I'm not saying I'm back
Because I've never been gone
Just held hostage by reality
Dajcie temu rozdziałowi trochę czasu
serca
cierpliwości
Posłuchajcie jego muzyki
Zrozumcie mnie
Leżała przede mną umowa, którą
jeszcze kilka godzin wcześniej skłonna byłam podpisać. Miałam nadzieję dostać
normalną pracę. W firmie, która zajmowała się dystrybucją informacji do
serwisów społecznościowych, na strony internetowe i do magazynów. Moje zdjęcia
miały być reklamą. Nikt jednak nie uprzedzał, że to ja stanę się reklamą. Ja i
moje życie prywatne.
Siedziałam przy szklanym, dużym
stole. Starałam się trzymać fason, w swoich czarnych spodniach i białej,
idealnie wyprasowanej bluzce. Miałam założoną nogę na nogę i kończyłam po raz
kolejny śledzić wzrokiem ostatnie paragrafy czegoś, co wykraczało poza moje
chęci i zainteresowania. Nabrałam do płuc trochę powietrza i delikatnie
odsunęłam od siebie kilka kartek na znak, że już przyswoiłam zawartość umowy.
Delikatnie odchrząknęłam i spojrzałam na moich potencjalnych pracodawców -
kobietę i mężczyznę, około dziesięć lat starszych ode mnie, zaznajomionych
idealnie z całym systemem showbiznesu.
-
Więc, jakie jest pani zdanie? - zaczęła ciemnowłosa Julia. Nie lubiłam jej, bo
zaczęła zdanie od "więc". Nie odpowiadała mi, bo chciała ze mnie
zrobić maszynkę do zarabiania pieniędzy i tworzenia hałasu dookoła tego, co
tworzy.
-
Obawiam się, że tego nie podpiszę. Nie o takiej umowie rozmawialiśmy. Miała być
na innych warunkach. - Siliłam się na jak największą asertywność. Owszem, to ja
chciałam zarobić i dostać jakąś pracę, ale to również im zależało na
korzyściach z zawarcia ze mną jednostronnie niekorzystnej umowy.
-
Oczywiście to nie musi być jej ostateczna wersja, jest to jedynie sugestia. -
ciasno się uśmiechnęła, żeby mnie do siebie zachęcić.
-
Sugestia, która jasno mi daje do zrozumienia, że chcą państwo wykorzystać moje
życie prywatne. - odparłam dobitnie. - Uważam, że wzmianka o mojej sytuacji
życiowej powinna zostać w tylko i wyłącznie do mojej wiadomości. Nie będę tego
rozpowszechniać w publikowanych przeze mnie zdjęciach, nie zgadzam się na to. -
Rudy facet, Travis, poluzował swój krawat i poprawił marynarkę. Nerwowy ruch.
-
Proszę się zastanowić. Proponujemy pani dużo szybszy zysk i możliwość kontaktu
z wieloma sponsorami. Na dobrą sprawę otwieramy tutaj drzwi do dobrze
rozwijającej się kariery. Nie chciała pani przypadkiem wyjść na swoje? - drążyła
Julia, unosząc brew i oczekując mojej chwili zawahania. Zagotowało się we mnie,
delikatnie zacisnęłam palce lewej ręki w pięść i policzyłam do dziesięciu,
zanim cokolwiek odpowiedziałam.
-
Wyjście na swoje niekoniecznie równa się robieniu kariery na byciu czyjąś
dziewczyną. Myślę, że poradzę sobie bez waszej oferty.
-
Naprawdę nie chcesz pokazać światu, że potrafisz robić zdjęcia, Annie? -
przechyliła głowę, zaciekawiona. Obdarzyłam ją szerokim, całkowicie nieszczerym
uśmiechem.
-
Dzięki za troskę, Julia. - podkreśliłam zwrot po imieniu. - Ale
wolałabym nie pokazywać światu, jak korporacje takie jak wasza, psują ludzi.
Kostki lodu zabawnie obijały się o
siebie, gdy mieszałam grubą rurką resztkę mojej mrożonej kawy. Schładzały
ostatki słodkiego napoju, który miał poprawić mi humor i dodać choć odrobinę
przyjemności do moich mieszanych uczuć dnia dzisiejszego. Nie chciałam siedzieć
w kawiarni w towarzystwie jej pięknych blond loków. Nie, kiedy nawet ona miała
lepsze zainteresowania, niż martwienie się o mnie. Ale wewnętrzna potrzeba
posiadania kogoś bliskiego poza rodziną i chłopakiem, kogoś z kim od czasu do
czasu można od serca porozmawiać i zajeść żale i smutki czekoladą. Znałyśmy się
trzy lata, w ciągu których przeszłyśmy przez chyba wszystkie stadia
koleżeństwa, czy tak zwanej "przyjaźni". Inna sprawa, że od dłuższego
czasu większą uwagę przywiązywała do uwiecznienia pięknej kawiarni na zdjęciu
na Instagramie, niż na faktycznym uraczeniu mnie swoją obecnością i poprawieniu
nastroju.
Nieobecnym wzrokiem wędrowałam po
słonecznej ulicy Londynu. Taksówki się spieszyły, czerwone autobusy
zatrzymywały na przystanku po drugiej stronie szosy, a ludzie zamyśleni
wędrowali do najbliższej stacji metra. Wystawiałam twarz do słońca, by zaraziło
mnie choć trochę swoim przyjemnym ciepłem. Oczy miałam zasłonięte okularami
przeciwsłonecznymi, które miały charakterystyczne, różowe lustrzane szkła.
Mówiłby kto, że patrzę na świat przez różowe okulary - starałam się, naprawdę.
Ale nie do końca mi się to udawało.
- Annie,
słuchasz mnie? - Charlie wyrwała mnie z zadumy i przyjemnego prażenia swoich
myśli w niecodziennym słońcu.
-
Tak. Spotkałaś Matta w klubie i miło spędziliście noc. Cieszę się. -
uśmiechnęłam się do niej, chcąc wyglądać na szczerze zadowoloną. Zaczęłam znów
kręcić rurką w plastikowym kubku, zanim przysunęłam ją sobie do ust i upiłam
kolejny łyk.
- Nie
powiedziałaś mi, jak poszła rozmowa rekrutacyjna. - zachęciła, kiwając do mnie
głową. Poprawiła ramiączko stylowej, czarnej bluzki na ramiączkach, które razem
z długą spódnicą odkrywały jej idealnie umięśniony brzuch.
- Nie
poszła. Oferta pracy jako fotograf zmieniła się w specjalistę do spraw reklamy
w mediach. Krótko mówiąc chcieli, żebym razem z Niallem promowała ich produkty.
- odparłam, wzruszając ramionami. Znów wyjrzałam na ulicę, chcąc jak
najszybciej zbyć temat.
- To
słabo. Chociaż wiesz, że szybko byś zarobiła? - spytała, jednocześnie
otwierając jeden z serwisów społecznościowych w telefonie i przeglądając stronę
główną. Zacisnęłam zęby, nie chcąc o tym rozmawiać. To był jej świat, nie mój.
Ja ledwo korzystałam z Facebooka, a co dopiero zarabianie na
"istnieniu".
-
Może i tak. Ale wiesz, że te tematy mnie nie przyciągają.. - mruknęłam,
rozglądając się znów po ruchliwej okolicy. Nie było sensu spoglądać na Charlie,
skoro wzrok miała przyklejony do telefonu. Uwielbiałam ją i zrobiłabym dla niej
wiele, naprawdę. Ale..
- Jak
chcesz, Annie. Mówię to tylko, bo wiem jak bardzo chciałaś znaleźć jakąś robotę
na stałe. Czasami warto dwa razy się nad czymś zastanowić. - mówiła, a ja wciąż
wyczekiwałam, aż czerwony autobus odjedzie i pokaże mi ludzi, którzy z niego
wysiedli. Rozmyślania nad nimi były o wiele prostsze i przyjemniejsze, mogłam
snuć swobodne domysły na temat ich życia, czy nawet nie pasujących, różowych
skarpetek, które wystawały z czyichś butów.
-
Mogę pracować z ludźmi, ale nie sprzedam swojego życia. - odparłam powoli, nie
odrywając oczu od szarego chodnika po drugiej stronie jezdni.
- To
może po prostu zajmij się robieniem tego, co chcesz, a pieniędzmi się nie
przejmuj? - spytała, na co od razu odwróciłam twarz do niej. Myślałam, że to
już przerabiałyśmy. - Czytałam nawet ostatnio artykuł, w którym pisali o
zarobkach najbogatszych Londyńczyków. Wierząc temu, co pisali o Niallu, na
pewno dalibyście sobie radę bez twojego wsparcia finansowego. Jeszcze by wam
zostało na długie lata po śmierci! - zauważyła. Zacisnęłam zęby, bo naprawdę
nie lubiłam rozmawiać o pieniądzach.
