Trochę się u mnie dzieje, wiecie?
I chyba udało mi się to udowodnić natłokiem wydarzeń w poniższym rozdziale.
Wybaczcie mi, proszę, chaos i niedokładność niektórych fragmentów. Wiem, że są tutaj również nudne, niczym niezaskakujące i bez emocji.
Bardzo się cieszę, że grono czytelników się (chyba) powiększa. Pamiętajcie, zawsze możecie się ujawnić, napisać komentarz lub krótkie info na twitterze. Pytania na asku są całkowicie aktualne, możecie dać się ponieść ciekawości już teraz.
Rozdział - długi (niecałe 20. stron Worda). Nie chciałam sobie łamać serca i dzielić go na części. Jest niedopracowany, niesprawdzony, świeżo po postawieniu kropki przy ostatnim zdaniu - nie linczujcie mnie więc za błędy, bardzo Was proszę.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do czytania. O inspirację muzyczną pytajcie mnie przy okazji, bo w tym momencie mam w sobie tyle myśli, że wymieniłabym całą swoją bibliotekę piosenek.
Dzięki, że jesteście.
Manny.
***
Damskie
wrzaski i piski były wszystkim co mnie otaczało, gdy zbliżałam się do O2 Areny
w Londynie. Z daleka widoczne były tłumy dziewczyn, kumulujące się przy
zamkniętych jeszcze wejściach. Podjazd do parkingu był wyzwaniem, zwłaszcza że
kilkadziesiąt fanek zwracało uwagę na każdy samochód, który próbował się dostać
do tylnego wejścia ogrodzonego strzeżoną bramą. Widziałam długi, czerwony
autokar, który stał kilkanaście metrów za ogrodzeniem, a przed nim kilku na
czarno ubranych ochroniarzy razem z kilkoma na tyle charakterystycznymi
postaciami, że każdy ich ruch wywoływał jeszcze głośniejszy pisk. Cieszyłam się
ze słonecznego dnia, który był moim zrozumiałym pretekstem do prowadzenia auta
w ciemnych okularach. Nie byłam jednak tak jak oni wyposażona w jak najbardziej
przyciemniane szyby, dlatego gdy zaczęłam zwalniać przed sporą grupką,
zwróciłam na siebie uwagę. Kilka niewysokich dziewczyn zbliżyło się do mojego
niskiego samochodu, kontrolując jednocześnie sytuację z chodzącymi bóstwami po
drugiej stronie bramy. Westchnęłam zrezygnowana, gdy pojedyncze naciśnięcie
klaksonu nie wystarczyło, by na ułamek sekundy odsunęły się od wjazdu. No
oczywiście, przecież tam stali idole, bożyszcza. Kilka osób się przesunęło, ale
gdy zobaczyły że nie jestem wielkim autokarem, wzruszyły ramionami i ponownie
zaczęły robić zdjęcia i krzyczeć w stronę parkingu.
Zmuszona
byłam otworzyć okno od strony kierowcy i delikatnie wychylić głowę z czarnego
samochodu.
- Hej, pozwólcie mi wjechać! –
powiedziałam głośniej. Zaśmiałam się cicho, gdy zobaczyłam jak kilkanaście par
oczu intensywnie się zaczęło we mnie wpatrywać, zaś ich nogi ani drgnęły. – No
dalej, mam tu tak stać? – dodałam, a kilka zdegustowanych nastolatek zaczęło
się usuwać z mojej drogi dojazdu. Znów powoli ruszyłam, zamykając tym samym
okno.
- Zaczekaj! – usłyszałam, gdy
szyba prawie się domknęła. Zerknęłam w prawą stronę , skąd pochodził
podekscytowany głos. Zatrzymałam szklaną powłokę jednym kliknięciem i z
powrotem ją opuściłam, z zainteresowaniem obserwując maszerującą obok auta
niewysoką dziewczynę o czarnych, pięknych puklach włosów. – O mój Boże, czy ty…
- zawahała się. – Ty jesteś Annie?! – niemalże krzyknęła, a ja od wysokości
dźwięku lekko się wzdrygnęłam.
- No.. jakby nie patrzeć, takie
mam imię. – uśmiechnęłam się, a ona wykonała kilka uspokajających gestów
dłońmi. Wyprzedziła moje auto i podbiegła do najgłośniejszej grupki,
przekrzykując je swoim głosem, wydobytym z dziarsko podniesionej piersi.
- Zróbcie przejazd dla
największej księżniczki Horana!
Po tych słowach, wydusiłam z
siebie jedno krótkie, dźwięczne „wow”. Przez kilka sekund dziesiątki par oczu
wpatrywały się we mnie i mój samochód, by zaraz potem albo przesunąć się z
krzywą miną, albo podbiec bliżej czarnego pojazdu. Kilka osób odpowiedziało jej
natychmiast, słowami: „Przecież Niall nie ma dziewczyny!”. Przez chwilę się
zaczęłam martwić o to, czy wyjdzie on z tego cało, ale zaufałam choć odrobinie
rozwagi, jaką powinny mieć zagorzałe fanki. Otoczona postaciami w
jednoznacznych podkoszulkach, dotarłam wreszcie do bramy i ujrzałam barczystego
ochroniarza, który po zerknięciu na mnie zaczął otwierać bramę, wołając
jednocześnie kilku kolegów do pomocy. Gdy przekroczyłam bezpieczną granicę
bramy, odetchnęłam głośno i rozluźniłam napięte mięśnie. Zerknęłam na jedno z
lusterek i przyglądałam się przez chwilę żywej gestykulacji dwóch ochroniarzy,
którzy zaczęli pokazywać na mój samochód i zawzięcie się o coś spierać.
Westchnęłam cicho i starałam się nie przywoływać na myśl burzy, jaką wywołała
moja osoba wśród zarządu Modest! Management. Potrząsnęłam głową starając się
zapomnieć o tej sytuacji i zerknęłam pewniej przed siebie, by zaparkować w
odpowiednim miejscu. Zobaczyłam, jak wysoki brunet na deskorolce macha do mnie
i pokazuje na wolne miejsce pod murami Areny. Stanęłam tyłem i poczekałam
chwilę, zanim zgasiłam silnik. Głośne pukanie w szybę od strony pasażera
rozbudziło mnie z zamyślenia. Uchyliłam okno i uśmiechnęłam się lekko.
- Będziesz tak siedzieć w tym
aucie? Miałem nadzieję pochwalić ci się, o ile lepiej wyglądam ja na deskorolce
od Zayna na rowerze. – uśmiechnął się Louis, poruszając zabawnie brwiami.
- Już idę. – odparłam, po czym
zamknęłam mu przed nosem szybę. Fuknął teatralnie z niezadowolenia, a ja się
zaśmiałam. Zanim wzięłam z sąsiedniego siedzenia małą torebkę, spojrzałam raz
jeszcze na kilku ochroniarzy, którzy wcześniej szli za moim samochodem. Nerwowo
poprawiłam niesforne kosmyki włosów i przełożyłam przez ramię długi pasek
torebki, upewniając się wcześniej czy jest w niej wszystko. Odblokowałam drzwi
i wyszłam z auta, stawiając pewnie stopy na ciepłym burym betonie. Podeszłam do
bagażnika i wyciągnęłam z niego nieduży futerał z aparatem. Upewniłam się, czy
zamknęłam samochód i stukając cicho gumową podeszwą jaskraworóżowych trampek
zaczęłam iść w kierunku czerwonego busa, wokół którego zgromadziło się kilka
osób. Onieśmielona uwagą, jaką zwróciłam na siebie wśród fanek nawet nie
odwracałam się w ich stronę. usłyszałam w oddali znajome śmiechy i ciepłe
głosy, na myśl których od razu poczułam się lepiej i pewniej. Kółko wokół mnie
zatoczył mulat na rowerze, przelotnie rzucając wesołe „cześć Ann”. Kątem oka
widziałam, jak przejeżdża tuż obok bramy oddzielającej nas od piskliwego tłumu
i zawraca, próbując wykonać przy tym jakąś nieskomplikowaną ewolucję,
oczywiście skomentowaną odpowiednimi wrzaskami. Nim przeszłam całą odległość z
samochodu na środek parkingu, Zayn zwolnił nieco obok mnie. Uśmiechnęłam się, a
on cichym, stonowanym głosem zaczął:
- Nie chcę cię martwić, ale te
dziewczyny szaleją i kłócą się nie wierząc, że jesteś jego dziewczyną. – słabo
się uśmiechnął, a ja nabrałam trochę więcej powietrza do płuc niż zwykle. –
Wybacz, nie powinienem był…- zaczął się reflektować.
- Nie, spokojnie. W porządku.
Domyśliłam się, że tak będzie. – odwzajemniłam delikatny uśmiech, czując
emanującą od tłumu konsternację, gdy zbliżaliśmy się do reszty.
- Hej Annie, jak się masz? –
rozbrzmiał nad moim uchem głos Harry’ego, który nagle pojawił się z mojej
drugiej strony. Czułam się niemal jak eskortowana, gdy dodatkowo otulił mnie
swoim długim ramieniem. – Jesteś spięta. – dodał ciszej.
- Wszystko okej. – odparłam,
starając się z przekonaniem uśmiechnąć.
- Och, daj spokój. Znam szczery
uśmiech panny Holmes. – mruknął. – Coś nie tak między wami? Mam Horanowi
spuścić łomot? – dopytywał wyraźnie zmartwiony moim stanem.
- Co? Nie, absolutnie! Harry, nie
przejmuj się. Przejdzie mi. – tak bardzo nie chciałam obarczać go wszystkim
tym, co we mnie siedzi. – Amira przyjedzie? – spytałam, starając się zmienić
temat na jak najłatwiejszy. Widziałam, jak unosi jedną brew. Przejrzał moje
intencje, a ja nerwowo uśmiechnęłam się i opuściłam głowę.
- Nie, nie przyjedzie. –
westchnął, znów lustrując moją twarz.
- Mógłbyś mi się tak nie
przyglądać? – poprosiłam, również unosząc brew. Wypuścił wymownie powietrze z
płuc i odwrócił głowę przed siebie, jednocześnie zdejmując rękę z moich ramion.
