Słoneczny Londyn od zawsze był czymś, co wywoływało mój
uśmiech na twarzy. Wyspy Brytyjskie z założenia były ponurym miejscem ze
względu na pogodę przez większość roku. Dlatego gdy wraz z pierwszymi dniami
wiosny pojawiały się ciepłe promienie z witaminą D, niemalże w podskokach
wychodziłam z domu i chciałam chłonąć ten naturalny antydepresant. Tęskniłam
już za latem. Za dniami, kiedy nie trzeba było wpychać w kieszenie czapki i
rękawiczek na wszelki wypadek. Potrzebowałam ciepłej i promiennej radości, którą
dawała mi wspaniała pogoda.
Po raz kolejny zajadałam szczęście. Celebrowałam
pojawienie się słońca obfitym lunchem, do którego planowałam dokupić później
deser. Wierzyłam, że skoro chcę kochać siebie i to jaka jestem, nie mogę
odmawiać sobie przyjemności. Niedopinające się spodnie i opięte w brzuchu i
biuście bluzki stopniowo zastępowałam nowymi, rozmiar większymi. Bo skoro w tej
chwili nie wchodzę w stare ubrania, nie mogę trwać tylko i wyłącznie z nimi w
szafie. Większe i niekrzywdzące mnie w pasie jeansy poprawiały mój komfort w
ciągu dnia, a nowa kolorowa bluzka, która nie chciała rozerwać guzika na
wysokości moich piersi, krzyczała do wiosny o zbawienie. Zrzucenie „pozimowego”
rozmiaru to u mnie proces, zwłaszcza przy napiętym harmonogramie życia. Ale gdy
z każdym dniem uczyłam się miłości do swojego ciała, uczyłam się też akceptacji
niektórych mechanizmów. Gdy organizm czegoś potrzebuje, spełniam jego
zachcianki i nie działam wbrew sobie. Czuję, że za dużo trzęsie mi się nad
biodrami? Pójdę się przebiec kilka kilometrów, będę pewniejsza siebie.
Potrzebuję wewnętrznego oczyszczenia? Znajduję na to swój sposób. Ale przede
wszystkim, kocham siebie. Bo jeśli jutro umrę to przynajmniej ze świadomością,
że nauczyłam się żyć ze sobą w zgodzie.
- Dawno nie byłam w
kinie, może pójdziemy na coś? Zrobimy sobie babski wieczór któregoś dnia. –
Charlie przełknęła kawałek naleśnika, który wcześniej umoczyła w słodkim
miodowym sosie. Starałyśmy się budować naszą relację mimo wszystkich drobnostek
(niektórych wielkości słonia afrykańskiego), które zdążyły stanąć nam na
drodze.
- Masz jakiś pomysł na
film? Ostatnio trochę obejrzałam w domu. – Powiedziałam nieelegancko, z pełną
buzią. Ale równie mocno chciałam jej odpowiedzieć, jak i dalej jeść moje
truskawki.
- Widziałaś drugą część
Greya? – Uniosła sugestywnie brwi, oblizując potem usta. Sięgnęła po filiżankę
cappuccino i upiła łyk, wciąż oczekując mojej reakcji. Z zalotnym uśmieszkiem.
- W zasadzie.. –
Mruknęłam, zapychając sobie znów buzię kęsem placka. Wiedziała, że robię to
specjalnie, żeby uniknąć odpowiedzi. Oboje wiedziałyśmy, o co chodzi. Śmiałyśmy
się do siebie oczami, czego od dawna mi brakowało.
- Przetrwał to
chłopaczyna?
- Oglądaliśmy w dzień
kobiet, nie miał wyjścia. – Uśmiechnęłam się, kręcąc głową na wspomnienie tego
istnie damskiego dnia.
- Świętowaliście w końcu
jakoś? Pamiętam twoją silnie feministyczną wiadomość z rana.
- Bez fajerwerków, bo to
nie Nowy Rok, ale było miło. – Rozgrzałam swoje serce na myśl o jego trosce. –
Dostałam kwiaty, zawiózł mnie na zajęcia, a popołudniu wrócił szybko ze studia
z dobrym jedzeniem.
- I ochotą na oglądanie
pornosa dla mamusiek? – Parsknęła.
- Och, cicho bądź. Byłam
ciekawa, jak to wygląda!
- Wiedziałaś, bo
przeczytałaś książkę, niczym napalona nastolatka! – Zaśmiała się znów. – Jak
bardzo niezręcznie było, kiedy dawał jej klapsy?
- Charles! –
Zachichotałam, ale na policzkach poczerwieniałam.
Rozejrzałam się dookoła, kontrolując czy bardzo głośno
rozmawiamy i się wyróżniamy. Całe szczęście gwar w knajpce był wystarczająco
zagłuszający. Wszyscy dookoła zajęci byli swoimi przekąskami i kawą, której
zapach unosił się w całym lokalu. Zrobiło mi się ciepło, więc zsunęłam z ramion
szarą kaszmirową bluzę, której dodatkowe stopnie komfortu w tej chwili nie były
mi potrzebne.