-
Charlie.. - zaczęłam, kręcąc niezadowolona głową. - Mówiłam..
-
Wiem, że nie lubisz żyć na czyjeś konto, ale tylko podsuwam ci pomysł. -
wzruszyła ramionami, dopijając swój koktajl truskawkowy.
-
Rozumiem, Charles. - odparłam. Nie mogłam się na nią złościć, próbowała mi
jakoś pomóc wybrnąć z sytuacji. - Muszę po prostu wszystko przemyśleć. -
dodałam.
Kilka minut siedziałyśmy w ciszy.
Nie czułam potrzeby mówienia o czymkolwiek, co często mi wytykała. Śmiałyśmy
się wtedy z mojego milczenia, ale tak naprawdę nie rozumiałam, dlaczego było w
tym coś śmiesznego. Normalnym dla mnie było milczenie od czasu do czasu, kiedy
to chętniej rozmawiałam sama ze sobą w myślach, niż dzieliłam się czymkolwiek
ze światem zewnętrznym. Cisza była mi potrzebna do przetrwania. Ciszą też
komentowałam opowieści Charlotte o jej planowanym wyjeździe na wakacje, o
szalonych imprezach i wypadach co weekend na festiwale muzyczne z jej gronem
wspaniałych przyjaciół. Mnie nigdy nie zapytała, czy chcę z nią pojechać.
Czasami zastanawiałam się, czy mój
związek był tego przyczyną. A może po prostu nie pasowałam do jej świata? Nie
nadawałam się do zakrapianej zabawy, spełniania najróżniejszych marzeń i goli?
Być może bez przyczyny robiło mi się przykro, gdy słuchałam rozmów o wyjeździe
do dla nas obu rodzinnej Polski na znany w Europie Heineken Open'er Festiwal?
Gdzie usłyszy moich ulubieńców? Jasne, mam wiele możliwości, w zasadzie niczym
dla mnie powinien być taki wypad. Ale wiązałby się on z potrzebą dobrego
samopoczucia psychicznego, którego nie zaznałabym w gronie jej koleżanek
modelek. Wyciąganie Nialla, kiedy już od tygodni miał zarezerwowane miejsca na
trybunach Wimbledonu, nie wchodziło w grę.
Byłam bez stałej pracy, zmęczona tą
dorywczą i życiem, które kopało mnie w dupę. Z "przyjaciółką", która
mimo szczerych intencji szczerze dawała też do zrozumienia, że nic ze swoim
życiem nie robię. Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie wiedziałam czy
powinnam walczyć. Jeśli tak, o co?
Charlie zmyła się z kawiarni pod
pretekstem zaplanowanego wcześniej wyjścia z jedną z koleżanek, dlatego ja
spędziłam popołudnie na szukaniu miejsca parkingowego przy supermarkecie i
robieniu potrzebnych naszemu domu zakupów. Z pokerową twarzą i stoickim
spokojem zdejmowałam z półek zgrzewki wody, opakowania jogurtów, papier
toaletowy i mięso. Wybierałam najdłużej ważne wędliny, sery i mleko, oraz dwa
smaki Actimela. Chemia do sprzątania i baterie do pilotów - jednym słowem pełne zakupy.
Przyniosłam je do kuchni w kilku
turach, nie mogąc zabrać wszystkich siatek na raz, ani nie mając przy sobie
nikogo do pomocy. Kończyłam je dopiero uporządkowywać, gdy Niall wszedł do domu
późnym popołudniem. Przywitał mnie ciepłym i wdzięcznym buziakiem oraz ciesząc
się niezmiernie na widok pełnej lodówki. Próbował dopytać mnie o szczegóły
mojego dnia i jak poszła moja rozmowa kwalifikacyjna, ale wymijająco zmieniłam
temat. Chciałam zostawić sobie jeszcze trochę czasu na przemyślenie tego, co
się dzieje w moim życiu.
Nigdy nie grzebałam w internecie ze
spokojem. Zawsze miałam otwartych kilka stron jednocześnie, nie mogąc skupić
się konkretnie na jednej czynności, lub nie chcąc stracić jakiejś bieżącej
informacji, która niekoniecznie była potrzebna. Tak było i tym razem, bo
jednocześnie przeglądałam uaktualnione portfolio Charlie, jak i szukałam
informacji o kilku studiach fotograficznych i wydawnictwach, w poszukiwaniu
kontaktu lub informacji o ewentualnej rekrutacji. Leżałam przy tym na naszym
łóżku, wtulona bokiem w poduszki i dawno bez pamięci o tym, co się dzieje na
świecie. Biała koszulka na ramiączkach już jakiś czas temu zsunęła mi się i
przekrzywiła, nieskromnie odsłaniając fragmenty mojego czarnego biustonosza.
Włosy miałam zabałaganione, co chwila poprawiałam swój niesforny koczek, który
i tak doprowadzał mnie do szału. Jedyną ludzką rzeczą, którą siebie
potraktowałam było zmycie makijażu zanim poległam na łóżku.
-
Masz pozdrowienia od taty. - usłyszałam nagle jego ciepły głos, gdy wszedł do
naszej sypialni. Lekko odwróciłam głowę do niego i obdarzyłam go półuśmiechem.
-
Dzięki. - mruknęłam, widząc jak przymyka za sobą drzwi. Przeciągle ziewnął,
drapiąc się ręką z tyłu głowy. Odkrył przy tym skrawek swojego brzucha spod
sportowej koszulki, co nie umknęło mej uwadze. - Jak się ma Bobby? - spytałam,
ciekawa. Przynajmniej zabrałoby to moje myśli na trochę inną trasę.
-
Wszystko gra. Stary Cahl, sąsiad, zabrał go w poniedziałek na ryby. Podobno
złowili kilka pstrągów i szczupaka. - zaczął opowiadać. Nie rozumiałam
dokładnie, o które ryby mu chodziło; nie miałam aż tak dobrej pamięci do
terminów wędkarskich w angielskim, więc po prostu to zostawiłam i przyjęłam do
wiadomości, nie chcąc komplikować sytuacji.
Poczułam, jak materac opada tuż za
mną. Sekundy później, ciepłe ramię mocno przytuliło mnie pod piersiami, a jego
głowa wylądowała na mojej, tuż przy zgięciu szyi. Cmoknął mnie dwa razy w
policzek, zanim wygodniej się ułożył. Wiedziałam, że przez chwilę się nie
odzywał, bo miał zbyt dobry widok na moje odsłonięte wręcz piersi. Dopiero gdy
westchnął i wtulił swoją twarz we mnie, odezwał się znowu.
- Co
oglądasz? - zerkał na ekran laptopa, z którego korzystałam.
-
Nowe zdjęcia Charlie. - odparłam, przesuwając wciąż kursorem myszki w dół
strony, odkrywając kolejne charakteryzacje i gry świateł.
- Ty
robiłaś? - dopytywał.
-
Nie. Nigdy mnie o to nie poprosiła. - przyznałam bez ewidentnych w głosie
emocji. Zaczęłam przesuwać myszką dalej, zatrzymując się po drodze tylko na
jednym zdjęciu, gdzie odkryła dużo więcej ciała, niż dotychczas.
-
Zawsze myślałem, że będziecie nierozłączne nawet w pracy. - zauważył z
uśmiechem, ale ten też nie był już taki szczęśliwy. Musiał rozumieć, że nie mam
nastroju. Czułam to po tempie w jakim biło jego serce, przyklejone do moich
pleców. Mocniej też zacisnął ramię dookoła mnie i co i rusz muskał ustami moją
odsłoniętą szyję oraz ramię. Gdy w odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami,
zdecydował brnąć dalej. Zebrał się w sobie i westchnął lekko. - No a jak poszło
spotkanie rano?
Utkwiłam wzrok w ekranie, nie mogłam
na niego spojrzeć. Wiedziałam, że tego chciał. Ba, podczas każdej rozmowy
przydałaby się choć odrobina kontaktu wzrokowego. Byłam jednak do tego stopnia
zdołowana i niepewna siebie, że nie potrafiłam. Moment szczerego spojrzenia w
oczy zdradziłby moją słabość, przed którą tak bardzo się broniłam. Póki
milczałam, byłam w stanie jakoś funkcjonować. Emocje zaczynały spadać na mnie
jak woda z wodospadu, kiedy miałam poruszyć temat lub nawet stanąć z nim twarzą
w twarz.
-
Porozmawiaj ze mną, kotku. - mruknął, składając motyle pocałunki na moim barku.
Ich ciepło wkradało się do mojego organizmu przez barierę ochronną, która trzymała
moje emocje na wodzy. Dostawał się nimi do mojego serca, które potrzebowało
oczyszczenia. Było mi już ciężko ze wszystkimi myślami i uczuciami, ważącymi
sporo pod moim mostkiem. - No dalej. Zapomnij o Charlie i rozluźnij się.
