Niewątpliwie ten rozdział wydaje mi się chaotyczny, bo dużo się we mnie działo w trakcie pisania. Mam nadzieję jednak, że choć trochę uda się zrozumieć, a co najważniejsze - przypadnie Wam do gustu. To nie koniec tego wątku, zamierzam opublikować również część trzecią, w której pojawi się moje ukochane oreo (zorientowani najprawdopodobniej teraz się uśmiechają i chcą mnie zabić, że jeszcze w tej części o tym nie wspominam, ajć!). Rozdział nie sprawdzany - nienawidzę tej czynności, bo potem się denerwuję i się załamuję, bo nie wiem czy wszystko jest okej. Dlatego na żywca wstawiam teraz, tak jak kliknęłam "zapisz", po napisaniu ostatniego zdania.
Publicznie, z całego serca dziękuję za wsparcie osobie, która przybrała piękną nazwę "hi, just smile". Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie to wszystko znaczy, dziękuję! xx
Polecam swój zwiastun, mam nadzieję że z rozdziału na rozdział będzie Wam bliższy.
Dzięki, że ktokolwiek to czyta.
Komentarze karmią wenę, nawet nie wiecie jak bardzo.
Pozdrawiam, zapraszam do czytania ;)
„Przyjechałam do Polski. Bez uprzedzenia. Nikt nie wie, że właśnie
odbieram bagaż. Tęsknię za Wami, trzymajcie się ciepło na tym drugim końcu
świata. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo! Kocham, An.”
„Wyślij”
– nacisnęłam, powtarzając w myślach chwilę temu stworzony tekst, skierowany do
mojej drugiej siostry. Mnóstwo czasu minęło od ich wizyty w Londynie, gdy mieli
przesiadkę w drodze do Warszawy. Zarówno ona jak i mój szwagier, postanowili
założyć własny biznes na kilku maleńkich wyspach, niedaleko Fidżi. Od zawsze
mieli ogromne ambicje, wszyscy wiedzieliśmy że kiedyś właśnie tak będzie
wyglądało ich życie.
Stałam
przy taśmie, na której zaczęły pojawiać się bagaże z mojego samolotu. Wokół
mnie stali wszyscy ci, których widziałam na pokładzie. Rodziny z dziećmi,
biznesmeni, podróżnicy. Mieszanka pełna różnych osobowości, nie odgadniesz co
siedzi im w głowach. Tak samo ja – sama nie wiedziałam, o czym mam myśleć.
Chwilami dłonie mi bladły
i marzły ze zdenerwowania. Przede wszystkim, musiałam się skupić nad swoim bagażem –
w takich chwilach byłam zdolna do zgubienia wszystkiego, co miałam przy sobie. Dlatego czarnego iphona wcisnęłam do ciasnej kieszeni jeansów, a torbę zapięłam na wszystkie możliwe zamki, by cokolwiek mi nie wypadło. Luzem trzymałam jedynie Jego szarą, rozpinaną bluzę, którą tak szczelnie okryłam się w samolocie. Nawet niewiele jadłam – jedynie wpatrywałam się w chmury i rozmyślałam, wdychając ukochany zapach. Odmówiłam, gdy stewardessa zaproponowała mi koc. Odmówiłam nawet dodatkowej porcji lunchu. Pozostałam sama, ze swoimi myślami.
i marzły ze zdenerwowania. Przede wszystkim, musiałam się skupić nad swoim bagażem –
w takich chwilach byłam zdolna do zgubienia wszystkiego, co miałam przy sobie. Dlatego czarnego iphona wcisnęłam do ciasnej kieszeni jeansów, a torbę zapięłam na wszystkie możliwe zamki, by cokolwiek mi nie wypadło. Luzem trzymałam jedynie Jego szarą, rozpinaną bluzę, którą tak szczelnie okryłam się w samolocie. Nawet niewiele jadłam – jedynie wpatrywałam się w chmury i rozmyślałam, wdychając ukochany zapach. Odmówiłam, gdy stewardessa zaproponowała mi koc. Odmówiłam nawet dodatkowej porcji lunchu. Pozostałam sama, ze swoimi myślami.
Przesuwałam
wzrokiem po czarnej, ruchomej taśmie w oczekiwaniu na to, co moje. Długo czekać
nie musiałam, bo już po chwili z zamyślenia wyrwał mnie widok
charakterystycznej, granatowo-różowej torby w bliżej nieokreślone bazgroły i
wzory. Przez kilka metrów goniłam ją, aż w końcu udało mi się złapać za
brązową, skórzaną rączkę i postawić ją na ziemi. Poprawiłam rozpadający się kok
i przesunęłam nogą bagaż w stronę niedużej ławeczki, by nie zastawiać
przejścia. Rozejrzałam się wokół siebie, w poszukiwaniu wyjścia. Moją uwagę
zwrócili pasażerowie, którzy w drodze do niego zaczęli ubierać kurtki.
Skarciłam siebie w myśli, wracając do widoku jaki zgotowało mi małe okienko po
wylądowaniu – śnieg. Odłożyłam więc czarną, skórzaną torbę na ławkę i zaczęłam
wkładać ręce w odrobinę za długie rękawy bluzy. Ogarnął mnie przyjemny, ciepły,
słodki zapach, przypominający o Nim. Zachłysnęłam się piękną wonią tak mocno,
że potrzebowałam zamrugać kilka razy szybciej. Zrezygnowana ściągnęłam z włosów
cienką gumkę, pozwalając by swobodnie opadły na moje ramiona. Założyłam na
głowę szary kaptur, ale po chwili musiałam odrobinę go zsunąć, jeśli chciałam
zachować jakąkolwiek widoczność. Bądź co bądź, ale głowę też miałam od niego
mniejszą. Zapięłam się mniej więcej do połowy, zabrałam rzeczy i udałam się za
tłumem ludzi do wyjścia. Na wszystkich czekali znajomi albo współpracownicy,
byłam jedyną która od razu, samotnie opuściła budynek.