- Jesteśmy dorosłe,
Annie. Duże dziewczynki mogą już na te tematy rozmawiać, wiesz? – Żartowała
sobie ze mnie, więc spojrzałam na nią spode łba. Spaliłam jeszcze większego
buraka i utkwiłam wzrok w moim talerzu z drugą połową placków.
- Charlie. To, że jedną z
twoich głównych rozrywek w tej chwili jest aktywne współżycie z twoim seks
partnerem nie oznacza, że na śniadanie zaserwuję Ci porcję wydarzeń z naszej
sypialni. – Zauważyłam ostrożnie. Skrzętnie omijając fakty, których wciąż nie
była świadoma.
- Wiem, słodka. –
Uśmiechnęła się szczerze. – Ale pamiętaj, że jestem też twoją przyjaciółką. W
razie czego możesz uderzyć do mnie ze wszystkim. – Mrugnęła zaczepnie, zanim
zaczęła znów kroić kawałek swojego naleśnika.
„Przyjaciółka” – słowo proste, ale o jakże głębokim
znaczeniu. Nie pamiętałam, kiedy po raz ostatni z pełną premedytacją i
świadomością, użyłam go. Zbyt wiele razy przejechałam się na jego stosowaniu w
sytuacjach, gdy nie było to wcale potrzebne.
Zanim jakkolwiek zareagowałam, ekran telefonu, który
leżał obok mojego talerza, zaświecił się. Jako pierwszy ujrzałam wykrzyknik, że
zostało pięć procent baterii. Zignorowałam go, po czym krzyczało do mnie
zdjęcie uśmiechniętego Nialla, który dzwonił.
- Śmiało. – Mruknęła
blondynka zachęcającym tonem, pokazując dłonią na telefon. Przesunęłam więc
palcem po ekranie i odebrałam.
- Hej.
- Hey doll, need a ride home? – Zapytał. Kilka godzin nie słyszenia
jego głody przypomniało mi, jak wiele straciłam. Uśmiechnęłam się mimowolnie na
tę drobną przyjemność.
- Przyda się, żeby
Charles nie musiała mnie odwozić specjalnie. – Odparłam. Cały dzień ktoś inny
dbał o moje bezpieczne podróżowanie, podczas gdy moje auto stało cierpliwie w
garażu i czekało, aż nikt nie będzie chciał mnie gdzieś podwieźć. – Tyle że
jeszcze jemy. A ty gdzie jesteś?
- Wychodzę ze studia. Na
zewnątrz czeka kilka fanek, więc może podejdę na minutę. Ale zaraz potem mogę
do was przyjechać.
- No dobra, napiszę ci
adres zaraz.
- Nie spiesz się,
królewna ma jeszcze do zjedzenia trzy placki! – Charlie podniosła głos, na co
Niall się zaśmiał lekko.
- W porządku dziewczyny,
do zobaczenia.
Domyślałam się, że źle robię, nie mówiąc jej do końca
prawdy. Nie wiedziałam też, co powiedział jej Damian – i czy w ogóle poruszył
mój temat. Czy powinna wiedzieć, co nas kiedyś łączyło? O pocałunku? Było to
jedno z moich zmartwień za każdym razem, gdy się spotykałyśmy. Zawsze jednak
było to o różnej mocy, bo bywały rzeczy o wiele ważniejsze do przedyskutowania,
niż jakiś tam prowizoryczny związek w tajemnicy, który skończył już dawno swój
żywot.
Lemoniada już dawno przesiąkła kwaśnym sokiem z kawałków
limonki, którą wrzuciła kelnerka do mojej szklanki. Dlatego skrzywiłam się, gdy
brałam ostatnie dwa pociągnięcia rurką. Złotowłosa opadła plecami na oparcie
krzesła i odpoczywała po jedzeniu, a ja dogryzałam ostatnie kawalątki placków.
Mój brzuch jednak miał ochotę się poddać, pękał w szwach od wypełnienia.
- Śledzisz trochę London
Fashion Week? – Spojrzałam na nią, wyrwana z zadumy nad moim niedokończonym
jedzeniem. Było takie dobre, że nie mogło się zmarnować.
- Nie, ale ty na pewno
tak. – Uśmiechnęłam się lekko. – A co?
- Widziałam nową kolekcję
Elie Saab. – Na nazwisko tego projektanta moje ręce na ułamek sekundy zamarły,
a serce przyspieszyło z podekscytowania. – Znowu zrobili cudeńka, które swoją
drogą, idealnie by do ciebie pasowały. Mnóstwo kwiatów i pasteli. – Mówiła, a
ja raz jeszcze popiłam ostatni kęs jedzenia. Poddałam się, nie byłam w stanie
dokończyć mojej porcji.
- On robi najśliczniejsze
suknie na świecie. – Przyznałam. – Pokazywałam ci…? – Mruknęłam, sięgając
odruchowo po telefon. Otworzyłam aplikację ze zdjęciami i zaczęłam szukać
jednego sprzed kilku miesięcy.
