Manny

piątek, 31 maja 2013

#8

Na początku chciałam przeprosić - chyba głównie samą siebie. Rozdział ósmy miał być formą prezentu urodzinowego dla samej siebie, niestety minęło już dwanaście godzin od wczorajszej daty. 
Trochę się u mnie dzieje, wiecie? 
I chyba udało mi się to udowodnić natłokiem wydarzeń w poniższym rozdziale. 
Wybaczcie mi, proszę, chaos i niedokładność niektórych fragmentów. Wiem, że są tutaj również nudne, niczym niezaskakujące i bez emocji. 
Bardzo się cieszę, że grono czytelników się (chyba) powiększa. Pamiętajcie, zawsze możecie się ujawnić, napisać komentarz lub krótkie info na twitterze. Pytania na asku są całkowicie aktualne, możecie dać się ponieść ciekawości już teraz.
Rozdział - długi (niecałe 20. stron Worda). Nie chciałam sobie łamać serca i dzielić go na części. Jest niedopracowany, niesprawdzony, świeżo po postawieniu kropki przy ostatnim zdaniu - nie linczujcie mnie więc za błędy, bardzo Was proszę.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do czytania. O inspirację muzyczną pytajcie mnie przy okazji, bo w tym momencie mam w sobie tyle myśli, że wymieniłabym całą swoją bibliotekę piosenek.
Dzięki, że jesteście.
Manny.


***


            Damskie wrzaski i piski były wszystkim co mnie otaczało, gdy zbliżałam się do O2 Areny w Londynie. Z daleka widoczne były tłumy dziewczyn, kumulujące się przy zamkniętych jeszcze wejściach. Podjazd do parkingu był wyzwaniem, zwłaszcza że kilkadziesiąt fanek zwracało uwagę na każdy samochód, który próbował się dostać do tylnego wejścia ogrodzonego strzeżoną bramą. Widziałam długi, czerwony autokar, który stał kilkanaście metrów za ogrodzeniem, a przed nim kilku na czarno ubranych ochroniarzy razem z kilkoma na tyle charakterystycznymi postaciami, że każdy ich ruch wywoływał jeszcze głośniejszy pisk. Cieszyłam się ze słonecznego dnia, który był moim zrozumiałym pretekstem do prowadzenia auta w ciemnych okularach. Nie byłam jednak tak jak oni wyposażona w jak najbardziej przyciemniane szyby, dlatego gdy zaczęłam zwalniać przed sporą grupką, zwróciłam na siebie uwagę. Kilka niewysokich dziewczyn zbliżyło się do mojego niskiego samochodu, kontrolując jednocześnie sytuację z chodzącymi bóstwami po drugiej stronie bramy. Westchnęłam zrezygnowana, gdy pojedyncze naciśnięcie klaksonu nie wystarczyło, by na ułamek sekundy odsunęły się od wjazdu. No oczywiście, przecież tam stali idole, bożyszcza. Kilka osób się przesunęło, ale gdy zobaczyły że nie jestem wielkim autokarem, wzruszyły ramionami i ponownie zaczęły robić zdjęcia i krzyczeć w stronę parkingu.
            Zmuszona byłam otworzyć okno od strony kierowcy i delikatnie wychylić głowę z czarnego samochodu.
- Hej, pozwólcie mi wjechać! – powiedziałam głośniej. Zaśmiałam się cicho, gdy zobaczyłam jak kilkanaście par oczu intensywnie się zaczęło we mnie wpatrywać, zaś ich nogi ani drgnęły. – No dalej, mam tu tak stać? – dodałam, a kilka zdegustowanych nastolatek zaczęło się usuwać z mojej drogi dojazdu. Znów powoli ruszyłam, zamykając tym samym okno.
- Zaczekaj! – usłyszałam, gdy szyba prawie się domknęła. Zerknęłam w prawą stronę , skąd pochodził podekscytowany głos. Zatrzymałam szklaną powłokę jednym kliknięciem i z powrotem ją opuściłam, z zainteresowaniem obserwując maszerującą obok auta niewysoką dziewczynę o czarnych, pięknych puklach włosów. – O mój Boże, czy ty… - zawahała się. – Ty jesteś Annie?! – niemalże krzyknęła, a ja od wysokości dźwięku lekko się wzdrygnęłam.
- No.. jakby nie patrzeć, takie mam imię. – uśmiechnęłam się, a ona wykonała kilka uspokajających gestów dłońmi. Wyprzedziła moje auto i podbiegła do najgłośniejszej grupki, przekrzykując je swoim głosem, wydobytym z dziarsko podniesionej piersi.
- Zróbcie przejazd dla największej księżniczki Horana!
Po tych słowach, wydusiłam z siebie jedno krótkie, dźwięczne „wow”. Przez kilka sekund dziesiątki par oczu wpatrywały się we mnie i mój samochód, by zaraz potem albo przesunąć się z krzywą miną, albo podbiec bliżej czarnego pojazdu. Kilka osób odpowiedziało jej natychmiast, słowami: „Przecież Niall nie ma dziewczyny!”. Przez chwilę się zaczęłam martwić o to, czy wyjdzie on z tego cało, ale zaufałam choć odrobinie rozwagi, jaką powinny mieć zagorzałe fanki. Otoczona postaciami w jednoznacznych podkoszulkach, dotarłam wreszcie do bramy i ujrzałam barczystego ochroniarza, który po zerknięciu na mnie zaczął otwierać bramę, wołając jednocześnie kilku kolegów do pomocy. Gdy przekroczyłam bezpieczną granicę bramy, odetchnęłam głośno i rozluźniłam napięte mięśnie. Zerknęłam na jedno z lusterek i przyglądałam się przez chwilę żywej gestykulacji dwóch ochroniarzy, którzy zaczęli pokazywać na mój samochód i zawzięcie się o coś spierać. Westchnęłam cicho i starałam się nie przywoływać na myśl burzy, jaką wywołała moja osoba wśród zarządu Modest! Management. Potrząsnęłam głową starając się zapomnieć o tej sytuacji i zerknęłam pewniej przed siebie, by zaparkować w odpowiednim miejscu. Zobaczyłam, jak wysoki brunet na deskorolce macha do mnie i pokazuje na wolne miejsce pod murami Areny. Stanęłam tyłem i poczekałam chwilę, zanim zgasiłam silnik. Głośne pukanie w szybę od strony pasażera rozbudziło mnie z zamyślenia. Uchyliłam okno i uśmiechnęłam się lekko.
- Będziesz tak siedzieć w tym aucie? Miałem nadzieję pochwalić ci się, o ile lepiej wyglądam ja na deskorolce od Zayna na rowerze. – uśmiechnął się Louis, poruszając zabawnie brwiami.
- Już idę. – odparłam, po czym zamknęłam mu przed nosem szybę. Fuknął teatralnie z niezadowolenia, a ja się zaśmiałam. Zanim wzięłam z sąsiedniego siedzenia małą torebkę, spojrzałam raz jeszcze na kilku ochroniarzy, którzy wcześniej szli za moim samochodem. Nerwowo poprawiłam niesforne kosmyki włosów i przełożyłam przez ramię długi pasek torebki, upewniając się wcześniej czy jest w niej wszystko. Odblokowałam drzwi i wyszłam z auta, stawiając pewnie stopy na ciepłym burym betonie. Podeszłam do bagażnika i wyciągnęłam z niego nieduży futerał z aparatem. Upewniłam się, czy zamknęłam samochód i stukając cicho gumową podeszwą jaskraworóżowych trampek zaczęłam iść w kierunku czerwonego busa, wokół którego zgromadziło się kilka osób. Onieśmielona uwagą, jaką zwróciłam na siebie wśród fanek nawet nie odwracałam się w ich stronę. usłyszałam w oddali znajome śmiechy i ciepłe głosy, na myśl których od razu poczułam się lepiej i pewniej. Kółko wokół mnie zatoczył mulat na rowerze, przelotnie rzucając wesołe „cześć Ann”. Kątem oka widziałam, jak przejeżdża tuż obok bramy oddzielającej nas od piskliwego tłumu i zawraca, próbując wykonać przy tym jakąś nieskomplikowaną ewolucję, oczywiście skomentowaną odpowiednimi wrzaskami. Nim przeszłam całą odległość z samochodu na środek parkingu, Zayn zwolnił nieco obok mnie. Uśmiechnęłam się, a on cichym, stonowanym głosem zaczął:
- Nie chcę cię martwić, ale te dziewczyny szaleją i kłócą się nie wierząc, że jesteś jego dziewczyną. – słabo się uśmiechnął, a ja nabrałam trochę więcej powietrza do płuc niż zwykle. – Wybacz, nie powinienem był…- zaczął się reflektować.
- Nie, spokojnie. W porządku. Domyśliłam się, że tak będzie. – odwzajemniłam delikatny uśmiech, czując emanującą od tłumu konsternację, gdy zbliżaliśmy się do reszty.
- Hej Annie, jak się masz? – rozbrzmiał nad moim uchem głos Harry’ego, który nagle pojawił się z mojej drugiej strony. Czułam się niemal jak eskortowana, gdy dodatkowo otulił mnie swoim długim ramieniem. – Jesteś spięta. – dodał ciszej.
- Wszystko okej. – odparłam, starając się z przekonaniem uśmiechnąć.
- Och, daj spokój. Znam szczery uśmiech panny Holmes. – mruknął. – Coś nie tak między wami? Mam Horanowi spuścić łomot? – dopytywał wyraźnie zmartwiony moim stanem.
- Co? Nie, absolutnie! Harry, nie przejmuj się. Przejdzie mi. – tak bardzo nie chciałam obarczać go wszystkim tym, co we mnie siedzi. – Amira przyjedzie? – spytałam, starając się zmienić temat na jak najłatwiejszy. Widziałam, jak unosi jedną brew. Przejrzał moje intencje, a ja nerwowo uśmiechnęłam się i opuściłam głowę.
- Nie, nie przyjedzie. – westchnął, znów lustrując moją twarz.
- Mógłbyś mi się tak nie przyglądać? – poprosiłam, również unosząc brew. Wypuścił wymownie powietrze z płuc i odwrócił głowę przed siebie, jednocześnie zdejmując rękę z moich ramion.
            Niemalże czułam na sobie niespokojne oddechy dziesiątek nastolatek. Ich oczy wwiercały się w moje plecy. Tylko dlaczego ja się tym tak przejmowałam? Bałam się? Być może. Wstydziłam? Nie mogłam tego dopuścić do swoich myśli. Nie wstydziłam się swojej miłości, ani trochę. Więc co było ze mną nie tak? Ręce delikatnie mi się trzęsły, gdy podeszłam do reszty. Nie zatrzymałam się jeszcze na dobre, gdy cicho się witałam. Widziałam kątem oka, jak przestaje rozmawiać z Joshem i idzie w moim kierunku. Perkusista wesoło pomachał mi i uśmiechnął się, co postarałam się jak najbardziej wiarygodnie odwzajemnić. Zaczęłam czuć się jak otumaniona. Słyszałam głośne bicie swojego serca, stłumione rozmowy zgromadzonych, przeraźliwie głośne piski za mną i odważne kroki, stawiane w moją stronę. Oddech stał się ciężki, a wzrok podniósł się z ziemi i utknął w błękitnej głębi, która zawsze pozwalała mi tonąć bezpamiętnie. Przenikliwie wpatrywał się we mnie, wywołując gęsią skórę na odkrytych przedramionach. Lekki podmuch wiatru poruszył moje włosy, jakby starały się przyciągnąć go do mnie. Pozwolił mi też poczuć znajomy, elektryzujący zapach perfum. Otulił mnie swoją nutą słodyczy i męskości, gdy się nim zaciągnęłam. Zamrugałam intensywniej powiekami, gdy łagodnie się zaczął uśmiechać prosto do mnie. Był to jeden z tych uśmiechów, które widziałam jedynie w stosunku do mojej osoby. Czułam rosnącą za moimi plecami presję, wstrzymane oddechy wymieszane z piskami oddziaływały na mnie negatywnie, nie potrafiłam w żaden sposób zareagować. Nigdy wcześniej nie zachowywałam się w ten sposób, odrobinę bałam się swoich kolejnych reakcji. Brak pewności, jaki ruch zaraz wykona mój organizm przerażał mnie. Moje serce piało ze szczęścia gdy zaczął delikatnie wsuwać swoją dłoń na moje plecy, zaś myśli kotłowały się i nie mogły stanąć w uporządkowanej linii. Delikatne palce muskały materiał mojej bluzki, która automatycznie przylgnęła bliżej do mojej skóry. Obserwowałam jego wyraz twarzy, który wskazywał na to, że czyta. Lekturą były moje oczy, które wyrażały więcej niż wszystko. Przybliżył się do mnie na tyle, bym mogła niemalże namacalnie czuć obecność całej jego osoby, a nie tylko dłoni, delikatnie opierającej się nad moimi lędźwiami. Wstrzymałam oddech i przymknęłam mocno powieki w charakterystyczny, nerwowy sposób. Czułam ciasno pod powiekami płynne emocje, które pragnęły spłynąć w dół moich policzków, drażniąc powierzchnię mojej twarzy i wypalając czerwone ślady na licach.
- Cześć, piękna. – wyszeptał tuż przy mojej twarzy. – Jesteś piękna, wiesz? – zaczął delikatnie sunąć nosem po moich powiekach, owiewając je ciepłym oddechem.
- Kochanie.. – zaczęłam drżącym głosem.
- Spokojnie. – wplótł drugą dłoń między moje włosy i oparł swoje czoło o moje. – Zrozumieją. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. – mówił przyciszonym, czułym tonem. Ledwie zauważalnie zaczął masować moje plecy, by dodać mi pewności. Otworzyłam szerzej usta, by cokolwiek powiedzieć jednak ubiegł mnie. Zamiast pozwolić na ujście słowom, musnął kilkukrotnie moje wargi tymi swoimi, ciepłymi i pełnymi. W momencie gdy znów przypomniałam sobie o nasilających się za mną krzykach skrzywiłam się, bo jedna drobna kropla zaczęła wypływać z lewego oka. Natychmiast starł ją kciukiem. – Hej, poradzimy sobie. Proszę. Jesteś silna, jesteś Annie Holmes. – w odpowiedzi pokiwałam głową, chcąc dopuścić do siebie optymistyczne myśli, a przynajmniej sprowadzić je na bezpieczny tor.
- Mam nadzieję, że nie pocałowałeś mnie dla doinformowania ich, tylko…
- Oczywiście, że nie. – zaśmiał się na to, co powiedziałam. – Jesteś moja, najchętniej nie pokazywałbym cię nikomu. Nie chcę, żeby ktokolwiek mi cię zabrał. – musnął moje czoło i przyciągnął mnie mocniej do siebie, zatrzymując w pełnym miłości uścisku. Wsunęłam powoli ręce na jego plecy, oddając bliskość. – Staram się tylko zrobić wszystko, byś się lepiej poczuła. – dodał ciszej, wypuszczając powietrze gdzieś w moich włosach.
- Niall? – usłyszeliśmy z boku męski, znajomy głos.
- Co chcesz, Liam? Przytulam moją dziewczynę. – ani drgnął, tylko odparł pewnie. Uśmiechnęłam się prosto w jego pierś a on, cwaniak, wyczuł to i zaśmiał się cicho.
- Widzę, ale spóźnimy się na spotkanie z fanami. – odparł. – Niezłe buty, Holmes. – zaśmiał się cicho na widok różowych, neonowych vansów w panterkę. Wiedział, że lubię zaskakiwać kolorami.
- Wiem, Payne. – odparłam, lekko wychylając się z uścisku. Obdarzyłam go przyjaznym uśmiechem, a jego twarz automatycznie rozjaśniała. Uwielbiałam to w nim – wystarczył jeden drobny, przyjazny gest ze strony drugiego człowieka, a on wyczuwał dobrą energię i emanował nią na kilometry. Widząc, że zbieramy się do wykonania ruchu w kierunku tylnego wejścia na Arenę, odwrócił się i odszedł za resztą zespołu. Poczułam, jak blondyn chwyta moją dłoń. Zrobiłam więc krok w przód myśląc, że chce już iść. Ruszyłam delikatnie w przód, ale jego ciało ani drgnęło. Zwróciłam się ponownie w jego stronę z pytającym wzrokiem, ale jego świecące oczy i uśmiech całkowicie zbiły mnie z tropu. – Co? – spytałam krótko.
- Czy ty przed chwilą powiedziałaś do mnie „kochanie”? – odpowiedział pytaniem, uśmiechając się przy tym z ogromną czułością. Moje poliki zaczęły przybierać czerwony kolor, gdy zdałam sobie z tego sprawę. Serce mocniej zabiło, a ja zmuszona byłam przygryźć dolną wargę i spuścić wzrok. Zaśmiał się, podchodząc do mnie i owijając ramieniem moją talię. Z jeszcze pełniejszym uśmiechem, musnął mój gorący policzek i poprowadził do wejścia.
           