Ogarnęło
mnie nieprzyjemne zimno, gdy rozsunęły się przede mną drzwi. Przeklęłam pod
nosem, gdy moje trampki walczyły z lodem i śniegiem na przejściu dla pieszych.
Na tyle na ile mogłam, szybko weszłam pod dach strzeżonego parkingu. Nie
wiedziałam, gdzie szukać, jak szukać – oczywiście nie wiedziałam nic. W
najgorszym wypadku, miałam przed sobą perspektywę latania po wszystkich
piętrach, w poszukiwaniu mojego auta i kluczyków do niego. A nóż widelec spadną
z nieba…
Podeszłam do budki, w której
siedziało dwóch młodych mężczyzn. Odrobinę trzęsąc się z zimna, postawiłam na
ziemi torbę i czekałam, aż któryś z nich zwróci na mnie uwagę. Zaciągnęłam
rękawy bluzy na wszystkie palce u rąk i nerwowym ruchem odgarnęłam włosy sprzed
ucha.
- W czym mogę pomóc? – odezwał
się brunet w ciemnym uniformie. Przyglądał mi się uważnie, a gdy chwilę
zbierałam myśli, uniósł brew.
- Dzisiaj rano przywieziono tu
mój samochód… - zaczęłam niepewnie, przyzwyczajając się do mówienia w ojczystym
języku. Byłam przekonana o tym, że brzmiałam co najmniej dziwnie, a już na
pewno nie przekonująco.
- Nazwisko? – spytał drugi,
wstając i podchodząc do tablicy korkowej, na której wisiało kilka kartek z
nazwiskami i, o ile mnie wzrok nie mylił, markami samochodów.
- Holmes. Anne Holmes. – odparłam
nieco głośniej, by wyraźnie usłyszał. Zaczął sunąć palcem po tabelce, by mniej
więcej w połowie zatrzymać się przy jednym z wierszy.
- Miejsce numer czterysta
trzydzieści sied… - zaczął mówić, ale drugi, siedzący przede mną przerwał mu.
- Dowód poproszę. – spojrzał na
mnie podejrzliwie. Zamrugałam dwa razy, zanim dotarło to do mnie. Zsunęłam
czarną torbę na przedramię, w poszukiwaniu portfela. Znalazł się po chwili,
gdzieś na dnie. Wyciągnęłam z niego plastikową kartę i wręczyłam mu, przez małe
okienko. Zaczął porównywać zdjęcie do mnie, lustrował również każdą informację
zawartą w dokumencie.
- Tak, jestem farbowaną
blondynką, ale nie pustą. Mogłabym dostać kluczyki? – nieco dobitniej dodałam,
niecierpliwiąc się. Czułam, jak mróz ogarnia moje stopy. Kilka razy głębiej
odetchnęłam i zaczęłam stąpać z nogi na nogę. Mężczyzna spojrzał na mnie
oniemiały, a ja uświadomiłam sobie, jak działało na mnie mówienie po polsku –
wracał mój cięty język, pełen niepohamowanych słów. To był jeden z powodów, dla
których wolałam angielski – poza nielicznymi, nikt nie domyślał się nawet, że
jestem skłonna do ironicznego i nieprzyjemnego języka, którego nauczyłam się
jako nastolatka. Ta, z której tak bardzo chciałam wyrosnąć, pozbyć się jej
razem ze wspomnieniami.
- Jasne. – oddał mi dowód.
Podniósł się z obrotowego krzesła i podszedł do zamykanej na klucz szafy. Wyjął
z niej jedną z kilkudziesięciu drobnych skrzyneczek, po czym opróżnił ją ze znajomych
mi kluczyków. – Paweł, szukałeś właściciela tego cacka to masz, zaprowadź panią
do samochodu. – zwrócił się do młodszego, a mi wręczył niedużą kartkę do
podpisania.
Wyszedł z białej budki, zapinając
szczelniej pod szyją czarny polar. Przeczesał palcami brązowe włosy i drżącymi
rękoma podał mi moją własność. Mruknął ciche „Proszę za mną” i ruszył w
kierunku schodów. Co chwila sprawdzał, czy nadążam za nim. Nie było to możliwe,
z uwagi na oblodzoną kostkę brukową. Znaleźliśmy się na drugim piętrze, a ja
obróciłam kilka razy w ręku drobny kluczyk. Gdy spojrzałam na niego, zamarłam.
Wszystko wydało mi się jasne, nawet zakłopotanie pracownika, który szedł przede
mną. Czułam rosnące we mnie zażenowanie i obawę. Przygryzłam wargę zakłopotana,
kiedy obok zielonego, brudnego od pogody Opla starszej generacji, dostrzegłam
czarne, lśniące czystością Porsche. Nie byłam w Londynie, gdzie wszyscy byli
przyzwyczajeni do takiego widoku, a sąsiedzi sami doradzali mi wybór samochodu.
Spełniłam jedno z wielu marzeń, dotyczących kupna dwóch wymarzonych samochodów.
Tyle, że to marzenie było angielskim…. No bo gdzie, do jasnej anielki, po
polskiej zaśnieżonej drodze, sportowy samochód? Westchnęłam głęboko, dumając
nad tym co blondyn miał w głowie podczas wysyłania mojego auta. Już chyba
łatwiej byłoby, gdybym wsiadła do taksówki…
Słabo
się uśmiechnęłam, gdy dziękowałam mu za doprowadzenie do tego „cacka”. Pospiesznie
wrzuciłam torbę do skromnego bagażnika i wsiadłam na miejsce kierowcy,
zamykając samochód za sobą. Pierwszą rzeczą którą zrobiłam, było włączenie
ogrzewania. Odpaliłam silnik i czekałam, aż moje ciało ogarnie przyjemne
ciepło. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam zastanawiać się, co mam
robić. Padło na wystukanie znanego na pamięć numeru i oczekiwanie, aż właściciel
odbierze.
- Już się bałem, że nie
zadzwonisz. – usłyszałam ciepły głos, a przez moje ciało przeszły dreszcze.
- Jakżebym mogła nie, w końcu wysłałeś
mi na polskie drogi najmniej odpowiedni samochód świata. – zaśmiałam się, a on
mi zawtórował.