- Co? O czymś nie wiem? –
Dopytywała nerwowo. Zdążyłam się jedynie uśmiechnąć, gdy nagle czyjeś dłonie
zasłoniły mi oczy. Zamarłam na ułamek sekundy, pamiętając do czego doprowadziła
moja nieuwaga podczas urodzin. Rozluźniłam się wyraźnie, z głębokim oddechem,
gdy poczułam nad uchem znajomy oddech, a zaraz potem szept:
- Zgadnij kto to. – Nie
umiałam pomylić jego akcentu z żadnym innym. Szeroko się uśmiechnęłam, a wraz z
buzią całe moje serce. Powędrowałam dłońmi na moją twarz, żeby złapać jego
palce i rozluźnić ich splot. Nim odwróciłam głowę, jego usta już przykleiły się
do mojego policzka i zostawiły na nim soczystego całusa.
Zagryzłam
dolną wargę, by powstrzymać usta od nadmiernego szczerzenia się, ale
bezskutecznie. Jego widok i tak drobne, czułe gesty zawsze sprawiały, że czułam
się jak w chmurach. Jakieś aniołki doczepiły mi skrzydełka i unosiłam się,
fruwałam dookoła. Wyglądał tak samo domowo i wspaniale, jak rano. W luźnej
koszulce z długim rękawem i cienkiej kurtce z materiału, bo nie dało mu się
przemówić do rozsądku, że jeszcze nie ma lata i się rozchoruje. Na głowie miał
granatową czapkę z daszkiem, która sprytnie załatwiała sprawę kamuflażu. Zarost
na stałe już przyklejony do policzków, który potwierdzał jego wiek.
Przysunął
sobie krzesło, które stało koło wolnego stolika obok i usiadł pomiędzy nami,
witając się jednocześnie z Charlie.
- O czym rozmawiamy? –
Wyjął z kieszeni jeansów telefon i położył go przed sobą, żeby wygodniej się
ułożyć. Jego ręka powędrowała pod stołem na moje kolano, przyjemnie je
ogrzewając i traktując to jako dłuższą i intymniejszą, ale mniej widoczną formę
powitania.
- Ann miała mi coś
pokazać, ale ją zdekoncentrował jakiś Irlandczyk. – Mruknęła, puszczając do
mnie oko. Ściągnęłam usta do wewnątrz i zerknęłam znów na telefon, który
trzymałam. Niestety tylko po to, żeby ujrzeć kręcącą się ikonkę ładowania i
gasnący ekran.
- Właśnie mi padł
telefon, chyba zostawimy to na inny raz. – Wzruszyłam ramionami.
- O nie, kochana. To było
coś ważnego! – Uniosła się oburzona. Tak, jakbym zabrała jej dostęp do
ulubionego serialu. Przewróciłam oczami. Po co w ogóle zaczynałam temat?
- Daj swój telefon. –
Mruknęłam do Nialla. – Masz jeszcze zdjęcia z przymiarki? Przed twoim balem
charytatywnym? – Spytałam, gdy podawał mi swojego iPhone’a w masywnym pokrowcu
z dodatkową baterią.
- Mhm.. – Przytaknął. –
Będziesz to jadła? – Kiwnął w stronę mojego talerza, na co pokręciłam przecząco
głową. Przysunęłam mu pod nos talerz z resztkami lunchu i przeniosłam swoją
uwagę na urządzenie.
- Chodzi ci o tę zieloną
sukienkę, w której poszłaś? – Dopytywała. Spojrzałam na nią i tajemniczo się
uśmiechnęłam, kręcąc głową na boki.
Odblokowałam jego telefon, znając na pamięć kod.
Spodziewałam się, że otworzą mi się mapy z adresem, pod który przyjechał, albo
wiadomości, których nie zamknął. Nie w moim interesie było przeglądanie jego korespondencji,
więc chciałam szybko przejść do albumu ze zdjęciami. Przed oczami jednak
ukazało mi się jedno zdjęcie, ale z aplikacji Instagram. Musiał go przeglądać
niedawno. Co jednak zamroziło mój wzrok, było zawartością. Zdjęcie, pod którym
czerwone serduszko polubienia wyraźnie do mnie krzyczało. Należało ono do
osoby, o której nauczyłam się nie myśleć i omijać we wszystkich wiadomościach
ze świata celebrytów. Barbara Palvin. I o ile nie wzburzyłoby mnie byle jakie
zdjęcie, tak na jej widok w samej spódniczce i zasłaniającej nagie piersi
dłońmi, coś mnie zabolało.
Przełknęłam ślinę i zamrugałam kilka razy, szybko
wychodząc z aplikacji. Serce biło mi szybciej, odrobinę się wyłączyłam. Moje
myśli biegły teraz w kilka stron, usiłując przedrzeć się do mnie z informacją o
tym, że mój chłopak wciąż lubił ciało dziewczyny, z którą „spotykał się” za
moimi plecami.
- Ya alright? – Pytanie wyrwało mnie z zamyślenia, gdy powiedział je
pod koniec przeżuwania pełnego widelca bananów i truskawek. Ściągnął brwi w
pytającej minie. Musiałam przez dłuższą chwilę odpłynąć.
- Tak! – Uśmiechnęłam się
szybko. – Zastanawiam się tylko, czy na pewno mogę jej pokazać tę specjalną
sukienkę. – Wytłumaczyłam się. Spojrzałam przed siebie, na blondynkę, która
przekrzywiła głowę w niedowierzaniu. Nie wiem tylko, czy wątpiła w moją
szczerość, czy miała już dość cierpliwości.
