeby pozbyć
się zapachu tytoniu, który został od popołudnia. Liczyłam, że zniknie zanim
chłopcy powoli dowloką się do środka. Prawie wyrwałam sobie włosy, gdy objęłam
dłońmi głowę i zaczęłam się zastanawiać, gdzie mógł zostawić inhalator. Zapominając
o bólu rozsadzającym pierś, zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego bluz, które w
nieładzie leżały na półkach w szafie. Warknęłam, gdy nic nie znalazłam. Wpadłam
do łazienki, przetrzepując wszystkie szafki, szuflady i pudełka. Miałam ochotę
przyłożyć sobie własną pięścią, gdy na umywalce dostrzegłam zgubę. Oparłam się
dłońmi o białą, ceramiczną powierzchnię i wzięłam kilka oddechów. Dlaczego to
robiłam? Dlaczego mu pomagałam, skoro zrobił mi takie świństwo? Ba, dlaczego
podejmowałam się opieki nad nim, gdy jeszcze kilka godzin wcześniej życzyłam mu
jak najgorzej?
Nie
rozumiałam tego wszystkiego. Ale może nie powinnam? Z drugiej strony, jak długo
będę w stanie żyć z taką boleścią? Czy w ogóle cokolwiek sobie wyjaśnimy? Czy usłyszę
jego słowa?
Z rozmyślań w końcu wyrwało mnie
ciche wołanie Harry’ego. Prowadził blondyna do sypialni, sadzając go na łóżku. Ten
oparł się dłońmi o materac i starał się jak najspokojniej oddychać. Zgasiłam światło
w łazience i podeszłam do nich, podając cierpiącemu plastikowy inhalator. Nie czekał
na nic, tylko od razu wziął głęboki wdech lekarstwa, które miało mu pomóc. Odrzucił
go niedbale na stolik i ponownie podparł się na wyprostowanych łokciach, chyba
próbował ogarnąć całą tą sytuację oraz odnaleźć się w swoim oddechu.
Zostałam
pociągnięta przez bruneta za ramię. Weszliśmy do salonu, z którego powoli
znikały resztki zapachu papierosów. Stanął przede mną i złapał mnie za obydwa
barki, szukając mojego wzroku. Pozwoliłam mu na to, by go odnalazł i przeszył
moje ciało swoim zielonym spojrzeniem.
- Jeśli chcesz, zostanę z wami. –
powiedział, a ja po chwili pokręciłam przecząco głową. Wystarczająco mi już
pomógł. Westchnął cicho, po czym przytulił mnie mocno. Tym razem przycisnęłam go
do siebie z równą siłą, pozwalając by mój szloch był tłumiony przez jego ciepłe
ciało. – W każdej chwili możesz zadzwonić, pomożemy ci z czymkolwiek. Jasne? –
spytał, a ja cicho mruknęłam na znak zrozumienia. – No już Annie. Weź się w
garść, mała. W razie czego nasze drzwi są dla ciebie otwarte, wiesz o tym.
- Dziękuję. – odparłam, powoli
rozluźniając nasz uścisk. Założył moje kosmyki włosów za ucho i ciepło się
uśmiechnął. Wiedziałam, że trzyma za mnie kciuki. Moim zadaniem było stawić
czoła temu wszystkiemu oraz połączyć to z niemiłosierną troską i cierpliwością.
Naszą uwagę zwrócił Niall, który
pojawił się w progu korytarza. Obserwował nas, jednak po chwili uciekł wzrokiem
i zaczął drapać się po głowie, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Czyżby było mu
źle z tym, że nie sprawiało mi bólu lecz ulgę przytulanie naszego przyjaciela?
Chciałoby się powiedzieć „ups”.
- W zasadzie nie jestem pewien,
kto kim powinien się teraz opiekować, wiecie? – Harry powiedział, zwracając się
do naszej dwójki. Oboje spuściliśmy wzrok. Brunet ku wyraźnemu niezadowoleniu
blondyna przeciągle pocałował mnie w czoło, dodając mi otuchy. Zamykając za nim
drzwi, zamknęłam również możliwość szybkiej ucieczki od tego, co miało się
dziać we mnie i między nami.
Kompletna
cisza zawitała w całym domu. Bolało mnie to znów, bo tak bardzo mnie ona
raniła. Pojedynczy świst wydostał się z jego płuc, na co od razu zareagowałam.
Dlaczego musisz go aż tak bardzo kochać, Holmes?