Stół, na którym siedziałam po turecku delikatnie drgnął, gdy niewysoka blondynka zajęła na nim miejsce obok mnie. Podparła się rękoma z tyłu i powoli zaczęła machać nogami, przypominając mi w tym swoją córkę.
- Istne szaleństwo, nie? – zaczęła, gdy przez wizjer w aparacie obserwowałam cierpliwe robienie zdjęć i podpisywanie wszystkiego co się da, przez piątkę chłopaków.
- Tak.. – mruknęłam w odpowiedzi, kilkukrotnie przyciskając za spust aparatu, który zapamiętał kolejne całkiem niezłe ujęcie. – Gdzie Tom z Lux? – spytałam, nie widząc nigdzie wokół obficie wytatuowanego mężczyzny i blond kruszynki, o pulchnych rysach twarzy.
- Poszli na dół coś zjeść, mała ostatnio ma apetyt jak pięciu Horanów. – zaśmiała się, a ja jej cicho zawtórowałam. – Ktoś cię chyba woła. – dodała, pokazując ręką na stojącego w oddali blondyna, szukającego mnie wzrokiem. Gdy skupiłam na nim swoją uwagę pokazał ręką, żebym podeszła.
Leniwie chwyciłam plakietkę na kolorowej smyczy i przewiesiłam ją sobie przez szyję, odrzucając włosy do tyłu.
- Hej, czy ty masz granatowe pasemka? – zaśmiała się Lou, zbliżając się do mnie i wskazując na część włosów, która ukryta była tuż przy mojej skórze. Przyłożyłam palec do moich ust, by mówiła o tym nieco ciszej. Mrugnęłam do niej znacząco, a ona uśmiechnęła się szerzej i pokręciła głową, cicho szepcą „Och, Annie, Annie..”. Zsunęłam się z czarnego stołu i zaczęłam powoli kroczyć w jego stronę, przeciskając się przez małe grupki podekscytowanych fanek. Nie starałam się jednak zwracać na nie uwagi tylko na cel, który stał już tylko kilka metrów przede mną.
- Daj mi swój aparat. – powiedział z pełnym uśmiechem.
- Po co? Myślałam, że to tobie robione są zdjęcia.. – mruknęłam zdziwiona, sięgając do przewieszonego przez moje ramię paska, na którym trzymała się moja zabawka.
- Chciałem zrobić zdjęcie mojej największej fance. – uśmiechnął się, zabierając mi aparat i celując obiektywem we mnie. Odrobinę się zaczerwieniłam i nie wiedziałam, co mam zrobić. Zawsze stałam po drugiej stronie.
- Och, daj spokój. Masz moje zdjęcie przecież. – nerwowo się zaśmiałam.
- Ale nie wtedy, kiedy na szyi masz plakietkę vip’owską. – oddał mi aparat i mrugnął do mnie zaczepnie. – Jak się czujesz? – spytał nieco ciszej. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo obok nas pojawiły się dwie, bardzo skrępowane i nieśmiałe nastolatki. Minęła chwila, zanim cokolwiek były w stanie wydukać, dlatego zaczął pierwszy.
- Autograf i zdjęcie? – spytał, zdejmując końcówkę markera. Obdarzył je pewnym uśmiechem, gdy z odmiennym akcentem przytaknęły.
- Niall… kochamy cię… jesteś wspaniały! – wyjąkała niższa, której ręce trzęsły się okropnie mocno.
- Dzięki, mam najlepszych fanów na świecie. – odparł, sięgając po kolejną koszulkę do podpisania. Przyglądałam się jego skupionej twarzy, gdy lewą ręką sunął markerem po białym materiale. Z zamyślenia wyrwała mnie cicha, podekscytowana wymiana zdań, jaka zapadła między fankami. Nie mówiły po angielsku. – Skąd jesteście? – spytał, zwracając uwagę na to samo, co ja. Rzecz w tym, że byłam zbyt zaskoczona, aby go dźgnąć łokciem w żebra i kazać wsłuchać się dokładniej.
- Z.. P-ppolski, nie możemy być na koncercie, dlatego jesteśmy teraz… - wydukała wyższa, ze skrępowaniem patrząc to na niego, to na mnie. 
- Moment, jaki koncert w Polsce? – spytałam zaskoczona, wcinając się w ich rozmowę. I dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam tego po angielsku, a wszystkie trzy pary oczu wpatrywały się we mnie jak zaczarowane.
- Doma, czy ona coś powiedziała właśnie po polsku…
- Boże, znajoma Nialla mówi po polsku… - mówiły wpatrzone we mnie, a skóra na ich policzkach pobladła znacznie.
- O czym one mówią? – spytał mnie cicho, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Jego oczy świeciły się z wrażenia, widząc moje zaaferowanie.
- Zaskoczone, że ktoś z twojego otoczenia mówi po polsku. – odparłam szybko. Nerwowo podrapałam się po przedramieniu. – O jakim wy koncercie mówicie?
- No… w czerwcu, Warszawa… Narodowy… O Boże… - wyjąkała brunetka, patrząc na mnie z szokiem wymalowanym w oczach.
- Niall, nie mówiłeś mi, że jedziecie do Polski… - zaczęłam mówić do niego, z wyraźnym wyrzutem.
- Yy… niespodzianka? – zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po karku. Zmierzyłam go wzrokiem, a on jedyne co zrobił to cmoknął mnie w usta. Jak mógł mi nie powiedzieć, że grają w koncert w moim rodzinnym mieście? W moim kraju? – Och, Zayn mnie chyba woła… - ulotnił się, zanim zgromiłam go nieprzyjaznym spojrzeniem.
Zostałam sam na sam z dwiema dziewczynami, z którymi zaczęłam wymieniać nerwowe spojrzenia. Niedoinformowany mógłby śmiało stwierdzić, że czujemy się w swoim towarzystwie jak świry, które rozmawiają w myślach. A tak naprawdę nie miałam pojęcia o tym, że zaraz obydwie rzucą mi się w ramiona. Przyciskały do siebie moje wątłe ciało, a z oczu płynęły im łzy.
- Hej, a to za co? – spytałam z uśmiechem, dość zdezorientowana. Nie wiedząc jak mam się zachować, objęłam je ramionami. Ich ciała trzęsły się z podekscytowania. – Nie jestem z zespołu, nie mnie przytulajcie.
- Nie rozumiesz? To takie cudowne, że Polce się udało.
- Tak, jeśli tylko ktoś na ciebie powie złe słowo, będzie miał ze mną do czynienia. – powiedziały, a ja się zaczerwieniłam, jak to miałam w zwyczaju.
- To bardzo miłe… - mruknęłam. Może nie będzie aż tak źle, jak się obawiałam?

           
            Plecak… był gdzieś w szafie koło butów. Podeszłam do ściany, w którą była wbudowana i zaczęłam przesuwać wzrokiem po jej wszystkich zakamarkach. W końcu odnalazłam charakterystyczny, kolorowy materiał. Rzuciłam go na łóżko, na którym rozłożone były już gotowe do zapakowania ubrania. Zamarłam zaskoczona, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam i odrzuciwszy jedną z koszulek na pościel, opuściłam sypialnię. Szurając puchatymi, różowymi skarpetami po ciemnobrązowych panelach w korytarzu, przeczesałam palcami włosy i związałam je w niedbały, koński ogon gumką, którą znalazłam w kieszeni szarych dresów. Oświetlona jedynie niewielkimi, zamglonymi światłami w różnych kątach mieszkania doszłam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer, a moje serce, jak to miało w zwyczaju, zabiło mocniej. Przekręciłam zamek i po krótkiej wojnie myśli odeszłam w stronę korytarza prowadzącego w pełni oświetlonego pokoju. Słyszałam dokładnie, jak naciska na klamkę i wchodzi do mieszkania. Każdy szmer, który powstał podczas zdejmowania butów docierał do mnie z niewiarygodną dokładnością, a mięsień pod mostkiem kłócił się z moim ciałem. Przygryzłam dolną wargę, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że widzi moją postać idącą tyłem do niego, w przeciwną stronę. Milczał. Nie zawołał mnie, wyczuł mój nastrój. Jak on to robił? – przeszło mi przez myśl. Karcąc siebie w duchu za nieposłuchanie serca, wróciłam do pakowania potrzebnych rzeczy.
            Nie mogłam znieść jego palącego wzroku na moim ciele. Przestałam przebierać rękami w plecaku, czując gęstniejącą atmosferę wokół otaczającej nas ciszy.
- Annie. – usłyszałam, a przez moją skórę przeszły dreszcze. Jego głos dźwięczał mi w
uszach. Ręce zaczęły drżeć.
- Powinieneś już spać, wcześnie rano macie samolot. Musisz być wypoczęty. – mruknęłam. Starałam się utrzymać moją kamienną twarz, co było nie lada wyzwaniem. Gotowało się we mnie od natłoku myśli.
- Annie, lecisz z nami. – powiedział pewnie, zbliżając się o kilka kroków.
- Nie, Niall. Mam samolot po dwunastej, spokojnie do niego wsiądę, dolecę, zobaczymy się na stadionie… - mówiłam jak opętana, wbijając sobie wciąż tę wersję jutrzejszych wydarzeń do głowy. Mimowolnie kilka łez ściekło mi z policzków i skapnęło na podłogę. Szybko wytarłam oczy rękawem wyciągniętego swetra i wplotłam palce w roztrzepane włosy, próbując opanować moją wewnętrzną burzę.
- Ann, proszę… – poczułam jego oddech na swoim karku. Stanął tuż za mną, dotykając torsem moich pleców. Dotarł dłońmi do moich mocno zaciśniętych pięści i delikatnie przesuwając po nich palcami, starał się rozluźnić mój uścisk. Głowę przesunął nad moje prawe ramię, delikatnie owiewając swoim oddechem mój policzek i ucho. Poddałam się jego dotykowi i rozluźniłam palce, które natychmiast splótł ze swoimi, przytulając mnie do siebie. Sunął nosem po nagiej skórze twarzy, co chwila składając na niej drobne pocałunki. Gdy intensywniej się na tym skupiłam, czułam jego mocno bijące serce. Pozwalając mu na dotyk mojego ciała, wyrażałam też zgodę na odczytanie moich emocji. Bo nie mogło się obyć bez niespokojnych myśli w towarzystwie drżącego, nierównego oddechu, przyspieszonego bicia serca lub niekontrolowanych drgnięć mięśni. Czytał moje emocje poprzez mowę ciała, której nigdy nie potrafiłam poskromić.
- Nie mogę, nie dam rady.. – zaczęłam szlochać, nie mogąc się opanować. Konwulsje wywołane płaczem ogarnęły mnie całą, nie mogłam z tym nic zrobić. Zanosiłam się głośnymi pociągnięciami nosem i gardłowymi oddechami. Mimo, że trzymał mnie mocno próbowałam delikatnie się wyrwać, pochylając korpus do przodu. Bezsilność, jaka we mnie rosła wydawała się nie do pokonania. Blokada, która pojawiła się przed pewnym faktem była twarda jak skała. Głośne łkanie nie ustępowało. Sama sobie się dziwiłam, że potrafiłam doprowadzić się do takiego stanu, zwłaszcza w jego obecności. Czułam zażenowanie, jednak mimo wszystko nie potrafiłam przestać. Płakałam jak dziecko, gdy dzieje mu się krzywda. Ale czy działa mi się krzywda? Czy miałam prawo tak się zachowywać? – Przepraszam, nie mogę.. – wyłkałam, nie potrafiąc powstrzymać negatywnych emocji, jakie przeze mnie przepływały. Zacieśnił uścisk wokół mnie, gdy poczuł jak próbuję się wyrwać.
- Kochanie, proszę… - wyszeptał prosto do mojego ucha, wciąż usiłując utrzymać mnie w swoich ramionach. - …nie omijaj mnie, bądź ze mną, przecież dasz radę… - cicho mówił, a ja tylko bezradnie kręciłam głową, wykrzywiając twarz w pełnym bólu i płaczu grymasie. – Co się dzieje, Annie.. – wyraźnie był zdezorientowany moim zachowaniem godnym szaleńca. Poskromienie mnie w takiej chwili graniczyło z cudem. Szloch, którym się zanosiłam nie pozwalał mi spokojnie oddychać. Ból rozsadzał mnie od środka, ogarniając każdą najmniejszą komórkę. Byłam kłębkiem emocji, które zwarcie trzymały się każdej mojej cząstki. – Proszę, uspokój się, Ann.. – szeptał, bezradny. Nie chciałam, żeby dłużej patrzył jak męczę się płaczem. Krztusiłam się nim, nie mogąc opanować swoich myśli. Czułam się żałośnie.
- Zostaw… - wyłkałam, próbując wyrwać się z jego uścisku. Udało mi się to, ale zanim odeszłam na większą odległość chwycił mnie za nadgarstek.
- Przestań… - mruknął, zacieśniając swoją dłoń na mojej ręce z dużą siłą. Nie chciał mnie puścić, nie pozwalał mi odejść. Próbowałam ale bezskutecznie – to tylko nasiliło mój ból, który pojawił się z każdą moją próbą odepchnięcia jego ręki.
- Niall, to boli! – odwróciłam twarz w jego stronę, czekając aż ucisk zelży i nie będę już czuła czerwieniących się kostek. Nasze spojrzenia się spotkały. Ujrzałam jego pełną przerażenia twarz, pełną szoku i niemocy. Przestraszony, od razu puścił mnie. Zacisnął usta w wąską linię. Jego powieki drżały. Ból sprawiało mi samo patrzenie na jego oczy. Wyrażały wszystko to, czego nigdy nie chciałam w nich ujrzeć. Rozpłakałam się jeszcze mocniej, o ile było to możliwe i gwałtownie odwróciłam się. Potykałam się o własne nogi, ale w końcu dopadłam drewniane drzwi do łazienki i zamknęłam się w niej, blokując zamek. Oparłam się plecami o wejście i czując, jak szloch odbiera mi siły osunęłam się na podłogę. Podciągnęłam kolana pod brodę i ukryłam twarz w czarnych rękawach.
            Nie wiem, ile minęło minut. Mogły być to nawet godziny. Łzy nie przestawały spływać po moich policzkach, ale  rozpaczliwy szloch ustał. Usłyszałam cichy szmer z drugiej strony drzwi, a później ciche strzyknięcie kości. Lekkie stuknięcie czymś twardym o drewno. Musiał usiąść w tej samej pozycji i w tym samym miejscu co ja, tyle że po drugiej stronie bariery, która nas dzieliła.
- Idź do domu. – powiedziałam niezbyt głośno w nadziei, że usłyszy. By powstrzymać ewentualny głośny szloch, między zębami zagryzłam delikatnie kostki mojej ściśniętej w pięść dłoni.
- Nie. – powiedział stanowczo, ale łagodnym tonem.
- Chcę zostać sama. – kolejne łzy wypłynęły spod moich powiek, które na chwilę przymknęłam.
- Mam to gdzieś. Kocham cię. – usłyszałam, niemalże czując jego bicie serca.
- I właśnie dlatego powinieneś sobie iść. To głupie. – odparłam po chwili namysłu, po raz kolejny osuszając rękawem policzki.
- Annie… - głos mu się łamał.
- Proszę, zostaw mnie.  – słyszałam, jak nabiera do płuc dużą ilość powietrza. – Niall, idź sobie. – mruknęłam, powstrzymując kolejne drgawki, jakie chciały ogarnąć moje ciało.
- Boże, Ann… Co się dzieje…
- Niall, nic się nie dzieje! Idź, śpij, zobaczysz mnie jutro przed koncertem! – wykrzyczałam, ponownie dając upust swoim emocjom. Mocno zapłakałam, ponownie chowając twarz w dłoniach. Nastała cisza, przerywana jedynie moimi głośnymi pociągnięciami nosem. Wzbraniałam się przed wszystkimi bodźcami z zewnątrz, chciałam zapaść się pod ziemię.
- Kochanie. – zaczął niepewnie, bardzo cicho, łamiącym się coraz bardziej głosem.
- Ja nie mogę. – zaparłam się, kręcąc głową. – Nie ma mowy.
- Dlaczego? - spytał, a ja jeszcze mocniej zacisnęłam powieki. Wydałam z siebie głośny szloch, który zapoczątkował kilka kolejnych. Znów krztusiłam się i dławiłam łzami, nie dawałam sobie z tym rady.
- On się dowie. Już pewnie wie. Znajdzie mnie. Ja nie mogę. Nie chcę. Nie dam rady. – dukałam pojedyncze zdania, pomiędzy moimi gardłowymi, płaczliwymi jękami.
- Z nami będziesz bezpieczna. Będziesz ze mną, nie dam cię skrzywdzić. – zapewniał mnie spokojnym tonem.
- Nie rozumiesz.
- To mi wytłumacz.
- Wszyscy się dowiedzą, jaka byłam. Twoje fanki mnie znienawidzą, ciebie znienawidzą. Nie chcę ci tego zrobić.  – wyłkałam.
- Nie obchodzi mnie to, jesteś najwspanialszą rzeczą jaka mnie spotkała.
- Nie wiesz co mówisz. – prychnęłam.
Zamarłam, gdy poczułam wibracje w kieszeni. Łzy stały się cięższe, a puls przyspieszył. „Błagam, nie..” – myślałam, gdy lodowatą dłonią sięgnęłam po czarne urządzenie. Ekran rozświetlił ciemną łazienkę, w której nie zapaliłam ani jednego światła. Przełknęłam głośno ślinę, gdy na zablokowanym ekranie widniał konkretny numer telefonu i początek wiadomości. Ponownie zebrało mi się na szloch, a telefon z łoskotem wylądował na kafelkach obok mnie.
- Ann? – usłyszałam z tyłu.
- Niall, to wszystko mnie tak cholernie boli, ja nie dam rady. – wyłkałam. Z uporem maniaka przecisnęłam płaski telefon przez szparę pod drzwiami. – Nie mogę, nie kiedy widzę to wszystko. On zrujnuje cały ten dzień. – jęknęłam, chowając twarz między kolanami. Słyszałam, jak podnosi z podłogi urządzenie. Charakterystyczny dźwięk odblokowywanego ekranu, a potem nerwowa cisza. Niespokojny oddech, nerwowy puls. Miałam świadomość tego, że właśnie czyta wszystkie wiadomości. Każdego sms-a, który zawierał obelgę w moją stronę, groźbę i gdzieś zaplątane, wariackie słowa wyznające miłość.
- Dlaczego to przede mną ukrywałaś? – spytał spokojnie, łamiącym się głosem. Opanowywał złość, starał się kontrolować swoje emocje. Nie chciał mnie przestraszyć.
- A jak myślisz?! Po co ci były kolejne zmartwienia, już wystarczająco dużo wiesz o tym, jaką jestem suką! Nie chciałam, żebyś się wkurzył. Nie chciałam cię stracić. – teraz to mi zaczął łamać się głos. Z krzyków, przeszłam na jękliwe szepty. – Nie chcę cię w to mieszać, chcę żebyś był bezpieczny. On kiedyś odpuści, tylko błagam.. Pozwól mi jutro lecieć samej. Niech ten dzień nie będzie najgorszym, a najlepszym. Nawet nie wiesz, jak marzyłam o tym koncercie. Chciałam, żebyś poznał moich rodziców, mama upiekła ci ciasto… Nie chciałam tego schrzanić, za bardzo cię kocham żeby pozwolić mu na zniszczenie tego dnia. Proszę, Niall… - jęczałam między łzami. – Jeśli przylecę z wami, on się dowie. Pewnie już o tym wie, jest nieobliczalny.
Słyszałam, jak podnosi się z podłogi. Przez chwilę krążył w małym, nerwowym kółku.
- Wyjdź, proszę.. – mruknął.
- Jeśli odpuścisz, wyjdę. Chcę lecieć sama. – powiedziałam stanowczo.
- Annie, nie ma mowy. Błagam, wyjdź. – prosił, a ja pokręciłam głową i znów zaszlochałam. – Kocham cię, Annie. Chcę, żebyś była bezpieczna. Nie dam cię skrzywdzić. Jeśli polecisz sama, nie daruję sobie tego. Jesteś silna, słyszysz? Jesteś Anne Holmes. Jesteś upartą marzycielką, w której się zakochałem. Nie pozwolę ci. Nie chcę cię stracić, chcę mieć cię przy sobie cały czas. Jesteś powodem, dla którego się uśmiecham. Nie rób mi tego. Nie znam silniejszej emocjonalnie osoby od ciebie. Jesteś wspaniałą kobietą, dasz sobie z tym wszystkim radę. Oboje damy, chcę być z tobą. Nie opuszczę cię ani na krok, przy mnie nic ci nie grozi, obiecuję. – mówił, a mi wpatrzonej w ciemność wciąż kapały łzy. To co powiedział, poruszyło mnie. Zaskoczona byłam również pewnego rodzaju nowym, nieznanym mi dotąd jego głosem. Złamanym przez emocje. – Dasz radę, Ann. Dasz radę. Pozwól sobie pomóc. Nie jesteś z tym sama. Walcz o swoje, nie daj się jakiemuś skurwielowi. Wywalcz siebie. Zrób to dla mnie.
            Coś we mnie pękło. Podniosłam się powoli z podłogi i skostniałymi, drżącymi dłońmi sięgnęłam do mosiężnej klamki. Przekręciłam zamek i usłyszałam jego głębokie westchnięcie. Nie naciskałam na nią. Bałam się. Czekałam, aż on to zrobi. Powolnym ruchem otworzył drzwi. Stał wpatrzony we mnie, z moim telefonem w dłoni. Przyjrzałam się jego twarzy, której widok wywołał moje kolejne łzy. Płakał. Mój Niall miał mokre od łez oczy i policzki. Od emocji zaczerwieniona twarz skierowana była na moją. Zaszklone, błękitne tęczówki ogarniały całą mnie swoim światłem. Bał się ruszyć, widziałam to w nierównomiernych napięciach jego mięśni, które okalane były przez jego biały podkoszulek, pełen mokrych plam. Powoli, wykonując precyzyjne ruchy zbliżyłam się do niego.
- Będziesz ze mną, mimo wszystko? – spytałam cicho, czekając na jego reakcję. Pojedyncza łza skapnęła po jego policzku, co wywołało automatycznie potok moich kilkunastu.
- Będę zawsze, wszędzie, o każdej porze dnia i nocy.  – szepnął, a ja zanosząc się szlochem wtuliłam się w jego ciało. Ogarnął mnie jego ciepły, przyjemny zapach. Objął mnie czule ramionami, całując miękkimi ustami moją głowę. Trzymałam się ciasno jego koszulki, ściskając jej bawełnianą fakturę na jego plecach.
To był powód, dla którego oddychałam. Bo nikt nigdy wcześniej nie dał mi tyle, ile otrzymałam od niego.