- Wybacz, nie pomyślałem.
- W porządku. Tak czy inaczej,
doleciałam, jestem cała i zmarznięta, zaraz jadę do…
- Domu? – dokończył za mnie
pytającym tonem. Oboje cicho westchnęliśmy. Zagryzłam nerwowo wargę.
- Rodzinnego domu. Mój dom jest w
Londynie, Niall. – powiedziałam, mając nadzieję że spodoba mu się ta odpowiedź.
Mnie samej ona się podobała, była całkowicie zgodna z prawdą. Ale racją było,
że mój dom jest również tutaj. Prawdą było, że czasem się obawiał. Bał się, że
mogę wyjechać i nie wrócić. Dlatego za wszelką cenę starałam się dawać mu do
zrozumienia, że tak się nie stanie. Powiedziałam mu o wszystkim, co nie
pozwalało mi tu dłużej zostać. Mimo wszystko, nie mogłam nic na to poradzić.
- Kocham cię, Annie. Pozdrów
mamę, dobrze?
- Dobrze, dostanie pozdrowienia
od nieznanego jej Irlandczyka.. – uśmiechnęłam się do siebie. „Cholera” –
pomyślałam. – Dobra, to nie miało tak zabrzmieć… Przepraszam…
- W porządku, An.
- Ja po prostu… Tutaj od razu
zaczynam zachowywać się jak kilka lat temu… - zaczęłam się tłumaczyć, a serce
przyspieszyło rytm. Powstrzymywałam się od płaczu niemalże siłą.
- Hej, spokojnie. Nikt cię za nic
nie obwinia, w porządku. Opowiadałaś mi o tym, rozumiem wszystko.
- Nie chcę być taka..
- Wiem, An. Pamiętaj o mnie. –
jego głos doprowadzał mnie do istnego szaleństwa. Mówił o tym z taką powagą i
spokojem, co było zupełnie różne od mojego obecnego samopoczucia. Zdołałam
mruknąć ciche „obiecuję”, zanim mój palec odnalazł przycisk rozłączania na
ekranie telefonu.
Przyjemne
dla ucha pomrukiwanie silnika pozwoliło mi wziąć się odrobinę w garść.
Znalazłam w schowku skórzane rękawiczki, które od razu wsunęłam na zmarznięte
palce. Wzięłam kilka głębszych oddechów i opuściłam teren lotniska. Gdy tylko
wyjechałam na jedną z głównych ulic, zaczęłam rozpoznawać okolicę.
Przemierzałam kilometry, które wcześniej udawało mi się pokonywać za
pośrednictwem komunikacji miejskiej. Obudzona już dawno stolica tętniła życiem.
Z zamkniętymi oczyma trafiłabym do domu, więc pozwoliłam ponieść się
wspomnieniom podczas jazdy.
Dojechałam
w końcu do najbardziej znanej mi dzielnicy. Wszystkie domy jednorodzinne lub
bliźniaki spowite były śniegiem, na niektórych podwórkach dostrzec mogłam
zające ze śniegu. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy mijałam znajomych sąsiadów.
Serce zaczęło szybciej bić, gdy zobaczyłam to miejsce. Ceglany dom, przykryty
warstwą suchych gałęzi bluszczu. Podjazd i chodnik idealnie odśnieżone, obok
bramy stała nawet łopata. Zaparkowałam przy chodniku, nie chcąc sprawiać
problemu domowemu kierowcy. Zaciągnęłam na głowę kaptur i mocniej opatuliłam
się bluzą, zanim wyszłam z samochodu. Postawiłam nogi na chodniku i wręcz od
razu poczułam znajomy, pyszny zapach domowych wypieków. Mama zawsze kilka dni
przed świętami brała wolne od pracy, akurat wtedy gdy zaczęła się już w
szkołach przerwa świąteczna – dlatego też, o ile byłam w domu, zawsze
towarzyszyłam jej w tych pysznych i pełnych miłości czynnościach.
Zabrałam z bagażnika torbę i
powiesiłam ją na tym samym ramieniu, na którym spoczywała już mniejsza, czarna.
Jednym kliknięciem zamknęłam samochód i pożałowałam nabrania głęboko powietrza
do płuc, bo nieprzyjemne zimno ogarnęło mnie również od środka. Czym prędzej
więc ominęłam zaspę śnieżną i podeszłam do furtki. Sięgnęłam dłonią za kraty,
by starym sposobem samodzielnie wejść na teren posesji. Zdałam sobie sprawę, że
nie ma znajomego przycisku, otwierającego furtkę. Westchnęłam niezadowolona i
sięgnęłam do kieszeni jeansów, w których na szczęście znalazłam jedną z kilku
czarnych wsuwek. Automatycznie na myśl przyszło mi włamywanie się do domu, gdy
na noc mama zamykała ją na wszystkie możliwe spusty, a ja byłam nieposłuszna i
wracałam od pewnego sąsiada w środku ciemnej nocy. Sąsiada, który miałam
nadzieję że nie widział, jak przyjeżdżam. Cichą nadzieję, że szlaja się gdzieś
po mieście, a nie obserwuje mój każdy ruch zza firany na piętrze. Bałam się
nawet spojrzeć w tamtą stronę, dlatego starałam się odgonić wszystkie negatywne
myśli i skupić na otwieraniu zamka. W końcu odblokowałam zamek i uśmiechnęłam
się triumfalnie, gdy przekroczyłam próg bramy. Przeszłam po znajomym, kamiennym
chodniczku przeprowadzonym przez środek trawnika, teraz pokrytego śniegiem.
Ostukałam zaśnieżone trampki na wycieraczce i weszłam po kilku ceramicznych
schodkach. Stanęłam przed ciemnymi, brązowymi drzwiami i uderzyłam się otwartą
dłonią w czoło. „Klucze.” – przeszło mi przez myśl, lecz zaraz potem schyliłam
się i podniosłam wycieraczkę, w nadziei na chociaż jeden, metalowy klucz. Jaki
mój uśmiech był szeroki, gdy zobaczyłam kartkę z napisem: „Jeśli A. zapomni
klucza.”. Podniosłam pliczek, starając się nie szeleścić nimi zanadto.