Niemalże
czułam na sobie niespokojne oddechy dziesiątek nastolatek. Ich oczy wwiercały
się w moje plecy. Tylko dlaczego ja się tym tak przejmowałam? Bałam się? Być
może. Wstydziłam? Nie mogłam tego dopuścić do swoich myśli. Nie wstydziłam się
swojej miłości, ani trochę. Więc co było ze mną nie tak? Ręce delikatnie mi się
trzęsły, gdy podeszłam do reszty. Nie zatrzymałam się jeszcze na dobre, gdy
cicho się witałam. Widziałam kątem oka, jak przestaje rozmawiać z Joshem i
idzie w moim kierunku. Perkusista wesoło pomachał mi i uśmiechnął się, co
postarałam się jak najbardziej wiarygodnie odwzajemnić. Zaczęłam czuć się jak
otumaniona. Słyszałam głośne bicie swojego serca, stłumione rozmowy
zgromadzonych, przeraźliwie głośne piski za mną i odważne kroki, stawiane w
moją stronę. Oddech stał się ciężki, a wzrok podniósł się z ziemi i utknął w
błękitnej głębi, która zawsze pozwalała mi tonąć bezpamiętnie. Przenikliwie
wpatrywał się we mnie, wywołując gęsią skórę na odkrytych przedramionach. Lekki
podmuch wiatru poruszył moje włosy, jakby starały się przyciągnąć go do mnie. Pozwolił
mi też poczuć znajomy, elektryzujący zapach perfum. Otulił mnie swoją nutą
słodyczy i męskości, gdy się nim zaciągnęłam. Zamrugałam intensywniej
powiekami, gdy łagodnie się zaczął uśmiechać prosto do mnie. Był to jeden z
tych uśmiechów, które widziałam jedynie w stosunku do mojej osoby. Czułam
rosnącą za moimi plecami presję, wstrzymane oddechy wymieszane z piskami
oddziaływały na mnie negatywnie, nie potrafiłam w żaden sposób zareagować.
Nigdy wcześniej nie zachowywałam się w ten sposób, odrobinę bałam się swoich
kolejnych reakcji. Brak pewności, jaki ruch zaraz wykona mój organizm przerażał
mnie. Moje serce piało ze szczęścia gdy zaczął delikatnie wsuwać swoją dłoń na
moje plecy, zaś myśli kotłowały się i nie mogły stanąć w uporządkowanej linii.
Delikatne palce muskały materiał mojej bluzki, która automatycznie przylgnęła bliżej
do mojej skóry. Obserwowałam jego wyraz twarzy, który wskazywał na to, że
czyta. Lekturą były moje oczy, które wyrażały więcej niż wszystko. Przybliżył
się do mnie na tyle, bym mogła niemalże namacalnie czuć obecność całej jego
osoby, a nie tylko dłoni, delikatnie opierającej się nad moimi lędźwiami. Wstrzymałam
oddech i przymknęłam mocno powieki w charakterystyczny, nerwowy sposób. Czułam
ciasno pod powiekami płynne emocje, które pragnęły spłynąć w dół moich
policzków, drażniąc powierzchnię mojej twarzy i wypalając czerwone ślady na
licach.
- Cześć, piękna. – wyszeptał tuż
przy mojej twarzy. – Jesteś piękna, wiesz? – zaczął delikatnie sunąć nosem po
moich powiekach, owiewając je ciepłym oddechem.
- Kochanie.. – zaczęłam drżącym
głosem.
- Spokojnie. – wplótł drugą dłoń
między moje włosy i oparł swoje czoło o moje. – Zrozumieją. Ty jesteś dla mnie
najważniejsza. – mówił przyciszonym, czułym tonem. Ledwie zauważalnie zaczął
masować moje plecy, by dodać mi pewności. Otworzyłam szerzej usta, by cokolwiek
powiedzieć jednak ubiegł mnie. Zamiast pozwolić na ujście słowom, musnął
kilkukrotnie moje wargi tymi swoimi, ciepłymi i pełnymi. W momencie gdy znów
przypomniałam sobie o nasilających się za mną krzykach skrzywiłam się, bo jedna
drobna kropla zaczęła wypływać z lewego oka. Natychmiast starł ją kciukiem. –
Hej, poradzimy sobie. Proszę. Jesteś silna, jesteś Annie Holmes. – w odpowiedzi
pokiwałam głową, chcąc dopuścić do siebie optymistyczne myśli, a przynajmniej
sprowadzić je na bezpieczny tor.
- Mam nadzieję, że nie
pocałowałeś mnie dla doinformowania ich, tylko…
- Oczywiście, że nie. – zaśmiał
się na to, co powiedziałam. – Jesteś moja, najchętniej nie pokazywałbym cię
nikomu. Nie chcę, żeby ktokolwiek mi cię zabrał. – musnął moje czoło i
przyciągnął mnie mocniej do siebie, zatrzymując w pełnym miłości uścisku.
Wsunęłam powoli ręce na jego plecy, oddając bliskość. – Staram się tylko zrobić
wszystko, byś się lepiej poczuła. – dodał ciszej, wypuszczając powietrze gdzieś
w moich włosach.
- Niall? – usłyszeliśmy z boku
męski, znajomy głos.
- Co chcesz, Liam? Przytulam moją
dziewczynę. – ani drgnął, tylko odparł pewnie. Uśmiechnęłam się prosto w jego
pierś a on, cwaniak, wyczuł to i zaśmiał się cicho.
- Widzę, ale spóźnimy się na spotkanie
z fanami. – odparł. – Niezłe buty, Holmes. – zaśmiał się cicho na widok
różowych, neonowych vansów w panterkę. Wiedział, że lubię zaskakiwać kolorami.
- Wiem, Payne. – odparłam, lekko
wychylając się z uścisku. Obdarzyłam go przyjaznym uśmiechem, a jego twarz
automatycznie rozjaśniała. Uwielbiałam to w nim – wystarczył jeden drobny,
przyjazny gest ze strony drugiego człowieka, a on wyczuwał dobrą energię i
emanował nią na kilometry. Widząc, że zbieramy się do wykonania ruchu w
kierunku tylnego wejścia na Arenę, odwrócił się i odszedł za resztą zespołu.
Poczułam, jak blondyn chwyta moją dłoń. Zrobiłam więc krok w przód myśląc, że
chce już iść. Ruszyłam delikatnie w przód, ale jego ciało ani drgnęło.
Zwróciłam się ponownie w jego stronę z pytającym wzrokiem, ale jego świecące oczy
i uśmiech całkowicie zbiły mnie z tropu. – Co? – spytałam krótko.
- Czy ty przed chwilą
powiedziałaś do mnie „kochanie”? – odpowiedział pytaniem, uśmiechając się przy
tym z ogromną czułością. Moje poliki zaczęły przybierać czerwony kolor, gdy
zdałam sobie z tego sprawę. Serce mocniej zabiło, a ja zmuszona byłam przygryźć
dolną wargę i spuścić wzrok. Zaśmiał się, podchodząc do mnie i owijając
ramieniem moją talię. Z jeszcze pełniejszym uśmiechem, musnął mój gorący
policzek i poprowadził do wejścia.
Stół, na
którym siedziałam po turecku delikatnie drgnął, gdy niewysoka blondynka zajęła
na nim miejsce obok mnie. Podparła się rękoma z tyłu i powoli zaczęła machać
nogami, przypominając mi w tym swoją córkę.
- Istne szaleństwo, nie? –
zaczęła, gdy przez wizjer w aparacie obserwowałam cierpliwe robienie zdjęć i
podpisywanie wszystkiego co się da, przez piątkę chłopaków.
- Tak.. – mruknęłam w odpowiedzi,
kilkukrotnie przyciskając za spust aparatu, który zapamiętał kolejne całkiem
niezłe ujęcie. – Gdzie Tom z Lux? – spytałam, nie widząc nigdzie wokół obficie
wytatuowanego mężczyzny i blond kruszynki, o pulchnych rysach twarzy.
- Poszli na dół coś zjeść, mała
ostatnio ma apetyt jak pięciu Horanów. – zaśmiała się, a ja jej cicho
zawtórowałam. – Ktoś cię chyba woła. – dodała, pokazując ręką na stojącego w
oddali blondyna, szukającego mnie wzrokiem. Gdy skupiłam na nim swoją uwagę
pokazał ręką, żebym podeszła.
Leniwie chwyciłam plakietkę na
kolorowej smyczy i przewiesiłam ją sobie przez szyję, odrzucając włosy do tyłu.
- Hej, czy ty masz granatowe
pasemka? – zaśmiała się Lou, zbliżając się do mnie i wskazując na część włosów,
która ukryta była tuż przy mojej skórze. Przyłożyłam palec do moich ust, by
mówiła o tym nieco ciszej. Mrugnęłam do niej znacząco, a ona uśmiechnęła się
szerzej i pokręciła głową, cicho szepcą „Och, Annie, Annie..”. Zsunęłam się z
czarnego stołu i zaczęłam powoli kroczyć w jego stronę, przeciskając się przez
małe grupki podekscytowanych fanek. Nie starałam się jednak zwracać na nie
uwagi tylko na cel, który stał już tylko kilka metrów przede mną.
- Daj mi swój aparat. –
powiedział z pełnym uśmiechem.
- Po co? Myślałam, że to tobie
robione są zdjęcia.. – mruknęłam zdziwiona, sięgając do przewieszonego przez
moje ramię paska, na którym trzymała się moja zabawka.
- Chciałem zrobić zdjęcie mojej
największej fance. – uśmiechnął się, zabierając mi aparat i celując obiektywem
we mnie. Odrobinę się zaczerwieniłam i nie wiedziałam, co mam zrobić. Zawsze
stałam po drugiej stronie.
- Och, daj spokój. Masz moje
zdjęcie przecież. – nerwowo się zaśmiałam.
- Ale nie wtedy, kiedy na szyi
masz plakietkę vip’owską. – oddał mi aparat i mrugnął do mnie zaczepnie. – Jak
się czujesz? – spytał nieco ciszej. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo obok nas
pojawiły się dwie, bardzo skrępowane i nieśmiałe nastolatki. Minęła chwila,
zanim cokolwiek były w stanie wydukać, dlatego zaczął pierwszy.
- Autograf i zdjęcie? – spytał,
zdejmując końcówkę markera. Obdarzył je pewnym uśmiechem, gdy z odmiennym
akcentem przytaknęły.