- Jeśli chcesz… - Wciąż
miał ściągnięte brwi, obserwując mnie ostrożnie.
- Serio teraz będziecie o
tym dyskutować? – Żachnęła się, tracąc swój spokój. – Co to za suknia?
Szybko otworzyłam album ze zdjęciami i powoli
wypuszczając wstrzymywane przez siebie powietrze, zaczęłam sprawnie szukać
mojego różowo-złotego cuda. Z przodu krótsza, odsłaniająca fragment mojego
waloru, czyli nóg, a z tyłu sięgająca ziemi. Przydymiona, jasna różowa suknia
ze zwojów cienkich materiałów, siateczek, skrawków tkanin, przeplatana złotymi
nićmi, które tworzyły efekt pięknego blasku. Po doszywane ręcznie kwiaty z
cienkiego tiulu w tym samym kolorze, jeden na drugim, działające jako złudzenie
optyczne zwiewnej kurtynki. Materiał wspinający się po mojej talii i piersiach,
zawiązany w literę „X” na plecach. Tam łączył się on z misternie uszytą koronką
w tych samych różowo-złotych barwach, którą narysował i wyhaftował dla mnie sam
projektant. Bo byłam „Księżniczką Nialla Horana”.
- Nie chwal się nikomu,
że taką mam, okej? – Pokazałam jej zdjęcie. Zrobiła wielkie oczy i otworzyła
usta ze zdumienia.
- To wygląda jak…
- Elie Saab.
Włączone
radio działało jak tło do naszej ciszy. Często w zwyczaju miałam milczenie
podczas jazdy samochodem, dlatego miałam nadzieję nie zwrócić tym jego uwagi.
Choć na zewnątrz siedziałam bez słowa, w środku jednak krzyczałam i rzucałam
swoimi myślami na lewo i prawo. Czy
to było żałosne? Być może. Ale z pewnością miałam swoje własne,
lepsze lub gorsze, uzasadnienia. Bycie w związku pełnym zaufania i miłości nie
powinno zostawiać miejsca na zazdrość i niedomówienia. Mimo wszystko, moja
podświadomość próbowała mnie przekonać do swoich podejrzeń i delikatnych
wątpliwości. Gdy próbowałam odpuścić myśli o zdjęciu półnagiej Palvin, na
moment oddychałam. Zaraz potem przypominałam sobie jednak o tym, co przez kilka
nocy spędziło mi sen z powiek.
Kilka dni przed Walentynkami byłam już z nim w Los
Angeles. Gdy musiał wyjść do studia na sporą część dnia, ja przyzwyczajałam się
do domu, okolicy, zwiedzałam ciekawsze zakamarki słonecznego stanu. Gdy był już
wolny, zajmowaliśmy się sobą i naszym codziennym życiem. Tak samo jak wtedy,
kiedy wracaliśmy z przejażdżki do Long Beach, żeby zobaczyć wspólnie kawałek
innej plaży niż w Santa Monica. Powrót do domu oznaczał również zatrzymanie się
na stacji benzynowej, żeby nakarmić jego dużego Jaguara. Zostałam w aucie, gdy
poszedł zapłacić za paliwo. Niefortunnie oblałam się mrożoną herbatą, kupioną w
przydrożnym punkcie. Nie miałam na wierzchu chusteczek, dlatego zaczęłam
rozglądać się po schowkach w drzwiach, między fotelami z przodu, aż w końcu w
desce rozdzielczej. Otworzyłam dużą, wysuwaną szufladkę i po przesunięciu z
widoku kilku nieinteresujących mnie szpargałów, ściągnęłam brwi. Z tyłu, za
kilkoma plikami dokumentów i niepotrzebnymi ładowarkami, leżała krwistoczerwona
torebeczka. Na jej środku mienił się złoty napis znanego, piekielnie drogiego
sklepu z biżuterią. Zerknęłam przed siebie, szukając Nialla wzrokiem – wciąż stał
w kolejce do kasy. Zagryzłam dolną wargę, czując się niekomfortowo. Znajdowanie
czegoś, co na pewno miało być schowane i nieznalezione przeze mnie,
przepełniało mnie poczuciem winy. Rodziło się jednak również coś podobnego do
ciekawości, gdy dłużej wpatrywałam się w torebeczkę. Pudełko, które widoczne
było w środku, miało podejrzanie kwadratowy kształt. Ale było też nieco
obszerniejsze, co w pewnym sensie zrzuciło ciężar z mojego serca. Za duże na
pierścionek. Domyślałam się, że było to dla mnie, bo byliśmy szczerzy w
opowiadaniu o zakupach dla siebie i naszych bliskich. Nie pochwalałam wydawania
majątku na prezenty, bo zupełnie inne wartości się dla mnie liczyły. Mimo wszystko
uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że ukochany o mnie pamiętał.
Świadomość, że w samochodzie leżała biżuteria od Cartiera
przez pewien czas została stłumiona przez mój umysł. Ożywiła się jednak po
święcie zakochanych. Nie oczekiwałam od niego niczego w ten dzień, bo sama nie
pochwalałam potężnych dawek romantyzmu. Walentynki były dla mnie jedynie symbolem
miłości celebrowanej przez cały świat w tym samym dniu. Miło było spędzić go
razem z nim, bez pośpiechu, w zwojach pościeli, z otwartym na piękny ogród
oknem, pysznym jedzeniem. Dostałam piękny bukiet kwiatów i fragment piosenki,
wpisany w kartkę walentynkową.