Odetchnij. - Mówił. Powtarzał słowa, którymi to ja zawsze go uspokajałam, gdy
był zdenerwowany.
-
Znowu chcieli, żebym robiła dla nich reklamę. - zaczęłam, siląc się na normalny
ton głosu. Miałam ochotę rzucić w cholerę każde zdjęcie, które widziałam i
każdą stronę internetową, którą przeglądałam. Dlatego gwałtownie zamknęłam
laptop i wiercąc się przy tym niemiłosiernie, odwróciłam się na plecy. Schylał
się odrobinę nade mną, podparty w łokciu. Wolną ręką zaczął przekładać moje
ramiączko od stanika ponad to od podkoszulki i odwrotnie. Dawał mi czas na
zebranie myśli bo wiedział, że skoro zdecydowałam się poświęcić mu uwagę, to
prędzej czy później się wygadam. Jego przepiękne, błękitne oczy nie zasługiwały
na bycie pomijanym czy oszukiwanym. Przejechałam dłonią po swojej twarzy, sfrustrowana
i niezadowolona. - Pamiętasz, że zgłosiłam się do nich, bo potrzebowali
fotografa? - potwierdził kiwnięciem głowy. - Zaproponowali, że zapłacą mi za
prowadzenie własnej rubryki. Wszystko byłoby świetnie i pięknie, gdyby nie
tematyka. Chcieli zdjęć mojego życia prywatnego, w zasadzie naszego. Coś na
kształt zrobienia ze mnie "Annie w wielkim mieście". - mówiłam,
przetwarzając raz jeszcze w głowie zawartość umowy, której nie podpisałam. -
Zrobiliby ze mnie maskotkę, obiekt pożądany dla łowców plotek, bo po kolei
oddawałabym im naszą codzienność, jakie są moje przyzwyczajenia...
-
Czyli zależało im jedynie na dostaniu się do czyjegoś życia? - upewnił się,
ściągając brwi i marszcząc czoło w zastanowieniu.
-
Mniej więcej. - mruknęłam. Wcięłam drżący oddech i przestałam na chwilę na
niego patrzeć, bo zaczęły mi się szklić oczy na myśl o tym, co miało wypłynąć z
moich ust. - Naprawdę nie wiem już, co mam robić. Potrzebna mi jest praca,
chciałabym się jakoś rozwijać.. - Nie mogłam dłużej tego w sobie trzymać.
Wyleciały dwie łzy, które od razu starłam choć wiedziałam, że je zauważył.
Śledził je wzrokiem, zanim znów utkwił go we mnie. - Ale póki co wszyscy chcą
mnie jedynie wykorzystać, bo jestem twoją dziewczyną. - dokończyłam. Było mi
przykro; byłam zła i zmęczona.
Zniżył głowę na tyle, by cmoknąć
mnie przeciągle w policzek i westchnąć smutno. Przesunął ciężar ciała żeby
pochylić się bezpośrednio nade mną. Oparł swoje czoło o moje i spojrzał mi w
oczy, co kompletnie mnie złamało. Rozpłakałam się widząc jego przeszklone,
błękitne iskierki.
- I'm
so sorry. - Szepnął ze smutną szczerością w głosie. Zaczęłam pociągać nosem
i najzwyczajniej w świecie płakać, czując tylko jak łzy zasłaniają mi jego
widok. Oparł się łokciem koło mojej głowy, drugą rękę ciasno wciskając pode
mnie i obejmując mnie mocno. Przesunął czoło do boku mojej głowy i mocno do
mnie przywierał, całując co chwilę wrażliwą skórę. Potrzebowałam jego
bliskości. W tamtej chwili czułam, że nic poza nim nie miałam. Moje życie by
nie istniało, gdyby nie on. Dlatego gdy przycisnęłam go mocno do siebie i nie
wypuszczałam, a jego usta wykrzywiły się w wyraźnych słowach: "I love
you so, so much", już nie powstrzymywałam swoich emocji. Wypływały ze
mnie jak krew ze świeżej rany.
Jajecznica wyszła zbyt mdła.
Próbowałam z dosypywaniem soli ale pech chciał, że jedynie przesadziłam. Kawa
smakowała w porządku, ale mogłaby mieć w sobie więcej mleka. Tak było dzisiaj z
każdą rzeczą – wszystkiemu czegoś brakowało, coś było nie tak, nie współpracowało
ze mną. Wstałam złą nogą, ba – wstawałam od dłuższego czasu – i nie potrafiłam
pozbyć się tego ciążącego, nieszczęśliwego nastroju. Wiem, że był budowany
przez myślenie o nim. Nie umiałam jednak zapomnieć, gdy wszyscy stawiali przede
mną mury i pułapki, które ściągnęłyby mnie na jeszcze głębsze dno.
Wstając od stołu, upuściłam z hukiem
sztućce z talerza. Przeklęłam głośno, ledwie trzymając już nerwy na wodzy.
Zamiast delikatnie odstawić naczynia na blat, obiłam nimi mebel i w sumie
żałowałam, że nic się nie ukruszyło. Być może choć trochę by mi ulżyło. Zdecydowałam
się wziąć dwa głębsze oddechy i policzyć do dziesięciu, zanim cokolwiek znów
zrobiłam.
Słyszałam ciężkie powietrze
wychodzące z moich ust, a gdzieś w oddali pozostałości zrobionego przeze mnie
hałasu. Czułam, jak duszę się sama w sobie, razem z każdą myślą i uczuciem.
Byłam związana liną niepowodzeń, która za nic nie chciała rozluźnić splotu.
Spotkałam się z powrotem z rzeczywistością w momencie, gdy Niall pojawił się w
wejściu do kuchni. Przestał na chwilę rozmawiać przez telefon, który wciąż
trzymał przy uchu od kilku dobrych minut. Nawet wyszedł do innego
pomieszczenia, zostawiając mnie samą z moim wewnętrznym bałaganem.
-
Wszystko w porządku? – zapytał, ściągnąwszy smutno brwi. Rozejrzał się dookoła
w poszukiwaniu czegoś, co najprawdopodobniej wywołało serię nieprzyjemnych
dźwięków. Zagryzłam dolną wargę i powoli pokiwałam głową, przytakując. Czułam
na sobie jego wzrok nawet, gdy zaczęłam już znacznie delikatniej wkładać
talerze i sztućce do zmywarki, nie chcąc wzbudzać kolejnych podejrzeń.
Wyprostowałam się, żeby sięgnąć po resztę brudnych naczyń i zerknęłam na niego.
Unosił podejrzliwie lewą brew, nie wierząc mi. Nie miałam zamiaru martwić go
jeszcze bardziej, dlatego lekko się uśmiechnęłam i posłałam mu buziaka,
starając się zamaskować większość zła, dziejącego się w mojej głowie. – Tak,
tak. Słucham cię. – mówił dalej do słuchawki. Mrugnął do mnie zalotnie w
odpowiedzi i przyciągnął palce do buzi, odruchowo szukając czegoś do odgryzienia.
– Naprawdę, nie ma już miejsc na lot bezpośredni? W żadnej klasie? –
kontynuował, wycofawszy się już z kuchni. Słyszałam, jak zamyka za sobą drzwi
do sypialni w drugiej części domu. Stałam chwilę w bezruchu zastanawiając się,
o co tym razem chodzi.
Gdzie znowu leci? Na jak długo
zostanę sama?
Studio, w którym zostawiłam swój
folder ze zdjęciami, mieściło się zaraz obok ścisłego centrum Londynu. Dlatego
też postanowiłam wykorzystać południowe słońce i przejść się na Oxford Street.
Najlepiej przecież wydaje się pieniądze, których nie ma. Bezwiednie
przemierzałam alejki sklepu z kosmetykami w poszukiwaniu czegoś, co zwróci moją
uwagę. Wystarczająco, by choć na chwilę przestać się martwić.
Stanęłam przy kasie z brzoskwiniową
pomadką do ust i kilkoma innymi niezbędnymi rzeczami (bo paznokcie muszą się
zapoznać z kolejnym odcieniem różowego). W momencie, gdy wyjmowałam z portfela
kartę płatniczą, zaczął wydzwaniać mój telefon. Ściągnęłam brwi w
zastanowieniu, nie spodziewając się całkiem przypadkowego telefonu od Basila.
-
Hej, wszystko w porządku? – odezwałam się. Przyłożyłam do terminala moją kartę
i poczekała na znajomy odgłos przyjętej płatności.
-
Cześć. Jesteś jeszcze w studiu przy Frodds? Przyjechałem po ciebie.
-
Nie.. – mruknęłam. Nie umawialiśmy się, że mnie odbierze, dlatego mnie to
zastanowiło. – Myślałam, że wezmę taksówkę do domu? Jestem na Oxford Street,
zaraz wychodzę z Boots.
- To
poczekaj na mnie na zewnątrz, co? Zaraz podjadę.