- Niall… kochamy cię… jesteś
wspaniały! – wyjąkała niższa, której ręce trzęsły się okropnie mocno.
- Dzięki, mam najlepszych fanów
na świecie. – odparł, sięgając po kolejną koszulkę do podpisania. Przyglądałam
się jego skupionej twarzy, gdy lewą ręką sunął markerem po białym materiale. Z
zamyślenia wyrwała mnie cicha, podekscytowana wymiana zdań, jaka zapadła między
fankami. Nie mówiły po angielsku. – Skąd jesteście? – spytał, zwracając uwagę
na to samo, co ja. Rzecz w tym, że byłam zbyt zaskoczona, aby go dźgnąć łokciem
w żebra i kazać wsłuchać się dokładniej.
- Z.. P-ppolski, nie możemy być
na koncercie, dlatego jesteśmy teraz… - wydukała wyższa, ze skrępowaniem
patrząc to na niego, to na mnie.
- Moment, jaki koncert w Polsce?
– spytałam zaskoczona, wcinając się w ich rozmowę. I dopiero po kilku sekundach
zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam tego po angielsku, a wszystkie trzy
pary oczu wpatrywały się we mnie jak zaczarowane.
- Doma, czy ona coś powiedziała
właśnie po polsku…
- Boże, znajoma Nialla mówi po
polsku… - mówiły wpatrzone we mnie, a skóra na ich policzkach pobladła
znacznie.
- O czym one mówią? – spytał mnie
cicho, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Jego oczy świeciły się z wrażenia, widząc
moje zaaferowanie.
- Zaskoczone, że ktoś z twojego
otoczenia mówi po polsku. – odparłam szybko. Nerwowo podrapałam się po
przedramieniu. – O jakim wy koncercie mówicie?
- No… w czerwcu, Warszawa…
Narodowy… O Boże… - wyjąkała brunetka, patrząc na mnie z szokiem wymalowanym w
oczach.
- Niall, nie mówiłeś mi, że jedziecie
do Polski… - zaczęłam mówić do niego, z wyraźnym wyrzutem.
- Yy… niespodzianka? – zaśmiał
się nerwowo, drapiąc się po karku. Zmierzyłam go wzrokiem, a on jedyne co
zrobił to cmoknął mnie w usta. Jak mógł mi nie powiedzieć, że grają w koncert w
moim rodzinnym mieście? W moim kraju? – Och, Zayn mnie chyba woła… - ulotnił
się, zanim zgromiłam go nieprzyjaznym spojrzeniem.
Zostałam sam na sam z dwiema
dziewczynami, z którymi zaczęłam wymieniać nerwowe spojrzenia. Niedoinformowany
mógłby śmiało stwierdzić, że czujemy się w swoim towarzystwie jak świry, które
rozmawiają w myślach. A tak naprawdę nie miałam pojęcia o tym, że zaraz obydwie
rzucą mi się w ramiona. Przyciskały do siebie moje wątłe ciało, a z oczu
płynęły im łzy.
- Hej, a to za co? – spytałam z
uśmiechem, dość zdezorientowana. Nie wiedząc jak mam się zachować, objęłam je
ramionami. Ich ciała trzęsły się z podekscytowania. – Nie jestem z zespołu, nie
mnie przytulajcie.
- Nie rozumiesz? To takie
cudowne, że Polce się udało.
- Tak, jeśli tylko ktoś na ciebie
powie złe słowo, będzie miał ze mną do czynienia. – powiedziały, a ja się
zaczerwieniłam, jak to miałam w zwyczaju.
- To bardzo miłe… - mruknęłam.
Może nie będzie aż tak źle, jak się obawiałam?
Plecak…
był gdzieś w szafie koło butów. Podeszłam do ściany, w którą była wbudowana i
zaczęłam przesuwać wzrokiem po jej wszystkich zakamarkach. W końcu odnalazłam
charakterystyczny, kolorowy materiał. Rzuciłam go na łóżko, na którym rozłożone
były już gotowe do zapakowania ubrania. Zamarłam zaskoczona, gdy usłyszałam
dzwonek do drzwi. Westchnęłam i odrzuciwszy jedną z koszulek na pościel,
opuściłam sypialnię. Szurając puchatymi, różowymi skarpetami po ciemnobrązowych
panelach w korytarzu, przeczesałam palcami włosy i związałam je w niedbały,
koński ogon gumką, którą znalazłam w kieszeni szarych dresów. Oświetlona
jedynie niewielkimi, zamglonymi światłami w różnych kątach mieszkania doszłam
do drzwi. Spojrzałam przez wizjer, a moje serce, jak to miało w zwyczaju,
zabiło mocniej. Przekręciłam zamek i po krótkiej wojnie myśli odeszłam w stronę
korytarza prowadzącego w pełni oświetlonego pokoju. Słyszałam dokładnie, jak
naciska na klamkę i wchodzi do mieszkania. Każdy szmer, który powstał podczas
zdejmowania butów docierał do mnie z niewiarygodną dokładnością, a mięsień pod
mostkiem kłócił się z moim ciałem. Przygryzłam dolną wargę, bo zdawałam sobie
sprawę z tego, że widzi moją postać idącą tyłem do niego, w przeciwną stronę.
Milczał. Nie zawołał mnie, wyczuł mój nastrój. Jak on to robił? – przeszło mi
przez myśl. Karcąc siebie w duchu za nieposłuchanie serca, wróciłam do
pakowania potrzebnych rzeczy.
Nie
mogłam znieść jego palącego wzroku na moim ciele. Przestałam przebierać rękami
w plecaku, czując gęstniejącą atmosferę wokół otaczającej nas ciszy.
- Annie. – usłyszałam, a przez
moją skórę przeszły dreszcze. Jego głos dźwięczał mi w
uszach. Ręce zaczęły drżeć.
- Powinieneś już spać, wcześnie
rano macie samolot. Musisz być wypoczęty. – mruknęłam. Starałam się utrzymać
moją kamienną twarz, co było nie lada wyzwaniem. Gotowało się we mnie od
natłoku myśli.
- Annie, lecisz z nami. –
powiedział pewnie, zbliżając się o kilka kroków.
- Nie, Niall. Mam samolot po
dwunastej, spokojnie do niego wsiądę, dolecę, zobaczymy się na stadionie… -
mówiłam jak opętana, wbijając sobie wciąż tę wersję jutrzejszych wydarzeń do
głowy. Mimowolnie kilka łez ściekło mi z policzków i skapnęło na podłogę.
Szybko wytarłam oczy rękawem wyciągniętego swetra i wplotłam palce w
roztrzepane włosy, próbując opanować moją wewnętrzną burzę.
- Ann, proszę… – poczułam jego
oddech na swoim karku. Stanął tuż za mną, dotykając torsem moich pleców. Dotarł
dłońmi do moich mocno zaciśniętych pięści i delikatnie przesuwając po nich
palcami, starał się rozluźnić mój uścisk. Głowę przesunął nad moje prawe ramię,
delikatnie owiewając swoim oddechem mój policzek i ucho. Poddałam się jego
dotykowi i rozluźniłam palce, które natychmiast splótł ze swoimi, przytulając
mnie do siebie. Sunął nosem po nagiej skórze twarzy, co chwila składając na
niej drobne pocałunki. Gdy intensywniej się na tym skupiłam, czułam jego mocno
bijące serce. Pozwalając mu na dotyk mojego ciała, wyrażałam też zgodę na
odczytanie moich emocji. Bo nie mogło się obyć bez niespokojnych myśli w
towarzystwie drżącego, nierównego oddechu, przyspieszonego bicia serca lub
niekontrolowanych drgnięć mięśni. Czytał moje emocje poprzez mowę ciała, której
nigdy nie potrafiłam poskromić.
- Nie mogę, nie dam rady.. –
zaczęłam szlochać, nie mogąc się opanować. Konwulsje wywołane płaczem ogarnęły
mnie całą, nie mogłam z tym nic zrobić. Zanosiłam się głośnymi pociągnięciami
nosem i gardłowymi oddechami. Mimo, że trzymał mnie mocno próbowałam delikatnie
się wyrwać, pochylając korpus do przodu. Bezsilność, jaka we mnie rosła
wydawała się nie do pokonania. Blokada, która pojawiła się przed pewnym faktem
była twarda jak skała. Głośne łkanie nie ustępowało. Sama sobie się dziwiłam,
że potrafiłam doprowadzić się do takiego stanu, zwłaszcza w jego obecności.
Czułam zażenowanie, jednak mimo wszystko nie potrafiłam przestać. Płakałam jak
dziecko, gdy dzieje mu się krzywda. Ale czy działa mi się krzywda? Czy miałam
prawo tak się zachowywać? – Przepraszam, nie mogę.. – wyłkałam, nie potrafiąc
powstrzymać negatywnych emocji, jakie przeze mnie przepływały. Zacieśnił uścisk
wokół mnie, gdy poczuł jak próbuję się wyrwać.
- Kochanie, proszę… - wyszeptał
prosto do mojego ucha, wciąż usiłując utrzymać mnie w swoich ramionach. - …nie
omijaj mnie, bądź ze mną, przecież dasz radę… - cicho mówił, a ja tylko
bezradnie kręciłam głową, wykrzywiając twarz w pełnym bólu i płaczu grymasie. –
Co się dzieje, Annie.. – wyraźnie był zdezorientowany moim zachowaniem godnym
szaleńca. Poskromienie mnie w takiej chwili graniczyło z cudem. Szloch, którym
się zanosiłam nie pozwalał mi spokojnie oddychać. Ból rozsadzał mnie od środka,
ogarniając każdą najmniejszą komórkę. Byłam kłębkiem emocji, które zwarcie
trzymały się każdej mojej cząstki. – Proszę, uspokój się, Ann.. – szeptał,
bezradny. Nie chciałam, żeby dłużej patrzył jak męczę się płaczem. Krztusiłam
się nim, nie mogąc opanować swoich myśli. Czułam się żałośnie.
- Zostaw… - wyłkałam, próbując
wyrwać się z jego uścisku. Udało mi się to, ale zanim odeszłam na większą
odległość chwycił mnie za nadgarstek.
- Przestań… - mruknął,
zacieśniając swoją dłoń na mojej ręce z dużą siłą. Nie chciał mnie puścić, nie
pozwalał mi odejść. Próbowałam ale bezskutecznie – to tylko nasiliło mój ból,
który pojawił się z każdą moją próbą odepchnięcia jego ręki.