Zastanowiłam się chwilę, który może najlepiej pasować do dolnego zamka, na
który zwykła zamykać drzwi, gdy była sama. Jak najciszej nim przekręciłam i
wyjęłam, chowając do kieszeni spodni. Lekko nacisnęłam klamkę i otworzyłam
drzwi, a przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Tona znajomych zapachów
zawładnęła moim umysłem, z trudem powstrzymałam się od radosnego śmiechu.
Musiałam jednak dać mu ujście, bo gdy stanęłam na ciemnej posadzce i nie
zdążyłam jeszcze położyć żadnej z toreb, nawet nie zdjęłam kaptura, a już
ogromne, brązowe cielsko rzuciło się na mnie, radośnie szczekając i liżąc mnie
gdzie się da. Zachichotałam zadowolona i zaczęłam przytulać do siebie
obślinionego, dużego shar-peia.
- Mamo, Spartakus znowu się
ślini! – zawołałam w głąb domu, chichocząc.
- Matko kochana, święty Jacku z
pierogami… - usłyszałam z kuchni i zaśmiałam się. Reagowała tak, gdy działo się
coś naprawdę niezwykłego. Już po chwili w korytarzu pojawiła się osoba, za
którą tak bardzo tęskniła. Zmierzwione od pracy, czarne włosy. Pognieciony,
zielony fartuszek. Ściągnęłam z głowy kaptur, by lepiej jej się pokazać. Uśmiechnęłam
się szeroko, ukazując dwa rzędy równych zębów. – Księżniczka moja… - szepnęła,
gdy przytulała mnie do siebie, mimo protestów zniecierpliwionego zabawy psa.
Stałyśmy w uścisku przez dłuższą chwilę, a kilka moich łez zdążyło wchłonąć się
w jej bordową bluzkę. – Jak dzwoniłaś w zeszłym tygodniu nic nie mówiłaś, że
przyjedziesz… To ja muszę jajek dokupić, żeby dla każdego było…
- Spokojnie, mamo. Wczoraj
zdecydowałam o przyjeździe. – mruknęłam, napawając się jej uściskiem, którego
tak bardzo mi brakowało. Nie ma nic lepszego, niż gojenie ran i wspomnień w matczynych
ramionach. – Tęskniłam – ucałowałam ją w policzek.
- A co to za łzy? Moja mała Ania
przecież nigdy nie płacze, chyba że na „Gdzie jest Nemo?”.. – uśmiechnęła się podejrzliwie, wycierając
dłońmi moje mokre policzki.
- Ania chyba trochę dorosła i jest
aż zanadto emocjonalna… - mruknęłam, uśmiechając się słabo. Zsunęłam ze stóp
odrobinę mokre od śniegu, czarne conversy. Podrapałam się stopą po kostce
drugiej nogi i poszłam krok w krok za mamą do kuchni. – Jakie zapachy… -
mruknęłam i odstawiłam torby na kamienną podłogę. Pochyliłam się nad kuchenką i
zaczęłam obserwować, jakie pyszności gotują się z rąk najukochańszej kobiety na
świecie. – Czy to farsz na makowiec? – uśmiechnęłam się, podstępnie oblizując
usta.
- Dobrze powiedziane, na
makowiec. Zabieraj paluchy! – uśmiechnęła się, przeganiając mnie znad garnka.
Chwyciła mnie za ramiona i pokierowała na krzesło przy dużym stole. Usiadłam,
rozluźniając się nieco. Opadła na krzesło obok i z najszczerszym z możliwych
uśmiechów, wpatrywała się we mnie. – Myślałam, że miną lata zanim znowu
przyjedziesz. Na długo jesteś?
- Mam zamiar na kilka dni.
- Twój pokój stoi nie ruszony,
możesz wrócić w każdej chwili. – chwyciła moją dłoń i zaczęła głaskać ją.
- Wiem, mamo. Pamiętam o was. –
mruknęłam, wzdychając głęboko. Próbowałam stłumić swoje emocje, ale gdy tylko
próbowałam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, ogromna gula stawała mi w
gardle, a ciało drżało. Jej troskliwy wzrok lustrował każdą moją reakcję, jakby
gotowa była znieść każde moje słowo, nawet najbardziej raniące. – Ja.. –
zmarszczyłam brwi, próbując zebrać myśli. – Mówiłam… mówiłam ci, wyjechałam…
dlaczego wyjechałam… - zaczęłam jąkać się, plątać w wyrazach. – Ja to nadal
podtrzymuję…
- Jeśli tam spełniają się twoje
marzenia, rozumiem. – uśmiechnęła się lekko.
- Tu nie chodzi tylko o marzenia…
Ja wiem, jestem jeszcze młoda, może zbyt młoda żeby tak twierdzić, ale…
Wszystko co się wokół mnie dzieje sprawia, że nie widzę sensu powrotu na stałe…
- tłumaczyłam, a pojedyncze krople łez skapnęły po moich policzkach. Szybko je
starłam, uśmiechając się i śmiejąc z własnej reakcji na te wszystkie słowa. –
Tyle się dzieje, nie chcę tego stracić…
- Cii, spokojnie. Nikt nie każe
ci wracać na stałe. To twój wybór, gdzie będziesz żyć. – podniosła się i
podeszła do mnie, pozwalając się przytulić.
- Chciałabym być z wami, ale… -
załkałam, dając upust emocjom. Wtuliłam się w nią, jak mała dziewczynka.
- No już, nie płacz. Ania nigdy
nie płacze.
- Ania ciągle płacze, taka jest
prawda… - uśmiechnęłam się krzywo, ocierając słone krople z twarzy.
- Małgosiu, jakiś bogaty anglik
nam stanął przed domem, wiesz coś o tym? – usłyszałyśmy męski głos, dochodzący
z korytarza. Tupnął kilka razy butami, zapewne by pozbyć się z nich śniegu.
Słychać było rozpinanie zimowej kurtki, kilka podciągnięć nosem. – A co te
letnie trampki tu robią?