-
Basil, o co chodzi? – dopytywałam. Sam z siebie nie byłby tak stanowczy w
stosunku do mnie i mojego powrotu. Chyba, że… - Wszystko dobrze z Niallem?
-
Wierz mi, więcej niż dobrze. Za dwie minuty będę.
Faktycznie, chwilę później wsiadałam
do jego dużego Mercedesa. Zapięłam pas i zerknęłam jeszcze raz na ekran
telefonu, w poszukiwaniu jakiejkolwiek wiadomości od blondyna. Gdy nic nie
znalazłam, zwróciłam się do ochroniarza.
-
Jedziemy do domu?
Miał twardy wyraz twarzy, jak zwykle
gdy nie była przełamana uśmiechem. Siwiejące włosy i dwudniowy zarost,
zmarszczki dookoła oczu. Spojrzał na mnie przelotnie, zanim zerknął na zegarek.
Pewnie pokonywał kilometry, wręcz spieszył się. Nie jechał nieuważnie, więc nie
miałam czym się martwić, jednak wciąż czułam się niepewnie. Nigdy nie
przyjeżdżał po mnie bez uprzedzenia, zawsze uzgodnione to było między nami albo
między mną a Niallem, który go bardziej i znacznie częściej potrzebował, niż
ja.
- Mam
nadzieję, że nie panikujesz? Wierz mi, jest to naprawdę ostatnia rzecz, której
chciałbym być przyczyną.. – zaśmiał się niepewnie, kontrolnie na mnie zerkając.
Wjechał na drogę szybkiego ruchu i zmienił pas na skrajnie prawy,
przyspieszając co nieco.
-
Szczerze? Niewiele mi brakuje. – słabo się uśmiechnęłam, choć nie było mi wcale
do śmiechu. Wciąż nie wiedziałam, o co chodzi ani gdzie jadę, więc jak mogłam
być spokojna? – Bas, co jest grane? Wszystko w porządku? – pytałam. Lubiłam
odrobinę adrenaliny, ale tej zdrowej. Niepewność jej się nie równała.
-
Zaufaj mi, wszystko gra. Za kilka minut wszystkiego się dowiesz, ja tylko
spełniam obowiązek bezpiecznego dostarczenia cię na miejsce. – odparł, z
łagodnym i przyjaznym wyrazem twarzy.
Ten
człowiek miał trochę tajemnic schowanych w rękawach, ale nikt nie mógł mu odjąć
bycia życzliwym i troskliwym w stosunku do naszej dwójki.
Dojechaliśmy do znajomego mi
wiaduktu. Niemalże na pamięć znałam rozjazdy i drogowskazy. Co więcej, w uszach
co chwilę rozbrzmiewał ten charakterystyczny szum. Samoloty nisko nad nami
podchodziły do lądowania, a moje oczy jedynie zamieniały się w skrzące iskierki
z podekscytowania. Przez moment zaczęłam się martwić tym, jak wyglądam i co mam
ze sobą, bo wszystko wskazywało na to, że niedługo wsiądę do samolotu. Gdy
jednak myśli były zbyt intensywne, zamknęłam na chwilę oczy. Wzięłam trzy
głębokie oddechy i poprosiłam mojego kierowcę, żeby zrobił głośniej radio.
Słysząc Coldplay w głośnikach, silniki dużych Airbusów w powietrzu i czując tę
odrobinę podekscytowania w żyłach, nie powinnam się aż tak przejmować. Wszystko
będzie w porządku. Serce mi mocniej zabiło i nie mogłam się doczekać, co tym
razem zabierze moją uwagę od czarnych myśli i niepowodzeń.
Droga przez lotnisko przebiegła w
tak zawrotnym tempie, że przestałam logicznie myśleć. Kilka osób zwróciło swoją
ciekawską uwagę na to, kim muszę być, skoro idę z eskortą dwóch pracowników
przez wszystkie przejścia. Nerwowo rozglądałam się dookoła siebie i mocniej
zaciskałam ręce na ramionach mojego plecaka, żeby się uspokoić. Nie
prowadziliby mnie na pewną śmierć, prawda? Chociaż po thrillerach, które
oglądałam w ciągu ostatnich tygodni, mogłabym spodziewać się wszystkiego.
Za kontrolą bezpieczeństwa, w
oddzielonej strefie, która wyglądała jak „tajne przez poufne”, kazano mi usiąść
na ławce i poczekać. Dwa miejsca dalej usiadła pracownica lotniska, która mnie
odprowadzała, a ochroniarz odszedł kawałek dalej i zaczął rozmawiać ze
strażnikiem granicznym.
- Na
co czekamy? – spytałam brunetkę, która pilnowała radia przypiętego do jej
kieszeni marynarki.
- Na
Pani dokumenty. – obdarowała mnie półuśmiechem, na co uniosłam brew. Sama nie
wręczałam żadnych dokumentów, musiał to ktoś zrobić za mnie. W tej samej chwili
mój telefon zaczął wibrować w tylnej kieszeni czarnych szortów. Gdy zobaczyłam
na ekranie znajome zdjęcie, odetchnęłam z ulgą. Dlaczego wcześniej na to nie
wpadłam?
-
Niall, co się dzieje? – rzuciłam od razu niecierpliwie. Niemalże słyszałam jego
uśmiech. W tle ktoś rozmawiał, nie był sam.
-
Zabieram cię na wycieczkę. Zapomniałem tylko o jednej praktycznej rzeczy.. –
zaczął, a mi stanęło serce. Co tym razem? – Masz ze sobą jakąś bluzę albo
kurtkę?
-
Nie.. Mam to, w czym mnie rano widziałeś. Krótkie spodenki i mój t-shirt w
paski.. – mruknęłam powoli. – Coś ty wymyślił? Niall, denerwuję się… - głos
zaczął mi się trząść.
-
Spokojnie, lalka. – westchnął. – O nic się nie martw, oboje jesteśmy na
Heathrow. Jak tylko sprawdzą twój paszport to ta panienka z obsługi cię
odprowadzi. Przyjechałaś w trampkach, tak?
-
Tak, ale Niall..
- Daj
mi kwadrans. Nie denerwuj się. – powiedział, po czym się rozłączył. Zostawił
mnie z ciszą w słuchawce i głową pełną myśli, co zamierzał tym razem.
Siedziałam w poczekalni z
przeszkloną ścianą, wychodzącą na płytę lotniska. Byłam pilnowana przez
konsjerża, dwóch pracowników i ochroniarza. Czułam się jak w klatce, nie miałam
pewności co się dzieje a tym bardziej, gdzie jest sprawca całego zamieszania.
Minęło dwadzieścia minut, odkąd rozmawiałam z nim przez telefon. Czekałam na
jakikolwiek znak albo sygnał od niego. Jeżeli myślał, że jeszcze bez niego
wsiądę do samolotu Bóg wie dokąd, to się grubo mylił.
Z zamyślenia wyrwała mnie konkretna
rozmowa w korytarzu. Pojawił się nagle z jednym z pracowników, który na widok
mojej wielkiej obstawy wręczył blondynowi torbę, którą trzymał i pożegnał się z
uściśnięciem dłoni.
Na mój widok uśmiechnął się. Schował
telefon do kieszeni jeansów i przełożył papierową torbę do drugiej ręki, żeby
swoją lewą wyciągnąć do mnie. Skinął głową do moich „nianiek” i splótł swoje
ciepłe palce z moimi, co od razu poprawiło moje samopoczucie. Wciąż nie
wiedziałam, co się dzieje, ale przynajmniej nie byłam sama. Pociągnął mnie kawałek
dalej, do pilnowanego przez ochronę wyjścia. Ilość osób pilnujących nas coraz
bardziej mnie otumaniała, dlatego zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej,
obijając się o jego ramię. Rozsuwane drzwi rozsunęły się przed nami,
wpuszczając do środka gwałtowny podmuch powietrza. Po lewej stronie stał
wypolerowany Lexus, którego kierowca wysiadł i otworzył nam tylne drzwi.
Zwolniłam ile mogłam, by móc rozejrzeć się po płycie. Widziałam w oddali
potężne maszyny, które aż prosiły się o zabranie na podróż w nieznane. W
powietrzu unosił się zapach paliwa lotniczego. Zabrano mi go jednak w momencie,
gdy zamknęły się za nami drzwi auta.
Podjechaliśmy pod nieduży, prywatny
samolot. Westchnęłam i nie kryłam się z tym. Wciąż zachodziłam w głowę, dlaczego
właśnie mi się to przytrafia. Jak ja to zrobiłam, że wpadłam do jego świata?
Sama pracy nie mogę znaleźć, a mój chłopak zabiera mnie w podróż prywatnym
samolotem. Jak bardzo żałośnie to brzmi?
-
Horan, co ty wyprawiasz.. – mruknęłam do siebie, ale usłyszał. Puścił do mnie
oko, po czym wysiadł pierwszy z samochodu i poczekał, aż zrobię to samo.