- Niall, to boli! – odwróciłam
twarz w jego stronę, czekając aż ucisk zelży i nie będę już czuła
czerwieniących się kostek. Nasze spojrzenia się spotkały. Ujrzałam jego pełną
przerażenia twarz, pełną szoku i niemocy. Przestraszony, od razu puścił mnie.
Zacisnął usta w wąską linię. Jego powieki drżały. Ból sprawiało mi samo
patrzenie na jego oczy. Wyrażały wszystko to, czego nigdy nie chciałam w nich
ujrzeć. Rozpłakałam się jeszcze mocniej, o ile było to możliwe i gwałtownie
odwróciłam się. Potykałam się o własne nogi, ale w końcu dopadłam drewniane drzwi
do łazienki i zamknęłam się w niej, blokując zamek. Oparłam się plecami o
wejście i czując, jak szloch odbiera mi siły osunęłam się na podłogę.
Podciągnęłam kolana pod brodę i ukryłam twarz w czarnych rękawach.
Nie
wiem, ile minęło minut. Mogły być to nawet godziny. Łzy nie przestawały spływać
po moich policzkach, ale rozpaczliwy
szloch ustał. Usłyszałam cichy szmer z drugiej strony drzwi, a później ciche
strzyknięcie kości. Lekkie stuknięcie czymś twardym o drewno. Musiał usiąść w
tej samej pozycji i w tym samym miejscu co ja, tyle że po drugiej stronie
bariery, która nas dzieliła.
- Idź do domu. – powiedziałam
niezbyt głośno w nadziei, że usłyszy. By powstrzymać ewentualny głośny szloch,
między zębami zagryzłam delikatnie kostki mojej ściśniętej w pięść dłoni.
- Nie. – powiedział stanowczo,
ale łagodnym tonem.
- Chcę zostać sama. – kolejne łzy
wypłynęły spod moich powiek, które na chwilę przymknęłam.
- Mam to gdzieś. Kocham cię. –
usłyszałam, niemalże czując jego bicie serca.
- I właśnie dlatego powinieneś
sobie iść. To głupie. – odparłam po chwili namysłu, po raz kolejny osuszając
rękawem policzki.
- Annie… - głos mu się łamał.
- Proszę, zostaw mnie. – słyszałam, jak nabiera do płuc dużą ilość
powietrza. – Niall, idź sobie. – mruknęłam, powstrzymując kolejne drgawki,
jakie chciały ogarnąć moje ciało.
- Boże, Ann… Co się dzieje…
- Niall, nic się nie dzieje! Idź,
śpij, zobaczysz mnie jutro przed koncertem! – wykrzyczałam, ponownie dając
upust swoim emocjom. Mocno zapłakałam, ponownie chowając twarz w dłoniach. Nastała
cisza, przerywana jedynie moimi głośnymi pociągnięciami nosem. Wzbraniałam się
przed wszystkimi bodźcami z zewnątrz, chciałam zapaść się pod ziemię.
- Kochanie. – zaczął niepewnie,
bardzo cicho, łamiącym się coraz bardziej głosem.
- Ja nie mogę. – zaparłam się,
kręcąc głową. – Nie ma mowy.
- Dlaczego? - spytał, a ja
jeszcze mocniej zacisnęłam powieki. Wydałam z siebie głośny szloch, który
zapoczątkował kilka kolejnych. Znów krztusiłam się i dławiłam łzami, nie
dawałam sobie z tym rady.
- On się dowie. Już pewnie wie.
Znajdzie mnie. Ja nie mogę. Nie chcę. Nie dam rady. – dukałam pojedyncze
zdania, pomiędzy moimi gardłowymi, płaczliwymi jękami.
- Z nami będziesz bezpieczna.
Będziesz ze mną, nie dam cię skrzywdzić. – zapewniał mnie spokojnym tonem.
- Nie rozumiesz.
- To mi wytłumacz.
- Wszyscy się dowiedzą, jaka
byłam. Twoje fanki mnie znienawidzą, ciebie znienawidzą. Nie chcę ci tego
zrobić. – wyłkałam.
- Nie obchodzi mnie to, jesteś
najwspanialszą rzeczą jaka mnie spotkała.
- Nie wiesz co mówisz. –
prychnęłam.
Zamarłam, gdy poczułam wibracje w
kieszeni. Łzy stały się cięższe, a puls przyspieszył. „Błagam, nie..” –
myślałam, gdy lodowatą dłonią sięgnęłam po czarne urządzenie. Ekran rozświetlił
ciemną łazienkę, w której nie zapaliłam ani jednego światła. Przełknęłam głośno
ślinę, gdy na zablokowanym ekranie widniał konkretny numer telefonu i początek
wiadomości. Ponownie zebrało mi się na szloch, a telefon z łoskotem wylądował
na kafelkach obok mnie.
- Ann? – usłyszałam z tyłu.
- Niall, to wszystko mnie tak
cholernie boli, ja nie dam rady. – wyłkałam. Z uporem maniaka przecisnęłam
płaski telefon przez szparę pod drzwiami. – Nie mogę, nie kiedy widzę to
wszystko. On zrujnuje cały ten dzień. – jęknęłam, chowając twarz między
kolanami. Słyszałam, jak podnosi z podłogi urządzenie. Charakterystyczny dźwięk
odblokowywanego ekranu, a potem nerwowa cisza. Niespokojny oddech, nerwowy
puls. Miałam świadomość tego, że właśnie czyta wszystkie wiadomości. Każdego
sms-a, który zawierał obelgę w moją stronę, groźbę i gdzieś zaplątane,
wariackie słowa wyznające miłość.
- Dlaczego to przede mną
ukrywałaś? – spytał spokojnie, łamiącym się głosem. Opanowywał złość, starał
się kontrolować swoje emocje. Nie chciał mnie przestraszyć.
- A jak myślisz?! Po co ci były
kolejne zmartwienia, już wystarczająco dużo wiesz o tym, jaką jestem suką! Nie
chciałam, żebyś się wkurzył. Nie chciałam cię stracić. – teraz to mi zaczął
łamać się głos. Z krzyków, przeszłam na jękliwe szepty. – Nie chcę cię w to
mieszać, chcę żebyś był bezpieczny. On kiedyś odpuści, tylko błagam.. Pozwól mi
jutro lecieć samej. Niech ten dzień nie będzie najgorszym, a najlepszym. Nawet
nie wiesz, jak marzyłam o tym koncercie. Chciałam, żebyś poznał moich rodziców,
mama upiekła ci ciasto… Nie chciałam tego schrzanić, za bardzo cię kocham żeby
pozwolić mu na zniszczenie tego dnia. Proszę, Niall… - jęczałam między łzami. –
Jeśli przylecę z wami, on się dowie. Pewnie już o tym wie, jest nieobliczalny.
Słyszałam, jak podnosi się z
podłogi. Przez chwilę krążył w małym, nerwowym kółku.
- Wyjdź, proszę.. – mruknął.
- Jeśli odpuścisz, wyjdę. Chcę
lecieć sama. – powiedziałam stanowczo.
- Annie, nie ma mowy. Błagam,
wyjdź. – prosił, a ja pokręciłam głową i znów zaszlochałam. – Kocham cię,
Annie. Chcę, żebyś była bezpieczna. Nie dam cię skrzywdzić. Jeśli polecisz
sama, nie daruję sobie tego. Jesteś silna, słyszysz? Jesteś Anne Holmes. Jesteś
upartą marzycielką, w której się zakochałem. Nie pozwolę ci. Nie chcę cię
stracić, chcę mieć cię przy sobie cały czas. Jesteś powodem, dla którego się
uśmiecham. Nie rób mi tego. Nie znam silniejszej emocjonalnie osoby od ciebie.
Jesteś wspaniałą kobietą, dasz sobie z tym wszystkim radę. Oboje damy, chcę być
z tobą. Nie opuszczę cię ani na krok, przy mnie nic ci nie grozi, obiecuję. –
mówił, a mi wpatrzonej w ciemność wciąż kapały łzy. To co powiedział, poruszyło
mnie. Zaskoczona byłam również pewnego rodzaju nowym, nieznanym mi dotąd jego
głosem. Złamanym przez emocje. – Dasz radę, Ann. Dasz radę. Pozwól sobie pomóc.
Nie jesteś z tym sama. Walcz o swoje, nie daj się jakiemuś skurwielowi. Wywalcz
siebie. Zrób to dla mnie.
Coś
we mnie pękło. Podniosłam się powoli z podłogi i skostniałymi, drżącymi dłońmi
sięgnęłam do mosiężnej klamki. Przekręciłam zamek i usłyszałam jego głębokie
westchnięcie. Nie naciskałam na nią. Bałam się. Czekałam, aż on to zrobi.
Powolnym ruchem otworzył drzwi. Stał wpatrzony we mnie, z moim telefonem w
dłoni. Przyjrzałam się jego twarzy, której widok wywołał moje kolejne łzy.
Płakał. Mój Niall miał mokre od łez oczy i policzki. Od emocji zaczerwieniona
twarz skierowana była na moją. Zaszklone, błękitne tęczówki ogarniały całą mnie
swoim światłem. Bał się ruszyć, widziałam to w nierównomiernych napięciach jego
mięśni, które okalane były przez jego biały podkoszulek, pełen mokrych plam.
Powoli, wykonując precyzyjne ruchy zbliżyłam się do niego.
- Będziesz ze mną, mimo wszystko?
– spytałam cicho, czekając na jego reakcję. Pojedyncza łza skapnęła po jego
policzku, co wywołało automatycznie potok moich kilkunastu.
- Będę zawsze, wszędzie, o każdej
porze dnia i nocy. – szepnął, a ja
zanosząc się szlochem wtuliłam się w jego ciało. Ogarnął mnie jego ciepły,
przyjemny zapach. Objął mnie czule ramionami, całując miękkimi ustami moją
głowę. Trzymałam się ciasno jego koszulki, ściskając jej bawełnianą fakturę na
jego plecach.
To był powód, dla którego
oddychałam. Bo nikt nigdy wcześniej nie dał mi tyle, ile otrzymałam od niego.