By dłużej nie trzymać go w
niepewności, uśmiechnęłam się przelotnie do mamy i wstałam. Wyszłam do
korytarza i korzystając z jego nieuwagi, mocno wtuliłam się w jego przykryty
grubym swetrem tors.
- Cześć tatusiu. – mruknęłam.
Poczułam znajomą woń zapachu samochodowego i miętowych gum do żucia.
- Anna, a ty co tu robisz… -
zaśmiał się, drażniąc moją głowę wąsami i brodą. – I jeszcze mi powiedz, że to
cacko przed domem jest twoje. – W odpowiedzi pokiwałam głową i zaśmiałam się
przez łzy.
- Tęskniłam za wami, bardzo.
***
- Widziałeś gdzieś mój telefon?
Taki czarny, bez żadnej ryski… - mruknęłam, przechodząc obok kanapy na której
siedział szczupły, w średnim wieku mężczyzna, po którym odziedziczyłam wygląd
niemal całkowicie.
- Nie porysowałaś jeszcze
telefonu? A to nowość.. – zaśmiał się, kopiąc mnie zaczepnie w udo. W
odpowiedzi wysunęłam na wierzch język i uśmiechnęłam się, gdy znów mnie
zaatakował stopą.
- Hej!
- Ojcu język pokazywać? Myślałem,
że się nauczyłaś. Te dzieciaki.. – zaśmiał się, a ja westchnęłam.
Ubrałam
pachnącą Nim ciepłą bluzę, starając się jak najsilniej nie myśleć o jej
właścicielu. Po co były mi kolejne łzy? Już wystarczająco się dziś napłakałam,
musiałam przystopować. Wsunęłam stopy w stare, znalezione gdzieś na dnie szafy
podróbki australijskich butów Emu i sprawdziłam, czy w kieszeni spodni mam
kluczyki. Gdy się upewniłam, odgoniłam nogą ogromne cielsko stęsknionego psa,
który zamierzał wyjść ze mną. „Zostań” – mruknęłam, zamykając za sobą drzwi
wejściowe. Ogarnął mnie nieprzyjemny mróz, dlatego zaciągnęłam rękawy, a na
głowę ubrałam kaptur. Zmrok zapadł już jakiś czas temu, wokół słyszałam jedynie
cichy szelest wiatru. Zbiegłam powoli po schodkach, uważając by się nie ześlizgnąć.
Prawie do tego doszło, gdy byłam w połowie drogi do ciemnej furtki. Odetchnęłam
głęboko, gdy zobaczyłam przed sobą bramę. Z lekkim skrzypnięciem otworzyłam
drzwiczki, by stanąć na brukowym chodniku, który jako jedyny dzielił mnie od
mojego czarnego samochodu. Wciągnęłam powietrze przez nos, a po chwili go
zmarszczyłam odnosząc wrażenie, że czuję nieprzyjemny zapach palonego tytoniu
i… marihuany. Uznałam, że nadmiar wrażeń dzisiejszego dnia robi swoje, więc
niewiele się nad tym zastanawiając wyciągnęłam z ciasnej kieszeni rurek
kluczyki i otworzyłam auto. Pociągnęłam za klamkę, a ze środka doszło do mnie
ciepłe powietrze. Uklękłam na skórzanym fotelu, przeszukując wszelkie możliwe
schowki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że go nie znajdę. Zaczęłam wpychać
rękę pod fotel, aż w końcu dostrzegłam czarne, prostokątne urządzenie przed
moim nosem, na fotelu pasażera. Parsknęłam cichym śmiechem i sięgnęłam po
niego, karcąc się w myślach. Wyczołgałam się z pojazdu i zatrzasnęłam
drzwiczki. Obróciłam w ręku kilka razy kluczyki, w poszukiwaniu odpowiedniego
przycisku pod palcem. Upuściłam je jednak i cicho pisnęłam, gdy nie wiadomo
skąd usłyszałam znajomy, męski głos.
- Proszę, proszę.. Anne Olivia
Holmes. Jak to zagranicznie brzmi.. Jednak postanowiłaś wrócić do domu. –
Przerażona spojrzałam na szatyna, opierającego się o bok mojego samochodu.
Drżącą ręką podniosłam z chodnika mały, plastikowy samochodzik o opływowym
kształcie, który tak naprawdę otwierał i zamykał czarne auto.
- Co ty tu… - zaczęłam cicho załamanym
głosem.
- Co ja tu robię? Mieszkam, żyję,
istnieję, czekam aż dziewczyna która mnie zostawiła wróci… - powiedział, a mnie
przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jeszcze gorzej się poczułam, gdy zaczął
przejeżdżać po moim ciele swoimi ciemnymi oczyma. – I się doczekałem. –
zawadiacko się uśmiechnął. Światło księżyca i kilku latarni oświetlało jego
bladą twarz, czarny tunel w lewym uchu i ciemny tatuaż na odkrytym fragmencie
szyi, których jeszcze dwa lata temu nie było. Mroku dodawały mu ciemne jeansy i
czarny, elegancki płaszcz. Ciemne włosy pełne nieładu, częściowo schowane były pod
postawionym kołnierzem.
- Nie wróciłam do ciebie. –
powiedziałam oschle, starając się połknąć gulę w gardle. Zaciągnęłam mocniej
rękawy bluzy, by choć odrobinę poczuć się bezpieczniej. Czułam, jakby stanowiła
ona bardziej moją ochronę przed nadmiernymi negatywnymi emocjami, niż przed
mrozem.
- To po co wróciłaś, jak nie do
mnie?
- Przyjechałam odwiedzić rodzinę…
- parsknął śmiechem, gdy szeptałam. Nerwowo poprawiłam kilka kosmyków włosów,
rozglądałam się wszędzie gdzie to możliwe, byle nie złapać kontaktu wzrokowego.