            Postanowiłam nie dać się sprowokować przez nikogo ani nic. Starałam się omijać sytuacje, które spowodowałyby natychmiastowy wybuch moich emocji. Zastanawiałam się, czy podczas podróży do Warszawy przypadkiem nie połamałam mu palców – tak mocno ściskałam jego dłoń, że czerwone ślady przez dłuższe chwile nie znikały. Na całe szczęście, atmosfera w samolocie rozluźniła się, gdy chłopcy wpadli w szczyt swojej podekscytowanej, zabawowej formy. To było idealne lekarstwo na moje lęki. Dopóki nie wylądowaliśmy, czułam się wręcz wyśmienicie.
            Po wylądowaniu czekała na nas przyjemna, wiosenna pogoda. Początek czerwca pokazał na co go stać i wpuścił do stolicy przepiękne słońce. Poczułam się tak.. inaczej, gdy po raz pierwszy od jakiegoś czasu widziałam wszędzie reklamy i drogowskazy w moim ojczystym języku. Zanim wysiedliśmy z ich prywatnego samolotu, zdążyłam się nasłuchać jak Harry i Louis starają się przedrzeźniać ogłoszenia w zupełnie odmiennej dla nich, słowiańskiej wymowie. Odgoniło to większość moich negatywnych myśli, które starałam się schować jak najgłębiej. Czułam dzięki temu rosnące podekscytowanie, gdy dłoń w dłoń, krok w krok szłam razem z nim i resztą zespołu w stronę hali przylotów. Zauważył to i ze szczerym uśmiechem zasugerował, że może właśnie teraz budzi się we mnie moja ukryta strona polskiej, wielkiej fanki. Zaśmiałam się z tego pomysłu, ale może nie był wcale taki kiepski?  
Idąc raczej dziarskim, niż zlęknionym krokiem z nimi wszystkimi, dodatkowo otoczonymi przez kilku barczystych ochroniarzy czułam się niczym bohater filmu akcji. Chłopcy wyglądali na bardzo rozluźnionych, humor im dopisywał przez cały czas. Rozweselał mnie ich widok. Blondyn, trzymając mnie kurczowo za rękę zerkał co chwilę na moją stopniowo promieniejącą twarz i uśmiechał się. Gdy Zayn zbyt mocno skupił się na próbach czytania polskiej gazety codziennej, którą otrzymał na pokładzie, nieostrzeżony przez nikogo a wręcz ponaglany przez Liama przywalił przednią częścią swojego ciała w szklane drzwi. Wywołało to mój niepohamowany dźwięczny śmiech, skomentowany przez niego kilkoma markotnymi jęknięciami i złowrogim spojrzeniem. Złagodniał jednak w momencie, kiedy nawiązał kontakt wzrokowy z moim osobistym opiekunem. Zamiast warknięcia Malika, dostrzegłam pocieszny uśmiech.
- Hej, widziałam to! – dostał ode mnie kuksańca w bok, na co zareagował cichym chichotem. Ucałował mój policzek, a ja zaczęłam rozglądać się wokoło.
            Nawet nie musieliśmy podążać za drogowskazami, na czarno ubrani mężczyźni robili za wystarczających przewodników po terenie lotniska. Poprawiłam wolną ręką ramiona kolorowego plecaka, który towarzyszył mi podczas większości moich podróży. Esencja mojego marzycielstwa – wyprodukowany przez kultową firmę surfingową, był jedną z pierwszych rzeczy, która pozwoliła mi na wiarę w marzenia. Do tej pory jestem za niego wdzięczna mojemu tacie.
Kilka moich mięśni znacznie się napięło w momencie, gdy usłyszałam pojedyncze piski. Poczuł, jak odrobinę mocniej ściskam jego dłoń – już po chwili delikatnie gładził moją skórę swoim kciukiem, próbując opanować jeszcze nierozwinięte nerwy.
- Serio? Nawet o ósmej rano? – zaśmiał się Harry i pokręcił głową.
Minęliśmy ostatnie szklane, rozsuwane drzwi, a przed naszymi oczyma okazała się spora grupka nastolatek, ograniczona słupkami bezpieczeństwa. Rozległ się ogólny pisk i wrzask. Niall odruchowo przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, chcąc zapewnić mi jak największy komfort. To było w nim niezwykłe – domyślał się, co może mi siedzieć w głowie. Zapamiętał wszystkie moje wcześniejsze obawy i wątpliwości, dopuścił do świadomości siebie jako lekarstwo na wszystkie moje lęki.
- Chcesz? – spytał, pokazując mi drugą dłonią czarne okulary przeciwsłoneczne. Urzekła mnie jego troska, z pewnością moje policzki odrobinę zaróżowiały. Przygryzłam nerwowo wargę i odetchnęłam, kiwając przecząco głową. Uniósł zadowolony kąciki ust ku górze.
Starałam się obrać jako cel bezpieczne opuszczenie lotniska. Nie umknął mojej uwadze fakt, że jeden z ochroniarzy skupiał dużą uwagę na mojej osobie – z pewnością pewien muzyk odbył z nim należytą rozmowę, nie uprzedziwszy mnie o tym.
Odważyłam się podnieść wbity w podłogę wzrok i rozejrzałam się po podekscytowanych twarzach dziewczyn w wieku mniej więcej piętnastu lat. Serce mi przyspieszyło, gdy ujrzałam wiele par oczu skierowanych na moją osobę. Zaczęły robić zdjęcia, gdzieś w oddali pojawiło się również dwóch mężczyzn z potężnym sprzętem telewizyjnym. Nieprzyzwyczajona do bycia w centrum uwagi, ponownie schyliłam głowę. Poczułam nagły prąd, przechodzący przez moje ciało kiedy usłyszałam gdzieś w oddali dziewczęcy krzyk,  kształtujący się w moje imię. Poruszyło mną to i zaczęłam silniej zastanawiać się nad tym, co my teraz robimy. Nie ulegało wątpliwościom, że kierowaliśmy się prosto do wyjścia. Rozemocjonowane wrzaski nie ustępowały, a ja spięłam większość mięśni i stanęłam, czując delikatne szarpnięcie ręki. Zaskoczony był moim ruchem, a w zasadzie jego brakiem.
- Annie, co się dzieje? – spytał zdenerwowany, odwracając się przodem do mnie. Mój puls przyspieszał z sekundy na sekundę.
- Niall… - jęknęłam, zbierając siły na powiedzenie czegoś jeszcze. Zamrugałam kilka razy, próbując się skupić.
- Jest w porządku, zaraz wsiadamy do samochodu i…
- Niall, zobacz. – wskazałam głową na wszystkie postacie, kłębiące się tuż za bramkami. Obok nich przeszedł Louis wraz z Zaynem, którzy w miarę możliwości zatrzymywali się i robili sobie zdjęcia z niektórymi fankami. Liam podpisywał się na białej koszulce jednej z nich, a Harry stojąc nieopodal nas, machał im wesoło. – One czekały na wasz wszystkich cholernie długo, przejdziesz obok nich tak obojętnie? – spytałam, siląc się na odrobinę pretensjonalny ton. Głos mi nieco zadrżał, dlatego nie brzmiałam tak, jak chciałam. – A gdybym ja tam stała razem z nimi wszystkimi, też byś nie podszedł?
- Chciałem darować ci to zamieszanie… Poza tym obiecałem, że cię nie zostawię. - odparł, a ja westchnęłam głęboko. Spojrzałam mu w oczy, które owiała niepewność.
- Nie, Niall. Jesteśmy w Polsce. Masz iść do swoich polskich fanek i dać im się nacieszyć twoim seksownym, irlandzkim tyłkiem w moim kraju. – powiedziałam, a jego mina pozwoliła mi zapomnieć o lęku i wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Zawtórował mi, a ja się poprawiłam. – No dobra, może tyłkiem nie, bo jest tylko mój. Ale pokaż im swój zniewalający uśmiech.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – musnął ustami mój nos. – Ale nie uciekniesz ode mnie, właśnie mianowałem cię na mojego osobistego tłumacza w komunikacji między artystą a fanem. – powiedział dumnie, ciągnąc mnie za sobą w stronę jednej z bramek. Boże, w co ja się wpakowałam..

            Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że dzień może minąć tak szybko. Już kilka godzin minęło od momentu, gdy zaprowadziłam chłopców w najbardziej charakterystyczne miejsca Warszawy. Nie odstępowali mnie ani na krok, żaden z nich. Chwilami zastanawiałam się, czy przypadkiem ktoś nie maczał w tym palców. Jednak później wszystkie moje myśli zostawały rozwiewane przez czyjeś głupie zachowanie lub uwagę, godną zaakcentowania śmiechem.
            Stałam za kulisami, zorganizowanymi niedaleko sceny wybudowanej na Stadionie Narodowym. Czułam wręcz niewiarygodne podekscytowanie, gdy widziałam w oddali większość polskich fanek, zgromadzonych w jednym miejscu. Wiedziałam, że występ zespołu znaczył dla nich tyle, co wszystko. Gdyby nie wszystko co się wydarzyło do tej pory, prawdopodobnie siedziałabym na tyłku przed komputerem, w moim dusznym pokoju i płakałabym ze smutku, że nie sięgnęłam po marzenie i nawet nie ujrzę na własne oczy swych wzorów do naśladowania. Całe szczęście, moje życie potoczyło się inaczej. Poszłam w tę stronę, gdzie wszyscy boją się ruszyć. Zyskałam na tym ogromnie dużo, byłam z tego naprawdę dumna.
            I na nic zdały się ich prośby i propozycje, bym podziwiała ich ze strefy VIP. Kolejny raz ukazałam swą upartą stronę i postawiłam na swoim.
- Ale jesteś pewna? – usłyszałam tuż nad uchem, gdy zakładał na prawie nagie ramiona skórzaną kurtkę.
- Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie tutaj. – uśmiechnęłam się do niego. – Powodzenia! – zaczęłam się wycofywać do drzwi, stąpając tyłem do kierunku mojej drogi. Pomachałam mu delikatnie, przygryzając dolną wargę. Odwróciłam się, by pociągnąć za klamkę i wyjść na korytarz, prowadzący do jednego z głównych wejść na płytę. Dotknęłam jej metalowej powierzchni, ale sekundę później zostałam od niej gwałtownie odsunięta. Poczułam szarpnięcie, gdy pociągnął mnie za wolną dłoń i odwrócił w swoją stronę. Nie dał mi czasu na jakąkolwiek reakcję, tylko wpił się w moje usta. Nogi mi zmiękły, gdy wsuwał swoje delikatne palce między kosmyki moich włosów, a usta zostawiały namiętne ślady na moich. Zapierało mi dech w piersi, a puls znacznie przyspieszył. Chwycił mnie drugą ręką za biodro, pewnym ruchem delikatnie je masując. Przekazał mi tonę zapachu swojego oddechu i perfum, który mnie onieśmielał. Wciąż byłam oszołomiona tym, z jaką czułością mnie całował, gdy delikatnie się ode mnie odsunął. Dzieliły nas milimetry, a on sunął nosem po mojej twarzy, jednocześnie dając mi całkowity dostęp do wyczucia jego przyspieszonego oddechu.
- Jesteś moją ulubioną i ukochaną directionerką, nie zapominaj o tym. – wyszeptał, obdarowując moje policzki, nos i brodę pojedynczymi buziakami.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że przytrafiłeś mi się właśnie ty. – zachichotał w odpowiedzi i raz jeszcze, przeciągle złączył nasze usta. – Muszę iść, miło byłoby dopchnąć się w jakieś dobre miejsce. – powiedziałam i powoli odsunęłam się od niego.
- Hej, szalonej zabawy! – usłyszałam od Harry’ego, który wyciągnął nad jego ramieniem rękę i skierował ją w moją stronę. Przybiłam mu piątkę i mrugnęłam do obydwu uśmiechniętych, zabójczo wyglądających mężczyzn.
- Obiecuję, że ogłuchniecie od mojego pisku! – zawołałam, gdy przekraczałam próg ciężkich drzwi. Na mojej twarzy rozszerzał się uśmiech, gdy chowałam do kieszeni spodni plakietkę upoważniającą mnie do wejścia za kulisy. Zabezpieczyłam ją metalowym suwakiem, który połyskiwał na powierzchni moich czarnych jeansów. Poklepałam powierzchnię ciasno przepasanej przez moje ciało torebki, w której spoczywał aparat fotograficzny. Nie było możliwości, by oczy mi się nie świeciły z radości. Zaczęłam mieszać się z tłumem podnieconych dziewczyn, które tak jak ja czekały na swoich idoli. Bo mimo wszystko, chłopcy z One Direction wciąż byli moimi idolami, których podziwiałam.
            Światła. Wrzaski. Muzyka. Bity. Śpiew. Mieszanka tego wszystkiego powodowała moje wybuchy radości i krzyku, którym obdarzałam piątkę młodych mężczyzn, wygłupiających się na scenie. Nie mogłam nie zwrócić uwagi na ich radość. Jeszcze bardziej cieszyłam się tym, że wreszcie zaspokoili serca tutejszych pięknych nastolatek.
Niall Horan, biegający po scenie z gitarą w ręku był moją słabością. Całkowicie ogarniał mnie błogi stan, gdy słyszałam jego głos w akompaniamencie gitary.
Z każdą piosenką moja głowa wołała „O, moje ulubiona!”. Prawdą było, że podczas tego cudownego koncertu każdy utwór stał mi się niesamowicie bliski. Wyzwalały we mnie emocje, których wcześniej nie miałam okazji doznać podczas żadnego występu na żywo, jakiegokolwiek wykonawcy. Umierałam wewnętrznie, gdy na telebimie dokładnie widoczne były Jego zaszklone oczy w momencie, gdy cały stadion śpiewał razem z nim słowa utworu, przy którym pomógł im Sheeran. Mimo, że nie widziałam ich z bliskiej odległości miałam świadomość tego, jaki obraz widnieje w jego tęczówkach. W takich chwilach jak ta, obydwoje mieliśmy pod powiekami miliony wspomnień. Wywołały one wzruszenie u niego jak i u mnie. Łzy szczęścia spływały strumieniami po moich rozgrzanych policzkach, a wargi drżały kiedy śpiewałam te konkretne słowa razem z nim. Tak, poza przebojowym nastrojem, „Little Things” przeniosło mnie w krainę pełną barwy jego oczu.

- Wiecie co, chłopcy? – rzuciłam, gdy kroczyłam razem z nimi wzdłuż pustego długiego korytarza w stronę wyjścia ze stadionu. Jak na zawołanie wszyscy zwrócili swoje oczy w moją stronę, łącznie z ochroniarzami. Zostałam ponaglona do kolejnych słów zbiorowym „Hmm?”, na które się uśmiechnęłam. – Spełniłam dzisiaj moje marzenie. – powiedziałam dumna, czując rosnące serce. Puls jeszcze się nie unormował, a moje oczy rzucały wszystkim szczęśliwe spojrzenia. Wszyscy się zatrzymali, a ja dodałam: - dziękuję wam.
Donośne „awww” zbiło mnie z tropu i kompletnie wzruszyło. Już po chwili moczyłam im wszystkim drogie koszulki swoimi łzami.


            Zapach czerwcowych kwiatów ogrodowych całkowicie mną zawładnął. Przypomniały mi się wszystkie lata spędzane na słuchaniu narzekań mamy, że nie potrafię zadbać o ani jedną roślinę na terenie naszego domu. Dlatego ona sama zajmowała się wszystkim co zielone, a tacie pozwalała dotknąć się  jedynie kosiarką do trawnika.
Poczułam niespokojne bicie serca tuż obok mnie. Nerwowo wciskał dłonie w kieszenie jeansów, jego dolna warga była odrobinę czerwona od zagryzania.
- Jeśli nie jesteś gotowy, zrozumiem. – mruknęłam, czekając na jego reakcję. Spojrzał mi prosto w oczy, a potem lekko uniósł kąciki ust do góry.
- Jest w porządku, Ann. – musnął ustami moje czoło, po czym złączył nasze dłonie. Uśmiechnęłam się nieśmiało i pociągnęłam go bliżej w kierunku ciemnej furtki. Puściłam go na chwilę, by starym sposobem poradzić sobie z zamkiem. Zaśmiał się cicho, gdy obserwował moje poczynania. Parsknął głośniejszym śmiechem, gdy wymownie pokazałam mu język i zaprosiłam go jednym gestem na teren posesji. Poczekał na mnie, zanim zamknęłam metalową część ogrodzenia. Pozwolił mi iść jako pierwszej przez chodniczek, prowadzący do kilku schodków. Po bokach rozstawione były donice z pięknymi, kolorowymi kwiatami, których nazw oczywiście nie znałam. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sięgnęłam ręką do dzwonka, znajdującego się obok drzwi wejściowych. Charakterystyczne, przyjemne dla moich uszu szczekanie mojego ulubionego czworonoga wywołało moje natychmiastowe rozgrzanie serca. Słyszałam kroki, zbliżające się do wejścia. Dwa razy przekręcany zamek w lewą stronę i uchylające się drzwi. Jasne światło zaczęło wpadać na podejście do domu, a u progu pojawiła się dobrze znana mi postać. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o raczej obfitym zaroście ubrany był w wyprasowaną, czerwoną koszulę z krótkim rękawem i czarne spodnie. Powitał nas ciepłym uśmiechem, który wywołał na jego twarzy pojawienie się kilku zmarszczek. Zawołał po imieniu w głąb domu, jednocześnie otwierając szerzej drzwi i wpuszczając nas do środka.
- Cześć, tato. – powiedziałam, przytulając się do niego. Przejechał dużymi dłońmi po moich plecach i ucałował moją głowę.
- Gosia! – zawołał raz jeszcze swoim wesołym, niskim głosem. Przejechał po naszych młodych ciałach swym spostrzegawczym, ojcowskim wzrokiem.
- No już jestem, Ania moja kochana… - zaczęła zdyszana, wybiegając z kuchni. Niemalże rzuciła mi się w ramiona, dając moim zmysłom pole do popisu, wyczuwając przyjemne, domowe zapachy. Odwzajemniłam uścisk i złożyłam na jej policzku długiego buziaka. Poprawiła swoje ciemne włosy i przyjrzała mi się całej, sprawdzając czy wszystkie nogi i ręce są na miejscu. Zaczęła poprawiać również moje kosmyki, rozprostowywała koszulkę i poprawiała bransoletki, które zwisały na moim nadgarstku.
- Uhmm, mamo.. – mruknęłam, chcąc zwrócić jej uwagę. Wymsknęło jej się ciche „och”, a ja wycofałam się odrobinę do zdenerwowanego blondyna, drapiącego się po łokciu.
- Chciałabym wam kogoś przedstawić... – powiedziałam, patrząc na jego zmieszaną wciąż twarz. – To jest Niall. – dodałam, zerkając na ich postury. Stali wpatrzeni w jego postać niczym w jedną wielką zagadkę. Ciemnowłosa zaczęła wesoło się uśmiechać razem z jej mężem, który oczywiście wykazywał swoją miną również odrobinę dystansu i przestrogi – jak to tatuś, nie? – Niall, moi rodzice. – mruknęłam w jego stronę. Mój puls był tak szybki, że lekarz mógł bez zawahania przytaknąć mi, jeślibym wspomniała o długodystansowym maratonie. Denerwowałam się, nie wiedziałam kto jak się zachowa. Owszem, uprzedziłam ich o przestawieniu języków na angielszczyznę, ale czy to wystarczyło? Cholera, mogłam się spodziewać napiętej atmosfery..
- To ogromna przyjemność poznać cię, Niall. – usłyszałam z ust mojej mamy, która wprawiła mnie tym w osłupienie. Jej niezająknięte zdanie było w pełni zrozumiałe, a głos opanowany. Jak ona to robiła? Kobieta zagadka…
- Tak, miło zobaczyć obiekt westchnień córki. – zaśmiał się tata, gdy wszyscy już podali sobie ręce. Widziałam, jak blondyn odrobię się rozluźnił po tych słowach. Mruknął coś w podziękowaniu za ciepłe przyjęcie wwiercił swój wzrok we mnie. Zamyślona, dopiero po chwili się ocknęłam i wydałam z siebie podniesiony głos.
- Jemy? – spotkało się to z ogólnym rozbawieniem aż do momentu, gdy syknęłam z bólu. Wielkie, czteronożne cielsko rzuciło się na mnie tak, że odbiłam się plecami od ściany. Zaraz potem jednak parsknęłam śmiechem.
- Spartek, ogarnij się! Mógłbyś tego pana obok zaczepić, jeszcze go nie znasz. – śmiałam się, a shar-pei jak na zawołanie obdarzył swą miłością i zainteresowaniem mojego chłopaka. Po chwili jednak dogadali się i obeszło się bez obfitego wycieku śliny z jego dużej mordy.