Postanowiłam
nie dać się sprowokować przez nikogo ani nic. Starałam się omijać sytuacje,
które spowodowałyby natychmiastowy wybuch moich emocji. Zastanawiałam się, czy
podczas podróży do Warszawy przypadkiem nie połamałam mu palców – tak mocno
ściskałam jego dłoń, że czerwone ślady przez dłuższe chwile nie znikały. Na
całe szczęście, atmosfera w samolocie rozluźniła się, gdy chłopcy wpadli w
szczyt swojej podekscytowanej, zabawowej formy. To było idealne lekarstwo na
moje lęki. Dopóki nie wylądowaliśmy, czułam się wręcz wyśmienicie.
Po
wylądowaniu czekała na nas przyjemna, wiosenna pogoda. Początek czerwca pokazał
na co go stać i wpuścił do stolicy przepiękne słońce. Poczułam się tak..
inaczej, gdy po raz pierwszy od jakiegoś czasu widziałam wszędzie reklamy i
drogowskazy w moim ojczystym języku. Zanim wysiedliśmy z ich prywatnego samolotu,
zdążyłam się nasłuchać jak Harry i Louis starają się przedrzeźniać ogłoszenia w
zupełnie odmiennej dla nich, słowiańskiej wymowie. Odgoniło to większość moich
negatywnych myśli, które starałam się schować jak najgłębiej. Czułam dzięki
temu rosnące podekscytowanie, gdy dłoń w dłoń, krok w krok szłam razem z nim i
resztą zespołu w stronę hali przylotów. Zauważył to i ze szczerym uśmiechem
zasugerował, że może właśnie teraz budzi się we mnie moja ukryta strona
polskiej, wielkiej fanki. Zaśmiałam się z tego pomysłu, ale może nie był wcale
taki kiepski?
Idąc raczej dziarskim, niż
zlęknionym krokiem z nimi wszystkimi, dodatkowo otoczonymi przez kilku
barczystych ochroniarzy czułam się niczym bohater filmu akcji. Chłopcy
wyglądali na bardzo rozluźnionych, humor im dopisywał przez cały czas. Rozweselał
mnie ich widok. Blondyn, trzymając mnie kurczowo za rękę zerkał co chwilę na
moją stopniowo promieniejącą twarz i uśmiechał się. Gdy Zayn zbyt mocno skupił
się na próbach czytania polskiej gazety codziennej, którą otrzymał na pokładzie,
nieostrzeżony przez nikogo a wręcz ponaglany przez Liama przywalił przednią
częścią swojego ciała w szklane drzwi. Wywołało to mój niepohamowany dźwięczny
śmiech, skomentowany przez niego kilkoma markotnymi jęknięciami i złowrogim
spojrzeniem. Złagodniał jednak w momencie, kiedy nawiązał kontakt wzrokowy z
moim osobistym opiekunem. Zamiast warknięcia Malika, dostrzegłam pocieszny
uśmiech.
- Hej, widziałam to! – dostał ode
mnie kuksańca w bok, na co zareagował cichym chichotem. Ucałował mój policzek,
a ja zaczęłam rozglądać się wokoło.
Nawet
nie musieliśmy podążać za drogowskazami, na czarno ubrani mężczyźni robili za
wystarczających przewodników po terenie lotniska. Poprawiłam wolną ręką ramiona
kolorowego plecaka, który towarzyszył mi podczas większości moich podróży.
Esencja mojego marzycielstwa – wyprodukowany przez kultową firmę surfingową,
był jedną z pierwszych rzeczy, która pozwoliła mi na wiarę w marzenia. Do tej
pory jestem za niego wdzięczna mojemu tacie.
Kilka moich mięśni znacznie się
napięło w momencie, gdy usłyszałam pojedyncze piski. Poczuł, jak odrobinę
mocniej ściskam jego dłoń – już po chwili delikatnie gładził moją skórę swoim
kciukiem, próbując opanować jeszcze nierozwinięte nerwy.
- Serio? Nawet o ósmej rano? –
zaśmiał się Harry i pokręcił głową.
Minęliśmy ostatnie szklane,
rozsuwane drzwi, a przed naszymi oczyma okazała się spora grupka nastolatek,
ograniczona słupkami bezpieczeństwa. Rozległ się ogólny pisk i wrzask. Niall
odruchowo przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, chcąc zapewnić mi jak
największy komfort. To było w nim niezwykłe – domyślał się, co może mi siedzieć
w głowie. Zapamiętał wszystkie moje wcześniejsze obawy i wątpliwości, dopuścił
do świadomości siebie jako lekarstwo na wszystkie moje lęki.
- Chcesz? – spytał, pokazując mi
drugą dłonią czarne okulary przeciwsłoneczne. Urzekła mnie jego troska, z
pewnością moje policzki odrobinę zaróżowiały. Przygryzłam nerwowo wargę i
odetchnęłam, kiwając przecząco głową. Uniósł zadowolony kąciki ust ku górze.
Starałam się obrać jako cel
bezpieczne opuszczenie lotniska. Nie umknął mojej uwadze fakt, że jeden z
ochroniarzy skupiał dużą uwagę na mojej osobie – z pewnością pewien muzyk odbył
z nim należytą rozmowę, nie uprzedziwszy mnie o tym.
Odważyłam się podnieść wbity w
podłogę wzrok i rozejrzałam się po podekscytowanych twarzach dziewczyn w wieku
mniej więcej piętnastu lat. Serce mi przyspieszyło, gdy ujrzałam wiele par oczu
skierowanych na moją osobę. Zaczęły robić zdjęcia, gdzieś w oddali pojawiło się
również dwóch mężczyzn z potężnym sprzętem telewizyjnym. Nieprzyzwyczajona do
bycia w centrum uwagi, ponownie schyliłam głowę. Poczułam nagły prąd,
przechodzący przez moje ciało kiedy usłyszałam gdzieś w oddali dziewczęcy
krzyk, kształtujący się w moje imię.
Poruszyło mną to i zaczęłam silniej zastanawiać się nad tym, co my teraz
robimy. Nie ulegało wątpliwościom, że kierowaliśmy się prosto do wyjścia.
Rozemocjonowane wrzaski nie ustępowały, a ja spięłam większość mięśni i
stanęłam, czując delikatne szarpnięcie ręki. Zaskoczony był moim ruchem, a w
zasadzie jego brakiem.
- Annie, co się dzieje? – spytał
zdenerwowany, odwracając się przodem do mnie. Mój puls przyspieszał z sekundy
na sekundę.
- Niall… - jęknęłam, zbierając
siły na powiedzenie czegoś jeszcze. Zamrugałam kilka razy, próbując się skupić.
- Jest w porządku, zaraz wsiadamy
do samochodu i…
- Niall, zobacz. – wskazałam
głową na wszystkie postacie, kłębiące się tuż za bramkami. Obok nich przeszedł
Louis wraz z Zaynem, którzy w miarę możliwości zatrzymywali się i robili sobie
zdjęcia z niektórymi fankami. Liam podpisywał się na białej koszulce jednej z
nich, a Harry stojąc nieopodal nas, machał im wesoło. – One czekały na wasz
wszystkich cholernie długo, przejdziesz obok nich tak obojętnie? – spytałam,
siląc się na odrobinę pretensjonalny ton. Głos mi nieco zadrżał, dlatego nie
brzmiałam tak, jak chciałam. – A gdybym ja tam stała razem z nimi wszystkimi,
też byś nie podszedł?
- Chciałem darować ci to
zamieszanie… Poza tym obiecałem, że cię nie zostawię. - odparł, a ja
westchnęłam głęboko. Spojrzałam mu w oczy, które owiała niepewność.
- Nie, Niall. Jesteśmy w Polsce.
Masz iść do swoich polskich fanek i dać im się nacieszyć twoim seksownym,
irlandzkim tyłkiem w moim kraju. – powiedziałam, a jego mina pozwoliła mi
zapomnieć o lęku i wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Zawtórował mi, a ja się
poprawiłam. – No dobra, może tyłkiem nie, bo jest tylko mój. Ale pokaż im swój
zniewalający uśmiech.
- Twoje życzenie jest dla mnie
rozkazem. – musnął ustami mój nos. – Ale nie uciekniesz ode mnie, właśnie
mianowałem cię na mojego osobistego tłumacza w komunikacji między artystą a
fanem. – powiedział dumnie, ciągnąc mnie za sobą w stronę jednej z bramek.
Boże, w co ja się wpakowałam..
Nigdy
nie zdawałam sobie sprawy, że dzień może minąć tak szybko. Już kilka godzin
minęło od momentu, gdy zaprowadziłam chłopców w najbardziej charakterystyczne
miejsca Warszawy. Nie odstępowali mnie ani na krok, żaden z nich. Chwilami
zastanawiałam się, czy przypadkiem ktoś nie maczał w tym palców. Jednak później
wszystkie moje myśli zostawały rozwiewane przez czyjeś głupie zachowanie lub
uwagę, godną zaakcentowania śmiechem.
Stałam
za kulisami, zorganizowanymi niedaleko sceny wybudowanej na Stadionie
Narodowym. Czułam wręcz niewiarygodne podekscytowanie, gdy widziałam w oddali
większość polskich fanek, zgromadzonych w jednym miejscu. Wiedziałam, że występ
zespołu znaczył dla nich tyle, co wszystko. Gdyby nie wszystko co się wydarzyło
do tej pory, prawdopodobnie siedziałabym na tyłku przed komputerem, w moim
dusznym pokoju i płakałabym ze smutku, że nie sięgnęłam po marzenie i nawet nie
ujrzę na własne oczy swych wzorów do naśladowania. Całe szczęście, moje życie
potoczyło się inaczej. Poszłam w tę stronę, gdzie wszyscy boją się ruszyć. Zyskałam
na tym ogromnie dużo, byłam z tego naprawdę dumna.
I
na nic zdały się ich prośby i propozycje, bym podziwiała ich ze strefy VIP.
Kolejny raz ukazałam swą upartą stronę i postawiłam na swoim.
- Ale jesteś pewna? – usłyszałam
tuż nad uchem, gdy zakładał na prawie nagie ramiona skórzaną kurtkę.