- Mówi to ta, która goniła za
marzeniami i za poradą dziadziusia zostawiła wszystkich, nie mając nic. A teraz
wraca jak jakaś snobka… - przymknęłam powieki, ale nie powstrzymało to
kapiących łez. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie mieszaj do tego mojego
dziadka. Kochałam go i nadal kocham. Trochę szacunku mógłbyś okazać. –
wycedziłam przez zęby, patrząc swoimi załzawionymi oczyma w jego mroczne
spojrzenie. Musiałam stawić mu czoło, aż taka słaba nie mogłam być.
- A nie mógłbym. Bo to ty nie
okazałaś mi szacunku. Nie pamiętasz? Mówiłem, że będziesz pusta jak wyjedziesz.
Do niczego nie dojdziesz. Pieprzyłaś o miłości, że mnie kochasz, a i tak
wyjechałaś. – podniesionym głosem mówił, sprawiając mi niemiłosierny ból.
Podszedł do mnie kilka kroków i przyłożył do ust skręta. Zaciągnął się, po czym
wydmuchał dym prosto w moją twarz. Nie zareagowałam, udając silną.
- Jak mogłabym kochać kogoś, kto
nie akceptował moich marzeń?
- Twoim marzeniem była cholerna
miłość, którą ci dawałem. Cała reszta to gówno, które kiedyś i tak stracisz. –
bolało. Bolało tak bardzo, że łzy już ciekły strumieniami. – No i gdzie ta
twarda, walcząca laska, co? Bo póki co, widzę przed sobą nędzną, słabą postać.
- Nie kocham cię, Patryk. – znów parsknął śmiechem.
- Nie wierzę ci. Gdybyś mnie nie
kochała, to nawet na chwilę byś się tu nie pojawiała. Nie udawaj silnej. –
wychrypiał, znów zaciągając się szkodliwymi oparami.
- Niszczysz sobie życie, wiesz? –
wyszlochałam, pokazując głową na skręta.
- Ty też sobie niszczyłaś. Razem
chodziliśmy do garażu i…
- Ile to było razy, co? Dwa? Bo
pamiętam, że jedynie namawiałeś mnie do tego. Cieszę się z tego, co mam teraz. Zmieniłam
się..
- Co masz? Kasę? A może dałaś
dupy jakiemuś miliarderowi i stąd masz te wszystkie zabawki… - chichotał, ale
mi nie było do śmiechu.
- Sama na to zapracowałam.
Spełniam marzenia, zarabiam, jestem kochana… - zaczęłam wymieniać podniesionym
głosem. Emocje nie pozwalały mi na zachowanie milczenia, jeszcze chwila a
wybuchłabym, tak jak miałam to w zwyczaju kilka lat temu.
- Jesteś kochana… A to ci
nowinka. Sądziłem, że takiej fałszywej nie pokocha nikt, oprócz mnie.
- Jestem szczęśliwa i nie
pozwolę, żeby przeszłość zrujnowała mi przyszłość. Jesteś durniem, jeśli
myślisz że po tym wszystkim coś do ciebie czu..
Więcej nie mogłam powiedzieć, bo
przygwoździł mnie swoim niebezpiecznie gorącym ciałem do samochodu. Szorstkimi
ustami zaczął obłapywać moje, co było bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Starałam
się wyrwać z całej siły. Jego ciężar nie pozwalał mi wykonać żadnego ruchu, a
papieros zaczął dotykać mojego karku, boleśnie paląc. Wiedziałam, że robił to
celowo. Z premedytacją sprawiał mi ból myśląc, że jestem taka jak kiedyś. Mylił
się. I tym sprawił mi jeszcze większy zawód i ból. Nie mogłam odetchnąć, by
wypuścić z siebie szloch. Jego nieprzyjemny zarost drapał mój policzek. Nie
odrywając się od mojej twarzy, zaczął wsuwać rękę pod warstwę mojego ubrania. Każdy
jego dotyk powodował coraz silniejszą odrazę oraz strach. Mimo cieknących łez
słabości znalazłam w sobie ostatki energii, by kolanem uderzyć go w krocze.
Skulił się i przeklął siarczyście, robiąc mi dostęp do przejścia. Czym prędzej
pognałam w stronę domu, po drodze trzaskając furtką i kilkukrotnie potykając
się o własne nogi.
- Szmata! – usłyszałam, zanim
zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. Oparłam się o nie i wzięłam kilka głębokich
oddechów. Serce wyznaczało bolesny rytm, a ręce drżały. Zaczęłam przeszukiwać
kieszenie, w poszukiwaniu telefonu. Nie chciałam znów go spotykać, dlatego
odetchnęłam, gdy znalazłam go w głębokiej kieszeni bluzy. Wytarłam rękawami
mokre policzki i pociągnęłam nosem, zsuwając ze stóp buty. W progu salonu pojawiła
się mama, z kubkiem herbaty w ręku. Wciąż zapatrzona w ekran telewizora,
zaczęła mówić:
- Ostatnio Patryk o ciebie pytał,
może ty mu przemówisz do rozsądku, narkoman się z niego zrobił…
- Za późno… - cicho mruknęłam i
żwawym krokiem ruszyłam po schodach, po drodze chwytając torbę z moimi
rzeczami.
Delikatnie
nacisnęłam klamkę, o opływowym kształcie. Uchyliłam drewniane drzwi i zapaliłam
światło. Przed oczyma miałam mój dawny pokój w nienaruszonym porządku, taki
jakim go zostawiłam. Duże, pełne poduszek łóżko stało na środku jednej ze
ścian, dając do siebie dostęp z obydwu stron. Prawie pusta szafa z ubraniami
tuż obok wejścia, biurko przy przeciwległej ścianie i kilka regałów z
książkami. To mi przypomniało, jak bardzo podobna jest moja sypialnia, która
czeka na mnie w Londynie.
Położyłam swoje rzeczy na ciemnej
narzucie łóżka, w amoku wyjmując niemalże całą ich zawartość, łącznie z
ubraniami. Momentalnie powstał chaos, w porządku który jeszcze chwilę temu
tutaj panował. Znalazłam na dnie torby białego laptopa, którego postanowiłam od
razu włączyć. Nerwowo, połykając przy tym kapiące łzy zaczęłam rozbierać się z
ciasnych jeansów i reszty ubrania. Chwyciłam rzucone na podłogę spodnie od
dresu i jakąś białą podkoszulkę, którą prawie podarłam przy ubieraniu.