            Nie spodziewałam się, że ten wieczór może minąć w takiej radosnej atmosferze. Wszyscy się rozluźniliśmy razem z pierwszym kęsem pieczeni mojej mamy. Nie obeszło się również bez obowiązkowego bigosu oraz obiecanego sernika, którymi wszyscy zajadaliśmy się z niebywałym szczęściem. Mój tata oszczędził Irlandczykowi zbędnych komentarzy, jakich mógłby się spodziewać każdy nowo poznawany przez jakichkolwiek ojców chłopak. Sprytnie starałam się omijać delikatne tematy rozmów, które mogłyby negatywnie wpłynąć na atmosferę panującą w domu.
- Co powiesz na spacer? – spytałam cicho, gdy odeszliśmy od stołu razem z brudnymi naczyniami.
- Nocna przechadzka po nieznanym miejscu… Brzmi ekscytująco. – mruknął z uśmiechem, podając mi kolejne talerze do ułożenia w zmywarce.
- Wiesz, że zostajesz u mnie na noc? – spytałam z przekąsem, przygryzając wargę.
- Och, no nie wiem.. Wiesz, zawsze mogę pojechać do chłopaków do hotelu, ale skoro proponujesz… - odparł, a ja parsknęłam śmiechem, kiedy próbował zrobić minę taką samą, jak ja.
- Nie darowałabym ci. Poza tym, chcesz zostawić mnie samą na noc w wielkim domu?
- Samą? – uniósł brew.
- No dobra, będzie jeszcze mój czworonożny przyjaciel. Rodzice jadą gdzieś do rodziny na ognisko, wrócą dopiero jutro wieczorem. – wytłumaczyłam, a on przytaknął na znak, że zrozumiał.
Dokończyliśmy porządki, a ja poinformowałam rodziców o naszych planach na wieczór. Mama wyglądała na bardzo zawiedzioną gdy usłyszała, że nie zobaczymy się już. Tata, jak to miał w zwyczaju, zaczął się nabijać z mojego kolorowego plecaka, który stał obok drugiego, zielonego w przedpokoju.
- Niall? – zaczął mój rodziciel, gdy zbieraliśmy się do wyjścia, a moje ciało momentalnie zesztywniało.
- Tak? – odparł, z uwagą przyglądając się starszemu mężczyźnie. Spiął nerwowo mięśnie, a ja zaczęłam czuć małą obawę. Czyżby miał zamiar prawić mu kazanie nadopiekuńczego ojca?
- Tato..
- Anka, przecież mu nie nawrzucam. – zaśmiał się. – Chciałem ci tylko powiedzieć… Cieszę się, że moja córka znalazła kogoś takiego, jak ty. Opiekuj się nią na tej zimnej jak cholera wyspie. – powiedział, a ja zamieniłam się w skałę. Nie byłam w stanie się poruszyć, gdy widziałam jak po męsku podają sobie dłonie, a następnie klepią po plecach w krótkim uścisku, sprowokowanym przez starszego.
- Obiecuję. – odparł niższy, a ja nabrałam głęboko do płuc powietrza. – idziemy? – mrugnął do mnie wesoło, a ja otrząsnęłam się z szoku. Przytaknęłam, a już po chwili pożegnania z obojgiem rodziców, zatrzaskiwałam za nami drzwi wejściowe.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i przymknęłam powieki. On w tym samym czasie wyciągnął się, zakładając splecione dłonie za głowę.
Otaczały nas dźwięki wieczornych świerszczy i delikatny szelest drzew za ogrodzeniem. Podszedł do mnie i już zbliżał swoją twarz do mojej, kiedy ja chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam go za sobą w kierunku bramy. Zdziwiony podążał za mną aż do momentu, gdy zatrzymałam się na wysokości sąsiedniego domu. Wtedy dopiero objęłam mocno jego kark i przyciągnęłam jego usta do swoich, łącząc w długim pocałunku. Przekazywaliśmy sobie wszystko to, co tliło się w nas przez cały wieczór. Ulga, nerwy, strach, śmiech, radość – każda z tych emocji przelewała się przez nasze wargi, a on cicho zaśmiał się, kiedy pociągnęłam go za kilka kosmyków włosów.
- Czemu nie mogliśmy zrobić tego kilkadziesiąt sekund wcześniej? – mruknął, między kilkoma pocałunkami.
- Moi rodzice słyną z tego, że podglądają swoje córki. – odparłam. – A zwłaszcza w sytuacjach sam na sam z chłopakiem. – uśmiechnęłam się i po raz ostatni cmoknęłam go w usta, zatapiając się jednocześnie w jego świecących nocnym półmrokiem oczach. Ucałował moje czoło i przyciągnął mnie do siebie, zamykając w ciasnym uścisku. Trwaliśmy w nim kilka dobrych minut, aż w końcu mięśnie mogły swobodnie się rozluźnić. Odetchnęliśmy raz jeszcze głęboko.
- Dobra, to gdzie mnie zabierasz? – spytał, uśmiechając się do mnie.
- Nie skomentujesz tego, co się działo przez ostatnie trzy godziny? – zaśmiałam się, splatając palce naszych dłoni.
- Uważam to za bardzo miły i udany wieczór. – powiedział z powagą w głosie, upewniając mnie w racji swoich słów. Przytaknęłam mu, na co on przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Idziemy przed siebie, nie zaplanowałam żadnej trasy wycieczki. – mruknęłam. Zastanowiłam się przez chwilę i westchnęłam. – Całkiem jak…
- W Londynie jakiś czas temu. – dokończył za mnie, a ja słabo się uśmiechnęłam na wspomnienie nocnych spacerów, jako jedynej możliwości bezpiecznego cieszenia się sobą poza murami mieszkania.
            Szliśmy powolnym, niespiesznym krokiem. Cieszyłam się jego obecnością w tym kraju, w tym mieście, ze mną. Radość mnie ogarniała za każdym razem, gdy wróciłam wspomnieniami kilka godzin wstecz – do szaleńczego wydarzenia, jakim był koncert. Uśmiechałam się wtedy szczerze, a on muskał mój policzek swoimi ciepłymi ustami. Zrobiliśmy spore kółko, zahaczając o przedmieścia jak i okolice centrum. W porównaniu do sporych możliwości naszego wspólnego dumania, rozmowy i cieszenia się wspólnym czasem, była to żadna odległość. Delikatnie stukaliśmy oboje gumowymi podeszwami sportowych butów, co chwila przedrzeźniając się głośniejszymi szuraniami. Dotyk jego dłoni tak bardzo mi się podobał, że prawie w ogóle jej nie puszczałam. Moje zmęczone zmysły zaostrzyły się, kiedy podczas wchodzenia w dobrze znaną mi ulicę, usłyszałam niepokojący głos. Brzmiał jak złośliwy, tłumiony chichot. Nerwowo zatrzymałam się i odwróciłam, rozejrzawszy się wokoło.
- Hej, wszystko gra? – spytał, rozglądając się wszędzie tam, gdzie wcześniej powędrował mój wzrok.
- Wydawało mi się… A, nie ważne. Chodźmy do domu. – mruknęłam, odwracając się w kierunku mojej rodzinnej posesji. Może byłam po prostu zmęczona? Albo był to zwyczajny odgłos nocy, których pełno było w Warszawie, zwłaszcza o tej porze roku.
- Brytyjska dziewczyna. – usłyszeliśmy w języku, którego używaliśmy do komunikacji. Charakterystyczna, lekka chrypa i twardy akcent były mi zbyt dobrze znane. Zatrzymałam się, zmuszając tym samym chłopaka do niewykonania kolejnych kroków. Przez mój kręgosłup przeszedł nieprzyjemny dreszcz, lęk i panika zaczęły na nowo ogarniać mój umysł. Wystarczyła mi świadomość, że on jest. Widzi nas. Mówi. Przełknęłam głośno ślinę i obejrzałam się wokoło. Zza samochodu po przeciwnej stronie ulicy wyłoniła się spowita mrokiem postać. Opięte jeansy, szary t-shirt, ciemne włosy ułożone w nieładzie.
- Nie, nie, nie, nie… - zaczęłam cicho jęczeć pod nosem, schyliwszy głowę i powstrzymawszy ręką skapnięcie łez i głęboki szloch. Zebrało się we mnie wszystko to, co przez ostatnie godziny udało mi się całkowicie przykryć warstwą nieokiełznanego szczęścia. Teraz, radość uciekła a strach i niemoc nasiliły się. – Niall, idziemy do domu, błagam… - powiedziałam, ciągnąc go za rękę. On jednak nie miał takiego zamiaru i tylko ociągał się. – Niall, proszę! – głośniej poprosiłam, dając ujście kilku łzom oraz jękliwemu grymasowi na twarzy.
- Annie, czy to on? – spytał, a radosny błysk w jego oku zniknął. Użył poważnego, nawet niedrżącego tonu. Przełknęłam głośno ślinę, obawiając się ciemniejących oczu chłopaka. Jego wyraz twarzy bardzo się zmienił, nie widziałam go jeszcze pod wpływem takich emocji.
- Tak, to ja! – bezczelnie odezwał się, a ja zadrżałam. Przymknęłam powieki i mocniej chwyciłam rękę blondyna. – Facet, który jej dawał wszystko. Facet, który ją pieprzył. Facet, który uwolnił z niej prawdziwą osobowość. Facet, który ją kocha i jednocześnie nienawidzi. Facet, którego zostawiła dla nowobogackiego życia, u boku showbiznesowego błazna. – wyliczał, a ja odważyłam się na niego spojrzeć spod załzawionych powiek. Jeszcze większe ciarki przeszły przez moje ciało, gdy półuśmieszek skierował prosto w moją stronę, wwiercając we mnie swoje oczy. Zaczynałam używać coraz większej siły, by utrzymać przy sobie dłoń chłopaka. Jego mięśnie się niebezpiecznie napinały.
- Ann, puść mnie. – powiedział groźnie, na co ja zaskoczona spojrzałam na niego. Zamiast mnie posłuchać i wejść ze mną do domu, on planował coś zrobić?! Jego oczy nie przypominały mi oczu mojego łagodnego Irlandczyka, a na karku pojawiła się rzadko widoczna żyła. W końcu, gdy przez chwilę patrzył na mój brak reakcji wyrwał swoją dłoń z mojego uścisku, na co ja wypuściłam z siebie kilka kolejnych łez.
- Niall, nie rób nic głupiego… - jęknęłam, a oczy zaszły mi delikatną mgłą, gdy obaj postawni mężczyźni zbliżali się do siebie. Blondyn całkowicie wyprostowany, z napiętymi wszystkimi mięśniami, pewnością kroku i ciemnością swojego spojrzenia wyzwolił we mnie nieznane uczucia, obserwowałam go zaintrygowana a jednocześnie przestraszona. Koszulka mocniej opięła się na mięśniach kręgosłupa, a włosy, o ile to możliwe, bardziej się nastroszyły.
- Słuchaj, gnojku. – warknął, a ja podskoczyłam. Bałam się jego tonu, którym wcześniej nigdy się nie pochwalił. Ciemnowłosy w odpowiedzi prychnął i zaśmiał się, kręcąc w niedowierzaniu głową. – Skoro widzisz, że dziewczyna od ciebie ucieka to po co robisz z siebie jebanego skurwiela i jesteś jak bolesny wrzód na dupie, co? – dodał, a ja szerzej otworzyłam oczy. Znałam jego narodową naturę, słyszałam często jego wulgarne słowa ale jeszcze nigdy w tak groźnej odsłonie. Skóra mi pobladła, ręce drżały i nie chciały przestać.
- Należy mi się jej uwaga. Zostawiła mnie mimo wszystkiego, co ode mnie dostała. A ja, kolego, nie przestałem jej kochać. Nie widzisz tego? Ona też mnie kocha. Gdyby nie kochała, nie zwróciłaby na mnie uwagi, poszłaby teraz do domu, usiadła przed telewizorem i zapomniała o tym, co tu zaszło. Gdyby mnie nie kochała, nie prosiłaby mnie swoim dziecięcym, jękliwym tonem, żebym przestał do niej pisać. Nic na to nie poradzisz, jesteś tylko zabawką i udawanym zapomnieniem. A od przeszłości się nie odklei. – powiedział, a stojący po mojej stronie chłopak podszedł do niego jeszcze bliżej i szarpnął rękami za jego koszulkę, przybliżając do siebie jego twarz.
- Zostaw ją, bo pożałujesz. – warknął przez zaciśnięte zęby.
- Co zrobisz, walniesz mnie na jej oczach? Och, jakie to męskie. – odgryzł się. Po chwili moje gardło wydało stłumiony krzyk przerażenia, gdy z reguły łagodna dłoń, ściśnięta w pięść wylądowała na policzku Patryka. Ten zachwiał się i cofnął o kilka kroków, musiał być to mocny cios. Zaśmiał się w głos. – Lepiej każ swojej dziewczynie iść do domu, chuju. – odwarknął, patrząc na mnie ze złością.
- Annie, tym razem go posłuchaj. – usłyszałam od swojego chłopaka, na co wybałuszyłam przerażona oczy.
- Co..?
- Idź do domu! – uzupełnił ze złością. Odwrócił się w moją stronę, patrząc z mi w oczy z pewnej odległości. Trzęsłam się, a widok bitwy toczącej się w jego oczach przerażał mnie jeszcze bardziej. Widziałam, jak troskliwy błysk próbuje przedrzeć się przez czarną chmurę, która ogarnęła jego wzrok.
- Niall.. – jęknęłam oniemiała.
- Proszę, idź. Teraz, to sprawa między mną a nim. – odparł, a ja zaczęłam kiwać przecząco głową.
- Och, nie mogę patrzeć na ból, jaki jej sprawiasz.  – zażartował mój senny koszmar, by zaraz potem podejść do Nialla i uderzyć go pięścią w brzuch. Jęknął głośno i zgiął się w pół, a przez moje ciało przeszedł bolesny prąd. Pojedynczy, tłumiony przez moje łzy krzyk wydostał się z mojego gardła, a po policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Jego ból otoczył również moje serce, które mocno zakuło.
- Patryk, zostaw go! On ci nic nie zrobił! – krzyknęłam, szlochając głośno. Ten tylko uśmiechnął się perfidnie.
- Nic mi nie zrobił? Dziewczynę mi zabrał. – odparł. W tym samym momencie blondyn wymierzył mu kolejny cios w twarz. Zaczęła się wymiana pięści, a ja nie potrafiłam nic zrobić, poza wylewaniem łez.
- Zostaw go, bo zadzwonię po policję. – krzyknęłam, a obaj zatrzymali swoje niebezpieczne ruchy. Zwrócił swoją czerwoną twarz w moją stronę, rzucając mi groźne spojrzenie.
- Nie zrobisz tego. – warknął.
- Zadzwonię i powiem im, co zrobiłeś. Wyśpiewam im wszystko, potem będziesz tylko siedział w pierdlu i nikt ci nie pomoże. – wysyczałam przez łzy, pozwalając kilku szlochom na zapanowanie nad moim głosem.
- Ciebie też zamkną.
- Za co?! Za to, że byłam z tobą?! Och, tak. Faktycznie, to powinno być karalne. – zakpiłam. – Wynoś się stąd i daj mi spokój. – zbliżyłam się do nich odrobinę, prawie zrównując się z Niallem.
- Jeśli wyjadę, nie znajdą mnie.
- Znajdą, jeśli wciąż mi nie będziesz dawał spokoju. Znajdę cię ja, a potem wyśpiewam wszystko policji i każdemu idiocie, którego zrobiłeś w chuja. – warknęłam.   
Liczyłam, że będzie to wystarczające. Miałam nadzieję, że gdy mu to uzmysłowię przestanie mnie nękać wiadomościami, zostawi mnie raz na zawsze w spokoju. Mnie i moich bliskich.
- Jesteś dziwką, Holmes. – powiedział, wycofując się w głąb ciemnej ulicy. Blondyn już robił krok w przód, by odpłacić się za obelgę, ale pociągnęłam go za bark.
- Nie warto, Niall. – szepnęłam uspokajającym tonem. Cholera, kogo chciałam uspokoić? Siebie, czy może jego?
Patryk zniknął nam z oczu, a my staliśmy jak słupy. W końcu pierwsza zrobiłam krok w tył i nie czekając na niego, skierowałam się do domu.
            Otworzyłam drzwi niedużym kluczem. Nie zamknęłam ich za sobą, słysząc za sobą jego obecność. Zapaliłam światło w korytarzu i salonie, do którego weszłam. Opadłam na brązową, skórzaną kanapę i ukryłam twarz między podkurczonymi kolanami.
- Ann.. – zaczął, stojąc nieopodal.
- Apteczka jest w kuchni, w drugiej szafce od wejścia. – powiedziałam, siląc się na spokojny i zrównoważony ton. Podniosłam głowę, gdy usłyszałam szmer w sąsiednim pomieszczeniu. Łzy ciekły non-stop, nawet ich nie powstrzymywałam. Niewiele bym wskórała.
Usiadłam na jednej nodze, drugą stawiając na miękkim dywanie. Zajął powoli miejsce obok mnie, a zaraz przy nas zjawił się brązowy, duży pies. Nie szczekał, nie rzucał się – tak jakby wyczuł powagę sytuacji. Usiadł obok stolika do kawy i patrzył, jak jego dorosła pani wyciąga z czerwonego pudełka gazę. Beznamiętnie przebierałam dłońmi nawet nie wiedząc, czego szukam. Pochwaliłam w duszy inteligencję mojego czworonoga, gdy po chwili przyniósł w zębach czystą szmatkę, która wystawała z otwartej szuflady w głębi pomieszczenia. Podrapałam go za uchem, a już po kilku minutach przykładałam mokry materiał do zranionej, obitej skóry twarzy chłopaka. Przerażał mnie widok rozciętego łuku brwiowego, siniejącej kości policzkowej i żuchwy. Oczyszczoną z krwi, dłuższą ranę nad okiem zakleiłam kolorowym plastrem, który znalazłam na dnie skrzyneczki.
- Wyglądasz strasznie. – mruknęłam, przyglądając mu się. Z jego oczu zniknęła ciemna chmura, pojawił się czuły błysk w całej swej okazałości. Syknął cicho, gdy rozprostowywał kości paliczków. Przysunął dłoń do mojego policzka, próbując zatamować ściekający potok słonych kropel. Bezskutecznie, dlatego pokręciłam głową zsuwając z siebie jego rękę.
Mieliśmy świadomość tego, że tej nocy nie powiem już nic więcej. Całkowita cisza panowała w dużym domu. Ból klatki piersiowej nie ustępował, wręcz nasilał się wraz z opadaniem adrenaliny w mojej krwi. Zasnęłam nawet nie wtulając się w jego obolałe ciało, odwrócona tyłem by nie pokazywać swoich wciąż skażonych łzami oczu. 

poniedziałek, 20 maja 2013

Informacyjny, majowy wieczór

Cześć ;)
Pewnie zagorzały fan zastanawiałby się.. gdzie jest nowy rozdział?
Otóż ósemka jest w trakcie tworzenia. Nie martwcie się, nie zostawię tego w połowie pomysłów, za dużo siedzi w mojej głowie.
Rozdział pojawi się najprawdopodobniej jeszcze w maju, a jak zaszaleję... może nawet dwa.. Kto wie?
W każdym razie bardzo chciałabym prosić o jedno:
Jeśli Ty, drogi czytelniku... Tak, mówię właśnie do Ciebie! Ty, który czytasz teraz tę informację! Jeśli śledzisz losy Annie i Nialla, a nie przyznałeś mi się do tego publicznie - żałuj, bo wielki przytulas murowany.
A tak na serio - wdzięczna byłabym za każdy znak: komentarz pod rozdziałem lub nawet słówko na twitterze. Przypominam dla niewiedzących: @maryb96
         Zwiastuny już widzieliście, a jeśli nie - odsyłam do linków w poprzednich rozdziałach, lub na moje konto na youtube - mybeginning.
        Ostatnia informacja, dla której zdecydowałam się na na tę informacyjną notkę...
PYTANIA. Zainspirowana przez jedną osobę, postanowiłam ułatwić sprawę ciekawskim. Po prawej stronie bloga macie ramkę, w której możecie wpisywać pytania do mnie, lub do każdego z bohaterów. Tak, możesz się dowiedzieć jakie bokserki ma dzisiaj Horan, zapytać jak mi idzie z rozdziałem, posłuchać mojej obecnej inspiracji muzycznej lub poznać sekrety wcześniej nieodkryte. Oczywiście w granicach umiaru!
Pytania automatycznie pojawią się na moim asku - http://ask.fm/manny96
Zachęcam, polecam się na przyszłość i mam nadzieję, że będziecie cierpliwi i dotrwacie do ósemki. Musicie, bo mnie aż roznosi od nadmiaru niewykorzystanej weny.
Buziaki,
Wasza Manny.

sobota, 4 maja 2013

#7 part 3.

Witajcie!
Długo się zastanawiałam, jak długo będę to pisać. W końcu wszystkie plany szlag trafił i poszłam na żywioł - powstało więcej retrospekcji niż właściwego tekstu.. no dobra, prawie go nie ma.
To jest rozdział dla osób, które tak bardzo chciały wiedzieć, jak Niall i Ann się poznali. Dodałam też kilka rzeczy od siebie. Mam nadzieję, że zagorzałych czytelników zadowoli również jego długość.

Pragnę dodać, że od niedawna mam dwa zwiastuny: jeden i drugi.

Mam nadzieję, że przybędzie coraz więcej czytelników. Jeśli przeczytasz, będę wdzięczna za komentarz ;)
Przyszły tydzień mam wolny, dlatego jeśli tylko coś wpadnie do głowy, powstanie ósemka, na którą tak bardzo się napaliłam.

Rozdział powstawał głównie przy muzyce: Ellie Goulding "Dead in the water", Kanye West "No church in the wild" oraz Florence + The Machine "Strangeness & Charm"

Jak zwykle poszłam na żywioł i nie sprawdzałam.