- Gdyby było inaczej, nie byłoby
mnie tutaj. – uśmiechnęłam się do niego. – Powodzenia! – zaczęłam się wycofywać
do drzwi, stąpając tyłem do kierunku mojej drogi. Pomachałam mu delikatnie,
przygryzając dolną wargę. Odwróciłam się, by pociągnąć za klamkę i wyjść na
korytarz, prowadzący do jednego z głównych wejść na płytę. Dotknęłam jej
metalowej powierzchni, ale sekundę później zostałam od niej gwałtownie
odsunięta. Poczułam szarpnięcie, gdy pociągnął mnie za wolną dłoń i odwrócił w
swoją stronę. Nie dał mi czasu na jakąkolwiek reakcję, tylko wpił się w moje
usta. Nogi mi zmiękły, gdy wsuwał swoje delikatne palce między kosmyki moich
włosów, a usta zostawiały namiętne ślady na moich. Zapierało mi dech w piersi,
a puls znacznie przyspieszył. Chwycił mnie drugą ręką za biodro, pewnym ruchem
delikatnie je masując. Przekazał mi tonę zapachu swojego oddechu i perfum,
który mnie onieśmielał. Wciąż byłam oszołomiona tym, z jaką czułością mnie
całował, gdy delikatnie się ode mnie odsunął. Dzieliły nas milimetry, a on
sunął nosem po mojej twarzy, jednocześnie dając mi całkowity dostęp do wyczucia
jego przyspieszonego oddechu.
- Jesteś moją ulubioną i ukochaną
directionerką, nie zapominaj o tym. – wyszeptał, obdarowując moje policzki, nos
i brodę pojedynczymi buziakami.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że
przytrafiłeś mi się właśnie ty. – zachichotał w odpowiedzi i raz jeszcze,
przeciągle złączył nasze usta. – Muszę iść, miło byłoby dopchnąć się w jakieś
dobre miejsce. – powiedziałam i powoli odsunęłam się od niego.
- Hej, szalonej zabawy! –
usłyszałam od Harry’ego, który wyciągnął nad jego ramieniem rękę i skierował ją
w moją stronę. Przybiłam mu piątkę i mrugnęłam do obydwu uśmiechniętych,
zabójczo wyglądających mężczyzn.
- Obiecuję, że ogłuchniecie od
mojego pisku! – zawołałam, gdy przekraczałam próg ciężkich drzwi. Na mojej
twarzy rozszerzał się uśmiech, gdy chowałam do kieszeni spodni plakietkę
upoważniającą mnie do wejścia za kulisy. Zabezpieczyłam ją metalowym suwakiem, który
połyskiwał na powierzchni moich czarnych jeansów. Poklepałam powierzchnię
ciasno przepasanej przez moje ciało torebki, w której spoczywał aparat
fotograficzny. Nie było możliwości, by oczy mi się nie świeciły z radości.
Zaczęłam mieszać się z tłumem podnieconych dziewczyn, które tak jak ja czekały
na swoich idoli. Bo mimo wszystko, chłopcy z One Direction wciąż byli moimi
idolami, których podziwiałam.
Światła.
Wrzaski. Muzyka. Bity. Śpiew. Mieszanka tego wszystkiego powodowała moje
wybuchy radości i krzyku, którym obdarzałam piątkę młodych mężczyzn,
wygłupiających się na scenie. Nie mogłam nie zwrócić uwagi na ich radość.
Jeszcze bardziej cieszyłam się tym, że wreszcie zaspokoili serca tutejszych
pięknych nastolatek.
Niall Horan, biegający po scenie
z gitarą w ręku był moją słabością. Całkowicie ogarniał mnie błogi stan, gdy
słyszałam jego głos w akompaniamencie gitary.
Z każdą piosenką moja głowa
wołała „O, moje ulubiona!”. Prawdą było, że podczas tego cudownego koncertu
każdy utwór stał mi się niesamowicie bliski. Wyzwalały we mnie emocje, których
wcześniej nie miałam okazji doznać podczas żadnego występu na żywo,
jakiegokolwiek wykonawcy. Umierałam wewnętrznie, gdy na telebimie dokładnie
widoczne były Jego zaszklone oczy w momencie, gdy cały stadion śpiewał razem z
nim słowa utworu, przy którym pomógł im Sheeran. Mimo, że nie widziałam ich z
bliskiej odległości miałam świadomość tego, jaki obraz widnieje w jego
tęczówkach. W takich chwilach jak ta, obydwoje mieliśmy pod powiekami miliony
wspomnień. Wywołały one wzruszenie u niego jak i u mnie. Łzy szczęścia spływały
strumieniami po moich rozgrzanych policzkach, a wargi drżały kiedy śpiewałam te
konkretne słowa razem z nim. Tak, poza przebojowym nastrojem, „Little Things”
przeniosło mnie w krainę pełną barwy jego oczu.
- Wiecie co, chłopcy? – rzuciłam,
gdy kroczyłam razem z nimi wzdłuż pustego długiego korytarza w stronę wyjścia
ze stadionu. Jak na zawołanie wszyscy zwrócili swoje oczy w moją stronę,
łącznie z ochroniarzami. Zostałam ponaglona do kolejnych słów zbiorowym „Hmm?”,
na które się uśmiechnęłam. – Spełniłam dzisiaj moje marzenie. – powiedziałam
dumna, czując rosnące serce. Puls jeszcze się nie unormował, a moje oczy
rzucały wszystkim szczęśliwe spojrzenia. Wszyscy się zatrzymali, a ja dodałam:
- dziękuję wam.
Donośne „awww” zbiło mnie z tropu
i kompletnie wzruszyło. Już po chwili moczyłam im wszystkim drogie koszulki
swoimi łzami.
Zapach
czerwcowych kwiatów ogrodowych całkowicie mną zawładnął. Przypomniały mi się
wszystkie lata spędzane na słuchaniu narzekań mamy, że nie potrafię zadbać o
ani jedną roślinę na terenie naszego domu. Dlatego ona sama zajmowała się
wszystkim co zielone, a tacie pozwalała dotknąć się jedynie kosiarką do trawnika.
Poczułam niespokojne bicie serca
tuż obok mnie. Nerwowo wciskał dłonie w kieszenie jeansów, jego dolna warga
była odrobinę czerwona od zagryzania.
- Jeśli nie jesteś gotowy,
zrozumiem. – mruknęłam, czekając na jego reakcję. Spojrzał mi prosto w oczy, a
potem lekko uniósł kąciki ust do góry.
- Jest w porządku, Ann. – musnął
ustami moje czoło, po czym złączył nasze dłonie. Uśmiechnęłam się nieśmiało i
pociągnęłam go bliżej w kierunku ciemnej furtki. Puściłam go na chwilę, by
starym sposobem poradzić sobie z zamkiem. Zaśmiał się cicho, gdy obserwował moje
poczynania. Parsknął głośniejszym śmiechem, gdy wymownie pokazałam mu język i
zaprosiłam go jednym gestem na teren posesji. Poczekał na mnie, zanim zamknęłam
metalową część ogrodzenia. Pozwolił mi iść jako pierwszej przez chodniczek,
prowadzący do kilku schodków. Po bokach rozstawione były donice z pięknymi,
kolorowymi kwiatami, których nazw oczywiście nie znałam. Uśmiechnęłam się pod
nosem. Sięgnęłam ręką do dzwonka, znajdującego się obok drzwi wejściowych.
Charakterystyczne, przyjemne dla moich uszu szczekanie mojego ulubionego
czworonoga wywołało moje natychmiastowe rozgrzanie serca. Słyszałam kroki,
zbliżające się do wejścia. Dwa razy przekręcany zamek w lewą stronę i
uchylające się drzwi. Jasne światło zaczęło wpadać na podejście do domu, a u
progu pojawiła się dobrze znana mi postać. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o
raczej obfitym zaroście ubrany był w wyprasowaną, czerwoną koszulę z krótkim
rękawem i czarne spodnie. Powitał nas ciepłym uśmiechem, który wywołał na jego
twarzy pojawienie się kilku zmarszczek. Zawołał po imieniu w głąb domu,
jednocześnie otwierając szerzej drzwi i wpuszczając nas do środka.
- Cześć, tato. – powiedziałam,
przytulając się do niego. Przejechał dużymi dłońmi po moich plecach i ucałował
moją głowę.
- Gosia! – zawołał raz jeszcze
swoim wesołym, niskim głosem. Przejechał po naszych młodych ciałach swym
spostrzegawczym, ojcowskim wzrokiem.
- No już jestem, Ania moja
kochana… - zaczęła zdyszana, wybiegając z kuchni. Niemalże rzuciła mi się w
ramiona, dając moim zmysłom pole do popisu, wyczuwając przyjemne, domowe
zapachy. Odwzajemniłam uścisk i złożyłam na jej policzku długiego buziaka.
Poprawiła swoje ciemne włosy i przyjrzała mi się całej, sprawdzając czy
wszystkie nogi i ręce są na miejscu. Zaczęła poprawiać również moje kosmyki,
rozprostowywała koszulkę i poprawiała bransoletki, które zwisały na moim
nadgarstku.
- Uhmm, mamo.. – mruknęłam, chcąc
zwrócić jej uwagę. Wymsknęło jej się ciche „och”, a ja wycofałam się odrobinę
do zdenerwowanego blondyna, drapiącego się po łokciu.
- Chciałabym wam kogoś
przedstawić... – powiedziałam, patrząc na jego zmieszaną wciąż twarz. – To jest
Niall. – dodałam, zerkając na ich postury. Stali wpatrzeni w jego postać niczym
w jedną wielką zagadkę. Ciemnowłosa zaczęła wesoło się uśmiechać razem z jej
mężem, który oczywiście wykazywał swoją miną również odrobinę dystansu i
przestrogi – jak to tatuś, nie? – Niall, moi rodzice. – mruknęłam w jego
stronę. Mój puls był tak szybki, że lekarz mógł bez zawahania przytaknąć mi,
jeślibym wspomniała o długodystansowym maratonie. Denerwowałam się, nie
wiedziałam kto jak się zachowa. Owszem, uprzedziłam ich o przestawieniu języków
na angielszczyznę, ale czy to wystarczyło? Cholera, mogłam się spodziewać
napiętej atmosfery..
- To ogromna przyjemność poznać
cię, Niall. – usłyszałam z ust mojej mamy, która wprawiła mnie tym w
osłupienie. Jej niezająknięte zdanie było w pełni zrozumiałe, a głos opanowany.