Uścisnął dłonie z jednym z pilotów,
który skończył właśnie przegląd białej maszyny. Zaprosił nas przyjaznym gestem
ręki do środka, wchodząc po otwieranych schodkach. Niall wskoczył na nie
pierwszy i kiedy miałam zrobić to samo, wejść na pokład.. Zatrzymałam się.
Stałam w bezruchu pod samolotem i przygryzłam wargę. Nie wiedziałam gdzie lecę,
na jak długo, w jakim celu. Ba, wsiadałam do prywatnego samolotu. Nie pierwszy
raz, ale debiutując ze świadomością, że sam za wszystko zapłacił i nie dzielił
się kosztami z chłopakami z zespołu. Byliśmy tylko my we dwoje i nikt inny.
Zabierał mnie w tajemnicze miejsce a ja nie miałam pewności, jak to się
skończy. Co najbardziej we mnie uderzało to fakt, że był gotów wydać na mnie
tyle pieniędzy z dnia na dzień.
-
Annie, co jest? – usłyszałam, gdy odwrócił się do mnie. Zmarszczył brwi i
zszedł do połowy schodów, wyciągając do mnie swoją dłoń. Patrzyłam na niego i
mimo, że odpowiedź była oczywista, nie wiedziałam co mam robić.
- Nie
możemy… Tak po prostu… - zaczynałam, nie mogąc sformułować żadnego konkretnego
zdania. Zaczęłam kręcić na boki głową i wycofywać się z mojego podekscytowania
na lot samolotem, na rzecz nerwów i teoretycznie racjonalnego myślenia.
-
Owszem, możemy. No dawaj, mała. – zachęcał. – Zaraz startujemy.
-
Dokąd mnie zabierasz? – zapytałam, zmartwiona.
-
Mówiłem, to niespodzianka. – odparł, niezadowolony że wciąż zadaję pytania i
nie chcę po prostu wsiąść i polecieć. – Nie przejmuj się, spędzisz noc we
własnym łóżku. Tylko chodź, bo się spóźnimy.
-
Spóźnimy?! – podniosłam nieco głos. – Niall, to ty masz jutro rano to coś..
tego golfa.. – mówiłam, plącząc się w słowach.
-
Annie, - westchnął ciężko. Przejechał dłonią po twarzy i wiedziałam, że jest
zły na mój tok rozumowania. Pewnie zakładał, że wszystko przejdzie bez
komplikacji z mojej strony. – Chcę ci sprawić przyjemność i wynagrodzić
ostatnie paskudne dni. Mogę? – spytał, opierając się o barierkę i patrząc na
mnie wyczekująco.
- No
tak, ale…
-
Ufasz mi? – przerwał mi i rzucił tym hasłem, które było pułapką. Nie lubiłam
tego, bo łatwo wtedy manipulował moimi uczuciami. Wiedział, że ma mnie w
garści, bo mu ufałam bezgranicznie.
-
Nienawidzę cię. – powiedziałam niezadowolona, chowając z całych sił uśmiech. Bo
szczęście mnie ogarniało, gdy widziałam jego skrzące się tęczówki i radosny
wyraz twarzy zadedykowany właśnie mnie.
Usiadłam w dużym, miękkim fotelu,
zaraz przy jednym z okien. Uważnie rozglądałam się dookoła, obserwując jeszcze
przynajmniej pięć dodatkowych miejsc i kanapę z tyłu kabiny. Zaraz za kokpitem
pilotów lśnił podróżny aneks kuchenny, przy którym kręciła się elegancko ubrana
stewardessa. Nie miałam pojęcia, że wynajął nawet stewardessę.
Nie mówił mi, dokąd lecimy. Kapitan
zamknął drzwi do kokpitu, żeby nie było słychać rozmowy z wieżą. Ekrany nie
wyświetlały statusu podróży, więc nawet nie mogłam podpatrzeć, w którą stronę
zmierzamy. Ufałam mu, ale denerwowałam się. Dlatego gdy usiadł w fotelu obok i
położył na podłokietniku rękę, mocno ścisnęłam jego dłoń w ciasnym splocie.
Uśmiechał się do mnie i posyłał buziaki, ale ja nie byłam aż tak wylewna. Nie
mogłam być, kiedy nie wiedziałam co mnie czeka. Niewiele się odzywałam i
jedynie spoglądałam za okno, szukając jakichś wskazówek.
Czułam, że zaczęliśmy się zniżać.
Widziałam to po chmurach za oknem i łagodnym ruchu samolotu. Niall wyszedł z
pokładowej toalety i po drodze wziął ze sobą brązową torbę, którą widziałam już
na lotnisku. Położył mi ją na kolanach, zanim usiadł obok i zapiął pas.
- Mam
nadzieję, że będzie dobre. Zapomniałem, że wieczorem może być chłodno i nie
wziąłem nic z domu. – mówił, a ja ściągnęłam brwi. Zajrzałam do środka i
znalazłam szary, przyjemny w dotyku materiał. Wyjęłam tajemnicze ubranie i
rozłożyłam przed sobą. Ciepła, kaszmirowa bluza w mysim kolorze była czymś, co
wyglądało jak najprzyjemniejsze lekarstwo na dyskomfort i panikę. Atak serca
chciał mnie dopaść, gdy ujrzałam na widniejącą nazwę Burberry na metce, ale
przełknęłam głośno ślinę i starałam się uspokoić.
-
Jesteś szalony. – Stwierdziłam, przytulając do siebie bluzę. Oparłam głowę na
jego ramieniu i zaciągnęłam się zapachem jego wody kolońskiej, czując się od
razu jak w domu. Zaśmiał się cicho w odpowiedzi, co wskazywało na zbliżającą
się ripostę z jego strony.
-
Jestem, ale na twoim punkcie. – już w głos się zaśmiał, a ja pokręciłam głową z
uśmiechem.
Lecieliśmy już ponad dwie godziny.
Przez okno widziałam, że minuty dzieliły nas od lądowania. Próbowałam
rozpoznać, gdzie jesteśmy; zastanawiałam się ile czasu leci się tu i ówdzie,
myślałam nad najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Coś w środku, jakiś
szósty zmysł podpowiadał mi, że znam to miejsce. Nie byliśmy jednak daleko od
morza, dlatego mnie to zastanowiło.
Splótł nasze dłonie w momencie, gdy
mieliśmy przyziemić. Był to jeden z naszych rytuałów: rozpoczynanie i kończenie
podróży razem. Nie baliśmy się latania, ale lubiliśmy to robić razem. Czułam
się pewniej, gdy miałam go przy sobie nawet w przestworzach. Przyłożył wierzch
mojej dłoni do swoich ust w tej samej chwili, gdy pilot delikatnie dotknął
kołami ziemi i zaczął hamować. Niall wiedział, że już się wydał. Każde lotnisko
jest oznaczone również od strony płyty, dlatego jedynie doszukiwałam się
jakiegokolwiek dużego napisu. Nie zapadł jeszcze zmrok, co ułatwiało sprawę. Bez
najmniejszego problemu przeczytałam nazwę…
-
Gdańsk? – spytałam, odwracając się od razu do niego. Skinął głową z uśmiechem i
głęboko odetchnął, nie widząc z mojej strony niezadowolenia. Uniosłam kąciki
ust, wciąż nie rozumiejąc o co chodzi ale ciesząc się z miejsca, w którym
byliśmy.
- To
nie koniec wycieczki. Czeka nas jeszcze dojazd na miejsce. – dodał, mrugając do
mnie zalotnie.
Co ten chłopak wymyślił?
Czułam to w kościach. Wiedziałam, co
się święci, ale bałam się to powiedzieć na głos. Widziałam autokary jadące w to
samo miejsce, billboardy i reklamy. Nasz kierowca miał włączone lokalne radio,
co jedynie potwierdzało moje ciche przypuszczenia.
Zatrzymaliśmy się na ogromnym
parkingu, zaraz przy wejściu. Niall umówił się z kierowcą na telefon i
pociągnął mnie za rękę w stronę tłumów.
- Nie
mów, że idziemy na Opener’a. – burknęłam, nie mogąc tego dłużej w sobie
trzymać. Zerknął na mnie z podstępnym uśmiechem i przyciągnął do siebie,
zawieszając rękę na moich ramionach.
-
Dobra, nic nie mówię. – mruknął, ale zaśmiał się chwilę później. Poprawił swoją
szarą czapkę z daszkiem i poprowadził mnie do dużego stoiska przed głównym
wejściem na wydarzenie.