- Idź się połóż, tylko podłóż
sobie dużo poduszek. – mruknęłam, po czym zsunęłam ze stóp eleganckie, czarne
buty i postawiłam je przy wyjściu. Nie ruszył się z miejsca, tylko
obserwował mnie bacznie. Nie wiedziałam,
czego się mogę po nim spodziewać. Będzie bezduszny i cichy, czy może zacznie
ujawniać swoje dawne „ja” i wyzna mi miłość? Obydwie te sytuacje wprawiły mnie
w zakłopotanie, co nie ułatwiało całej sprawy.
- Twoje kolana krwawią. –
zauważył, a ja wzruszyłam ramionami. Chciałam go wyminąć, powtarzając po raz
kolejny, żeby się położył. Nie posłuchał mnie, ale chwycił za rękę. Spowodował,
że się zatrzymałam. Serce mocniej zaczęło bić, a głowę starałam się odwrócić od
jego palącego wzroku wywołującego u mnie spazmy płaczu.
Nic
nie powiedział. Tylko trzymał mnie przy sobie, ale milczał. Jakby coś mu
przeszkadzało w mówieniu, miał zaklejone gardło. Przełknęłam ślinę i wiedząc,
że nie otrzymam żadnego słowa z jego strony, z wielką trudnością wydukałam:
- Zdradziłeś mnie, Niall. –
widziałam, jak zamyka oczy. Spuścił głowę, a jego dłoń chciała powędrować do
mojej. Splótł po raz kolejny dzisiaj nasze palce, a ja znów zaczęłam płakać.
Kilka iskier chciało przedostać się z jego skóry do mojej, ale dzieliła nas
zimna warstwa lodu, którego do tej pory żadne z nas nie roztopiło. – Dlaczego? –
zapytałam, wciąż nie kierując moich oczu ku jego nieświecącym tęczówkom.
- Annie..
- Dlaczego? – nie dawałam za
wygraną mimo tego, jak bardzo moje nogi miękły po usłyszeniu mojego imienia w
jego ustach.
- Ty jesteś moją dziewczyną, nie
ona. – powiedział, a przyszło mu to z trudem. Nie miałam ochoty szukać momentu,
kiedy zacznie kłamać. Dlatego chciałam wyrwać dłoń z naszego splotu i oddalić
się od niego, chociażby do łazienki. – Nie łączy nas żadne uczucie.
- Nie, poza tym że lubisz ją
całować, przytulać i oglądać jej ciało. – zaczęłam szlochać, a on prawie siłą
przyciągnął mnie do siebie. Wtulił mnie mocno w swoje ciało, a ja nie miałam
siły walczyć. Jego zapach zbił mnie z tropu, stałam się momentalnie słaba. Przysunął
usta do mojej głowy, a rękoma objął moją talię. Rzewnie płakałam, co chwila
bijąc go piąstkami w plecy. – Jak mogłeś, Niall. – jęknęłam, zanim pociągnęłam
nosem. Całkowicie się rozkleiłam, nie powstrzymując ciężkich łez.
- Przepraszam.
- Jedno przepraszam niczego nie
zmieni, Niall. – wykrzyczałam w jego klatkę piersiową, a on zaczął gładzić mnie
po włosach. Nie mogłam się uspokoić wiedząc, że jednocześnie tak bardzo pragnę
się do niego przytulać, jak i wyrzucić z pamięci.
- Wiem, Ann. – westchnął, po raz
kolejny całując moją głowę.
- Tak bardzo cię nienawidzę i
jednocześnie kocham. To mnie zabija. – jęknęłam, zgniatając dłońmi materiał
jego białej koszulki. – Nie wiem, czy dam radę. – dodałam zgodnie z prawdą. Nie
radziłam sobie z tym, byłam na skraju załamania. Moje ciało się trzęsło, myśli
biły się o pierwszeństwo wyzwolenia, a serce paliło.
- Przyznaję, jestem samolubnym
idiotą, który poleciał na modelkę. Ale jesteśmy też przyjaciółmi, nie potrafię
tak po prostu jej zostawić. Obiecuję, że już więcej nie zrobię z nią nic, co
jest przeznaczone tylko dla Ciebie. – powiedział, a mi trudno było mu zaufać. Odsunęłam
się od niego, używając do tego sporo siły. Spojrzałam na niego spuchniętymi
oczyma, a na jego twarzy wymalowany był lęk.
- Jak mam ci uwierzyć, Niall? Jak
mogę uwierzyć w którekolwiek z twoich słów po tym, co zrobiłeś?
- Daj mi chociaż szasnę. –
poprosił, a ja już dłużej nie byłam w stanie na niego patrzeć. Czym prędzej
minęłam go i weszłam do łazienki, w której się zamknęłam.