Jak ona to robiła? Kobieta zagadka…
- Tak, miło zobaczyć obiekt
westchnień córki. – zaśmiał się tata, gdy wszyscy już podali sobie ręce.
Widziałam, jak blondyn odrobię się rozluźnił po tych słowach. Mruknął coś w
podziękowaniu za ciepłe przyjęcie wwiercił swój wzrok we mnie. Zamyślona,
dopiero po chwili się ocknęłam i wydałam z siebie podniesiony głos.
- Jemy? – spotkało się to z
ogólnym rozbawieniem aż do momentu, gdy syknęłam z bólu. Wielkie, czteronożne
cielsko rzuciło się na mnie tak, że odbiłam się plecami od ściany. Zaraz potem
jednak parsknęłam śmiechem.
- Spartek, ogarnij się! Mógłbyś
tego pana obok zaczepić, jeszcze go nie znasz. – śmiałam się, a shar-pei jak na
zawołanie obdarzył swą miłością i zainteresowaniem mojego chłopaka. Po chwili
jednak dogadali się i obeszło się bez obfitego wycieku śliny z jego dużej
mordy.
Nie
spodziewałam się, że ten wieczór może minąć w takiej radosnej atmosferze. Wszyscy
się rozluźniliśmy razem z pierwszym kęsem pieczeni mojej mamy. Nie obeszło się
również bez obowiązkowego bigosu oraz obiecanego sernika, którymi wszyscy
zajadaliśmy się z niebywałym szczęściem. Mój tata oszczędził Irlandczykowi
zbędnych komentarzy, jakich mógłby się spodziewać każdy nowo poznawany przez
jakichkolwiek ojców chłopak. Sprytnie starałam się omijać delikatne tematy
rozmów, które mogłyby negatywnie wpłynąć na atmosferę panującą w domu.
- Co powiesz na spacer? –
spytałam cicho, gdy odeszliśmy od stołu razem z brudnymi naczyniami.
- Nocna przechadzka po nieznanym
miejscu… Brzmi ekscytująco. – mruknął z uśmiechem, podając mi kolejne talerze
do ułożenia w zmywarce.
- Wiesz, że zostajesz u mnie na
noc? – spytałam z przekąsem, przygryzając wargę.
- Och, no nie wiem.. Wiesz,
zawsze mogę pojechać do chłopaków do hotelu, ale skoro proponujesz… - odparł, a
ja parsknęłam śmiechem, kiedy próbował zrobić minę taką samą, jak ja.
- Nie darowałabym ci. Poza tym,
chcesz zostawić mnie samą na noc w wielkim domu?
- Samą? – uniósł brew.
- No dobra, będzie jeszcze mój
czworonożny przyjaciel. Rodzice jadą gdzieś do rodziny na ognisko, wrócą
dopiero jutro wieczorem. – wytłumaczyłam, a on przytaknął na znak, że zrozumiał.
Dokończyliśmy porządki, a ja
poinformowałam rodziców o naszych planach na wieczór. Mama wyglądała na bardzo
zawiedzioną gdy usłyszała, że nie zobaczymy się już. Tata, jak to miał w
zwyczaju, zaczął się nabijać z mojego kolorowego plecaka, który stał obok
drugiego, zielonego w przedpokoju.
- Niall? – zaczął mój rodziciel,
gdy zbieraliśmy się do wyjścia, a moje ciało momentalnie zesztywniało.
- Tak? – odparł, z uwagą
przyglądając się starszemu mężczyźnie. Spiął nerwowo mięśnie, a ja zaczęłam
czuć małą obawę. Czyżby miał zamiar prawić mu kazanie nadopiekuńczego ojca?
- Tato..
- Anka, przecież mu nie
nawrzucam. – zaśmiał się. – Chciałem ci tylko powiedzieć… Cieszę się, że moja
córka znalazła kogoś takiego, jak ty. Opiekuj się nią na tej zimnej jak cholera
wyspie. – powiedział, a ja zamieniłam się w skałę. Nie byłam w stanie się
poruszyć, gdy widziałam jak po męsku podają sobie dłonie, a następnie klepią po
plecach w krótkim uścisku, sprowokowanym przez starszego.
- Obiecuję. – odparł niższy, a ja
nabrałam głęboko do płuc powietrza. – idziemy? – mrugnął do mnie wesoło, a ja
otrząsnęłam się z szoku. Przytaknęłam, a już po chwili pożegnania z obojgiem
rodziców, zatrzaskiwałam za nami drzwi wejściowe.
Wzięłam kilka głębokich oddechów
i przymknęłam powieki. On w tym samym czasie wyciągnął się, zakładając
splecione dłonie za głowę.
Otaczały nas
dźwięki wieczornych świerszczy i delikatny szelest drzew za ogrodzeniem.
Podszedł do mnie i już zbliżał swoją twarz do mojej, kiedy ja chwyciłam jego
dłoń i pociągnęłam go za sobą w kierunku bramy. Zdziwiony podążał za mną aż do
momentu, gdy zatrzymałam się na wysokości sąsiedniego domu. Wtedy dopiero
objęłam mocno jego kark i przyciągnęłam jego usta do swoich, łącząc w długim
pocałunku. Przekazywaliśmy sobie wszystko to, co tliło się w nas przez cały
wieczór. Ulga, nerwy, strach, śmiech, radość – każda z tych emocji przelewała
się przez nasze wargi, a on cicho zaśmiał się, kiedy pociągnęłam go za kilka
kosmyków włosów.
- Czemu nie mogliśmy zrobić tego
kilkadziesiąt sekund wcześniej? – mruknął, między kilkoma pocałunkami.
- Moi rodzice słyną z tego, że
podglądają swoje córki. – odparłam. – A zwłaszcza w sytuacjach sam na sam z
chłopakiem. – uśmiechnęłam się i po raz ostatni cmoknęłam go w usta, zatapiając
się jednocześnie w jego świecących nocnym półmrokiem oczach. Ucałował moje
czoło i przyciągnął mnie do siebie, zamykając w ciasnym uścisku. Trwaliśmy w
nim kilka dobrych minut, aż w końcu mięśnie mogły swobodnie się rozluźnić.
Odetchnęliśmy raz jeszcze głęboko.
- Dobra, to gdzie mnie zabierasz?
– spytał, uśmiechając się do mnie.
- Nie skomentujesz tego, co się
działo przez ostatnie trzy godziny? – zaśmiałam się, splatając palce naszych
dłoni.
- Uważam to za bardzo miły i
udany wieczór. – powiedział z powagą w głosie, upewniając mnie w racji swoich
słów. Przytaknęłam mu, na co on przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Idziemy przed siebie, nie
zaplanowałam żadnej trasy wycieczki. – mruknęłam. Zastanowiłam się przez chwilę
i westchnęłam. – Całkiem jak…
- W Londynie jakiś czas temu. –
dokończył za mnie, a ja słabo się uśmiechnęłam na wspomnienie nocnych spacerów,
jako jedynej możliwości bezpiecznego cieszenia się sobą poza murami mieszkania.
Szliśmy
powolnym, niespiesznym krokiem. Cieszyłam się jego obecnością w tym kraju, w tym
mieście, ze mną. Radość mnie ogarniała za każdym razem, gdy wróciłam
wspomnieniami kilka godzin wstecz – do szaleńczego wydarzenia, jakim był
koncert. Uśmiechałam się wtedy szczerze, a on muskał mój policzek swoimi
ciepłymi ustami. Zrobiliśmy spore kółko, zahaczając o przedmieścia jak i
okolice centrum. W porównaniu do sporych możliwości naszego wspólnego dumania,
rozmowy i cieszenia się wspólnym czasem, była to żadna odległość. Delikatnie
stukaliśmy oboje gumowymi podeszwami sportowych butów, co chwila
przedrzeźniając się głośniejszymi szuraniami. Dotyk jego dłoni tak bardzo mi
się podobał, że prawie w ogóle jej nie puszczałam. Moje zmęczone zmysły
zaostrzyły się, kiedy podczas wchodzenia w dobrze znaną mi ulicę, usłyszałam
niepokojący głos. Brzmiał jak złośliwy, tłumiony chichot. Nerwowo zatrzymałam
się i odwróciłam, rozejrzawszy się wokoło.
- Hej, wszystko gra? – spytał,
rozglądając się wszędzie tam, gdzie wcześniej powędrował mój wzrok.
- Wydawało mi się… A, nie ważne.
Chodźmy do domu. – mruknęłam, odwracając się w kierunku mojej rodzinnej
posesji. Może byłam po prostu zmęczona? Albo był to zwyczajny odgłos nocy,
których pełno było w Warszawie, zwłaszcza o tej porze roku.
- Brytyjska dziewczyna. –
usłyszeliśmy w języku, którego używaliśmy do komunikacji. Charakterystyczna,
lekka chrypa i twardy akcent były mi zbyt dobrze znane. Zatrzymałam się,
zmuszając tym samym chłopaka do niewykonania kolejnych kroków. Przez mój
kręgosłup przeszedł nieprzyjemny dreszcz, lęk i panika zaczęły na nowo ogarniać
mój umysł. Wystarczyła mi świadomość, że on jest. Widzi nas. Mówi. Przełknęłam
głośno ślinę i obejrzałam się wokoło. Zza samochodu po przeciwnej stronie ulicy
wyłoniła się spowita mrokiem postać. Opięte jeansy, szary t-shirt, ciemne włosy
ułożone w nieładzie.
- Nie, nie, nie, nie… - zaczęłam
cicho jęczeć pod nosem, schyliwszy głowę i powstrzymawszy ręką skapnięcie łez i
głęboki szloch. Zebrało się we mnie wszystko to, co przez ostatnie godziny
udało mi się całkowicie przykryć warstwą nieokiełznanego szczęścia. Teraz,
radość uciekła a strach i niemoc nasiliły się. – Niall, idziemy do domu,
błagam… - powiedziałam, ciągnąc go za rękę. On jednak nie miał takiego zamiaru
i tylko ociągał się. – Niall, proszę! – głośniej poprosiłam, dając ujście kilku
łzom oraz jękliwemu grymasowi na twarzy.
- Annie, czy to on? – spytał, a
radosny błysk w jego oku zniknął. Użył poważnego, nawet niedrżącego tonu.
Przełknęłam głośno ślinę, obawiając się ciemniejących oczu chłopaka. Jego wyraz
twarzy bardzo się zmienił, nie widziałam go jeszcze pod wpływem takich emocji.