Po Walentynkach wrócił do studia i wciąż pracował. Dwa
dni później, wieczorem, gdy postanowiłam zająć się częścią mojej obowiązkowej
na studia nauki, on przygotowywał się do wyjścia. Wspomniał wcześniej o kilku
piwach ze znajomymi, czego nie zamierzałam mu zabronić. Wręcz zachęcałam go do
psychicznego odpoczynku, w obliczu tak dużego wysiłku podczas tworzenia albumu.
Postarał się o swój wygląd, dwa razy zmieniał koszulkę. Użył żelu do włosów i
mocniej się poperfumował. Pocałował mnie na dobranoc i obiecał, że wróci
stosunkowo szybko. Wziął kluczyki do samochodu i wyszedł.
Kochałam
go. Wiedziałam też, że to odwzajemniał. W takiej sytuacji nie
mogło się znaleźć miejsce na zazdrość, ja jednak ją wpuściłam. Nie chodziło o
wartości materialne – Niall mógłby pracować za najniższą krajową, tonąć w
długach i nie mieć szansy na zrobienie zakupów do domu, a ja i tak bym go
równie mocno wielbiła. Nie zmieniało to faktu, że czegoś mi brakowało. Jakaś
część mnie oczekiwała, że czerwone pudełko wyląduje w moich dłoniach. Złamie
obietnicę braku fajerwerków w święto zakochanych i pozwoli mi kręcić głową w
niezadowoleniu, że wydał na mnie fortunę. Tak się jednak nie stało, a ja od
tamtej pory nie ujrzałam nigdzie czerwonego pakunku. Zniknął.
Dlatego, gdy zobaczyłam jego prowizoryczne uwielbienie dla
ciała swojej „byłej”, trochę bardziej się tym przejęłam. Miałam wątpliwości co
do jego wiarygodności w każdym calu mojej głowy. Starałam się to przezwyciężyć
i przez długie minuty mi się to udawało. Jednak nie wtedy, gdy moja wewnętrzna,
ciekawska kobieta, nie dawała mi żadnego wyboru. Doświadczenie mi podpowiadało,
że Niall był skłonny zająć kimś innym myśli na chwilę. Przeszłość krzyczała do
mnie i żywo gestykulowała. Serce z każdą myślą bardziej się rysowało i łamało,
ale samo przedstawiało mi swoją wersję zdarzeń: nie zdradziłby mnie.
Wtedy
też tak myślałam. Byłam o tym wręcz przekonana, a i tak
przejechałam się na swoim bezgranicznym zaufaniu. To wydarzenie należało jednak
do przeszłości, która po sobie przyniosła niezliczone słowa i czyny,
nadrabiające i łatające tę bolesną dziurę. Obietnice i przyrzeczenia, które
trudno podważyć. Chyba, że jest się wykształconym oszustem. Niall nim nie był i
wierzyłam w to.
- Co jest, Ann? – Jego
głos przerwał mój strumień myśli. Samochód stał już na podjeździe ze zgaszonym
silnikiem, muzyka skończyła grać.
- Nic. – Odpowiedziałam.
Nieobecnym wzrokiem powędrowałam do niego. Zauważyłam, z jakim niedowierzaniem
wymalowanym na twarzy, wpatrywał się we mnie. Zmarszczył czoło i zamknął ciasno
usta, obserwując moje nerwy. – Zamyśliłam się, przepraszam. – Dodałam, trochę
żywiej. Pokręciłam głową i ciasno się uśmiechnęłam, przekonując go do siebie.
Nachyliłam się nad podłokietnikiem między przednimi fotelami i cmoknęłam jego
usta, po czym zaczęłam wysiadać z auta.
Kilka sekund trwał jeszcze w bezruchu, zanim do mnie
dołączył. Ja w tym czasie zdążyłam ciężko odetchnąć. Musiałam się pozbierać i
zdecydować na jedną wersję zdarzeń w moim umyśle, bo nieporadne myśli
potrzebowały konkretów. Wstyd mi było przyznawać się do zazdrości, dlatego póki
dawałam radę, chciałam poradzić sobie z tym sama.
- Masz klucze na
wierzchu? – Zapytałam w przestrzeń, nie patrząc na niego. Usłyszałam znajomy
szelest za swoimi plecami.
- Wszystko w porządku z
tobą i Charlie? – Dociekał, mijając mnie przed drzwiami wejściowymi. Spojrzał
na mnie, gdy przekręcał klucz w drzwiach.
- Tak, jak najbardziej. –
Pokiwałam pewnie głową. Wpuścił mnie do domu. – Całkiem dobrze nam idzie powrót
na dawne tory.
- Okej. – Westchnął ciężko.
Oboje weszliśmy w głąb budynku, ja drepcząc powoli do kuchni.
Gdy
wyjmowałam szklankę z szafki, dołączył do mnie. Otwierałam lodówkę w
poszukiwaniu butelki wody, ale moja ręka została odwiedziona od opakowania.