Pozdrawiam, życzę miłej lektury ;)







- Już myślałam, że sama będę musiała to z ciebie wyciągać. – uśmiechnęła się ciepło, ukazując swoje zmarszczki od śmiechu. Wyjęłam jej z rąk bluzkę, odłożyłam i pociągnęłam ją za ręce by usiadła wygodnie na łóżku. Ułożyłam się naprzeciwko niej i nerwowo poprawiłam kilka kosmyków włosów.
- Bo ja… Wiesz… Bo chyba… - kilka razy zaczynałam ale urywałam, bo nie byłam w stanie zakończyć swojej myśli. Uniosłam ręce, by gestykulacja mi pomogła w przekazaniu wszystkiego, ale poszło to na marne. Z plaskiem opadły dłonie na moje kolana. – Mamo, zakochałam się. I on też mnie chyba kocha. I ja go kocham. I jesteśmy razem. – wydukałam, czując jak się czerwienię. Zarzuciłam kaptur na głowę i pociągnęłam za białe sznurki, by się schować w nim jeszcze głębiej.
- Hej, pokarz mi się. – odparła, zdejmując mi materiał z głowy. Pogładziła mnie po policzku swoją delikatną dłonią. – To nie jest to samo co z Patrykiem, prawda? – spytała. Automatycznie pokiwałam głową. Zabrałam głęboko do płuc powietrza i spojrzałam na nią.
- To był czysty przypadek…


- Nie dzwoń do mnie więcej. – nagrałam się na pocztę głosową, po zignorowaniu kilku przychodzących połączeń. Cicho warknęłam, przytłumiona złością, smutkiem i żalem. Nie miałam najmniejszej ochoty na oglądanie jego imienia, gdy dzwoni telefon. Zranił mnie kilkoma swoimi słowami równie mocno, jak jeden z nauczycieli podczas wczorajszych zajęć. „Uroiłaś sobie, że te zdjęcia mają jakiś głęboki sens. Zastanów się nad sobą.” – usłyszałam, po wręczeniu mu kilku swoich prac, wydrukowanych na pięknym papierze fotograficznym.
Siłą powstrzymując łzy od pokonania przestrzeni oczu, przekroczyłam próg supermarketu. Potrzebowałam czegoś, co sprowadzi do mnie ukojenie. Uspokoi myśli, pozwoli lepiej spojrzeć na otaczający mnie teraz świat. Być może przyniesie szczęście, a ja będę czciła ową rzecz już do końca moich dni – bo tak też się może zdarzyć, prawda? Wszystko jest możliwe. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Mijałam kolejne alejki, nie widząc nic ciekawego, co wyglądałoby na idealny lek podczas mojej chandry. W końcu jednak z daleka dostrzegłam znajome, niebieskie opakowanie. Leżało samotnie na półce, jako ostatnie. Mimowolnie uniosłam jeden kącik ust, ciesząc się z upolowania czegoś idealnego. Już czułam ten zapach i smak,  pragnęłam zatopić się w nich od razu po zapłaceniu przy kasie. Odrobinę przyspieszyłam kroku, wlepiając ślepia jedynie w niebieskie pudełko. Nie mogłam się doczekać, aż znów poczuję ten chwilowy, jednakże błogi stan. Pogrążona we własnych rozmyślaniach i marzeniach o skosztowaniu smakołyku, gwałtownie wyciągnęłam rękę i chwyciłam za koniec paczuszki. To Oreo uśmiechało się do mnie. Zbladło jednak, gdy nie mogłam go zdjąć z półki sama – napotkało ono drugą, nieznajomą dłoń, na drugim końcu. Oboje próbowaliśmy przez ułamek sekundy przeciągnąć słodycz na swoją stronę, ale minęło się to z celem. Dłonie  trwały w powietrzu, czekając na rozluźnienie i zapakowanie do koszyka pudełka z ciastkami. Zaczęłam wędrować wzrokiem wzdłuż szarego, długiego rękawa bluzy. „Chłopak” – pomyślałam, nim doszłam do twarzy. Moje usta ukształtowały się w nieśmiały uśmiech, który zawsze towarzyszył mi podczas niezręcznych sytuacji. Ta wydała mi się jeszcze bardziej niezręczna, gdy przypadkowo natrafiłam na jego oczy. Ich błękit chwycił mnie za dłoń i zaprowadził w podróż po przepięknym oceanie. Drobne iskierki drżących tęczówek miotały się, by potem przejść na resztę twarzy. W kącikach oczu zagościły delikatne zmarszczki, co oznaczało że się uśmiechnął, a ja wciąż tonęłam. Przelotnie zlustrowałam jego niebywale rozpromienioną twarz, widząc piękny uśmiech. Spuściłam nieco głowę, utkwiwszy wzrok w pudełku oreo. Poczułam palące ciepło na powierzchni policzków, które bardzo zaczęło mnie denerwować. Jeszcze gorsze było moje samopoczucie, gdy uświadomiłam sobie jak szybko bije mi serce. Usłyszałam stłumiony huk, a mój nieobecny wzrok powędrował do ręki, w której nie było już pudełka. Widziałam, jak zmierzwiona, blond czupryna schyla się ku podłodze. Stałam oniemiała, wciąż czując narastające przerażenie i ekscytację. Podciągnęłam rękawy czarnej ramoneski, czując przypływ gorąca. Wyrzuty sumienia mną potrząsnęły, bo najwyraźniej przez moją nieuwagę musiał teraz podnosić ciastka. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale nie uszedł z nich żaden dźwięk. Blondyn wyprostował się, ukazując swój jeszcze piękniejszy uśmiech. Dopiero teraz doceniłam wartość tego gestu. Przenikał mnie wzrokiem, jakby próbował odczytać moje myśli. Nie miałam gdzie podziać oczu, dlatego spuściłam wzrok na moje kolorowe trampki i zaczęłam pocierać dłonią czerwony policzek, udając że swędzi.
- Proszę. – podał mi niebieskie pudełeczko, uśmiechając się zachęcająco.
- Nie musisz… Możesz je wziąć. Są jeszcze inne ciastka, poradzę sobie bez tych… - Mruknęłam, przyglądając się jego reakcji. Potarł wolną dłonią kark, przejeżdżając nią wcześniej po chaotycznie ułożonych kosmykach włosów. Normalnie użyłabym słów bardziej oschłych, nie zależałoby mi na ujrzeniu jego zachowania. Ale tym razem nie mogłam tak, poczułam jak kilkadziesiąt postanowień i przyzwyczajeń w moim umyśle znika, puściły mnie wolną od wszelkich nieprzyjemnych odzywek. Co się ze mną działo?
- Chyba nie ma nic gorszego od jedzenia czegoś, co nie sprawi aż takiej przyjemności, na jaką się liczyło. Są twoje. – uśmiechnął się intensywniej, a kolejnych kilka myśli znów odpuściło. Mój umysł się oczyszczał, robił miejsce dla coraz to liczniejszych neuronów, które rozwijały moją pamięć. Czyżby jego uśmiech miał utkwić w niej na dłużej?
- Skoro tak mówisz, muszą dla ciebie równie wiele znaczyć.
- Będą znaczyły więcej, jeśli będę mógł ci je odstąpić. – odparł, a ja lekko drżącą dłonią odebrałam je od niego. Z pełnym uśmiechem na twarzy zaczął się cofać, aż wpadł na puste pudło po batonach. Przez chwilę próbował złapać równowagę, aż w końcu mu się to udało. Oboje zachichotaliśmy. Boże, ja zachichotałam… ze szczerym uśmiechem cieszyłam się, aż musiałam się powstrzymać przygryzieniem dolnej wargi i spuszczeniem z niego wzroku. Czułam się wręcz nieswojo z tak ogromną dawką radości w… sercu. I gdy już się odwracał i miałam go stracić z oczu, coś mnie tknęło.
- Poczekaj! – zawołałam za nim, chwilę później zabijając siebie w myślach za ten nieposkromiony odruch. Puls mi znacznie przyspieszył, gdy zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w moją stronę. Ruszyłam w jego stronę, po drodze zbierając tysiące myśli w głowie i odganiając te niepotrzebne. Zaczesałam dłonią niesforne kosmyki za ucho i na zmianę wpatrywałam się w jego twarz i własne stopy, by się w nich nie poplątać. Wystarczyła jednak chwila zatopienia się w tym szczerym uśmiechu, którym rzadko kto mnie ostatnio obdarzał. Może dlatego, że byłam dla wszystkich opryskliwa i niemiła, a teraz moja lepsza strona sama rwała się do wyjścia na światło dzienne? Gdybym była psychologiem, napisałabym na swój temat pracę doktorską, oj tak.
            I właśnie ta chwila nieuwagi spowodowała, że potknęłam się o to samo pudło. Stanęłam twardo na jednej nodze, by  nie zaliczyć bliższego spotkania z ziemią. Musiało to wyglądać nadzwyczaj komicznie, bo przez chwilę stałam w dość „bocianiej” pozycji. Czułam, jak moje poliki płoną ze wstydu. Cholera, dlaczego? – pytałam sama siebie, podczas gdy pod nosem użyłam cichego przekleństwa, by rozładować moje napięcie. Odetchnęłam głęboko i dostawiłam drugą nogę, by swobodnie móc podnieść głowę. Lekko drgnęłam, bo okazało się że blondyn stał tuż przede mną. Mogłabym przysiąc, że przestałam oddychać. Stałam wpatrzona w niego, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- W porządku? – spytał, w sposób mało mi znany. Nie był Brytyjczykiem, tylko…
„O Boże” – przemknęło mi przez myśl jakieś tysiąc razy, jeśli nie więcej. Przede mną stał ten sam chłopak, którego kiedyś wydrukowałam na zdjęciu, razem z czwórką innych jako przykład siły i determinacji. Tylko dlaczego ja tego nie zauważyłam za pierwszym razem? Coś innego musiało przykuć moją uwagę, tylko co?
- Tak… - odparłam drżącym głosem. – Chciałam tylko podziękować. – wysiliłam się, by mój głos brzmiał naturalnie. Bo nie obchodziło mnie to, że stałam przed bożyszczem nastolatek. Stałam przez chłopakiem, który sprowadził na moją twarz szczery uśmiech, a w sercu rozpalił żar szczęścia.
- Nie ma za…
- Nie kończ. – urwałam, nerwowo się uśmiechając. – Jest za co.



- I co, i już? Chłopak oddał ci ciastka, a ty już jego? – zaśmiała się, świecąc oczyma.
- Nieee… Chociaż… - mruknęłam, przeciągając się. Podsunęłam się bliżej niej i wtuliłam mocno w jej wątłe ciało. – To nie jest zwykły chłopak, mamo.
- No ja myślę, tylko nadzwyczajny zawróciłby ci aż tak w głowie. – musnęła ustami moje czoło i zaczęła głaskać moje ramię. Jej aksamitny dotyk sprawiał, że czułam się jeszcze bezpieczniej niż mogłam. Chłonęłam zapach, znany mi z dzieciństwa.
- Mamusiu? – szepnęłam, gdy mnie mocniej objęła. Usłyszałam ciche mruknięcie sygnalizujące, że mogę kontynuować. – Wkopałam się z tą miłością, wiesz?
- Czemu aż wkopałaś? – spytała, a ja delikatnie odsunęłam się od niej i sięgnęłam po telefon, który leżał nieopodal. Odetchnęłam głęboko, czując ciepłe mrowienie w okolicach serca. Przygryzłam delikatnie wargę, a mama uniosła brew. Odblokowałam telefon i zaczęłam szperać po galerii zdjęć. Zorientowałam się jednak, że nie posiadam żadnego idealnego, które ukazałoby jego postać. Włączyłam więc przeglądarkę i wpisałam w Google to, co wystarczyło. Podsunęłam jej telefon z otwartą fotografią pod nos, a sama schowałam się w zwałach materiału bluzy.
- Niall kazał cię pozdrowić.
- Czy to…
- Tak. Ten.
-Och, Anka… Ej, nie chowaj się znowu. Bo uznam, że się go wstydzisz. – powiedziała, wzdychając głęboko. Wyprostowałam się i spojrzałam na nią lekko oburzona. – To raczej znaczy, że mamy nie wpuszczać Patryka do domu, mam rację? – spytała, a do moich oczu wpłynęło przerażenie.
- A robiliście to?! Mamo… - jęknęłam.
- Nie miej do nas pretensji, przecież nie powiedziałaś ani pół słowa, że już nie jesteście razem… - w odpowiedzi westchnęłam i spuściłam zrezygnowana głowę.
- Patryka już nie ma. Źle mnie potraktował, a przecież wbrew woli nie stanę się czyjąś własnością. Dzisiaj powiedział mi wiele bolesnych słów i teraz budzi we mnie jeszcze większą odrazę, niż dotychczas. Nie rozmawiajcie z nim, proszę. – wydeklamowałam, kreśląc wzorki palcem na pościeli. Starałam się utrzymać emocje na wodzy, jednak nie było to łatwe. Moja kruchość emocjonalna ujawniała się z każdym wydarzeniem, które brałam do siebie. Pech chciał, że ostatnio w moim sercu siedziało zbyt wiele wydarzeń. A może od początku miałam tyle w głowie, tylko skutecznie zabijałam myśli? Niszczyłam je obojętnością wobec ludzi, skupieniem na własnych celach. Owszem, było mi to potrzebne jako pewien dopalacz, by zacząć działać ale czy warto było kosztem naruszenia własnej warstwy emocjonalnej, która jest taka ważna? Ta cieniutka linia, która płynie przez umysły ludzi jest jedną z najważniejszych rzeczy, o jakie człowiek powinien dbać, jeśli chodzi o własne zdrowie, chociażby psychiczne. Płat emocji, w którym przechowywane są wszystkie najszczersze bóle, radości i zmartwienia. Miejsce, gdzie rodzą się kolejne, nowe emocje, a człowiek próbuje na nowo się ich nauczyć. Przesyła sygnały z umysłu do serca, by co jakiś czas wywołać niepohamowane skutki uboczne.        
            Ta właśnie warstwa emocjonalna wywołała moje delikatne drżenie rąk. Odruchowo schowałam je głębiej w rękawy bluzy, by jak najsilniej ukryć swoje emocje. Nie udało mi się, znowu. Widziałam, jak przysuwała swoją dłoń do mojej ręki. Delikatnie podciągnęła mi rękaw, by chwycić ją. Przekazywała mi swoje ciepło, głaszcząc lekko kciukiem powierzchnię skóry. Musiała widzieć w moim zachowaniu ból, bo tylko wtedy tak robiła. Siedziałyśmy w zupełnej ciszy. Żadna z nas nie zaryzykowała zakłócenia jej kojącego działania.
- Niall wie, dlaczego wyjechałaś? – mruknęła w końcu, przyglądając się mojej twarzy zwróconej  w nasze złączone dłonie. Pokiwałam twierdząco głową.
- Wie tyle ile powinien, czyli wszystko. Nie darowałabym sobie oszukiwania, nie jestem taka. Już nie. – odparłam, zerkając na jej zmartwione, pełne miłości i troski oczy. Uniosła jeden kącik ust, tworzący delikatny uśmiech.
- Czyli o nim też wie?
- Wie, chyba aż za dobrze. – zaśmiałam się nerwowo. – Podejrzewam, że gdyby go spotkał to… No, nie skończyłoby się to wesoło. – spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem i przerażeniem. – To nie znaczy, że on taki porywczy jest, nie! – zaprotestowałam, uśmiechając się na myśl o moim bohaterze. – Wręcz przeciwnie.
- To znaczy? – zaśmiała się, próbując sobie zapewne wyobrazić jego temperament.
- To znaczy…
Widział, że jestem rozbita. Doskonale wiedział, że nie potrafię teraz pohamować emocji. Między innymi dlatego skończyło się moim krzykiem. Bolało podwójnie, bo na niego podniosłam głos. A tak nie miało być już nigdy, miałam nie dać upustu starym emocjom. Wyżyłam się na nim, za co siebie w tej chwili zaczęłam nienawidzić. Stałam przed nim z napiętymi wszystkimi mięśniami, sercem bijącym szybko i uciążliwie oraz łzami ściekającymi po policzkach. Stworzyłam gęstą aurę, która pochłonęła całe szczęśliwe powietrze. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, a już tym bardziej sobie. Kątem oka widziałam, jak przysuwa się do mnie powoli. Nie mówił nic, tylko wykonywał drobne ruchy swoimi stopami po ciemnej posadzce. Gdy zaczynałam swój kolejny żałosny monolog łamiącym się głosem, a słone krople wciąż wyciekały spod moich powiek, poczułam delikatny dotyk na nadgarstkach. Przez chwilę się przestraszyłam, co zamierza. Na lekkim dotyku zakończył, próbując uspokoić moje szalone i ekspresyjne gesty. Jego przyjemna w dotyku skóra zaczęła okalać moją swoim ciepłem, gdy przyciągnął mnie do siebie. Przycisnął mnie do swojej piersi, zakładając moje ręce na jego plecy. Jedną ręką zaczął powoli masować mój kark, a drugą wplótł w strąki włosów, przysuwając moją głowę jeszcze bliżej. Ułożył swoje ciepłe, miękkie usta na moim chłodnym czole i trwał w dotyku, pocałunku. Nie zakazał mi dalszego mówienia, ale jego ruchy same przez siebie przemawiały do tego stopnia, że mój głos ucichł. Drżałam od nadmiaru emocji, które wciąż jeszcze mną targały wywołując szloch i krokodyle łzy. Uczepiłam się dłońmi jego koszulki dając znak, że to mi pomaga. Wtulił mnie w siebie jeszcze mocniej, aż mogłam uspokoić łapczywy oddech otulany coraz silniej wonią jego ciała. Zaciskałam z całej siły powieki by pohamować kolejne kropelki, od których czerwieniały policzki. Stłumiłam szloch, który pragnął wydostać się z mojej duszy. W końcu ogarnął mnie całkowity spokój, przerywany jedynie bolesnym pulsowaniem serca.
- Jestem… - zaczęłam cicho, czując jak na język ciśnie mi się wiązanka nieprzyzwoitych słów.
- Ciii.. – wymruczał, nie pozwalając mi na dokończenie. Przejechał ustami w dół mojego czoła. Poczułam chłód na karku, co pokrywało się z delikatnym dotykiem opuszków palców pod moją brodą. Lekko podniósł moją głowę, pozwalając sobie na zjechanie ustami na czubek nosa. Ucałował gorące, czerwone policzki. Nie odrywał swoich ust od mojej twarzy ani na centymetr, przekazując mi jak najwięcej spokoju i ciepła. Jego oddech krążył wokół wszelkich zmysłów, tych pobudzonych i uśpionych. Kilka dotyków niżej i znalazł się na moich wargach, które skrupulatnie, kawałek po kawałku, niczym precyzyjny artysta muskał z niesamowitą czułością i delikatnością.
- Bo grunt to zamknąć mi buzię, tak? – mruknęłam, korzystając „wolnej” jednej z warg, co pozwoliło na ujście jakiemukolwiek słowu. Kończąc zdanie chwyciłam w usta jego zaczepne narzędzie pieszczoty, łącząc je w całość.
- Nie, po prostu nie mogę patrzeć jak cierpisz. – wyszeptał, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia głęboko w oczy. Zatraciłam się w nich po raz kolejny dziękując w duszy, że spotkałam go na swojej drodze.