Zrzuciłam z łóżka wszystko poza laptopem i telefonem, w którego ekran tępo się
wpatrywałam. Kilkanaście nieodczytanych wiadomości, w większości od jednego
adresata. Odpisałam jednym, krótkim i w miarę treściwym słowem – „skype”.
Rzuciłam się na poduszki, wciąż czując jak powieki nie schną. Zaczęło mi czegoś
brakować. Brakować do bólu, który był równy rozrywaniu wszystkich wnętrzności.
Leżałam na brzuchu, z głową jedynie przekrzywioną w stronę ekranu komputera.
Policzki mnie parzyły od emocji, których słone krople wcale nie ochładzały.
Wykonałam kilka machinalnych kliknięć, by już po chwili słyszeć dźwięk
wykonywanego połączenia. Nie miałam pojęcia, czy dobrze robię. Nie wiedziałam po
co to robię. Nie widziałam dlaczego akurat do niego… A może wiedziałam, że
tylko ten widok przyniesie mi całkowite ukojenie? Uspokoi myśli, lub tylko je
wzburzy – możliwości było tak naprawdę wiele. Nie minęło kilka chwil, a już
przed moimi oczyma ukazał się On. Uśmiechnięty, ze zmierzwioną czupryną, którą
tak bardzo pragnęłam przeczesać chudymi palcami. W podkoszulku i krzywo
założonej bluzie, wyglądał tak… normalnie. Gdybym o tej porze była w Londynie,
miałabym identyczny widok tuż obok siebie. W rzeczywistości, a nie na ekranie.
Nie obchodziło mnie to, jak wyglądam. Liczyło się to, że widzę jego. I gdy
zmartwiony moim wyrazem twarzy i mokrymi oczami wypowiedział moje imię, kilka
kropelek znów wypłynęło.
- Poczekaj chwilkę. – mruknęłam
ledwie zrozumiale, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podrapałam się po głowie
i zaczęłam szukać czegoś, co pomogłoby mi w lepszym samopoczuciu. Przekopałam
rękami stertę ubrań, którą utworzyłam na podłodze. Chwyciłam za rękaw mój
ostatnimi czasy ulubiony kawałek materiału, zakończony suwakiem i kapturem. Moją
tarczę ochronną, przenośny schron, który pozwala na chwilę zapomnienia. W
drodze powrotnej do łóżka, uderzyłam stopą w wystające spod niego pudełko.
Przeklęłam z boleści, a z komputera dobiegł mnie stłumiony chichot. – Hej, nie
śmiej się ze mnie. – mruknęłam, a on zamilkł. Podniosłam z ziemi metalowe
pudełko, przyozdobione kilkoma kokardami. Usiadłam po turecku przed laptopem,
kładąc skrzyneczkę obok. Starannie owinęłam się ciepłą bluzą, wdychając jego
zapach. Chciałam się w nim zatracić jak najsilniej, byle poczuć w sercu
przyjemne ciepło. Przymknęłam powieki, zasłaniając przez chwilę twarz miękkimi
rękawami. W końcu stanowczo pociągnęłam nosem na znak, że muszę się opanować. Odsłoniłam
swą twarz i spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie z uwagą,
zainteresowaniem. Podejrzewał, że coś jest nie tak ale nie poruszał tematu.
- Chyba dobrze zrobiłem, dając ci
ją. – mruknął, lekko się uśmiechając. Pokiwałam głową i cicho westchnęłam. Tak bardzo
pragnęłam wtulić się w jego ciepłe, miękkie ciało. W pierś, która idealnie wpasowywała
się w moje ciało. Chciałam, żeby objął mnie ramionami, lekko kołysał na boki i
całował każdy skrawek mojej twarzy. W tym momencie, brakowało mi tego jak
powietrza. Patrzyłam na niego z utęsknieniem. Mimowolnie przysunęłam dłoń do
ekranu i przejechałam palcami po miejscu, gdzie widziałam jego włosy, policzek,
ramiona. Uśmiechnął się i posłał mi całusa. Ukrywając skapującą łzę, złapałam
go i przyłożyłam do miejsca, gdzie boleśnie biło serce.
- Opowiedz mi, jak minął dzień. –
mruknęłam, chcąc usłyszeć jego głos. Zatracić się w nim, jak w najpiękniejszej
melodii. Zachowałam się nie w porządku, bo wsłuchiwałam się w samo brzmienie, a
nie treść. Słuchałam sercem, oczy wbiwszy w kolorowe pudełeczko. Kojąc uszy
ciepłym dźwiękiem uchyliłam jego wieczko. Zmarszczyłam brwi, widząc kilka zdjęć
i zapisanych kartek. Na jednej z pierwszych widniał napis: „Before I die”.
Poniżej, kolorowymi flamastrami wypisane zostały wszystkie moje marzenia, jakie
chciałam wtedy spełnić. Znalazła się tam moja obecna praca, podróżowanie,
szczęście, przyjaźnie, wolność, miłość…
Więcej nie musiałam czytać. Sięgnęłam
po kolorowy ołówek, który leżał pod zdjęciami i zaczęłam powoli wykreślać to,
czego dokonałam.
Skończyłam ze skreślonymi
wszystkimi punktami.
Odłożyłam
kartkę na bok, by przejrzeć pozostałą zawartość magicznego pudełka. Znalazły się
w nim głównie zdjęcia tego, czego pragnęłam dokonać. Stare ulotki o kursach
fotograficznych, reklamy promocji na tanie bilety lotnicze. Kilka starych monet
w różnych walutach, breloczek od siostry przywieziony z Włoch. Na samym dnie,
złożona kilka razy, duża kartka, zdaje się że sporego formatu. Przyklejona do
niej została żółta, mniejsza, ze słowami: „Im się udało, to dlaczego mi nie
może?”. Drżącymi rękoma zaczęłam rozwijać pieczołowicie poskładany papier. Położyłam
sobie ją na kolanach i utkwiłam w niej wzrok. Drobny, ale szczery uśmiech
zagościł na mojej twarzy, mimo spływających ciurkiem po policzkach łez.