Splótł nasze palce, ramieniem oparłszy się o drzwi lodówki i zamknąwszy je
szczelnie.
- Jesteś pewna, że
wszystko gra? – Drugą ręką objął troskliwie mój policzek. Przymknęłam oczy i
zaciągnęłam się ciepłem, czując jak mój puls przyspiesza. – W samochodzie nie
odezwałaś się ani słowem, nawet nie zwróciłaś uwagi na mój wybór piosenek. Nie
mruczałaś słów pod nosem. To mi nie wygląda w porządku. – Tłumaczył cierpliwie,
ale już z mniejszym opanowaniem westchnął. Znoszenie humorów kobiety, a
zwłaszcza moich, musiało być czasami męczące.
- I just… - Zaczęłam, opuszczając zrezygnowana głowę. – Nie, nie.. –
Zaczęłam nią kręcić, prychając na samą siebie za swoje myśli. – To jest głupie.
Przejdzie mi do jutra, nie ważne. – Miotałam się i próbowałam wyjść z jego
objęć. Zatrzymał mnie jednak, łapiąc mnie tym razem za obydwie dłonie.
Spojrzałam na ich splot, nie gotowa do spotkania jego błękitnych oczu. Wolałam
skupić się na geście, który miał być dowodem na naszą wspólną siłę.
- Już raz ostatnio
zmieniałaś tak szybko i uciekałaś, ale przemilczałem to. Coś jest na rzeczy i
chciałbym wiedzieć, co. Obiecywaliśmy
sobie szczerość. – Mówił. Podziwiałam go za stoicki spokój,
który mi samej by się w tamtej chwili przydał.
Spróbowałam więc sobie przypomnieć taktykę, o której
mówiła mi psycholog, gdy rozmawiałyśmy o moich lękach i nie radzeniu sobie z emocjami.
Jeśli mam jakiś problem, który dotyczy bliskiej mnie osoby, rozmowa jest
potrzebna. Nie mogłam jednak potoczyć jej w negatywny sposób i zrzucić ciężaru
na kogoś bliskiego. Musiałam tak rozegrać sprawę, by spokojnie i logicznie
wyjaśnić jak się czuję i z jakiego powodu. Nie należało do mnie wskazywanie
winowajcy i obarczanie go wszystkimi grzechami, jakie byłabym w stanie
wymyślić. Wtedy rozmówca poczuje się zaatakowany i rozmowa przekształci się w
spór, czego nie chciałam. Dlatego potrzebowałam zebrać swoje myśli i jak
najodpowiedniej ubrać je w słowa. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam do szczęścia
było kłócenie się z Niallem.
- Wiem, że to
irracjonalne. – Zaczęłam w końcu, nabrawszy do płuc sporą dawkę powietrza.
Podniosłam wzrok na jego twarz, chcąc wykazać się jak największą szczerością. –
Ale poczułam się zazdrosna o ciało Barbie z jej nowego zdjęcia. – Czułam, jak
robię się czerwona. Chciałam jakoś obrócić to w żart, ale nie potrafiłam,
brakowało mi umiejętności. Zbyt dobrze pamiętałam ból zdrady, żeby się z tego
śmiać. Być może za dwadzieścia lat byłabym w stanie to zrobić, ale nie teraz.
Niall ściągnął brwi. Za chwilę je rozluźnił, żeby opuścić
głowę i przyciągnąć swoje dłonie, razem z moimi, do twarzy. Stanowczo ucałował
wierzch każdej z nich i głęboko westchnął.
- Petal, - Urwał, zbierając się w sobie. Zmniejszył dystans pomiędzy naszymi
głowami i przeciągle pocałował moje czoło, oddychając głęboko. – Jesteś dla
mnie idealna i błagam, uwierz mi, że nie wymieniłbym Twojego ciała na żadne
inne. – Powiedział, spoglądając mi w oczy.
- Wierzę ci, dajesz mi to
do zrozumienia, ale… – Mruknęłam, nie wiedząc jak dokończyć myśl. Druga część
wisiała w powietrzu i oboje o tym wiedzieliśmy.
- Ale fakt, że raz
wybrałem coś innego, nie daje ci spokoju. – Dopowiedział za mnie, nie dokładnie
to co chciałam.
- To nie tak… -
Pokręciłam głową i spojrzałam na niego zatroskanym, błagalnym tonem. Bo
wyczuwałam rosnącą w tonie jego głosu irytację.
- Kochanie, myślałem że
już jesteśmy daleko za tym, co się stało. – Jęknął niezadowolony. –
- Bo jesteśmy, ale gdy
widzę jak lubisz jej zdjęcie…
- Faceci nie myślą, tylko
robią. Okej? Zjeżdżam
palcem po stronie głównej, coś w jakimś sensie zwróci moją uwagę, klikam „lubię
to”. Nie
tworzę do tego długich scenariuszy ani podtekstów. Zwyczajnie podoba mi się
zdjęcie. Nie odzwierciedla to moich uczuć ani żadnych potrzeb.. – Tłumaczył,
ale w bardzo sfrustrowany sposób. Tłumaczył jak dziecku, które nie rozumiało. –
Kocham Cię, najmocniej na świecie. I nie rozliczam cię z polubionych zdjęć ani
wpisów na twitterze, nie szpieguję wszystkich kolesi na twojej uczelni…
- Niall, nie szpieguję
cię przecież.