- …że jest raczej spokojny, jeśli chodzi o sprawy emocjonalne. Umie się troszczyć, jest wyrozumiały i zależy mu. – odparłam z lekkim uśmiechem.
- Mam rozumieć, że trafiłaś na nieobojętnego na krzywdę ukochanej? – spytała, a jej policzki delikatnie uniosły się do góry poprzez usta wygięte w lekki łuk. W odpowiedzi nieśmiało pokiwałam głową, a ona cicho westchnęła.
- Nie pozostaje mi nic innego jak czekać aż tu przyjedzie, żebym mogła upiec mu sernik. – powiedziała, a jej oczy się zaszkliły. Powieki zadrżały, a jedna łza skapnęła po jej policzku.
- Mamo.. – uśmiechnęłam się przez łzy, po czym mocno ją do siebie przytuliłam.

***

            Gdy przekroczyłam próg, ogarnął mnie przyjemny, zbawienny zapach świeżo parzonej kawy. Zaciągnęłam się nim, a siły od razu wróciły do mojego zmęczonego ciała. Rozejrzałam się po niemalże pustym lokalu – no tak, tak wcześnie rano przychodzą chyba tylko szaleńcy. Przetarłam delikatnie zaspane oczy podchodząc do lady. Zwróciłam głowę ku drobnej sprzedawczyni, która ubrana w firmowy fartuszek obdarzyła mnie porannym uśmiechem.
- Duże karmelowe macchiato na wynos. – poprosiłam. – Nie będę zła, jeśli za dużo się pani naleje karmelu. – zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała, kiwając głową. Zapłaciłam i stanęłam po drugiej stronie lady, gdzie już za chwilę miałam odebrać mój zbawienny, pyszny napój. By zabić czas, zaczęłam wpatrywać się w poczynania niskiej brunetki.
            Z zamyślenia wyrwał mnie cichy dzwoneczek, który zawieszony przy drzwiach oznaczał wejście lub wyjście kolejnego klienta. Jako, że oprócz mnie znajdowało się tu jedynie kilku mężczyzn, zawzięcie stukających w klawiatury laptopów, zaciekawiona zerknęłam na nowego przybysza. Ciasne, czarne jeansy okalały jego nogi, a tors przykryty był rockowym podkoszulkiem. Z ramion zwisał czarny, jesienny płaszcz, który wręcz emanował swoją kosztownością. Gdy podchodził do lady, wykonał szybki ruch głową i ręką, by po chwili jego gęsta burza loków ułożyła się w kolejnym nieładzie. Zsunął z nosa ciemne okulary, a jego oczy od razu przykuły moją uwagę. Do kasy podeszła inna dziewczyna od tej, która przed chwilą mnie obsługiwała. Przeczesała zalotnie blond kosmyki, a złożył zamówienie, używając do tego swojego ochrypłego głosu, którego seksowny akcent poznałabym wszędzie. „Chłopak z Holmes Chapel” – nasunęło mi się na myśl, a gdy połączyłam wszystkie cechy jego wyglądu w jego całość, przyspieszyło mi serce.
            Moja głowa wróciła do wspomnień z pewnego wyjątkowo ciepłego lata, gdy jako czternastolatka spędzałam całe wakacje w hrabstwie Cheshire, razem z dziadkami u ich starych znajomych. Całe dnie przechadzałam się po okolicznych miasteczkach, jeździłam na rowerze pośród nieznanych mi ludzi, mówiących obcym dla mnie jeszcze językiem. Któregoś dnia dołączył do mnie pewien niezbyt wysoki chłopiec o zabawnych, brązowych lokach na głowie i szczerym uśmiechu. W momencie, gdy zaczął do mnie mówić patrzyłam na niego oniemiała do tego stopnia, że wylądowałam razem z rowerem w drzewie. Dopiero później zaczęłam kojarzyć językowe fakty wyniesione z lekcji w szkole i starałam się rozumieć to, co mówił. Dzielnie słuchałam jego monologów, osłuchując się jednocześnie z nietypowym dla mnie sposobem mówienia. Kiedy mruknęłam pierwsze słowa po angielsku w jego stronę, szeroko się uśmiechnął i wykonał triumfalny gest. Od tamtego momentu uczył mnie swojego języka, jednocześnie ucząc mnie swojego towarzystwa. Przyzwyczajaliśmy się do siebie, zawarliśmy wakacyjną przyjaźń. Następnie podczas Święta Bożego Narodzenia otrzymałam pierwszy w swoim życiu list, w dodatku z nieznajomym znaczkiem, napisany trudnym do odczytania pismem. To była przyjaźń na odległość, która została zerwana gdy oboje zaczęliśmy mieć zbyt wiele problemów codziennego, nastoletniego życia.
            Ocknęłam się, gdy usłyszałam skierowane w moją stronę pytanie „Zapomniałam zapytać, jak pani na imię!”. Zwróciłam się w stronę właścicielki tego ciepłego głosu, która z kubkiem i markerem w ręku czekała na moją reakcję.
- Annie. – odparłam, a chwilę później poczułam czyjś wzrok na mojej twarzy. Nie odwróciłam się, by poszukać jego właściciela. Dlaczego? Może bałam się konfrontacji? Przerażał mnie fakt, że mnie nie pamięta? Czy dlatego nie krzyknęłam od razu do niego po imieniu? Głupia ja, przecież i tak by mnie nie poznał. Jestem teraz blondynką. Jestem kilka lat starsza. Mówię płynnie w jego języku. To nie ta sama dziewczyna..
- Annie? – doszło do moich uszu, wykonane przez szorstkie struny głosowe bruneta. Powiedział to z pełnym niedowierzaniem, jednak chociażby za to miałam ogromną ochotę rzucić się na niego i przytulić, że pamięć go nie zawodzi.
            Szczęka mi zadrżała, gdy chciałam cokolwiek odpowiedzieć. Nie byłam w stanie z nadmiaru emocji w środku, dlatego odwróciłam swój wzrok w jego stronę. Zielone tęczówki lustrowały moją twarz, a w policzkach zaczęły pojawiać się coraz większe dołeczki. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ich widok, prawda?
I co ja miałam zrobić? Stać jak głupia i powiedzieć zwykłe „cześć”? Nie. Moje serce już zaczęło działać, wypuszczając z moich oczu trzy drobne łzy. Uśmiechnęłam się szczerze, a on to odwzajemnił.
- Jak to możliwe, że mnie poznałeś? – spytałam głosem stłumionym przez materiał jego płaszcza, zaraz po tym jak do niego podbiegłam i mocno się wtuliłam. Objął mnie swoimi ramionami, odwzajemniając niesamowicie ciepły i pełen tęsknoty uścisk.
- Jest tylko jedna Annie na świecie, która ma taki uśmiech. – w odpowiedzi radośnie się roześmiałam. – Co u ciebie? Co tu robisz? Myślałem, że nigdy nie oswoisz się z tym cholernym językiem. – zaczął pytać, gdy odrobinę się od niego odsunęłam.
- A.. no wiesz, tak wyszło… - tyle zdążyłam mruknąć, bo w tle usłyszeliśmy donośne wołanie niskiej blondynki. Podeszliśmy do lady, by odebrać zamówienia, a dziewczyna jedynie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jak to? Och, to twoja kawa? Słodko pachnie. – uśmiechnął się, wskazując na wysoki, parujący kubek. Kiwnęłam głową twierdząco. Widocznie pamiętał, że zawsze miałam słabość do słodyczy. Sięgnął po stojak na cztery niskie kawy, chyba czarne. W drugą rękę wziął jeszcze jeden kubek, który nie zmieścił się w papierowym opakowaniu.
- Pięć kaw? – spytałam, upijając łyk ze swojej. Od razu przyjemne uczucie ciepłej słodyczy, która dodatkowo dostarczała mi kopa energetycznego rozlało się po moim języku i podniebieniu.
- Tak, jadę zaraz do studia nagraniowego, chłopaki na mnie czekają… - mruknął, ale zaraz potem nerwowo przyjrzał mi się. Wyglądał tak, jakby chciał cofnąć swoje słowa. Twarz przyjęła zmieszany wyraz, a ja tylko łagodnie się uśmiechnęłam.
- Spokojnie, trudno nie wiedzieć. – wypuścił powietrze z ulgą, śmiejąc się.
- A jak twoja fotografia? Jeśli jesteś jeszcze lepsza niż jakiś czas temu, to czapki z głów! – zaśmiał się, otwierając nogą drzwi wyjściowe. Stanęliśmy na chodniku przed Starbucks Coffee, a on podszedł do stojącego tuż obok czarnego mercedesa. Postawił napoje na dachu i zapukał do kierowcy, dając mu do zrozumienia żeby jeszcze chwilę poczekał. Przestąpiłam z nogi na nogę, czując lekkie skrępowanie.
- W zasadzie dlatego się wyniosłam, niedawno przyjęli mnie do szkoły fotograficznej…
- Wow, brzmi imponująco. – odparł uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam Harry, ale trochę mi się spieszy… - musiałam to powiedzieć. W istocie, za kilka minut musiałam być na zajęciach.
- Och, może cię podwieziemy? To żaden problem..
- Nie, nie trzeba.. To niedaleko… - mruknęłam z lekkim uśmiechem, nerwowo poprawiając rękaw skórzanej kurtki. Na język cisnęło mi się jedno pytanie. No dalej, zadaj je…
- Zobaczymy się jeszcze? – ubiegł mnie tym samym, co ja chciałam z siebie wydusić. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Masz mój numer… - mruknął, wyciągając z kieszeni płaszcza czarny marker. Delikatnie wyciągnął moją dłoń w swoją stronę i zaczął pisać na niej szereg liczb. – Chodź tu do mnie. – dodał, przyciągając mnie do siebie. Raz jeszcze wtuliłam się w niego, zaciągając się zapachem drogich perfum. Emanował tym samym, bezpiecznym ciepłem, którym mnie obdarowywał kilka lat temu. – Napisz do mnie dzisiaj wieczorem, dobrze? – spytał, a ja pokiwałam głową. Starałam się ukryć moje łzy, które znów napłynęły do moich oczu. Gdy obdarował ciepłym pocałunkiem moje włosy, odsunęłam się powoli od niego i pociągnęłam nosem. – Hej, co jest? Zadzwoń do mnie, błagam. Chcę wiedzieć, co się dzieje. – powiedział zatroskany, a ja odeszłam kilka kroków i przytakując głową, pomachałam mu na pożegnanie.
Zadzwoniłam tego samego dnia.

            Supermarket Tesco. Godziny wieczorne. Pustki we wszystkich alejkach, które sprawiają wrażenie zamkniętego sklepu. Tak jednak nie jest, bo przemierzam kolejne metry, w poszukiwaniu upragnionej ulgi. Z ciężkim koszykiem pełnym produktów spożywczych, dzielnie dążyłam do ulubionego miejsca w tym sklepie. Nieposkromiona radość ogarniała moje serce na samą myśl, że ja jedyna będę miała taki ogromny wybór, spośród dziesiątek półek. Uśmiech pojawił się na mej twarzy w tej samej chwili, gdy przypomniałam sobie incydent sprzed kilku dni. Poliki mi zaczerwieniały, a jedyne dźwięki jakie emitowały moje myśli, to był jego głos. Błękit tych oczu był równie niepowtarzalny co uśmiech, za który gotowa byłabym oddać wszystko, co przy sobie mam. Dawno nie czułam się taka uskrzydlona na myśl o kimkolwiek. On jednak zapadł mi w głęboko w pamięci, jeśli nie sercu… - nie, stop. Już tego doświadczyłam, wystarczy na razie. Jestem tylko ja i moje słodycze. Całe szczęście, że mama obdarzyła mnie nieskazitelnie szybką przemianą materii.
            Przyspieszyłam kroku, a razem z nim mój puls. Skręciłam w dokładnie tę samą, piątą alejkę po prawej stronie od strony kas. Doszłabym tu z zamkniętymi oczyma. Z daleka widziałam stojące na półce, niebieskie pudełka. Ich widok przysporzył mi niemiłosiernie gorącej atmosfery, której nie mogłam się pozbyć. Starałam się nie zwracać uwagi na czerwone wypieki, które zaczęły rosnąć na moich policzkach. Wzięłam głęboki oddech, odgoniłam wszystkie myśli i trzęsącą dłonią sięgnęłam po dwa opakowania.
- Poczekajcie, wezmę tylko.. – usłyszałam głos, który tak dobrze rozpoznałam. Zadźwięczał w moich uszach, a mój puls przyspieszył do granic możliwości. Odwróciłam głowę w prawą stronę, a moje serce zamarło.
            Stał kilka metrów przede mną. Niezbyt wysoki. Pofarbowane blond włosy. Obła twarz. Skrzące się, błękitne oczy wpatrzone w moją postać. Usta otwarte. Te perfekcyjne usta, których tak pragnęłabym dotknąć… - okej, nie. Ogarnij się, możesz opanować emocje. Opanuj się…
            Tylko jak tu się opanować, jak czysta perfekcja, z szerzącym się na twarzy uśmiechem, czerwieniącymi się policzkami i dłonią, która nerwowo drapie kark rusza w moją stronę? Ha, dobre pytanie…
Rozejrzał się wokół siebie a ja zerknęłam, czy przypadkiem nie ubrudziłam sobie czymś kurtki. Kroczył niepewnie w moją stronę, zerknąwszy przelotnie na zawartość mojego koszyka. Uśmiechnął się szerzej na widok Oreo, a ja poczułam palącą czerwień w obrębie całej twarzy. Serce łomotało, a powieki musiałam częściej zamykać z niedowierzania.
- Ale zbieg okoliczności... – powiedział drżącym głosem, a mi zmiękły nogi. Poczułam jak jeszcze mocniej (o ile to możliwe) czerwienię się, a on to zauważył. Dotknęłam dłonią lewego policzka i poczułam jego wysoką temperaturę. Jego oczy zaświeciły się jeszcze intensywniej, a ja wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- No niee… - żachnęłam się, odwracając się do niego tyłem. Schowałam twarz we włosach, próbując ukryć efekt działania moich emocji. Również się zaśmiał, ale nie drwiąco – wesoło. Jego perlisty śmiech nie pomógł temperaturze mojej twarzy, wręcz przeciwnie. Przestąpiłam z nogi na nogę, czekając aż choć trochę zelżą.
- Hej, nie przejmuj się. Też tak mam. – powiedział, a ja delikatnie odwróciłam się w jego stronę. Delikatnie pocierał swoje poliki, sprawiając że ich kolor wzbierał na swojej intensywności. Zaśmiałam się cicho po raz kolejny.
- To nie to samo! – zwróciłam mu uwagę, a ten wzdrygnął ramionami i zawtórował mi. Obserwowaliśmy wzajemnie swoje roześmiane, szczęśliwe twarze. Wydawało mi się nawet, że przez kręgosłup przeszedł mi przyjemny prąd, gdy na dłuższą chwilę spoglądaliśmy sobie w oczy. Dopuściłam go do tego - poprzez moje szare, nijakie tęczówki mógł podziwiać moją duszę.
- Znów szukam tego samego, co ty. – powiedział cicho, lecz wyraźnie. Podszedł krok do przodu, zbliżając się tym samym do mnie, jak i do półki z ciastkami. Nie cofnęłam się ani pół kroku. Nie zrobiłam mu większego dostępu smakołyku. Podświadomość mówiła mi, że robię to na własne ryzyko. Spojrzał mi raz jeszcze w oczy, gdy wyciągał rękę. Tym razem przyciągały mnie jak magnes, nie chciały wypuścić z objęć magicznego spojrzenia. Dosięgnięcie do ciastek równało się z niesamowicie bliskim spotkaniem. Widziałam, jak się zbliża. Jego oczy wciąż wpatrujące się w moje dawały różne sygnały. Zaczynałam wyczuwać elementy jeszcze bardziej przyciągające, atmosfera zaczęła gęstnieć. Serce zaczęło bić jeszcze mocniej, gdy był na tyle blisko, że poczułam jego zapach. Ledwie zauważalnie zaciągnęłam się nim, od razu zapamiętując przyjemną woń perfum. Prawie niewidoczne konwulsje przeszły przez moje ciało gdy zdałam sobie sprawę, że jego twarz jest na wysokości mojej. Wciąż wpatrzona w moją. Z centymetra na centymetr coraz bliżej, a ja nie ustępowałam. Wzięłam na siebie to ryzyko, które smakowało jak zakazany owoc. Jakby zabronionym było zbliżanie się do niego, a jednak on sam to robił, pod moim przymusem. Tak bardzo chciałam zapanować nad swoim ciałem, ale było to silniejsze ode mnie i przygryzłam zębami dolną wargę. Coś w jego oczach zaświeciło się jeszcze mocniej. Jego bliskość jednocześnie przerażała mnie jak i dostarczała niezliczonych ilości emocji i wrażeń. Chciałam poczuć coś nowego, czego dawno nie miałam okazji zasmakować. Uśmiech zmienił na taki, pod wpływem którego nogi zamieniły się w strzępki waty, a serce rozpływało się jak topiona czekolada. Widziałam z bliska jego usta, które w pożądliwym uśmiechu tworzyły piękny łuk. Białe zęby wystawały delikatnie zza warg, tworząc jeszcze większy obiekt intrygi.
            W momencie najmniejszej odległości między naszymi ciałami, wstrzymałam oddech. Powoli zaczęłam wypuszczać z płuc powietrze, gdy szerzej się uśmiechnął i zaczął stawać normalnie, z niebieskim pudełkiem w dłoni. „Czy to możliwe, pragnąć czyjejś bliskości wbrew nieznajomości siebie?” – błądziły mi myśli. Podświadomość mówiła mi, że przecież gdy tylko go widzę, smutki ulatują. Pojawia się słońce, które rozjaśnia dnie. Ciepło w sercu, nieporównywalne z niczym innym.
- Miłość! – usłyszeliśmy oboje, co automatycznie wywołało nasze pół kroku w tył. Zamarliśmy, z tętnami grubo powyżej normy. – Tylko miłość jest w stanie przyciągnąć cię do tego regału. Ty kochasz słodycze, Niall. – uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił w poszukiwaniu właściciela morderczych słów.
- Umiesz wystraszyć, Harry. – powiedział w stronę bruneta, którego loki tak dobrze znałam. Temperatura mojego ciała powoli spadała, jednak uczucie podenerwowania nasilało się.
- No ile można ciastek szuk… Annie? – zdziwił się, gdy mnie dostrzegł. Uśmiechnął się, ukazując swoje urocze dołeczki. Blondyn zdezorientowany spoglądał z zaciekawieniem na przyjaciela, który podszedł do nas.
- Hej, Harry. – mruknęłam, obdarzając go delikatnym uśmiechem.
- Znacie się? – spytał ten, który wywołał moje drżenie serca.
- Przyjaźń z Cheshire.  A wy nie? Szybka sprawa, Annie, to jest Niall, nasz irlandzki bohater. Niall, poznaj Annie. Najbardziej utalentowana i uczuciowa dziewczyna jaką znam. – uśmiechnął się, a blondyn i ja zrobiliśmy to samo. Znów zarumieniłam się, a fanfary zaczęły swą melodię w momencie, gdy wyciągaliśmy ku sobie dłonie. Dotyk jego dłoni sparzył wszystkie zmartwienia, a zaczął wzbudzać nowe pragnienia i uczucia. Delikatnie ścisnęłam ją i pozwoliłam się puścić, nie dając pola do popisu moim emocjom. Uśmiechnęłam się, a w mojej głowie zaświeciło się światło nadziei. Nadziei, że jeszcze nie raz spotka mnie to uczucie.