Zorientowałam
się, że on jedynie obserwuje moje poczynania. Dawno przestał mówić, albo mówił
cokolwiek, byle wydawać jakieś dźwięki.
- Pokażesz mi, co tam znalazłaś? –
spytał. Zaśmiałam się cicho, odrobinę powątpiewając, czy nie był to szloch, z
uwagi na ilość łez. Zaczęłam kręcić głową, jednocześnie wycierając dłonią słone
kropelki.
- Nie zrozumiesz, jest po polsku.
– zaśmiałam się, a on się uśmiechnął.
- Trudno. Chcę zobaczyć, co cię doprowadziło
do takiego uśmiechu przez łzy. Ja widzę wszystko. – powiedział, uśmiechając się
pięknie. Westchnęłam cicho. Wyprostowałam się i podniosłam kartkę, odwracając
treść w stronę laptopa.
Podziwiał
zdjęcia niejakiego Harry’ego Styles’a, Liama Payne’a, Zayna Malika, Louisa
Tomlinsona i samego siebie. Fotografie dokumentujące ich największe
osiągnięcia, momenty przełomowe w karierze. Chwile upadku, pogromu plotek i
fali emocji. Wszystko otoczone moimi komentarzami, mówiącymi że doszli do tego
wszystkiego goniąc marzenia. Sprostali wszystkiemu, bo nie chcieli żeby to
upadło. Brnęli dalej, nie powstrzymali się.
- Zrobiłam to już jakiś czas
temu. Nie byłam super fanką, ale podziwiałam was za to, że do tego wszystkiego
doszliście. Spełniliście marzenia, byliście dla mnie wzorem idealnym. –
wytłumaczyłam się, chowając twarz za kartką. Po chwili opuściłam ją, patrząc na
jego skrzące się, wesołe oczy. Szczery uśmiech, który tak bardzo uwielbiałam.
- Jesteś wspaniała. – mruknął. –
Widziałem twoją smutną twarz i łzy, przed tym się nie schowałaś. Boli mnie, gdy
cię taką widzę. Ale kocham cię jeszcze mocniej, gdy widzę szczęście wymalowane
na twojej zarumienionej twarzy. – powiedział, a ja uśmiechnęłam się szerzej niż
sądziłam, że umiem i wytarłam rękawem kolejne łezki. Rozgrzał tymi słowami moje
serce do granic możliwości.
- Jak wrócę, to mnie przytulisz?
- Co za pytanie! Myślałem, że to
oczywiste. – uśmiechnął się, przeczesując swoje włosy palcami. Po chwili
kaszlem próbował zagłuszyć swoje donośne burczenie w brzuchu.
- Zjedz coś.
- Wolę ciebie. – puścił mi oczko,
a ja się uśmiechnęłam.
- Pustą masz lodówkę, mam rację? –
spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi tylko krzywą minę. – Nie zgrywaj bohatera,
idź do sklepu. Tylko zadzwoń do mnie jeszcze.
- Nic mi się nie stanie, mogę
zostać.
- Zrób to dla mnie i idź. Tylko
wróć. – powiedziałam, po czym rozłączyłam się. W tym samym momencie, usłyszałam
ciche pukanie do drzwi. Charakterystyczne trzy stuknięcia, na których dźwięk od
razu rzekłam „Proszę”.
Weszła
powoli, rozglądając się po pomieszczeniu. Wytarłam mokre policzki szarymi
rękawami i obdarzyłam ją lekkim uśmiechem. Zamknęłam laptopa i odstawiłam go na
niedużą szafkę nocną.
- Już zapomniałam, jak to jest
widzieć twój bałagan. – spojrzała na stertę ubrań, leżącą przy łóżku. Skrzywiłam
się nieco i podrapałam po głowie. Ciepło i troska biły z jej spojrzenia. Podniosłam
się, gdy zobaczyłam jak zaczyna podnosić je z podłogi i składać w kostki na
krześle. Schylałam się razem z nią, robiąc to samo. Zebrałam wysypane z
kosmetyczki kosmetyki i ułożyłam je na prawie pustym biurku. – A cóż to… -
zaczęła, wyciągając spod błękitnej koszuli beżowy, jedwabny materiał.
- Sukienka, założyłam ją raz. –
odparłam.
- Musiała to być specjalna okazja…
Jest piękna. – rozłożyła ją na łóżku, oglądając każdy jej skrawek.
- Przedwczoraj byłam na weselu. –
mruknęłam w odpowiedzi, czując że zaczynam się czerwienić.
- Ktoś dla ciebie bliski brał
ślub? – Nie zdziwiło mnie to pytanie. Nie miała w zasadzie pojęcia o moich
znajomych, o relacjach, o życiu… rozmowa skupiała się zawsze na tym, czy
wszystko u mnie dobrze, czy sobie radzę, czy cieszę się z życia. Nie schodziłyśmy
nigdy na dalsze tematy, co teraz uważałam za błąd.
- Brat… - zaczęłam, ale urwałam. Onieśmielona
uśmiechnęłam się i schowałam twarz w materiale bluzy, sięgając po parę jeansów,
by ułożyć je zgrabnie na kupce. - … Znajomy. Tak, znajomy.
- Hej, co to za pąsy? – zaśmiała się,
pokazując na moje poliki.
- Jakie pąsy? Nie ma pąsów,
ciepło jest tutaj i tyle…
- Jak żeś ubrała się w grubą bluzę
to masz. – zachichotała.
- Dobrze mi w niej.
- W to ja nie wątpię. Myślisz, że
nie nosiłam kiedyś ubrań twojego ojca? – zaśmiała się, stając obok. Westchnęłam
głęboko, czując jak ręce mi się trzęsą. Nie potrafiłam ukryć nerwowego
uśmiechu. Uśmiechu, do którego dołączyły ogniki w oczach na myśl o pewnej
osobie.
- Mamo, chyba jest coś, o czym ci
muszę opowiedzieć…