Nie potrafię ci jej nie dać, bo
posiadasz moje serce.
Jestem cholernie słaba. Osłabiła mnie miłość do Ciebie.
Nawet
noc nie potrafiła przynieść mi ukojenia. Musiałam to zrobić. Potrzebowałam wstać
z łóżka, które pachniało tak bardzo jego skórą. Mimo tego, że oboje nie
spaliśmy nie zamówiliśmy ani słowa. Stąpając bosymi stopami po panelach,
dotarłam do kanapy na której zostawiłam wczoraj ciemną bluzę. Ubrałam ją na
siebie i cieszyłam się, że jest moja, a nie jego. Znalazłam w kieszeni
potrzebne dwie rzeczy i jak najszybciej zamykając za sobą okno tarasowe,
usiadłam ponownie na tej samej, twardej powierzchni. Po chwili wypełniałam już
płuca dymem, zaciągałam się śmiercionośnym papierosem. Razem z wydychanym
oparem, pozbywałam się z siebie myśli. Zastępowały je te, które tłumaczyły mi
tak wiele o lepszym uczuciu, jakim jest prowadzenie do powolnej śmierci, niż
psychiczne załamanie przez emocje. Owszem, była to ucieczka. Ale w tamtej
chwili nie mogłam nic innego zrobić.
- Dlaczego palisz? –
podskoczyłam, słysząc za sobą jego zachrypnięty głos. To nie miało tak być. On
nie miał za mną iść, nie miał się o mnie martwić, miał żyć swoim podwójnym
życiem, a ja powoli przyzwyczajałabym się do tego, zapominając o bólu serca i
przypominając sobie o przyjemności z zatruwania sobie organizmu.
- Dlaczego cię to obchodzi? Nie
obchodziłam cię, kiedy ją całowałeś. – odpowiedziałam. Nie wypuściłam z siebie
ani jednej łzy, widocznie już wyczerpałam swoje wszelkie możliwe zasoby.
Tak
jak się obawiałam, usiadł obok mnie. Z tą różnicą, że nie miał na sobie nic
poza spodniami dresowymi. Był obok mnie tak, jak minuty temu w łóżku. Pod ciepłą
kołdrą, gdzie uciekałam ciałem od jego dotyku. Nim zdążyłam się zorientować,
zabrał mi papierosa i trzymając go w dwóch palcach, przyłożył do ust i
swobodnie zaciągnął się. Raz delikatnie kaszlnął, mamrocząc „mocne”.
- Głupi jesteś? Masz astmę. –
burknęłam i chciałam mu go zabrać, ale mi nie pozwolił.
- Jeśli ty palisz, to ja też. –
powiedział, a ja pokręciłam głową. Wyciągnęłam kolejnego z paczki i zapaliłam.
- Niall? – odważyłam się, nie
patrząc na niego. Skupiłam się jedynie na prostym myśleniu i inhalowaniu płuc. –
Dlaczego byłeś taki obojętny? Wtedy, we Francji i na imprezie. – zapytałam. Czułam,
że jego mięśnie się napinają, w dodatku nie z zimna, choć to swoją drogą. Już nabierał
powietrza do płuc, ale przerwałam mu. – Potrzebuję prawdy, Niall. Nie owijaj w
bawełnę. Nie martw się tym, że mnie zranisz, bo zrobiłeś to wystarczająco
mocno. Nie wiem, czy bardziej się da. – westchnął i kilka razy skulił dłoń w
pięść. Walczył ze sobą. Nigdy nie chciał mnie skrzywdzić słowami, dlatego
musiałam z niego to wydusić. Potrzebowałam, żeby był ze mną szczery. Bez względu
na ból, jaki mi mógł tym zadać.
- Nie chciałem, żeby zaczęły mną
kierować wyrzuty sumienia. Ciągle w głowie miałem, że przecież Barbara jest
tylko moją przyjaciółką i chcę, żeby tak zostało. Ale nie wyprę się przed tobą
tego, że byłem słaby. Dałem się jej uwieść, bo jestem głupi. Przez chwilę
myślałem, że to się nie wyda. Bo wiedziałem, że mam ciebie. Ale podobało mi się
to, że gdy nie było ciebie obok, mogłem się poczuć podobnie jak wtedy, gdy ty jesteś.
– powiedział, a jedna łza spłynęła po moim policzku. By zatrzymać kolejne,
zaciągnęłam się papierosem. – I jestem jebanym idiotą, ale nie chcę przez to
wszystko przerwać mojego kontaktu z nią. A przede wszystkim nie chcę stracić
mojej miłości.