Serce mi w piersi dudniło. Z
radości, z podekscytowania ale i z niepewności, dlaczego to wszystko ma miejsce
i jak to się stało, że tu jesteśmy. Próbowałam wszystko ogarnąć umysłem, gdy
stałam kilka kroków dalej, cierpliwie na niego czekając aż załatwi coś przy
kasie. Rozglądałam się dookoła i widziałam roześmianych ludzi, kolorowe
ubrania, słyszałam coraz wyraźniej muzykę w oddali. Kilka metrów dalej
zauważyłam dużą mapę i plan imprezy więc widząc, że Niall jeszcze potrzebuje
chwilę, podeszłam w tamtą stronę. Musiałam zerknąć na telefon by się upewnić,
jaka jest dzisiejsza data, po czym zaczęłam poszukiwania wzrokiem w dużej
tabelce.
Obok mnie przebiegły dwie uradowane
dziewczyny, podskakując i piszcząc jednocześnie. Pospiesznie przeszły przez
bramki i niecierpliwie czekały, aż ochroniarze wpuszczą je na teren festiwalu.
Gdy w końcu przepuścili je, niemalże pofrunęły w środek muzycznego tłumu. Z
nieśmiało uniesionym kącikiem ust, wróciłam wzrokiem na plakat. Moje oczy
wylądowały na nazwie, która w którymś z równoległych wymiarów zatrzymała moją
akcję serca. Zrobiłam wielkie oczy i otworzyłam usta przekonana, że śnię.
Spojrzałam wyżej na datę, kiedy miałabym potencjalnie zginąć z radości. W ciągu
tych ułamków sekundy kilkanaście razy zabiło mi serce i nie pozwoliło spokojnie
oddychać. Czułam, jak moje usta wykrzywiają się w ogromnym uśmiechu; takim, od
którego od razu bolą policzki.
- No fucking way! – wymsknęło mi się z
ust, zupełnie niekontrolowanie. Odwróciłam się w stronę kasy, gdzie minuty wcześniej
zostawiłam Nialla. Już się do mnie zbliżał, chowając coś do portfela. Ściskał w
rękach dwa plastikowe identyfikatory na smyczach i kilka materiałowych
bransoletek, w zębach ściskał bilety.
Ruszyłam do niego i gotowa byłam
skakać, krzyczeć, płakać i śmiać się. Ogarnęło mnie nieposkromione szczęście,
które nie sądziłam, że we mnie drzemało. Wystarczyło je odpowiednio wywołać, pobudzić
do życia i przypomnieć mi, że faktycznie tam jest. Istnieje. Szczęście we mnie
żyje, nawet jeśli tego nie dostrzegam. Wystarczy jeden bodziec, by zdać sobie z
tego sprawę.
-
Masz, załóż to na.. – zaczął, gdy schował już portfel i przełożył bilety do
ręki. Wyciągał do mnie tę drugą z plakietkami, ale moim priorytetem było co
innego. Nie pozwoliłam mu na dokończenie zdania, bo obiema dłońmi mocno objęłam
jego policzki i gwałtownie przyciągnęłam go do siebie, by móc wyładować swoją
wdzięczność z radością na jego ustach. Czułam, jak niespodziewanie zaciąga się
powietrzem, nie spodziewał się tak silnej reakcji z mojej strony. A ja
całowałam jego usta jak szalona i nie mogłam przestać. Serce biło tak mocno, że
pewnie widoczne było na moim podkoszulku. Zaśmiał się cicho i odsunął na kilka
sekund, oddychając ciężko. Wdychałam przez nos mój ulubiony zapach jego skóry,
zapatrzyłam się z szerokim uśmiechem w jego oczy i błądziłam w jego spojrzeniu,
nie mogąc poradzić sobie z ilością przyjaznych emocji, które nagle się we mnie
skumulowały.
-
Idziemy na Red Hot Chili Peppers? – Niemalże zapiszczałam, trzęsąc nim za
ramiona z podekscytowania.
-
Owszem. – Powiesił mi dużą, zalaminowaną kartkę z napisem: „VIP” na szyi, po
czym zaczął wsuwać mi na nadgarstek jedną z bransoletek. Ja wciąż przysuwałam
się do niego, by całować jego usta w geście wdzięczności i nie raz zawodziłam,
nie dosięgając albo zderzając się z jego ręką po drodze. Nie obchodziło mnie to
jednak, kiedy w perspektywie dzisiejszego wieczoru miałam jeden z najlepszych
koncertów w moim życiu.
Minuty później ciągnęłam go już za
rękę do przodu, w stronę głównej sceny. Czułam się jak małe dziecko w parku
rozrywki, które prosi rodzica o jeszcze jedną przejażdżkę i trzeba za nim biec,
żeby nadążyć. W momencie, gdy zaczęłam przedzierać się przez coraz ciaśniejsze
grupki ludzi, poczułam delikatne szarpnięcie. Zwolniłam i odwróciłam się do
niego, widząc jak lekko się uśmiecha i obserwuje mnie.
-
Zatrzymaj się na moment, uparciuchu. – powiedział, na co ściągnęłam do wewnątrz
usta z zawstydzenia, że aż tak się napaliłam na nadchodzące godziny. Stanęliśmy
przodem do siebie, on przysuwając powoli dłoń do mojej twarzy. Odgarnął za ucho
trochę włosów i zatrzymał się na policzku, głaszcząc go lekko kciukiem.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, przybrał na moment zmartwiony wyraz twarzy.
- Co?
– spytałam nagle.
-
Dziś wieczór jesteśmy tylko my dwoje i muzyka. – odparł. – Ty, ja, wszystkie
gitary i perkusje. Nie ma żadnych przykrości, żadnych zmartwień, ani żadnych
znajomych, na których mogłabyś się bać wpaść. Zrozumiano? – spytał, na co
ochoczo pokiwałam głową. Utkwiłam w nim moje zaszklone ślepia i patrzyłam z
miłością na mężczyznę, który robił dla mnie tak wiele.
Staliśmy w wydzielonej części z
lewej strony, pod sceną. Razem z innymi ludźmi, którzy z mniejszym lub większym
zaaferowaniem oczekiwali na tę samą czwórkę szaleńców. W całym ciele czułam
wibracje spowodowane głębokimi basami i wysokimi notami z głośników o wielkiej
mocy. Wraz z pierwszymi szarpnięciami strun i uderzeniami w bębny, momentalnie
dostałam gęsiej skórki. Trzęsłam się z podekscytowania i krzyczałam jak
szalona, kiwając się w rytm, tańcząc i machając rękami. Niall na początku po
prostu stał, rozbawiony moją reakcją, jednak z każdą mijającą sekundą i
uniesieniami tłumu gdy intro dobiegało końca, poddawał się muzyce. Czułam się jak
pod wpływem najbardziej uzależniających narkotyków, których świeża porcja
wchłaniała się w moje całe ciało. Słowa piosenek wylewały się ze mnie bez
najmniejszej chwili zawahania, gardło krzyczało z całej siły, nogi nie
przestawały chodzić. Gdy rytm nie pozwalał na jedynie śpiewanie, skakałam
dookoła i tańczyłam. Uśmiechałam się jak głupia, kiedy widziałam jak Niall z
piwem w dłoni kiwa się na boki i śpiewa słowa znanych mu lepiej piosenek. Ten
widok był mój, osobisty i najwspanialszy. Serce biło zgodnie z rytmem basów,
nieposkromione łzy ciekły po policzkach. Byłam w domu.
Na moim ulubionym zespole wszech
czasów się nie skończyło. Ignorując telefony i wiadomości od Charlie, której
znajomy znajomego któregoś ze znajomych podobno „dostrzegł dobrze wyglądającego
Irlandczyka gdzieś w sekcji VIP”, pojawiliśmy się w tym samym miejscu i dzień
później. Tym razem już wiedziałam, dokąd lecimy i w jakim celu. Miałam jednak
przeczucie, że dzisiaj spotkam się z jeszcze innymi emocjami i wrażeniami.
Po moim języku rozchodził się słodki
smak grejpfrutowej lemoniady, po którą Niall uśmiechnął się przy jednym ze
stoisk z jedzeniem. Sam kończył już swoje piwo i oszczędzał ze świadomością, że
nie tak chętnie będę przerywać wczuwanie się w muzykę dla pójścia z nim po
kolejną szklankę. Zawsze gdy byliśmy gdzieś razem w tłumie ludzi staraliśmy się
nie rozdzielać, ale zdarzały się wyjątki od reguły. Tym razem nawet te się nie
zapowiadały, a na pewno nie kiedy pożerał mnie wzrokiem. Zapowiadał się parny
dzień, dlatego moje czarne szorty i krótka, zwiewna biała bluzka na ramiączkach
poszły w ruch. Nocą i tak nikt nie zauważy, więc nawet nie zmieniałam
biustonosza na biały i póki nie zaszło słońce, świeciłam czarną koronką pod
spodem. Przez pierwsze minuty na terenie festiwalu przejmowałam się tym, ale
szybko minęło. W końcu należałam do tej „ubranej” części widowni, czego nie
mogłam powiedzieć o wszystkich uczestniczkach wydarzenia.