- Boże, wiem! – Podniósł ręce,
puszczając tym samym moje. Przejechał dłońmi po swojej twarzy, zanim przeczesał
jedną swoje brązowe włosy. – Chodzi mi tylko o zaufanie. Zaufaj mi, że
polubienie jednego czy dwóch zdjęć, a nawet skomentowanie, nie oznacza od razu przystąpienia
do czynów.
- Ufam ci, Niall. –
Powiedziałam pewnie, obejmując ramionami swój tułów. – Po prostu poczułam się
niepewnie i zaczęłam za dużo myśleć. – Tłumaczyłam się. Serce mi szybko biło,
bo nie lubiłam się z nim w ten sposób spierać. Dotyczyło to bezpośrednio
naszych relacji i obojętnie jak bardzo potrzebne by nie były te rozmowy, do łatwych
nie należały.
- Czy jest coś jeszcze,
co ci nie daje spokoju? – Zapytał, podpierając się łokciami w biodrach.
Oczekiwał szybkiego zaprzeczenia, ale zawahałam się. Spojrzałam na niego, a
potem szybko uciekłam wzrokiem. Czasami nie potrafiłam kłamać. – Czyli jest. –
Odchrząknął, dużo bardziej podirytowany. Zaczął zdejmować z siebie kurtkę,
widocznie się rozgrzał nie tylko od temperatury w pomieszczeniu. Czułam rosnący
we mnie wstyd, że doprowadzam chłopaka do złości przez zazdrość. Ale nie mogłam
już dalej uciekać, bo tylko pogorszyłabym sytuację.
- Komu kupowałeś
biżuterię? – Wydusiłam z siebie. Ściągnęłam usta do wewnątrz, bo zaczęły
nieprzyjemnie drżeć. Wiercił we mnie dziury wzrokiem, wpatrując się tak we mnie
przez kilka dobrych sekund z ostrym wyrazem twarzy. Wypuścił z siebie
powietrze, gdy odwrócił się z uniesioną brwią i żwawym krokiem wyszedł z
kuchni.
Mój puls przekraczał wszelkie normy. Słyszałam jak
otwiera drzwi od naszej sypialni, ale nie trzasnął nimi za sobą. Traktowałam to
jako dobry znak. Coś otwierał, później zamykał. We mnie rosły nerwy i poczucie
winy, że doprowadziłam nas do czegoś takiego. Czułam się głupio, ale sieć
zazdrości przykrywająca moje serce wciąż nie była do końca przejrzysta.
Odwróciłam się do lodówki i w końcu nalałam sobie szklankę wody, upijając z
niej dwa łyki na ukojenie nerwów.
Po chwili wrócił. Wpatrzona byłam w przejrzystą wodę, gdy
obok butelki postawił czerwoną torebeczkę. Serce mi biło niemiłosiernie szybko,
a policzki już dawno zapomniały jak to jest mieć bladą barwę. Spojrzałam na
niego ostrożnie, widząc jak opiera się biodrem o szafkę i zakłada ręce na
piersi.
- Myślałaś, że kupiłem
coś jakiejś innej Annie? – Zapytał, unosząc brew. Opuściłam wzrok, raz jeszcze
obejmując nim nazwę salonu jubilerskiego. – Niespodzianka. – Brzmiał na
zdenerwowanego. Nie dziwiłam mu się. Byłam głupia i pełna niepotrzebnych wątpliwości.
- Niall, przepraszam.. –
Zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie dałem ci w
Walentynki, bo nie chciałaś spędzać ich przesadnie romantycznie. Dlatego
stwierdziłem, że może poczekać do twoich urodzin albo naszej rocznicy. – Mówił.
- Ja… Nie wiem, co powiedzieć. Jest
mi potwornie głupio. – Przyznałam, kręcąc głową.
- Wiem, że możesz mieć
podstawy do tego by myśleć, że cię zdradzam. Ale jeśli choć trochę mnie znasz
to zdajesz sobie sprawę, że drugi raz tego nie zrobię. Owszem, mogą podobać mi
się czyjeś krągłości. Tak samo jak tobie męskie kaloryfery. Ale to nie oznacza,
że od razu wskoczyłem z jakąś dziewczyną do łóżka i wyznałem jej miłość.
Zazdrość jest głupia, bo naturalna i sam nie jestem święty, jeśli o nią chodzi.
Ale jest różnica pomiędzy zazdrością, a brakiem zaufania.
- Wiem, Niall. Przepraszam.. – Próbowałam.
- Jedyne za co możesz
mnie teraz przepraszać, to za zepsucie prezentu. – Obdarzył mnie półuśmiechem. –
I przestań się tyle martwić, bo będę musiał przejść przyspieszony kurs kochania
kobiety z siwymi włosami. – Parsknęłam na to nieśmiałym śmiechem.
- To było głupie z mojej
strony. – Mruknęłam. – Nie zasługuję na żaden prezent.
- Ha, no to teraz
będziesz żyć w poczuciu winy, bo go otworzysz. – Zaśmiał się złośliwie, ale
zwieńczył to delikatnym uśmiechem.