- Wiesz, że to tak czy siak
będzie bolało, najpewniej mnie? Masz tego świadomość? – spytałam, całkowicie
szczerze. Bo byłam pewna, że tak będzie. Nic nie odpowiedział, dlatego dodałam
ciszej: - Czas nie zawsze potrafi wyleczyć rany, a czyny są gorsze od słów. Bo
są ich potwierdzeniem lub zaprzeczeniem. A ja przez ten cały czas gdy myślałeś
o niej zastanawiałam się, gdzie się podział chłopak, który mnie tak kochał.
- Jest obok i nigdy nie
przestanie cię kochać. – odwrócił głowę do mnie w tym samym momencie, gdy
chciałam spojrzeć w jego stronę. nasze oczy się spotkały, a moja szczęka się
zacisnęła, zanim wypowiedziałam drżącym głosem kolejne zdanie.
- Ale wiedza, że dotykał w ten
sam sposób inną dziewczynę nie pozwala mi mu całkowicie zaufać. A nic nie boli
bardziej od braku zaufania do osoby, którą się kocha bardziej niż własne życie.
Wpatrywaliśmy
się w siebie do momentu, gdy musiałam wgnieść papierosa w betonowy fragment
podestu. Zostawił mi lekko przypalony ślad na skórze, bo nie odłożyłam go
odpowiednio wcześniej. Pojedynczy dreszcz przeszedł przez moje ciało, dlatego
nie widziałam sensu w dalszym siedzeniu na tarasie. Nie czekając na niego,
weszłam do ciepłego pomieszczenia i znów zaczęłam zabijać swoje myśli, które
niszczyły mnie coraz bardziej.
Pozwoliłam
mu na to. Zawiózł mnie na lotnisko, wyjął moją walizkę z bagażnika i
poprowadził ją za mnie do hali odlotów. Czekał na mnie, gdy stałam przy
odprawie. Obserwował mnie, gdy spoglądałam na tablicę informacyjną. Siedział ze
mną o późnej, wieczornej godzinie na lotnisku Heathrow, skąd niedługo miałam
samolot. Odzywaliśmy się do siebie jedynie półsłówkami, nie dzieliliśmy się
uczuciami ani przemyśleniami. Po prostu siedzieliśmy w ciszy.
W
końcu wstałam z twardego siedziska i zaczęłam oddalać się do odprawy celnej. Nie
mogłam dłużej zwlekać, nie chciałam czekać do jutra na kolejny samolot do
Warszawy. Zbliżałam się do pierwszych taśm odgradzających poszczególne bramki
celne. Odwróciłam się, by zobaczyć jak wpatruje się we mnie z odległości
kilkunastu centymetrów.
- Annie..
- Muszę iść, Niall. Złóż ode mnie
życzenia świąteczne rodzinie. Ucałuj stopę Theo ode mnie.
- Annie proszę..
- Obiecaj mi, że to zrobisz. –
odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Wyglądał na rozbitego, ale nie mogłam się tym
martwić. Nie, kiedy ja sama wyglądałam o niebo gorzej, a moje wnętrze było
całkowicie poszarpane.
- Obiecuję. – odparł, wzdychając.
Chciał podnieść rękę, żeby objąć mój policzek. Odwróciłam głowę, nie chcąc czuć
jego dotyku. Nie chciałam się złamać, nie chciałam czegoś żałować. Ale jak
mogłam żałować dotyku ukochanego? – Błagam, zaufaj mi. – mruknął, a ja zrobiłam
coś, przez co z pewnością nie przestanę któregoś wieczora płakać.
Przyciągnęłam
go do siebie, ciągnąc za rozczochrane, blond włosy i złączyłam nasze usta, już
teraz dając ujście słonym kroplom. Zatopiłam się w pocałunku, jakby miał być
ostatnią rzeczą na tym świecie. Kolejne dwie łzy spłynęły na myśl, że te same
wargi dotykały innych, nie moich. Ujął moją talię, przekazując więcej ciepła. Łamałam
się powoli, czułam jak mięśnie wiotczeją a serce zwalnia rytm. Po raz ostatni
zsunęłam głowę na jego ramię, by poczuć jego obecność. Przytulił mnie mocno,
mimo że sprawiało mi to ból.
- To nie będzie łatwe. –
szepnęłam, zanim odsunęłam się od niego i bez żadnego innego słowa, oddaliłam
się od niego. Nie odwracałam się, nie machałam. Po prostu, odwróciłam się i
poszłam na odprawę. Poleciałam do rodziny. Poleciałam spędzić święta w
towarzystwie osób, które nie zawiodły mnie aż tak, jak moja największa miłość,
której niestety powoli wybaczałam.