- Tak, to ja! – bezczelnie
odezwał się, a ja zadrżałam. Przymknęłam powieki i mocniej chwyciłam rękę
blondyna. – Facet, który jej dawał wszystko. Facet, który ją pieprzył. Facet,
który uwolnił z niej prawdziwą osobowość. Facet, który ją kocha i jednocześnie
nienawidzi. Facet, którego zostawiła dla nowobogackiego życia, u boku
showbiznesowego błazna. – wyliczał, a ja odważyłam się na niego spojrzeć spod
załzawionych powiek. Jeszcze większe ciarki przeszły przez moje ciało, gdy
półuśmieszek skierował prosto w moją stronę, wwiercając we mnie swoje oczy.
Zaczynałam używać coraz większej siły, by utrzymać przy sobie dłoń chłopaka.
Jego mięśnie się niebezpiecznie napinały.
- Ann, puść mnie. – powiedział
groźnie, na co ja zaskoczona spojrzałam na niego. Zamiast mnie posłuchać i
wejść ze mną do domu, on planował coś zrobić?! Jego oczy nie przypominały mi
oczu mojego łagodnego Irlandczyka, a na karku pojawiła się rzadko widoczna
żyła. W końcu, gdy przez chwilę patrzył na mój brak reakcji wyrwał swoją dłoń z
mojego uścisku, na co ja wypuściłam z siebie kilka kolejnych łez.
- Niall, nie rób nic głupiego… -
jęknęłam, a oczy zaszły mi delikatną mgłą, gdy obaj postawni mężczyźni zbliżali
się do siebie. Blondyn całkowicie wyprostowany, z napiętymi wszystkimi
mięśniami, pewnością kroku i ciemnością swojego spojrzenia wyzwolił we mnie
nieznane uczucia, obserwowałam go zaintrygowana a jednocześnie przestraszona.
Koszulka mocniej opięła się na mięśniach kręgosłupa, a włosy, o ile to możliwe,
bardziej się nastroszyły.
- Słuchaj, gnojku. – warknął, a
ja podskoczyłam. Bałam się jego tonu, którym wcześniej nigdy się nie pochwalił.
Ciemnowłosy w odpowiedzi prychnął i zaśmiał się, kręcąc w niedowierzaniu głową.
– Skoro widzisz, że dziewczyna od ciebie ucieka to po co robisz z siebie
jebanego skurwiela i jesteś jak bolesny wrzód na dupie, co? – dodał, a ja
szerzej otworzyłam oczy. Znałam jego narodową naturę, słyszałam często jego
wulgarne słowa ale jeszcze nigdy w tak groźnej odsłonie. Skóra mi pobladła,
ręce drżały i nie chciały przestać.
- Należy mi się jej uwaga.
Zostawiła mnie mimo wszystkiego, co ode mnie dostała. A ja, kolego, nie
przestałem jej kochać. Nie widzisz tego? Ona też mnie kocha. Gdyby nie kochała,
nie zwróciłaby na mnie uwagi, poszłaby teraz do domu, usiadła przed telewizorem
i zapomniała o tym, co tu zaszło. Gdyby mnie nie kochała, nie prosiłaby mnie
swoim dziecięcym, jękliwym tonem, żebym przestał do niej pisać. Nic na to nie
poradzisz, jesteś tylko zabawką i udawanym zapomnieniem. A od przeszłości się
nie odklei. – powiedział, a stojący po mojej stronie chłopak podszedł do niego
jeszcze bliżej i szarpnął rękami za jego koszulkę, przybliżając do siebie jego
twarz.
- Zostaw ją, bo pożałujesz. –
warknął przez zaciśnięte zęby.
- Co zrobisz, walniesz mnie na
jej oczach? Och, jakie to męskie. – odgryzł się. Po chwili moje gardło wydało
stłumiony krzyk przerażenia, gdy z reguły łagodna dłoń, ściśnięta w pięść
wylądowała na policzku Patryka. Ten zachwiał się i cofnął o kilka kroków,
musiał być to mocny cios. Zaśmiał się w głos. – Lepiej każ swojej dziewczynie
iść do domu, chuju. – odwarknął, patrząc na mnie ze złością.
- Annie, tym razem go posłuchaj.
– usłyszałam od swojego chłopaka, na co wybałuszyłam przerażona oczy.
- Co..?
- Idź do domu! – uzupełnił ze
złością. Odwrócił się w moją stronę, patrząc z mi w oczy z pewnej odległości.
Trzęsłam się, a widok bitwy toczącej się w jego oczach przerażał mnie jeszcze
bardziej. Widziałam, jak troskliwy błysk próbuje przedrzeć się przez czarną
chmurę, która ogarnęła jego wzrok.
- Niall.. – jęknęłam oniemiała.
- Proszę, idź. Teraz, to sprawa
między mną a nim. – odparł, a ja zaczęłam kiwać przecząco głową.
- Och, nie mogę patrzeć na ból,
jaki jej sprawiasz. – zażartował mój
senny koszmar, by zaraz potem podejść do Nialla i uderzyć go pięścią w brzuch.
Jęknął głośno i zgiął się w pół, a przez moje ciało przeszedł bolesny prąd.
Pojedynczy, tłumiony przez moje łzy krzyk wydostał się z mojego gardła, a po
policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Jego ból otoczył również moje serce,
które mocno zakuło.
- Patryk, zostaw go! On ci nic
nie zrobił! – krzyknęłam, szlochając głośno. Ten tylko uśmiechnął się
perfidnie.
- Nic mi nie zrobił? Dziewczynę
mi zabrał. – odparł. W tym samym momencie blondyn wymierzył mu kolejny cios w
twarz. Zaczęła się wymiana pięści, a ja nie potrafiłam nic zrobić, poza
wylewaniem łez.
- Zostaw go, bo zadzwonię po
policję. – krzyknęłam, a obaj zatrzymali swoje niebezpieczne ruchy. Zwrócił
swoją czerwoną twarz w moją stronę, rzucając mi groźne spojrzenie.
- Nie zrobisz tego. – warknął.
- Zadzwonię i powiem im, co
zrobiłeś. Wyśpiewam im wszystko, potem będziesz tylko siedział w pierdlu i nikt
ci nie pomoże. – wysyczałam przez łzy, pozwalając kilku szlochom na zapanowanie
nad moim głosem.
- Ciebie też zamkną.
- Za co?! Za to, że byłam z
tobą?! Och, tak. Faktycznie, to powinno być karalne. – zakpiłam. – Wynoś się
stąd i daj mi spokój. – zbliżyłam się do nich odrobinę, prawie zrównując się z
Niallem.
- Jeśli wyjadę, nie znajdą mnie.
- Znajdą, jeśli wciąż mi nie
będziesz dawał spokoju. Znajdę cię ja, a potem wyśpiewam wszystko policji i każdemu
idiocie, którego zrobiłeś w chuja. – warknęłam.
Liczyłam, że będzie to
wystarczające. Miałam nadzieję, że gdy mu to uzmysłowię przestanie mnie nękać
wiadomościami, zostawi mnie raz na zawsze w spokoju. Mnie i moich bliskich.
- Jesteś dziwką, Holmes. –
powiedział, wycofując się w głąb ciemnej ulicy. Blondyn już robił krok w przód,
by odpłacić się za obelgę, ale pociągnęłam go za bark.
- Nie warto, Niall. – szepnęłam uspokajającym
tonem. Cholera, kogo chciałam uspokoić? Siebie, czy może jego?
Patryk zniknął nam z oczu, a my
staliśmy jak słupy. W końcu pierwsza zrobiłam krok w tył i nie czekając na
niego, skierowałam się do domu.
Otworzyłam
drzwi niedużym kluczem. Nie zamknęłam ich za sobą, słysząc za sobą jego
obecność. Zapaliłam światło w korytarzu i salonie, do którego weszłam. Opadłam na
brązową, skórzaną kanapę i ukryłam twarz między podkurczonymi kolanami.
- Ann.. – zaczął, stojąc
nieopodal.
- Apteczka jest w kuchni, w
drugiej szafce od wejścia. – powiedziałam, siląc się na spokojny i zrównoważony
ton. Podniosłam głowę, gdy usłyszałam szmer w sąsiednim pomieszczeniu. Łzy ciekły
non-stop, nawet ich nie powstrzymywałam. Niewiele bym wskórała.
Usiadłam na jednej nodze, drugą
stawiając na miękkim dywanie. Zajął powoli miejsce obok mnie, a zaraz przy nas
zjawił się brązowy, duży pies. Nie szczekał, nie rzucał się – tak jakby wyczuł
powagę sytuacji. Usiadł obok stolika do kawy i patrzył, jak jego dorosła pani
wyciąga z czerwonego pudełka gazę. Beznamiętnie przebierałam dłońmi nawet nie
wiedząc, czego szukam. Pochwaliłam w duszy inteligencję mojego czworonoga, gdy
po chwili przyniósł w zębach czystą szmatkę, która wystawała z otwartej
szuflady w głębi pomieszczenia. Podrapałam go za uchem, a już po kilku minutach
przykładałam mokry materiał do zranionej, obitej skóry twarzy chłopaka. Przerażał
mnie widok rozciętego łuku brwiowego, siniejącej kości policzkowej i żuchwy. Oczyszczoną
z krwi, dłuższą ranę nad okiem zakleiłam kolorowym plastrem, który znalazłam na
dnie skrzyneczki.
- Wyglądasz strasznie. –
mruknęłam, przyglądając mu się. Z jego oczu zniknęła ciemna chmura, pojawił się
czuły błysk w całej swej okazałości. Syknął cicho, gdy rozprostowywał kości
paliczków. Przysunął dłoń do mojego policzka, próbując zatamować ściekający
potok słonych kropel. Bezskutecznie, dlatego pokręciłam głową zsuwając z siebie
jego rękę.
Mieliśmy świadomość tego, że tej
nocy nie powiem już nic więcej. Całkowita cisza panowała w dużym domu. Ból
klatki piersiowej nie ustępował, wręcz nasilał się wraz z opadaniem adrenaliny
w mojej krwi. Zasnęłam nawet nie wtulając się w jego obolałe ciało, odwrócona
tyłem by nie pokazywać swoich wciąż skażonych łzami oczu.