Łaskotanie w brzuchu nie mijało ani
na moment, czułam się tak samo jak po kolorowym drinku w klubie, gdzie
rozkojarzenie i głębokie basy budziły we mnie wciąż nowe uczucia i pragnienia.
Tego dnia odstawiłam alkohol, ale soczyście różowa lemoniada dodawała mi sto
punktów do przyjemnego samopoczucia. Było już dawno po północy czasu lokalnego,
co wiązało się ze zbliżającym się koncertem znanego DJ’a.
Niall wyglądał zabójczo dobrze. Nic
specjalnego ze sobą nie zrobił, po prostu wrzucił na siebie biały t-shirt i
kraciastą koszulę, z tyłka zwisały mu podarte spodnie, w których jego nogi były
lepsze od tych należących do najlepszych modelek. Włosy ułożone kilkanaście
godzin wcześniej, teraz już trzymające się na słowo, kiedy poprawiał grzywę
ręką i zaczesywał ją na bok. Jego duża dłoń trzymała prawie już pustą szklankę,
druga nieskromnie ogrzewała mój odkryty fragment pleców, zaraz nad pasem moich
szortów. Ja, centymetr za centymetrem, przysuwałam się do niego, zagryzając
wciąż różową rurkę. W końcu objął całą moją talię i przysunął usta do mojego
ucha, przedzierając się swoim głosem przez hałas otwartej imprezy.
-
Podoba mi się, jak dzisiaj wyglądasz.
Uśmiechnęłam się do niego w
odpowiedzi, potwierdzając swoje przypuszczenia o jego wygłodniałych oczach,
zjadających mnie całą od momentu gdy się przebrałam w domu przed wyjściem.
Stanęłam na palcach i dałam mu sygnał, że chcę dosięgnąć do jego malinowych
ust, na co chętnie przystał. Udał, że mnie tym samym podtrzymuje, ale
zwyczajnie chwycił mnie za pośladek i trzymał przy sobie, gdy nie przejmując
się nikim innym pozwoliliśmy sobie na chwilę zapomnienia. Opadłam z powrotem na
pięty i oparłam się o jego tors, przez co jego broda wygodnie mogła się oprzeć
na mojej głowie. Czułam, jak kontrolnie rozgląda się dookoła i lekko kręci na
boki. Zawsze musiał mieć wszystko pod kontrolą i zgodnie z planem, więc dałam
mu na to chwilę. Jednak gdy z przyjemnością zaczął obejmować moją pupę,
wiedziałam co to znaczy. Teren był czysty, a ja się cicho dla nas dwojga
zaśmiałam. Nic mi nie mogło popsuć nastroju. A w momencie, gdy pierwsze dźwięki
rozbrzmiały w głośnikach, a tłum zaczął krzyczeć ile sił w płucach, doszły do
tego gęsia skóra i podwójna dawka zdrowej, muzycznej adrenaliny.
Unosiłam ręce do góry, tańczyłam,
kręciłam się na boki. Bawiłam się w najlepsze, oczyściłam umysł i oddałam się w
ręce porywającej muzyki. Jej, oraz wędrujących i chwytających mnie dłoni
blondyna. Miało to jednak nieco inny wydźwięk i zwróciło moją uwagę, gdy
pierwsze nuty kolejnego utworu nie były mocnymi uderzeniami w elektryczną
perkusję, lecz pociągnięciami strun i delikatnym naciskaniem w klawisze
fortepianu.
Przyciągnął mnie do siebie i objął
pewnie w biodrach, przyciskając mnie do siebie. Patrzył mi prosto w oczy z
uśmiechem i zaczął bujać nami na boki, więc jak na szkolnej potańcówce, objęłam
dłońmi jego kark i zaśmiałam się. Zmienił się jednak mój wyraz twarzy, gdy
zaczął śpiewać słowa. Zamarłam i patrzyłam jak zaczarowana.
Crazy to think that a man can’t hurt
Love takes its toll every time it don’t work
One door closes and another opens
But it’s hard to let go when your heart is broken
I give you my trust, can you give me your word?
Come take my heart of glass
And give me your love
I hope you’ll still be there
To pick the pieces up
Cause baby I’m fragile, fragile, fragile
Cause baby I’m fragile, fragile, fragile
Oparł swoje czoło o moje i
kontynuował, mając na myśli każde wyśpiewane słowo. Na niektóre z nich oboje się
uśmiechaliśmy, znajdując do nich idealne sytuacje z naszej wspólnej historii.
Tempo zaczęło powoli rosnąć i rytm się zmienił, budując we mnie nieposkromiony
słup emocji. Nie mogłam pojąć umysłem tego, co miało miejsce. Przymknęłam na
chwilę oczy gdy przypomniałam sobie, co jest dalej w piosence. Jak zmienia się
refren. Jak powinnam zrobić to razem z nim. Nie przejmowałam się więc tym, że
nie potrafiłam z siebie wydobyć żadnej przyjemnie brzmiącej melodii, o śpiewie
nie wspominając. Po prostu pozwoliłam swojemu sercu mówić razem z nim, gdy rytm
się podniósł ze swojej całkowicie przygnębiającej aury i połowa widowni zaczęła
klaskać.
I got your heart of glass
And you’ve got my love
I know we’ll still be there
To pick the pieces up
Cause baby we’re fragile, fragile, fragile
Baby we’re fragile, fragile, fragile
Uśmiechnął się, gdy zorientował się,
co robię. Chwilę później zaśmiał się wbrew scenariuszowi, jako reakcja na
głównego niszczyciela nastroju: deszczu, który zaczął padać jak podczas
najgorszej burzy. Krople leciały strumieniami, mocząc od razu wywołując moje
dreszcze i niezadowolony grymas na twarzy, pełen zdziwienia. Wiedzieliśmy
jednak oboje, że to nic złego. Nic nam się nie stanie. Niall jedynie zamartwił
się ilością mojego odkrytego ciała i kiwając się ze mną ciągle w rytm, zdjął z
siebie kraciastą flanelę i pomógł mi ją ubrać. Przyciągnął mnie do swojego
torsu i mocno przytulił, nie puszczając.
*
Byliśmy już upojeni muzyką. Koncert
dobiegał końca, miałam tego świadomość przez ilość utworów, do których
zdążyliśmy się świetnie bawić. Deszcz zelżał, zostawiając nasze rozgrzane ciała
na pastwę lepiących się do skóry, przemoczonych ubrań. Nie przeszkadzały nam
one jednak w dalszym śpiewaniu i tańczeniu, bo jakimi fanami muzyki byśmy byli,
gdybyśmy poddali się jakiejś chmurze?
Gitara akustyczna i jej znajome
brzmienia wywołały nasze, jak i reszty publiczności, okrzyki radości i
podekscytowania. Dobrze znaliśmy zespół, z którym nagrany został utwór, dlatego
tym bardziej spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Przymknęłam oczy, z
przyjemnością wsłuchując się w nową piosenkę. Powoli zaczęłam podnosić ręce,
czując potrzebę wachlowania nimi we wszystkie strony, do rytmu. Byłam na
muzycznym haju, nie kontrolowałam już swojej radości. Wiedziałam, że pewnie
zaraz zostanę przysunięta do niego, bo zaraz przypadkiem się z kimś zderzę z
tej euforii. To co zobaczyłam jednak przez uchylone powieki, przyspieszyło moje
bicie serca.
Niall nigdy nie pozbywa się połowy
piwa. Zawsze dopija albo komuś oddaje, ale nigdy po prostu nie rzuca kubka na
trawnik. Tym razem to zrobił, po czym przyciągnął mnie do siebie za wiszący
materiał rozpiętej flaneli. Odsłonił tym samym moją lepiącą się do piersi
bluzkę i nie omieszkał spojrzeć w tamtą stronę, zanim pokazał swoje tęczówki
mnie. Wsunął dłonie pod bawełniany materiał i na moje lędźwie, paląc dotykiem
wrażliwą skórę. Przyciskał mnie wręcz do siebie, zetknął ze sobą nasze głowy i
zachowywał się tak, jakby był pijany. Nie był, bo znałam jego limit. Miał za to
w oczach te charakterystyczne iskry, które przewracały wszystkie moje
wnętrzności do góry nogami. Miałam ochotę wciąż tańczyć i się bawić, rytm
zmieszał się razem z moją krwią w żyłach. Zaczęłam więc ocierać się o niego,
wyczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Uchylił usta i szukał czegoś w
moich oczach, próbował dojrzeć. Mój wzrok powędrował jednak nieco niżej, tam
gdzie jego pełne wargi. Podniosłam jedną rękę, chcąc dalej bawić się do
piosenki, drugą zawiesiłam na jego karku. Wdychałam zapach jego oddechu i
wilgotnej od deszczu skóry. Mój umysł mimo wszystko potrzebował więcej bodźców,
więc nie przestając tańczyć do piosenki Kodaline, zaczęłam badać teren.