- Nie, nie mogę! Schowaj go gdzieś… - Pokręciłam
głową. Odwróciłam
się, żeby schować butelkę wody do lodówki i jak najzwinniej pozbyć się tematu
biżuterii.
- I co, przez pół roku
teraz będziesz i sobie i mi nie dawać spokoju? – Rzucił. Podszedł bliżej i
zatrzymał mnie w miejscu, żebym nigdzie się znów nie przemieszczała. Jedną ręką
trzymał moją talię, w drugiej miał czerwoną torebeczkę. – Miało wylądować u
ciebie, to niech ląduje już teraz. Może nawet i lepiej, bo to dobra obrona na
oskarżenie o zdradę.
- Nie oskarżam Cię
przecież o nic!
- Wiem, lalka. Droczę się z tobą. –
Odparł. Przysunął się do mnie i ucałował moje czoło jako konkretny sygnał, że
wszystko między nami w porządku. Przyłożył pakunek do mojego tułowia i czekał,
aż go chwycę. Ostrożnie przejęłam od niego torebeczkę, wciąż wpatrując się w
jego błękitne oczy.
Spokojnie odetchnęłam i zajrzałam do środka. Powoli
wyjęłam krwistoczerwone pudełeczko, które do najlżejszych nie należało.
Postawiłam je sobie na blacie kuchennym, żeby nic nie upuścić. Z bijącym mocno
sercem podniosłam wieczko z napisem Cartier,
po czym ujrzałam kolejne opakowanie. Tym razem drewniane, sztywne. To, co
zastałam w środku, przerosło moje wszelkie oczekiwania.
Na welurowej poduszeczce leżały bransoletka i malutki,
idealnie dopasowany śrubokręcik. Doskonale
wiedziałam, co to jest. Znałam kolekcję „LOVE” z niejednej opowieści. Był
to dowód największej miłości, którego nie zdejmowało się z nadgarstka – właśnie
po to dołączone było mini narzędzie. Aby założyć to cudeńko, potrzebna była
druga osoba i wprawiona ręka, która zapnie biżuterię na Amen.
Bransoletka była w kolorze różowego złota. I o ile napatrzyłam
się na bilbordach na wersje czyste, bez żadnych upiększeń – ta była jedyna w
swoim rodzaju. Na całej swojej długości miała kamienie szlachetne, każdy o
innej, żywej barwie. Różowe, czerwone, zielone, niebieskie. Było ich mnóstwo i
kolorowały klasyczny, elegancki element biżuterii odrobiną wielobarwnego
szczęścia.
- Are you serious? – Zapytałam, przyciągając dłonie do ust. Zerknęłam
na niego z paniką, po czym znów na szczere złoto, diamenty, rubiny…
- Jesteś warta każdego
jubilera, a do tej pory jest to jedyny element biżuterii poza obrączką, który
krzyczy, że cię kocham. I zawsze będę. – Skomentował, ze szczerością wymalowaną
w głosie.
- Ja… - Urwałam. Nie wiedziałam, co
powiedzieć. – Brak mi słów. Mogę
ją założyć?
- Nie, możesz tylko
patrzeć. – Zaśmiał się. Spojrzałam na niego ze ściągniętymi ustami, ale za
chwilę się uśmiechnęłam. Obserwowałam jak bez zbędnego rozpracowywania, wyjmuje
bransoletkę z pudełeczka. Wystawiłam do niego mój lewy nadgarstek, na którym
leżały już dwa cienkie sznureczki z zawieszkami. Podciągnęłam rękaw bluzy i
zwolniłam miejsce w najwęższym miejscu dla pewności, że się zmieści. Przełożył
ją przez moją rękę i przytrzymując, lewą ręką sięgnął po śrubokręt i zaczął ją
zapinać. – Sprzedawca w salonie nauczył mnie zapinać, żeby nie było komedii. –
Mruknął z uśmiechem, ostrożnie dokręcając śrubkę.
- Jest piękna. Dziękuję.
- Cieszę się, że ci się
podoba. – Odparł. Odłożył złoty patyczek i pozwolił mi rozluźnić nadgarstek. Leżała
idealnie, nie była za ciasna ani za luźna. – Happy?
-
Embarassed. – Mruknęłam, spuszczając wzrok. Wsunął ręce
na moje biodra i pozwolił mi objąć swoją szyję. Zmusił mnie tym do spojrzenia
mu w oczy. – But happy. – Dodałam.
Stanęłam na palcach, by dosięgnąć do jego ust i pocałować go.
- Nie ma więcej teorii
spiskowych? – Zapytał, gdy odsunęłam się na kilka milimetrów. Tylko tyle, bym
mogła objąć wzrokiem jego malinowe usta. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, a on
skończył za mnie rozmowę. – Świetnie. Koniec z dramatami. – Zbliżył znów nasze
wargi i przez kilka chwil mnie całował, a ja rozpływałam się w uczuciu.
W miłości, która pulsowała razem z moją krwią, głaskała
skórę jego ust z każdym muśnięciem i obijała się o mój nadgarstek, schowana w
symbolu z różowego złota.
_______________
Na Wattpadzie znajdziecie już całe TLM, łącznie z tym rozdziałem. Będę publikować w dwóch miejscach, jednak tutaj zawartość będzie.. większa :)