            Światła, jaskrawe do bólu oczu. Muzyka, elektryzująca do bólu w żyłach. Parkiet, rozgrzany do czerwoności. Procenty, pożądane jak druga osoba.
Nigdy nie miałam w zwyczaju chodzić na masowe imprezy, pić nie wiadomo ile i bawić się do upadłego. No właśnie, nie miałam…
Dziś wieczorem zmienił się ten zwyczaj. Byłam w trakcie kończenia kolejnego kieliszka mojito. Czułam, jak krew płynie na zmianę szybciej i wolniej przez mój organizm. Myśli się rozluźniły, nie wszystkie ruchy też były kontrolowane. Po raz kolejny szukałam w oddali wesołej czupryny mojego przyjaciela, ale już dawno zniknęła z mojego pola widzenia. Tłumaczył się jutrzejszą ważną próbą. Niedługo po nim zmył się również Tomlinson, który był takim wiernym kompanem podczas wznoszenia toastów tequillą. Zarzucił kilka żartów o marchewkach, a potem również zniknął. Zostałam ja, kieliszek i dziesiątki nieznanych mi ludzi, świetnie bawiących się tej nocy.
- I co, będziesz ta siedzieć i pić jak żałosna? Idź potańczyć, niejeden będzie chętny. – usłyszałam słowa ciemnowłosego barmana, który mnie obsługiwał. Najwidoczniej nie miał zamiaru słuchać moich monologów, jeśli jeszcze trochę wypiję. Zerknęłam na niego spode łba, chwyciłam do ręki kieliszek i opróżniłam go do końca, lekko się krzywiąc. Zeszłam z wysokiego, barowego krzesełka. Nie miałam problemów ze złapaniem równowagi, więc triumfalnie się uśmiechnęłam. Poprawiłam kolorową, cekinową sukienkę do połowy uda. Światła prowadzące na parkiet przestały mnie oślepiać, gdy skupiłam się na dudniącej w uszach muzyce, o którą postarał się nie byle jaki DJ. Przymknęłam na chwilę powieki, by móc się jej oddać. Uwolniłam procenty, które  buzowały się we krwi i pozwoliłam im zacząć panować choć częściowo nad moim ciałem. Zaczęłam iść w kierunku tłumu, który nie przestawał tańczyć ani na minutę. Kobiety, mężczyźni, pary, kochankowie. Wszyscy dzielili się tą wspaniałą nocą, cieszyli się chwilą obecną. Przez chwilę zastanowiłam się nad możliwością zamówienia jeszcze jednego drinka, ale odeszłam od tej myśli. Musiałam pójść na żywioł. Uwolnić się od wszystkiego, móc rozprostować ramiona i korzystać z zabawy. Zapominałam o wszystkich zmartwieniach i problemach. Muzyka zaczęła obejmować w swoje sidła moje żyły i kości, przechodząc powoli na mięśnie, które pobudzały do ruchu całe kończyny. Nie myślałam o niewygodnych obcasach na nogach. Przestałam krępować swoje ruchy, dając ujście rozrywkowej duszy, wznieconej sporą dawką alkoholu.
Wcisnęłam się w tłum i w tanecznym geście uniosłam ręce, dając się ponieść żywym rytmom. Moje ciało wirowało wśród innych, idealnie wpasowując się w otoczenie. Kilkakrotnie przeczesałam palcami włosy, przejeżdżając dłońmi przez całe ciało. Zaczęłam odczuwać kobiece pragnienie uwolnienia swojego seksapilu w jakikolwiek sposób.
Serce mi zadudniło w piersi, gdy w oddali ujrzałam blond czuprynę, tak idealnie zmierzwioną i postawioną na sztorc. Nie pomyślałabym, że oddałby się aż tak muzyce, a jednak. Widoczne były jego umięśnione ramiona, dzięki jego koszulce na cienkich ramionach, głęboko powycinanej. Zaczęło to niebezpiecznie pobudzać moją wyobraźnię, więc odruchowo odwróciłam się i zagryzłam wargę starając się myśleć, że to jedynie zwidy, że jego tu nie ma. Pomyliłam się, bo po chwili znów go ujrzałam. Przejechał oczyma po moim ciele, ale zajęło mu to jakąś sekundę, bo przez resztę czasu próbował złapać mój wzrok w swe oczy. Nogi, które niosły mnie do tańca poniosły mnie w jego stronę. Również to zrobił, pozwalając sobie na niczym zakazane, bliskie spotkanie. Dzieliły nas centymetry, milimetry… Tańczyliśmy wspólnym rytmem, czując bijące ciepło za każdym razem, gdy nasze ciała przypadkowo się spotkały. Nie mógł być zupełnie trzeźwy, tak jak zresztą ja. Patrzyliśmy sobie w oczy, łapiąc kolejne iskry. Zbliżyłam się do niego na tyle, bym mogła dostrzec w jego błękitnych tęczówkach fajerwerki. Przygryzłam wargę raz jeszcze, przymykając delikatnie oczy. Poczułam, jak jego ciepła dłoń ląduje na mojej talii. Zachęcił mnie tym do objęcia jego karku, co chwila muskałam opuszkami palców jego miękkie kosmyki włosów, których zawsze tak bardzo pragnęłam dotknąć. Jego dotyk elektryzował, ciało wirowało, gorąco przechodziło z kończyny na kończynę. O ile było to możliwe, zbliżaliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Zaczęłam ciężej oddychać, nie wiedząc co zaraz się stanie. Serce łomotało niemiłosiernie mocno, mimo zajęcia przez różnorakie trunki. W tym samym momencie przełamaliśmy kolejną barierę, dołączając drugą rękę do tej samej czynności. W ten sposób cała moja talia owiewana była przejmującym ciepłem, a ja badałam dłońmi strukturę jego skóry, która w połączeniu z drogimi perfumami tworzyła zapach godny arcydzieła. Wielokrotnie się w nim zatracałam, przymykając oczy. Badaliśmy siebie nawzajem, łamiąc kolejne bariery. Wciąż daleko od siebie były twarze, dlatego pozwoliliśmy sobie na kolejny zakazany owoc. Zmniejszaliśmy odległość między nimi, obserwując iskry w oczach. Biłam się z myślami, ale w końcu dopuściłam się do tego i spojrzałam na jego malinowe, pełne usta. Musiałam przymknąć oczy, żeby za bardzo nie dać się ponieść temu zabójczemu widokowi. Gdy uchyliłam powieki, nogi mi zmiękły. Był tak blisko mnie, że wcześniej mogłam o tym jedynie marzyć. Chciał mnie tym zabić. Już mnie zabijał swoją namiętnie bliską obecnością, ale mordował mnie jeszcze silniej, gdy przysuwał swoje cudowne wargi do mojej skóry. W końcu niemalże odpłynęłam, gdy dotknął nimi przeciągle mojego policzka. Parzyły swoim dotykiem, pozwalały mi poczuć coś zupełnie nowego. Nie chciałam końca tej chwili, tak bardzo pragnęłam ich bliskości. Nie zaprotestowałam, dlatego przejechał swoim narzędziem pieszczoty nieco niżej, na moją żuchwę. Głębiej objęłam jego szyję, niemalże czując jak jako jedność poruszamy się w rytm muzyki. Delikatnie odsunął twarz ode mnie, by spojrzeć w moje pełne pragnienia oczy. Uśmiechnął się, ukazując swoje perfekcyjne uzębienie, pokryte ledwie widocznym w tym świetle aparatem ortodontycznym. Wiedziałam, co to znaczy. Zdążyłam go poznać. To, co się za chwilę stało spowodowało dziki taniec szczęścia moich wszystkich wnętrzności. Nie obchodziło mnie to, że nie byłam trzeźwa. Obchodził mnie fakt, że zaczął z niewiarygodną czułością i dbałością o każdy szczegół całować moje usta.
            To był moment, w którym chyba oboje wytrzeźwieliśmy. Oderwaliśmy się od siebie, zatrzymując szaleńczy taniec naszych ciał. Spojrzeliśmy sobie w oczy, ciężko oddychając. I znów pojawiły się czerwone policzki. Znów przygryzanie wargi, zabawa w kotka i myszkę wzrokiem. Nie wiem jak to zrobiłam, ale wyślizgnęłam się z jego ramion. Wciąż patrząc na niego cofałam się, opuszczając parkiet taneczny. W końcu bez żadnego uśmiechu odwróciłam się i zahaczając o szatnię, wyszłam z lokalu.
            Stanęłam przed budynkiem, owiana rześkim, nocnym powietrzem. Zarzuciłam na ramiona czarny sweterek z dzianiny, a ze stóp zsunęłam niewygodne, równie czarne obcasy. Chwyciłam je w drugą dłoń i podeszłam do pobliskiego, niskiego parapetu, należącego do jakiegoś butiku i usiadłam na nim. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zaczęłam analizować to, co przed chwilą się wydarzyło. Z jednej strony panował mną lęk i strach, z drugiej serce wciąż podrygiwało w szczęśliwym tańcu. „O co chodzi?” – pytałam sama siebie. Drżącą ręką przejechałam po swojej twarzy, zatrzymując się opuszkami palców na powierzchni warg. Zadrżałam na myśl, że On ich dotykał swoimi. Ale to nie były dreszcze wywołane strachem, tylko raczej pragnieniem. Przymknęłam powieki, zapominając o Bożym świecie. Co ja zrobiłam? Uwiodłam go? – zastanawiałam się, gdy zerknęłam w małe lusterko i zaczęłam oglądać swoją wymalowaną twarz. Zrobiłam to z przyzwyczajenia, że na imprezę tak wypada. Teraz jednak sięgnęłam po chusteczkę higieniczną i zaczęłam sfrustrowana wycierać nią całą twarz, rozmazując czarny tusz pod oczami. Rzuciłam na ziemię brudne chustki i dałam upust nerwom, wypuszczając spod powiek kilka słonych kropel. Pociągnęłam nosem a po chwili zorientowałam się, że nie jestem sama.
            Podszedł do mnie, po czym usiadł obok. Nie odwracałam głowy w jego stronę. Bałam się? Być może. Poczułam jego delikatne palce, które odsłoniły moją twarz ze zbędnych kosmyków włosów i założyły je za ucho.
- Wyglądam jak dziwka. Zachowuję się jak dziwka. Nie widzisz tego? – powiedziałam, wpatrzona w kostkę brukową. Pociągnęłam raz jeszcze nosem, a on delikatnie uniósł mój podbródek tak, bym mogła na niego spojrzeć.
- Nie mów tak o najpiękniejszej dziewczynie, jaką widziałem. – mruknął, wycierając moją kolejną łzę. – W byle jakiej bym się nie zakochał. – powiedział, a ja tym razem sama odwróciłam głowę jego stronę i spojrzałam na jego lekko uśmiechniętą twarz.
- Jesteś pewien tego, co mówisz? Może jesteś pijany… - zaczęłam, wbrew swojemu sercu. On jednak podniósł się i uklęknął przede mną.
- Jestem pewien w stu procentach, Annie. Kocham cię taką, jaką jesteś. Nie zmieniaj się. – powiedział, a ja wtuliłam się w niego i zaczęłam jękliwie płakać. Ten jedynie głaskał mnie po plecach, pozwalając bym moczyła mu ramię. – Chodź, nie będziesz tu tak siedzieć. Odprowadzę cię do domu. – to mówiąc podał mi rękę, a ja podniosłam się z chłodnego parapetu. Chwyciłam w dłonie buty i małą torebkę, stąpając boso po ziemi. Uśmiechnął się, widząc mnie taką. Wiedział, że nie lubię obcasów, jestem zwolenniczką trampek. – wskakuj na barana. – mruknął, kucając przede mną.
- Co? Nie, nie ma mowy.. tak jest dobrze, nic mi nie będzie. – odparłam odmawiając. On jednak nie dał za wygraną i sam chwycił mnie w odpowiedni sposób i już po chwili szedł dumnie, z moim wiotkim ciałem uwieszonym na jego plecach. Co chwila niepostrzeżenie muskałam ustami jego głowę, a on co chwila się uśmiechał.
Ten wieczór zapamiętałam na zawsze.

- Tak, wszystko w porządku. – mruknęłam do słuchawki, po chwili zamyślenia. Uśmiechnęłam się do siebie, a po policzku skapnęła łza wzruszenia.
- Kocham cię Ann, pamiętaj. – odrzekł, a ja się uśmiechnęłam.
- Ja ciebie też, Niall. Już niedługo się zobaczymy.