Zbliżyłam usta do jego twarzy i cieszyłam się, że nie podejmuje żadnej akcji.
Dał mi tym pole do gry i manewru, których potrzebowałam jak powietrza. Zaczęłam
od zahaczenia nosem o jego bronę, przejechania nim wyżej i ułożenia go tuż obok
jego, zostawiając między naszymi ustami przestrzeń kilku milimetrów. W końcu
zdecydowałam na delikatne, zaczepne ugryzienie jego dolnej wargi, a później jej
pocałowanie. Kolejne szczypnięcie, następny buziak. Zrobiłam tak kilka razy, aż
przy kolejnym całusie nie pozwolił się oderwać, więc przechylił się do mnie i
użył siły, bylebyśmy nie skończyli tej pieszczoty zbyt szybko. Czułam na
wargach wibracje, które nie były spowodowane basami, a naszymi wspólnymi
westchnięciami. Mocniej chwycił mnie w talii, drugą rękę zsuwając bezwstydnie
na mój tyłek. Rozłączył nasze usta tylko po to, żeby przenieść je na moją
żuchwę, a następnie szyję. Zaczął z nią robić to samo, czym traktowałam jego
usta, tyle że mocniej. Zasysał moją skórę z dokładnością i robił wszystko, żeby
zostawić po sobie niemały ślad. Ingerował w moje unerwione miejsce, więc przez
całe ciało przeszedł delikatny dreszcz, zmuszając mnie do jęknięcia.
We’ve got a wild love raging, raging
W drodze na lotnisko czułam się jak
zahipnotyzowana. Nie ruszałam się, nie odzywałam. Jedyne, co robiłam to
wdychałam i wydychałam powietrze z płuc. Głowę miałam pełną basów, muzyki i
uczuć. Tych właściwych. Przepełniona byłam miłością i szczęściem, mój umysł
potraktowany został jedyną w swoim rodzaju magią.
Wchodziłam po schodach do samolotu
jak zaczarowana. Jedynie słabo się uśmiechnęłam do kapitana, który przywitał
nas na płycie. Słyszałam, jak stewardessa proponowała nam suche ubrania po
wieczornej ulewie, ale nie odpowiadałam. Przeszkadzała mi wręcz jej obecność i
chciałam zostać sama z tym jak się czuję. Usiadłam w fotelu przy oknie,
zapięłam pas. Siedziałam bez ruchu i wpatrywałam się w ciemność za szybą.
Z zamyślenia wyrwała mnie prosta
czynność. Często to robił, więc nie powinno mnie to dziwić. Jednak odwróciłam
do niego gwałtownie głowę, gdy splótł nasze dłonie. Czułam obok siebie jego
wysoką temperaturę, jego obecność, jego oddech. Był obok i ściskał moją rękę.
-
Wszystko w porządku? Nie odzywasz się. – Mruknął. Kapian zamknął swój kokpit,
brunetka przekładała coś w szafce w pokładowej kuchni. Wyczulona byłam na każdy
ruch dookoła mnie, nawet najmniejszy szelest. Po raz pierwszy miałam aż tak
pobudzone zmysły i nie wiedziałam, jak się zachować.
-
Ja.. – zaczęłam. Nie wiedziałam nawet, jak dokończyć. Miałam pustkę w głowie
mimo wyostrzonej uwagi i reakcji mojego układu nerwowego. Wiedziałam, czego
chciałam. Nie potrafiłam tylko tego nazwać. – Ludzie patrzyli. Wiem to. Ale
bardziej mnie zajmuje fakt, jak się czułam dzisiaj, niż kto to oglądał. –
powiedziałam cicho. Nie chciałam, żeby nieznana mi kobieta poznała moje
przemyślenia, nawet jeśli przez zupełny przypadek czy zbieg okoliczności.
- A
jak się czułaś? – wpatrywał się we mnie intensywnie i mówił cicho. Brzmiało to
jak intymna rozmowa, głowę miał przechyloną w moją stronę, żeby dobrze słyszeć
nawet mój szept. Oglądałam jego lekko opuchnięte, mocno malinowe usta.
Zabałaganione włosy, jeszcze momentami mokre. Podkoszulka przyklejona do piersi
i brzucha, bo nie zdążyła całkiem wyschnąć. Wyciągnęłam wolną dłoń do niego i
położyłam mu na karku, skupiając jego uwagę jeszcze bardziej na mnie. Działałam
samolubnie, ale tego właśnie potrzebowałam. Żeby rozumiał, ile dla mnie znaczy.
-
Nigdy nie czułam się bardziej żywa. – szepnęłam, szczerze. Wystarczyło później
tylko jedno jego spojrzenie na moje usta. Jedno rzucenie okiem w dół, a ja już
przyciągałam go do siebie i masowałam swoimi wargami, jego. Oboje zaciągnęliśmy
się powietrzem, bo musieliśmy skończyć. Nie było mowy o tym, żebym obnażała
swoje słabości przed zatrudnioną na dwa razy stewardessą. Moją słabością a
jednocześnie mocną stroną była miłość do blondyna, a w chwili kompletnej
nagości emocjonalnej, ryzykowałam wiele.
Gdy tylko unieśliśmy się na pewną
granicę wysokości, Niall wypiął się z pasa i wstał, podchodząc do kabiny
pilotów. Wiedzieliśmy, że była większa od tych tradycyjnych i mieściła w sobie
jeszcze jedno miejsce, właśnie dla obsługi pokładu. Zamówił z nimi kilka
przyciszonych słów, pokazując przy tym na mnie kciukiem. Wspomniał też coś do
brunetki, po czym ta ze zrozumieniem pokiwała głową i zniknęła za drewnianymi
drzwiami, gdzie siedziało dwóch pilotów. Wracając do mnie zasłonił jeszcze
zasłonę oddzielającą wejście od części prywatnej i usiadł znów obok, w głębokim
zastanowieniu.
- O
czym im mówiłeś? – spytałam.
-
Poprosiłem o trochę prywatności, bo się nie najlepiej czujesz. – odparł,
zerkając na mnie. Uniosłam brew, w zastanowieniu. Gdy on zrobił to samo,
usłyszałam w głowie charakterystyczne kliknięcie. Lampka zaświeciła się, a zęby
zagryzły dolną wargę z zawstydzenia, że nie od razu zrozumiałam.
- Can we join the club? – szepnęłam,
szukając odpowiedzi w jego oczach. W tym samym czasie rozpięłam swój pas i
poprawiłam się w fotelu.
- What club?- uśmiechał się, gdy pytał. Wyszczerzył
się w ten zalotny i zmiękczający kolana sposób, który mówił mi, że doskonale
wie o jaki klub mi chodzi. Chciał tylko usłyszeć, jak to mówię. Chciał się
przekonać, jak to jest. Słyszał z moich ust wiele, nawet za wiele słów, ale
nigdy go jeszcze o to nie prosiłam.
- The Mile High Club. – odparłam cicho,
nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego. Przełknął widocznie ślinę i
oblizał usta, nie wiedząc jak zareagować. Skinął w końcu głową, porozumiewając
się ze mną bez słów. Bo nie zawsze były nam potrzebne.
To co się działo później, nigdy mi
się nawet nie śniło. Nie wyobrażałam sobie, że znajdę w sobie tyle odwagi.
Pierwsza wstałam i zaprowadziłam go do kanapy z tyłu samolotu. Kazałam mu
usiąść i z bijącym ciężko sercem, sama usiadłam na nim okrakiem. Zaczęliśmy się
całować bez opamiętania, ręce wędrowały gdzie chciały. Moje ciągnęły go za
włosy i zabraniały mu zdjąć koszulkę, która tak idealnie przyklejała się do
jego torsu. Zsunęły się do jego krocza i bezwstydnie masowały je, czując
satysfakcję z jego każdego mruknięcia. Flanela wylądowała na podłodze, zaraz
obok niej moja bluzka. Zimna od deszczu skóra na dekolcie dostała dreszczy, bo
kontakt z jego gorącymi ustami niemalże parzył. Potrzebowałam od niego więcej,
chciałam jeszcze. Był zbyt idealny. Doprowadził mnie do zbyt dużej ekstazy
zabierając mnie na festiwal muzyczny i dbając o mnie lepiej, niż sama
zadbałabym o siebie. Zasługiwał na to, żebym ocierała się o niego. Należał mu
się mój każdy pocałunek, każdy dotyk, każde muśnięcie opuszkiem lub wargą.
Zasługiwał na to, żeby oglądać mnie w moim najbardziej wrażliwym stanie. Był
godzien tego wszystkiego, przez co jego oczy nie wiedziały już, gdzie patrzeć,
więc się zamykały z bezsilności. Mógł mi nawet zasłaniać dłonią usta, żebym nie
była za głośna. Mógł robić ze mną, co tylko chciał. A wszystko to w zamian za
to, że mnie kochał.